Gildia Szkarłatnego Węża [fantasy] - prolog

1
PROLOG



Huk eksplozji był tak głośny, że obudził prawie wszystkich mieszkańców Kahardu. Zupełnie jakby świat chylił się ku końcowi. Wszyscy powychodzili ze swoich domów, aby zobaczyć, co się dzieje.
Pożar. Płonęła jedna z miejscowych karczm. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, a dym dusił i utrudniał widzenie. Z wnętrza karczmy dochodziły wrzaski, jednak nikt nie wiedział, kto był sprawcą tej katastrofy.
Z budynku wybiegł płonący mężczyzna. Paliły się jego włosy i ubranie. Biegł przed siebie, rozpaczliwie krzycząc:
– Nekromanci! Uciekajcie, jeśli życie wam miłe!
Padł na ziemię i zaczął się turlać, próbując ugasić płomienie, lecz bezskutecznie. Nieszczęśnik spłonął.
Z karczmy wyszło kilkunastu nekromantów w czarnych pelerynach. Ludzi ogarnęła panika. Zaczęli uciekać do swoich domów. Niektórzy kręcili się bezradnie i modlili do bogini Jadne o zbawienie. Nekromanci szli przed siebie, nic sobie nie robiąc z całego zamieszania. Łapali każdego, kto im się nawinął, i zabijali, zagłębiając w nim miecz aż po rękojeść w kształcie węża. Cały czas okrutnie się śmiali. Niewątpliwie była to kolejna noc należąca do ich boga, Agaiusa. A oni, wierni uczniowie Pana Śmierci, znów karmili go krwią innowierców.
– Tak! Poczujcie moc Agaiusa, nędzne robaki! – krzyknął jeden z nich, unosząc w górę swój zakrwawiony miecz. Jego ciemne oczy lśniły dzikim triumfem.
– A ty, Yenielu, zostaniesz Jego prawą ręką i będziesz niepokonany! – dodała nekromantka o jasnobrązowych włosach.
– Już taki jestem, Ethero. Już taki jestem – oznajmił, po czym zwrócił się do dwóch nekromantów, którzy milczeli i nie radowali się z nimi: – Erianie, Imarelu, czemuż nie świętujecie z nami?
Erian i Imarel nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w swoje stopy, rozpamiętując dzień, w którym to wszystko się zaczęło.



~*~*~*~


Jest bardzo wczesny poranek. Zakapturzony mężczyzna prowadzi zatłoczonymi uliczkami miasta trzynastoletniego Eriana. Chłopiec wyrywa się i płacze, lecz mężczyzna nie zwraca na to uwagi i mocno go trzyma. Erian szlocha tak głośno, że niektórzy mieszkańcy odwracają się w ich stronę.
– Ale ja nie chcę, ojcze!
– Milcz! – syczy mężczyzna. – Ludzie patrzą… Poza tym chcę, abyś poszedł w moje ślady. Z twoim uporem i arogancją na pewno cię przyjmą.
Wychodzą poza mury miasta i idą do lasu. Erian przez cały czas próbuje się uwolnić. Niebawem docierają do budynku przypominającego stary zamek. Mężczyzna stuka trzy razy kołatką w potężne drewniane drzwi. Otwiera im inny mężczyzna, nieco młodszy, odziany w kolczugę i czarną pelerynę. Wpuszcza ich bez słowa. Erian podąża za tajemniczym osobnikiem i swoim ojcem, drżąc i rozglądając się dookoła. Wnętrze budynku oświetlają pochodnie. Wszędzie stoją posągi jakiegoś makabrycznego boga z wykrzywioną twarzą. Chłopiec skręca za mężczyznami do komnaty obok. Na środku stoi kamienny ołtarz. Wokół niego gromadzą się ludzie w czarnych pelerynach, zarówno mężczyźni jak i kobiety. Nekromanci, przypomina sobie Erian. Zauważa wśród nich złotowłosą dziewczynę w jego wieku, może trochę młodszą. Patrzy na niego ogromnymi fiołkowymi oczami i uśmiecha się.
– Yenielu – przemawia ojciec – oto mój syn, Erian. Chce wstąpić do Zakonu Szkarłatnego Węża i służyć wielkiemu Agaiusowi.
Wcale nie, chce powiedzieć Erian, lecz głos zamiera mu w gardle na widok uśmiechającego się doń nekromanty z krótką czarną brodą.
– W to nie wątpię – odezwał się niskim, władczym głosem. – Ma spory zadatek. Bierzemy go.
Nekromanta podchodzi do ojca Eriana i wręcza mu sakiewkę ze złotem. Mężczyzna śmieje się chytrze i opuszcza komnatę. Erian słyszy, jak zamykają się za nim drzwi.
– Witaj w Gildii Szkarłatnego Węża, chłopcze – mówi nekromanta.
Krzyk Eriana łączy się z chóralnym śmiechem zebranych.




