Gdziekolwiek [obyczaj?]

1
Patryk dotarł do ich ławeczki. Strząsnął z niej kilka martwych liści. Usiadł.
Zdjął czapkę. Wiatr natychmiast zainteresował się jego włosami. Mężczyzna
przygładził je niecierpliwie. Podmuch zostawił go w spokoju, poszukał łatwiejszej
ofiary. Zakręcił zwałami jesiennego suszu w alejkach. Wpadł między sędziwe
klony, szarpnął bajecznie kolorowymi liśćmi. Zaszumiały do siebie
ostrzegawczo. Nic im to nie pomogło. Pogodzone z losem bezgłośnie spadały
pod nogi przechodzących ludzi.
Ścieżkami spacerowało mnóstwo osób. Listopadowy chłód przegrał tego dnia
z łagodnym blaskiem jesiennego słońca.
Patryk rozejrzał się wokół. Trochę drażniła go obecność tylu ludzi. Zawsze
denerwował się przed spotkaniami z Marią. Położył obok siebie przyniesiony
bukiet kwiatów. Kupił takie, jakie lubiła, czerwono - żółte. Wszędzie wokół
pyszniły się, wcale nie jesiennymi kolorami: dalie, astry, chryzantemy.
Komponowały się idealnie z barwami liści rozesłanych w alejkach.
To był piękny dzień.
Niecierpliwie pstrykał zapalniczką. Ciągle ją nosił, choć już od dawna nie palił.
Czasami się przydawała.

Jak zwykle zaskoczyła go. Podskoczył przestraszony słysząc tuż koło ucha
pełen satysfakcji chichot. Spojrzał w bok. Maria uśmiechała się ze zwykłą dla
siebie dozą złośliwości.
- Cześć - powiedziała tak, jakby widzieli się wczoraj. - Przyniosłeś kwiaty, to
miłe...
Patryk nic nie mówił. Serce załopotało mu gdzieś w gardle. Zupełnie jak wtedy,
gdy spotkali się po raz pierwszy. I tak samo jak za każdym, następnym razem.
- Nic się nie zmieniłaś - bezwiednie dotknął swych siwiejących skroni.
Wyglądała bardzo szykownie i...seksownie. Niezmiennie filigranowa i drobniutka,
podrygiwała złączonymi nogami, jakby było jej zimno. Popatrzył na nią z
czułością. Gdy ich córka była mała śmiał się, że mógłby na każdym ręku bujać
jedną z nich.
Wiatr delikatnie poruszał jej puszystymi, rudymi loczkami. Jak zwykle
paradowała z gołą głowa. Mówiła, że pod czapką pocą jej się włosy.
- Naprawdę? - ucieszyła się szczerze. Popatrzyła uważnie na Patryka. - Ty też
nie najgorzej się trzymasz.
Przesunęła dłonią po płatkach kwiatów.
- Jak ci się wiedzie?
- Nic nowego. Praca, dom, praca. Teraz, gdy Gabrysia się wyprowadziła, to
głównie praca. Za duży jest dla mnie ten pałac. Taki pusty...Czuję się w nim jak
w rodzinnym grobowcu.
Maria roześmiała się.
- Nie przesadzaj. Sprzedaj go i kup sobie coś mniejszego. Wiesz, że nie będę
żądała swojej części.
Patryk również się uśmiechnął.
- Cały czas liczę, że gdy pojawią się dzieci Gabi wróci do niego .
Kobieta poruszyła się zaciekawiona.
- Wiesz coś? Będę babcią?
- Chyba żartujesz. Nic nie wiem. Od dawna niewiele mi mówi na swój temat.
Tak sobie rozmyślam. Ciągle mam nadzieję, że ten dom się wypełni. To
wielka chata dla wielkiej rodziny, nie dla samotnego, starego piernika.
- Dlaczego sobie kogoś nie znajdziesz ? - pozornie obojętnym głosem spytała
Maria .
Patryk roześmiał się na cały głos.
- Wyobrażasz sobie mnie teraz podczas zalotów. Daj spokój, mój czas minął.
Chyba nie wiedziałbym już, jak się do tego zabrać.
- No, a z tym...wiesz..Cholera, zawsze miałeś nieograniczone potrzeby -
spojrzała na Patryka z figlarnym błyskiem w oku.
- Przygadywał kocioł garnkowi - mruknął pod nosem dziwnie zażenowany. -
Przecież są filmy, gazety, internet. Jakoś daję sobie radę.
- Świntuch - zachichotała Maria.
Alejką powolnie wędrowała biednie odziana babina. Bezgłośnie poruszała wargami.
Patryk pomyślał, że tylko małe dzieci i starcy rozmawiają z niewidzialnymi
przyjaciółmi.
- Szkoda, że nie mogłaś być na ślubie Gabrysi.
- Chciałam. To nie takie proste. Nie zawsze mogę się wyrwać. To tak strasznie
daleko - pochyliła głowę, jakby nie chciała by widział jej twarz. - Chciałam się z
nią zobaczyć, ale odniosłam wrażenie, że nie życzy sobie tego. Chyba boi się
takiego spotkania.
Schyliła głowę jeszcze niżej.
- To boli. Nie rozmawiałam z nią tyle czasu...
Patryk poczuł jak w jednym spazmatycznym skurczu ściska mu się serce.
- Była taka mała gdy odeszłaś. Chyba nigdy ci tego nie wybaczyła. Boże, ona
nic nie rozumiała...
Maria poderwała twarz do góry.
- Myślisz, że chciałam żeby tak wyszło!? To nie moja wina. Nikt inny, tylko ty
wiesz o tym najlepiej!
Patryk otarł czoło, zachciało mu się płakać.
- Wiem - wychrypiał. - To wszystko przeze mnie.
- Tak! Przez ciebie! - Maria niemal krzyknęła.
Czuł jak jedna, jedyna łza spłynęła mu z kącika oka. Jak zawsze poczucie winy
przygniotło go ciężarem nie do zniesienia.
Usłyszał jej szept.
- Przestań, przecież chłopaki nie płaczą.
- Nigdy mi nie wybaczysz, prawda!
Znów musnęła delikatnie kolorowe płatki.
- Głupi. Dawno ci wybaczyłam. Inaczej by mnie tu nie było. Zresztą jakie to ma
teraz znaczenie...
Starowina zatrzymała się dokładnie naprzeciw nich. Z kącika półotwartych warg
spływała strużka śliny. Patryk pomyślał, że starość jest tym nieznanym, którego
nie ma chęci odkrywać.
Odwrócił głowę. Maria miała zamknięte oczy, wystawiła twarz na delikatne
liźnięcia listopadowego słońca.
- Nigdy nie mówisz co u ciebie...Jak ci się tam wiedzie?
Otworzyła jedno oko, wzruszyła ramionami.
- Po staremu, nie dzieje się zupełnie nic nowego i nie sądzę, żeby wiele się
zmieniło. Myślałam, że będzie inaczej, ale oczekiwania nieczęsto się
sprawdzają, prawda?
Pokiwał głową. W przeciwieństwie do obaw oczekiwania realizują się rzadko.
Znów poczuł na sobie intensywne spojrzenie. Poszukał wzrokiem źródła. No, tak.
Staruszka nadal wpatrywała się w niego bez ruchu. Zezłościła go. Pokazał jej
język, wywrócił oczy, aż ukazały się ich białka. Zawarczał groźnie. Babina
drgnęła wystraszona. Przeżegnała się pospiesznie. Potykając się odeszła tak
szybko, na ile pozwalał jej wiek.
- Wariacie, co robisz? - znów usłyszał beztroski chichot Marii. Uwielbiał go.
Kiedyś dostałby pewnie jeszcze, wcale nie subtelnego, kuksańca w żebra.
Wiele by dał, żeby go znowu poczuć w boku. Nic z tego, nie dotknęli się od
wiadomego czasu.
Pogoda zaczęła się zmieniać. Słońce traciło żywość blasku. Cienie rzucane
przez przechodniów stawały się coraz bladsze. Spojrzał na Marię. Nie śmiała
się już. Wyglądała na smutną, zmęczoną, samotną. Chciał ją objąć, przytulić.
Nie odważył się.
- Kocham cię...- jakże rzadko mówił jej to, gdy była obok na co dzień.
Obrzuciła go łagodnym spojrzeniem.
- Wiem - powiedziała krótko. Jej oczy dopowiedziały resztę. - Muszę iść...
- Już? Tak prędko? - wiedział, że na nic nie zdadzą się jego protesty. Zawsze
uciekała tak szybko.
- Pozdrów ode mnie Gabi - głos jej się załamał - Albo nie...Mogłaby to źle
zrozumieć...
W takich chwilach Patryk czuł, że oddycha, chodzi, mówi, ale tak naprawdę
jest martwy.
- Posłuchaj. Spotkamy się u ciebie!
Maria popatrzyła na niego z niepokojem. Zmarszczyła brwi.
- Wybij sobie to z głowy! - kontynuowała łagodniej - Uwierz mi, takie decyzje
źle się kończą. Poczekaj jeszcze trochę...
Patryk patrzył przed siebie, słońce zaszło, zrobiło się zimno. Wiatr ośmielony
zapadłą nagle szarówką rozhulał się bezczelnie.
- Cześć, bądź za rok, jak zwykle...
Jej słowa wyrwały go z zamyślenia. Spojrzał szybko w jej stronę.
Nie było jej już. Na deskach ławeczki leżał tylko pozostawiony bukiet i przywiany
suchy liść. Kołysał się lekko w podmuchach wiatru, jakby niepewny czy może
tu zostać.
Patryk dotknął dłonią siedziska, chciał poczuć ślad ciepła pozostawiony przez
ciało Marii, ale drewno było zimne i wilgotne.
Coś zaszeleściło obok w krzakach. Patryk, pełen nadziei, spojrzał bystro w ich
stronę. Zobaczył siedzącą słupka wiewiórkę. Wpatrywała się w niego czarnymi
paciorkami oczu. Dość bezczelnie. Widać przyzwyczajona była do
otrzymywania gościny. Wiatr powiewał puszystymi rudymi włoskami na jej
kicie. Patryk uśmiechnął się do zwierzątka. Wiewiórka zniecierpliwiona
zaskrzeczała pogardliwie i prysnęła między gałęzie z niedoścignioną
sprawnością. Zniknęła jakby nigdy jej nie było. Jak Maria...
Podniósł się ciężko z ławeczki. Zatrzeszczała. Trzeba było by ją naprawić.
Wsparł się na lasce. Od czasu wypadku miał problemy z chodzeniem. Nie mógł
też już prowadzić. I nie pił...
Położył chryzantemy na nagrobku. Wygrzebał z kieszeni zapalniczkę. Zapalił
mały znicz.
Stał przez chwilę mijany przez odwiedzających groby ludzi.
Słońce zupełnie schowało się za chmury. Dla niego zaszło już dawno.
Postawił kołnierz płaszcza. Przeciągnął dłonią po marmurowej płycie.
Spotkają się znów za rok. Tutaj lub gdziekolwiek indziej.

2
To nie będzie raczej wytykanie baboli, tylko zwykła opinia. Chociaż, jedno zdanie mocniej przykuło moją uwagę, więc je przytoczę:
rebi pisze:- Przygadywał kocioł garnkowi -
To, o ile mi wiadomo, błąd frazeologiczny, czy coś w tym guście. Przyganiał, nie przygadywał i byłoby dobrze.

Generalnie, jak zaczynałem czytać, to trochę drażniło mnie to, że te zdania są strasznie krótkie, zdaje się wręcz, że specjalnie unikasz jakichkolwiek złożonych. No trudno, może taki masz sposób pisania. Z początku drażniło, z czasem przestałem zwracać na to uwagę i ogólnie czytało się miło, bez większych zgrzytów.

Ale ja nie o tym chciałem. Tylko chciałem pomysłu samego pogratulować, bo jest bardzo dobry. Zakończenie zaskakuje, mnie osobiście zrujnowało całe wyobrażenie na temat tej pary. Ale to dobrze, a wręcz świetnie. Moim zdaniem możesz być z siebie zadowolony.

3
Gdzieś dzwonią, ale nie wiesz, w którym kościele:
Serce załopotało mu gdzieś w gardle.
Łopotać mogą skrzydła. Serce - kołatać.
- Cały czas liczę, że gdy pojawią się dzieci Gabi wróci do niego .
Tutaj koniecznie przecinek. Gdzie? Zobacz, że są dwie opcje i obie zmienią sens zdania.

- Cały czas liczę, że gdy pojawią się dzieci, Gabi wróci do niego.
- Cały czas liczę, że gdy pojawią się dzieci Gabi, wróci do niego.

Jest też problem interpunkcyjny, który przewija się od poczatku: kropki stawiamy przyklejone do zdania poprzedzającego i robimy po nich spację. Tak samo po wielokropkach.
- Przygadywał kocioł garnkowi
Związek frazeologiczny z błędem. Albo przygadał, albo przyganiał (pierwsza wersja jest współczesna).
Patryk dotknął dłonią siedziska, chciał poczuć ślad ciepła pozostawiony przez
ciało Marii, ale drewno było zimne i wilgotne.
W tym fragmencie coś mi się nie zgadzało - czytając twoje opisy, miałem wrażenie, że Maria cały czas stoi - sprawdziłem, z opisów wygląda, jakby stała. A tutaj takie coś...
Zobaczył siedzącą słupka wiewiórkę.
Obok?


Ładny tekst. Miniatura taka ci wyszła, ale przyjemna dla oka - sprawia, że czyta się z przyjemnością. Tej przyjemności nie ujmuje nieco przekombinowany początek, w którym nieco na siłę tworzysz metafory, dekorując nimi każde zdanie. Bohaterowie mówią w swój sposób a w ich słowach widać charakter. Rzecz jeszcze o krótkich zdaniach: mimo, że krótkie, są plastyczne i nie służą ci do rozpychania tekstu, ale do konstruowania historii - to ważne, bo gdzieś w połowie, jakże krótkiej opowieści, zacząłem chłonąć kolejne linijki w zawrotnym tempie, mając przed oczami to, co chcesz pokazać. Rzecz tym bardziej ważna, że wg mnie, świadczy o posiadaniu stylu.

Teraz o fabule: jak na miniaturę przystało, wykreowałeś długą historię w krótkiej formie i te zadanie wszyło ci nienajgorzej. Koniec, co oczywiste, zaskakuje, ale z dobrą manierą wyeksponowałeś pewne przesłania i informacje już z początku i dawkowałeś je równo przez cały tekst - wyszło całkiem całkiem. Przyznam, że podobało mi się.

W tekście pojawiają się podstawowe błędy z przecinkami, ale ogólnie piszesz sprawnie. Po jednym błędzie wiem, że tekst był poprawiany tak więc pracuj nad interpunkcją!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Dziękuje za pochlebne opinie. :) Na początku zaznaczę że to może głupie, ale biorąc pod uwagę okoliczności(wyjaśnię na koniec) w których popełniłem tą, że pozwolę sobie zawtórować koledze wyżej, miniaturę, nie specjalnie zwracałem uwagę na byki wszelakiej maści, a skupiłem się na samej historii. Ten tekst zalega mi na dysku ze trzy miesiące i pierwotnie nie planowałem go nigdzie publikować, a zrobiłem to w końcu z ciekawości jak go przyjmiecie. Bo osobiście wolę jednak cieplejsze twory, biorąc pod uwagę szaroburą aurę za oknem, a tutaj zasadniczo od samego początku wiadomo w czym rzecz, a mimo to (bynajmniej w moim odczuciu) z każdym zdaniem, bardziej siada na głowie. I jak zapowiedziałem wyżej, gwoli ścisłości, napisałem to parę dni po samobójstwie kobiety mojego życia. Ni cholery nie mogłem zasnąć, coś chciało chciało się ze mnie ulotnić i przyszło nagłe oświecenie. Zasiadłem przed klawiaturą, a gdy skończyłem i wróciłem do koja odpłynąłem w ciągu kilku minut. Także w moim odczuciu, przelałem w ten tekścik potężny ładunek smutku, a zyskałem nieco ulgi. To taka anegdota, która w żadnym wypadku nie jest jakimś publicznym użalaniem się(bo tak też to mogą niektórzy oczywiście odebrać, wedle uznania) tylko myślę że być może pozwoli części potencjalnych czytelników poczuć temat. Dzięki.

5
Świetne zakończenie. Zaskakujące i nadające smutnej, nostalgicznej atmosfery. Naprawdę dobra robota. Ostatnie dwa zdania pasują idealnie - nie są zbyt patetyczne i pozostawiają coś w sercu.

Przez resztę tekstu siłą napędową jest ciekawość czytelnika, co się stało, co ich rozłączyło i czemu spotykają się raz na rok. Dobrze to poprowadziłeś. Zgrabnie. Dzięki temu przeczytałem jednym tchem i nie zawiodłem się rozwiązaniem akcji.

To co mi jeszcze przypadło do gustu, to pewne szczegóły, które bardzo pogłębiają postaci, jak np. zabawa zapalniczką czy niechęć do czapek. Super. Dzięki takim rzeczom czytelnik wierzy w bohaterów i angażuje się w historię.

Nie podobał mi się początek, trochę przedobrzyłeś, opisując te bitwy przyrody, zaczyna to nużyć, a i oryginalnością nie powala. Ograniczyłbym to do krótszych, działających na wyobraźnię metafor.

Tak czy siak naprawdę dobra miniaturka. Marti ma rację - długa historia w niewielu słowach. Brawo.

Cieszę się też, że odnalazłeś w tym trochę ulgi.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Dziękuje jeszcze raz. ;) Jeszcze o tych krótkich zdaniach chciałem napisać. A więc to taki mój eksperyment, w żadnym wypadku sposób pisania, ale o tym później. Wracając do tematu - celowo zdecydowałem się na taką konstrukcję zdań, gdyż w moim zamyśle, twór ten miał być jak prosty w nos z partyzanta. Miał sam narzucić odbiorcy sprawne tempo, po czym ledwo pozwoliwszy "wejść" w historię, przywalić w łeb kafarem w postaci finału i nawet jeśli jest zapchajdziurą, urozmaicającą dajmy na to, przerwę w pracy, to chciałem by pozostawił czytelnika w chociaż lekko refleksyjnym klimacie. I biorąc pod uwagę powyższe opinię, mogę chyba uznać że w mniejszym lub większym stopniu, osiągnąłem cel.

I jeszcze jedno:
Martinius pisze:Tej przyjemności nie ujmuje nieco przekombinowany początek, w którym nieco na siłę tworzysz metafory, dekorując nimi każde zdanie.
Faktycznie przekombinowałem, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że to siła wyższa, takie moje "spaczenie Kingowsko - Tolkienowskie". ; P Mianowicie odkąd pamiętam, lubuję się w bogatych i barwnych opisach, chcę by czytelnik widział to co przedstawiam, tak jak ja to widzę. A z uwagi na formę jaką obrałem, nie miałem miejsca na owe opisy, więc tak trochę nawet podświadomie, naćkałem we wstępie. ; ) Ale to chyba nie razi tak bardzo po oczach i nie psuje ogólnego wrażenia.

Tak na podsumowanie - wydaję mi się że gdybym używał złożonych zdań, to historia strasznie by się rozwlekła, powiałoby nudą, a co za tym idzie, nie osiągnąłbym zamierzonego efektu końcowego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”