Pierwsze 3 fragmenty:
I
Palił w spokoju papierosa. Wspomnienia wracały jak koszmarne sny z dzieciństwa.I
***
– Pani! Pani! - krzyczy malec i ciągnie za koszulkę kobiety. Ta odwraca się i zauważa bladego, czerwonookiego pięciolatka.
– Słucham Cię, Helist – odpowiada z niechęcią.
– Dlaczego ja tu jestem? No wie pani, w sierocińcu. Bo Una mówiła, że jej mama była ofiarą jakiegoś „gwałta”... czy jakoś tak, a taty nikt nie widział. A potem mama wzięła swój sznurek i odeszła gdzieś bardzo daleko – mówi, podskakując – Więc co się stało z moimi rodzicami? I co to jest ta „gwałta”?
– Porozmawiam potem o tym z Uną. Nie wierz we wszystko, co ci mówi, dobrze?
– Dobrze. Ale co z moją mamą i tatą? – znów zadaje to pytanie. Ona wolałaby tego uniknąć.
– Bardzo skrzywdziłeś swoich rodziców i oni już nie chcą z tobą być.
– Skrzywdziłem? Jak?
– Bardzo przez Ciebie cierpieli.
– Bolało ich? A gdybym przeprosił? Mógłbym do nich wrócić? Chcę ich przeprosić!
– Obawiam się, że przez Ciebie są już gdzieś bardzo daleko – głaszcze malca po czarnej czuprynie. – Sądzę, że poszli za mamą Uny...
***
Wygasił kiepa.
Podczas jego porodu wszyscy w izbie zmarli. Został znaleziony przez lekarzy pośród trupów rodziców i położnych, które bujnie ścieliły podłogę, a ich głowy i tułowia stanowiły dwie niezbyt oddalone od siebie części.
W sierocińcu opiekunki, będąc pewne, że jest demonem, dały mu imię „Helist”, co z języka milarmskiego znaczy tyle co „Złe dziecię”. Nie zmienił go do dziś, mimo że wywołuje przerażenie u wszystkich, co znają milarmski choć na tyle, by to poprawnie przetłumaczyć.
Pewnych rzeczy się po prostu nie zmienia. Jak na przykład jego wiecznie blada skóra i podkrążone oczy o namiętnie czerwonej barwie.
***
– Svaf!
– Co?
– Jak sądzisz, to może być prawda z tym, że, no wiesz... Myślisz, że zabiłem ich? Tam. Piętnaście lat temu – pyta kiedyś Helist przy piwie.
– Obaj wiemy, że to nie prawda – zaprzecza, biorąc kolejny łyk.
– Ale ludzie mówią...
– Ludzie dużo mówią – przerywa mu Svaf.
– Problem w tym, że mówią wystarczająco, abym sam przestał wierzyć w swoje zdanie.
– Narzucają Ci swoją iluzję – mówi Svaf. – Spójrz. Widzisz tamtą dziewczynę od noszenia kufli? – pyta, wskazując palcem.
Helist przytakuje głową.
– Dla ludzi dużo znaczy, to, co widzą, czują, doświadczają – ciągnie. – Uwierzą w to dużo bardziej niż w słowa, które im powiesz.
– Niestety nie rozumiem co to ma do rzeczy.
– Załóżmy, że teraz do niej podchodzę. Nakręcam rozmowę, dużo żartuję, szybko przekształcam we flirt. – Svaf zawsze znany był z tego, że kobiety, z którymi flirtuje, grzeszą myślami aż miło. – Ustawiam się na kolejne spotkanie. Wszystko z luzem flirciarza. Przy którymś spotkaniu zwierzam się jej, że nigdy nie odważyłem się pocałować dziewczyny. I załóżmy nawet, że jest to prawda. Jak sądzisz, uwierzyła by mi?
– Sądzę, że nie – mówi szczerze Helist.
– Dokładnie. To jest właśnie ludzka iluzja. Wyrobiła swój pogląd na moją osobę. Zupełnie jak w twoim przypadku. Oni raczyli umrzeć, a ty tam byłeś. I teraz ludzie nie uwierzą Ci bez względu, co im powiesz. Niezależnie jak bardzo nierealne jest to, że noworodek może wszystkich pozabijać...
– Nie pociesza mnie to.
– Nie ważne. Nic z tym nie zrobisz. Najważniejsze, że ty doskonale wiesz, że się nie całowałeś, a jej zdanie nie ma znaczenia. Czaisz przekaz?
***
Jego myśli zostały rozproszone niczym piach na porywistym wietrze. Wibracje telefonu i utwór „People are people” w wykonaniu „Dope” miały mu dać do zrozumienia, że dostał wiadomość.
No, gdzie jesteś?!
Nie rób jaj, że przez całą noc nie pojawisz się na swojej 17!
Wszyscy czekamy!
