Thriller - rozdział opowiadania

1
Poniższy tekst zawiera wulgaryzmy

Powiedz mi, co czujesz, kiedy widzisz krew. Czy zamykasz oczy, by nie widzieć zła? Świat bez kar, świat bez wad… To sen. I jak ptak, nieba blask… Piękny sen…

Spokojne dźwięki zespołu IRA płynące z głośników. Warkot silnika dolatujący spod maski pędzącej, blaszanej trumny. Szum wiatru smagającego przednią szybę wozu. Światła reflektorów przebijające nocne czeluści. Niebo przykryte pierzyną chmur.

Fabryka dywanów. Wczoraj pracował tam ostatni raz. Redukcja etatów spowodowała, że wyleciał na zbity pysk. Szczerze mówiąc, powinni zwolnić go już dawno. Przeleciał córkę dyrektora, dostał niezliczoną ilość upomnień, spóźniał się do pracy prawie tak często, jak oddawał mocz. Na domiar złego pobił kierownika zmiany. Facet do dzisiaj chodzi z ręką w gipsie. Złożenie skomplikowanego złamania sprawiło lekarzom tak wielkie trudności, że musiano ściągać doświadczonego ortopedę z innego szpitala. Na samą myśl o cierpiącym ćwoku usta mężczyzny wykrzywiał upiorny uśmiech zwycięzcy. Skurwiel zadarł z niewłaściwym człowiekiem.

Nie wiem, czym jest miłość, lecz wiem, czym jest lęk. Ktoś obiecał równość. Pytam, gdzie on jest? Gdzie jest cel, gdzie jest sens, gdzie jest brzeg?… I jak wiatr, burzy szlak, gdzie jest kres?

Bogdan. Dla nielicznych przyjaciół Boguś. Trzydzieści dwa lata, głowa ogolona na łyso, bluza z kapturem, podbite lewe oko, brak górnej jedynki.

Bójka z dwadzieścia kilogramów cięższym i wyższym o pół łokcia kibicem wrogiej drużyny piłkarskiej nie wyszła mu na dobre. Całe szczęście, że obeszło się bez poważniejszych obrażeń ciała. Wciąż czuł kłucie w prawym boku i ból palący miesień uda. Długo nie zapomni widoku potężnego glana lądującego na brzuchu, ucisku na wątrobę odbierającego dech w piersi. Stop klatka wykonana przez mózg pozwalała odczytać rozmiar buta – czterdzieści siedem. Że też musiał natknąć się na osiłka górującego nad wszystkimi kolesiami na ustawce. Patrząc w oczy dryblasowi odniósł wrażenie, że typ urodził się z chromosomem nienawiści. Prawdziwy potwór.

Gdyby stary – spędzający większość życia z kieliszkiem w ręku - był jasnowidzem, być może dziś na drugie imię miałby „Pechowiec”. Trafnie. Dziwne, że towarzysze broni nie przezwali go w ten sposób.

Mówisz o miłości i sprawiasz mi ból. Ja śnie o wolności i bardzo chcę żyć. Podaj mi… podaj mi swoją dłoń… Mimo wad, mimo zła… Wielki krzyk.

Puszki piwa walające się po podłodze. Opróżniona strzykawka leżąca na siedzeniu pasażera. Woreczek z proszkiem śmierci włożony do schowka. Strzał rozpaczy, pocisk uzależnienia krążący w żyłach. Widmo strachu majaczące w oddali. Nie! Wyciągające po niego zwierzęce pazury. Zachłannie, drapieżnie, bezustannie.

Pieprzony regres gospodarczy. Pieprzona redukcja etatów. Pieprzony świat.

Ktoś musi za to zapłacić. Nie istnieje pojęcie winy zbiorowej. Każde przewinienie jest indywidualne. Kierownik? Dyrektor? Kurwa, rozwali ich obu! Dłoń powędrowała na rękojeść pistoletu wsadzonego za pasek spodni. Dotyk zimnego metalu przypominał o chłodzie panującym na hali produkcyjnej. Nie miał już po co żyć. Marna egzystencja bezrobotnego, zepchniętego na margines społeczny, to jak wegetacja wodolubnej rośliny na piaskach pustyni. Ile wytrzyma bez pierwiastka istnienia? Kiedy umrze spalona słońcem, odcięta od źródła energii?

Krew. Mnóstwo krwi. Krzyki kmiotów, współtwórców ludzkich tragedii. Błaganie o litość. Lament kobiet, płacz dzieci. Szczekanie psa zerwanego z łańcucha. Oszczędź niewinnych!

Nasze dzieci płaczą, szczęście drogie jest. Bo kto im pomoże? Tylko ty, serca dar, mały gest… Życia takt, duszy znak… Wybierz sam…

Obu. Tak, rozwali ich obu! Zrób to, bracie, zrób to! Do dzieła. Dalej! Ale najpierw…

Świst powietrza wydychanego z płuc. Pulsowanie skroni, kaskada śliny cieknącej z kącików ust. Spocone czoło, ręce kurczowo trzymające kierownicę. Pisk opon.

Wyszedł z samochodu, dzierżąc w dłoni puszkę piwa. Z tylnego siedzenia wziął sportową torbę. Rozejrzał się po okolicy. Na tyłach fabryki było zupełnie cicho. Stróż siedzący w dyżurce przed frontowym wejściem obchody robił sporadycznie. Stary, otyły Franek nie miał zamiaru ruszać swojego olbrzymiego dupska. Żartował, że jak już siada przed telewizorem, to spawy lenistwa przytwierdzają tyłek do fotela.

Ścisłą ochroną objęto budynek kierownictwa. Pływając, grube ryby robią większe fale, toteż potrzebują odpowiedniej obstawy. Nikt nie chciał wywołać tsunami kryzysu gospodarczego, zalewającego szarą masę powodzią beznadziei. Tyle, że podmorskie trzęsienie ziemi już nastąpiło, zbierając obfite żniwo. Bogdan był tylko jednym z kłosów.

Biurowiec znajdował się w centrum; zakład na peryferiach. Miał dużo czasu i - przede wszystkim - spokoju, na wykonanie zadania. Z torby wyjął półmetrowy sekator do krzewów i przeciął łańcuch zabezpieczający bramę z metalowej siatki. Potężnym kopniakiem utorował sobie dalszą drogę. Dopił piwo i wyrzucił puszkę. Beknął donośnie. Zamroczony umysł pozwalał tylko na chwiejny krok.

Podszedł do świeżo otynkowanej ściany. Wszechobecna szarość, raniąca duszę artysty, odebrał mu uśmiech. Aniu, czas na Colgate. Mamo, ja jeszcze rysuję. Gardłowy rechot obudziłby nawet nieboszczyka. Towar od Ślepego powodował niezły odlot. Gdy tylko uzbiera więcej kasy, kupi całą reklamówkę tego rarytasu.

W dłoniach dwa spraye. Pogrążony w twórczym amoku pracował przez trzy kwadranse. Graffiti musiało być idealne. Nie zadowalał się przeciętnością. W pasję wkładał całe serce, potrafił tchnąć życie w surowe mury. Z zadziwiającą łatwością przelewał obrazy wyobraźni do lasu miejskich blokowisk. Niejeden wieżowiec ozdobił odbiciem swojego wnętrza. Czerwony, czarny, niebieski i zielony – ulubione kolory wirtuoza pędzla; mistrza, którego krytyka doceni dopiero po śmierci. Dlaczego tak późno? Czemuż nie znajdzie uznania w oczach milionów właśnie w tej chwili? Picasso dwudziestego pierwszego wieku, na dodatek urodzony w Polsce.

Odsunął się od ściany i zerknął na swoje dzieło.

„PIERDOLĘ WAS”.

Wrócił do samochodu i wypił duszkiem jeszcze dwa piwa. Jazgot uruchamianego silnika. Kaszel dławiący rozrusznik. Dawaj! Kluczyki nerwowo przekręcane w stacyjce. Sprzęgło wciśnięte do samej podłogi, jak gdyby czubkiem buta gniótł niedopałek papierosa. Wibracje ogarniające wnętrze wozu. Jest!

Gruchot wystrzelił do przodu. Połykał kolejne kilometry jak wygłodniały wilk padlinę. Przerdzewiała blacha, rozbite migacze, dziura w podłodze i wskazówka prędkościomierza przekraczająca stówę.

Drgania pojazdu przeniosły się na kierowcę. Wiatr wpadający przez otwarte okno zerwał z głowy kaptur. Oczy czarodzieja lśniły jak sztabki złota.

Sto dwadzieścia.

Podniecenie przemieniło się w euforię zatykającą wentyl bezpieczeństwa zwany rozsądkiem.

Sto pięćdziesiąt. Maksimum.

Huk. Blaszane szczątki walające się po całej drodze. Ciemność.

Chcę znów wierzyć w miłość. Mieć siłę, by wstrzymać łzy. Mieć prawo do walki. Znowu dotknąć gwiazd… Zatrzymać czas...

2
1) błędy logiczne, np.:
Zodiak pisze:Spokojne dźwięki zespołu IRA płynące z głośników. Warkot silnika dolatujący spod maski pędzącej, blaszanej trumny. Szum wiatru smagającego przednią szybę wozu. Światła reflektorów przebijające nocne czeluści. Niebo przykryte pierzyną chmur.
- zwróć uwagę na to co piszesz - niby jest noc, a niebo przykrywa pierzyna chmur. Nie śmiem polemizować, ale odważę się poddać w wątpliwość.


Jak określić ten tekst? Nazwać go opowiadaniem. Czy to odpowiednie? Bardziej miniaturą. Zdecydowanie bardziej.

Najbardziej podoba mi się monotonność - tekstu nie można przeczytać od tak. Trzeba się przy tym zmęczyć, zastanowić i wyciągnąć wnioski. Nieczęsto nadarza się po temu okazja. Nieczęsto śmiem nazywać nudziarza dobrym tworem.

Język tekstu nie jest lekki - to utrudnienie, które należy rozpatrzeć w kontekście całości. Zebrać wszystkie elementy składowe, a potem przylepić plakietkę. Do wyboru - nie każdy kupi przesłanie, jakie niesie.

Trzymaj się!

3
Hmm, krótki twór nie wymagający zbyt wielu refleksji.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po przeczytaniu to fakt, że tekst jest suchy, pozbawiony emocji. Niby używasz krótkich zdań, które powinny podnieść napięcie, wywołać jakieś reakcje u czytelnika, niepokój czy cokolwiek pokrewnego. Jednak nic nie uzyskujesz. Poprzednika tekst nudził monotonnością. Mnie raczej lekko zdziwił. Zmienił się rytm utworu, ale napięcie wciąż było na minimalnym pułapie.

Początek w moim mniemaniu wyszedł ci lepiej niż koniec. Ma w sobie więcej polotu.
Kilka dosyć fajnych porównań używasz. Kojarzą mi się nieco z amerykańskim sposobem pisania i lekko kiczowatymi filmami, ale w ogólnym rozrachunku wypadają całkiem nieźle.

Nie wiem czy to zdanie jest, które przytoczył Joe jest na pewno nielogiczne. Z pewnością jest źle zarysowane.
Światła reflektorów przebijające nocne czeluści. Niebo przykryte pierzyną chmur.
Nocna czeluść wskazuje, ze jest bardzo ciemno. Może to być efekt tego, że nie świeci księżyc lub tego, że chmury go zakrywają. Jednak w obu przypadkach czegoś brakuje w tych zdaniach.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron