
Wzniósłszy okrzyk straszliwy drużyna rzuciła się na wroga roztrącając na boki gałęzie i co wątlejszych towarzyszy broni. Wrzaski budziły śpiące zwierzęta w promieniu wielu mil, choć wojownicy jeszcze nie przebiegli nawet połowy dystansu dzielącego ich od wroga. Cóż, najważniejszy jest efekt psychologiczny. Niewielka i jakże bezbronna grupa handlarzy zaczęła się kotłować na szlaku i w bezładzie wyciągać broń. Niestety, było już zbyt późno. Wcześniej jedynie migający w gęstwinie napastnicy przeobrazili się w dzikich, wytatuowanych magicznymi wzorami, biegnących z szałem w oczach bandytów.
- Źle, źle, źle… to powinno być zupełnie inaczej. Widziałeś kiedyś żeby biec przez las przed atakiem? Dać parę chwil na przygotowanie? Najpierw strzela się z łuku, następnie dopiero wybiega aby dobić nieprzytomnych ze strachu, pochowanych pod wozami kupców. Z resztą… co ty możesz o tym wiedzieć? Siedzisz w tym swoim mieszkanku i piszesz bzdury, których i tak nikt nie czyta, a jak czyta, to radośnie przyjmuje do wiadomości, że już więcej nie będzie musiał.
- Po pierwsze przypominam, że to nie ja siedzę w mieszkanku tylko my. Po drugie, co obchodzi czytelnika czy biegną czy strzelają? Tu nie chodzi o prawdę tylko o ładny wygląd.
- Zdradzasz ideały literatury! Co zresztą nie zmienia faktu, że jak zwykle wszystko przekręcasz. Pozwolisz, że opowiem jak powinno być dobrze? Nic ci to nie zaszkodzi, a może wyciągniesz jakieś wnioski.
- Wnioski? Wnioski to mógł bym wyciągnąć w rozmowie z innym człowiekiem. W zasadzie wszystko co mi powiesz już wiem. Ciężkie życie schizofrenika…
Jeszcze przez kilka dni w piach traktu wsiąkała krew zarżniętych bez litości kupców. Zapuszczając się tak daleko na północ sami podpisali na siebie wyrok. Właściwie mieli pewne szanse, chodziły słuchy o karawanach które docierają nad Mroźne Wody drogą lądową… Ale chodzące słuchy mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Niewątpliwym faktem jest, że karawana została doszczętnie zniszczona o sześć dni drogi od ostatniej z Rwących Rzek. Równie niewątpliwym faktem jest, że domniemani napastnicy niezgorzej się obłowili. Ale mieli też pewien problem. Na jednym z kupieckich wozów nie było tkanin, przypraw ani cukru. Była za to klatka. Klatka przykryta płótnem, do której każdej nocy przychodził strażnik z posiłkiem.
- No, to już było lepsze. Ciekawym bardzo jak teraz wprowadzisz naszą bohaterkę? Że co? Oj, przepraszam… Wymsknęło mi się. Mogę ją przedstawić?
- Ty zajmuj się kręceniem głową, narzekaniem i parskaniem śmiechem na widok co drugiego zdania. Pisaniem zajmę się ja.
- Ale mi też to idzie całkiem nieźle. Posłuchaj: Młoda dziewczyna w spotkaniu z drużyną dzikich łowców zwykle nie ma szczególnie dobrych perspektyw na przyszłość. Jednakże sytuację diametralnie zmienia…
…rzucony natychmiast po zdjęciu płótna rozkaz w języku napastników. Coś o psich synach, niewolnikach, ruszaniu tyłka i prowadzeniu do wodza. Oczywiście, dumni wojownicy nie mieli zamiaru słuchać jakiejś dzieweczki, ale na ich twarzach odmalowało się zaskoczenie. Zamknięta w klatce panna nie dała im z owego zaskoczenia wyjść. Natychmiast rozkazała otworzyć swoje więzienie i przynieść coś cieplejszego do okrycia. Nie zapomniała też o steku przekleństw i kilku bardziej wyrafinowanych inwektywach skierowanych do niezbyt rozgarniętej drużyny. Wydawać by się mogło, że naturalną reakcją jest zignorowanie zuchwałego więźnia, ale z bliżej niewyjaśnionych przyczyn pewien oszołomiony osiłek solidną maczugą otworzył znacznie mniej solidną klatkę. Kilkunastu dzikich wojowników patrzyło na dziewczynę jak banda dzieciaków przyłapanych na podkradaniu cukierków z kredensu.
- Teraz poszedłeś po bandzie. Cukierki? Z kredensu? W środku lasu? Ty się totalnie do tego nie nadajesz…
- Rozważę przeredagowanie tego fragmentu.
- Może „my” rozważymy?
- Świetnie sobie poradzę sam. Idź się pobaw gdzieś w ciemnym kacie mojego mózgu. Nie jesteś teraz potrzebny.
- Ależ ci się dowcip wyostrzył…
Brama do wioski otoczonej lekko przegniłym częstokołem stała otworem. Widocznie nie obawiano się niebezpieczeństwa na własnych terenach. Kiedy tylko godni podziwu bohaterowie napadu na karawanę wyszli z lasu, rozległ się głos potężnego rogu wijącego się jak wielki wąż, o cielsku zwisającym z drewnianej strażnicy tuż za palisadą. Kilka chwil później z wioski niespiesznie wyszedł dość pokaźny, zdawało się, tłum kobiet, dzieci i starców. Chociaż prawdę powiedziawszy, starzec był tylko jeden. Kiedy zobaczyli, że ich dzicy wojownicy idą potulnie za jakąś kobietą zapanowała konsternacja. Ktoś wrócił za częstokół wołając głośno Ogana. Pochód prowadzony przez dziewczynę zbliżał się powoli; na jego końcu szli najmłodsi wojownicy niosąc zrabowane łupy. Przez bramę wyszedł wódz w towarzystwie kilkuletniego syna. Mąż był to postawy raczej mizernej, jednak w jego oku płonął dziwny ogień ostrzegający przed pochopną oceną.
- Witajcie w domu! Niech bogowie mają was w opiece! – powitał zaskakująco mocnym głosem nadchodzących.
- Witam cię szlachetny Oganie, Wodzu plemienia… - dziewczyna krzyknęła z daleka. Zwróciła się do idącego obok woja pytając o coś. – Wodzu plemienia Dębowej Przesieki.
- Ja bym napisał coś o wyglądzie dziewczyny. Od razu widać, że to główna bohaterka a nawet nie wiadomo jak wygląda.
- Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas.
- Że była olśniewająco piękna, wszyscy mężczyźni, jak już zauważyliśmy, tracą na jej widok głowę…
- A czemu ma być olśniewająco piękna? Każda młoda dziewczyna musi być „olśniewająco piękna”?
- Nie, ale po co miałbyś pisać o innej? Ja już wiem co ty…
- Co ty nie powiesz? Może dlatego, że siedzisz gdzieś głęboko w mojej głowie i babrasz się tam w niewiadomo czym?
- To już ty powiedziałeś!
Dziewczyna była zwyczajna. To pierwsze, co rzuciło się wodzowi w oczy. Ani olśniewająco piękna, ani szczególnie brzydka. Ot, taka sobie. Przeciętego wzrostu, o długich kasztanowych włosach. Patrzyła na niego dużymi zielonymi oczyma z niekrytą zuchwałością.
- Witaj wodzu. Natychmiast przejdę do rzeczy. Przybyłam tutaj z własnej woli, więc niech nie wydaje ci się, że mnie łaskawie uwolniłeś od ucisku.
- Kobieto… - Ogan nie wiedział co odpowiedzieć na taką zniewagę. Przychodzi do jego grodu, do jego plemienia i śmie mówić w ten sposób.
- Możesz mówić mi Laoise. Nie jest to moje prawdziwe imię, ale sądzę, że będzie odpowiednie. Tak miała na imię moja niańka, od niej nauczyłam się waszego języka…
- Piękna Laoise, ależ nie ma potrzeby dzielić się z nami tą wiedzą tutaj, przed bramą. Zapraszam do mojego dworu. – Wódz błyskawicznie obrócił się w kierunku wioski. Obawiał się kolejnej odpowiedzi. Nie wiedział jeszcze co zrobić z dziewczyną, ale nie pozwoli się tak traktować. A już na pewno nie przed wszystkimi swoimi ludźmi.
- Wręcz tryskasz oryginalnością. Nauczyła się od niańki. Doskonale.
- Nie prosiłem o komentarz.
- Pchasz tę akcję na przód… A co z refleksją nad sensem życia? A co z przemyśleniami? Czy będzie to zali pusta opowiastka? (Z teatralnym gestem przykładam dłoń do czoła.)
- Zamknij się.
Na środku sali, pod okrągłym otworem w dachu spełniającym widocznie rolę komina, rozpalono ognisko. W ciągu kilku chwil przyniesiono zimne mięsiwa, długa dębowa ława została zastawiona trunkami. Laoise upomniana przez wodza zgodziła się usiąść jednak gdzie indziej niż u szczytu stołu. Co znamienitsi domownicy zebrali się już do przedwczesnej kolacji. Widać było zainteresowanie osobą gościa, jednak sama, uboga jeszcze, uczta także nie narzekała na brak uwagi. Dwór rozbrzmiał rozmowami, śmiechem, trzaskaniem ognia, a nawet brzdąkaniem domorosłego barda na świeżo zrabowanej harfie.
- Zatem co sprowadza cię do mojego skromnego grodu, o Zielonooka? – Ogan spojrzał na dziewczynę, a następnie, dumny ze swojego komplementu, na siedzącego po prawicy brodatego woja. Ten Podrapał się pod pachą, a następnie z niewątpliwym wdziękiem wgryzł się z dziczy udziec.
- Zrozum wodzu, musiałam uciekać na prowincję… Znaczy, za granicę. Jestem córką zmarłego tragicznie…
- (Ha! Wiedziałem!)
- …króla Błogosławionego Imperium Białego Gryfa.
- Ach tak, słyszałem kiedyś…Coś na południu, prawda? Jednak co sprowadza cię właśnie tutaj? – Księżniczka posłała wodzowi gniewne spojrzenie, lecz dzielny Ogan nie uląkł się.
- Sytuacja rodzinna, że tak to ujmę. Otóż mój przyrodni brat chce mnie zabić.
- No tak, to jest problem, bez wątpienia. Ultanie, mógłbyś? – Brodaty woj spojrzał na wodza ze zdziwieniem w oczach. - Jeść trochę mniej zachłannie? – szepnął Ogan.
- Nie wiem o co ci chodzi. Przejdę się.
- Zrozum, Laoise, nie mamy tutaj zbyt wiele kontaktu z wielkim światem…
- Rozumiem. Dość dużo wiem o waszej kulturze, całe dzieciństwo musiałam wysłuchiwać jak to wspaniale było w zielonych borach północy, a już najpiękniejsze są te należące do Dębowej Przesieki.
- Dziękuję, miło mi to słyszeć z ust kogoś tak znacznego.
- Ależ nie ma za co. – Księżniczka spojrzała na wodza z niesmakiem.
- Czym więc możemy służyć?
- Chciałabym jedynie przeczekać rok, może tylko pół, w twoich borach, jeżeli pozwolisz. Dużo słyszałam także o waszej gościnności.
- Ale, czy to…
- Naturalnie, mogę opuścić wasz gród, jeżeli miałby to być problem. Jednakże wtedy, kiedy już ze wschodu przybędą wojska mojego stryja, a ja obejmę władzę na imperium… mogę pomyśleć o ekspansji na północ. A tego byśmy nie chcieli, prawda?
- Nie chcielibyśmy, oczywiście.
- Więc nie masz nic, wodzu, przeciwko?
- Zaszczytem dla mnie jest gościć ciebie, pani.
- To znakomicie. – Laoise wstała. – Mój stryj wie gdzie jestem. Przybędzie tutaj najszybciej jak to możliwe.
- Co jest? Koniec pomysłów?
- Nie, dlaczego?
- Jakoś tak… milczysz. Wiesz, zwykle straszne echo się rozbija po twoim pustym łbie.
- Naszym, naszym pustym łbie. Z kolei ciebie słychać raczej rzadko. Byłby miło, gdybyś zajął się czymś bardziej konstruktywnym.
- Marzysz. Ciesz się, że masz chociaż z kim porozmawiać nudziarzu.
- Zdecydowanie wolałbym ciszę…
Księżniczka nie próżnowała. Znalazła największą, najsolidniejszą i najmniej śmierdzącą chatę w grodzie, wprowadziła się do niej, a następnie poprosiła wodza o pozwolenie na wprowadzenie się do niej. Ten, mimo wykrętów, nie dał rady wyperswadować Laoise decyzji. Kolejne dni w spokojnych dotąd lasach rozbrzmiały łowami i biesiadami. Wódz wyraźnie tracił kontrolę nad obłaskawionym przez dziewczynę plemieniem. Oczywiście, pozostało jeszcze wielu patrzących na sytuację z zimnym wyrachowaniem, nie oceniających sytuacji jedynie po pozorach… pozostało czterech. Kiedy minęła połowa miesiąca od brzemiennego w skutki napadu na kupców Ogan stwierdził, że dalej tak być nie może. Niestety, świadomy był niemożności ogłoszenia swej decyzji. Nie, żeby się bał, ale po prostu miał przeczucie, że uszczęśliwieni nagle niekończącym się festiwalem poddani mogą mieć coś przeciwko jego zakończeniu.
Kiedy większa część mężczyzn, a także dość długo nieufne kobiety, wyruszyli pewnego poranka na łowy Ogan postanowił wyjątkowo pozostać w grodzie. Pozostali także ludzie, którzy nie ulegli czarowi księżniczki.
- Ultanie, mógłbyś? – szepnął wódz.
- O co ci znowu chodzi?
- Żebyś się przesunął, na wszystkich bogów!
- To mów od razu… dziadku, też się przesuń. – Mężczyźni siedzieli na wąskiej ławce w domu Ogana.
- To może ja coś zagram? – Brion wstał z harfą w ręku, odgarniając z twarzy blond włosy. Ubrany był nietypowo jak na tutejsze standardy – w zwiewną tunikę wyszywaną złotą nicią. Mówił też z jakimś dziwnym akcentem, szczególnie specyficznie wymawiał „r”. Mawiano, że za młodu został porwany z jakiegoś odległego plemienia.
- A graj sobie co chcesz… - Ultan szarpał nerwowo brodę. – Bylebyś hałasu nie robił na tych sznurkach.
- Spokojnie Brionie, zagrasz później.
- Dla ciebie wszystko, wodzu! – Blondyn z promiennym uśmiechem szturchnął Ogana w żebro.
- I tako rzekł wtedy: jeśliś odważny, weźmiesz… - Siedzący na skraju ławy starzec o długiej, siwej brodzie i łysej głowie podobnej do jajka mamrotał coś po nosem.
- Dziadku Tainie, mogę prosić o ciszę? Dziękuję. Sytuacja przedstawia się niewesoło. Wszyscy widzimy co dzieje się wśród ludu Dębowej Przesieki. Księżniczka zapanowała nad umysłami najsłabszych…
- Chędożona czarownica – wtrącił Ultan.
- …może nie czarownica, ale wie jak kierować tłumem. Nie możemy się jej pozbyć żadnym tradycyjnym sposobem. Pal licho tego jej stryja, nigdy nas tu nie znajdzie, ale jeżeli księżniczka zniknie, rozszarpią mnie moi właśni ludzie.
- To by było straszne Oganie, oj straszne… - westchnął Brion. – Widzieć cię rozszarpywanym prze ten obleśny motłoch…
- Niemiłe, faktycznie. Macie jakieś pomysły?
- Na mnie nie patrz, ja tam umiem robić toporem. – Ultan wyciągnął skądś kurze udko.
- …i jakem nie zaczął rąbać mieczem, potwora zaryczała straszliwie… - Tain co jakiś czas nieświadomie zaczynał mówić na głos.
- Może pozwólmy się jej zakochać? Niech zakocha się nieszczęśliwie, kochanek zginie, a ona popełni samobójstwo z rozpaczy… - snuł plany Brion.
- A potrafiłbyś to zrobić?
- Ja? Nie, ja nie, jakoś zawsze byłem nieśmiały… poza tym musiałbym zginąć…
- To raczej nie jest dobre rozwiązanie. Nikłe szanse na sukces.
- …rzuciła się wtedy potwora na dziewicę do pala przywiązaną, ale ja, groźnie krzyknąwszy …
- Jaka potwora? – Zainteresował się nagle Ultan.
- A smok! Wielki i zielony! Gdybym był młodszy, o tak, jeszcze raz spróbowałbym ubić…
- Dziadku, czy to aby na pewno jest prawda z tym smokiem? – zapytał Ogan. Słyszał już nieraz historię bohaterskich czynów Taina.
- Najprawdziwsza! Nawet teraz mogę cię synku do niego zaprowadzić…
- Panowie, chyba mam pomysł.
- W końcu zawiązałeś jakąś porządną akcję! Nie jest jeszcze doskonale, ale coś się zaczyna dziać. Jest parę zdań do poprawy…
- Już ty się nie martw… Cholera, to naprawdę jest choroba psychiczna. Mówię do siebie.
- E, tam. Nie przejmuj się. Ja też.
Wieczorem Ogan jak zwykle rozkazał urządzić ucztę. Właściwie rozkazała księżniczka, ale tym razem uczta była na rękę także wodzowi. Jeżeli sprawy toczyłyby się jak zwykle, to już dawno zabrakłoby prowiantu w spiżarniach grodu, jednak księżniczka poza niezwykła charyzmą, miała talent do zarządzania. Doskonale wiedziała kiedy część ludzi należy wysłać na pola, a ilu zabrać na łowy. Błyskawicznie zrozumiała zasady rządzące plemieniem i nauczyła się korzystać z nich.
- Cudowna Laoise, jak udało się dzisiejsze polowanie?
- Doskonale wodzu. Zaprawdę, świetnych masz łowców.
- Dziękuję. Słyszałem, że i ty, pani, niezgorzej strzelasz z łuku.
- Bez przesadnej skromności, mimo wszystko najlepiej w tej wesołej gromadce… - Księżniczka roześmiała się głośno, następnie sięgnęła po puchar z winem.
- Słyszałaś może, pani, starą legendę o smoku?
- Znam. Mówiłam przecież, że słyszałam masę waszych legend. A co ci się tak nagle zebrało na gawędziarstwo?
- Ach, bo wydaje mi się, że doskonale pani pasujesz, ale…
- Ale co?
- Ale jesteś kobietą. Legenda mówi o doskonałym łowcy, który przybędzie i dosiądzie smoka.
- I co z tego, że jestem kobietą?
- Legenda mówi o mężczyźnie.
- Czyli kobieta nie da rady, tak? – Wódz wytrzymał spojrzenie Laoise. – Oganku, ja dam radę wszystkiemu. Smok, też mi problem…
- Nie przeczę.
- Moi drodzy! – Księżniczka wstała. – Ogłaszam wszem i wobec… - krzyczała donośnym głosem – jutro rozpoczynam obławę na smoka! Tak, dobrze słyszeliście! Ja, Laoise, dosiądę smoka jutro przed zachodem Słońca! – Na sali rozległy się gromkie brawa.
- Ach, specjalistka od pijaru postanawia poprawić swój wizerunek?
- Dowiesz się, jak skończę.
- Ale przecież ja już to wiem. Mogę powiedzieć. Chcesz?
¬- Nie, cholero jedna. Chociaż gdybyś to teraz powiedział zakończenie byłoby chociaż zaskakujące.
Dziadek Tian od rana był w bojowym nastroju. Kazał szykować swoją zbroję (która już dawno rozpadła się), ostrzyć miecz (zardzewiały od niepamiętnych czasów), sposobić konia do podróży (koń na szczęście znalazł się, co prawda nie ten, na którym staruszek dokonywał bohaterskich czynów, ale jednak). Księżniczka przywdziała nową suknię a Ogan, obserwując przygotowania, nie mógł zrozumieć co kieruje kobietą, która dba o makijaż przed walką ze smokiem. Jeszcze nim pierwsze promienie porannego słońca rozświetliły ciemności wielki róg rozbrzmiał. Brama stanęła otworem, wyruszył wesoły pochód. Idąc lasem wyglądali jak procesja ku czci boga wina,z przygrywającymi na fujarkach grajkami i tańczącymi dziewczynami. Jak się okazało Tian nie pamiętał drogi tak doskonale jak zapewniał. Błądzili przez pewien czas, lecz wkrótce odnaleźli właściwy szlak. Wilgotny, lśniący rosą bór rozbrzmiewał śmiechem i muzyką. Jadąca na czele trójka – księżniczka, wódz i staruszek, zachowywali powagę. Konie kroczyły powoli zostawiając ślady na miękkiej ściółce.
