Sen to zdrowie [suspens + gore]

1
[zawiera wulgaryzmy]


   Przez całe życie nie znosiłem spać. Sen - brat śmierci, objęcia Morfeusza, sen to zdrowie - tego typu bzdury mnie nie dotyczyły. Od dziecka traktowałem go jako kompletną stratę czasu; czasu, w którym można było zrobić tyle pożytecznych rzeczy! Na przykład wysmarować gilami z nosa pół ściany nad łóżeczkiem albo wrzucić do zlewozmywaka całą paczkę zdobytej przez mamę z niemałym trudem angielskiej herbaty w torebkach i zaparzyć ją wodą z kranu, zalewając przy okazji kuchnię i sąsiadów. Rodzice wtedy oczywiście nieświadomi niczego smacznie spali i popatrzcie, co im z tego spania przyszło: remont mieszkania i dobruchanie (idiotyczne słowo, nie sądzicie?) sąsiadów bonami Peweksu... Taaa, byłem małym, wrednym, nie dającym wyspać się rodzicom upierdliwcem.
   Kiedy podrosłem, priorytety oczywiście się zmieniły. Z jednym wyjątkiem: sen wciąż pozostał na ostatnim miejscu. Spać tylko tyle, ile potrzeba do normalnego funkcjonowania - oto moja dewiza. Taki Edison, na przykład, sypiał tylko cztery godziny na dobę i zapewne to właśnie dzięki temu wynalazł żarówkę i gramofon. To oczywiste - miał o wiele więcej czasu na myślenie, prawda? Choć Edisonem nie byłem, mnie również wystarczało niewiele snu: kładłem się w środku nocy a wstawałem bladym świtem - i wszystko grało, jak w jego gramofonie. Poza tym w moim przypadku ilość nie szła w parze z jakością; o, nie: spałem krótko, ale intensywnie. Ludzie, nie do wiary, co mi się śniło! Fabuły Tarantino to przy moich snach opowieści dla pensjonarek. Zwierzyłem się kiedyś z tego mojej ówczesnej dziewczynie, która zaraz potem została moją byłą dziewczyną. Zadzwoniła później tylko raz - nie, nie chciała umówić się, żeby zabrać swoje rzeczy; poradziła mi tylko wizytę u specjalisty.
   Oczywiście nie poszedłem. Doszedłem do wniosku, że nie warto ryzykować, zresztą nie znam żadnego demonologa, a profesor Hołyst mieszka w Warszawie i ma lepsze rzeczy do roboty. Co do pozostałej części zakresu tematycznego moich snów, uznałem, że mieści się w granicach normy.
   Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy skończył się jeden z moich snów. Tak jak Martin Luther King miał swój wielki sen, tak ja miałem swój. Na tym śnie akurat bardzo mi zależało. Mój wielki sen o zostaniu inżynierem. Rektor politechniki uznał jednak, że moje postępy w nauce, a właściwie ich brak, nie rokuje dobrze dla mojej przyszłości w budownictwie lądowym, w związku z czym, żebym się dłużej nie męczył, skreślił mnie z listy studentów już po pierwszym semestrze. Widocznie zależało mu także, bym do reszty nie stoczył się w zdradliwe odmęty próżniactwa i nicnierobienia, bo załatwił mi wizytę w Wojewódzkiej Komendzie Uzupełnień, która z kolei wysłała mnie na roczny pobyt w koszarach pułku artylerii mieszanej, w zielonym garnizonie gdzieś na południu Polski.
   I tak z budownictwa lądowego trafiłem do wojsk lądowych. Coś jak krzesło i krzesło elektryczne...