~*~*~*~



– Imarelu, dokąd tak pędzisz?
– Chodźcie, szybko!
Trzynastolatek o włosach koloru gorzkiej czekolady biegnie przez las, śmiejąc się radośnie. Za nim podążają jego matka i siostra bliźniaczka. Przedzierają się przez mrok i chaszcze, podczas gdy on jest już kilka metrów dalej i je woła. W końcu jako pierwszy dociera do starego zamku i czeka na matkę i siostrę, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
– Nie wiem, czy to rozsądne z twojej strony, synku – odzywa się kobieta, kiedy stają z dziewczynką obok niego i przyglądają się potężnym murom.
– Proszę, proszę, chodźcie tam ze mną – nalega Imarel, lecz zanim którakolwiek wchodzi mu w słowo, podchodzi do masywnych drzwi i stuka w nie kołatką. Otwiera je mężczyzna w czarnej pelerynie i wpuszcza chłopca bez słowa. Imarel wchodzi do środka, lecz w progu odwraca się do matki i siostry. Kobieta po chwili wahania rusza za nim, ciągnąc za sobą dziewczynkę. Wszyscy troje wchodzą do środka za mężczyzną.
Wnętrze budynku robi na Imarelu i jego siostrze niemałe wrażenie. Z podziwem oglądają wielkie posągi nieznanego im boga i wiszące na kamiennych ścianach obrazy. Jednak ich matka podąża za nimi, cały czas gorączkowo się modląc.
W końcu wchodzą do ogromnej komnaty, w której panuje półmrok. Przy szerokim drewnianym stole ucztują ludzie w czarnych pelerynach. Do nozdrzy przybyszów dociera smakowity zapach pieczonego mięsa i czerwonego wina. Imarel przełyka ślinę. Zauważa siedzącego w kącie komnaty chłopca w jego wieku. Przez chwilę na siebie patrzą.
– Mamy gości, Yenielu – odzywa się ten, który ich przyprowadził.
Brodaty mężczyzna mruży chciwie oczy i wstaje ze swojego miejsca.
– Dlaczegóż to zakłócacie naszą wieczerzę? – zwraca się do przybyszów.
Imarel wyrywa się do przodu.
– Chcę do was dołączyć!
Mężczyzna śmieje się.
– Doprawdy? Wiesz, czym to grozi? Jesteś świadomy, młodzieńcze, że będąc w Gildii Szkarłatnego Węża, staniesz się zimnokrwistym zabójcą?
– Tak – Jedno krótkie słowo.
Czarnooki brodacz okrąża stół i podchodzi do całej trójki. Lustruje ich czujnym wzrokiem, który na dłuższą chwilę zatrzymuje na dziewczynce.
– Dobrze… Ale niech twoja siostra pracuje dla Gildii – zarządza, wciąż na nią patrząc.
Matka natychmiast zasłania ją swoim ciałem i kręci z niedowierzaniem głową.
– Kaza? – Imarel patrzy błagalnie na swoją drżącą siostrę. Wyczuwa jej strach, lecz mimo to kiwa głową. – Umowa stoi. Dobiliśmy targu.
Nekromanta, do którego zwracano się Yeniel, brutalnie odciąga małą od maminej spódnicy. Kaza zaczyna płakać i rozpaczliwie wyciągać przed siebie ręce. Imarelowi robi się przykro, gdy dwaj inni nekromanci wyprowadzają jego matkę, i w tej jednej chwili uświadamia sobie, że popełnił błąd.
Yeniel każe obojgu usiąść w kącie i znów zasiada przy stole. Obserwują przebieg wieczerzy otępiałym wzrokiem.
– Przynajmniej teraz mam towarzyszy…
Imarel zerka na ciemnookiego chłopca.
– Ty też tutaj utkwiłeś?
– Zostałem do tego zmuszony przez ojca. Mam na imię Erian.
– Ja jestem Imarel, a to moja siostra Kaza.
Nagle odwracają się. Dwaj nekromanci podnoszą dziewczynkę i wyprowadzają ją z komnaty. Mała płacze i próbuje się wyrwać.
– Zagońcie ją do garów – rozkazuje przywódca i podchodzi do chłopców. – No, a my sobie trochę potrenujemy…
Kiedy Yeniel znika im z oczu, Erian pochyla się w stronę Imarela.
– Nie martw się. Wydostaniemy się stąd, choćbyśmy mieli zginąć – szepcze.
Imarel kiwa głową, bardzo chcąc mu uwierzyć.




~*~*~*~



– Panie, miejże litość! Erian, Imarel! Ruszcie się!
Młodzieńcy ocknęli się z zamyślenia i posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia mówiące: już niedługo, przyjacielu. Potem ruszyli za swoim przywódcą przez płonące miasto.

2
Z wnętrza karczmy dochodziły wrzaski, jednak nikt nie wiedział, kto był sprawcą tej katastrofy.
Rozdzieliłbym te dwa zdania. Co ma piernik do wiatraka? Ogórek jest zielony, jednak zaszkodził Annie?
– Nekromanci! Uciekajcie, jeśli życie wam miłe!
Blee… Zaczyna się. Do tego momentu było fajnie – tzn. poprawnie napisane.
– Tak! Poczujcie moc Agaiusa, nędzne robaki! – krzyknął jeden z nich, unosząc w górę swój zakrwawiony miecz. Jego ciemne oczy lśniły dzikim triumfem.
– A ty, Yenielu, zostaniesz Jego prawą ręką i będziesz niepokonany! – dodała nekromantka o jasnobrązowych włosach.
– Już taki jestem, Ethero. Już taki jestem – oznajmił, po czym zwrócił się do dwóch nekromantów, którzy milczeli i nie radowali się z nimi: – Erianie, Imarelu, czemuż nie świętujecie z nami?
Erian i Imarel nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w swoje stopy, rozpamiętując dzień, w którym to wszystko się zaczęło.
A do tej pory nie było sztucznie. Chociaż nie… Dialogi w ogóle kiepsko Ci wychodzą.
metrów dalej i je woła
Zły szyk, "i woła je".
Imarel wchodzi do środka, lecz w progu odwraca się do matki i siostry. Kobieta po chwili wahania rusza za nim, ciągnąc za sobą dziewczynkę. Wszyscy troje wchodzą do środka za mężczyzną.
Powtórzenie, a pogrubione wywalić.

No cóż. Napisane znośnie. Styl okej, błędów niedużo, ale temat straszny. Fantastyka, która jest tak przejedzona i „przepisana”, nie nadaje się do niczego. Strasznie kojarzy mi się z grami RPG, gdzie mamy magów, nekromantów, wojowników, scenariusz i kostki. Nie wymyśliłaś nic nowego. To nie jest fantastyka, to plagiat. Gdzieś tu, na forum, był taki poradnik o tym, jak należy (nie)pisać fantastyki. Niekoniecznie zgadzam się z jego wszystkimi punktami, ale polecam.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
Huk eksplozji był tak głośny, że obudził prawie wszystkich mieszkańców Kahardu.
Scena akcji. Przyspieszamy narrację:
Huk eksplozji był tak głośny, że obudził mieszkańców Kahardu.
Wszyscy powychodzili ze swoich domów, aby zobaczyć, co się dzieje.

Często autorzy, chcą podkreślić dramaturgię, piszą: każdy, wszyscy...
Zobacz na:
Ludzi powychodzili ze swoich domów, aby zobaczyć, co się dzieje.
Z budynku wybiegł płonący mężczyzna. [1] Paliły się jego włosy i ubranie. [2]Biegł przed siebie, rozpaczliwie krzycząc:
– Nekromanci! Uciekajcie, jeśli życie wam miłe!
[1] - wyciąć
[2] - Gnał szaleńczo... (masz już wcześniej wybiegł)
Padł na ziemię i zaczął się turlać, próbując ugasić płomienie, lecz bezskutecznie.
Zmienię trochę formę, żeby dodać dramaturgii:
Padł na ziemię próbując bezskutecznie ugasić płomienie. - jak bezcelowość akcji, działania dasz w połowie zdania zamiast na końcu, czytelnik wertując wyrazy będzie miał na uwadze, że facet jest przegrany.
Nekromanci szli przed siebie, nic sobie nie robiąc z całego zamieszania.
Tym wyrazem zabiłaś stworzony klimat. Usiłujesz stworzyć pożogę, agonię, koszmar - a nazywasz to zamieszaniem?
Nekromanci szli przed siebie, nic sobie nie robiąc z tego dramatu.

I tu dramat będzie podsumowaniem ukazanych scen, jak napisanie, że bohaterka płakała, gdy wspominałaś o łzach i bólu.

Prolog jest dobrze ulokowany z akcją, jednak kilka potknięć warto przejrzeć. Bardzo dużo razy powtarzasz nekromanatów i to mnie irytowało podczas czytania. O dziwo, starszy tekst a czytało mi się go lepiej, niż twoje nowsze - bardzo stonowany, więcej w nim emocji, akcja lepiej idzie. Trochę zmieszałem się podczas zmiany czasu (czyli po prologu) i nie pasuje mi to, źle się czyta taką formę.

Fabuła wyjątkowo prosta, nic ciężkiego - tak powinno być. Ach, popracuj nad przecinkami.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”