- Cholera! - rzuciłem pełnym desperacji głosem, błyskawicznie chwytając patelnię. Niestety, było już za późno. Co prawda jajecznica nie zwęgliła się całkowicie, ale i tak przeszło pół zawartości patelni nadawało się tylko do wyrzucenia.
Westchnąłem i odłożyłem skwierczącą jeszcze patelnię na kuchenkę. Właśnie miałem zabrać się za posprzątanie tego burdelu, gdy zadźwięczał piastowany w kieszeni dżinsów telefon.
- Siemsza, Michał - to Marek, mój redaktor i największy moczymorda po tej stronie Wisły. - Przeszkadzam?
- Z deka - przyznałem, jedną ręką przytrzymując słuchawkę, a drugą sięgając po ścierkę. - Coś ważnego?
- Nie bardzo - odparł. - Chciałem wyciągnąć cię na wódkę, ale przypomniałem sobie, że przecież nie pijesz - zaśmiał się chrapliwie. - Odezwali się do mnie z Polskiego Radia. Chcą zrobić słuchowisko na kanwie twojej trzeciej powieści. Jakiś redaktorzyna z "Metra"
chce przeprowadzić z tobą wywiad. A, i korektor ma kilka pytań co do tej twojej najnowszej grafomanii.
- Wiem - odezwałem się. - Dzwonił już do mnie w tej sprawie. Kwestię słuchowiska załatwię w tygodniu.
- A co mam powiedzieć redaktorzynie?
- To co zwykle. Pan pisarz X jest bardzo zajętą osobą, ma napięty plan dnia i tak dalej.
- Oki doki. To siemsza.
- Siemsza.
Wyłączyłem telefon. W tym samym momencie zajęczał dzwonek od drzwi. Brutus oczywiście natychmiast zaczął ujadać pod drzwiami. Ani chwili spokoju.
- Jeśli jesteś Świadkiem Jehowy, to masz osiem sekund na opuszczenie mojej wycieraczki! - zawołałem, zrzucając jajecznicę na talerz. Wytarłem ręce i ruszyłem do drzwi. Odgoniłem Brutusa.
- Dzień dobry - powiedział jedenastoletni Adaś z czwartego piętra, opuszczając wzrok. - Bardzo jest pan zajęty?
Ton jego głosu i podbite oko wyjaśniały wszystko.
- Ojciec znowu dał ci wycisk? - zapytałem, choć w zasadzie nie oczekiwałem odpowiedzi. Zagryzłem wargi. Gdy widzi się coś takiego po raz nie wiadomo który, to naprawdę zaczyna wątpić w rodzaj ludzki.
- Właź - uśmiechnąłem się samymi ustami. - Mam nadzieję, że lubisz przypaloną jajecznicę.
***
Nazywam się Michał i jestem pisarzem. Niektórzy twierdzą, że całkiem niezłym, a ja przez grzeczność nie zaprzeczam. Moją pierwszą powieść, "Nibynic" wydałem w wieku dziewiętnastu lat na fali popularności Cudownych Dzieci Literatury Kopiących Dupy Z Pomocą Kosztownej Kampanii Reklamowej. Niestety nie miałem takiej promocyjnej tuby jak Paolinii, przez co moje "Nibynic" przeszło bez większego echa (jeden dowcipny recenzent internetowy określił mnie mianem "najlepszego drugorzędnego pisarza trzeciorzędnego"). Co dziwne, wydawca nie podziękował mi za współpracę, a dał jeszcze jedną szansę. Napisałem "Ostatni Koniec Świata" bajkę o nastolatku, który dowiedziawszy się o tym, że za kilka dni będzie koniec świata, jedzie przez pół kraju po to, by zobaczyć się z dziewczyną, którą poznał rok wcześniej w Krakowie. Generalnie historyjka była maksymalnie uproszczona i naiwna i spodziewałem się po niej klapy większej nawet, niż mój debiut.
