W prywatnej klinice doktora Żiżkowa popołudniowy obchód dobiegał końca. Doktor Żiżkow był w mieście czołowym chirurgiem plastycznym i specjalizował się w operacjach nosa. Umiał zrobić z najpospolitszego kartoflaka, nos szlachetny, dumny i wyniosły, za, rzecz jasna, odpowiednią opłatą. Aby poddać się magii noża chirurga, trzeba było nie lada znajomości. Do tego okres oczekiwania na zabieg, nie jedną pacjętkę wprowadzał w stan chronicznej nerwowości.
Do szczęśliwego grona pooperacyjnych obiektów należały już pani Katrina Zeta-Pinceta i leżąca obok lady Brakwel. Obie zdążyły się zaznajomić na bloku pooperacyjnym, ponieważ zbliżyła ich do siebie wspólna niechęć do leżącej, na dostawkę, nieznajomej. Ową nieznajomą była pewna kobieta, którą doktor Żiżkow operował w ramach programu pomocy biedocie. Kobieta ta miała zdeformowaną twarz po pożarze slumsów, w których całe życie tkwiła, a które grupka wyrostków podpaliła w drugi dzień świąt, zaraz po porannym nabożeństwie. Doktor udzielał się czasem w różnych organizacjach charytatywnych, bo go o to żona prosiła, dzięki czemu kobieta z poparzeniem miała szanse zachować twarz i może nawet znaleźć jakąś pracę po rekonwalescencji? Doktor i doktorowa też jakby zachowywali twarze, że niby nie tylko im w głowie jachty i balangi. Normalnie nie stać było by biednej kobieciny na tak drogą i kosztowną rekonstrukcję, bo przecież ubezpieczenie społeczne refundowało, co najwyżej, nogę wyciosaną z liściastego drewna?
Leżące na przeciwko poparzonej kobiety Katrina Zeta-Pinceta i lady Brakwel narzekały początkowo na obecność kogoś z ulicy na ich Sali. Jednak nie miały za wiele do gadania, bo wykupiły ledwo pakiet podstawowy mejkoweru, co i tak obie cofnęło z balansem bankowym do ery kamienia łupanego. Kręciły trochę swoimi zredukowanymi nosami i marszczyły świeżo naciągnięte czoła, że leżą na jednej sali z kobietą z nizin społecznych. Trzeciego dnia po operacji kobietę wypisano do domu i kazano przyjeżdżać raz w tygodniu na zmianę opatrunków. Pozostałe pacjentki mogły teraz do woli objeżdżać ją i wyrażać bez skrępowania niechęć do klasy niższej.
-Dziwię się szczerze-zaczęła lady Brakwel- że wogóle wpuścili tutaj tę poparzenicę. Kolejka do doktora ciągnie się chyba, aż do Santa Monica, a tu takie coś!
-To dobre!-Przyklasnęła Katrina Zeta-Pinceta na te słowa- Użyłaś świetnego określenia moja droga. No, ale dokończ mi swoją historię choroby.
-No, więc- zaczęła od nowa lady Brakwel- To jest moja szósta operacją z doktorem Żiżkowem i jedenasta wogóle. Po wnikliwej konsultacji zdecydowaliśmy z doktorem na kompletną rekonstrukcję przegrody nosowej, obniżenie kości policzkowych i wyciągnięcie do przodu żuchwy. To mi ma nadać, według doktora, wygląd rzymski.-Tutaj lady Brakwel zapauzowała i zwróciła w stronę Katriny swój profil.
-Rzeczywiście rzymski. No, ale co jeszcze ci zrobił nasz doktorek?
-Trochę mnie ponaciągał i poukrywał szwy z poprzednich operacji. Tym razem postanowiłam poczekać, aby zoperować się z większą gotówką. Rozumiesz? Nazwij to mejkower-kapital. A poza tym- kontynuwała lady Brakwel- to standardowe sprawy: wymiana botoksów, odsysanie tłuszczu i takie tam. No, a ty, moja droga? Opowiadaj, bardzo mnie interesuje twoja historia choroby, ha, ha, ha.
-No ja to chciałam zrobić głównie nos, no i tak jak ty standardowe zabiegi.
Panie konwersowały tak chwilę, do momenty pojawienia się pielęgniarki z popołudniową dozą leków przeciwbólowych. Bez nich żadna rekonwalescencja nie była by znośna. Z drugiej strony wiele z pacjętek doktora Żiżkowa było wieloletnimi lekomankami. Każda z nich skrzętnie zaznaczyła w przedoperacyjnych formularzach co i w jakich dawkach dostarcza do swojego organizmu. Codzienne leko-ćpanko było dla nich komunią. Doktor przymykał oko na te uzależnienia, bo nie ma przecież nic szkodliwego w kilku tabletkach paracetamolu, ibuprofenu, diklofenaku czy jakiegoś mocniejszego sterydu. W końcu to szpital, a jak wiadomo w szpitalu leki jeść trzeba, bo lekarz dla przemysłu farmaceutycznego jest jak olej napędowy dla silnika diesla.
Po tabletkowej przekąsce rozmowa zeszła na inne tematy. Obie panie były świeżo po chirurgii i nie za bardzo mogły się forsować wysiłkiem, z powodu zagrożenia powikłań pooperacyjnych. Mogły się one, najzwyklej w świecie, rozpruć, albo, której mógł nosek odpaść, lub botoks się przesunąć. Dlatego oszczędzały się w ruchach i czas im upływał na rozmowach.
Nowy wątek zaczęła tym razem Katrina Zeta-Pinceta. Jednak zanim otworzyła usta, kazała pielęgniarce strzepać jej poduszkę, bo pierze się zbiło ku dołowi. Była to poduszka specjalnie na takie szpitalne rekonwalescencje sprawiona. Ręczny chaft z zewnątrz głosił „Wracaj do zdrowia!”, podczas gdy wnętrze wypełniał najmiększy puch z miliona podbrzuszy rudaczka północnego (Selasphorus rufus), pospolicie nazywanego kolibrem, ptaszka na wymarciu, zamieszkującego tereny Ameryki Północnej. Pani Katrina grymasiła chwilę na ślamazarne ruchy pielęgniarki, ale w końcu spoczęła na powrót na swojej podusi i rozchyliła usta na znak, że jest gotowa do dalszej pogawędki. Warto jest nadmienić, że był to najprawdopodobniej jedyny widoczny gest mimiczny twarzy, jaki mogła światu teraz zademonstrować. Obie panie miały głowy dokładnie zabandażowane. Dodatkowo tkwiły godzinami w bezruchu, bo bały się o zerwanie tego, co im doktor Żiżkow niedawno poprzerabiał. Wyglądały przez to całkowicie nienaturalnie i od mumii odróżniało je tylko to, że miały mocno wybałuszone przez tępy ból oczy.
-Moje przeciwbólowce zaczynają dopiero działać-narzekała pani Katrina. –A ty, moja droga? Jak się czujesz?
-Szkoda gadać, no ale jak to się mówi, chcesz być piękna, musisz cierpieć, ha, ha, ha. –Zaśmiała się po końsku lady Brakwel.
-A gdzie w tym roku bawisz się po oskarowej Galii, moja droga? -Zagaiła teraz pani Katrina i wydęła usta, co miało oznaczać zaciekawienie.
-Mój przyjaciel, hrabia Cuntsky zaprasza mnie na bal asystentów scenografów, ale chyba odmówię. Jestem już za stara na takie bale.
-No to czemu nie zabierzesz się z nami-zaproponowała pani Katrina- do Ritza, na pogalowe przyjęcie dźwiękowców. Bawię się tam co roku z moim Pierrem. To miejsce szczególnie upatrzył sobie Brandon Drendon. Wpada tam tuż po północy i upija się do nie przytomności, z dala od swojej żony. Och! Mam wtedy taką ochotę na tego przystojniaka.
-Brendon Drendon -zachwyciła się lady Brakwel i wydęła usta- Proszę, proszę, a światek filmowy niby o nim zapomniał.
-To przez ten skandal z nieletnimi. Paskudna sprawa.-Zauważyła pani Katrina.
Obie panie po tych słowach zamilkły na chwilę i zadumały się nad losem gwiazdora, który tylko dzięki wybitnym umiejętnością swojego prawnika uniknął wieloletniej kary za molestowanie. Niestety świat nie rozumiał artystów i ich potrzeby ekspresji. Nie mogli być oni traktowani na równi z całą resztą. Środki przeciwbólowe, a także barbituran podany na sen, zaczynały działać z całą mocą. Obie panie zapadały powoli w sen. Obie lekko chrapały, a po bandażach ciekła im ślina. Obie śniły teraz o balu, na którym zostaną odnalezione przez swojego księcia z listy A osób sławnych. W śnie jest możliwe to, do czego panie tak żmudnie dochodziły na jawie opóźniając proces starzenia. W śnie były absolutnie piękne, ich uroda dopracowana, szwy niewidoczne. Były niczym oszlifowane diamenty.
KONIEC
2
Warto byłoby niektóre fragmenty urozmaicić słownie, uplastycznić. Cytowane słowa są dobrym przykładem na to, by pokazać przesadną prostotę tekstu w niektórych miejscach.kamil.stresny pisze:Doktor Żiżkow był w mieście czołowym chirurgiem plastycznym i specjalizował się w operacjach nosa. Umiał zrobić z najpospolitszego kartoflaka, nos szlachetny, dumny i wyniosły, za, rzecz jasna, odpowiednią opłatą.
Za dużo informacji, jak na te kilka zdań - zdecydowanie za szybko je podajesz, w następstwie powstaje suchy, dziennikarski bełkot. Skup się na przekazaniu czegoś konkretnego, a kiedy to zrobisz, sklej kilka zdań nawiązujących do przyjętej koncepcji.kamil.stresny pisze:Do szczęśliwego grona pooperacyjnych obiektów należały już pani Katrina Zeta-Pinceta i leżąca obok lady Brakwel. Obie zdążyły się zaznajomić na bloku pooperacyjnym, ponieważ zbliżyła ich do siebie wspólna niechęć do leżącej, na dostawkę, nieznajomej. Ową nieznajomą była pewna kobieta, którą doktor Żiżkow operował w ramach programu pomocy biedocie. Kobieta ta miała zdeformowaną twarz po pożarze slumsów, w których całe życie tkwiła, a które grupka wyrostków podpaliła w drugi dzień świąt, zaraz po porannym nabożeństwie.
Od tego momentu konstrukcja zdania nie jest poprawna: brakuje tu łącznika, który spajałby wszystko w całość. Nie można marszczyć czoła, że...kamil.stresny pisze:Kręciły trochę swoimi zredukowanymi nosami i marszczyły świeżo naciągnięte czoła, że leżą na jednej sali z kobietą z nizin społecznych.
Botoksów - zarówno w liczbie mnogiej, jak i pojedynczej - się nie wymienia. Prawdę powiedziawszy nie dam sobie uciąć ręki na obronę swojego stanowiska.kamil.stresny pisze:Trochę mnie ponaciągał i poukrywał szwy z poprzednich operacji. Tym razem postanowiłam poczekać, aby zoperować się z większą gotówką. Rozumiesz? Nazwij to mejkower-kapital. A poza tym- kontynuwała lady Brakwel- to standardowe sprawy: wymiana botoksów, odsysanie tłuszczu i takie tam.
Strzepnąć poduszkę będącą własnością pielęgniarki. Na to wychodzi. A tak całkiem serio: niepotrzebny zaimek. Przecież kolejne zdanie, tak czy owak, naprowadza nas na właściwy trop, że tak powiem.kamil.stresny pisze:Nowy wątek zaczęła tym razem Katrina Zeta-Pinceta. Jednak zanim otworzyła usta, kazała pielęgniarce strzepać jej poduszkę, bo pierze się zbiło ku dołowi. Była to poduszka specjalnie na takie szpitalne rekonwalescencje sprawiona.
Nudny ten tekst. Mam wrażenie, że obie panie są jakby... bliźniaczkami syjamskimi: myślą tak samo, czują tak samo. Zastanawia mnie, co jeszcze robią w tym samym czasie...? Ale takie rozważania pozostawiam sobie.
3
Przykro mi. Masakra.
Nie da się tego czytać. Tekst nie jest w ogóle (zapamiętaj jak się to słowo pisze) przygotowany. Błędów więcej niż treści.
Chłopie, czy Ty z nas kpisz? Przecież Ty nawet tego nie wrzuciłeś do jakiegokolwiek programu, który sprawdza błędy ortograficzne. Nawet Mozilla podkreśla przecież orty. Dla mnie nie szanujesz czytelnika i tyle.
Tyle wstępem. Idziemy dalej.
A mogła zwrócić czyjś? Hmm… Jakby się uprzeć, to pewnie by mogła. W końcu jest w klinice doktora „zrób-mi-nową-twarz”, to i profilów wokół dużo. Wyrzuć "swój". Za dużo zaimków dajesz.
No i koniec. Poddałem się. Nie sprawdzam dalej.
Tekst jest zły do szpiku. Każda literka kłamie (oczywiście przesadzam). Masa błędów: interpunkcyjnych, językowych, stylistycznych, ortograficznych i w ogóle. Do tego znajdzie się kilka logicznych. Leki, które wymieniłeś to nie sterydy. Historia jest nudna i przerysowana. Miała być śmieszna, komiczna, a wszyła tandetna.
Końca miałem nie czytać, ale jednak zmieniłem zdanie. Trzy ostatnie zdania są dobre (już o interpunkcji i błędach nie mówię). I od nich mógłbyś zacząć opowieść. Oczywiście próbując zachowywać poziom. Niestety: przeczytać trzy strony, tylko po to, aby na końcu przeczytać trzy dobre zdania - za mało, żeby uznać za poprawne.
Nie podobało mi się.
Nie da się tego czytać. Tekst nie jest w ogóle (zapamiętaj jak się to słowo pisze) przygotowany. Błędów więcej niż treści.
Chłopie, czy Ty z nas kpisz? Przecież Ty nawet tego nie wrzuciłeś do jakiegokolwiek programu, który sprawdza błędy ortograficzne. Nawet Mozilla podkreśla przecież orty. Dla mnie nie szanujesz czytelnika i tyle.
Tyle wstępem. Idziemy dalej.
Zaczynamy czytać, a Ty krzyczysz do nas jakbyśmy głusi byli. "Doktora Żiżkowa... że co?...Doktor Żiżkow!". No właśnie, a wystarczy napisać "lekarz".W prywatnej klinice doktora Żiżkowa popołudniowy obchód dobiegał końca. Doktor Żiżkow był w mieście czołowym chirurgiem plastycznym i specjalizował się w operacjach nosa.
?! Później też błąd powtarzasz.Do tego okres oczekiwania na zabieg, nie jedną pacjętkę wprowadzał w stan chronicznej nerwowości.
Powtarzasz.Ową nieznajomą była pewna kobieta, którą doktor Żiżkow operował w ramach programu pomocy biedocie. Kobieta ta miała
Łącznie. Chociaż sprawdź to jeszcze w słowniku. Ja już sił nie mam. (Czasami człowiek może ogłupieć, jak się błędów naogląda, a później poprawia. W końcu nie wie, kto ma racje - słownik, czy sto osób piszących swoją gramatyką.)Normalnie nie stać było by biednej
Po co przecinek? Przecież to nie jest pytanie.liściastego drewna?
Czy to nazwa własna albo imię?na ich Sali
Mhm...że wogóle wpuścili
Tutaj się przyczepię do zapisu. Odstępy wstawiasz tam, gdzie masz ochotę, a nie tam, gdzie powinieneś.-To dobre!-Przyklasnęła Katrina Zeta-Pinceta na te słowa
Co zrobiła? Zacznij pisać tak, jak ojczyzna przykazała.Tutaj lady Brakwel zapauzowała i zwróciła w stronę Katriny swój profil.
A mogła zwrócić czyjś? Hmm… Jakby się uprzeć, to pewnie by mogła. W końcu jest w klinice doktora „zrób-mi-nową-twarz”, to i profilów wokół dużo. Wyrzuć "swój". Za dużo zaimków dajesz.
Literówka.kontynuwała
Nie znam się. Ale raczej botoksu się nie wymienia.wymiana botoksów
?!Ręczny chaft z zewnątrz
No i koniec. Poddałem się. Nie sprawdzam dalej.
Tekst jest zły do szpiku. Każda literka kłamie (oczywiście przesadzam). Masa błędów: interpunkcyjnych, językowych, stylistycznych, ortograficznych i w ogóle. Do tego znajdzie się kilka logicznych. Leki, które wymieniłeś to nie sterydy. Historia jest nudna i przerysowana. Miała być śmieszna, komiczna, a wszyła tandetna.
Końca miałem nie czytać, ale jednak zmieniłem zdanie. Trzy ostatnie zdania są dobre (już o interpunkcji i błędach nie mówię). I od nich mógłbyś zacząć opowieść. Oczywiście próbując zachowywać poziom. Niestety: przeczytać trzy strony, tylko po to, aby na końcu przeczytać trzy dobre zdania - za mało, żeby uznać za poprawne.
Nie podobało mi się.
4
Bardzo nietrafne porównanie - w erze kamienia nie było banków ani pieniędzy, tylko barter...co i tak obie cofnęło z balansem bankowym do ery kamienia łupanego.
Nijaki ten tekst. Jeżeli do nijakości dodać fakt, że polegasz na Wordzie jak na świętej krowie, to wychodzi coś, co ogólnie źle się czyta. Word, mój drogi, zaznacza wyrazy źle zapisane, a nie znaczeniowo źle zapisane - stąd byki typu Sala (z dużej litery), literówki i takie tam. Pomijając te aspekty, silisz się na stworzenie zabawnego tekstu, ale i tematyka i styl nie pozwalają ci na to - piszesz raczej dramat i tak jest to wszystko skonstruowane, a zabieg z imieniem i nazwiskiem Katriny jest całkowicie pozbawiony humoru - ot, raczej taka przedszkolna sztampa.
Postacie mówią w sposób prosty i jednostajny - obie tak samo, przez co gubisz ich charaktery. Pani "poparzeniowa", która mogła przeważyć szalę tekstu na dramat całkowity albo na komedię, została potraktowana jak kołek i tym też się stała - przeszkodą w tekście. Nie widzę tutaj potencjału, bo wszelkie zamysły są dla mnie niewidoczne. Nie podobało mi się, bo też nie miało co. Ot, wprawka do ćwiczenia. Jeżeli mnie spytasz, to powiem, abyś zrezygnował z groteski, bo nie masz do tego zacięcia (oceniając po tym fragmencie).
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.