"Upadek ostatniego komunisty" [Obyczaj]

1
Stosy znoszonych butów i garstka wniosków

WWWDziś zjawisko sąsiedztwa miejskiego jest wyłącznie rezultatem postępującej urbanizacji, jutro - globalnego przeludnienia. Prognoza taka jest niepokojąca, natomiast porządek tylko pozorny. Człowiek osamotniony dziczeje, podobnie człowiek skazany na natłok ludzi nieznajomych, których obecność rodzi anonimowość. Już teraz łatwo to sprawdzić - wystarczy zalogować się na przetłoczonym czacie, najlepiej pod jakimś kokieteryjnym pseudonimem. Jeśli przez półtorej minuty nie otrzymamy chociażby jednej wiadomości o wulgarnym zabarwieniu, gotów jestem wycofać się z moich wszystkich wcześniejszych założeń.
WWWObniżony komfort życia, niedobór żywności, degradacja naturalnego środowiska oraz wszystkie pozostałe pochodne skutki przeludnienia - oto co nas czeka. Nie na tym jednak się pragnę skupić, lecz na przeraźliwej perspektywie większej ilości sąsiadów. Już w tym momencie, często w całkiem małych kamienicach, mamy z nimi całkiem niemałe problemy. Szczególnie z tymi z naszego piętra, choć są to tylko trzyosobowa rodzina i emerytowana wdowa, która zdaje się opuszczać mieszkanie jedynie w niedzielne poranki. Boże, pobłogosław moje wnuki oraz całe ich piętra, na których będzie znacznie więcej sąsiadów...
WWWNim zacznę bezpośrednie analizowanie zachowań tych, z którymi przyszło mi mieszkać w jednym bloku, chciałbym poświęcić jeszcze parę słów na temat piętna, jakie na naszym życiu odcisnęła sama ich obecność. Nienawidzimy ich z naprawdę rozmaitych powodów: za bogactwo albo biedę; za alkoholizm albo abstynencję; za ateizm albo religianctwo; za nieróbstwo albo pracoholizm; za podobieństwa albo różnice; za wszystko albo za nic. Patrząc w kierunku ich okien machinalnie zaczynamy się zastanawiać, jakie tejemnice, jakie grzechy się za nimi kryją. Potrafimy odtworzyć ich całe życie wyłącznie na podstawie bałaganu w przedpokoju, jaki przypadkowo udało nam się dostrzec przez uchylone drzwi: „O, znoszone buty! Pewnie ich tak po prostu nie wyniosą na śmietnik, bo brak im pieniędzy na nowe...” (My oczywiście mamy całe stosy znoszonych butów, lecz to co innego). „Jaki brudny dywan! Chryste, czy tak trudno przejechać po nim odkurzaczem...” (My oczywiście mamy w dywanie więcej jedzenia niż w lodówce, lecz to również inna kwestia - zwyczajnie zwlekamy z kupnem nowych worków do naszego pogromcy brudu).
WWWNa nich zawsze się coś znajdzie, a w szczególności podczas rodzinnych świąt, już po wypiciu tego czy owego. Komunia syna - rozmowa o sąsiadach; imieniny - rozmowa o sąsiadach; Boże Narodzenie - nie, tym razem rozmowa o ich choinkach. Mówimy znacznie więcej na ich temat (sąsiadów, nie choinek), niż w istocie wiemy. Czasem się zdarza, że nie wiemy o nich nic poza numerem kodu pocztowego. Jako że nudne byłoby jednak ciągłe powtarzanie pięciu cyfr, zaczynamy pobudzać wyobraźnię. Chrzanimy co nam ślina na język przyniesie, a siłę czerpiemy ze świadomości, że tam, za ścianą, oni również w tej dziedzinie nie próżnują. Mikołaj taszczy wór z prezentami, zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a sąsiada nie stać na nowe buty. Amen.





Wóda święcona

WWWSkoro jesteśmy już przy prawdziwie świątecznej atmosferze, wypadałoby zacząć od najciekawszej postaci wśród moich nieszczęsnych sąsiadów - Jezusa. Nazwałem go tak, ponieważ nie jestem pewien co do jego imienia, a po kilkunastu latach mieszkania z nim w jednym bloku głupio by mi było zaczepić go, by tak po prostu wypytać o tożsamość. Poza tym imię Zbawiciela bardzo do niego pasuje, a jemu samemu pewnie przypadłby do gustu sposób, w jaki został przeze mnie ochrzczony. (Oczywiście pod warunkiem, że uprzednio uzyskałbym zgodę na ów chrzest od Jana Chrzciciela).
WWWJezus jest niedużo gorszy od swego pierwowzoru; smukła sylwetka, brązowe oczy, długie włosy i broda. Co prawda wiek chrystusowy ma już dawno za sobą, lecz to w niczym nie przeszkadza - można wręcz rzec, że dodaje mu charakteru. Mieszka na czwartym piętrze, równo pode mną. Oczywiście sam, by nic nie przeszkadzało mu w modlitwach. Jezus to człowiek głęboko wierzący; co niedzielę odwiedza kościół, dużo czasu spędza w konfesjonale, czyta Nowy Testament na ławce przed blokiem oraz co roku dzieli się opłatkiem ze wszystkimi sąsiadami! Parę lat temu moja babcia omal nie padła przed nim na kolana. (Myślała, że do drzwi puka dziadek, który chwilę wcześniej wyszedł po coś do samochodu, a otworzywszy je zobaczyła samego Jezusa, do tego chętnego podzielić się z nami opłatkiem i śmierdzącego alkoholem).
WWWParę dni temu minęliśmy się pod sklepem, z którego wyniósł dwie olbrzymie reklamówki zakupów. Tajemnicze brzdąkanie szkła zdradzało zawartość. Jezus, jak w każdy piątek, zaopatrzył się przed wieczerzą. Co tydzień gości on od czterech do kilkunastu mężczyzn, z których więcej niż połowę znam z widzenia jako bezdomnych kloszardów. Apostołowie opuszczają mieszkanie dopiero następnego dnia, najczęściej w okolicach południa. Parę godzin później znów można zobaczyć ich drzemiących gdzieś albo wędrójących półprzytomnie po okolicy. Bynajmniej nie są wówczas w nastroju do głoszenia dobrej nowiny. Jezus - jak najbardziej! On już spędza czas na modłach albo czytaniu Nowego Testamentu przed blokiem. Często kartkowaniu Pisma towarzyszy ćwiartka wódki, którą kurczowo trzyma między nogami, choć sporadycznie gorzałę zastąpi mocne piwo. Mimo alkoholizmu nikt nie widział go nigdy w takim stanie, w jakim zwykli bywać jego apostołowie. (Bycie mistrzem zobowiązuje). Nie pokazuje się brudny, ani razu nie upadł, nie mówiąc już o spaniu w plenerze. Oczywiście czasem musi stąpać po ziemi znacznie ostrożniej od innych ludzi, ale czyż prawdziwy Jezus Chrystus nie musiał być ostrożny stąpając po wodzie? Oczywiście, że musiał. Na tym polega jego zbawienna działalność misyjna.
WWWSzczerze powiedziawszy mój sąsiad już dawno zanurzył się pod powierzchnię, a teraz opada powolnie na dno. Cudów nie ma, a prawdopodobnie tylko cud mógłby go uratować. Myślał zapewne, że tafla wody utrzyma jego cherlawe ciało, tymczasem pochłania go wielki ocean, nie wody w dodatku - a wódy. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to nie wiadomo do końca, kto tu kogo pochłania.


Komunizm kontra narkomaństwo

WWWJuż miałem wychodzić, kiedy usłyszałem dobiegające zza drzwi ściszone do szeptu odgłosy dyskusji. Cichy ton rozmowy był bezcelowy, gdyż obaj panowie mieli donośny głos, natomiast pusta przestrzeń klatki schodowej jeszcze bardziej potęgowała rozmowę echem słów. Byli to mający drzwi na przeciwko moich przedstawiciel handlowy, z którym moja rodzina utrzymuje umiarkowanie ciepłe stosunki, oraz emerytowany jeszcze za komunizmu ochroniarz, z którym moja rodzina z powodu jego awanturniczej natury nie chce mieć nic wspólnego. (Osobiście uważam, że bardziej chodzi tu o przeszłość ochroniarza, który w komunizm wierzy po dzień obecny, wcale zresztą się z tym nie kryjąc - trzymam się jednak wersji oficjalnej).
WWWPrzytknąłem oko do wizjera, by upewnić się, że słuch mnie nie zawodzi. Rzecz jasna - nie zawodził. Przedstawiciel handlowy, oparłszy się o framugę drzwi od własnego mieszkania, słuchał emerytowanego ochroniarza, który energicznymi ruchami co rusz wskazywał w stronę korytarza, którego dostrzec nie mogłem.
WWW- Nie możemy tolerować narkomaństwa w naszym bloku! - przemówił starzec, po czym znów wskazał na korytarz. Już wiedziałem, kogo dotyczy ich rozmowa. Na moim piętrze mieszka pewien młody mężczyzna, może trzydziestoletni, a może wyłącznie dwudziestopięcio-, trudno jest dokładnie ocenić. Schizofrenik oraz narkoman, rzadko w ogóle wychodzący na świeże powietrze. Rada mieszkaniowa, której przewodniczącym jakimś cudem został nasz osiedlowy komunista, już od dawna pragnie się go stąd pozbyć. Dotychczas - bezskutecznie.
WWW- Proszę pana, nie widzę sensu znów się w to bawić. Rok temu podpisałem, dziś nie podpiszę. - (Przedstawiciel handlowy już szykował się do zamknięcia drzwi).
WWW- Podpisz pan, co ci szkodzi! - warknął komunista, wciskając rozmówcy kartkę papieru ze spisem mieszkańców.
WWW- Ano szkodzi, szkodzi. - odparł handlowiec. - Ja się zastanawiam, co panu szkodzi ten chłopaczyna. Pan nie mieszka nawet na naszym piętrze.
WWW- Narkomaństwa po prostu nie toleruję!
WWW- To złóż pan donos! - Przedstawiciel handlowy trzasnął drzwiami, pozostawiając starca samego. Ten warknął coś pod nosem, po czym odwrócił się w kierunku naszych drzwi. Już myślałem, że zapuka i do nas, by namawiać do złożenia podpisu. Musiał jednak pamiętać wszystkie poprzednie bezskutecznie podejmowane próby, bowiem machnął tylko i wcisnął przycisk od windy. Następnie zrobił coś, co na naprawdę długo zapadło mi w pamięci; przytknął kartkę do ściany, po czym wyjął z kieszeni pióro i złożył podpis. Nie mam najmniejszych nawet wątpliwości, że była to parafka przy rubryce z nazwiskiem mojego sąsiada, który chwilę wcześniej zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Przecież i tak nikt tego nie będzie sprawdzał, pismo przetoczy się mozolnie przez dziesiątki jałowych procedur, by następnie z braku odpowiednich podstaw prawnych spocząć w koszu. Mógł się i pod naszym numerem podpisać, to było bez znaczenia.
WWWByłem wtedy szalenie ciekaw, kogo emerytowany starzec konkretnie ochraniał za komunizmu. Dziś wiem, że był szefem ochrony Gomułki. Strasznie obniżył sobie od tamtego czasu poprzeczkę; Gomułkę ochrniał przed potencjalnym zamachem, nas natomiast - przed niegroźnym schizofrenikiem i narkomanem. Jakby tego wszystkiego było mało, wbrew naszej woli oraz za darmo. Prawdziwie komuszy wolontariat, zaś prostszymi słowami: bezinteresowne chamstwo.


Klatka schodowa jako uzupełnienie darwinowskiej teorii ewolucji

WWWKlatka schodowa to miejsce naznaczone szczególnym mistycyzmem, a stoi za tym cały szereg powodów. Skandynawski chłód w środku upalnego lata, natomiast podczas zimy stulecia upragniony tropik. Idealnie wyważona temperatura bez względu na anomalie pogodowe! Następnie ściany pokryte niezliczonymi napisami; imionami i nazwiskami, wyrazami miłości i nienawiści, datami, nazwami zespołów, przez nikogo dotąd nierozszyfrowanymi skrótami, numerami telefonów, wierszami sporadycznie też prozą zastąpionymi. Człowiek przez setki tysiący lat ewolucji zdążył nabyć niemało umiejętności; od panowania nad ogniem po badanie mikroorganizmów w warunkach laboratoryjnych. Jednak wystarczy rzut okiem na ścianę klatki schodowej, by zauważyć powierzchowność tej metamorfozy - podobnie jak praprzodkowie jaskinie, tak i my na ich podobieństwo swe korytarze malowidłami zapełniamy. (Muszę jednak przyznać, iż ostatnimi czasy zauważam coraz większe represje ze strony r-ewolucjonistów, którzy porządnie wzięli sobie do serca ortografię. Prymitywne Kocham Jole zastąpiło Kocham Jolę, jeb policje przeistoczyło się w jeb policję itp).
WWWOczywiście to dopiero wierzchołek góry lodowej. Klatka schodowa posiada setki tajemnic.
Mało tego! - tajemnic, których istoty rzeczy nie jesteśmy w stanie dotknąć przez zdrowy rozsądek. Kto - na ten przykład - bawi się windami o czwartej nad ranem? Dlaczego mimo codziennych starań panuje na niej taki nieporządek jeszcze przed południem? Kto otwiera okna, przekręca wycieraczki i oddaje mocz tuż przy skrzynkach pocztowych? Nie kto nawet, lecz co - jakie siły? (Można mnożyć pytania tego typu w nieskończoność).
Piszę o tym nie dlatego, że w istnienie tych tajemniczych sił wierzę, a dlatego, że każdy z nas czasem się nad tym zastanawia. Jak nie bezpośrednio, to gdzieś w ciemnych głębinach podświadomości. Jest pytanie, nie ma odpowiedzi, wtedy rodzi się strach, lekka obawa albo zwyczajne uczucie dyskomfortu. Cokolwiek by to jednak nie było, prędzej czy później nasze lęki kierujemy przeciw sąsiadom. Mroczne siły to facet z piątego piętra, zagadka rozwiązana! (Po raz drugi zaznaczam, że tok myślenia może istnieć wyłącznie w podświadomości, często jako nieczytelne impulsy albo absurdalne wnioski w zaspanym umyśle).
WWWDziki - bo tak potocznie mówi się na schizofrenika i narkomana, który mieszka sobie spokojnie na moim piętrze - jest na czarnej liście wspólnoty mieszkaniowej właśnie przez klatkę schodową. Przez to, że (choć trzeba przyznać: sporadycznie) ze schodów skorzysta, czasem na windę poczeka, do tej windy jeszcze jakby było mało swym narkomańskim i schizofrenicznym krokiem wejdzie, i zjedzie na dół, tak, zjedzie na dół bestia bezczelna! Niekiedy, mniej więcej raz na parę miesięcy, skrzynkę na listy opróżni, by wreszcie zaległe reklamy obejrzeć, mandaty dołączyć do kolekcjonerskiego zbioru pod łóżkiem. To jednak się zdarza, jak mówię, bardzo rzadko. Dziki przeważnie z mieszkania się nie rusza, a jak już gdzieś się ruszyć musi, to pędzi jak błyskawica, jak koń w galopie przemierza pięć pieter, a kiedy zamiast schodów przez nieuwagę windę wybierze, to wówczas winda zdaje się szybciej zjeżdżać, jakby pod przeciążeniem dodatkowego cieżaru narkomańskiego i schizofrenicznego pośpiechu.
WWWPodobnie jak Jezus, Dziki mieszka sam, choć zameldowani z nim są jeszcze jego siostra i siostrzeniec, których nikt w życiu na oczy nie widział. Może to właśnie siostra opłaca jego czynsz, może matka, może ma skromnej wysokości rentę... tak czy siak, ma w każdym razie czynsz opłacony, i to również niektórym niezbyt odpowiada - jakby bowiem był niewypłacalny, już dawno by go na zbity pysk wspólnota mieszkaniowa wyrzuciła i problem z głowy. Ale nie, on w przeciwieństwie do mandatów rachunki płaci, z lekkim poślizgiem, ale płaci, mało tego! - on szczególnie cichy jest i małomówny, i to również do szewskiej pasji niektórych doprowadza, a w szczególności komunistę. Emerytowany ochroniarz ma pod górkę, ręce mu opadają jak mur berliński, nie ma zielonego (albo może czerwonego) pojęcia, co z tym towarzyszem zrobić. Ale ma za to dużo czasu, aby się nad tym głęboko zastanowić, ma naprawdę dużo czasu, ponieważ od tygodnia leży w szpitalu, gdzie dochodzi do siebie po zawale serca. Miał skądinąd zawał w iście hollywoodzkim stylu; podczas nakręcania zabytkowego zegara runął na podłogę, runął jak - powtórzę - mur berliński, runął jak komunizm, runął z krzesła tak, jak mógł runąć jedynie prawdziwy komunista. (Okoliczności ataku serca zasłyszałem od jego żony dwa dni po całym zajściu). Komizm, a może tragizm tego zdarzenia polega na tym, że upadkowi ostatniego komunisty na naszym osiedlu towarzyszyło więcej hałasu, niż jego znarkotyzowanemu i spustoszałemu psychicznie wrogowi przez wszystkie lata mieszkania w tym bloku. Dziki - jak chyba każdy w tym momencie - zbudzony hukiem, niedługo potem przerażony rykiem karetki, pędem pognał do okna, by zobaczyć wynoszonego na noszach ochroniarza. I było mu smutno przeraźliwie, może nawet był podobnie jak ja sparaliżowany lękiem, może nie mógł na długo po odjeździe karetki zasnąć, może on nawet - kto wie - modlił się (Jezus pewnie już od tygodnia klęczy przed krzyżem) o komunistę...


Wesołych!

WWWPonownie nadeszły święta, ponownie zjechała się rodzina, ponownie nachodzi mnie ponura refleksja.
WWW- Wesołych świąt! - przekrzykuje się jeden z drugim, jakby mając nadzieję, że ciągłe powtarzanie tych dwóch słów posiada magiczne moce zaklęć wudu, które święta w istocie mogą uczynić weselszymi. Może i na niektórych to działa, może nawet na mnie, autosugestia - co wiadome - rzecz piękna. A nawet jak to nie skutkuje, to i tak jest to piękne, bo każdy się przynajmniej stara. Gospodyni się stara, by na stole nie zabrakło jedzenia, wciąż je uzupełnia. Gospodarz się stara, by za bardzo się nie upić, ale opróżniony kieliszek też permanentnie uzupełnia. Goście się starają, by im wszystko smakowało. Dziadkowie się starają kupić wnukom piękne prezenty, a wnukowie się starają z nich pięknie cieszyć.
WWWJa się staram nie myśleć o komuniście, który ze szpitala wrócił na inwalidzkim wózku. (Poślizgnął się bowiem na szpitalnym korytarzu, wskutek czego pękła kość biodrowa i unieruchomiła go do kresu dni - serce wyzdrowiało). Emeryt przestał być już przeciętnym komuchem, został natomiast prawdziwym przywódcą rewolucji bolszewickiej - Leninem. Czy - podobnie jak swój pierwowzór - pisze testament, tego nie wiem. Jeśli tak, zastanawiam się, jakiej treści byłby to testament, jakich słów użyłby komunista, przed czym by ostrzegał - przed kapitalizmem albo narkomaństwem, oto jedyna sensowna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy.
WWWJezus - o nim również staram się nie myśleć. Ostatnio coraz gorzej wygląda, choć jednocześnie coraz częściej chodzi trzeźwy. Przestał tak często urządzać wieczerze, a ja obawiam się, że szykuje się do ostatniej. Niedobrze z nim, to widać. Jest bez życia, bez wyrazu, dosłownie z krzyża zdjęty. Chyba właśnie osunął się na samo dno tego oceanu wódy, o którym wspominałem, i jeszcze nie umarł, jeszcze jest świadom, co się dzieje dookoła, ale już przestał dławić się hałstami spirytusu. Czeka na uduszenie. Dwa tysiące lat minęło, szmat czasu, wystarczająco dużo, aby forma śmierci w imię odkupienia ludzkości zdążyła się zmienić - ukrzyżowanie ustąpiło (chyba nawet bardziej heroicznemu) delirium tremens.
WWWDziki chyba nawet nie zauważył, że nadeszły święta. Nie dziwota; jak się z domu nie rusza na krok, to skąd ma wiedzieć... Jakby się ruszył, toby szansa była, bo może by ktoś złożył mu życzenia, a on - kto wie - może domyśliłby się po opadach śniegu o jakie święto chodziło. Może uruchomiłby zdemolowany umysł, prawidłowo przebrnął przez labiryntalne zawiłości schizofrenicznych myśli. A może lepiej nie - na jaki pomysł mógłby wpaść dowiedziawszy się o świętach, lepiej się nie zastanawiać. Tak więc o tym również staram się nie zastanawiać.
WWWWesołych świąt!


Szczęśliwego!

WWWMinęły święta, przyszedł nowy rok, więc forma życzeń siłą rzeczy musiała ulec zmianom kosmetycznym. Wesołych świąt! przetransformowało się w Szczęśliwego nowego roku! Nic poza tym, machinalność życzeń jest taka sama, częstotliwość taka sama, szczerość taka sama.
WWWSąsiedzi natomiast znów mogą być tacy sami, jak przed świętami. Nowy rok poza okazją do zmiany na lepsze jest również pozorem rozgrzeszenia, pozorem ponownych narodzin, sam w sobie jest pozorem, bo tak naprawdę jest tylko punktem kulminacji zimy, przynajmniej według faceta od prognoz pogody i podręczników od geografii. To wszystko nieistotne, znów możemy być tacy sami.
WWWJezus pewnie wróci do systematycznego picia, odłoży zbawienie na potem, może na następny rok; Dziki w zasadzie nie ma do czego wracać, ponieważ schemat jego zachowań jest niezmienny bez warunku na to, czy są święta czy nie, czy jest nowy rok czy stary rok, czy jest komunizm czy go nie ma, czy mieszka w tym czy innym lokum. Ale najdotkliwiej przeraża mnie perspektywa komunisty zbierającego podpisy na wózku inwalidzkim.
WWWJest jeszcze wielu sąsiadów, których z całego serca chciałbym opisać. Kociarę bym chciał przedstawić, Matkę Teresę wszystkich okolicznych kotów, która na nowy rok wystawiła swoim zwierzakom nowe budy, tym razem ocieplane podwójną warstwą styropianu. Chciałbym bliżej przedstawić mającego drzwi naprzeciwko moich przedstawiciela handlowego oraz jego rodzinę. Studenta, Nauczyciela, Deskorolkowca i wielu innych chciałbym przedstawić. Powstałaby z tego na pewno opasła księga. Ale trzeba wracać do rzeczywistości.
WWWSzczęśliwego nowego roku!

2008

2
Ciekawy tekst. Bardzo ciekawy tekst. Nietuzinkowa konstrukcja: wchodzisz z butami w prozę, tworząc z początku esejo-felieton, żeby później przenieść wykreowane myśli w świat opowiadania. Oczywiście - tym bardziej całość mi się podobała, bo zdradza te oczywiste prawdy, które niechętnie ujawniamy, a broń Boże, przyznajemy się do nich. Poradziłeś sobie z narracją, wprowadzając Jezusa i pociągnąłeś ten styl do końca, tworząc zgrabny twór.

Warsztatowo jest dobrze, nie mniej nie ustrzegłeś się wielu wpadek po korekcie - zmieniona forma wypowiedzi, czasem zdanie jest zapisane źle stylistyczne (wcześniej musiało brzmieć inaczej, ale zmiana wywołała błąd). Nie rozumiem, dlaczego komentarz wrzucałeś w nawias - przecież po dialogu mógłby spokojnie istnieć i też byłoby dobrze. Wiele dodawać nie trzeba - masz bardzo dobry styl i czyta się przyjemnie. Dodam, że plastyka w pewnych momentach powala skutecznością. Tak - zdecydowanie dobry warsztat i dobre opowiadanko.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Od dłuższej chwili, zastanawiam się, jakiego przymiotnika użyć w odniesieniu do Twojego utworu i nie przychodzi mi na myśl nic innego jak właśnie "ciekawy".

Jeśli o drobiazgi chodzi, to:
Szewczyk pisze:przetłoczonym czacie,

- strasznie mi to zgrzyta, nawet jeśli zakładam, że to sformułowanie jest użyte świadomie. Zrezygnowałabym z "przetłoczonym".
Szewczyk pisze:on od czterech do kilkunastu mężczyzn,
- ja napisałabym "od czterech do jedenastu mężczyzn"(podaję konkretną liczbę i konkretną liczbą kończę) lub "od kilku do kilkunastu mężczyzn" (unikam konkretnej liczby).
Szewczyk pisze:Parę godzin później znów można zobaczyć ich drzemiących gdzieś albo wędrójących półprzytomnie po okolicy.
- "wędrujących". Chyba, że mój Word kłamie.
Szewczyk pisze:Często kartkowaniu Pisma towarzyszy ćwiartka wódki, którą kurczowo trzyma między nogami, choć sporadycznie gorzałę zastąpi mocne piwo.
- wydaje mi się, że powinno być "choć sporadycznie gorzałę zastępuje mocne piwo", żeby nie mieszać czasów. Musiałbyś odnaleźć to zdanie w tekście i porównać.
Szewczyk pisze:Wesołych świąt! przetransformowało się w Szczęśliwego nowego roku!
- zastosowałabym tu cudzysłów i zdanie wyglądałoby tak:
"Wesołych świąt!" przetransformowało się w "Szczęśliwego nowego roku!".
Szewczyk pisze:Ale najdotkliwiej przeraża mnie perspektywa komunisty zbierającego podpisy na wózku inwalidzkim.
- nie zestawiałabym ze sobą wyrazów": "najdotkliwiej" i "przeraża". Jakoś tak mi się wydaje, że przymiotnik "dotkliwy" jest zarezerwowany do opisu bólu.

Niektóre Twoje stwierdzenia podchodzą mi pod sofistykę, z wieloma rzeczami się nie zgadzam. Ale ja nie o tym.

Mnie osobiście przybił ten tekst. Do tego stopnia, że chciałam poczytać sobie tomik poezji Paris Hilton. Demaskujesz bezlitośnie ludzką obłudę i fałsz. Odbierasz nadzieję, nie dając nic w zamian. Nie boisz się, że nadwrażliwcy zaczną wyskakiwać z okien po takiej dawce prawdy? Pomijam oczywiście fakt, że mohery Cię rozszarpią za wódę święconą i Jezusa. Jeśli miałabym przeczytać dłuższe dzieło utrzymane w tej konwencji, to musiałabym się zaopatrzyć w silne antydepresanty.
Szewczyk pisze:Miał skądinąd zawał w iście hollywoodzkim stylu; podczas nakręcania zabytkowego zegara runął na podłogę, runął jak - powtórzę - mur berliński, runął jak komunizm, runął z krzesła tak, jak mógł runąć jedynie prawdziwy komunista.
- to mi się bardzo podobało.

Pozdrawiam,
Wszystkowiedząca Gęś ;)

5
150 ml pisze:Demaskujesz bezlitośnie ludzką obłudę i fałsz. Odbierasz nadzieję, nie dając nic w zamian.
Bo nie ma nic w zamian.
150 ml pisze:Nie boisz się, że nadwrażliwcy zaczną wyskakiwać z okien po takiej dawce prawdy?
Nie tyle że się boję, co mam taką nadzieję.
150 ml pisze:Pomijam oczywiście fakt, że mohery Cię rozszarpią za wódę święconą i Jezusa.
Ryzyko znikome. One nic nie czytają. (Broszur, modlitewników i tej słabiutkiej książeczki since-fiction zwanej Biblią nie liczę).

Dzięki.
Pozdrawiam.

6
Jej, mam sprzeczne uczucia. Zacznijmy może od dobrych stron.

Styl - podobał mi się bardzo, fajnie bawisz się frazeologią i motywami biblijnymi, wszystko jest plastyczne, i, że tak powiem - inteligentne. Brawo!

Problem w tym, że tekst mnie jednak nieco znudził. Nie dzieje się w nim nic na tyle ciekawego, by usprawiedliwić jego objętość. Myślę, że nie ucierpiałby wiele na pominięciu kilku scen.

Treść zaś - będzie to to opinia bardzo subiektywna - za bardzo przypomina mi puste narzekanie na zły, pełen hipokryzji i obłudy świat. Wiem, że wiele osób tak ten świat widzi, ale to naprawdę nic nie zmienia.

Krótka dygresja do powyższego postu:
Ryzyko znikome. One nic nie czytają. (Broszur, modlitewników i tej słabiutkiej książeczki since-fiction zwanej Biblią nie liczę).
Nic nie jest bardziej żenujące niż infantylny, domorosły ateizm, przez który dzieciakom się wydaje, że odkryły prawdę, a sprawia, że posługują się tylko pustymi sloganami. Nie czytałeś - nie oceniaj, zwłaszcza że Biblia nie podlega jakoś nijak pod science fiction, bo gdzie Ty widzisz naukę w pługach i mieczach? No a jeśli uważasz ją za słabiutką, napisz coś lepszego niż Pieśni nad Pieśniami albo Hymn o Miłości. Żenujące.

[ Dodano: Czw 28 Sty, 2010 ]
Jej, mam sprzeczne uczucia. Zacznijmy może od dobrych stron.

Styl - podobał mi się bardzo, fajnie bawisz się frazeologią i motywami biblijnymi, wszystko jest plastyczne, i, że tak powiem - inteligentne. Brawo!

Problem w tym, że tekst mnie jednak nieco znudził. Nie dzieje się w nim nic na tyle ciekawego, by usprawiedliwić jego objętość. Myślę, że nie ucierpiałby wiele na pominięciu kilku scen.

Treść zaś - będzie to to opinia bardzo subiektywna - za bardzo przypomina mi puste narzekanie na zły, pełen hipokryzji i obłudy świat. Wiem, że wiele osób tak ten świat widzi, ale to naprawdę nic nie zmienia.

Krótka dygresja do powyższego postu:
Ryzyko znikome. One nic nie czytają. (Broszur, modlitewników i tej słabiutkiej książeczki since-fiction zwanej Biblią nie liczę).
Nic nie jest bardziej żenujące niż infantylny, domorosły ateizm, przez który dzieciakom się wydaje, że odkryły prawdę, a sprawia, że posługują się tylko pustymi sloganami. Nie czytałeś - nie oceniaj, zwłaszcza że Biblia nie podlega jakoś nijak pod science fiction, bo gdzie Ty widzisz naukę w pługach i mieczach? No a jeśli uważasz ją za słabiutką, napisz coś lepszego niż Pieśni nad Pieśniami albo Hymn o Miłości.

Żałosne.

7
Hans K pisze:No a jeśli uważasz ją za słabiutką, napisz coś lepszego niż Pieśni nad Pieśniami albo Hymn o Miłości.
Hm, sprytnie to wywruciłeś do góry nogami.
Nie naśmiewam się z treści pism świętych, naśmiewam się z ich odbiorców. Pozwól że posłużę się twoimi słowami mniej więcej...
JA pisze: Nic nie jest bardziej żenujące niż infantylne religianctwo, przez które katolom się wydaje, że odkryły prawdę
Ofiary indoktrynacji.
JA pisze:Żałosne.
W rzeczy samej.

8
Szewczyk pisze:
Hans K pisze: Hm, sprytnie to wywruciłeś do góry nogami.
Nie naśmiewam się z treści pism świętych, naśmiewam się z ich odbiorców. Pozwól że posłużę
Nieprawda. Określając książkę jaką słabą krytykujesz jej treść, nie odbiorców.

Nie jestem katolem, więc niestety nie udało Ci się mnie urazić. Obrażasz dobrą literaturę nie znając jej - a to jest wstrętne.

eot.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”