Dom pusty

1
To był piękny dom. Kiedyś. Na początku XX wieku, gdy ludzkość spała jeszcze spokojnym i naiwnym snem panienek z dobrych domów; dziewic, które ledwo co weszły w posiadanie mglistej, teoretycznej wiedzy o fizycznej stronie miłości, a już ich rumieńce zdradzały zawstydzenie i zażenowanie nawiedzającymi je perwersyjnymi marami nocnymi, wtedy to właśnie, prości budowniczowie powołali willę do życia. Wystroili drewniany dom na modłę ówczesnego magicznego czasu; przyprawili mu piękne rustykale, przyoblekli w cudowne płaskorzeźby, zaopatrzyli w gustowne reliefy i dodali mu wspaniałe wykusze.
Wnętrze drewnianego domu, w czasach świetności, całe było niczym wystawny bankiet. Gdzie uchem wyłowić, rozbrzmiewała muzyka wszędobylskich kroków i przyspieszonych, podnieconych oddechów. Stoły, półki, a nawet kredensy uginały się od wspaniałych potraw i dań z ludzkich snów. Wysmakowane i ekskluzywne napoje wypełniały zapachem willę, aż po samą jej szyję; obszerny balkon na piętrze. Jej oczy, w nocy zamknięte powiekami zasłon i zaciśnięte w mocnym skurczu okiennic, w dzień zachłystywały się delikatnym tchnieniem letniego powiewu. Wspaniałe, majestatyczne drewniane schody, kręgosłup drewnianego domu, kiedyś silny i naprężony od wytężonej pracy, teraz stary, zrzędzący zapomnieniem; przeraźliwym skrzypieniem, pomstował na swój bezczynny i bezużyteczny los. Obszerna kuchnia, niegdyś serce willi, mocno bijące rytem życia mieszkańców; teraz jej ledwo wyczuwalny puls budził politowanie; przyspieszał tylko rano, gdy cherlawe światło łysej żarówki opromieniało, to zazwyczaj ciemne i ponure pomieszczenie. Wtedy to kuchnia budziła się ospale do życia i ziewając, wypuszczała parę ze starego czajnika. Jadalnia, żołądek domu, była w najgorszym stanie; nie dość, że od dawna już martwa, to w dodatku w śmierdzącym rozkładzie, który zamienił ją w zupełną graciarnię. Znakomity niegdyś umysł willi, mahoniowy gabinet, w dawnych czasach szlachetny rozum starego domu, teraz bezskutecznie walczył ze złośliwą chorobą Alzhaimera; nie pamiętał skąd w nim było tyle bezużytecznej wiedzy, skąd tyle niepotrzebnych już nikomu faktów i całkowicie zbytecznych informacji.
W tej immanentnej, ograniczonej czterema ścianami, przestrzeni nie tylko brakowało pięknych mebli, czy wysublimowanych bibelotów, przede wszystkim nie zamieszkiwała go już prawie żadna z istot zbudowanych z białych, wypełnionych wapniem kości i oplecionych sieciami, pełnych życiodajnej krwi żył. Ludzie, dawni lokatorzy, ostatecznie opuścili jego podwoje. W drewnianej willi, wszystko, co było jeszcze do wydrążenia, a nadawało się do zjedzenia, już definitywnie pożarto. Została w niej tylko, niesmaczna nawet dla korników, wiekowa dama. Ta nobliwa wdowa nie mogła, a nawet nie chciała się z niej wyprowadzić. Była zakładnikiem tego czystego piękna, jakie reprezentował sobą stary drewniany dom, była powiernikiem jego, i swej w nim wydrążonej historii. To tu przecież przyszła na świat i tu po raz pierwszy pocałował ją wymuskany kawaler. Tutaj po raz ostatni widziała swego ojca, wreszcie to w tym domu powiła swego pierworodnego.
Obecnie, gdy czas stał się jedyną silną walutą życia, majestatyczny, drewniały dom pełnił już tylko rolę schronienia, roztaczającego swą ochronną tarczę na pohybel złym, zazdrosnym ludzkim urokom, pełniąc jednocześnie funkcję służebną wobec lęków i fobii wiekowej damy. Ech, przed wojną, to były czasy! – willę wypełniał pełen żałości i tęsknoty rozdygotany szept starości, szukającej rozpaczliwie, w zakamarkach pamięci, dawnych przyczółków młodości. Starość i osamotnieniem budziło frustrację nawróconego neofity; tak samo jak wytworna pani, w swej wewnętrznej egzaltacji, cierpiała mocno katusze za grzechy tych, którym los łaskaw był odjąć kapeńkę bezcennego czasu istnienia, tak samo potężne niezrozumienie w jej rodzinno – sąsiedzkim kręgu ostrzyło już na nią swe pazury. Jedynie, w szczególnie przez siebie ulubionym, szerokim i nadzwyczaj przestronnym oknie balkonowym, świat wydawał jej się być ociupinę znoślejszym. Dostrzegane, i z zazdrością podziwiane w nim bujne życie, mające w głębokim poważaniu wszelkie przejawy starości, jawiło się tam niczym biblijny Dawid, który zabija witalnym kamieniem młodości, starego, zgrzybiałego Goliata; triumf beztroskich, ulotnych lat młodzieńczych nad przewidywalnym i statecznym, ale już całkowicie bezużytecznym wiekowym doświadczeniem.
Aby pognębić i upokorzyć pokonanego Goliata, Dawid wysyłał często, do ogrodu starszej pani, swych młodych harcowników. Elegancka dama świadoma stania na straconej pozycji, ograniczała się tylko do głębokich westchnień zawodu i lekkich pomruków bezsilności. Młodzi zwycięzcy, bez najmniejszego skrępowania zajmowali zdobyczny teren; zaczęli nieśmiało od niewielkiej dziury w płocie, potem parli już naprzód bez opamiętania, zatrzymując się tylko na dłuższą chwilę odpoczynku i zabawy przy starej, drewnianej huśtawce. Dawało to właścicielce domu możliwość przegrupowania sił; pojawiała się szansa niespodziewanego kontrnatarcia na dominującą potęgę najeźdźców; w wyniku, którego przeważająca moc agresora zostałaby definitywnie pokonana. Nic jednak z tych planów nie wyszło, bowiem w ogóle ich nie było; staruszce ledwo starczało sił by wejść po schodach na piętro, a potem, ich resztki, pożytkowała na uspakajanie swego ostatniego przyjaciela; ujadającego psa. W tej wszechogarniającej bezsilności, w kołysającym się rytmicznie w fotelu na biegunach, gasnącym umyśle, zmęczonej kobiety coraz częściej pojawiały się myśli o niechybnie zbliżającym się końcu. Z tej ponurej starczej zadumy, z tego morderczego otępienia, wyrywał ją tylko przeraźliwie szczekający, dawno temu przygarnięty kundel; którego za każdym razem, z psiej równowagi, wyprowadzał regularnie dzwoniący telefon – jego stary aparat stanowił ostatni bezpośredni łącznik lokatorki pustego domu z pełnym światem.
- Halo, słucham – odzywał się głos; z jednej strony znużony i przyciszony, a z drugiej pełen ukrytych nadziei.
- Dzień dobry, pani! Mówi Siewczyński. Czy już się pani zdecydowała? Niech pani sprzeda w końcu ten dom. Po co pani ten kłopot?
- Ile razy mam powtarzać, że nigdy go nie sprzedam! Jutro wprowadzi się do niego mój syn, ze swoją żoną i moją wnuczką. Rozumie pan? Nigdy go nie sprzedam!
Pierworodny starszej damy, nie kwapił się jednak z przeprowadzką. Zwlekał jak tylko mógł i zwodził ją obietnicami bez pokrycia. Nawet wnuczka nie chciała mieszkać w tym domu, mało tego, nie miała zamiaru nawet o tym rozmawiać. Babciu, babciu, a kiedy dasz mi swój złoty pierścionek? – pytała tylko w kółko. To wszystko doprowadzało sędziwą seniorkę, do coraz to smutniejszych i bardziej zdecydowanych myśli.
Pewnego dnia, kierowana nagłym wewnętrznym impulsem, zasłoniła wszystkie okna w domu, zapaliła świeczki w pokojach i położyła się w łóżku. Splotła ręce w cichej modlitwie i czekała. Mijały sekundy, minuty ciągnące się godzinami, ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Może oprócz faktu, iż pod wieczór, zamiast oczekiwanej ostateczności, przez niedomknięte okno balkonowe na piętrze, wleciał zupełnie niespodziewany, bo niewymodlony, wróbel. Wiekowa dama nie mogła zignorować takiego znaku danego od losu; wstała i odsłoniła z powrotem wszystkie okna, przez które uleciał zapach zgaszonych świec.
Kolejnego dnia przyjęła u siebie rejenta. Dom wzięli w swoje posiadanie, ale już pokojowo, bez najmniejszej walki, harcownicy młodości. Szybko opanowali całą willę, wypełniając ją harmidrem radosnych głosów. Do wspaniałej drewnianej willi znowu wróciło życie. Babcia, bo tak nazwali ją ci, władający teraz starym domem, przedstawiciele niezmordowanej młodości, była bardzo szczęśliwa. Wreszcie czuła się całkowicie spełniona. Rozkoszując się wszechogarniającą radością, zamknęła się na piętrze drewnianej willi, na swoim ulubionym balkonie, by kontemplować tą nagłą i jakże ulotną przychylność losu. Do pełni szczęścia brakowało jej już tylko tego, by wreszcie ktoś, tak sam z siebie, zechciał uraczyć ją choćby szklanką herbaty.
Jej młody, ulubiony, nowy podopieczny, niegdyś wychowanek państwowej placówki opiekuńczo – wychowawczej, a teraz jeden z wielu mu podobnych członków rodzinnego domu dziecka – obecnie lokatorów starego drewnianego domu, postanowił, choćby w małej części, spłacić zbiorowy, wspólny dług i spełnić jej życzenie. Przygotował swojej pierwszej w życiu babci upragnioną herbatę, którą parzył w specjalnym imbryku, z pieczołowitym, metafizycznym namaszczeniem duchownego odprawiającego mszę. Szczęśliwy i zadowolony z własnych efektów praktykowania starodawnej, wschodniej sztuki parzenia wrzącej wody z suszonymi liśćmi, zapukał do drzwi werandy. Nikt mu nie odpowiedział, dlatego ponowił pukanie. Drzwi jednak były niewzruszone. I tak już pozostały; uporczywie i nieodwołalnie głuche, zupełnie jak zaklęte, jakby ktoś, kogo teraz strzegły, życzyłby sobie, żeby już mu więcej nie przeszkadzać; żeby wreszcie trwał, ten jakże upragniony i tak wyczekiwany wieczny spokój.

2
kajos pisze:Na początku XX wieku, gdy ludzkość spała jeszcze spokojnym i naiwnym snem panienek z dobrych domów; dziewic, które ledwo co weszły w posiadanie mglistej, teoretycznej wiedzy o fizycznej stronie miłości, a już ich rumieńce zdradzały zawstydzenie i zażenowanie nawiedzającymi je perwersyjnymi marami nocnymi, wtedy to właśnie, prości budowniczowie powołali willę do życia
Jestem jakoś uprzedzony do takich wielkich zdań zaraz na początku opowiadania. No ale czytam dalej ...
kajos pisze:Jej oczy, w nocy zamknięte powiekami zasłon i zaciśnięte w mocnym skurczu okiennic, w dzień zachłystywały się delikatnym tchnieniem letniego powiewu.
To mi się akurat bardzo podobało :)
kajos pisze:była powiernikiem jego, i swej w nim wydrążonej historii
Jakoś tak dziwnie mi brzmi ten fragment. Ale może tylko mi się wydaje.

To właściwie wszystko co sprawiło, że przerywałem czytanie. Od tego momentu poleciało z górki. Tekst mi się podobał, ma ciekawe zakończenie, nietrywialne.
Ostatnio w kilku przeczytanych tekstach pojawił się motyw, że tak powiem, drugiej szansy. Ktoś przygotowuje się już do śmierci, dokonuje rozliczenia swoich dni, a tu nagle jakiś przypadkowy epizod sprawia, że wszystko zostaje odwrócone do góry nogami.

3
Witam,

cieszę się, że opowiadanie przypadło ci do gustu.

"Ostatnio w kilku przeczytanych tekstach pojawił się motyw, że tak powiem, drugiej szansy. Ktoś przygotowuje się już do śmierci, dokonuje rozliczenia swoich dni, a tu nagle jakiś przypadkowy epizod sprawia, że wszystko zostaje odwrócone do góry nogami".

W tym przypadku, wszystko potoczyło się zgodnie z zamierzeniem głównego bohatera. Tutaj element przypadkowości ma drugorzędne znaczenie.

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrawiam!

4
kajos pisze:Kiedyś. Na początku XX wieku, gdy ludzkość spała jeszcze spokojnym i naiwnym snem panienek z dobrych domów; dziewic, które ledwo co weszły w posiadanie mglistej, teoretycznej wiedzy o fizycznej stronie miłości, a już ich rumieńce zdradzały zawstydzenie i zażenowanie nawiedzającymi je perwersyjnymi marami nocnymi, wtedy to właśnie, prości budowniczowie powołali willę do życia.
Proszę, jak to w kilku zdaniach można zawrzeć opowiadanie. Wystarczy kilka podobnych rozmiarów. Cała ta wstawka po średniku do wywalenia. Czemu miała służyć? Chyba tylko znudzeniu czytelnika.

W kolejnym zdaniu w tekście znów używasz średnika. Niby poprawnie, ale mam wrażenie, że tylko po to, by się wiedzą pochwalić.
kajos pisze:dań z ludzkich snów
Zabrzmiało mi to, jakbym ze snu mógł sobie zrobić potrawę, na przykład: koszmar w sosie słodko-kwaśnym...
kajos pisze:zrzędzący zapomnieniem; przeraźliwym skrzypieniem
Cofam to o znajomości używania średnika, w tym miejscu najwyżej myślnik.
kajos pisze:Obszerna kuchnia, niegdyś serce willi, mocno bijące rytem życia mieszkańców; teraz jej ledwo wyczuwalny puls budził politowanie; przyspieszał tylko rano, gdy cherlawe światło łysej żarówki opromieniało, to zazwyczaj ciemne i ponure pomieszczenie.
Do pierwszego średnika mamy równoważnik zdania, który zaburza lekturę. I znów średnik za średnikiem. O ile na ten pierwszy się zgodzę, to w drugim zdecydowanie postawiłbym kropkę. Średnik to coś pomiędzy przecinkiem, a kropką. W tym tekście większość z nich mogłaby być z powodzeniem jednym lub drugim.

Opis domu, jako istoty z krwi i kości oraz masy organów to fajny pomysł, ale zmęczyłem się szczegółami. Miało być poetycko, wyszło przekombinowane i nie do czytania. Z tego fragmentu wybił się jedynie mózg, który rzeczywiście był oryginalny i sensowny. Reszta raczej na siłę.
kajos pisze:przede wszystkim nie zamieszkiwała go już prawie żadna z istot zbudowanych z białych, wypełnionych wapniem kości i oplecionych sieciami, pełnych życiodajnej krwi żył.
Kwintesencja przekombinowania... Przeczytaj sobie to zdanie, szczególnie opis żywej istoty i wyobraź sobie, jakie monstrum stworzyłeś.
kajos pisze:Ludzie, dawni lokatorzy, ostatecznie opuścili jego podwoje.
To zdanie wyklucza, że owo monstrum to człowiek, bo ludzi już nie ma, a więc zamieszkuje dom jakaś inna istota.
kajos pisze:Została w niej tylko, niesmaczna nawet dla korników, wiekowa dama.
No to się zdecyduj. Dama to jednak raczej człowiek.
kajos pisze:Dawało to właścicielce domu możliwość przegrupowania sił; pojawiała się szansa niespodziewanego kontrnatarcia na dominującą potęgę najeźdźców; w wyniku, którego przeważająca moc agresora zostałaby definitywnie pokonana.
Ostatecznie potwierdzasz, że nie wiesz kiedy stawiać jaki znak przestankowy. Pomijam fakt, że właśnie pogubiłem się całkiem w treści, więc nawet nie wiem, co by tu poprawić. Wiem, że po najeźdźców średnik bez sensu, wystarcza zwykły przecinek, który postawiony przed którego brzmi komicznie. Przeczytaj sobie to zdanie na głos, zrozumiesz o czym piszę.
kajos pisze:dawno temu przygarnięty kundel; którego za każdym razem,
a teraz przecinek, zamiast średnika.
kajos pisze:którego za każdym razem, z psiej równowagi, wyprowadzał regularnie dzwoniący telefon – jego stary aparat stanowił ostatni bezpośredni łącznik lokatorki pustego domu z pełnym światem.
Tu jest dobre miejsce na średnik, choć może lepiej zastosować kropkę. Pauza raczej nie.
kajos pisze:Szczęśliwy i zadowolony z własnych efektów praktykowania starodawnej, wschodniej sztuki parzenia wrzącej wody z suszonymi liśćmi, zapukał do drzwi werandy.
Kolejny świetny opis... Nie rób takich rzeczy, bo zamiast zamierzonego efektu wychodzi groteska.

Tekst tak egzaltowany, nadużywający wysublimowanych określeń, że momentami śmieszny. We wszystkim trzeba mieć umiar. Tutaj go zabrakło.
Interpunkcja to śliski temat. Dlatego lepiej iść prostą drogą, niż udawać, że się wie, gdzie co postawić. Tylu średników, ile było w tym opowiadaniu nie widziałem chyba przez całe życie. Czyli albo próba oryginalności, albo nieumiejętność budowania prostych, czytelnych zdań. Stawiam na to drugie.

Z treści, jaką przedstawiłeś można zrobić miniaturkę. Dwa - trzy tysiące znaków bez spacji. Tu było ich ponad siedem tysięcy. Mistrz rozwlekania - King, pochwaliłby pewnie za rozciągnięcie, ale nie za sposób. Opis człowieka, czy parzenia herbaty rozbawił mnie.

Nie zawsze piękne słowa budują piękne zdania. Tak było tym razem.

Opowiadanie o samotności i starości. Wszystko to już było. Styl kiepski. Owszem amatorzy znajdą się na każdy rodzaj pisania. Ale myślę, że chcesz by czytało Cię więcej, niż kilka osób. Choć może się mylę. Interpunkcja - myślisz, że znasz zasady, ale tak nie jest. Znaków przestankowych, szczególnie średników nadużywasz. Na plus tylko to, że ortograficznie bez zarzutu i używasz trudnych słów, znając ich znaczenie.


Dla, mnie to za mało, bu uznać ten tekst choćby za poprawny. Nie podobał mi się. Uważam, że jak przestaniesz kombinować, to napiszesz coś, co ocenię o niebo lepiej.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

5
To był piękny dom. Kiedyś.
Tak szczerze mówiąc już ten mały fragment wystarczyłby mi, by powiedzieć jak piszesz. Wiele osób dodałoby w tym przypadku jeszcze wielokropek po słowie "kiedyś", myśląc, że zbudują napięcie. Takie zapisywanie opisów jest dla mnie czymś, co od lat staram się rozgryźć. Trzy lata męczę się nad tym fenomenem i dojść do żadnych wniosków nie potrafię. Czemu nie użyto prostszego zapisu: "To był kiedyś piękny dom"? Lub czegoś w tym stylu. I prostsze i według mnie nieco bardziej estetyczne. Rytmika tekstu nie jest w stylu: "Sratata bum tarata. Bum. Trach trach, bach dach tarch sruch."
Zresztą mniejsza o rytmikę, ją zostawmy artystom. My skupmy się na prostocie.

Tekst jest przeładowany ładnymi słówkami, ale brakuje w nim ładnej treści. Epatujesz patosem, ale to jest jedynie jeden z czynników przysłaniających brak jakiejś konkretnej fabuły.
Zdania są tak upchane treścią, że pod koniec łatwo zagubić podmiot czy tez sam watek. Nie przepadam za takim pisaniem. Trąci nudą. Nadmiar informacji jest zabójcą dla moich oczu i mózgu, które są spragnione rozrywki, nie mordęgi.

Postaraj się nie nadużywać patosu. Walcz z tym pragnieniem jeśli takie masz. Powinno pomóc pół szklanki zimnej wody przed pisaniem i trzy w trakcie. Zamiennie można używać kawy.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron