Ścieżki mroku
Było tak ciemno, że Gurij Leskov ledwie widział, co ma pod nogami. Pochmurne, nocne niebo nie dawało żadnego światła, tworząc z lasu, w którym się krył krainę nieprzeniknionego mroku. Mógł polegać jedynie na ognisku, które nieopodal przed nim strzelało jasnym płomieniem, oświetlając kontury zrujnowanych budynków samotnego gospodarstwa. Oczywiście, co pewien czas badał teren noktowizorem zamontowanym do swojego karabinu snajperskiego typu „Wintar”, ale ciągłe przykładanie oka do soczewki nie było zbyt wygodnym zajęciem. Gurij jak do tej pory nie wychwycił żadnych podejrzanych dźwięków, ale pozostał ostrożny, gdyż wędrówki nocą w Zonie były niezwykle niebezpieczne, a ich zwolennikom bardziej niż często przytrafiały się nieprzyjemne wypadki. Tym razem jednak ciemność była jego sprzymierzeńcem. Bandyci, którzy założyli tu obóz z pewnością nie zaczęliby świętować na jego widok, szczególnie, że miał za zadanie odbicie zakładnika, którego przetrzymywali naiwnie oczekując wysokiego okupu. Był nim z pozoru bezwartościowy pośrednik handlowy początkującego kupca Władimira. Po jego uprowadzeniu handlarz narobił tak wielkiego szumu w okolicy, że sprawa szybko objęła cały region. Takie niezwykłe zainteresowanie zwyczajnym „szaraczkiem”, jakim była ofiara wydawało się bynajmniej dziwne, zważywszy na obyczaje panujące w Zonie, specjalnej strefie utworzonej po wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Objeła ona nie tylko teren samego zakładu, ale również pobliskie miasta: Prypeć, Limańsk oraz okoliczne wioski. Obszar poza zabójczym promieniowaniem pokrył się rozmaitymi wynaturzeniami, często śmiertelnie niebezpiecznymi, które powszechnie zaczęto nazywać anomaliami. W wyniku tych zmian Zona pozostała pilnie strzeżona przez armie do niemal 2003 roku. Dopiero wtedy grupa naukowców z Moskwy podjęła się wyprawy w okolice Prypecia. Odnaleziono wówczas pierwszy w historii artefakt, obiekt o niezwykłych właściwościach wytworzony w anomaliach, wcześniej uznawanych jedynie za groźne zjawiska. Na skutki przełomowego odkrycia nie trzeba było długo czekać. Omijając wojskowe blokady, do Czarnobyla ciągnęły rzesze rozentuzjazmowanych ludzi, których można było porównać tylko do poszukiwaczy skarbów. Każdy liczył na odnalezienie własnego skarbu - nawet najlichszy artefakt był wart małą fortunę. Wkrótce nauczyli się koegzystować z tym dzikim, obcym światem, wypracowali własne zasady i prawa, pozwalające dotrwać jutra. Tak powstała kasta stalkerów z wolna kolonizująca od dawna opuszczone ziemie.
Gurij przybył tam nieco później, kiedy poszczególne tereny były już zamieszkałe, a nawet, jak to często bywa w takich warunkach, dało się wyróżnić kilka ugrupowań, odmiennych pod względem zasad działania, ideologii, czy też samego sposobu na życie. Regułą w tej kwestii było, że raczej nie przepadały za sobą, a w najlepszym razie pozostawały dla siebie neutralne. On sam, były żołnierz szybko znalazł sobie pracę jako płatny najemnik. Szybko udało mu się też wyrobić dobra renomę, bowiem rzadko kiedy odrzucał oferowane mu zlecenia, a podejmował się nawet tych najcięższych, czasem z pozoru niewykonalnych. Mało tego, nie tylko się ich podejmował, ale również sumiennie doprowadzał do końca. Wśród stalkerów całkiem pospolici byli osobnicy parszywego pokroju, którym zdarzało się przyjąć zlecenie tylko po to, aby później zapaść się pod ziemię razem ze zdobytym łupem i zaliczką. Tak, więc siłą rzeczy, kiedy zawędrował sobie tylko znanymi ścieżkami w okolice sklepu Władimira, został niemal siłą ściągnięty przed jego oblicze. Handlarz wyjaśnił mu trapiący go problem w sposób, który lubił – zwięźle i konkretnie. Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, która wybitnie kontrastowała z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski. Wszelako po samym nonszalanckim sposobie odnoszenia do innych mógł wywnioskować, że Władimir nie jest człowiekiem, którego uczucia sięgają dalej, jak poza czubek własnego nosa. Mimo wszystko płaca była dobra, więc Gurij nie widział argumentów, dla których miałby odrzucić proponowane mu zadanie. Ocenił, że najprawdopodobniej schwytany pośrednik musiał być w posiadaniu ważnych informacji, lub ukrytego towaru, który handlarz z sobie tylko znanych powodów chciał zachować dla siebie.
Poszukiwania jeńca zawiodły go na skraj obszaru znanego pod nazwą wysypiska, z racji wielkich hałd i piętrzących się na nich sprzętów, tudzież maszyn wywiezionych przed laty z elektrowni jądrowej. Na miejscu zastał bandę niezorganizowanych, wrzeszczących na siebie jak dzieci rzezimieszków. Łatwo było się domyślić, że ich sposobem na życie były kradzieże, łupieżcze napady i uprowadzenia – jednym słowem miał do czynienia z najgorszymi przedstawicielami społeczności Zony, nie hańbiącymi swoich rąk uczciwą pracą. Dłuższa ich obserwacja pozwoliła mu opracować dokładny plan uwzględniający wszystkie możliwe rozwoje wypadków. Dzisiejszej nocy zamierzał wprowadzić go w życie.
Miał szczęście. Po niemal godzinnej obserwacji mógł z całą pewnością stwierdzić, że porywacze wystawili tylko dwóch wartowników. Każdy niczym nakręcona zabawka poruszał się w tę i z powrotem wzdłuż wyznaczonego mu ogrodzenia, wykonanego z drewnianych płotków i miejscami z żelaznej siatki. Najwyraźniej nie zwracali na nic uwagi, zbyt pochłonięci rubasznymi śmiechami i pijackimi okrzykami swoich kompanów hulających na podwórzu. Impreza musiała być bardzo wesoła i wyglądało na to, że dopiero się zaostrza.
Durnie – pomyślał z pogardą w duchu- Porwać stalkera, pozwolić wykryć swoje pozycje, a teraz jeszcze urządzać sobie balety nie martwiąc się o odwet. Dobrze... Pijcie dalej chłopcy, naprujcie się w trupa. Zanim wstaniecie na nogi ja zrobię swoje, a was otoczy banda palących się do walki kolegów, których tak chytrze chcecie łupić z kochanych rubli.
Zmrok gościł już na niebie od dobrej godziny. Gurij poczuł, że nadszedł najwyższy czas na działanie. Zdjął z pleców broń, aby w trakcie biegu nie obijała mu się o plecy wydając zbędne dźwięki. Ostrożnie wychynął zza krzaka do tej pory służącego mu za kryjówkę i niczym zjawa przemknął między pniami drzew zdziczałego sadu do tylnej ściany ceglastej budowli, zapewne byłej obory. Kucnął za stertą pustaków czekając na nadejście wartownika. Wkrótce usłyszał stłumiony w wysokiej, Bóg wie kiedy przycinanej trawie odgłos powolnych kroków. Ścisnął pewniej lufę strzelby, która teraz miała posłużyć mu za pałkę. Wszystko poszło gładko jak planował. Wyskoczył bezszelestnie tuż przed zaskoczonym napastnikiem. Kolba świsnęła w powietrzu trafiając w sam środek czoła. Mężczyzna padł na ziemię jak rażony gromem. Leskov rozejrzał się czujnie wokół siebie, sprawdzając czy nikt nie usłyszał, co zaszło. Nie dostrzegł niczego podejrzanego, więc odciągnął sflaczałe ciało kawałek w stronę ciemności, aby w razie poszukiwania druha, bandyci zbyt wcześnie nie wykryli jego obecności. Droga do jeńca stała już przed nim otworem, ale on ruszył wzdłuż płotu do północnego narożnika gospodarstwa, gdzie oparty o słupek stał kolejny strażnik. Z nim również nie miał żadnych problemów. Wpatrzony w tonący w czerni las, nawet nie wiedział kiedy pogrążył się w świecie sennych fantazji.