I wtedy stał się cud - cały nakład rozszedł się w kilka tygodni. "Ostatni Koniec Świata" zebrał szereg świetnych recenzji. Wydawnictwo pokazało mi kilkaset maili od fanów, z których dowiedziałem się, że książka o końcu świata odwiodła od samobójstwa kilka egzaltowanych nastolatek, fanom Paolo Coelho pokazała nową drogę życia i maksymalnie wkurzyła kilkunastu knypów literackich biegających z maszynopisem od wydawnictwa do wydawnictwa w nadziei, że może tym razem się uda. Wydawca kuł żelazo, póki gorące - naciągnął mnie na kilka opowiadań, do różnych antologii, puścił dodruk "Nibyniczego", którym po sukcesie "Ostatniego Końca Świata" zainteresowali się moi fani, a którego znalezienie graniczyło z cudem. Po pół roku od wydania sprzedano prawa do ekranizacji, których początkowo nie chciałem udzielić, ale zmieniłem zdanie, kiedy dowiedziałem się, ile wynosić będzie moja gaża. Film ukazał się rok później i był spektakularną klapą finansową i artystyczną, ale nie załamało mnie to - przeciwnie, znając kondycję rodzimej branży kinematograficznej, nie spodziewałem się niczego innego.
Trzecia powieść "Walka o jutro" była swego rodzaju żartem z czytelników i krytyków. Opowieść o karatece w totalitarnym państwie, obejmującym dowodzenie nad ruchem oporu, naszpikowana pesudofilozoficznym bełkotem i przesadnie melodramatycznym zakończeniem odniosła umiarkowany sukces. Zaskoczyło mnie jak mało osób dostrzegło żart. Czytelnicy podzielili się na dwa obozy - jedni twierdzili, że to głęboka, wielopoziomowa fabuła zrozumiała tylko dla nielicznych, drudzy dowodzili, że to grafomański skok na kasę i marny plagiat Matriksa. Tak, czy inaczej sprzedaż była co najmniej zadowalająca.
- Pisze pan coś nowego? - zapytał Adaś, zezując na monitor laptopa. Pochłonął całą jajecznicę, jakby niczego nie jadł od kilku dni. Co było zresztą bardzo możliwe.
- Tak - uśmiechnąłem się. Moja najnowsza powieść. Kiedy wydawca zorientował się, że dopisanie sequela do książki kończącej się Armageddonem jest niemożliwe, wyglądał, jakby chciał mnie zabić. Jednak nawet gdyby, to i tak nigdy nie zgodziłbym się na żerowanie na sukcesie jednej powieści.
- O czym będzie? - Adasiowi bardzo spodobała się "Nibynic", "Ostatni Koniec Świata" zaś uznał za przesłodzoną i infantylną. Kiedy, rok temu, wprowadziłem się do jego bloku, on jeden mnie rozpoznał. Obiecał mi, że nie rozdmucha tej wiadomości, choć podejrzewam, że i tak stała się ona tajemnicą poliszynela.
Pewnie teraz zapytacie, co pisarz, który odniósł sukces robi w mikroskopijnym mieszkaniu na obskurnym osiedlu. Cóż, mimo skromnej namiastki talentu, którą udało mi się jako-tako wypromować, wciąż pozostałem prowincjonalnym szczurkiem. Choć z powodzeniem mógłbym kupić i utrzymać spory dom w dobrej dzielnicy, to jednak wolę małe mieszkania w blokach. Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie takiego życia. Ja nie wyobrażam sobie innego. Ziemiański napisał kiedyś, że pisarz musi żyć wśród ludzi, jeśli chce tworzyć dla ludzi.
- Na dobrą sprawę nie wiem - odpowiedziałem chłopcu. - Osią fabuły będzie jeden z członków wyprawy archeologicznej, który po powrocie z ekspedycji w Ameryce Południowej zakłada sektę. Mam nadzieję zawrzeć kilka wątków, które będą się uzupełniały.
- Aha - pokiwał głową. - Fajne. Czytałem "Walkę o jutro". Dziwna książka. Tyle kwiecistych zdań, że chyba pan sobie jaja robił, jak je pisał.
Parsknąłem śmiechem.
- Przepraszam - powiedział szybko Adaś. - Nie chciałem pana obrazić...
- Nie obraziłeś - zapewniłem, trzęsąc się ze śmiechu. - Po prostu jako jeden z nielicznych załapałeś żart. Czego nie można powiedzieć o recenzentach z "Przekroju".
Chłopiec uśmiechnął się.
- Możesz zatrzymać książkę - powiedziałem. - Jeśli chcesz, to mogę ci ją podpisać. - Komuś innemu bym tego nie zaproponował.
Gawędziliśmy do jakiejś dwudziestej, po czym Adaś uznał, ze musi już wracać do siebie. Tylko raz, na samym początku naszej znajomości, zaproponowałem mu, ze pogadam z jego ojcem. Chłopiec nic nie powiedział, tylko popatrzył na mnie tym swoim niedziecięcym wzrokiem. Od tamtej pory zawsze, gdy na schodach mijałem ojca Adasia, musiałem mocno zaciskać świerzbiące pięści. Oczywiście, że próbowałem coś zrobić w tej sprawie. Ale nikogo poza mną najwyraźniej to nie obchodzi. Nie ma paragrafu na ojca, który czasem da klapsa krnąbrnemu dziecku. To, że po klapsie dziecko kuleje przez następny tydzień, albo chodzi z ręką w temblaku jest widocznie mało znaczącym szczegółem.
W każdym razie Adaś nigdy się u mnie nie zasiadywał, ani razu nie nadużył mojej gościnności. Akceptuje układ, w którym ojciec traktuje go jak worek treningowy, bo wie, że u mnie zawsze może przeczekać napady złości rodziciela.
Kiedy za moim małoletnim przyjacielem zamknęły się drzwi, rozsiadłem się w fotelu, rozkoszując się spokojem. Sąsiedzi za ścianą dziś wyjątkowo się nie kłócili. A może ona wyjechała, a sąsiad znowu przyprowadził prostytutkę? Wszyscy w bloku wiedzieli, że facet nagminnie sprowadza sobie dziwki, jednak nikt nie kwapi się powiadomić o tym jego żony. Nic dziwnego, bo zołza z niej straszliwa.
Nie posiedziałem sobie zbyt długo. Po raz kolejny rozległ się dzwonek u drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, zwłaszcza o tej porze.
Niespodziewanym gościem okazała się Ania, jedna moja dawna znajoma. Nie widzieliśmy się od paru ładnych lat i minęło kilka chwil, zanim ją rozpoznałem. Czyżby była kolejną dziewczyną, która przypomniała sobie o mnie dopiero wtedy, gdy odniosłem sukces?
- Co cię tu sprowadza? - zapytałem, gdy po wymianie standardowych uprzejmości pomagałem jej zdjąć płaszcz. Dziewczyna - mimo, że już kilka lat temu przekroczyła dwudziestkę, w jej oczach wciąż lśnił łobuzerski błysk - uśmiechnęła się.
- Też się cieszę, że cię widzę - powiedziała. Zdjęła buty. - Michał, musimy porozmawiać.
Zabrzmiało to poważnie. Zaprosiłem ją do środka.
- Przepraszam za bałagan - zarumieniłem się. Kwestię porządku i czystości traktowałem dosyć liberalnie. Był to jeden z bardzo długiej listy moich złych nawyków.
Ani bałagan - czy też raczej twórczy nieporządek - wydawał się nie przeszkadzać.
- Dowiem się wreszcie, czemu zawdzięczam tą niespodziewaną wizytę? - zapytałem, wstawiając wodę na herbatę.
Anię poznałem za dawnych, dobrych licealnych lat, kiedy jeszcze byłem ekstremalnym altruistą-społecznikiem obskakującym wszelakie wolontariaty i grupy wsparcia. Jej ojciec był - i chyba wciąż jest - bardzo dzianym facetem, zarządzającym firmą produkującą artykuły biurowe.
- Chodzi o mojego braciszka.
- Jeśli chodzi o autograf, to niestety... - rozłożyłem bezradnie ręce.
- Nie - pokręciła głową. - Tu nie idzie o twoją działalność wydawniczą, tylko... Tą drugą.
- Jaką drugą? - zapytałem, ale w tym momencie zawołał mnie czajnik.
- Charytatywną - wyjaśniła, kiedy wróciłem.
Postawiłem przed nią kubek z herbatą. Ania uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła jeden mały łyk.
- Bardzo mocna. - oceniła.
- Jestem entuzjastą mocnej herbaty - wyjaśniłem. - Według mnie herbata powinna być czarna jak węgiel, gorzka jak piołun i powodować zawał serca najdalej po trzech łykach.
Roześmiała się.
- Myślałam, że teraz, kiedy jesteś już znanym i cenionym pisarzem...
- ...daj spokój...
- ...że będziesz mieszkał w willi z ogrodem i utrzymywał służbę.
- To nie Ameryka, a ja nie jestem Stephenem Kingiem - odparłem, ustawiając cukierniczkę na stole - Nawet ceniony i poczytny pisarz żyje gorzej, niż przeciętny makler giełdowy. Ale radzę sobie.
- Właśnie widzę - upiła łyk. Zobaczyłem, że na palcu serdecznym ma pierścionek. Zapytałem ją, kto jest tym szczęśliwcem.
- Marek - odparła. - pamiętasz Marka?
- Oczywiście - nie pamiętałem żadnego Marka. - Więc, co z twoim bratem?
Ania natychmiast spoważniała.
- Na pewno go pamiętasz. Zawsze był trochę... Trudny.
- Aha - odparłem dyplomatycznie. Faktycznie, Patryka pamiętałem. Znacie dzieciaki, które wyrywają muchom skrzydełka? Cóż, Patryk odciął kiedyś skrzydło wróblowi. Żywemu.
Patryk - najmłodsze dziecko dzianego gościa, dzieciak, który dosłownie pachniał pieniędzmi. Od maleńkości rozpieszczany i głaskany przez wszystkich wokół. Nigdy nie splamił się noszeniem ubrań innych, niż markowe. Zawsze w otoczeniu gromady dzieciaków, przed którymi szpanował najnowszą elektroniką.
- Trudny - powtórzyłem ostrożnie. - Aniu, mam bardzo nieprzyjemne podejrzenia, co do związku mojej dawnej działalności charytatywnej i twojego młodszego brata.
- Z grupą znajomych włamał się do kiosku. Ukradli trochę papierosów i pobili jakiegoś mężczyznę, który ich widział. Dostał kuratora i moi rodzice byli z nim już u kilku psychologów, ale to nic nie dało. Wciąż traktuje innych, jakby byli od niego gorsi. Mama podejrzewa, że Patryk bierze narkotyki. Ojciec przypomniał sobie o tobie. Jako, że mieszkam w Warszawie, przyszłam prosić cię o pomoc.
Popatrzyła na mnie, chcąc zobaczyć, jak zareaguję.
- Aniu - westchnąłem. - Nade mną mieszka facet, który regularnie spuszcza swojemu synowi taki łomot, że biedak ledwo może chodzić. Za ścianą mąż pod nieobecność żony sprowadza sobie dziwki wszelkich rozmiarów i kształtów. Zobojętniałem już na to wszystko. Nie ma już Michała - harcerza, który lata po mieście z puszką na datki i odwiedza staruszków.
- Nie wierzę - odpowiedziała. - Pamiętam, jak prześladowałeś mojego ojca, żeby ufundował tamtemu chłopcu wózek inwalidzki. Ciągle przysyłałeś mu maile, godzinami koczowałeś pod biurem... Nawet nachodziłeś go w domu. To wtedy się poznaliśmy.
Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- W końcu mi się udało - odparłem. - Ale nie bez twojej pomocy. - I już wiedziałem, do czego zmierza.
- Obiecałeś mi wtedy, że kiedyś mi się odwdzięczysz. Teraz ja proszę cię o pomoc. Moi rodzice wyjeżdżają na dwa tygodnie do Tunezji. Patryk nie jedzie. Jest jeszcze nieletni i nie może zostać bez opieki. Pomyśleliśmy, że może...
- ...że może zamieszka u mnie, a ja przez te dwa tygodnie sprowadzę go na właściwą drogę i zrobię z niego anioła? Nie przyjmę pod swój dach tego małego księcia. Mówiłaś, że pobił jakiegoś przechodnia. Skąd mam mieć pewność, że nie wbije mi noża w plecy? I to bynajmniej nie jest literacka przenośnia.
- To jeszcze dziecko - odpowiedziała. - Ma piętnaście lat.
- To ma mnie niby przekonać?
- Proszę cie o pomoc - powiedziała spokojnie Ania. - A jeszcze nigdy nie słyszałam, żebyś odmówił komuś udzielenia pomocy.
Odchyliłem głowę i westchnąłem.
- Zmieniłem się. Mówiłem ci.
- Pewne rzeczy się nie zmieniają - uśmiechnęła się.
- Przez lata usiłowałem naprawić ten świat, aż w końcu zorientowałem się, że moje działania nie mają żadnego sensu, a sam traktowany jestem jak jednoosobowa instytucja charytatywna. I powiedziałem sobie: Koniec z tym! Koniec dymania Michała. Mam dosyć własnych problemów. Wypisałem się z tego grajdołka.
Ania patrzyła na mnie, wyraźnie zaskoczona.
- Jednak się zmieniłeś - uznała. - Chyba już pójdę. Dziękuję za herbatę. - Podniosła się z fotela.
Powstrzymałem ją.
- Czy ja powiedziałem "nie"? - zapytałem. I ciągnąłem, nie zważając na jej konsternację. - Masz rację, pewne rzeczy się nie zmieniają. Na przykład dotrzymywanie obietnic. Wiesz, że ja dotrzymuję obietnic.
- Choć oczywiście nie zawsze i oczywiście nie wszystkich - na ustach Ani ponownie pojawił się uśmieszek. Tak, kiedyś często tak mówiłem. Nie martw się, ja dotrzymuję obietnic. Choć oczywiście nie zawsze i oczywiście nie wszystkich.
- Tej dotrzymam - powiedziałem. - Twój ojciec bardzo pomógł Radkowi. Wcześniej chłopiec był przykuty do łóżka. Teraz zdaje maturę. Jest najlepszym uczniem w swojej klasie. Wie, że musi ciężko pracować na to, co inni mają już od razu. Jeśli w przyszłości chce być przyjęty do pracy, to naprawdę musi być lepszy od swoich pełnosprawnych rywali. Dzięki twojemu ojcu w ogóle mógł wystartować w tym wyścigu. Choćby z tego powodu wam pomogę.
- Przed chwilą mówiłeś...
- Najpierw musiałem się trochę wyzłośliwić.
- Dawniej taki nie byłeś.
Uśmiechnąłem się samymi ustami.
- Ustaliliśmy już chyba, że nie jestem taki, jak dawniej.
Odwzajemniła uśmiech.
2
Wiadomo.Wyłączyłem telefon. W tym samym momencie zajęczał dzwonek od drzwi. Brutus oczywiście natychmiast zaczął ujadać pod drzwiami. Ani chwili spokoju.
Tutaj chciałeś usunąć się, i zrobiłeś to pochopnie. Nie wynika ze zdania, kto zaczął wątpić: chłopak czy bohater?Gdy widzi się coś takiego po raz nie wiadomo który, to naprawdę zaczyna wątpić w rodzaj ludzki.
Zazwyczaj uśmiech zaczyna się na ustach. Wiem, że chodzi o delikatny uśmiech, ale mogłeś wybrać inny opis:- Właź - uśmiechnąłem się samymi ustami.
- Właź - wykrzywiłem usta w wymuszonym uśmiechu.
Michale... cokolwiek bym tutaj napisał, będę się powtarzać. Nie lubię się powtarzać.
Puszczasz oczko do czytelnika, ale oczko te, o dziwo, mało kto odbierze, chyba że - czyta ciebie z takim zaangażowaniem, jak ja. No i co ja mam powiedzieć, napisać? Że zazdroszczę, jak świetnie kreujesz bohaterów otoczenie, jak gładko przechodzisz w fabule do kolejnych elementów, jak czule traktujesz każdą z postaci? No to napiszę: zazdroszczę.
Mimo, że napisałeś, żeby nie brać poważnie tego tworu - widzę tutaj rozrachunek z własnym ja - coś, co chcesz oddzielić. Przeszłość i przyszłość, myśl, w której rozprawiasz się ze zmianami, które w tobie zachodzą. Ewoluujesz.
Żywo wprowadzasz elementy życia w wyimaginowany tekst i robisz to cholernie zręcznie. A resztę, już znasz...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
3
Chyba nas lubisz, że ciągle dodajesz tu teksty. ;P
Na tym etapie, na którym jesteś, możemy pisać tylko "dobre", "bywało lepsze", "super jak zawsze", "wyśmienite", "ciekawe" itd.
Błędów większych już nie wskażemy, bo pisać potrafisz. Styl masz wyrobiony, a w Twojej głowie siedzi wiele pomysłów. Nic tylko pisać, pisać, pisać i wysyłać. Gdziekolwiek i komukolwiek - może ktoś wyda.
Gdzieś tu na forum Andrzej Pilipiuk powiedział, że debiutantowi nie wystarczy, że osiągnie poziom wydawniczy - musi być lepszy od pisarzy wydawanych. I tylko tutaj widziałbym przeszkodę. Moim zdaniem piszesz na tyle sprawnie, co już wielokrotnie powtarzałem, że ktoś mógłby wydać Twoją książkę. Teraz musisz popracować nad niebanalnym pomysłem, który przeskoczy Wielkich Pisarz. I to będzie pole do popisu, bo przyznam, że jeszcze nie widziałem fenomenalnego pomysłu w Twoich tekstach. Są bardzo dobre, ale niefenomenalne.
Ten na przykład jest typowo tekstem rzemieślniczym. Napisanym tak dobrze i sprawnie, że czytelnik nie zwraca uwagi, że czyta o dupie Maryni.
Na tym etapie, na którym jesteś, możemy pisać tylko "dobre", "bywało lepsze", "super jak zawsze", "wyśmienite", "ciekawe" itd.
Błędów większych już nie wskażemy, bo pisać potrafisz. Styl masz wyrobiony, a w Twojej głowie siedzi wiele pomysłów. Nic tylko pisać, pisać, pisać i wysyłać. Gdziekolwiek i komukolwiek - może ktoś wyda.
Gdzieś tu na forum Andrzej Pilipiuk powiedział, że debiutantowi nie wystarczy, że osiągnie poziom wydawniczy - musi być lepszy od pisarzy wydawanych. I tylko tutaj widziałbym przeszkodę. Moim zdaniem piszesz na tyle sprawnie, co już wielokrotnie powtarzałem, że ktoś mógłby wydać Twoją książkę. Teraz musisz popracować nad niebanalnym pomysłem, który przeskoczy Wielkich Pisarz. I to będzie pole do popisu, bo przyznam, że jeszcze nie widziałem fenomenalnego pomysłu w Twoich tekstach. Są bardzo dobre, ale niefenomenalne.
Ten na przykład jest typowo tekstem rzemieślniczym. Napisanym tak dobrze i sprawnie, że czytelnik nie zwraca uwagi, że czyta o dupie Maryni.