Nie rób jaj, że przez całą noc nie pojawisz się na swojej 17!
Wszyscy czekamy!
Przeczytał na głos wiadomość od Svafa i odpisał.
Przyjdę.
***
– Mówisz, że po prostu umarli?– pyta duchowny.
– Umarli to raczej skromne określenie na to, co się tam stało – odpowiada Helist.
– Wisi nad tobą mroczna aura, chłopcze – stwierdza arcybiskup. – Ale to nie ty ich zabiłeś. Ludzie tak myślą, bo nie potrafią uwierzyć w nic innego.
– Uwierzyć w co?
Duchowny grzebie w kieszeni i wyciąga zdobiony srebrny krzyż.
– Noś go zawsze – podał Helistowi łańcuszek. – Sądzę, że to, co ich zabiło, nie było z tego świata.
– Nie powinieneś głosić herezji – zauważa Helist.
– Nie powinienem – przyznaje arcybiskup. – Ale ja naprawdę tak uważam.
***
Helist odruchowo złapał za krzyżyk.
Drzwi emanowały atmosferą zabawy. Były punktem przemiany między szarą klatką schodową a światem środków perswazji, gdzie kobiety są zawsze chętne i zawsze piękne. Gdzieś tam po drugiej stronie czekała lawina ludzi, którzy zlecą się zaraz po tym, jak Helist przekroczy próg. Okrzykną go solenizantem, celebrytą i bohaterem zabawy. Hardkorem może nawet.
– Dobra. Wchodzę – stwierdził Helist, naciskając klamkę.
Wszedł do mieszkania Svafa i zdjął płaszcz. Ruszył pewnym krokiem przez przedpokój.
– Heli, Heli, kochanie! – przemknęła koło niego jakaś rozchichotana laska. Kilkoro pijących przywitało go gromkim śmiechem. Zdawało mu się, że któryś z nich rzeczywiście użył słowa „hardkor”.
Przeszedł nad chłopakiem, który mocno przekroczył granicę sztuki picia. Ostro wszedł do pokoju gościnnego. Wkroczył to raczej zbyt małe słowo. Moim skromnym zdaniem dużo bardziej pasuje „wbił z drzwiami”.
Wzniosła się fala pisków i krzyków. W tłumie dostrzegł Svafa i Unę oraz kilku innych znajomych. Ludzie podchodzili do niego. Większość skandowała jego imię. Niektórzy chcieli robić sobie z nim zdjęcia. Odpychał narwańców, a gdy wyszedł na środek, uniósł rękę na znak, że chce zabrać głos.
Ludzie milkli. Kiedy było już na tyle cicho, aby był pewny, że wszyscy go usłyszą, rzekł dumnie:
– Wypier***ać, impreza zakończona.
Po pokoju rozległy się szepty. Znajomi przyglądali mu się trochę ze zdziwieniem, trochę z przerażeniem. Nie ukrywali zaskoczenia.
– To taki żart, prawda? – wyszedł mu naprzeciw Svaf i rzucił pogodnie.
– Wszyscy, którzy zdążyli się nawalić, mogą się cieszyć – zignorował go. – Wszyscy, którzy czekali z alkoholem na toast... przykro mi, tam są drzwi.
Ktoś zapytał o jego dilera.
– Helist! – rzucił facet z tłumu. – Co ty odpie**alasz? Jesteśmy tu dla Ciebie!
– Świetnie – odparł. – A teraz dla mnie wyjdźcie. Nie mam zamiaru świętować moich urodzin. Ten dzień to również dzień mojej corocznej żałoby. I tak mam zamiar uczcić ten wieczór.
Co bardziej trzeźwi zaczęli zbierać się do drzwi. Tych pijanych wyprowadzał Svaf. Impreza rzeczywiście była skończona. Helista rozrywały negatywne uczucia.
– Jesteś z siebie dumny? – zapytała Una.
– Bardziej zaspokojony – przyznał.
Zwrócili uwagę, jak Svaf wypycha przez drzwi jakiegoś gościa z dredami, który zaklina się na wszystkie świętości, że zabije Helista.
– Heli – mówiła – też nie mam rodziców. Dobrze o tym wiesz. Część z osób tu zgromadzonych też ich nie ma.
– Co z tego? – odparł najbardziej szorstko jak umiał.
– Staram się żyć normalnie. Na przykład obchodzić swoje urodziny.
– Przestań wypowiadać to cholerne słowo! – wybuchł gniewem, przeplatanym rozpaczą.
– A ty skończ się separować od ludzi!
– Słuchaj, po prostu nie mam ochoty świętować dnia, który odbija się na mnie całe życie! – wycedził przez zęby, ściskając powieki.
– Od kiedy mama się powiesiła, też nie miałam łatwo – powiedziała przytulając Helista przyjacielsko.
– Ale ciebie nie posądzają o jej śmierć!! – krzyknął, wybuchając płaczem. Wtulił się w jej bark. Ona pogładziła go po czarnych włosach.
Do pokoju wszedł Svaf, zacierając ręce po dobrze wykonanej robocie, jaką było wyprowadzenie dwudziestu osób i wyniesienie trzech. Una dała mu znak, że ma ich zostawić samych. Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Ty też masz mnie za potwora, prawda? – wyjęczał Helist, wybuchając jeszcze bardziej.
– Nie – powiedziała miękko i podniosła jego głowę z barku. – Potwory nie stać na szczery płacz. Potwory nie stać na pokutę.
Zbliżyła swe usta do jego.
– Potwory nie stać na prawdziwe uczucie – dodała szeptem.
***
Nastał ranek. Słońce nieproszenie wpadało przez okno. Budziło miasto do życia. W tym parę kochanków.
– Obiecaj mi, że za rok zamiast mnie przelecieć napijesz się ze wszystkimi, dobra? – rzekła Una, zsuwając się z łóżka. Pytanie zakończyła długim, przeciągliwym chichotem.
– Dobra – rzucił nieprzytomny Helist i stulił głowę w poduszkę.
II
Na stole leży talia kart. Kobieta szybkim gestem zbiera je w całość, przekłada i tasuje. Następnie rozkłada je po stole. Chłopiec wybiera dziesięć z nich.– Fatalnie. Wszystkie pikowe – mówi wróżbitka.
– Co to znaczy? – pyta Helist.
– Zasadniczo śmierć – odpowiada, odkładając karty na półkę – ale przypadki się zdarzają. Może spróbujemy czegoś innego?
***
– HELIST! – z łóżka zerwał go krzyk Uny. Nie. Wrzask. Przerażający, rozrywający wrzask. – Jezu Chryste! – Wrzask, który odbiera Ci oddech, wzbudza gęsią skórkę. – HELIST! – Wrzask, który rodzi strach tak wielki, że przestajesz myśleć i zaczynasz biec w stanie chwiejącym się między szaleństwem a amokiem.
***
Wróżą już osiemnasty raz.
– Jesteś pewna, że da radę z tego wróżyć? – pyta niepokojąco Helist.
– Bez problemu – odpowiada wróżka. – Zresztą i tak brakuje mi już pomysłów.
Kobieta wprawia w ruch koło rulety. Helist rzuca kulką. Miedziana kula kilkukrotnie przeskakuje między przedziałami, a następnie rozłupuje się na dwie identyczne części i wylatuje z kręcącego się koła.
– Bez wyniku? – pyta z nadzieją Helist.
– Osobiście to też uznałabym za „śmierć”.
***
Wbiegł do łazienki i stanął koło Uny. Tępo wbił wzrok w ścianę.
Krew była wszędzie. Spływała strumieniami po kafelkach. Była rozmazana po ścianach i podłodze. Mazidła łączyły się w rozmaite formy i kształty, ale wzrok najbardziej przykuwała krwista inskrypcja:
Isit mohh carasith neran unnt
***
– Śmierć – mówi sztywno wróżbitka, przyglądając się wynikowi bardzo skomplikowanej wróżby numer 26, złożonej z dwóch noży, kulki, kawałka szmaty, zapalniczki i butelki wódki.
– Znowu!? – krzyczy zawiedziony Helist. – Co teraz?
Kobieta wychodzi na zaplecze i przynosi worek mąki.
– Weź – mówi, wpychając worek do rąk Helista – i wyrzuć w powietrze.
Helist bierze mąkę w garść. Następnie, według instrukcji kobiety, wyrzuca ją do góry. Mąka opada na podłogę, zostawiając skomplikowany kształt.
– Wygląda jak facet w płaszczu – zauważa Helist.
– A dla mnie wygląda jak Śmierć – odpowiada wróżbitka.
Helist obdarza ją przelotnym spojrzeniem.
– Czyli moje przeznaczenie... – mówi – to śmierć!?
– Albo coś z nią związanego.
Chłopak spogląda na formę, którą przyjęła mąka.
– Zapamiętaj dobrze ten kształt, chłopcze – mówi kobieta. – Wygląda na to, że twoja przyszłość będzie bardzo związana z tą postacią.
***
– Co tu się stało, kiedy spaliśmy!? – wydukała Una.
– Przecież w domu nie było nikogo obcego... – odpowiedział cicho.
– Poza mną, tobą i Svafem...
Nastała niepewna chwila milczenia.
– Svaf – szepnął Helist. – Svaf !! Cholera! A gdzie jest Svaf!?
Rozejrzeli się po domu, obeszli po pokojach.
Svafa tu nie było.
Helist powstrzymywał drżące ręce. Ten, kto to wszystko zrobił, musiał się bardzo przy tym napracować. Te wszystkie kształty, rysunki... i ten napis. Ponownie podszedł do ściany i rzucił okiem na inskrypcję.
– Isit mohh carasith neran unnt... – przeczytał. – Ten ktoś chce nam chyba coś przekazać – stwierdził.
– Nie zajmuj się głupotami! Trzeba znaleźć Svafa! – krzyknęła z korytarza Una.
– Chyba poznaję – wydusił chłopak z błyskiem w oku.
– Co mówisz?!
– To Milarmski. Taki język. Podobny do łaciny – rzekł pogodnie Helist. – Ubierz się i daj mi chwilę.
Ruszył szybkim krokiem do pokoju. Sięgnął ręką pod łóżko i wyciągnął stamtąd zakurzony kuferek. W środku szukał konkretnej rzeczy – czerwonego słowniczka języka Milarmskiego. Kupił go dawno, kiedy dowiedział się o swojej przeszłości i powiedziano mu znaczenie jego imienia. Wtedy też narodziła się w nim pasja nauki tego języka. Ale to było naprawdę dawno.
Wrócił do łazienki i rozłożył się na podłodze ze słownikiem, kartkami i długopisem.
– Myślisz, że to jego krew? – zapytała troskliwie Una.
– Nie – odparł Helist, przerzucając kartki słownika w poszukiwaniu wzoru budowy zdania – na moje oko jest jej za dużo. Poza tym mięlibyśmy ciało, a tak...
– HELIST! – przerwała mu.
– No co? Staram się być realistą.
Kreślił i skreślał. Tłumaczył kilkukrotnie. Milarmski był o wiele trudniejszy niż może wam się wydawać. Gdy nagle skończył pisać, Una podeszła go od tyłu.
– Skończyłeś?
Helist milczał w bezdechu. Teraz zbladł jeszcze bardziej niż zwykle. Na kartce widniało jego tłumaczenie:
Zabrałem zwłoki, przyjdę po wasze.
– Tak... – wydusił. Nawet jego oddech wydawał się trząść. Wstał i chwiejnym ruchem wyszedł z łazienki. – Idę się ubrać. Ty pozmywaj ściany. Jeżeli znajdą te ślady, będzie źle.
– Co będzie dalej? – zapytała.
– Wygląda na to, że musimy uciekać...
III
Irha była bliską przyjaciółką Uny. Zgodziła się ich przenocować na kilka dni bez pytania o jakiekolwiek szczegóły. Oboje czuli się tu bezpiecznie. Brat Urhy, Sam, był komendantem pobliskiego posterunku. Trzymał w barku zapas broni. Kiedy Helist opowiedział mu przy kolacji o całym zamieszaniu, dostał nawet zabezpieczony rewolwer na wypadek ataku tego szaleńca.Wszyscy już smacznie spali. Helist zamknął się w kuchni i wertował słownik. Rano, podczas tłumaczenia, znalazł na końcu krótki poradnik ezoteryki, o którego istnieniu dotychczas nie miał pojęcia. Ciekawe rzeczy tu napisali. Głównie o wywoływaniach, opętaniach, przywoływaniach. Dziw Helista brał, że już nawet do słowników dołączają takie rzeczy.
– Język Milarmski jest uznawany za język duchów – czytał na głos. – Powszechnie wiadomo, że jest jedyną formą kontaktu ze światem pozamaterialnym. Z tego powodu nadużywanie go może być niebezpieczne – zmarszczył brwi. – Bzdury piszą.
Wrócił do pokoju i odłożył książkę. Zdjął bluzkę i wsunął się pod pościel koło Uny. Dziewczyna wyczuła jego ciepło i wtuliła się w jego rękę.
– Znajdą go? – zapytała.
– Na pewno – stwierdził pewny siebie, choć jego myśli były teraz zupełnie gdzie indziej. Jeszcze przez dużo czasu myślał o duchach, przedziwnym języku i śladach na ścianie.
***
Coś go zerwało.
HELIST!
Jakiś głos. Właściwie ciężko było to nazwać głosem. Słowa nie dźwięczały. One rozbrzmiewały w jego głowie.
SŁYSZYSZ MNIE, PRAWDA?
Chłopiec zerwał się z łóżka, pochwycił książkę i zamknął się w toalecie.
– To sen, prawda? – Helist mówił do siebie, mocząc głowę pod kranem. – To sen!
NIE.
– Czym do cholery jesteś!?
DUŻO CZYTAŁEŚ KSIĄŻKĘ. DOMYŚL SIĘ.
Helist rzucił okiem na słownik z poradami ezoterycznymi, który teraz spokojnie leżał na toalecie.
– Duch!? Duchy nie istnieją!! – krzyknął.
Podniósł głowę spod kranu i ujrzał w lustrze bladą postać, która tępo przyglądała mu się limonkowymi oczyma.
AH, SERIO? – postać z lustra roześmiała się. – NIE KRZYCZ NA MNIE TYLE. TYLKO TY CZUJESZ MOJĄ OBECNOŚĆ. CHCESZ, ABY UZNANO CIĘ ZA WARIATA?
– Nie jestem wariatem – Helist westchnął. – Załóżmy, że z braku innego wyjaśnienia ufam Ci, że jesteś duchem. Czego chcesz, duchu? – powiedział, wyraźnie akcentując słowo „duchu”.
OD DAWNA CI SIĘ PRZYGLĄDAM. SĄDZĘ, ŻE MAM DO CIEBIE INTERES.
– Duch ma interes? Do mnie? – powiedział znowu akcentując słowa „interes” i „mnie”. – Wróćmy do wersji, w której jestem wariatem.
NIE JESTEŚ WARIATEM. WŁAŚCIWIE MOŻESZ MNIE USŁYSZEĆ I ZOBACZYĆ TYLKO DLATEGO, BO NOSISZ PRZEDMIOT O WYSOKIM POZIOMIE DUCHOWEJ ENERGII.
Helist rzucił okiem na krzyżyk od arcybiskupa.
DOKŁADNIE.
Złapał za łańcuszek na znak, że chce go z siebie ściągnąć. Zatrzymał się w trakcie, aby zobaczyć reakcję widma.
ALE SĄDZĘ, ŻE MNIE WYSŁUCHASZ. W PRZECIWNYM WYPADKU NIE ODZYSKASZ KOGOŚ, NA KIM CI BARDZO ZALEŻY.
Zawahał się i zostawił krzyżyk w spokoju.
– Co ze Svafem? Co z nim zrobiłeś?
W PORZĄDKU. PRZECHODZI TEN WASZ PROCES REGENERACJI, ZWIĄZANY Z UTRATĄ ŚWIADOMOŚCI I BEZRUCHEM.
– Sen – poprawił grzecznie Helist. – A ta krew?
NIE MARTW SIĘ, NIE JEGO. TO TYLKO TAKA MOJA OSOBISTA INICJATYWA TWÓRCZA. FAJNY EFEKT, NIE?
– Wspomniałeś tam, że przyjdziesz po moje zwłoki – stwierdził z wyrzutem.
SERIO??
Helist zmarszczył brwi.
CZY TO WAŻNE? PRZEJDŹMY DO KONKRETÓW I MIEJMY CAŁOŚĆ ZA SOBĄ.
– Więc co mogę zrobić dla szanownego pana ducha? – założył ręce na klatce piersiowej.
STRONA SZEŚĆSET OSIEMDZIESIĄT JEDEN.
Rzucił okiem na słowniczek, a może raczej ezoteryczny przewodnik, i z pewną niechęcią zaczął szukanie strony.
– Obrzęd materializowania!?
MHM. DOKŁADNIE.
– „Proces częściowego przywrócenia duszy do świata żywych” – przeczytał. – Po co ci to?
A PO CO CHCE BYĆ SIĘ CHOĆ NA CHWILĘ ŻYWYM? ALKOHOL, KOBIETY...
– Fakt, głupie pytanie.
Helist wrócił do przeglądania poradnika. Było tu dużo o kreśleniu krwistego kręgu, znaków i słów w Milarmskim. Wiele wzorów i inskrypcji, trudnych do zrozumienia, a jeszcze trudniejszych do zapamiętania.
– Jak oddasz mi Svafa, kiedy już skończymy?
Postać w lustrze wyciągnęła z kieszeni mały papierek.
TO NAMIARY NA MIEJSCE, W KTÓRYM GO ZAMKNĄŁEM. NAPISANE PO MILARMSKU. KIEDY SKOŃCZMY KARTKA BĘDZIE TWOJA I BĘDZIESZ SOBIE MÓGŁ SPOKOJNIE CAŁOŚĆ PRZETŁUMACZYĆ. TO CO?
– Sądzę, że to uczciwa wymiana. Zróbmy to!
***
Zabarykadował się w łazience, naciął palec i kreślił.
Budowa kręgu była najmniej skomplikowana. Całość składała się z trzech poprawnie zakodowanych pierścieni. W pierwszym – najbardziej wewnątrz – należało wpisać imię rysującego. W kolejnym osobiste dane przyzywanego ducha. Danych tych było o wiele więcej niż u ludzi, ze względu na to, że wolnych dusz jest na ziemi więcej niż żywych, a każda z nich musi mieć unikalny kod duchowy. O, na właśnie takie sytuacje, gdyby ktoś miał je przyzwać. Helist zauważył też coś ciekawego. Duch miał na imię Eiden Lenron, co znaczy z Milarmskiego tyle co „Pierwszy Prorok”. Nie podzielił się z widmem swoimi spostrzeżeniami z obawy na nieprzyjemną dyskusję. Trzeci pierścień kręgu składał się wyłącznie z zagmatchwanych inskrypcji, które odgrywały kluczową rolę w całym procesie. Do tego dochodził już wyżej wspomniany fakt, że pierścień pierwszy i drugi trzeba było poprawnie zakodować, z czym Helist naprawdę długo sobie radził.
– Jesteś pewien, że każdy człowiek może tego dokonać? – zapytał z niedowierzaniem, zacierając palec do kreślenia kilku ostatnich znaków trzeciego kręgu.
TAK.
– Bo wiesz, to trochę jak magia.
BARDZIEJ WIEDZA, KTÓRA JEST PRZEKAZYWANA TYLKO NIELICZNYM.
Helist nakreślił znak podobny do alfy i kolejny, do złudzenia przypominający drzewo.
– Co się właściwie stanie, kiedy już cię... yy... zmaterializuję?
CO PRAWDA NIE DOSTANĘ PRAWDZIWEGO CIAŁA, ALE CIELESNA POWŁOKA NA KILKA MINUT TO TEŻ MIŁA SPRAWA.
– Często to robicie?
CHYBA NIE, ZWAŻYWSZY, ŻE ZWYKŁE DUSZE MOGĄ ZOSTAĆ ZMATERIALIZOWANE RAZ NA PEŁNIĘ KSIĘŻYCA.
– Zwykłe dusze? – zdziwił się. – To są jakieś inne?
JASNE. PRZYKŁADOWO DEMONY, ISTOTY POKUTUJĄCE...
– I tak niewiele z tego rozumiem – powiedział Helist, kreśląc ostatni znak. – Co teraz?
SAKRAMENTALNE „POWSTAŃ EIDENIE LENRONIE” I URANIASZ KROPLĘ KRWI W ŚRODEK KRĘGU.
– Powstań Eidenie Lenronie! – powtórzył wyniośle i chlasnął krwią w krąg.
Poczuł jak łazienka dygocze. Krąg jakby wchłaniał przestrzeń. Wszystko wokół zdawało się być szarpane. Zupełnie jak na porywistym wietrze. Helist widział to wyraźnie: w miejscu kręgu pojawiała się śnieżno przeźroczysta postać. Stopniowo traciła swą przeźroczystość, aż w końcu zupełnie wyostrzała i stanął przed nim białowłosy gość w czarnym płaszczu.
– Nie – myślał Helist. – nie może być! Przecież to...
MÓWIŁEM, ŻE PRZYJDĘ PO TWOJE ZWŁOKI.
– Co?!
Eiden podbiegł do niego i gołą ręką przebił mu brzuch w okolicach splotu słonecznego.
– Przecież to gość z wróżby... – skończył myśl. Helist spojrzał w limonkowe ślepia. Chciał wydusić z siebie, że go oszukał, ale ból odbierał mu głos.
NIE MARTW SIĘ. PRZETRWASZ. ŚMIERĆ TO DOPIERO POCZĄTEK TWOJEJ PRZYGODY.
Poczuł, jak świat się rozpada... A może raczej poczuł, że to on jest z niego wyrywany...
[ Dodano: Sob 15 Maj, 2010 ]
IV
WWWChiny. Tam był teraz ciemny, niegościnnie chłodny poranek.WWWZmęczony systemem mężczyzna przyłożył pistolet do głowy dziewczynki. Miał go z czarnego rynku. W Chinach na czarnym rynku można kupić wszystko, co mieści się rangą między kamieniem a silosem rakietowym. A to tylko drobny Glock dwudziestka, kaliber dziesięć milimetrów.
WWWTo było jego własne narzędzie desperacji.
WWW- Dziesięć, kurwa, milionów Yuanów! Albo te dzieci zginą! - nadał po chińsku przez policyjny radiowęzeł.
WWWPanowie po drugiej stronie węzła, którzy otoczyli budynek, doskonale wiedzieli, że nie mają dla niego tych pieniędzy.
WWWTak właśnie rodzi się codzienność. Życie to system. Cztery miliardy jednostek, przed którymi system codziennie stawia jej własny, wyjątkowy program. Dla jednych prosty, dla innych brutalnie trudny.
WWWCzasem, jak młotek niezręcznego rzemieślnika, codziennie trafia w paluchy niczego winnej jednostki, miażdży je, aż zaczną krwawić, a później jak chory sadysta posypuje przekrwione paznokcie solą.
WWWAż do zmęczenia jednostki, momentu w którym rodzi się w niej bunt i osoba postanawia desperacko zmienić swój program... Chociażby krwią innych jednostek.
WWWA później jednosteczki się mordują.
WWWAż do zgładzenia buntującego się fragmentu...
***
WWWHelist spojrzał z żalem na swoje własne ciało, które leżało bezładnie na kafelkowanej podłodze.
WWW- Nie powinienem być na ciebie raczej zły? - rzucił obojętnie.
WWWNIENAWIŚĆ TO TYLKO LUDZKIE UCZUCIE I PRZYWIĄZUJE SIĘ BARDZIEJ DO CIAŁA NIŻ DUSZY. PRZYJAŹNIE I WROGOŚCI POWRÓCĄ NIEBAWEM, GDY TYLKO OPUSZCZĄ LUDZKĄ POWŁOKĘ.
WWW- Aha.
WWWPÓKI CO NIE MAMY CZASU NA TAKIE... JAK WY TO MAWIACIE? O, WŁAŚNIE, ZAWRACANIE GŁOWY.
WWW- Może i mam upośledzone uczucia, ale to nie zmienia faktu, że formalnie i praktycznie jestem martwy. Zasadniczo nic mnie już nie goni.
WWWEiden zaśmiał się. Jak zawsze przeraźliwie głucho.
WWWNAWET ŚMIERĆ NIE PRZYTĘPIA TWEJ IRONII. SŁUCHAJ, MOGŁEM CIĘ ZABIĆ NAWET BEZ TEGO CAŁEGO WZYWANIA. NO, ALE WTEDY ODLECIAŁBYŚ MI NA DRUGĄ STRONĘ – mówił, wodząc palcem w górę – I STRACIŁBYM CENNĄ DUSZĘ.
WWW- Więc co?
WWWWEZWAŁEŚ MNIE, WIĘC MOGŁEM PO PROSTU WYCIĄGNĄĆ TWOJĄ DUSZĘ. MAM CO DO CIEBIE PEWNE PLANY.
WWW- Mówiłeś, że przychodzisz po ciało.
WWWKLIMATYCZNY ŻARCIK, ABY DODAĆ DRAMATYZMU UMIERANIU.
WWW- Jesteś chory.
WWWJAK SAM BYŚ TO POWIEDZIAŁ: ZASADNICZO DUCH NIE MOŻE BYĆ CHORY.
WWW- Mówię o psychice... Zresztą nieważne.
WWWBędąc duchem, było mu chłodno. Nie jakoś zimno, po prostu chłodnawo. Ubranie, które nosił, nie miało wtedy najmniejszego znaczenia. Właściwie trafnym określeniem byłoby, że strój na dobrą sprawę nie istniał, a był tylko częścią widmowej masy, z której zbudowane są duchy. Nie będąc nawet tego świadom, w pewnym momencie Helist odwzorował od Eidena czarny, skórzany płaszcz.
WWWKSZTAŁTOWANIE GARDEROBY. SZYBKO SIĘ UCZYSZ, JAK POPRAWNIE BYĆ DUCHEM.
WWW- Co teraz zro... - wydusił, urywając końcówkę.
WWWPrzeszły go ciarki, zza pleców doszedł jakiś nieznany mu impuls. Ktoś, kto spał za kilkoma ścianami, przewalił się ociężale na drugi bok.
WWWA WIĘC WYCZUWASZ TEŻ JUŻ ŻYWYCH. NIESAMOWITE... NAPRAWDĘ BŁYSKAWICZNIE TO ŁAPIESZ. NAJLEPIEJ BĘDZIE, JEŚLI ZACZNIEMY SZKOLENIE JUŻ TERAZ.
WWW- Szkolenie?
WWWOWSZEM. PO TO CIĘ PRZEMIENIŁEM.
WWW- A moje ciało? - Wskazał na zwłoki leżące u ich nóg.
WWWNIE MARTW SIĘ. POTRAFIĘ JE DOBRZE UKRYĆ...
WWWWtedy pokój rozdarł błysk. Przestrzeń raptownie zafalowała. Ze ścian wyłoniły się zielone nitki, pasma czasoprzestrzeni. Obwiązały ich obu w pasie i mocno ścisnęły. Mimo duchowej formy Helist poczuł ból.
WWWRuszajmy.
WWWZamknął oczy, a kiedy je otworzył, już ich tam nie było.
[ Dodano: Sob 15 Maj, 2010 ]
IV
WWWChiny. Tam był teraz ciemny, niegościnnie chłodny poranek.WWWZmęczony systemem mężczyzna przyłożył pistolet do głowy dziewczynki. Miał go z czarnego rynku. W Chinach na czarnym rynku można kupić wszystko, co mieści się rangą między kamieniem a silosem rakietowym. A to tylko drobny Glock dwudziestka, kaliber dziesięć milimetrów.
WWWTo było jego własne narzędzie desperacji.
WWW- Dziesięć, kurwa, milionów Yuanów! Albo te dzieci zginą! - nadał po chińsku przez policyjny radiowęzeł.
WWWPanowie po drugiej stronie węzła, którzy otoczyli budynek, doskonale wiedzieli, że nie mają dla niego tych pieniędzy.
WWWTak właśnie rodzi się codzienność. Życie to system. Cztery miliardy jednostek, przed którymi system codziennie stawia jej własny, wyjątkowy program. Dla jednych prosty, dla innych brutalnie trudny.
WWWCzasem, jak młotek niezręcznego rzemieślnika, codziennie trafia w paluchy niczego winnej jednostki, miażdży je, aż zaczną krwawić, a później jak chory sadysta posypuje przekrwione paznokcie solą.
WWWAż do zmęczenia jednostki, momentu w którym rodzi się w niej bunt i osoba postanawia desperacko zmienić swój program... Chociażby krwią innych jednostek.
WWWA później jednosteczki się mordują.
WWWAż do zgładzenia buntującego się fragmentu...
***
WWWHelist spojrzał z żalem na swoje własne ciało, które leżało bezładnie na kafelkowanej podłodze.
WWW- Nie powinienem być na ciebie raczej zły? - rzucił obojętnie.
WWWNIENAWIŚĆ TO TYLKO LUDZKIE UCZUCIE I PRZYWIĄZUJE SIĘ BARDZIEJ DO CIAŁA NIŻ DUSZY. PRZYJAŹNIE I WROGOŚCI POWRÓCĄ NIEBAWEM, GDY TYLKO OPUSZCZĄ LUDZKĄ POWŁOKĘ.
WWW- Aha.
WWWPÓKI CO NIE MAMY CZASU NA TAKIE... JAK WY TO MAWIACIE? O, WŁAŚNIE, ZAWRACANIE GŁOWY.
WWW- Może i mam upośledzone uczucia, ale to nie zmienia faktu, że formalnie i praktycznie jestem martwy. Zasadniczo nic mnie już nie goni.
WWWEiden zaśmiał się. Jak zawsze przeraźliwie głucho.
WWWNAWET ŚMIERĆ NIE PRZYTĘPIA TWEJ IRONII. SŁUCHAJ, MOGŁEM CIĘ ZABIĆ NAWET BEZ TEGO CAŁEGO WZYWANIA. NO, ALE WTEDY ODLECIAŁBYŚ MI NA DRUGĄ STRONĘ – mówił, wodząc palcem w górę – I STRACIŁBYM CENNĄ DUSZĘ.
WWW- Więc co?
WWWWEZWAŁEŚ MNIE, WIĘC MOGŁEM PO PROSTU WYCIĄGNĄĆ TWOJĄ DUSZĘ. MAM CO DO CIEBIE PEWNE PLANY.
WWW- Mówiłeś, że przychodzisz po ciało.
WWWKLIMATYCZNY ŻARCIK, ABY DODAĆ DRAMATYZMU UMIERANIU.
WWW- Jesteś chory.
WWWJAK SAM BYŚ TO POWIEDZIAŁ: ZASADNICZO DUCH NIE MOŻE BYĆ CHORY.
WWW- Mówię o psychice... Zresztą nieważne.
WWWBędąc duchem, było mu chłodno. Nie jakoś zimno, po prostu chłodnawo. Ubranie, które nosił, nie miało wtedy najmniejszego znaczenia. Właściwie trafnym określeniem byłoby, że strój na dobrą sprawę nie istniał, a był tylko częścią widmowej masy, z której zbudowane są duchy. Nie będąc nawet tego świadom, w pewnym momencie Helist odwzorował od Eidena czarny, skórzany płaszcz.
WWWKSZTAŁTOWANIE GARDEROBY. SZYBKO SIĘ UCZYSZ, JAK POPRAWNIE BYĆ DUCHEM.
WWW- Co teraz zro... - wydusił, urywając końcówkę.
WWWPrzeszły go ciarki, zza pleców doszedł jakiś nieznany mu impuls. Ktoś, kto spał za kilkoma ścianami, przewalił się ociężale na drugi bok.
WWWA WIĘC WYCZUWASZ TEŻ JUŻ ŻYWYCH. NIESAMOWITE... NAPRAWDĘ BŁYSKAWICZNIE TO ŁAPIESZ. NAJLEPIEJ BĘDZIE, JEŚLI ZACZNIEMY SZKOLENIE JUŻ TERAZ.
WWW- Szkolenie?
WWWOWSZEM. PO TO CIĘ PRZEMIENIŁEM.
WWW- A moje ciało? - Wskazał na zwłoki leżące u ich nóg.
WWWNIE MARTW SIĘ. POTRAFIĘ JE DOBRZE UKRYĆ...
WWWWtedy pokój rozdarł błysk. Przestrzeń raptownie zafalowała. Ze ścian wyłoniły się zielone nitki, pasma czasoprzestrzeni. Obwiązały ich obu w pasie i mocno ścisnęły. Mimo duchowej formy Helist poczuł ból.
WWWRuszajmy.
WWWZamknął oczy, a kiedy je otworzył, już ich tam nie było.