Gurij odhaczył w myślach pierwszy punkt zadania. Jego alternatywna droga ucieczki została zabezpieczona. Ukrył nadspodziewanie ciężkie cielsko w najbliższej kępie krzewów. Podczas wcześniejszego badania terenu dostrzegł wybitą w ścianie obory sporą dziurę. Teraz odnalazł ją i wśliznął się do wnętrza. Świeże nocne powietrze natychmiast ustąpiło miejsca okropnemu zaduchowi połączonemu z zapachem stęchlizny. Stał przez chwilę oszołomiony smrodem. Zastanowiał się co mogło go spowodować, w końcu jednak dał sobie spokój. Lepiej było nie wiedzieć… Zamiast tego zajął się nasłuchiwaniem odgłosów. Odpowiedziała mu głucha cisza. Pomieszczenie wydawało się być puste, ale równie dobrze ktoś mógł usłyszeć szmery towarzyszące jego wejściu i kryć za następnym rogiem. Jeden nieostrożny ruch mógł skończyć się tragicznie, ale nie zamierzał stchórzyć. Nie po tym całym planowaniu i nie z tak błahego powodu.
Postąpił ostrożnie krok naprzód, badając czubkiem buta teren pod sobą. Posadzka była idealnie równa, zapewne wylana cementem. Ułatwiało to nieco sprawę, gdyż nie musiał obawiać się, że wyrżnie orła, potknąwszy o jakąś nierówność, jak to bywa w miejscach gdzie podłogę zastępuje udeptana ziemia. Mimo wszystko musiał uważać, żeby nie wpaść na beczki i sprzęty gospodarskie, porozrzucane wszędzie bez ładu i składu. Przeszedł kilka niepewnych kroków, aż trafił ręką na ścianę. Zaczął przesuwać się wzdłuż niej, przyciskając dłoń do powierzchni. Pomieszczenie okazało się znacznie mniejsze niż przypuszczał. Było raczej boksem połączonym z główną salą obok. Ominął drewnianą skrzynię i po chwili wymacał przejście do następnej części budowli. Dostrzegł przed sobą kolejną wyrwę, rysującą się niewyraźnie w świetle ulotnych promieni ogniska. Tuż za nią rozciągał się pas niewielkich drzew i zdziczałych krzewów obejmujący niemal czwartą cześć podwórza. Zakładał, że właśnie tamtędy będzie mógł się swobodnie przekraść do domu, gdzie trzymano więźnia. Przynajmniej w teorii...
Uważnie zlustrował salę. Wyglądała na pustą, ale doświadczenie nauczyło go, że nie wszystko jest tym, czym się na pozór wydaje. Przyłożył do oka noktowizyjny celownik swojej snajperki dokonując dokładniejszych oględzin. I tym razem nie dostrzegł nic podejrzanego, więc ostrożnie ruszył w kierunku dziury. Niespodzianie jego stopa nadepnęła na coś miękkiego, co gładko rozpłynęło się na boki ustępując miejsca jej ciężarowi. Czując potężną falę napływającej frustracji, spojrzał w dół. Tuż pod nim rozlewał się zdechły szop, najpewniej martwy od ponad tygodnia. Nieważne jak często zadawał sobie to pytanie, Gurij nie mógł wytłumaczyć, dlaczego zawsze prześladuje go pech. Nie tylko nie zauważył śmierdzących zwłok, ale też musiał podświadomie wybrać tę, a nie inną drogę i trafić prosto na ścierwo!
-Parszywy wybranek nieszczęścia... - przeszło mu przez myśl - Jakim cudem ja jeszcze dycham w tym radioaktywnym śmietniku?!
Z ponurej kontemplacji wyrwał go drastycznie pogarszający się stan wdychanego powietrza. Przypomniała mu się sentencja, którą zwykł powtarzać dowódca jego dawnego oddziału.
- Nie ruszaj gówna, bo będzie śmierdzieć, co?
Podszedł szybko do dziury i wystawił głowę, nabierając zbawczego tlenu, a przy okazji zezując na hulających bandziorów. Byli tak pijani, że równie dobrze mógłby rzucić im pod nogi granat, a i tak nie przerwaliby swojej ochrypłej pieśni. Nie siląc się na zbytnią dyskrecję wyskoczył za najbliższy pień i przedzierając się przez chaszcze, ruszył w kierunku niezbyt wielkiej, aczkolwiek piętrowej chałupy.
- Hej! Heej! Zachar! Patrz tam! O tam, leci! – doszedł go nabrzmiały strachem głos znad ogniska. Gurij natychmiast padł plackiem na ziemię w obawie, że bandycie może chodzić o niego.
-Jermił, co ci odbiło? – zawołał jeden z towarzyszy siedzący na rozklekotanej ławce – Co „Ooo tam”?
- Nie widzisz?! Nooo tam! – podniósł chwiejne rękę wskazując obszar akurat w odwrotnym kierunku do tego gdzie krył się Leskov.
- Nic nie widzę.
- Nie słuchaj tego moczymordy – wtrącił ktoś trzeci – Jermił to największy cykor jakiego widziałem. Pewnie wystraszył się ćmy, albo innego straszydła. Zabierz go lepiej na stronę, bo zaraz zleje sie w majsty.
- Nie prowokuj mnie! – ryknął pijak, niebezpiecznie przechylając się w jego kierunku.
- Dość Jermił – wtrąciła się kolejna osoba – Idź za stodołę, słyszałem, że Gacyk schował tam troche żarcia. Żwawo!
- Słowo herszta…rzecz to święta . I pamiętajcie psy, że Jermił nigdy się nie boi! Słyszycie?... Nigdy!– zawołał zbir w patetycznym uniesieniu, odwracając się na pięcie i wypinając pośladki w stronę kamratów. Po serii przekleństw, zadowolony z siebie ruszył chwiejnym krokiem w bliżej nieokreślonym kierunku. Z początku szło mu to całkiem sprawnie, ale kolejny łyk z flaszki, którą trzymał w dłoni diametralnie zmienił sytuację. Drab zachybotał się niepewnie, po czym runął na wznak na glebę. Widzowie zaryczeli tylko zgodnym chórem i jak gdyby nic się nie stało, sięgneli po kolejne flaszki. Po krótkiej chwili wyczekiwania, Gurij również ruszył w swoją drogę. Pochylony za ścianą dzikich krzewów, okrążył dom, podkradł się do tylnego wejścia i delikatnie pociągnął za klamkę. Ustąpiła. Obserwował przez chwilę poszerzającą się szczelinę pomiędzy framugą, a drzwiami. W końcu wziął głęboki oddech i trzymając broń gotową do strzału wszedł do środka. Znowu przeraźliwa cisza i pustka. Jedynie wielki szczur czmychnął zwinnie przez dziurę w ścianie do swojej skromnej siedziby. Na krzywym stole stała w plamie stopionego wosku mała świeca, prawdopodobnie jedyne źródło światła w pozbawionym elektryczności domu. Swym chybotliwym płomieniem odsłaniała wnętrze starego, lecz widać, że zadbanego pokoiku.
Pewnikiem przywódcy – pomyślał.
Przy stole postawiono bujany fotel, w rogu czekało wygodne, zaścielone łóżko, zaś przy ścianach stały rozklekotana szafa, kredens, a także niewielki, rozpalony piecyk. Najemnik dostrzegł na nich czarno białe fotografie, choć wydawało mu się, że należą one raczej do dawnych właścicieli domu, jeszcze sprzed okresu surowych rządów Zony, a nie nowego lokatora.. Nie namyślając się dłużej, chwycił uzbrojoną w rękawiczkę dłonią świecę, po części dlatego, aby ściekający wosk go nie sparzył, a po części z faktu, iż sądził, że takowy gadżet nadaje mu bardziej profesjonalny wygląd. Sama świeca była dobrą alternatywą dla noktowizora, czy latarki. W jej mętnej poświacie przeciwnikowi ciężko byłoby wyczytać czy jest swoim, czy też wrogiem. Poza tym podczas przechadzek ciemnymi korytarzami nadawała mu bardziej naturalny dla wroga wygląd. Nie zwlekając dłużej, ruszył ku drewnianym schodom, ledwie rzucając okiem na wiszące nad nim trofeum. Przedstawiało ono, sądząc po ciasno obtoczonej skórą czaszce, głęboko osadzonych oczodołach, a przede wszystkim zwisających wokół ust macek, pozostałość po upolowanej niegdyś pijawce. Stworzenia te cieszyły się paskudną opinią , a to ze względu na ich niezwykły kamuflaż załamujący światło słoneczne. Za jego sprawą potrafiły uczynić się niemal kompletnie niewidzialnymi. Naukowcy, choć od dawna poszukiwali odpowiedzi na tę nurtującą zagadkę, nie zdołali odkryć jaki czynnik powoduje tą niespotykaną nigdzie indziej mutację. Niejednokrotnie w historii stalkerskiej braci bywało, że polujący na pijawki myśliwi wkrótce sami stawali się zwierzyną i znikali na zawsze w jakiejś odległej, opuszczonej przez cywilizację głuszy.
Gurij nie zważał teraz na tego typu drobiazgi. Wydawało się, że i ten budynek był kompletnie opustoszały, a droga do jeńca stała przed nim otworem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały, że wykona zaraz najłatwiejszą misję w swojej karierze. Mimo wszystko nie stracił czujności i cicho jak kot wspiął się na piętro. Miał tu do dyspozycji dwie drogi. Początkowo chciał skręcić w prawo, jednak przeczucie podpowiedziało mu, że powinien iść w drugą stronę. Ruszył więc po skrzypiących deskach w głąb mrocznej czeluści. Tu na jego inspekcję oczekiwały tylko dwoje drzwi. Za pierwszymi znalazł opuszczony pokój, który mógł służyć za schronienie jedynie pająkom. Drugie przedstawiały sobą bardziej interesujący widok. Pomieszczenie było urządzone na kształt karceru. Ogołocone z jakichkolwiek sprzętów, Leskov nie dostrzegł choćby jednego wyblakłego obrazka na łuszczących się z farby ścianach. Przy przeciwległej ścianie leżał skrępowany mężczyzna. Jego kombinezon musiał się już znajdować na barkach jednego z ciemiężycieli, bo okrywające go brudne szmaty, nie nadawły się nawet na prześcieradło. Odsłaniały chude, poszarzałe nogi i ręce, skutek skrajnego wycieńczenia. W Guriju obudziło się niejasne przeczucie, że jego zleceniodawca nie wprowadził go zbyt dogłębnie w tajniki swoich interesów. Pośrednik miał być uprowadzony ledwie kilka dni temu, tak więc najemnik spodziewał się raczej wpienionego krzykacza, gderającego na spóźnioną pomoc. Tymczasem osobnik przed nim nie zdradzał najmniejszych objawów ożywienia, ledwie raczył na niego zerknąć. Leskov przeraził się tych oczu. Było w nich coś tak obcego i pierwotnego, że instynkt podpowiadał mu, aby się wycofać. Ogromnym wysiłkiem woli przezwyciężył strach i podszedł bliżej, rezygnując ze świecy, na rzecz bardziej profesjonalnej latarki. Wyjął z pochwy sprężynowy nóż i przeciął krępujące więźnia sznury. Dopiero teraz zauważył liczne obicia i głębokie nacięcia na całym ciele, ślady po torturach. Zaczął badać je przy świetle latarki, pnąc się z wolna w górę ciała. W końcu dotarł do głowy... i te oczy znów go poraziły. Źrenice na przemian rozszerzały się i kurczyły, jakby były wystawione na ataki ciągłych błysków światła. Leskovowi od razu się to skojarzyło z jakąś ohydną formą mutacji. Zdecydowanie było tu coś nie tak, jednak na obecną chwilę nie sposób było ustalić z czym ma do czynienia. Delikatnie chwycił więźnia za rękę. Ten przez chwilę cały się naprężył, lecz zaraz powrócił do poprzedniego, obojętnego stanu.
-Nie bój się. – szepnął uspokajająco Gurij, nie wiedząc czy mówi to, aby ukoić własne nerwy, czy też tego dziwnego obcego. - Przyszedłem ci pomóc.
W zasadzie mógł być pewien, że „pośrednik” ma daleko gdzieś wszystko, co do niego mówi, ale kiedy dźwignął go pod nogi i zarzucił na plecy, nie przerywał potoku pocieszających, spokojnych słów. Teraz wystarczyło tylko niepostrzeżenie wymknąć się z obozu i odstawić tą kłopotliwą przesyłkę na miejsce, do Władimira. Nie zamierzał głębiej wnikać w sprawę związaną z pośrednikiem, już teraz śmierdziała na kilometr. A Leskov miał w zwyczaju trzymać się od takich spraw możliwie jak najdalej. Niech zajmują się tym ludzie na wyższych szczeblach. On jest tylko biednym najemnikiem, unikającym kłopotów i próbującym związać koniec z końcem. Już teraz uważał, że wplątanie się w tą zabawę było fatalną pomyłką, ale rad, nie rad musiał to doprowadzić do końca. W końcu nie chciał mieć później na karku handlarza i ludzi, którzy najpewniej za nim stali.
Wolnym krokiem, aby niepotrzebnie nie trząść rannym, wszedł do przedpokoju i skierował się z powrotem ku schodom, na parter. Nagle jego serce zamarło.
- Pierdolony Griegor! - dobiegł go stłumiony jęk zza drzwi naprzeciw niego, na które akurat przyświecał latarką – Pieprzony kawał podrzędnego gówna! Wiedziałem, że sprzedaje trefny towar, ale żeby nawet żarcie!? Skąd on wytrząsnął tę kiełbasę!? Z brzucha snorka? Mój brzuch!
Gurij pomyślał, że zwrot na temat odchodów wyjątkowo trafnie pasuje do obecnej sytuacji. Woń, która doleciała do jego nozdrzy można było z powodzeniem sklasyfikować do tej pochodzącej z wysoce podrzędnego gówna. Nawet pośrednik wiszący mu na plecach wzdrygnął się lekko, wydając oburzający warkot.
- Już ja się z nim policzę - drab za drzwiami ciągnął płomienny monolog cedząc każde słowo - Wetknę mu tę kiełbasę w dupę i będę pchał, aż wylezie przez mordę! Oszukałeś mnie ostatni raz zawszony straganiarzu!
Faktycznie ostatni, pomyślał Leskov. Wyjął z kabury pistolet, Korę ze zintegrowanym tłumikiem. Dobry sprzęt. Cichy i niezawodny. Wystarczający, żeby odwalić odpowiednią robotę i zmyć się przed zejściem wścibskich gapiów. Nie zawiódł go w wielu ciężkich sytuacjach i wiedział, że może na nim polegać.
W końcu nadszedł oczekiwany odgłos spuszczanej wody. Zaraz też drzwi otwarły się z trzaskiem, ukazując postać dryblastego mężczyzny, którego twarz wyrażała najgłębsze cierpienie. On już był przygotowany. Wycelował snop światła latarki prosto między jego oczy, po czym wystrzelił dokładnie w ten sam punkt. Oślepiony bandyta nie miał szans. Martwy zwalił się ciężko na plecy, lądując na obskurnej muszli klozetowej.
Niestety najemnik tym razem przeliczył się w swoich cwanych założeniach. Pistolet może i był cichy, niczym pobożny katolik w czasie spowiedzi, za to odgłos spadającego ciała okazał się mniej subtelny. Wnet dało się odczuć tego pierwsze skutki.
- Iwan? - usłyszał głos z parteru – Nic ci nie jest? Iwan!?
Gurij zaklął paskudnie, zresztą adekwatnie do sytuacji. Czemu ten ktoś w niebie nigdy się nad nim nie zmiłuje i nie sprawi, by jego życie choć raz było prostsze? Z tym bezładnym worem mięsa na grzbiecie nie miał szans na przyczajenie się, czy jakąś większą sprawność w walce. Mógł liczyć jedynie, że odda strzał pierwszy od napastnika, lub zanim ten zdąży ogłosić alarm. Powoli, krok za krokiem, wycofał się do karceru więźnia, aby zyskać kilka cennych sekund i jakikolwiek element zaskoczenia. Miał ułamek sekundy, aby wychylić się i oddać celny strzał, kiedy tamten będzie osłupiony wpatrywać się w trupa. Tymczasem dźwięk skrzypiących schodów stawał się coraz wyraźniejszy. Leskov zdążył położyć już stalkera pod ścianą. Poczuł znajome uczucie, adrenalinę napływającą mu do żył. Jego serce biło jak oszalałe, pobudzając każdą część ciała. Wstrzymał oddech i napiął mięśnie gotowy do natychmiastowe działania. Każdy stukot miarowych kroków zdawał się być dudniącym sygnałem, wzywającym do ataku. Bandzior wspiął się w końcu po ostatnich stopniach i dotarł na piętro. Nagle zapadła cisza. Tylko na to czekał. Wypadł zza rogu jak burza, w jednej ręce ściskając latarkę, w drugiej pistolet. Błyskawicznie wymierzył i nacisnął spust. Pocisk ze świstem śmignął w powietrzu, o milimetry minął głowę przeciwnika i rozbił fragment szarego tynku tuż przed nią. I tym razem pogratulował sobie błędu przekleństwem, tak plugawym, że przeraziłby nim czarty w najgłębszych pokładach piekieł. Zbir zdążył już dojść do siebie i odwrócić się. Wydobył zza pasa broń z szybkością dorównującą cowboyom z amerykańskich westernów. Najemnik w ostatniej chwili zdążył uskoczyć za ścianę przed gradem kul wystrzelonych z Ppm-u. Rosyjski pistolet słynął wzdłuż i wszerz Zony ze swej tendencji do zacinania się, ale wyglądało na to, że tym razem działał bez zarzutu. Po chwili usłyszał oczekiwany okrzyk, który jak grom rozszedł się po całym podwórzu.
- Mamy towarzystwo! Szybko! Pomóżcie mi tutaj!
Leskov pomyślał w tym momencie, że wdepnął w naprawdę wielkie bagno. Był przygwożdżony w komórce przez tego cholernego gnoja, a na zewnątrz zbierała się kolejna banda pałająca rządzą jego śmierci. Mimo to cierpliwie czekał na swoją okazję. Wkrótce też nadeszła. Strzelec w bojowym zapale, najwyraźniej zapomniał o niewielkiej pojemności magazynka, bo po serii wystrzałów, do uszu Gurija dobiegł szczęk metalu, świadczący o jego wypróżnieniu. Więcej mu nie było trzeba. Wyskoczył skulony na korytarz, na wypadek gdyby napastnik miał w zanadrzu kolejną pukawkę. Ten jednak pędził, potykając się do schodów, najbliższej osłony, za którą mógłby spokojnie przeładować broń. Leskov uśmiechnął się, lecz samymi ustami. Jego oczy pozostały zimne jak lód. Straszny był ten jego uśmiech. Niejednemu na jego widok język uwiązł w gardle i niejeden dwa razy zastanowił się zanim powiedział coś pochopnego w jego stronę.
Leskov spokojnie wymierzył i strzelił. Ciało uderzyło o deski tuż przed pierwszym stopniem. Na świętowanie było jednak za wcześnie. Na zewnątrz wrzało jak w ulu. Bełkotliwe nawoływania i rozkazy zlały się w jeden chaotyczny szum, bardziej przypominający wycie psów, niż głosy cywilizowanych ludzi. Nie dało się z niego wydobyć żadnych konkretnych informacji. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że na korytarzu nie dostrzegł żadnego okna, przez które mógłby wybadać co się dzieje na zewnątrz. Jedyną szansą na ocalenie było szybkie ulotnienie się z okolicy, zanim „nowi lokatorzy” zdążą zamknąć pierścień wokół domu.
Wbiegł do pokoju więźnia i tym razem bez zbędnych ceregieli zarzucił go na plecy, jak szmacianą lalkę. Potem popędził do schodów i zbiegł z tupotem na parter. Początkowo chciał wyjść drzwiami, którymi się tu dostał, gdyż były bliżej drogi ucieczki, ale instynkt podpowiadał mu, aby wyjść tymi po drugiej stronie. Nie zamierzał go ignorować. Nie raz i nie dwa uratował mu życie. Nie raz i nie dwa go też zawiódł, ale to zupełnie inna historia...
Wypadł na zewnątrz i o dziwo nikogo nie spotkał. Wszystkie krzyki dochodziły zza rogu, a tam szczęśliwie nie było mu po drodze. Bandyci musieli być naprawdę jedną nogą w innym świecie, skoro do tej pory nie udało im się dobrze zorganizować. Rzucił się w prawo nie czekając na kogoś, kto mógłby w niego wpakować trochę ołowiu. Niechybnie ten moment też nadszedł. W momencie kiedy skręcił za róg, nad głową zaklekotała mu seria pocisków wystrzelonych z karabinu maszynowego, sądząc po dźwięku, Vipera. Ale teraz widział już przed sobą siatkę, drogę ratunku. Najwyraźniej instynkt tym razem działał. W myślach dziękował Bogu, że doświadczenie kazało mu nawet, dla tej na pozór łatwej misji wymyślić plan awaryjny, właśnie na wypadek takiej sytuacji. Biegł dalej aż w końcu dostrzegł zbawczą dziurę. Nie czekając na specjalne zaproszenie przelazł na drugą stronę. Miał już przed oczami zaplanowaną wcześniej drogę ucieczki. Niecałe sto metrów przed nim piętrzył się las, a w nim rozległe pole anomalii, karuzel (Doprawdy wyjątkowo okrutny wynalazek natury). Jeżeli tam dotrze, to już nikt nie będzie w stanie mu zagrozić. Pędził więc przed siebie jak szalony, żegnany strzałami wściekłych bandytów. Po raz drugi podziękował w myślach Stwórcy, za to że byli tak spici. Kule gęsto przecinały powietrze, rozbijały się tuż pod jego nogami, ale żadna go nawet nie musnęła. Pośrednika chyba również, ale tego nie był do końca pewien. Po niekończących się sekundach morderczego sprintu z bagażem na barkach zobaczył to, czego tak pilnie oczekiwał – wbity w ziemię, na pozór niczym nie różniący się od otoczenia kij. W miarę pokonywania coraz większej odległości, słyszał również ostrzegawczy wzrost pikania swojego detektora. Anomalie musiały już być naprawdę blisko. Tym razem jednak te zabójcze pułapki czyhające na jeden nieostrożny ruch, czy to stalkera, czy to zwierzęcia, działały na jego korzyść, hamując pewną pogoń. On sam ostatniego świtu wyznaczył na pozór przypadkowymi stosami kamieni, czy też kępami gałęzi bezpieczną drogę między nimi. Kilkugodzinna praca polegająca na monotonnym rzucaniu przed siebie śrubek i kamieni, a następnie obserwowaniu ich toru lotu (jeśli nie został w żaden sposób naruszony, znaczyło to, że nie ma tam anomalii) nie należała do najciekawszych, ale zdecydowanie opłaciła się.
Dotarł do kija i od razu dostrzegł niewielki szańczyk kamieni usypany na prawo od niego. Kilka metrów za nim rosło drzewo z płatem obdartej kory. Dalej piętrzył się stos uschłych gałęzi. Przesuwał się wciąż naprzód i naprzód. Po dwóch minutach był już za tym niewidzialnym, niesamowitym labiryntem. Dźwięki wystrzałów również ucichły, ustępując miejsca zwyczajnym odgłosom nocy. Było po wszystkim. Wiedział, że bandyci nie mieli szans, aby przyjść tutaj tą samą drogą co on. By się tu dostać omijając anomalie trzeba było nadłożyć olbrzymi kawałek drogi co dawało mu mnóstwo czasu w zapasie. Teraz wystarczyło tylko dotrzeć do któregoś z posterunków stalkerów, a stamtąd, wraz z jakimś patrolem prosto do handlarza. Wiedział, że tych rejonów Zony nie zamieszkiwały żadne groźne stworzenia więc mógł odetchnąć pełną piersią mroźnym, rześkim powietrzem. Z oddali dobiegło wycie nibypsa. Ktoś inny mógłby się przestraszyć, ale on wiedział, że jeśli nie będzie mu się naprzykrzać, to nie ma się czym niepokoić. Wiedział to i wiele więcej, w końcu żył tu nie od dziś. Nie bez powodu tylu ludzi nadawało mu tytuł jednego z największych weteranów, starego wyjadacza Zony. Sokół – tak go nazywali, choć on sam o to nigdy nie zabiegał. Krążyły już opowieści o najemniku Sokole, znanym ze swojej morderczej skuteczności. Dla niego popularność nie była wiele warta, co najwyżej pomagała mu się targować przy ustalaniu ceny kolejnego zadania. W tej chwili miał misję do dokończenia i to było najważniejsze. Wyjął kompas i w pierwszych promieniach brzasku zlokalizował północ. Najbliższe obozowisko powinno znajdować się jakieś trzy kilometry na zachód Westchnął pod nosem, wydmuchując obłok pary. Wolnym krokiem ruszył pomiędzy pnącymi się w niebo sosnami w dalszą podróż zastanawiając się o ile powinien podnieść nagrodę za wykonanie tego „banalnego” zlecenia. Niepomny niczego pośrednik kiwał mu się bezwładnie na plecach w rytm stawiania ciężkich kroków.
2
Decyzja. Albo Gurij coś tam widział ("ledwo widział"), albo nie widział niczego, stał w miejscu i robił pod siebie ("niebo nie dawało żadnego światła"). Brzmi zbyt mocno i niekonsekwentnie. Zastanów się, czy faktycznie chodzi o kompletną ciemnię, w której nie odróżnia się własnego nosa od pięści.Było tak ciemno, że Gurij Leskov ledwie widział, co ma pod nogami. Pochmurne, nocne niebo nie dawało żadnego światła, tworząc z lasu, w którym się krył krainę nieprzeniknionego mroku.
Wyszczególniony zwrot - koślawy. Coś morze byś nieopodal czegoś, ale nie opodal przed czymś? Jak to brzmi? Przeczytaj na głos. No i ognisko oświetlające jednym płomieniem kontury zrujnowanych budynków gospodarstwa? Czy aby jeden płomień to nie za mało?Mógł polegać jedynie na ognisku, które nieopodal przed nim strzelało jasnym płomieniem, oświetlając kontury zrujnowanych budynków samotnego gospodarstwa.
Kolejny dziwny zwrot.Oczywiście, co pewien czas badał teren noktowizorem zamontowanym do swojego karabinu snajperskiego typu „Wintar”, ale ciągłe przykładanie oka do soczewki nie było zbyt wygodnym zajęciem.
Coś może być ZAMONTOWANE NA czymś. A nie ZAMONTOWANE DO.
Pokdreślenie do wywalenia.
Gość z noktowizorem przy ognisku? I ciemność mu sprzyja, bo ukrywa się przed bandytami?Tym razem jednak ciemność była jego sprzymierzeńcem.
Płomień, nawet mały, jest czasem widoczny z bardzo dużych odległości. A oświetlony facet z bronią zdecydowanie przykuwa uwagę.
Bandyci, którzy założyli tu obóz z pewnością nie zaczęliby świętować na jego widok, szczególnie, że miał za zadanie odbicie zakładnika, którego przetrzymywali naiwnie oczekując wysokiego okupu.
Naiwnie przetrzymywali czy też nawinie oczekiwali?
Parszywy pokrój?Wśród stalkerów całkiem pospolici byli osobnicy parszywego pokroju (...)
To jedno z Twoich zdań potworów.Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, która wybitnie kontrastowała z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski.
Czym jest "wybitne kontrastowanie"? Na czym polega?
Pisząc o trosce, o braku śladów troski i wybitnym kontrastowaniu tworzysz masło maślane. Po pierwszym przeczytaniu takiego zdania nie do końca wiadomo, o co właściwie, do diabła, tutaj chodzi?
No tak, zachowują się dokładnie jak w grze komputerowej - nienaturalnie i bezmyślnieMiał szczęście. Po niemal godzinnej obserwacji mógł z całą pewnością stwierdzić, że porywacze wystawili tylko dwóch wartowników. Każdy niczym nakręcona zabawka poruszał się w tę i z powrotem wzdłuż wyznaczonego mu ogrodzenia, wykonanego z drewnianych płotków i miejscami z żelaznej siatki. Najwyraźniej nie zwracali na nic uwagi, zbyt pochłonięci rubasznymi śmiechami i pijackimi okrzykami swoich kompanów hulających na podwórzu. Impreza musiała być bardzo wesoła i wyglądało na to, że dopiero się zaostrza.

Bohater wygłosił właśnie w myślach mowę godną nadętego bufona.Durnie – pomyślał z pogardą w duchu- Porwać stalkera, pozwolić wykryć swoje pozycje, a teraz jeszcze urządzać sobie balety nie martwiąc się o odwet. Dobrze... Pijcie dalej chłopcy, naprujcie się w trupa. Zanim wstaniecie na nogi ja zrobię swoje, a was otoczy banda palących się do walki kolegów, których tak chytrze chcecie łupić z kochanych rubli.
Brzmi sztucznie.
Po co drugi raz informujesz o tych plecach? A niby po co zdjąłby z nich broń? Żeby nie oberwać kolbą w krocze?Zmrok gościł już na niebie od dobrej godziny. Gurij poczuł, że nadszedł najwyższy czas na działanie. Zdjął z pleców broń, aby w trakcie biegu nie obijała mu się o plecy wydając zbędne dźwięki.
Przejawiasz tendencję do bardzo wrednych, rozmydlających narrację wtrąceńWkrótce usłyszał stłumiony w wysokiej, Bóg wie kiedy przycinanej trawie odgłos powolnych kroków.

Z tego wynika, że bandyci poczują się zaskoczeni OBECNOŚCIĄ SWOJEGO KUMPLA.Nie dostrzegł niczego podejrzanego, więc odciągnął sflaczałe ciało kawałek w stronę ciemności, aby w razie poszukiwania druha, bandyci zbyt wcześnie nie wykryli jego obecności.
Może lepiej: co mogło być jego źródłem.Stał przez chwilę oszołomiony smrodem. Zastanowiał się co mogło go spowodować (...)
Czasem stylizujesz opisy zwykłych czynności jak jakieś wojskowe sprawozdania. Brzmi sztywnie. Winę ponosi dobór słownictwa i zwrotów.Przyłożył do oka noktowizyjny celownik swojej snajperki dokonując dokładniejszych oględzin.
Brzmi sztywnie.
Brak kropki, którą zapisałem w nawiasie. A więc: błędny zapis dialogu.- Nie słuchaj tego moczymordy – wtrącił ktoś trzeci (.)
Tu ta sama sytuacji, a przy okazji... powtarzasz te same atrybuty (wtrącił, wtrącił...).Dość Jermił – wtrąciła się kolejna osoba (...)
I w tym momencie na razie muszę skończyć.
Reszta później

3
na początek kilka uwag skierowanych do SkySlayer
1. naucz się czytać
2. zacznij chodzić na polski do szkoły bo ortografii nie znasz
nie wiem gdzie Ty znalazłeś ten jeden płomień...
a wracając do ortografii nad morzem jest fajnie: słońce, piasek itp. ale może Ty tego nie wiesz
zamiast pisać koślawy powinieneś użyć słowa: kursywa (chyba że takiego nie znasz to inna sprawa)
to 'byś' które miało być słowem 'być" już Ci odpuszczę, powiedzmy literówka, może zdarzyć się każdemu ale sprawdzającemu nie powinno
chyba Ty nie zrozumiałeś po pierwszym przeczytaniu
teraz przejdźmy do sedna a więc Henoch'u
na razie to by było na tyle
1. naucz się czytać
2. zacznij chodzić na polski do szkoły bo ortografii nie znasz
Cytat:
Mógł polegać jedynie na ognisku, które nieopodal przed nim strzelało jasnym płomieniem, oświetlając kontury zrujnowanych budynków samotnego gospodarstwa.
Wyszczególniony zwrot - koślawy. Coś morze byś nieopodal czegoś, ale nie opodal przed czymś? Jak to brzmi? Przeczytaj na głos. No i ognisko oświetlające jednym płomieniem kontury zrujnowanych budynków gospodarstwa? Czy aby jeden płomień to nie za mało?
nie wiem gdzie Ty znalazłeś ten jeden płomień...
a wracając do ortografii nad morzem jest fajnie: słońce, piasek itp. ale może Ty tego nie wiesz
zamiast pisać koślawy powinieneś użyć słowa: kursywa (chyba że takiego nie znasz to inna sprawa)
to 'byś' które miało być słowem 'być" już Ci odpuszczę, powiedzmy literówka, może zdarzyć się każdemu ale sprawdzającemu nie powinno
Cytat:
Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, która wybitnie kontrastowała z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski.
To jedno z Twoich zdań potworów.
Czym jest "wybitne kontrastowanie"? Na czym polega?
Pisząc o trosce, o braku śladów troski i wybitnym kontrastowaniu tworzysz masło maślane. Po pierwszym przeczytaniu takiego zdania nie do końca wiadomo, o co właściwie, do diabła, tutaj chodzi?
chyba Ty nie zrozumiałeś po pierwszym przeczytaniu
teraz przejdźmy do sedna a więc Henoch'u
należy to czytać 'wstaw przecinek'Cytat:
Bandyci, którzy założyli tu obóz z pewnością nie zaczęliby świętować na jego widok, szczególnie, że miał za zadanie odbicie zakładnika, którego przetrzymywali naiwnie oczekując wysokiego okupu.
Naiwnie przetrzymywali czy też nawinie oczekiwali?
prymitywna budowa zdaniaW zasadzie mógł być pewien, że „pośrednik” ma daleko gdzieś wszystko, co do niego mówi, ale kiedy dźwignął go pod nogi i zarzucił na plecy, nie przerywał potoku pocieszających, spokojnych słów.
nie prościej by było zapisać to: (...)sklasyfikować jako pochodzącą(...) i co rozumiesz przez "wysoce podrzędne gówno"?Woń, która doleciała do jego nozdrzy można było z powodzeniem sklasyfikować do tej pochodzącej z wysoce podrzędnego gówna
na razie to by było na tyle

Są dwa rodzaje walki. Tak długo jak bierzemy udział w bitwie, zawsze musimy znać różnicę: walka w której chronimy swe życie... i walka w której bronimy swej dumy...
4
Radziłbym nie oceniać po dwóch pomyłkach moich umiejętności czytania, pisania. Jestem tylko człowiekiem, po dziewięciu godzinach "pracy" jestem nieco zmęczony. Daruj sobie pyskówy, równie dobrze możesz wytykać ortografy i przecinki takiemu Andrzejowi, (bo i jemu może się zdarzyć i się zdarza).na początek kilka uwag skierowanych do SkySlayer
1. naucz się czytać
2. zacznij chodzić na polski do szkoły bo ortografii nie znasz
Radziłbym wypowiadać się kulturalnie.
I panować nad ego nie mieszczącym się w obrębie organizmu

I jeszcze jedna rada.
Czytaj regulamin, bo łamiesz go, nie witając się w odpowiednim dziale.
Długie zdania tworzą niebezpieczeństwo zakrzywienia ich sensu. To zdanie jest zagmatwane, bo dotyczy rzeczy prostej, a omawia ją w sposób zbyt rozciągły. Narracja powinna być przejrzysta i czysta. Oczywiście rozumiem, że facet ma poważny wyraz twarzy, wygląda na kogoś, kto zapomniał o tym, jak należy się uśmiechać, ale jednocześnie traktuje w opiekuńczy sposób drugą osobę. Pytanie tylko: po co marnować na jedną taką informację tyle słów, jeśli można to zapisać w sposób prostszy i krótszy?chyba Ty nie zrozumiałeś po pierwszym przeczytaniu
1)
Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, która wybitnie kontrastowała z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski.
2)
"Gurija dziwiło to, z jaką troską obchodził się ze swym pomocnikiem ów człowiek, zachowując przy tym kamienny, zimny wyraz twarzy. Gdzie kryły się jego emocje?"
Rozbicie na dwa zdania, ominięte powtórzenie i pytanie retoryczne podkreślające sens. Można jaśniej i klarowniej? O to mi chodziło, Kowboju

Język to kod, a tego typu pieprzenie, na jakie zwracam uwagę, to odpowiednik literackiego spamu.
Zresztą to i tak wisienka na torcie, bo błędów jest więcej, między innymi suche relacjonowanie, nieudolnie umieszczane między elementy akcji, co przypomina czkawkę.
Samo "sklasyfikować" to zbyt oficjalny zwrot nie pasujący do klimatu i stylizacji. To jest teks to najemniku próbującym odbić zakładników, a nie podręcznik (do czegokolwiek, choćby i wymieniania kolanka w łazience).nie prościej by było zapisać to: (...)sklasyfikować jako pochodzącą(...) i co rozumiesz przez "wysoce podrzędne gówno"?
Pozdrawiam serdecznie

5
Przeczytałem. Zainteresował mnie tytuł (a raczej przypis o STALKERZE).
Po pierwsze: niestety, jednak stalker typowo "growy", za grosz klasycznego "Pikniku na skraju drogi". Za dużo objaśnień na początku, jeżeli opowiadanie ma być osadzone w istniejącym uniwersum, to nie ma potrzeby wyjaśniania wszystkiego. Tylko niepotrzebnie wydłuża tekst i przynudza. A propos przynudzania - niby cały czas coś się dzieje, ale przez opisy i wtrącenia tracisz dynamikę. Może to kwestia tego, że o Zonie wiem dosyć sporo i nic mnie nie zaskoczyło
Całość można by okroić o kilka zbędnych elementów, które:
a) są oczywiste dla kogoś kto miał do czynienia ze Stalkerem
b) nie mają znaczenia dla fabuły (a właściwie epizodu)
c) w przypadku dłuższej formy znalazłby się zupełnie gdzie indziej
Ogólnie na plus, rzadko chce mi się coś czytać na forum, a to przeczytałem i nie zawiodłem się. A może - tego się spodziewałem. Trochę błędów do poprawienia (SkySlayer weryfikuje) i byłby ładna scenka, w sam raz do jakiegoś czytadła.
Na przyszłość - lepiej pisz coś swojego. Choćby miało wyglądać podobnie - zawsze będzie twoje, a nie "w uniwersum".
Po pierwsze: niestety, jednak stalker typowo "growy", za grosz klasycznego "Pikniku na skraju drogi". Za dużo objaśnień na początku, jeżeli opowiadanie ma być osadzone w istniejącym uniwersum, to nie ma potrzeby wyjaśniania wszystkiego. Tylko niepotrzebnie wydłuża tekst i przynudza. A propos przynudzania - niby cały czas coś się dzieje, ale przez opisy i wtrącenia tracisz dynamikę. Może to kwestia tego, że o Zonie wiem dosyć sporo i nic mnie nie zaskoczyło

a) są oczywiste dla kogoś kto miał do czynienia ze Stalkerem
b) nie mają znaczenia dla fabuły (a właściwie epizodu)
c) w przypadku dłuższej formy znalazłby się zupełnie gdzie indziej
Ogólnie na plus, rzadko chce mi się coś czytać na forum, a to przeczytałem i nie zawiodłem się. A może - tego się spodziewałem. Trochę błędów do poprawienia (SkySlayer weryfikuje) i byłby ładna scenka, w sam raz do jakiegoś czytadła.
Na przyszłość - lepiej pisz coś swojego. Choćby miało wyglądać podobnie - zawsze będzie twoje, a nie "w uniwersum".
6
[1] - Zła kolejność i wyszło pokracznie. Zamieniamy na:Mógł polegać jedynie na ognisku, [1]które nieopodal przed nim strzelało jasnym płomieniem, oświetlając [2]kontury zrujnowanych budynków samotnego gospodarstwa.
Mógł polegać jedynie na ognisku, które nieopodal strzelało jasnym płomieniem.
[]2 - Kontury tutaj całkowicie nie pasuje. Wiem, o co ci chodzi i zapisałbym raczej: oświetlając ściany zrujnowanych budynków...
terminologia: do okularuale ciągłe przykładanie oka do soczewki nie było zbyt wygodnym zajęciem.
powtórzenie zaimka.Bandyci, którzy założyli tu obóz z pewnością nie zaczęliby świętować na jego widok, szczególnie, że miał za zadanie odbicie zakładnika, którego przetrzymywali naiwnie oczekując wysokiego okupu.
Do tej pory jest nielogicznie w dwóch kwestiach. Po pierwsze, czy to normalne, żeby gość który chce zachować w tajemnicy swoją obecność rozpala ognisko? Po drugie - to już sprawa techniczna - piszesz, że używa noktowizora, ale jest przy ognisku. Wobec czego widziałby białą plamę dookoła siebie i nie wiele poza czernią w oddali. Mam kontakt z nokto 2 i 3 generacji i za każdym razem źródło światła lub łuna przeszkadza w prowadzeniu obserwacji. Niby detal, ale mnie rzucił się w oczy.
Powtórzenia. Dodam, że przez cały tekst przewija się ta sama grupa zaimków w ilości nadto za dużej. Przez to traci styl - bo widać, że masz już wyrobiony sposób snucia opowieści, nie mniej, brakuje doświadczenia.Odnaleziono wówczas pierwszy w historii artefakt, obiekt o niezwykłych właściwościach wytworzony w anomaliach, wcześniej uznawanych jedynie za groźne zjawiska. Na skutki przełomowego odkrycia nie trzeba było długo czekać. Omijając wojskowe blokady, do Czarnobyla ciągnęły rzesze rozentuzjazmowanych ludzi, których można było porównać tylko do poszukiwaczy skarbów. Każdy liczył na odnalezienie własnego skarbu - nawet najlichszy artefakt był wart małą fortunę.
tautologia. Wyraz najemnik zawiera w sobie płatny (bo działa za pieniądze, można go nająć za pieniądze).On sam, były żołnierz [,] szybko znalazł sobie pracę jako płatny najemnik.
wynika ze zdania, że zdobywali i łup i zaliczkę. Dodałbym tu: otrzymaną zaliczkąaby później zapaść się pod ziemię razem ze zdobytym łupem i zaliczką.
Zdanie trochę się rozepcha, ale nabierze naturalnego wydźwięku i nieco plastyczności.
wiadomoTak, więc siłą rzeczy, kiedy zawędrował sobie tylko znanymi ścieżkami w okolice sklepu Władimira, został niemal siłą ściągnięty przed jego oblicze.
Unaocznię ci zaimki które burzą tekst. Winą jest brak pomysłu na zdania.
Teraz przerabiam zdania, aby uniknąć tego zaimka. Prześledź ten proces:Handlarz wyjaśnił mu trapiący go problem w sposób, który lubił – zwięźle i konkretnie. Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, która wybitnie kontrastowała z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski. Wszelako po samym nonszalanckim sposobie odnoszenia do innych mógł wywnioskować, że Władimir nie jest człowiekiem, którego uczucia sięgają dalej, jak poza czubek własnego nosa. Mimo wszystko płaca była dobra, więc Gurij nie widział argumentów, dla których miałby odrzucić proponowane mu zadanie.
Handlarz wyjaśnił trapiący go problem - zwięźle i konkretnie. Gurija zdziwiła jednak niemal matczyna troska kupca o swojego pomocnika, wybitnie kontrastująca z wyrazem jego twarzy, na której nie dostrzegł najmniejszych śladów tej samej troski. Wszelako po samym nonszalanckim sposobie odnoszenia do innych mógł wywnioskować, że Władimir nie jest człowiekiem o uczuciach sięgających poza czubek własnego nosa. Mimo wszystko płaca była dobra, więc Gurij nie widział argumentów, przemawiających przeciwko wykonaniu zadania.
To tak na szybko...
nie wyznaczono mu ogrodzenia, tylko trasę wzdłuż ogrodzenia - czegoś brakło w zdaniu.Każdy niczym nakręcona zabawka poruszał się w tę i z powrotem wzdłuż wyznaczonego mu ogrodzenia, wykonanego z drewnianych płotków i miejscami z żelaznej siatki.
miał dwie bronie? Karabin trzymał w rękach, żeby nie hałasował (co jest nie do końca logiczne, ale rozumiem) a teraz trzyma strzelbę?Ścisnął pewniej lufę strzelby, która teraz miała posłużyć mu za pałkę.
zbędne - powtarzasz tę informację.Przyłożył do oka noktowizyjny celownik swojej snajperki dokonując dokładniejszych oględzin.
Pociągnął - do siebie, w dółdelikatnie pociągnął za klamkę. Ustąpiła.
Ustąpiła - cofnęła się, odsunęła, - czyli od niego. Błąd logiczny ci wyszedł.
