
~
Auto przyjechało pod lotnisko.
Wsiadłem na tylne siedzenie trzymając ze sobą podręczny bagaż złożony z małej, skórzanej aktówki. Wyciągnąłem papierosa. Kierowca przypominający arabskiego nauczyciela matematyki zobaczył mnie w lusterku.
- Tu nie wolno palić - powiedział z niedbałym akcentem.
- Więc wysadź mnie przy najbliższym parkingu - odparłem chwytając zapalniczkę.
Mężczyzna jęknął, podrapał się po policzku i zatrzymał furgonetkę kilkadziesiąt metrów dalej.
- Sto pięćdziesiąt - mruknął.
Sięgnąłem do kieszeni, odliczyłem podaną kwotę. Podałem pieniądze zdziwionemu kierowcy, po czym wysiadłem z wozu. Facet spuścił szybę wychylając głowę.
- Gościu, chcesz wylądować w pudle za oszustwo, czy zapłacisz?
Zmieszany zatrzymałem się. Wyciągnąłem portfel i kolejne banknoty, tym razem po pięćdziesiąt, wręczyłem arabskiemu matematykowi. On spojrzał na mnie, najpierw niechętnie spode łba, później wziąwszy kasę włożył ją sobie do ust. Odgryzł mniej więcej połowę jednej pięćdziesiątki. Czułem na twarzy powiew gorąca. Co robi ten zasrany kierowca do cholery?
- Dobre. Całkiem niezłe… prosto z banku - rzucił jak gdyby nigdy nic.
Żując mlaskał niemiłosiernie. Mnie aktualnie zalewała krew.
- Stary, pogięło Cię? Żresz pieniądze?
- No… a co w tym dziwnego?
- Przecież ja ci zapłaciłem! Dwa razy!
- O nie! Tego już za wiele - widziałem złość w jego oczach. - Na drzwiczkach wyraźnie jest napisane, że przyjmuję jedynie żetony na wesołe miasteczko. Żadnych gum, balonów, pączków. Czytać nie umiesz?
Spojrzałem na karoserię. Faktycznie. Pojedyncze, powycinane z gazety litery tworzyły napis treścią zgodny z tym, co powiedział ten dziwny gościu.
- Ale ja nie mam żetonów!
- To w portfelu trzymasz tylko gumy do żucia - spytał.
Mówił powoli, jakby rozmawiał z czubkiem. Dopiero zacząłem zdawać sobie sprawę, że przypadkowi przechodnie patrzą na mnie jak na wariata, a wokół samochodu zaczyna zbierać się mała grupka gapiów. Wykorzystałem moment i podszedłem do pierwszej blondynki, która stała tuż za niskim mężczyzną. Swoją drogą wyglądał on jak stary, arabski nauczyciel matematyki.
- Przepraszam. Mógłbym pożyczyć od Ciebie sto pięćdziesiąt żetonów? - zapytałem grzecznie.
- Nic za darmo chłopczyku - odpowiedziała.
Chłopczyku? Przecież jestem po trzydziestce, mam kilka siwych włosów oraz postarzający ubiór. Czy ja wyglądam na chłopczyka?
- Mam trochę… gumy do żucia. Chcesz?
- Ale z Ciebie żartowniś! Mam mnóstwo pieniędzy, nie chcę ich. Chcę Ciebie.
- Co?!
- Za każde pięćdziesiąt żetonów dasz mi jednego buziaka. Zgoda?
Zaśmiałem się. Dziewczyna była ładna, miała wiśniowe, duże usta. Bez wahania zbliżyłem się. Cmok.
Ledwie odkleiłem się od jej ust, a już dostałem torebką po twarzy.
- Co Ty robisz, dupku?!
- Całuję Cię!
Popatrzyłem na blondynkę oniemiały. Przede mną nie stała długonoga piękność, a George Clooney. Na dodatek w samych slipach. Obskoczyła go pewna blondynka o wiśniowych ustach. Rozejrzałem się. Wzruszyłem ramionami. Z aktówki wypchanej żetonami wyjąłem sto pięćdziesiąt sztuk i zapłaciłem kierowcy.
- Wreszcie, tym razem nie wylądujesz w pudle - powiedział arab z papierosem w gębie.
- Dzięki za podwiezienie. Trzymaj się - odpowiedziałem.
Odprowadziłem wzrokiem odjeżdżającą furgonetkę.
~
Bezzwłocznie ruszyłem do marketu.
Przeszukałem sklepowe półki. Znalazłem kilka wysuszonych bułek, jedną, pustą butelkę po coli oraz dwie puszki zjedzonych wcześniej makreli. Postawiłem produkty na taśmie. Ba, nawet sam na niej stanąłem. Po chwili sprzedawca podniósł mnie i przeskanował. Usłyszałem głośne “pik!”.
- Sto pięćdziesiąt - powiedziałem znużony monotonną pracą.
Mężczyzna wyjął z kasy woreczek z balonami.
- Przelicz - odparł.
- Obejdzie się, ufam Ci. W końcu jesteś arabskim nauczycielem matematyki. - Odpowiedziałem chowając balony do jednej z puszek, którą później zostawiłem w aktówce.
Zabrałem zakupy wychodząc ze sklepu.
~
Minąłem kilka ulic. Trafiłem pod drzwi własnego domu. Wszedłem do środka. Żona - blondynka o wiśniowych ustach przywitała mnie jak zawsze. Krzykiem.
- Gdzie ty się tyle podziewałeś?
- Właśnie wracam z lotniska.
- A co ty robiłeś na lotnisku - spytała szorując jedną z tych nowych, zardzewiałych gdzieniegdzie porysowanych patelni.
- Piłem sok truskawkowy
- Aha. I może jeszcze powiesz, że zapłaciłeś za niego gumą-kulką?
- Nie, kochanie na lotnisku przyjmują tylko kredki - odpowiedziałem rozpakowując zakupy.
- Taa… różowe. Idź, napraw wreszcie ten kran w łazience.
- ŻÓŁTE! - poprawiłem ją.
- Zejdź mi z oczu.
~
Idąc do łazienki przywitałem się z dziećmi.
Mam córeczkę, blondynkę - wykapana mamusia oraz syna. Będzie on w przyszłości nauczycielem matematyki.
- Tatusiu! Tatusiu! Wreszcie wróciłeś z pracy - przekrzykiwały się wesoło.
- Wróciłem. I zarobiłem dużo pieniążków!
- Ale tato! Po co Ci pieniążki?
- Sam nie wiem. A co chcielibyście w zamian?
- Balony - odpowiedziała dziewczynka.
- Żetony na wesołe miasteczko - powiedział chłopczyk.
Skończyłem rozmowę z dziećmi obiecując, że kiedyś na pewno przyniosę im balony i żetony. Zająłem się pracą w łazience. Odkręciłem, przekręciłem, wyciągnąłem, odłożyłem… na końcu wymieniłem uszczelkę. Dla wypróbowania umyłem twarz, lecz zamiast wody w kranie leciał sok truskawkowy. Wytarłem się ręcznikiem. Nagle usłyszałem z dołu głos żony:
- Zarobiłeś coś dzisiaj?!
- Tak, worek balonów i sporo żetonów - odparłem.
- Kiedy zaczniesz zarabiać prawdziwe banknoty - krzyknęła wściekła.
- Przecież to zwykłe gumy do żucia - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Tak, a z kranu płynie sok truskawkowy… - wymamrotała kręcąc głową.
Spojrzałem w lustro.
Zobaczyłem bogatego, dobrze ubranego mężczyznę po trzydziestce. To ja. W ręku trzymam aktówkę, zapewne wypchaną banknotami. Za mną stoi rozpromieniona kobieta, która podaje dzieciom sok truskawkowy. Córka wyciąga z kieszeni mojego płaszcza kolorowy balon, a syn z drugiej strony przelicza żetony na wesołe miasteczko. Zapewne w przyszłości zostanie, tak jak ojciec, nauczycielem matematyki.
Zamknąłem oczy. Spojrzałem jeszcze raz, lecz lustro nie wisiało już w tamtym miejscu.