* * *


   Wiedziałem, że nie będzie dobrze, kiedy tylko przekroczyłem bramę jednostki. Obejrzałem się za siebie i na wytynkowanym na biało pasie ceglanego gzymsu jej zwieńczenia ujrzałem napis:
   ARTYLERIA – BÓG WOJNY
starannie wymalowany czerwoną farbą, zapewne przez jakiegoś pułkowego artystę. Napis na bramie budził natychmiastowe skojarzenia, zwłaszcza kiedy miewało się takie sny, jak ja. Ten co prawda był od wewnątrz i jak się niedługo później okazało, miałem patrzeć na niego z okna swej żołnierskiej izby przez najbliższe dziewięć miesięcy.
   No tak, zapomniałem Wam powiedzieć: jako człowieka wykształconego w stopniu średnim, z maturą i semestrem wyższych studiów inżynierskich, wysłano mnie do Szkoły Młodszych Specjalistów na trzymiesięczne przeszkolenie, po czym, już z jedną belką na pagonach, przydzielono do plutonu remontu uzbrojenia krem-u, czyli kompanii remontowej.

   Dziś twierdzę, że to wszystko przez ten las, otaczający jednostkę aż po horyzont.
   Całe życie mieszkałem w moim mieście, w nim spałem i w nim śniłem swoje chore sny. Podobnie w SMS: szkoła zlokalizowana na obszarze dużego miasta wojewódzkiego również nie dawała mi powodów do zmiany przyzwyczajeń – z oczywistych względów spało się tam mało, a sny, jakie w niej miewałem, były nawet bardziej wyraziste niż kiedyś. Czułem w nich ciepło słońca na policzkach, zapach łąki, a wóz bojowy straży pożarnej jeżdżący po biurach dwunastego piętra przeszklonego wieżowca był TAKI czerwony... Ba, raz nawet utopiłem się na śmierć w jeziorze! Na szczęście to śniło mi się tylko raz – bo musicie wiedzieć, że moje sny czasem się powtarzały. Nie rządziły tym żadne zasady, nie miałem też na to żadnego wpływu: jasne, że najlepiej byłoby, gdyby co noc śnił mi się pobyt w saunie z reprezentacją szwedzkich siatkarek, ale nie ma tak słodko – równie dobrze może powtórzyć się ten z goniącym mnie winniczkiem, który chwilę wcześniej pochłonął aparatem gębowym przyczepę kempingową „Niewiadów”. Albo ten z jeziorem...

   Tak, to ten las.
   Na bank.
   Natura wzięła na mnie odwet za ludzką ingerencję w jej sprawy – za zapory i regulację rzek, wyrąb tropikalnych lasów, wypalanie traw, emisję tlenku węgla i tak dalej. Wybrała mnie sobie jako reprezentanta gatunku ludzkiego i uczyniła celem swej straszliwej zemsty, kurwa mać.
   Przepraszam. Kiedyś w ogóle nie zdarzało mi się przeklinać, ale teraz mi się wypsnęło. Wiecie, jak się wejdzie między wrony... No i jestem trochę zmęczony. Trochę? Nie, nie trochę. Jestem bardzo, TAK BARDZO zmęczony.
   To przez sen. Po prostu za dużo snu...
   Śmiejecie się. Nie, nie – śmiało, nie przejmujcie się, ja się nie obrażam. Ja rozumiem. Łatwo Wam się śmiać, bo nie jesteście mną.
   Najchętniej spałbym w nieskończoność. Nawet gdy nie spałem, marzyłem o tym by spać. Kiedy punkt dwudziesta druga na kompanii gasło światło, ja gasłem wraz z nim, by otworzyć oczy dopiero na pobudkę. Gdy wszyscy schodzili na poranną zaprawę, ja rozpłaszczałem się na swoim wozie (czyli łóżku), którego sprężyny były tak mocno rozciągnięte, że zapadałem się w głąb ramy na jakieś dwadzieścia centymetrów. Potem wystarczyło nakryć twarz poduszką, wygładzić szary koc i schować pod niego ręce. Na pierwszy rzut oka moje kojo nie różniło się wtedy od innych, stojących obok i zaścielonych tak starannie, by broń Boże nie dać szefowi kompanii pretekstu do zrobienia kipiszu. Zyskiwałem w ten sposób dodatkowe pół godziny. Pół godziny SNU. W dodatku zasypiałem leżąc na plecach. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nigdy; musiałem leżeć na brzuchu z podkurczoną prawą nogą – inaczej za cholerę nie usnąłem! A tu proszę.

   Już wtedy powinienem był zorientować się, że coś jest bardzo nie w porządku.

   W dzień, gdy tylko nadarzyła się okazja, chowałem się gdzieś po kątach warsztatów lub garaży i dosypiałem w warunkach urągających wszelkim zasadom BHP, nieraz ryzykując przejechanie przez BWP-a lub inne dziadostwo na kołach czy gąsienicach. Na popołudniowych zajęciach, gdy chłopaki męczyli się nad zeszytami z mozołem rysując znak taktyczny kompanii czołgów, ja zwijałem zielony beret wojsk lądowych w rulonik, kładłem przed sobą na blacie i składałem na nim swą umęczoną głowę. Nie do wiary – spałem nawet podczas musztry! Nie pytajcie jak to możliwe; i tak Wam tego nie wyjaśnię, bo jak? I w ten oto sposób zaspokajałem tą dziwną i niespotykaną wcześniej u mnie potrzebę snu. Był tylko jeden szkopuł.

   Nagle, z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc, przestałem śnić. A przynajmniej nie pamiętałem, żeby cokolwiek mi się śniło...


* * *


   Niedługo po tym, jak straciłem swoje sny, pewnej nocy obudził nas wystrzał. Otworzyliśmy oczy i spojrzeliśmy po sobie – dwanaście ciemnych postaci leżących na skrzypiących łóżkach, majaczących w ciemności rozjaśnionej nieco wpadającym przez okno światłem księżyca.
   - No – powiedział Suseł, który w ciągu doby spał tylko trochę mniej ode mnie – tak to jest, kiedy bawisz się na warcie bronią.
   - Dziwisz się? – zapytał Jaworski Plus i nabrał w płuca więcej powietrza, żeby powiedzieć jeszcze coś mądrego. Nie zdążył. Przerwał mu kolejny, suchy wystrzał z kałacha. A potem usłyszeliśmy całą serię – pełny magazynek wypruty w ciszę nocy jednym naciśnięciem spustu. Pozwolicie, że nie opowiem Wam, co działo się dalej tej nocy. Wybaczcie: zasnąłem.

   Rano, po zaprawie, którą jak zwykle spędziłem płasko w łóżku, do izby wpadł Jaworski Plus. Ziewając jak hipopotam po nocnej zmianie, odcinałem właśnie z krawieckiego centymetra kolejny, żółty prostokącik.
   - Przy śniadaniu coś wam opowiem – wysapał z tajemniczą miną, chowając do szafki pastę i szczoteczkę do zębów.
   W stołówce usiedliśmy przy tym samym, co zwykle czteroosobowym stoliku: ja, Suseł, Piotruś Zajdel i Jaworski. Jaworski Plus. Spojrzeliśmy na niego wyczekująco. Strzelał podejrzliwie oczami na prawo i lewo, mimo że ledwo powstrzymywał się od opowiedzenia nam, o co chodzi. Wszyscy dookoła rozmawiali przyciszonymi głosami o tym samym; o nocnej strzelaninie.
   - Wiecie, że mój brat ma służbę w izolatce – zaczął Jaworski, smarując bułkę serkiem topionym z szynką i pieczarkami.
   - Konkretnie – zażądał Piotruś – bez przydługich wstępów.
   Wszyscy wiedzieli, że brat bliźniak Jaworskiego, zwany Minusem z powodu braku jakiegokolwiek fizycznego podobieństwa do Plusa, ma służbę w izolatce.
   - Dobra – spojrzał na nasze twarze i wyrzucił z siebie najświeższe wiadomości. Były faktycznie porażające.
   - Dziś w nocy przynieśli do izolatki wartownika, chłopaka z pierwszej baterii. Był zielony ze strachu i nie dał wyrwać sobie z rąk kałacha. Nie miał już nabojów, ale na lufie był bagnet i on tym bagnetem chciał kogoś rozpłatać. Dowódca warty ma prawie odcięty mały palec!
   - Zwariował? – zapytałem.
   - Podobno tak. Na szczęście nikogo nie postrzelił. Ale ja wiem o czymś, o czym nie wie dowódca – zniżył głos do szeptu – kiedy wreszcie nad ranem się trochę uspokoił, opowiedział mojemu bratu, co się stało...
   - No? – Suseł aż drżał z niecierpliwości.
   - Mówił, że przeniósł się do innego wymiaru!
   - No nie – parsknął Piotruś – to przez te ich wynalazki, które piją na swojej kompanii. Inny wymiar! Proszę cię, Jaworski, czy ten twój brat do reszty ochujał, żeby wierzyć w takie brednie?
   Jaworski spojrzał na Piotrusia, a jego wzrok pełen był wyrzutu.
   - Wiesz, co on mówił? Szedł sobie wzdłuż płotu, normalnie, jak to na warcie. I nagle płot zniknął, a on znalazł się w jakimś mieście. Domy, ulice, samochody i ludzie. Ale wszystko było na lewą stronę. Nie wie, jak to możliwe, ale meble w tych domach stały jakby na zewnątrz, oplecione rurami, kaloryferami i tak dalej. Dachówki były POD belkami...
   - Krokwiami – wtrąciłem, bo jednak zdążyłem liznąć trochę wiedzy.
   - Nieważne. Chodniki biegły środkiem, a ulice, takie wąskie – po bokach.
   - U mnie w Olsztynie też są takie ulice. To się nazywa aleje – wtrącił Suseł.
   - Nie przerywaj – Jaworski podniósł ostrzegawczo rękę – rury z gazem i wodą...
   - Sieci – szepnąłem odruchowo i zostałem spiorunowany wzrokiem Plusa.
   - ...leżały na ziemi zamiast pod ziemią. Samochody też były wywrócone na lewą stronę, miały stalowe opony na gumowych felgach i jeździły do tyłu, ale najgorsze... najgorsi byli ludzie. Chodzące tyłem człekokształtne ochłapy mięsa z mózgami na zewnątrz, wysmarowane krwią. Wtedy się zrzygał, a potem rzucił na ziemię, odbezpieczył broń i wrzasnął „stój, bo strzelam!” No i strzelił. Ostrzegawczy w powietrze. Dacie wiarę? W powietrze! Potem strzelił przed siebie. Przypadkiem trafił jednego z tych odwróconych, a on rozpadł się i ze środka wypadła skóra. Kombinezon z ludzkiej skóry i włosów. To wtedy walnął serią i zaczął tak strasznie wrzeszczeć (a, wtedy musiałem już zasnąć). W krótkofalówce są te sygnalizatory antynapadowe, wiecie – jak was stukną i upadniecie albo jak schylicie się, żeby zawiązać sznurowadło, to ryczy na wartowni. Jego koleś z baterii, który był z nim na warcie, tylko na drugiej zmianie, powiedział bratu, że kiedy po niego przybiegli, leżał skulony na ziemi i ssał kciuk. Gdy ich zobaczył, znowu zaczął strzelać i wrzeszczeć, ale nie miał już pocisków. To ciął bagnetem. No to go związali...
   - O kurwa – westchnął Suseł.
   - No - potwierdził Jaworski – a wiecie, co jest najlepsze?
   - Co może być lepszego od mózgu na wierzchu? – westchnął z kolei Piotruś i odłożył ledwo napoczętą bułkę na talerz.
   - Ten kolo, co ratował wartownika, też przez chwilę widział tę skórę...
   A ja głupi myślałem, że jestem jedynym, któremu śnią się takie idiotyzmy... To znaczy śniły, kiedyś.
   - Ona potem zniknęła. Ta skóra. Na chwilę spuścił ją z oczu, a kiedy spojrzał jeszcze raz, już jej nie było.
   Miałem dość. Piotruś i Suseł chyba też, bo beknąwszy głośno wstali od stołu, mówiąc grzecznie „dziękuję”.
   Dzień minął jak zwykle. Udało mi się zdrzemnąć we wnętrzu haubicy samobieżnej, odstawionej do naszego garażu w celu dokonania obsługi okresowej. Jaworski pokazał nam popołudniu prokuratora wojskowego, który właśnie wychodził z budynku sztabu razem z dowódcami pułku i baterii, w której służył ten nieszczęśnik z izolatki.
   A wieczorem wreszcie mogłem iść spać.

   W środku nocy obudził mnie Suseł. Potrząsał moje ramię i szeptał gorączkowo: „Inżynier, Inżynier, obudź się!”
Nie muszę chyba tłumaczyć skąd wzięła się moja ksywa, no nie?
Otworzyłem oczy i patrząc w sufit szepnąłem:
   - Czego?
   - Słuchaj, ja... ja widziałem przed chwilą tygrysa! W sraczu!
   - Dlaczego ja?
   - Co dlaczego ty?
   - Dlaczego budzisz właśnie mnie?
   - No bo... studiowałeś, nie?
   - Jaki to ma związek z twoim tygrysem?
   - Słuchaj, ja chyba też zwariowałem...
   - To pewnie od tego bromu, który wsypują nam do zupy – stwierdził Piotruś Zajdel, którego obudził głośny szept Susła. Jeśli w ogóle szept może być głośny.
   Suseł przysiadł na skraju mojego łóżka i splótł nerwowo dłonie.
   - Zachciało mi się lać, więc wstałem i poszedłem do kibla. Kiedy już tam byłem, odruchowo otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi, chociaż pamiętałem, że jak robiliśmy wieczorem rejony (kto robił, ten robił, a kto spał, ten spał, ha, ha) to one były zamknięte, bo ktoś zapchał muszlę, więc dyżurny wyłączył ten sracz z użytku. Zanim sobie to uświadomiłem, pociągnąłem je, a one się otworzyły – przerwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś - wiecie, widziałem kiedyś w jakiejś gazecie zdjęcie psa siedzącego na klopie, którego właściciel tak wytresował, bo nie chciało mu się z nim wychodzić... I ja zobaczyłem... – umilkł i rozpłakał się nagle, a w tej samej chwili zawtórował mu głośny rechot Piotrusia.
   - Suseł, ty dziwolągu, idź do psychiatry! Srający tygrys, nie mogę! – klepał się z uciechy po udach – a nie czytał czasem gazety?
   Suseł zwiesił głowę i wytarł naderwanym rękawem piżamy zasmarkany nos. Bez słowa wstał i szurając klapkami powlókł się do swojego wyrka.    Piotruś jeszcze przez jakiś czas wybuchał śmiechem, ale ja już tego nie słyszałem.
   Oczywiście zasnąłem.