- Dziadku, daleko jeszcze?
- Dziecinko, jesteśmy już niemal na miejscu. Spójrz. – Tian wskazał na jakiś kamlot wystający z ziemi. – Na tym głazie odpoczywałem przed walką. Później poszedłem napić się do strumienia…
- Tutaj nie ma żadnego strumienia – zauważyła Laoise.
- Może wysechł? – wtrącił Ogan.
- Jest, jest. Za tym pagórkiem, synku. Jak na niego wjedziemy powiedz, żeby się zatrzymać. Będzie z niego piękny widok.
Faktycznie, z pagórka panorama była doskonała. W dole błyszczały kamienie dawno wyschłej rzeczki, nieco dalej, za polaną ciemniał otwór pieczary smoka. Bestii nie było widać, ale ponad doliną unosił się czarny dym wydobywający się z legowiska gadziny.
- Cóż, piękna Laoise. Życzę powodzenia.
- Śmierdzi tu jak cholera. –Ultan podszedł trzymając w ręce wielki topór.
- To siarka – odparła dziewczyna patrząc przed siebie. – Podaj mi mój łuk.
- Proszę, wielmożna. – Ogan podał czym prędzej broń. – Sądzę, że nie ma co zwlekać. Jeszcze ucieknie.
- Świetnie. – Księżniczka ruszyła kłusem w dół zbocza.
- I co? Uda się? – mruknął Ultan.
- Uda się, uda. Potwora nikt nie dosiądzie, to bzdura jakaś jest. Ale, że smok zjada dziewica to już potwierdzona prawda.
- Pamiętam jak za moich czasów…
- Dziadku! Patrzmy lepiej co się będzie działo.
Laoise dotarła już do podnóża góry. Zeskoczyła z konia i zaczęła wołać gada. Przez chwilę nic się nie działo, jednak wkrótce z pieczary wychyliła się wielka, zielona i buchająca dymem paszcza. Dziewczyna wydawała się przy nim przerażająco mała, ale jakby nie dostrzegając tego rozentuzjazmowany tłum zaczął wiwatować przewidując rychłe zwycięstwo bohaterki. Ta stała niewzruszenie. Z groty niespiesznie wychodził smok. Kiedy już znalazł się na otwartej przestrzeni pochylił łeb by powąchać stojącą przed nim przekąskę. Ogan z radością zacierał ręce. Nagle zrzedła mu mina.
- Pisa krew! Zobaczcie co się dzieje! – Potwór położył się potulnie na ziemi pozwalając Laosie wspiąć się na swój grzbiet. Okrzyki zebranych na pagórku ludzi niemal zagłuszyły ryk smoka wzbijającego się w powietrze z dosiadającą go księżniczką. Oniemiały ze zdumienia wódz spoglądał w niebo. Ogromny cień zakrył Słońce, chwile później na szczycie wzgórza wylądował pokryty seledynową, lśniącą łuską gad.
- Dziękuję z gościnę wodzu!
- Gościć cię, pani, to największy zaszczyt!
- Odlatuję na wschód. Poszukam wojsk mojego stryja i dołączę do nich. Dosiadając tej kruszyny nie będzie to stanowiło problemu.
- Żegnaj, Laoise.
- Żegnaj, wodzu. Odwdzięczę się jak będę mogła. – Smok wzbił się w przestworza uderzając powietrze potężnymi skrzydłami.
- Żegnaj! – Okrzyki z ludzi Dębowej Przesieki rozbrzmiewały jeszcze chwilę.
- Przecież on miał ją zeżreć. – Ultan nie krył niezadowolenia.
- Wiem… Ale najważniejsze, że się jej pozbyliśmy.
- Wolałbym jakby ją zeżarł. Dlaczego właściwie ona go dosiadła?
- Jest jedno wytłumaczenie. – Ogan zamilkł na chwilę. – Nie była dziewicą.
- Co? A ile księżniczka mogła mieć lat? Szesnaście?
- Za moich czasów…
- Dziadku… wracajmy lepiej do domu.
- Wiesz co… lepiej tego nie publikuj. Nie żebym był złośliwy…
- Ty zawsze jesteś złośliwy.
- Okej, jak chcesz. Ja chciałem tylko oszczędzić cierpienia tym biedakom, którzy będą to czytali.