Ostatnia przysługa...

1
Ostatnia przysługa…





Zatrzymałem się w przydrożnym barze, w którym człowiek dla człowieka jest anonimowy, w którym się siada i rozmyśla nad samym sobą. Mam dużo do przemyślenia, ale mało czasu. Zaparkowałem na małym parkingu przed barem. Nie zamykam samochodu, to już bez znaczenia. Pogniotło mi się ubranie, zdecydowanie za długo jechałem. Teraz rozprostowuje wszystkie kości. Pogoda jest przepiękna, z nieba leci palący żar. Jestem na parkingu, jest tu tylko ten rozlatujący się bar. Można tu zrobić krwawą jatkę i nikt by tego nie zauważył. Wejdę do baru. Musze się zatrzymać…

O Boże, co za syf, w środku gorzej niż na zewnątrz. Pięć stolików na krzyż, a przy barze siedzą dwie stare baby. Nie obchodzi mnie to, siadam gdzieś na uboczu.

Mogę spędzić tu tylko godzinę. Co będzie potem? Nie wiem, źle będzie. Zasłużyłem. Na pewno zasłużyłem. Zaraz podejdzie kelnerka, już idzie, zapyta teraz:

--co dla pana?—Obleśna baba nie prała fartucha chyba z rok, ogólnie jakaś brudna.

--kawę i paczkę papierosów—

--a ta kawa, po co ci draniu, i tak już jesteś trup—

--co powiedziałaś??—

--już podaję. To będzie wszystko?—

--tak wszystko, a która jest godzina?—

--samo południe—

Samo południe. Jeszcze godzina. Finałowa godzina…

O, są, kawa i papierosy. Nie smakują jak zazwyczaj, Nie mogą tak smakować po tym, co zrobiłem, po tym wszystkim. Jestem słaby, zmęczony po raz pierwszy w moim życiu. Przegrałem, nie potrafię i nie umiem dalej walczyć. Ucieczka jest bezsensowna, znajda mnie wszędzie. Nawet, jeśli nie oni, to sumienie mnie znajdzie i zniszczy. Sumienie to ogromna moc, siedzi nam w głowie i podpowiada, co zrobić a co nie, co dobre a co złe. Jeśli podejmiemy złą decyzje, to karze nas boleśnie, nie daje nam spokoju. Umrzeć jest lepiej niż żyć z przegnitym sumieniem, z ciągłymi myślami, które niszczą i paraliżują ci świat.

Uczucie szarości, wegetacji i beznadziei. Ręce mi się trzęsą, zalewa mnie zimny pot. Kończę już. Piętnaście minut, muszę wybrać swój koniec. Całe życie planowałem żeby coś po sobie zostawić, umrzeć tak, jak ja będę tego chciał. W wybrany sposób. Dziś pozostał mi jeden wybór.

Nie dam im satysfakcji z zemsty, będą czuli niedosyt, a ja wyrównam rachunki z własnym sumieniem…

Już są, podjechali, dziesięciu może dwunastu, kaci z wyrokiem… Za paskiem mam glocka, całe życie go używałem, to mój przyjaciel jedyny. Jest ze mną od początku, nigdy mnie nie zawiódł. Miałem kiedyś na nim wyryte inicjały, ale się starły przez ciągłe używanie. Dziesięć lat dzień w dzień. Za chwilę go opuszczę, on dobrze o tym wie, ale mam jeszcze jedna prośbę do starego kumpla…

Stoją metr ode mnie, trzech. Don nie odważył się przyjść sam, musiał wziąć całą armię, szczeniak i partacz. Pewnie rozwaliłbym ich wszystkich w pięć minut. Idioci bez finezji i poczucia fachu. Don. Coś tam do mnie gada:

--można się przysiąść? Papierosa mogę? Chyba mogę, co?

--częstuj się—Wypala teraz ta fajkę jakby mnie wypalał, kawałek po kawałeczku. Tchórz, z armią za plecami. Ja nigdy nie potrzebowałem wsparcia, nigdy, nawet teraz nie potrzebuję.

--to co człowieku, jedziemy, co? Albo czekaj, ty wiesz co zrobiłeś, wiesz, że jesteś już trupem… Lubię cię, zawsze lubiłem. Ceniłem za profesjonalizm, nie było sprawy, której byś nie załatwił. Teraz ty jesteś sprawą do załatwienia, wiesz, że musze ją załatwić, rozumiesz. Mam do ciebie szacunek. Boje się ciebie, ty draniu bez imienia. Sam dobrze wiesz co ci się należy za to co zrobiłeś, a raczej co ci grozi…

--wiem…

--zamknij się, ja teraz mówię, ty milczysz!! Masz dwie opcje, nie w sumie jedną! Ja zaraz stąd wyjdę i odjadę, wszyscy odjedziemy! Zostawiam cię, bo mam do ciebie zaufanie. Zostaniesz tu sam. Zakładam i mam nadzieję, że do końca pozostaniesz zawodowcem, który trzyma się zasad. Jeśli nie postąpisz tak jak powinieneś twoja cała przeszłość nie będzie miała żadnego sensu—

Wstał, cały czas patrzy na mnie, jakby chciał się upewnić czy zrozumiałem jego gadanie… Wyszli, już wszyscy stoją na parkingu, który teraz jeszcze bardziej się zakurzył. Mam jedyne wyjście, on wiedział jakie, teraz rozmawiając tam ze wszystkimi na parkingu, ukradkiem patrzy mi prosto w oczy. Boi się, czy aby na pewno dokończę swoje dzieło, niedowierza, bo on postąpiłby inaczej…

Patrzę na mojego przyjaciela, mój pistolet. Wyciągam go zza paska, wyjmuję magazynek, po kolei opróżniam go z naboi, słyszę odgłos ich upadku na drewnianą podłogę. Już jest pusty. Teraz sięgam do kieszeni po nabój, ten jedyny, szczerozłoty nabój. Bałem się go całe życie, teraz jest jedynym ratunkiem, jedynym wyjściem. ładuję go do magazynka, wszedł lekko, bez wysiłku…

Teraz widzę, że wszyscy z parkingu mnie obserwują, są w gotowości, trzymają spluwy tak mocno, że zaraz im popękają. Są zdziwieni, nie przypuszczali, byli przygotowani na rzeź… Patrzę im prosto w oczy, po kolei każdemu. Przyjaciel dał znak gotowości, przykładam go do głowy, coś szepta, prosi mnie, to nic nie zmieni… Palec na spuście. Dziękuje przyjacielu…

3
Rzeczywiście ciekawy pomysł.Mógłbyś to trochę rozwinąć,bo tekst zostawia parę wątpliwości,pytań,choćby to co uczynił główny bohater,że zasłużył na zesmtę(nie jestem pewien czy to tam znalazłem,bo trochę zaspany jestem).Wygładź to trochę,skróć niektóre zdania.



Pozdro.

4
Dzięki , za ocenę. Stylistycznie jestem do bani , to wiem, ale jeśli chodzi o tekst, to specjalnie zostawiłem tyle pytań, żeby każdy mógł sam sobie dopowiedzieć, we włąsny sposób reszte historii. Niewiadoma zawze intryguje... pozdr i jeszczev raz dzieki :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”