As (prolog do powieści?)

1
To, co widzicie poniżej, stanie się być może prologiem do powieści, którą próbuję pisać. Wciąż ma w sobie pewne cechy szkicu, jako że być może zmienią się niektóre elementy koncepcji powieści - a wtedy oczywiście zmianie ulegnie też prolog.

Mam nadzieję, że moje ulubione forumowiczki stosownie przejadą się po poniższym "dziele". ;)
------

29 sierpnia 1940 roku

___Anglia. Znów nad wrogą ziemią. Ziemią, której Hans Metzger, choćby chciał, nie mógłby się przyjrzeć. Patrząc w dół czy to ponad lewym, czy prawym płatem, widział to samo – bombowce z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Ich tylni strzelcy raz po raz spoglądali z nadzieją na unoszące się wyżej Messerschmitty. Wkrótce pojawią się myśliwce RAF-u, a gdy to nastąpi, oni, strzelcy, nie będą w stanie samodzielnie obronić bombowców.
___Myśliwce RAF-u… Oderwał wzrok od ołówkowatych Dornierów i znów począł wpatrywać się w przestrzeń. Słońce mieli za plecami, ale na szczęście na tyle wysoko, że atak bezpośrednio z tamtej strony był niezbyt prawdopodobny. Hauptmann Metzger delikatnie przyciągnął drążek. Pozostali piloci jego schwarmu – czyli czwórki samolotów – posłusznie podążyli za dowódcą. Dodatkowe sto metrów ponad czwórkami z lewej i prawej strony pole obserwacji było proporcjonalnie szersze, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to dawało. Denerwował się. Czuł, wiedział, że wkrótce spadną na nich Hurricane'y.
___Szli kursem trzysta pięćdziesiąt. Czwórka Metzgera była na sześciu tysiącach metrów, ale cała wyprawa łącznie z eskortą rozciągała się w pionie na dobre trzysta. Byli gdzieś w połowie drogi między wybrzeżem a celem. Dawno nie dotarli tak daleko nie niepokojeni. Nie przerywając obserwacji, przeliczał w myślach czas i odległość. W poprzedniej wyprawie nawet nie dotarli na tyle daleko. Hurricane'ów i Spitfire'ów było tak wiele, walczyły tak dobrze, że jedyne, co pozostało bombowcom, to zrzucić bomby w polu, zawrócić i umykać na pełnym ciągu, mając nadzieję, że myśliwce powstrzymają pościg.
___Z prawej czysto. Z lewej czysto.
___Chociaż dla Metzgera-myśliwca był to udany dzień – zestrzelił dwa Spitfire'y – to dla Metzgera-oficera Luftwaffe okazał się dniem klęski. Siedemnaście Dornierów 17 (o, ironio!), tuzin Heinkli 111 i pięć myśliwców osłony. RAF zapłacił cenę symboliczną: trzy Spitfire'y. I tego właśnie Metzger nie mógł zrozumieć. Zgoda, wojna jest wojną, a każda wyprawa bombowa to osobna bitwa rozgrywająca nad dziesiątkami albo i setkami kilometrów kwadratowych ziemi lub morza. W bitwie zaś nigdy nie ma gwarancji zwycięstwa. Ale to, czego ostatnio był świadkiem, przywodziło na myśl Crécy albo Azincourt, lecz w przeciwieństwie do tamtych, w tym triumfie Anglików było coś nierzeczywistego, wymykającego się logicznym wytłumaczeniom.
___A może były to tylko próby usprawiedliwienia własnej porażki?
___Z lewej czysto. Z prawej czysto.
___Tego czarnego dnia Metzger stracił własnego skrzydłowego, latającego jako numer czwarty. Horst był takim fajnym chłopakiem, przypominał amanta filmowego i uganiały się za nim francuskie panienki z całej okolicy, a przy tym miał prawdziwy talent czekający tylko na oszlifowanie. Przed lotem założył się z kilkoma innymi pilotami, że tego dnia zaliczy swoje pierwsze zestrzelenie. Jego myśliwiec stanął w płomieniach, zanim Horst w ogóle zauważył, że zaczyna się walka.
___– Jasna cholera! – wrzasnął. Przed żółtym nosem Messerschmitta śmignęły z lewa na prawo pociski smugowe. Jednak się zagapił.
___Spojrzał w lewo. Dwa wrogie myśliwce pędziły w jego kierunku. Za nimi, sto metrów niżej wywiązywała się kolejna walka, ale ta równie dobrze mogłaby się toczyć gdzieś nad Japonią. Jego schwarm miał teraz pilniejsze sprawy do uregulowania.
___Metzger przez ułamek sekundy rozważał zwrot wprost na wroga. Nic z tego, za blisko. Otworzył przepustnicę na maksymalny ciąg i pochylił maszynę delikatnie na prawo. Górą przemknęły maszyny z czerwono-biało-niebieskimi znakami na elegancko zaokrąglonych skrzydłach. Spitfire'y.
___Położył Messerschmitta w ostry zakręt na prawo. Tercet skrzydłowych płynnie powtórzył manewr. Kolejno przeszli mu za plecami. Numer drugi, lewy skrzydłowy, wyszedł mu na prawe skrzydło. Trójka, bliski prawy, był teraz bliskim lewym, a czwarty – Wolfgang, ten co zastąpił Horsta – z dalszego prawego stał się dalszym lewym. Jego piloci wykręcili zwrot płynnie jak wioślarze pociągający za wiosła w tym samym rytmie nie dlatego, że wyznacza im go sternik, ale dlatego, że ich organizmy, od mózgu po najdrobniejszy muskuł, funkcjonują w jednym rytmie.
___A piloci Spitfire'ów, którym wchodzili na ogon?
___Amatorzy. RAF-owi chyba naprawdę brakowało lotników. Wciąż żył, chociaż przez własną głupotę zaserwował się Anglikom na srebrnej tacy. Obejrzał się. Numer drugi trzymał się blisko prawego skrzydła Metzgera, obaj lewi podążali za nimi trochę na uboczu, pilnując kolegów szykujących się do otwarcia ognia. Jak z podręcznika.
___Prowadzący pary Spitfire'ów był sto pięćdziesiąt metrów przed nim, odrobinę poniżej, ale odległość jednostajnie się zmniejszała. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma za sobą wrogie myśliwce. A jego skrzydłowy to pewnie zupełny dzieciak, który modli się teraz, żeby jego oficer wyciągnął go z tarapatów. Tymczasem lecą jak po sznurku. Żeby chociaż kręcili esy albo beczki, albo żeby zanurkowali, albo… no, cokolwiek! Ale nie. I teraz to oni byli na srebrnej tacy. Zapowiadało się najłatwiejsze zwycięstwo, odkąd nad Polską strącił postrzelanego Łosia.
___Spitfire'y wciąż leciały na wprost. Prowadzący – na imię było mu Malcolm – gorączkowo rozważał dostępne opcje, ale żadna nie wydawała się dość dobra. Przeklinał w duchu instruktorów, dowódców, Hugh Dowdinga i wszystkich królów i królowe od czasów Elżbiety. Był na granicy płaczu. Sto trzydzieści jardów za nim sunął żółty pysk Messerschmitta. Hans Metzger kładł palec na przycisku elektrycznego spustu karabinów. Jeszcze sekunda i z dwóch luf wyrwały się pociski kalibru 7,9 milimetra. Pierwsza seria była krótka, wybiła tylko kilka niegroźnych dziurek w skrzydle. Niemiec pomacał cel. Głuchy chrobot pocisków szarpiących poszycie płata poraził Anglika niczym soczysty, filmowy policzek. Nie rozumiał, że ukąsił go waran z Komodo. Pchnął drążek jak najdalej od siebie. W oczach zamajaczyła czerwień. Spitfire osunął się w lot nurkowy.
___Metzger uśmiechnął się pod nosem. Messerschmitt wykonał przewrót przez skrzydło i zanurkował za celem. Mógł zaczekać, aż tamten zacznie wyciągać. Mógł wpakować mu serię wprost w grzbiet. Ale w żyłach Metzgera krew germańska mieszała się ze słowiańską. Był niecierpliwy. Gapienie się przez celownik przyprawiało go o świerzb. Ruch palca na spuście był prawie niedostrzegalny. Nieprzyjacielem szarpnęła długa, jadowita seria. Niemiec patrzył, jak jego pociski wyrywają z ogona tamtego kęsy poszycia. Pieścił kciukiem śmiercionośny guzik na drążku. Jeszcze jedna. Spitfire zakołysał się konwulsyjnie i pochylił się do zupełnego pionu. Pilot dostał. Nie mogło być inaczej.
___Powolne wyciągnięcie Messerschmitta z lotu nurkowego wymagało dużej siły. Przy prędkości dobrze przekraczającej pięćset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę stery chodziły opornie. Myśliwiec położył się przy tym delikatnie na lewe skrzydło. Jego pilot obserwował agonię wroga. Oderwał oczy dopiero wtedy, gdy miał pewność, że Spitfire wyrżnie o angielską ziemię. Rozejrzał się. Dostrzegł spadochron. Nigdzie nie było Spitfire'a, a ponad opadającym pilotem unosił się Bf 109. Pozostałych samolotów z jego czwórki nie widział. Pewnie rozumiejąc, że nie są potrzebne, zawróciły i włączyły się do głównej bitwy. Bitwy, od której Metzgera dzieliły teraz trzy kilometry w poziomie i drugie tyle w pionie. Otworzył wlot powietrza na pełną szerokość i znów dał maksymalny ciąg.
___Wznosił się z prędkością piętnastu metrów na sekundę. Jego Bf 109E mógł wyciągnąć jeszcze ze dwa, ale Metzger oszczędzał paliwo. Przyglądał się kotłowaninie. Dwa bombowce już spadały. Jednemu płonęły oba silniki. Kilka Messerschmittów oddzieliło się, goniąc Hurricane'a czy Spitfire'a, albo samemu będąc gonionym, lecz Metzger nie mógł wesprzeć żadnego z kolegów. Był wciąż dużo za daleko i dużo za nisko. Miał nadzieję, że ktoś wpadnie na pomysł, by zanurkować. Wtedy mógłby spróbować pomóc. Poganiał w myślach wszystkich towarzyszy toczących właśnie walki kołowe. Tutejsze myśliwce były zwrotniejsze niż Bf 109. Pojedynek manewrowy z wyszkolonym brytyjskim pilotem ocierał się o samobójstwo. Jeśli tamten nie popełnił błędu, był samobójstwem.
___Wariometr niezmiennie wskazywał piętnaście metrów. Z kotłowaniny odpadły kolejne niemieckie maszyny ciągnące za sobą warkoczyki dymu. Zaklął pod nosem, widząc w oddali kilkanaście małych, błyszczących kształtów – RAF przysyłał posiłki. Koniec. Po wszystkim. Nie przedrą się. Niektóre Dorniery, zapewne uszkodzone, może z niedziałającymi silnikami, zaczęły właśnie wypuszczać ładunki. Zaraz miała się zacząć bezładna ucieczka. Metzger zmełł kolejne przekleństwo. Dał się odciągnąć od bombowców. Gdyby jego czwórka była na miejscu, gdyby odpuściła tamtym amatorom i poszła w dół, mogłaby pomóc tam, gdzie naprawdę by się przydała. Teraz bitwa była przegrana. Miał do wyboru tylko czy wyjść przed bombowce i torować im drogę, czy raczej osłaniać je od tyłu.
___Bitwa była przegrana. Formacja rozpadła się na grupki liczące w najlepszym razie po cztery, może pięć maszyn, często dymiących. Wiele uciekało samodzielnie. Również pojedyncze myśliwce odskakiwały i pędziły ku bezpiecznym wybrzeżom Francji. Jagdgeschwader 55 znów nie obroniła powierzonych jej bombowców.
___Ale oto nadarzyła się okazja, by choć trochę wybielić plamę. Niedaleko przed nim samotny Dornier 17, ciągnący za sobą smużkę dymu z lewego silnika, uciekał przed Hurricane'em. Ma się rozumieć, nie mogło być mowy nawet o teoretycznych szansach dotarcia nad Kanał. Na tym pułapie Hurricane w każdej wersji mógł przekroczyć pięćset kilometrów na godzinę, podczas gdy dla Dorniera marzeniem ściętej głowy było czterysta pięćdziesiąt. Anglik zachodził cel to z lewej, to z prawej strony, najwyraźniej bawiąc się w kotka i myszkę z tylnym strzelcem. Tyle dobrego, że pewnie nie zwracał uwagi na to, co się działo za nim.
___W gruncie rzeczy działo się niewiele. Ot, drobnostka – Messerschmitt wszedł mu na ogon. Niespełna dwieście metrów za nim Hans Metzger kolejny raz tego dnia pieścił elektryczny spust. Był to niezmienny rytuał. Dla myśliwca jego maszyna powinna być droga niczym kochanka. Bardziej nawet, od kochanki bowiem rzadko kiedy zależy życie jej fatyganta. Los myśliwca tymczasem jest losem jego maszyny. Skoro więc mężczyzna z czułością i rewerencją – bez wątpienia słuszną – traktuje ulubioną kochankę, jakże mógłby odmówić atencji swojej maszynie, która ożywa tylko dzięki niemu, bez której byłby nikim.
___Wcisnął spust.
___Dwudziestomilimetrowe działka w skrzydłach i bluznęły pociskami. W normalnej sytuacji najpierw pomacałby Anglika karabinami, ale tym razem nie było czasu. Musiał ratować Dorniera.
___Źle wymierzył. Trafił, ale działka odgryzły tylko końcówkę lewego skrzydła. Przynajmniej wystarczyło, żeby zorientował się, że sam jest w opałach i poniechał bombowca. Teraz trzeba go było wykończyć.
___Hurricane rzucił się w korkociąg. Metzger pomknął za nim. Puścił krótką serię z karabinów. Drugą. Trzecią. Bez skutku. Przestał strzelać – trafić w samolot w korkociągu to właściwie przypadek – i czekał, aż tamten zacznie wyciągać samolot do poziomu. Zrobił to nagle. Metzger ledwie zdążył otworzyć ogień. Ale udało się, spomiędzy kokpitu a ogona Hurricane'a odpadły kawałki mechanicznego ciała. W tym momencie, jakby realizując bezwarunkowy odruch, Anglik wykręcił beczkę. Rozpaczliwy, bezcelowy w swej istocie manewr. Metzger wdusił spust i poczęstował delikwenta całym zapasem dwudziestomilimetrowych pocisków. Silnik Hurricane'a od razu stanął w płomieniach. Osłona kabiny rozpadła się.
___Metzger wyrównał lot, dodał ciągu i pomknął ku Francji.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