   Kiedy rano otworzyłem oczy, stwierdziłem dwie rzeczy. Po pierwsze, że tym razem nareszcie coś mi się śniło, ale z tego, co pamiętam nie był to miły sen i na pewno nie opowiem go Jaworskiemu, a po drugie, że coś, a właściwie ktoś leży obok mnie. Powoli odwróciłem głowę i ogarnęła mnie zgroza. Szeroko otwarte oczy Jaworskiego Plus wpatrywały się we mnie ze zdumieniem.
   - Jaworski, kurwa, co ty robisz w moim łóżku, debilu? – wrzasnąłem na niego. Nie odpowiedział, tylko dalej wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczami wyciągniętej na brzeg ryby. Był w nich niemy wyrzut. Modląc się w duchu, żeby miał na sobie piżamę, albo chociaż gacie, uniosłem się lekko na łokciu i spojrzałem w dół.
   Nie miał piżamy. Gaci też nie miał. Nie mógł ich mieć, bo nie miałby na co ich włożyć.
   Koło mnie leżała głowa Jaworskiego. Kompletnie zaskoczony i ogłupiały rozejrzałem się po pokoju. Spodziewałem się, że chłopaki za moment spostrzegą, co leży sobie ze mną na moim łóżku i z wrzaskiem wybiegną na korytarz, do telefonu na biurku podoficera dyżurnego.
   Nic podobnego. Wszyscy stali przy oknie i wyglądali w milczeniu na zewnątrz. Jeszcze raz spojrzałem na to, co zostało z Jaworskiego. Pościel i poduszka wokół jego głowy były czerwone od krwi.
   Były tak czerwone, jak jeżdżący po gzymsie bramy z napisem ARTYLERIA – BÓG WOJNY wóz strażacki marki Steyer.
Szuflandio, Ojczyzno moja, krasnoludowa...
____________________________________
"Mniej znaczy więcej" - L. Mies van der Rohe

2
Bardzo jestem zadowolony, bo ostatnio udaje mi się czytać same dobre opowiadania. To z pewnością takie jest. Podoba mi się styl, podoba mi się prowadzenie fabuły, podobają mi się dialogi. Podoba mi się, bo najzwyczajniej w świecie jest dobry. Nawet bardzo. Jedynym mankamentem jest taki nijaki, bezpłciowy początek. Nie przypadł mi do gustu w odniesieniu do całego tekstu. Pomijając go, dalej jest tylko i wyłącznie czysta, nieskazitelna i pasjonująca, jeśli mogę tak ją określić, narracja.

Bardzo wartościowy kawałek. Po prawdzie, wraz z rozwijającą akcją gdzieś gubi ci się wątek snu - mam wrażenie, że niejako zostaje wyparty przez nawiedzające żołnierzy wizje "nie z tego świata". Zostaje jakby stłumiony, by powrócić do życia na samym końcu, znowu w głównej roli. To właśnie nie bardzo mi się podoba. Zupełnie jakbyś nagle zepchnął ulubionego aktora publiczności gdzieś na boczny tor, do cienia. Na to publiczność jest szczególnie wyczulona.

3
To jest świetne opowiadanie. Na moje oko to już dawno jest poziom wydawniczy, ale w sumie się nie znam, to i się nie odzywam. Nie będę truł - dobra robota!
A w ogóle, perspektywa miasta wywróconego na lewą stronę to najbardziej przerażająca rzecz, o jakiej słyszałem. Chciałbym zobaczyć ilustrację, najlepiej autorstwa Salvadora Daliego

Trzymaj się!

4
Absolutnie bardzo piękne. Szczególnie dla kogoś, kto nie śpi zamiast spać. W Szczecinie, to dopiero ludzie mają sny!
Brawo. Bardzo twórcze pisanie. Narracja jednym ciągiem, nie dająca szans na wypuszczenie powietrza. Długość dokładnie taka, jaką można wytrzymać na jednym oddechu, rewelacyjne nieoczekiwania rozsupłanych wątków. Śliczna, prawdziwa, potoczna, niewulgarna polszczyzna ze wszystkimi dodatkami. Realistyczne dialogi.
Dla mnie rewelacja.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

5
O rany, nie wiem co powiedzieć...
Cieszę się, że się podobało. Jednak wojsko na coś się przydaje:-)
Gwoli wyjaśnienia - winniczek zjadający przyczepę nigdy mi się nie śnił. Siatkarki w saunie też nie. Niestety... Ani żaden Jaworski, na całe szczęście! Myślicie, że powinienem udać się do specjalisty?
Albo poczekajcie kilka tygodni. Mam jeszcze w zanadrzu kilka opowiadań...
Szuflandio, Ojczyzno moja, krasnoludowa...
____________________________________
"Mniej znaczy więcej" - L. Mies van der Rohe

6
Ta jest. Bardzo dobry tekst, świetnie się czyta, potrafi wciągnąć, a to , o czym pisze Bin z tym wywróconym na lewa stronę miastem przeraża. Gra nie wiedziałaś, że tylko Szczecin? Cyt! Ziomal, jesteś z prawo czy lewobrzeża?

7
Bardzo mi się podobało! Świetne opowiadanie, żwawo się czyta, opis sam mknie do przodu ;] Czekam na kolejne!

8
Kiedyś Pogodno, teraz Nowe Miasto. Kiedy jedziesz gdzieś pociągiem, pewnie się mijamy:-)
Szuflandio, Ojczyzno moja, krasnoludowa...
____________________________________
"Mniej znaczy więcej" - L. Mies van der Rohe

9
To ja zachwyty zostawię sobie na koniec :)
Na przykład wysmarować gilami z nosa pół ściany nad łóżeczkiem albo wrzucić do zlewozmywaka całą paczkę zdobytej przez mamę z niemałym trudem angielskiej herbaty w torebkach i zaparzyć ją wodą z kranu, zalewając przy okazji kuchnię i sąsiadów. Rodzice wtedy oczywiście nieświadomi niczego smacznie spali i popatrzcie, co im z tego spania przyszło: remont mieszkania i dobruchanie (idiotyczne słowo, nie sądzicie?) sąsiadów bonami Peweksu...
Wziąłem akurat ten fragment, bo najlepiej ilustruje przypoadłość całego tekstu: fatalna interpunkcja. Po pierwsze brakuje bardzo wielu przecinków - mam na myśli całe opowiadanie. Po drugie odniosłem wrażenie, że nadużywasz średnika. N ie jest to zbyt elegancki znak interpunkcyjny i większości polskich tekstów literackich go nie spotkasz. W powyższym opowiadaniu napotkałem go zbyt wiele razy i nie spodobało mi się to.
Mój wielki sen o zostaniu inżynierem.
Wyrażenie trochę koślawe. Może wrarto byłoby to zmienić. Mój wielki sen o tym, by zostać inżynierem. Albo coś z zupełnie innej beczki :)
Tak jak Martin Luther King miał swój wielki sen, tak ja miałem swój.
To akurat jest zdanie, które najbardziej mi się spodobało. W dalszej części tekstu brakowało mi czegoś, co służyłoby za przeciwwagę, uzupełnienie. Dobra, po prostu liczyłem na jeszcze jedno takie :)
Rektor politechniki uznał jednak, że moje postępy w nauce, a właściwie ich brak, nie rokuje dobrze dla mojej przyszłości w budownictwie lądowym, w związku z czym, żebym się dłużej nie męczył, skreślił mnie z listy studentów już po pierwszym semestrze.
Nie rokują (postępy - l.mn.)

No a teraz do tekstu. Spodobał mi się. To jest kawałek dobrej, rozrywkowej literatury. Pomysł bardzo dobry - aż prosi się o rozwinięcie. Takie rzeczy - gdy rzeczywistość rozpływa się w imaginacji - kojarzą mi się z Ubikiem, czy Marsjańskim poślizgiem w czasie Dicka. Efekt "rozmycia" rzeczywistości osiągnąłbyś zdecydowanie lepiej, gdyby tekst miał większą objętość. Ale w obecnym kształcie też bardzo mi przypadł do gustu. Dobra robota. Ale pracuj nad interpunkcją, bo to dość duży mankament tekstu.

Ciekaw jestem jak poradzisz sobie z opowiadaniem z narracją w trzeciej osobie, gdzie nie będziesz sobie mógł pozwolić na tak wiele kolokwializmów jak tutaj. Czekam na następne teksty.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”