

WWWCzternastego października 1989, niecały rok po śmierci taty i niespełna pół roku po śmierci mamy, Jaś Krukowicz leżał w swym nowym łóżku na piętrze drewnianego domku wujka Wiktora i nasłuchiwał.
WWWNie bał się, oczywiście, że n-nnie - prawdziwi mężczyźni nigdy nie czują strachu! Jednak leżąc tak pod kołdrą z szeroko otwartymi oczami, podczas gdy cały dom pogrążony był w ciszy i mroku, nie słysząc niczego za wyjątkiem trzeszczenia gałęzi za oknem i nie widząc niczego oprócz ich karykaturalnych cieni na ścianie, musiał przyznać, że czuje się bardzo... nieswojo. Naprawdę bardzo. Miał dopiero sześć lat i jego pamięć nie funkcjonowała jeszcze zbyt sprawnie (więcej w niej było dziur niż wspomnień), ale gotów był przysiąc, że jeszcze nigdy dotąd tak się nie czuł.
WWWI nie chodziło wcale o wiatr, ani o ciemność, ani o cienie lasu, ani nawet o to jak paskudnie ślizgały się po ścianie przed jego łóżkiem.
WWWChodziło o coś innego.
WWWMijała właśnie pierwsza, gdy coś go obudziło. Nie był pewien co. Prawie nigdy nie budził się w środku nocy, chyba, że przed snem wypił odrobinę za dużo i musiał iść później do łazienki, był chory, albo przyśniło mu się coś złego. Tym razem obudził się tak po prostu.
WWWPodnosił się już z poduszki, z westchnieniem człowieka, którego czeka co najmniej szesnaście godzin katorżniczej pracy w kamieniołomach, zastanawiając się po której stronie łóżka tym razem zostawił kapcie, gdy nagle stwierdził, że wcale nie chce mu się sikać. Nie czuł się też chory, ani nie pamiętał, żeby śniło mu się coś złego.
WWWI nagle, kiedy tak wisiał przechylony przez łóżko, z wyciągniętą ręką, trwającą niezdecydowanie w powietrzu, w połowie drogi do miękkich, beżowych, puchatych kapci w rozmiarze dwadzieścia dziewięć, poczuł, że coś jest nie tak, poczuł, że coś jest bardzo nie tak... i naraz włosy zjeżyły mu się na głowie, a skóra ścierpła na karku. Z gwałtownością wiatru zrywającego dachówki z domów i łamiącego drzewa na pół niczym zwykłe zapałki, zdał sobie sprawę, że wcale nie zbudził się sam, nie zbudził się tak po prostu, o nie, nic z tych rzeczy... coś! go obudziło, coś wyrwało go nagle ze snu...
WWWNie miał tylko pomysłu - i chyba to było najgorsze - co to mogło być takiego.
WWWZa oknem jęczał wiatr, szeleścił wilgotnymi od mgły liśćmi, przeginał gałęzie drzew i krzewów na boki i od czasu do czasu z impetem uderzał w szyby, wprawiając je w delikatne drżenie. Tylko, że Jaś wcale nie bał się cieni. Nie bał się ciemności, ani szeptu wiatru za oknem. Owszem, przez kilka pierwszych nocy drżał na ich widok i (czując się okropnie nieswojo) zakrywał się kołdrą naciągając ją po same uszy, ale jak dotąd cienie nie wyrządziły mu żadnej krzywdy i z czasem jakoś zdążył się do nich przyzwyczaić.
WWWNie to go obudziło, nie to wyrwało go ze snu, był tego pewien. Oprócz dźwięków lasu za oknem panowała jednak cisza.
WWWNieco zbity z tropu, z uczuciem narastającego niepokoju, cofnął rękę, ostrożnie położył głowę na poduszce, nakrył się kołdrą po samą brodę i podejrzliwym wzrokiem rozejrzał się po pokoju.
WWWWujek Wiktor, zanim zasiadał wieczorem na drewnianym krzesełku tuż pod oknem i zaczynał czytać na głos jedną z kolorowych książeczek Jasia - tę, o którą Jaś poprosił - zapalał małą lampkę w kącie, gasił światło i zaciągał zasłony w oknie. Czytał, dopóki chłopiec nie zasnął, co zwykle nie trwało bardzo długo, a potem cichutko wychodził.
WWWJaś popatrzył na puste krzesełko stojące pod oknem. Zauważył regularny kształt porzuconej na siedzeniu książeczki. Lampka w kącie była oczywiście zgaszona i cały pokój zalegały ciemności. Jedynym światłem był trupioblady blask księżyca, który tej nocy wisiał nad lasem. Światło wpadało do pokoju przez okno i długimi, skomplikowanymi smugami, kładło się na łóżku.
WWWPonieważ zawsze spał, kiedy wujek opuszczał pokój, nigdy tak naprawdę nie był tego świadkiem, ale z łatwością z jaką każdemu dziecku przychodzi wyobrażanie sobie różnych rzeczy, Jaś również, zwłaszcza leżąc samotnie w ciemnościach, bardzo dokładnie potrafił to sobie wyobrazić.
WWWW wyobraźni małego chłopca wyglądało to tak: Wujek czytał, czytał i czytał, przewracając strony odpowiednio poślinionym uprzednio palcem, przekrzywiając głowę raz w jedną, a raz w drugą stronę i kiwając bezwiednie stopą nogi założonej na nogę; czytał ciepłym, przyciszonym głosem, którego głęboki ton zdawał się uspakajać Jasia bardziej, niż ciepłe historie zawarte na stronach książeczek, historie przyjazne wszystkim dzieciom, zwłaszcza sześcioletnim, dzieciom takim jak Jaś. Wujek od czasu do czasu popatrywał na chłopca, obserwując jak coraz bardziej kleją mu się oczy, aż przy którejś zapisanej ogromnymi literami stronie (jakby dzieci były ślepe, a nie zwyczajnie nie umiały jeszcze czytać), stwierdzał, że ten już śpi. Zostawiał książeczkę na krzesełku, gasił lampkę, przykrywał porządnie chłopca, żeby nie zmarzł w nocy, całował go w czoło i wychodził.
WWWJednak, zanim wychodził, z jakiegoś powodu, odsłaniał z powrotem zasłony w oknie.
WWWNie zapomniał o tym także dzisiejszej nocy. Zasłony były bordowe, ciężkie, zwisały do samej podłogi i znów były odsłonięte, wpuszczając do środka trupioblade światło księżyca. I może było to dziwne, może zupełnie pozbawione sensu, ale jak dotąd Jaś jakoś głębiej się nad tym nie zastanawiał. Dorośli robili wiele rzeczy, których chłopiec nie rozumiał, czasem takich, które zwyczajnie nie mieściły się w małej głowie. I choć przez cały czas zadawał mnóstwo przeróżnych pytań, starając się to czy owo wyjaśnić, to o tym jednym jakoś wciąż zapominał.
WWWZapyta jutro, postanowił. Jutro nie zapomni.
WWWPrzewrócił się na drugi bok, nakrył się kołdrą po uszy i leżał tak jeszcze długie minuty, patrząc się w ciemność i uważnie nasłuchując czegoś, co zdawało mu się, że zbudziło go nagle tej nocy i za wszelką cenę starając się tego nie przeoczyć.
WWWLecz, choć jeszcze niespełna kwadrans temu zdawało mu się, że nie zdoła już tej nocy zasnąć, naraz oczy zaczęły mu się kleić i wkrótce zupełnie bezbronnie na nowo odpłynął w sen.
WWWA kiedy Wiktor Krukowicz przebudził się w środku nocy i zajrzał do jego pokoju, jak robił za każdym razem kiedy udawał się do łazienki, choć wcale nie było mu po drodze, chłopczyk spał już zwinięty w kłębek pod kołdrą, z palcem w na wpół otwartej buzi, a księżyc, choć nieco zmieniwszy już pozycję za oknem, zaglądał ciekawie do jego pokoju.
WWWWiktor szurając kapciami przeszedł przez pokój i zbliżył się do okna, mijając po drodze łóżko Jasia. Zaciągnął zasłony, możliwie najciszej, żeby nie zbudzić śpiącego chłopca. Karnisz, na którym były zawieszone wisiał tu od czasów poprzedniego właściciela, czyli od wiosny roku 1939, w którym rodzina Krukowiczów stała się właścicielami domu na południowym krańcu miasteczka Konary i przeprowadziła jego gruntowny remont. Tak więc karnisze liczyły sobie pięćdziesiąt lat, okrągłe pół wieku (więcej niż liczył sobie Wiktor, urodzony dopiero trzy lata po przeprowadzce na wzgórze) i przez ten czas zdążyły już dobrze zardzewieć. Żelazne kółka, których uczepione były zasłony zgrzytały przeraźliwie kiedy je przesuwać i choć naprawdę trudno było wytrzymać ten dźwięk, nie krzywiąc się przy tym rozpaczliwie, jak dotąd Wiktor ich nie wymienił. Nie zdążył, choć Jaś mieszkał u niego już od sześciu miesięcy.
WWWI kiedy tak Wiktor stał przed oknem i w zamyśleniu przyglądał się kotarom, ktoś łatwo mógłby pomyśleć, że właśnie sortuje w myślach harmonogram najbliższych dni, zastanawiając się, kiedy mógłby zakasać rękawy, wziąć się do roboty i zrobić z tym wreszcie porządek, ale wcale tak nie było.
WWWMyśli Wiktora rzeczywiście krążyły wokół kotar, lecz stojąc w szlafroku i kapciach przed oknem swego siostrzeńca o w pół do trzeciej nad ranem, daleki był od kombinowania akurat w tę stronę. Zastanawiała go inna rzecz - być może zupełnie błaha, być może całkiem nieważna, może niewarta roztrząsania jej akurat w środku nocy - a jednak trochę dziwna.
WWWZaciągał zasłony co wieczór, kiedy układał siostrzeńca do snu. Z jakiegoś powodu chłopiec wstawał w nocy i odsłaniał je z powrotem. I chociaż Wiktor bardzo chciał wiedzieć dlaczego to robił, jakoś do tej pory zapomniał go o to zapytać.
WWWZapyta go jutro, postanowił.
WWWAle jutro też miał zapomnieć, a także pojutrze, i popojutrze...
WWWPochylił się nad chłopcem, opatulił mu bose stopy, które wymknęły się spod kołdry, pogłaskał do delikatnie po głowie i przy wtórze cichego szurania kapci po drewnianej podłodze, wyszedł z pokoju. Zszedł po stopniach na dół, skręcając po drodze do łazienki. Załatwił potrzebę która kazała mu wstać w samym środku zimnej nocy, po czym kontynuując szuranie, tym razem po korytarzyku na dole, wrócił do łóżka.
WWWW domu na wzgórzu na nowo zaległa cisza.
WWWTylko wiatr zawodził cicho w kominie, tylko gałęzie drzew szemrały za ciemnym oknem i od czasu do czasu żałośnie skrobały po szybach; zupełnie niegroźne dźwięki.
WWWLecz naraz, obok tych naturalnych odgłosów nocy, niczym cuchnący oddech skradającego się w ciemności wygłodniałego zwierza, dom wypełnił zupełnie nowy dźwięk, przywodzący na myśl skorodowane metalowe trumny i zardzewiałe zawiasy drzwi wiodących do paszczy stuletniego grobowca - metaliczne, powolne zgrzytanie rozmyślnie rozsuwanych zasłon, dochodzące z pokoju na piętrze.
WWWIiiiiiiiiiiii...
WWWA potem znowu tylko niewinna cisza.