Re: As (prolog do powieści?)

2
Sir Wolf pisze: Ziemią, której Hans Metzger, choćby chciał, nie mógłby się przyjrzeć. Patrząc w dół czy to ponad lewym, czy prawym płatem, widział to samo – bombowce z czarnymi krzyżami na skrzydłach.
Czy to oznacza, że nie mógł przyjrzeć się ziemi, bo przesłaniały mu ją bombowce? Czy gdyby nie one, mógłby się jej PRZYJRZEĆ, skoro lecieli na wysokości sześciu tysięcy metrów?
Sir Wolf pisze: Wkrótce pojawią się myśliwce RAF-u, a gdy to nastąpi, oni, strzelcy, nie będą w stanie samodzielnie obronić bombowców.
Kiedy to czytam, przypomina mi się profesor od fizyki, który mnie uczył w szkole. A to jest bardzo źle. Można to zdanie napisać sprawniej, tak by z samej treści wynikało, że chodzi o strzelców. Bardzo niedobrze jest, kiedy narrator musi tekst prostować.
Sir Wolf pisze: Pozostali piloci jego schwarmu – czyli czwórki samolotów – posłusznie podążyli za dowódcą.
Wycinamy, bo brzydko z tym wyjaśnieniem.
Sir Wolf pisze: Słońce mieli za plecami, ale na szczęście na tyle wysoko, że atak bezpośrednio z tamtej strony był niezbyt prawdopodobny.
Tego zdania nie potrafię zrozumieć, chociaż dałam z siebie wszystko. Atak był mało prawdopodobny, dlatego, że słońce mieli za plecami wysoko?
Sir Wolf pisze: W poprzedniej wyprawie nawet nie dotarli na tyle daleko.
Na tyle daleko, na ile co?
Sir Wolf pisze: Horst był takim fajnym chłopakiem, przypominał amanta filmowego i uganiały się za nim francuskie panienki z całej okolicy, a przy tym miał prawdziwy talent czekający tylko na oszlifowanie.
Jakim fajnym? Są różni fajni ;) Brzydko z tym "takim"
Sir Wolf pisze: Jego myśliwiec stanął w płomieniach, zanim Horst w ogóle zauważył, że zaczyna się walka.
Niby poprawnie, jednak : "zdążył zauważyć" brzmiałoby lepiej.
Sir Wolf pisze: W gruncie rzeczy działo się niewiele. Ot, drobnostka – Messerschmitt wszedł mu na ogon. Niespełna dwieście metrów za nim Hans Metzger kolejny raz tego dnia pieścił elektryczny spust. Był to niezmienny rytuał. Dla myśliwca jego maszyna powinna być droga niczym kochanka. Bardziej nawet, od kochanki bowiem rzadko kiedy zależy życie jej fatyganta. Los myśliwca tymczasem jest losem jego maszyny. Skoro więc mężczyzna z czułością i rewerencją – bez wątpienia słuszną – traktuje ulubioną kochankę, jakże mógłby odmówić atencji swojej maszynie, która ożywa tylko dzięki niemu, bez której byłby nikim.
Cały ten fragment identyfikuje się z narratorem. Nijak tych wniosków nie potrafię połączyć z bohaterem. Skutek jest taki: tekst nie mówi o Hansie, lecz przedstawia zdanie, jakie ma ten temat narrator.




Sprawnie napisany tekst na bardzo wysokim poziomie.
Czyta się go jednak dość ciężko. Masa informacji + maksymalna kondensacja treści, sprawia, że trudno sobie wszystko to wyobrazić. Chwilami nie wiedziałam, o czym piszesz (nie dziwota, z książek wojennych przeczytałam chyba tylko "Działa Navarony"), a chwilami nie nadążałam z wyobrażaniem sobie następujących po sobie zdarzeń.

Czasem też tekst przechodzi w suchą relację:
Sir Wolf pisze: Położył Messerschmitta w ostry zakręt na prawo. Tercet skrzydłowych płynnie powtórzył manewr. Kolejno przeszli mu za plecami. Numer drugi, lewy skrzydłowy, wyszedł mu na prawe skrzydło. Trójka, bliski prawy, był teraz bliskim lewym, a czwarty – Wolfgang, ten co zastąpił Horsta – z dalszego prawego stał się dalszym lewym.
W kilku słowach: Posadziłeś czytelnika przed telewizorem i pokazałeś mu ciekawy obraz. Tymczasem powinieneś czytelnika posadzić w fotelu pilota i pokazać mu wszystko z tej perspektywy, żeby mógł to poczuć na własnej skórze, nie tylko obserwować. Jeżeli czytelnik nie zidentyfikuje się z pilotem, owszem, będzie ciekawy, ale nie będzie mu zależało.

I jeszcze jedna uwaga. Tekst to nie tylko obraz. Włącz dźwięk, Sir Wolfie, bo z pewnością była to "bardzo głośna akcja".


Poza bzdurami, które wypisałam: Kawał dobrej roboty!
Będę pierwsza w kolejce po Twoją książkę :D
Podobało mi się.

Pozdrawiam!
A póki co... Fruuuuuuuu... <zmyka, słysząc poświst ciężkiego przedmiotu, zmierzającego w jej stronę>

Re: As (prolog do powieści?)

3
Gratuluję skarabeusza. (tfu, robactwo :P )
mamika6 pisze:Czy to oznacza, że nie mógł przyjrzeć się ziemi, bo przesłaniały mu ją bombowce? Czy gdyby nie one, mógłby się jej PRZYJRZEĆ, skoro lecieli na wysokości sześciu tysięcy metrów?
Tak i tak. Nie temu, co na ziemi, ale ziemi jako takiej - tu rzeczka, tu wieś, tamten budynek to zapewne kościół, a gdyby to nie była Anglia, pewnie znalazłby się też jakiś las.
mamika6 pisze:Bardzo niedobrze jest, kiedy narrator musi tekst prostować.
"Oni, strzelcy" nie miało być prostowaniem tekstu. To miał być środek stylistyczny. Nie udało się, trudno. :P
mamika6 pisze:Tego zdania nie potrafię zrozumieć, chociaż dałam z siebie wszystko. Atak był mało prawdopodobny, dlatego, że słońce mieli za plecami wysoko?
Hm... Przyznaję, że do pełnego zrozumienia tekstu należy się trochę orientować w tematyce. Rzecz w tym, iż najlepiej atakuje się od strony słońca - przeciwnik cię nie zauważy na tle tarczy słonecznej. Ale ponieważ słońce było wysoko, atak z tamtej strony był mało prawdopodobny, bo trzeba by wtedy Niemców zajść bardzo szerokim łukiem połączonym z wejściem na znaczny pułap.
mamika6 pisze:Na tyle daleko, na ile co?
Touche. ;)


mamika6 pisze:Cały ten fragment identyfikuje się z narratorem. Nijak tych wniosków nie potrafię połączyć z bohaterem. Skutek jest taki: tekst nie mówi o Hansie, lecz przedstawia zdanie, jakie ma ten temat narrator.
No to coś mi nie wyszło. Tok myślenia powinien iść tak: Metzger pieści spust -> traktuje to jak rytuał -> ergo -> traktuje samolot jak kochankę (czyli mówi narrator, ale relacjonuje poglądy bohatera).
mamika6 pisze:Czyta się go jednak dość ciężko. Masa informacji + maksymalna kondensacja treści, sprawia, że trudno sobie wszystko to wyobrazić
To drugie, kondensacja, to moja specjalność. ;) Zdaję sobie sprawę z tego, że nie można tak zawsze, ale ten tekst jest pomyślany jako prolog, a nie jako tekst stand alone, więc śmiem twierdzić, że wolno mi tak. ;)

Że trudno sobie wyobrazić - w to mogę uwierzyć. Nieprzypadkowo napisałem "w hołdzie Fiedlerowi, Meissnerowi i bohaterom Trzysta Trzeciego". Znajomość jednego z tych dwóch autorów i/lub Fieldera to zalecane przygotowanie do zapoznania się z moją książką. ;)
mamika6 pisze:Tekst to nie tylko obraz. Włącz dźwięk, Sir Wolfie, bo z pewnością była to "bardzo głośna akcja".
To sobie gdzieś zanotuję. Serio.

[ Dodano: Pon 15 Mar, 2010 ]
Pardon, miało być:

Znajomość jednego z tych dwóch autorów, Meissnera i/lub Fieldera...
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

4
Nie jestem pewna czy opinia laika w ogóle się liczy, ale i tak dorzucę swoje trzy grosze.
Sir Wolf pisze:Przyznaję, że do pełnego zrozumienia tekstu należy się trochę orientować w tematyce.
Moim zdaniem trzeba się orientować bardziej niż trochę. Może taka już specyfika tekstu, ale dla większości odbiorców będzie on nieczytelny. Jeśli nie jest pisany dla określonej (raczej wąskiej) grupy, lepiej byłoby go odrobinę 'ogładzić', może uplastycznić?
Na przykład:
Sir Wolf pisze:Dodatkowe sto metrów ponad czwórkami
Sir Wolf pisze: Za nimi, sto metrów niżej
Sir Wolf pisze:Prowadzący pary Spitfire'ów był sto pięćdziesiąt metrów przed nim
Sir Wolf pisze:Sto trzydzieści jardów za nim
Sir Wolf pisze:Bitwy, od której Metzgera dzieliły teraz trzy kilometry w poziomie i drugie tyle w pionie.
i jeszcze mnóstwo liczb. Czy one są niezbędne do pokazania akcji? Podajesz wzór do dokładnego ustawienia każdego elementu, jednak większość ludzi nie myśli w odległościach. Przestrzennie tak, ale nie w metrach.
Sir Wolf pisze:Dodatkowe sto metrów ponad czwórkami z lewej i prawej strony pole obserwacji było proporcjonalnie szersze, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to dawało.
Czegoś brakuje w tym zdaniu. Jak dla mnie jest to skrót myślowy. Czy zmiana pozycji przez formację dała bohaterowi większe pole widzenia?
Sir Wolf pisze:Spitfire'y wciąż leciały na wprost. Prowadzący – na imię było mu Malcolm – gorączkowo rozważał dostępne opcje, ale żadna nie wydawała się dość dobra. Przeklinał w duchu instruktorów, dowódców, Hugh Dowdinga i wszystkich królów i królowe od czasów Elżbiety. Był na granicy płaczu. Sto trzydzieści jardów za nim sunął żółty pysk Messerschmitta. Hans Metzger kładł palec na przycisku elektrycznego spustu karabinów. Jeszcze sekunda i z dwóch luf wyrwały się pociski kalibru 7,9 milimetra. Pierwsza seria była krótka, wybiła tylko kilka niegroźnych dziurek w skrzydle. Niemiec pomacał cel. Głuchy chrobot pocisków szarpiących poszycie płata poraził Anglika niczym soczysty, filmowy policzek. Nie rozumiał, że ukąsił go waran z Komodo. Pchnął drążek jak najdalej od siebie. W oczach zamajaczyła czerwień. Spitfire osunął się w lot nurkowy.
Czy pilot Spitfire'a naprawdę był w stanie zobaczyć kto siedzi w kabinie Messerschmitta, a do tego, że niemiecki pilot kładzie palec na przycisku spustu? Przerzucasz punkt widzenia narratora, ale nie jesteś konsekwentny.
Sir Wolf pisze:Jeszcze sekunda i z dwóch luf wyrwały się pociski kalibru 7,9 milimetra.
Jeszcze wskazuje na trwanie pewnego stanu rzeczy, więc dalsza część zdania nie może być w trybie dokonanym.
Po sekundzie z dwóch luf wyrwały się (...)
lub
Jeszcze sekunda i z dwóch luf wyrwą się (...)
Sir Wolf pisze:Powolne wyciągnięcie Messerschmitta z lotu nurkowego wymagało dużej siły. Przy prędkości dobrze przekraczającej pięćset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę stery chodziły opornie.
Jeżeli szybkie wyciągnięcie myśliwca z tego lotu wymagałoby mniejszej siły, to jest okej, ale jeżeli inaczej niż powoli się nie da – wyciąć zaznaczone. Druga rzecz, widziałam jakieś tam filmy z udziałem samolotów bojowych i te opornie chodzące stery nie bardzo pasują mi do obrazu z wysiłkiem utrzymywanego drążka (czy steru – nie znam fachowej nazwy), ale pewnie się mylę. Cóż, nie zam się, ale według mnie połączenie tych dwóch zdań dałoby lepszy efekt.

Przy prędkości dobrze przekraczającej pięćset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, wyciągnięcie Messerschmitta z lotu nurkowego wymagało dużej siły.
Sir Wolf pisze:Poganiał w myślach wszystkich towarzyszy toczących właśnie walki kołowe.
Aliteracja sprawiła, że potknęłam się czytając to zdanie (pewnie tylko ja :) ).
Sir Wolf pisze:grupki liczące w najlepszym razie po cztery, może pięć maszyn, często dymiących.
Znowu liczby. Za dużo tego, wystarczyłoby napisać: kilka maszyn.
Sir Wolf pisze:Dwudziestomilimetrowe działka w skrzydłach bluznęły pociskami.


Wyciąć zaznaczone.

Podsumowując. Tekst bardzo sprawnie napisany, rzeczowy, ścisły, zasobny w informacje, czasami aż za bardzo. Dobrze byłoby odchudzić go o ilość podawanych odległości.
Pokazałeś mi walkę powietrzną, w której nie było emocji. Wokół pilota ginęli ludzie, on sam ocierał się o śmierć, ale ja tego nie czułam. Po prostu obejrzałam obrazek bitwy, przeczytałam trochę bardziej subiektywny przekaz historyczny.
Nie znam ani Meissnera, ani Fiedlera, a o Dywizjonie 303 zaledwie słyszałam, więc nie jestem w stanie powiedzieć czy twój opis jest zbyt techniczny (Fiedler w ten właśnie sposób opisywał walki powietrzne, tak?).

Sir Wolf pisze:Zdaję sobie sprawę z tego, że nie można tak zawsze, ale ten tekst jest pomyślany jako prolog, a nie jako tekst stand alone, więc śmiem twierdzić, że wolno mi tak.


Zdajesz sobie również sprawę, że po prologu, przez który trzeba brnąć z dwiema dodatkowymi książkami, mało kto sięgnie do powieści, choćby nie wiem jak była ciekawa?

Jeśli reszta historii będzie książką-reportażem (w rodzaju przekazywania ścisłej treści), prolog jest adekwatny, jeśli ma być prozą – musisz czytelnika wciągnąć od pierwszej kartki.

Trudno oceniać tekst z kategorii, o której nie ma się zielonego pojęcia, więc proszę nie krzyczeć, jeśli wyciągnęłam błędne wnioski ;)

5
Dzisiejszą weryfikacje sponsorują dwie literki M i M.
Do nich mieć prosze pretensję ;P
Znów nad wrogą ziemią. Ziemią, której Hans Metzger, choćby chciał, nie mógłby się przyjrzeć.
Patrząc w dół czy to ponad lewym, czy prawym płatem, widział to samo – bombowce z czarnymi krzyżami na skrzydłach.
Nie pasuje mi to. Z kilku powodów:
1: Najpierw używasz rzeczownika "ziemia" jako granice państwa bądź po prostu teren pod panowaniem wrogich sił, a następnie w odniesieniu do krajobrazu widzianego z lotu ptaka.
2: Czy naprawdę bombowców było tak dużo, że całkowicie zasłaniał ziemie? Na tej wysokości musiałoby być ich dziesiątki tysięcy. DO tego dochodzi jeszcze horyzont... Ciężko mi jest tą scenę sobie wyobrazić, chociaż bardzo próbowałem.
Chodziło ci może o to, że ich kształty przesłaniały ziemię, szatkując ją jak zbyt grube kraty okienne, i nie dało się niczego wyraźnie zobaczyć?

Słońce mieli za plecami, ale na szczęście na tyle wysoko, że atak bezpośrednio z tamtej strony był niezbyt prawdopodobny
Cóż, bardzo trudna informacja dla czytelnika. Bo niczego nie wyjaśnia, a rzuca pytanie: Dlaczego?
Mi to zdanie np pasowało. Wyobraziłem sobie świecące bardzo jasno na tej wysokości słońce, oświetlające setki małych rys na szybie. Jednak tylko dlatego, że znam tą sytuacje dość dobrze i wiem o co chodzi.
Twoim zadaniem - jako dobrego pisarza - jest posadzić czytelnika w kokpicie i dać mu "poczuć", dlaczego atak z tamtej strony był mało prawdopodobny.

Denerwował się.
Może zamiast takiego suchego stwierdzenia, niech spojrzy na zdjęcie swojej córki? Albo jakiś inny opis tego typu, mniej sztampowy... Zyskasz dodatkowo identyfikację z bohaterem, której mi tu strasznie brakuje.
Szli kursem trzysta pięćdziesiąt.
Kolejne bardzo suche stwierdzenie, które dla czytelnika nic nie znaczy.
Może niech idą kursem w stronę wrogiego miasta? Dział przeciwlotniczych? Jakiegoś punktu, który czytelnik będzie w stanie sobie zobrazować.
Dawno nie dotarli tak daleko nie niepokojeni.
Niepokoić to może sąsiad z góry chcąc cukier.
Przy tak emocjonalnej scenie, jaką jest walka powietrza (ba, samo latanie myśliwcem), używałbym słów bardziej emocjonalnie nacechowanych.

Numer drugi, lewy skrzydłowy, wyszedł mu na prawe skrzydło. Trójka, bliski prawy, był teraz bliskim lewym, a czwarty – Wolfgang, ten co zastąpił Horsta – z dalszego prawego stał się dalszym lewym.
Strasznie ciężko mi sobie jest wyobrazić tą scenę. Masa informacji. Masa funktatorów.
Inaczej bym to przedstawił, ale o tym w podsumowaniu.

Powolne wyciągnięcie Messerschmitta z lotu nurkowego wymagało dużej siły. Przy prędkości dobrze przekraczającej pięćset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę stery chodziły opornie.
A czemu nie napiszesz tego z perspektywy pilota?
Niech pilot CZUJE, że stery chodzą opornie.
Ba. Niech bohater, którego losy śledzę i na którego życiu mi zależy to czuje.
Wtedy i ja to będę mógł poczuć.
Myśliwiec położył się przy tym delikatnie na lewe skrzydło. Jego pilot obserwował agonię wroga.
Tu nie wiem, kto jest głównym bohaterem tej opowieści. Człowiek czy samolot?
Jak piszesz o samolotach to zaniżasz stawkę, ale o tym w podsumowaniu.
znosił się z prędkością piętnastu metrów na sekundę. Jego Bf 109E mógł wyciągnąć jeszcze ze dwa, ale Metzger oszczędzał paliwo.
Może niech twój bohater widzi obracającą się z dużą szybkością wskazówkę? Niech pomyśli, że dałoby radę jeszcze szybciej, ale jak zabraknie mu paliwa to wysokość go wtedy nie uratuje. Pociski mogą chybić - ziemia nigdy.
Poganiał w myślach wszystkich towarzyszy toczących właśnie walki kołowe.
Chodzi tu o taki typowy dogfight przy którym wytraca się strasznie energie, przy którym jeden błąd może kosztować życie i przy którym specyfikacja samolotu ma znaczenie jak nigdy?
Jeśli tak, wypadałoby to lepiej opisać. Skąd biedny czytelnik ma to wiedzieć?
To jest piękna scena. Może być bardzo emocjonująca. Warta opisu. Chociażby w dwóch sprawnych zdaniach.

Tutejsze myśliwce były zwrotniejsze niż Bf 109. Pojedynek manewrowy z wyszkolonym brytyjskim pilotem ocierał się o samobójstwo. Jeśli tamten nie popełnił błędu, był samobójstwem.
Tu niby to opisujesz. Ale z takiej "encyklopedycznej" perspektywy. Przez to opis nie jest nawet w połowie tak ciekawy, jakby mógł być.
Ah.. i pojedynek manewrowy. Wystarczyłoby pociągnąc motyw walki kołowej, dajesz strasznie dużo redundantnych informacji, które dla czytelnika mogą nic nie znaczyć.
podczas gdy dla Dorniera marzeniem ściętej głowy było czterysta pięćdziesiąt
Tu znowu. Mam wrażenie, że twoje samoloty żyją i gadają prawie jak w tej kreskówce o autach.
Jak to zwykł mawiać pewien pisarz: "TU CHODZI O LUDZI!"
Dla myśliwca jego maszyna powinna być droga niczym kochanka.
Używasz naprzemiennie tego sformułowania, raz w stosunku do ludzi, a raz do maszyn. Trochę się przez to gubię.
Skoro więc mężczyzna z czułością i rewerencją – bez wątpienia słuszną – traktuje ulubioną kochankę, jakże mógłby odmówić atencji swojej maszynie,
Matko jedyna, piszesz dla zwykłych ludzi czy dla Miodka?
Jak to (znowu) zwykł mawiać pewien pisarz: "Słowa, które przychodzą pisarzowi na myśl jako pierwsze, są z reguły najlepsze, gdyż czytelnik najlepiej je zrozumie" - czy jako tak ;)
ale działka odgryzły tylko końcówkę lewego skrzydła
Działka czy pociski?


To był takie tam bzdury, które same w sobie nie wpływały znacząco na techniczną jakość tekstu.

Ok. Do rzeczy.

1. Identyfikacja z bohaterami. Tu mi tego zabrakło. Nie było też żadnej stawki, która sprawiłaby, że czułbym gęsią skórkę na sam odgłos wystrzałów. Ba. Momentami miałem wrażenie, że tu nie chodziło o ludzi, ale o samoloty. Zły zabieg imo.

Zacząłbym tą scenę od jakiejś może typowej rozmowy pilotów? A jeśli nie mogli gadać, to od jakiegoś wspomnienia.
Zwykła scena, która zidentyfikuje czytelnika z bohaterem i sprawi, że będzie zależało mu na jego losie.
Piszesz o niemcu. Dla mnie to plus, i to duży. Tylko, że to samo w sobie sprawia już, że zależy mi, ale bardziej na jego śmierci...

2. Nie wiem jak wyglądało wtedy latanie myśliwcami, ale w obecnych czasach to bardzo zespołowa rozrywka. Piloci znają swój styl, swoje przyzwyczajenia, a umiejętności wykonywania wspólnych manewrów mają opanowane tak dobrze, jakby od jednego złego manewru zależało ich życie - i cholera, zależy. Podczas lotu są jak najlepsi kumple, wyrywający wspólnie w barze najlepsze dziewczyny. Nie muszą się nawet odzywać, jeden gest, skinięcie i już wiedzą o co chodzi.

Myślę, że mogłeś przedstawić to na początku, łącząc punkt pierwszy z drugim. Niech trochę wspólnie polatają, pożartują. Czytelnik to lubi a ty nie będziesz musiał...
Tercet skrzydłowych płynnie powtórzył manewr. Kolejno przeszli mu za plecami. Numer drugi, lewy skrzydłowy, wyszedł mu na prawe skrzydło. Trójka, bliski prawy, był teraz bliskim lewym, a czwarty – Wolfgang, ten co zastąpił Horsta – z dalszego prawego stał się dalszym lewym
Czegoś takiego pisać. Wystarczyłoby wtedy jedno krótkie zdanie, i czytelnik sam, wyobraziłby sobie scenę. Ba, on by ją poczuł i zazdrościł im tej perfekcji.

Całość. Zależy jak na to patrzeć. Może być albo bardzo dobrym, albo złym tekstem.
Z punktu widzenia tekstu quas-encyklopedycznego - podobało mi się. Sprawiłeś, że zainstalowałem na nowo freefalcona i zaraz będę ściągał Ślicznotkę Z Memphis. Myślę, że to bardzo dużo.

Z punktu widzenia prozy, zabrakło mi dodatkowego wymiaru, czegoś, co sprawiłoby że poczułbym się jak pilot myśliwca, że poczułbym ciasny, wręcz klaustrofobiczny kokpit, i pomyślałbym, że jeśli gdzieś i kiedyś mam umrzeć, to chce, żeby było to właśnie w nim.
Ale jeszcze nie dzisiaj, nie teraz... dopiero jak zdejmę kilku angoli, dopiero jak wygramy tą pieprzoną wojne.

Pozdrawiam. Ah... i przypominam pierwsze zdanie mojego postu. Pamiętaj kto go sponsorował, do nich miej pretensje ;P

6
Czy pilot Spitfire'a naprawdę był w stanie zobaczyć kto siedzi w kabinie Messerschmitta, a do tego, że niemiecki pilot kładzie palec na przycisku spustu? Przerzucasz punkt widzenia narratora, ale nie jesteś konsekwentny.
Słuszna uwaga.
Druga rzecz, widziałam jakieś tam filmy z udziałem samolotów bojowych i te opornie chodzące stery nie bardzo pasują mi do obrazu z wysiłkiem utrzymywanego drążka
I właśnie dlatego o tym napisałem ;) Właśnie dlatego, że w świadomości czytelnika stery powinny chodzić gładko i lekko, pokazałem, że wcale tak nie musiało być. Jesteś zdziwiona, zaskoczona? Świetnie, o to chodziło.
(Fiedler w ten właśnie sposób opisywał walki powietrzne, tak?).
Połowa jednego zdania jest po chamsku odeń zaczerpnięta. ;)
Dzisiejszą weryfikacje sponsorują dwie literki M i M.
Do nich mieć prosze pretensję ;P
Ależ jakie pretensje? Przecież wszem wobec wiadomo, że lubię punktowanie błędów i niedociągnięć. Lubię niezależnie od tego, czy zajmuję miejsce na widowni czy na scenie. Czy z budce suflera.

Ja wiem, co w tym tekście jest dobre. Natomiast nie wiem, co jest złe - bo gdybym wiedział, tobym to wpierw naprostował.
1: Najpierw używasz rzeczownika "ziemia" jako granice państwa bądź po prostu teren pod panowaniem wrogich sił, a następnie w odniesieniu do krajobrazu widzianego z lotu ptaka.
Zamierzone. Miało sugerować przenikanie się tych dwóch "bytów".
2: Czy naprawdę bombowców było tak dużo, że całkowicie zasłaniał ziemie? [...] Chodziło ci może o to, że ich kształty przesłaniały ziemię, szatkując ją jak zbyt grube kraty okienne, i nie dało się niczego wyraźnie zobaczyć?
Po części tak. Ale też po mojemu: one nie musiały całkowicie zasłaniać ziemi. Chodzi o to, że zasłaniały ją bezpośrednio pod bohaterem, a tam, gdzie już jej nie przesłaniały, odległość była za duża, aby dostrzec szczegóły topografii.
Twoim zadaniem - jako dobrego pisarza - jest posadzić czytelnika w kokpicie i dać mu "poczuć", dlaczego atak z tamtej strony był mało prawdopodobny.
KPW
Może zamiast takiego suchego stwierdzenia, niech spojrzy na zdjęcie swojej córki?
Jego dziecko jest jeszcze w drodze. I niestety będzie to syn ;)
Tu nie wiem, kto jest głównym bohaterem tej opowieści. Człowiek czy samolot?
Obaj. Zdecydowanie obaj.
Chodzi tu o taki typowy dogfight przy którym wytraca się strasznie energie, przy którym jeden błąd może kosztować życie i przy którym specyfikacja samolotu ma znaczenie jak nigdy?
O to właśnie chodzi. ;)
Tu znowu. Mam wrażenie, że twoje samoloty żyją
Nie gadają. Ale żyją. Znowu widać wadę samodzielnego prologu. W dalszej części będę starał się to pokazać. Oczywiście one nie żyją dosłownie, żyją tylko metaforycznie - ale w powietrzu, z człowiekiem za sterami, żyją.
Używasz naprzemiennie tego sformułowania, raz w stosunku do ludzi, a raz do maszyn. Trochę się przez to gubię.
Powód jak wyżej. Może w dłuższym tekście wypadnie to lepiej. A może nie... ;) Ale póki co tego akurat będę się trzymał.
Matko jedyna, piszesz dla zwykłych ludzi czy dla Miodka?
Nie wiesz, co to jest atencja? ;)
Dla mnie to plus, i to duży. Tylko, że to samo w sobie sprawia już, że zależy mi, ale bardziej na jego śmierci...
Świetnie. A jeżeli pod koniec powieści będziesz miał nadzieję, że wyjdzie cało z tarapatów - mój sukces.
Piloci znają swój styl, swoje przyzwyczajenia, a umiejętności wykonywania wspólnych manewrów mają opanowane tak dobrze, jakby od jednego złego manewru zależało ich życie - i cholera, zależy. Podczas lotu są jak najlepsi kumple, wyrywający wspólnie w barze najlepsze dziewczyny. Nie muszą się nawet odzywać, jeden gest, skinięcie i już wiedzą o co chodzi.
No i przecież to pokazałem, nie? Zwłaszcza z tymi wioślarzami.
Myślę, że mogłeś przedstawić to na początku, łącząc punkt pierwszy z drugim
Dobra, chyba już wiem, co zrobię. Na razie tylko tak sobie kombinuję, ale możliwe, że prolog przestanie być prologiem. Przesunę go dalej, natomiast nowy prolog umieszczę we wcześniejszych czasach, może w 1938.

Zagadka historyczna: dlaczego właśnie 1938? ;)

Dzięki, kochani. Wasze uwagi są naprawdę cenne. Zwłaszcza te o dźwiękach, o perspektywie i o identyfikowaniu się z bohaterem. Akurat po jednej na łebka. ;)
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

7
Sir Wolf pisze:Zagadka historyczna: dlaczego właśnie 1938?
Hm, nie chodzi pewnie o widoczne na Gibraltarze zjawisko zorzy polarnej ani pojawienie się nylonowej szczoteczki do zębów w sprzedaży? :D

Tak. Powinno się pisać o tym, co się zna i z pewnością wielu Ci tej wiedzy zazdrości. Tę grupę tekst by ucieszył, bo ja dałam się wciągnąć dopiero od dziesiątego akapitu.

Na początku zasypałeś mnie liczbami, ale to już wskazali przedmówcy.
Co jest tu ważne - akcja. Wiesz jak jej nadać tempo, budujesz, stosując fachowe nazewnictwo. To samoloty są bohaterami tej historii. Piloci są na drugim planie, naprawdę, kazałeś mi bardziej zbliżyć się do maszyn niż samych ludzi. Wiem, że chodzi o rzetelne przedstawienie sytuacji, ale jeśli myślisz o książce, czymś, co miałoby trafić do szerszej grupy czytelników, to głównego bohatera trzeba jakoś "sprzedać", sprawić by dał się poznać, polubić. Tym bardziej, jak słusznie zwrócił uwagę Hard, że to niemiecki żołnierz.

Suche fakty dla chłopców a emocje dla dziewczynek? - może. Ja tam myślę, że oba należy zmieszać, by ułatwić spożycie.

Ogólnie moje subiektywne wrażenie: w swoim warsztacie masz narzędzia i wiesz jak je wykorzystać, to widać po tekście, tylko majsterkując, pamiętaj o laikach i żeby nie pisać do siebie.

8
W tym momencie pozostaje mi tylko pokornie się ukłonić.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

9
Sir. czy mógłbym cię prosić o odpowiedź na tą zagadkę? Bo nie daje mi spokoju... Mam masę odpowiedzi, ale każda zbyt prosta....

Dziękuję.

10
Hans będzie weteranem hiszpańskiej wojny domowej w barwach Legionu Condor.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

11
Ładny tekst. Udało ci się uchwycić magię walki - ale nie tej taktycznej, tylko walki jako sceny żywych istot. W twoim opowiadaniu (wstępie) pociski kąsają, samoloty - niczym ludzie - walczą, niesione w przestworzach. Dobrze poukładałeś tekst - nie ma zasypu informacjami, a jednak wszystko, co pokazujesz jest przejrzyste. Zaryzykuje stwierdzenie, że nawet dla laika te nazwy samolotów będą doskonale rozpoznawalne, przez co - łatwe w odbiorze. Nie zrozumiałem tylko tego: Dla myśliwca jego maszyna powinna być droga niczym kochanka. ani w zasadzie całego akapitu, traktującego o... no właśnie, nie wiem o czym.

Pamiętasz, jak miałem wątpliwość co do używanych liczb i braku precyzji? Liczby ową precyzje niosą. I tak mamy:
Czwórka Metzgera była na sześciu tysiącach metrów, ale cała wyprawa łącznie z eskortą rozciągała się w pionie na dobre trzysta.
Czyli trzystu tysięcy metrów? Bo, skoro wspominasz w pierwszej części o tysiącach metrów, zapewne druga wartość jest podana w ten sam sposób. Uniknąłeś powtórzenia - dodałeś niepełnej informacji. Albo inaczej - pełnej, tylko że błędnej.

Prezentowany fragment podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

12
Martinius pisze:Nie zrozumiałem tylko tego: Dla myśliwca jego maszyna powinna być droga niczym kochanka. ani w zasadzie całego akapitu, traktującego o... no właśnie, nie wiem o czym.
Masz prawo. ;) Będzie wiadomo w którymś z następnych rozdziałów. Chociaż ten prolog już wypadł z roli prologu i sam stanie się częścią pierwszego lub drugiego rozdziału. Pan pilot będzie opowiadał żonie o swojej pracy w taki sposób, że ta (żona, nie praca) aż stanie się zazdrosna.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

13
To napiszę to inaczej. Czy tam nie powinno być: Dla pilota mysliwca...?
Bo to zdanie, zacytowane przeze mnie, ni jak ma się do logiki. Bo myśliwiec to maszyna, więc... tłumaczyć chyba nie muszę. Chyba, że nazwałeś myśliwcem pilota... co też mi nie leży.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

14
Słowo "myśliwiec" ma dwa znaczenia: samolot i pilot. Kto nie wierzy, niech poczyta Fiedlera, naprawdę.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

15
Tak podejrzewałem - choć ten domysł był raczej ostatnim, jaki mi wpadł do głowy. Powinieneś więc gdzieś to zaznaczyć, zanim użyłeś. Być może wstęp, o którym piszesz, będzie odpowiedni. Inaczej to, co piszesz będziesz musiał rozpocząć tymi słowami: Poczytaj Fiedlera...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”