Napisałbym: nacisnął
Po lekturze wyciągnąłem dwa wnioski: bywają zbiegi okoliczności. Mam znajomego Zachara i lubi Stalketa i Zonę

Teraz o tekście. Masz styl i to widać na każdym kroku. Lubisz dodawać wstawki, odnosić się do bohatera, jego przeszłości do otoczenia - słowem: umiejscawiasz wszystko na swój sposób. To dobrze, to jest to podwalina do dobrego pisania. Jednak droga jest długa (chociaż, może nie tak bardzo?): zaimki i przecinki to twój koszmar, przekładający się na jakość tekstu. Tutaj jest pod tym względem marnie. Niektóre powtórzenia (czy te same wyrazy, czy też informacje) są zbędne i usuwając je, usprawnił byś opowiadanie. Temat jest mocno przegadany - ale to właśnie twój styl: jednym się spodoba, innym nie. Mi średnio to leżało, zwłaszcza ten początek i wyjaśnienia - tam można było wyciąć połowę zawartości i nic by się nie stało złego.
Ogólnie, podsumowując, podoba mi się w jaki sposób postrzegasz otoczenie, detale, wstawki - ale zapisujesz to w sposób toporny, prosty - zdania plastyczne są po prostu mało plastyczne, mimo treści i długości. Na szczęście, jest nad czym pracować. Do dzieła!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
7
Po pierwsze wytnij jakim była ofiara, po drugie popełniasz błąd, który działa na mnie, jak płachta na byka. BYNAJMNIEJ to nie to samo, co przynajmniej! Używasz go równoznacznie z wcale nie.Henoch pisze:Takie niezwykłe zainteresowanie zwyczajnym „szaraczkiem”, jakim była ofiara wydawało się bynajmniej dziwne
Przez to Twoje zdanie przeczy założeniom.
Jakie armie? Literówka tak?Henoch pisze:Zona pozostała pilnie strzeżona przez armie
powtórzenie.Henoch pisze:porównać tylko do poszukiwaczy skarbów. Każdy liczył na odnalezienie własnego skarbu
literówka, poza tym tautologia. Renoma oznacza dobrą opinię.Henoch pisze:dobra renomę
brak spacji przed drugim przecinkiemHenoch pisze:Durnie – pomyślał z pogardą w duchu-
Bądź konsekwentny, wydziel do końca to wtrącenie. Przecinek po trawie.Henoch pisze:Wkrótce usłyszał stłumiony w wysokiej, Bóg wie kiedy przycinanej trawie odgłos powolnych kroków.
Utrata przytomności nie wiąże się raczej ze snem.Henoch pisze:Wpatrzony w tonący w czerni las, nawet nie wiedział kiedy pogrążył się w świecie sennych fantazji.
Kto on, czy szop? Tak, czy inaczej zabrzmiało to zabawnie, choć nie miało być takie.Henoch pisze:-Parszywy wybranek nieszczęścia...
Bez ja.Henoch pisze:Jakim cudem ja jeszcze dycham w tym radioaktywnym śmietniku?!
kropka po osoba, kończysz zdanie, na co wskazuje wielka litera po myślniku.Henoch pisze: Dość Jermił – wtrąciła się kolejna osoba – Idź za stodołę, słyszałem
Spacji używaj rozważnie. Po wielkokropku - tak, a przed kropką - nie.Henoch pisze:- Słowo herszta…rzecz to święta .
Многоточка. W końcu jesteśmy w Rosji. Mnogokropek, tak nazwałem pojawiający się w tekstach od czasu do czasu nowy znak przestankowy.Henoch pisze:a nie nowego lokatora..
To po co o tym piszesz? Chcesz zwiększyć objętość tekstu?Henoch pisze:Gurij nie zważał teraz na tego typu drobiazgi.
Czyli zdobione były? Rozumiem, że chodzi Ci o widok za drzwiami, a nie o nie.Henoch pisze:Drugie przedstawiały sobą bardziej interesujący widok.
po kropce wielka litera jeśli już - Szepnął. Choć tutaj jest to komentarz odautorski, wiec bez kropki.Henoch pisze:-Nie bój się. – szepnął uspokajająco Gurij,
Mieć coś daleko gdzieś - paskudna konstrukcja. To zdanie całe do zmiany.Henoch pisze:W zasadzie mógł być pewien, że „pośrednik” ma daleko gdzieś wszystko, co do niego mówi
Był pewien, że "pośrednik" w ogóle go nie słuchał.
Prostota ma wiele zalet, uwierz mi.
Na szczęście na moim podwórku psy robią tylko wysoce nadrzędne gówno. Co to za określenie? Słyszałeś je kiedyś, czy to Twój pomysł?Henoch pisze:do tej pochodzącej z wysoce podrzędnego gówna.
dryblas to wysoki mężczyzna, nie istnieje przymiotnik dryblasty. Jak zwykle w takiej sytuacji wpisałem słowo w google i o dziwo wyskoczył tylko jeden wynik. Wyjątek potwierdził regułe, że nawet błędnie nikt tego nie używa.Henoch pisze:dryblastego mężczyzny
natychmiastowegoHenoch pisze:gotowy do natychmiastowe działania.
Zdradź mi jakie! Proszę! Myślę, że czarty również byłyby ciekawe, że masz o nich tak niskie mniemanie.Henoch pisze:I tym razem pogratulował sobie błędu przekleństwem, tak plugawym, że przeraziłby nim czarty w najgłębszych pokładach piekieł.
i jeszcze w poprzek... Pisz prościej - w całej Zonie.Henoch pisze:Rosyjski pistolet słynął wzdłuż i wszerz Zony
istnieje polski odpowiednik - kowbojom.Henoch pisze:cowboyom
a już myślałem, że zarzutu o ortografię Ci nie postawię. A jednak rządzą w rządzie, pałać żądzą.Henoch pisze:pałająca rządzą jego śmierci
Wybacz, ale uśmiechnąłem się przy tym także innymi częściami ciała.Henoch pisze:Leskov uśmiechnął się, lecz samymi ustami.
lokator to ktoś, kto gdzieś mieszka. Ci co mieli wejść nie zamierzali zostać dłużej. Więc określenie naciągane, a cudzysłów świadczy tylko o tym, że zabrakło Ci synonimów.Henoch pisze:Jedyną szansą na ocalenie było szybkie ulotnienie się z okolicy, zanim „nowi lokatorzy” zdążą zamknąć pierścień wokół domu.
Wcześniej napisałeś, że raz mu instynkt służył dobrze, a raz źle, a nie, że raz działał, a innym razem wyłączał się.Henoch pisze:Najwyraźniej instynkt tym razem działał.
Bardzo nudne. Opisałeś akcję i już. Nie udało Ci się w najmniejszym stopniu mnie zainteresować. Stalker też mnie nie przekonał. Skoro ledwo sobie poradził z zapijaczoną bandą, to przecież nie miałby szans z trzeźwymi. A przecież to, że pili to szczęśliwy zbieg okoliczności.
Opisujesz śwat z gry. Dałeś mi wiele zbędnych opisów, które nie pomogły mi zobaczyć samej akcji. Ciągłe wstawki nużyły mnie i miałem ochotę przeskakiwać po kilka linijek, by dotrzeć do końca.
Budujesz strasznie skomplikowane zdania. To wcale nie jest zaletą. Pisz prosto, tak, by czytanie było łatwe i przyjemne. A tak musiałem co chwila zatrzymywać się, by zrozumieć, co chciałeś przekazać.
Masz drobne problemy z interpunkcją. Także zdarza Ci się popełnić błąd ortograficzny. Stało się to akurat w słowie, które przepuszczone przez Worda nie wykaże błędu.
Za bynajmniej od razu u mnie ocena w dół.
Dialogi nienaturalne. Brzmiały bardzo słabo.
Treść bardzo przeciętna. Nuda, brak dynamiki w tekście, który powinien aż kipieć żywą akcją. Zbędne wstawki i opisy hamowały ją.
Ogólnie miernie. Ale, żeby pisać dobrze potrzeba praktyki. Pisz więc dalej, ucz się na błędach własnych, czytaj inne zamieszczane tu teksty i ich oceny, w przyszłości powinno być lepiej.
Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński