
Na wyspie Therenii odbywały się kwalifikację do Wielkiego Turnieju Coenhana, nazwanego tak na cześć potężnego wojownika o tym imieniu.
Arena znajdowała się w środku miasta, a na jego obrzeżach stał wielki zamek w którym przebywał król Renad III ze swoją służbą. Zamek Renada stał na wzgórzu, które pokryte było bujno-zieloną trawą. Siedziba króla zbudowana została z czerwonej cegły, a jej ściany były bardzo grube. Do zamku prowadził potężny, drewniany most, na którego końcu stały ogromne drzwi z metalowymi zdobieniami strzeżone przez strażników. Na dwóch szczytach zamku stały bardzo wysokie wieże z łucznikami. Z wieży padał widok na całe miasto i jej obrzeża. Wokół areny stały średniowieczne domostwa, zbudowane z cegieł do których światło dzienne wpadało tylko przez drzwi. Mieszczaństwo zawszę stało przed domami rozmawiając ze sobą – chyba, że pracowali - a w domach siedzieli tylko wtedy gdy jedli, albo spali. Na zewnątrz można było usłyszeć szepty, wrzaski czy brzdęk obijających się monet w mieszku. Lecz nie dziś, dziś wszyscy byli na arenie czekając na walki wojowników, którzy starali się o zakwalifikowanie do turnieju.
Arena przypominała rzymskie Koloseum. Dookoła stało dziesięć pięter kamiennych ław na których siedzieli gapie, a w środku znajdowało się pole bitwy na którym mieli walczyli wojownicy. Podziemny tunel przypominający ciemne lochy oddzielał pole od miasta. W piasku na arenie było widać ludzkie szczątki i kawałki broni. Chociaż na trybunach siedzieli już gapie, to wojowników jeszcze nie było, ale lada moment mieli się zjawić.
W sali przygotowawczej dla wojowników stało dwóch strażników odzianych w stalowe, srebrne zbroje z herbem Therenii na piersi, które wyglądało jak wijący się wąż wokół miecza wbitego z skałę, za to na ich plecach spoczywały miecze z złotą rękojeścią wysadzaną rubinami. W pomieszczeniu były tylko poustawiane pod ścianą ławy służące do odpoczynku.
- I kiedy oni przyjdą, hę? – powiedział jeden ze strażników.
- Nie mam pojęcia – odparł drugi. Poczym wyjął z za pazuchy małą piersiówkę ze spirytusem, otworzył ją i gdy już miał przystawić do ust usłyszał w oddali kroki i szepty. Spojrzał szybko na drzwi i schował trunek. Drzwi się otworzyły, a do sali weszło trzech mężczyzn.
- No i jesteśmy na miejscu – powiedział najzamożniej ubrany z nich. – Jestem przewodnikiem i oprowadzam wojowników na kwalifikacjach – mówiąc to patrzył na dwóch wojowników, jeden z nich był wysokim, dobrze zbudowanym brązowookim mężczyzną koło trzydziestki. Miał czarne, krótko strzyżone włosy, smukłą, męską twarz o poważnym wyglądzie i do tego bliznę na prawym policzku wielkości palca, która dodawała mu męskiego wyglądu. Męska twarz i blizna powodowały, że wyglądał na osobą z którą lepiej nie zadzierać. Ubrany był w poprzecieraną, skórzaną zbroję, która była brązowa. Drugi był podobnej postury, jednak miał białe włosy, a oczy niebieskie. Twarz bardzo gładką i przyjemną. Odziany w starą czerwono-żółtą szatę, która ciągnęła się po ziemi stał spokojnie słuchając mówcy.
- Tak więc – ciągnął dalej przewodnik. – Zaraz wejdziecie na arenę i będziecie walczyć na śmierć i życie, ten który wygra zakwalifikuje się do Wielkiego Turnieju Coenhana. Wy jesteście pierwszą parą, która będzie dziś walczyć – poczym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni eleganckiej koszuli dwa kawałki pergaminu i pióro. – Musicie tylko jeszcze to podpisać i będziecie mogli się przygotować.
- Co to jest? – powiedział niebieskooki.
- Zgoda – powiedział jego przeciwnik.
- Jaka zgoda?
- Wyrażamy zgodę na walkę ze świadomością, że jeden z nas umrze.
Przewodnik wyjął pióro i podał wojownikowi z blizną, który wziął je i podpisał zgodę. Podał pióro swojemu przeciwnikowi, który lekko wahając się uczynił to samo.
- Tak więc macie godzinę na przygotowanie się, a potem wychodzicie na arenę – powiedział bogato odziany mężczyzna, który zmierzał w kierunku wyjścia. – A, zapomniał bym – zatrzymał się przy drzwiach. – Zaraz Gedik przyniesie wam zbroje i broń.
Poczym spojrzał się jeszcze raz na wojowników i wyszedł.
Do Sali wszedł krasnolud a zanim dwóch pachołków trzymających zbroje i miecze.
- Witajcie, jestem Gedik, pracuje jako kowal i zbrojmistrz, dostałem zlecenie na wykonanie oręża i zbroi na turniej. Oto wasze wyposażenie – spojrzał na pachołków, którzy podeszli do wojów i wręczyli im po zbroi i mieczu.
- Mam nadzieję, że sprzęt jest dobry – powiedział z dumą krasnolud.
Minęła godzina. Do Sali wszedł przewodnik i drugi bardziej zamożny mości pan.
- Gotowi? – spytał przewodnik.
Wojownicy chodź byli już gotowi nic nie powiedzieli, spojrzeli tylko w kierunku drzwi prowadzących na pole walki.
- Jam jest Grelyt – wyrwała się człowiek, który przybył z przewodnikiem. – Jestem organizatorem kwalifikacji. Chodźcie za mną.
Poczym wyszli na arenę. Grelyt potknął się o kość pogrzebaną w piasku i z obrzydzeniem wszedł na plac.
- Witam! – krzyknął organizator, a wszyscy ci którzy rozmawiali, uciszyli się i spojrzeli w stronę mówcy. – Dziś rozpoczynają się kwalifikację do Wielkiego Turnieju Coenhana.
Pierwszą parą są: Ignes rycerz z południowych gór Bereea i Devilo mag z klasztoru Relitów położonego na północ od stolicy. Czy wojownicy są gotowi? – wtem rozległ się wiwat widzów, którzy już nie mogli doczekać się walki. – Tak więc zaczynamy, proszę ustać na środku areny – Grelyt schował się do środka, a z trybun słychać było głos który mówił: „Strat!”.
Ignes nerwowo rozejrzał się wokół siebie, szybko zdjął z pleców miecz i przybrał pozycję bojową, wiedział, że jeśli szybko nie przejdzie do ataku to zginie. Devilo nic nie zrobił.
Zawodnicy krążyli chwilę wokół siebie, gdy naglę mag złożył dłonie tak jak do modlitwy i krzyknął coś w niezrozumiałym języku. Wtem zaczął promieniować żółtą poświatą, a energia która się z niego wydobywała była tak potężna, że ziemia zaczęła się trząść pod nogami.
Rycerz wiedząc, że ta energie za dobrze nie wróży uniósł miecz nad głowę, ostrzem wycelował w przeciwnika i rozbiegł się w jego kierunku. Gdy już miał nadziać czarownika na ostrze ten wyzwolił z siebie zgromadzoną energie, która eksplodowała odrzucając Ignesa kilka metrów dalej. Rycerz leżał nieruchomo na brzuchu, a spod niego wypływała krew. Niebieskooki stanął na baczność i pokłonił się przed ciałem przeciwnika. Widownia zaczęła wiwatować, krzycząc przy tym: „Następni!”. Czarodziej obrócił się na pięcie i ruszył dziarsko do drzwi.
- Stój. Jeszcze nie… nie skończyliśmy – wymamrotała leżąca postać.
Zdziwiony mag odwrócił się. Widzowie zamarli. Czarnowłosy podniósł się z trudem i ustał na nogach podpierając się mieczem.
- Jesteś niezdolny do walki – powiedział mag.
- Jeszcze cię po… pokonam – odparł Ignes.
- Nie lubię walczyć z wykończonymi – Devilo uniósł ręce nad głowę, zebrał w nie niebieską energię i rzucił w rycerza. – Teraz będziemy mogli walczyć.
Mieszkaniec gór Bereea naglę zyskał siłę, podniósł miecz przed siebie niedowierzając, że jest pełen sił, podskoczył. Widzowie byli bardzo zaskoczeni.
- Ale czemu to zrobiłeś? – zapytał ciemnowłosy.
- Po prostu walczę honorowo. Ale koniec tego gadania. Walcz!
Ignes podbiegł do maga i zamachnął się mieczem, który zbliżał się w stronę szyi czarodzieja, a ten w ostatnim momencie zrobił unik. Rycerz szybko odskoczył i wiedział, że musi jak najszybciej użyć swojej tajnej broni. Ścisnął mocno miecz, który uniósł przed siebie, skupił się i uderzył maga tak szybko, że nikt nawet nie zauważył. Mag raniony w ramię stracił równowagę, co jego wróg szybko wykorzystał dźgając go w brzuch. Raniony Devilo padł na ziemie jak łańcuch, a widownia znów zaczęła swój wiwat i krzyki, które brzmiały: „Wykończ go!”. Ciemnowłosy spojrzał na przeciwnika, podniósł miecz wysoko nad głowę i zamachnął się w stronę maga…