Koniec Świata

1
Nie wiem jak to możliwe. To równie abstrakcyjne jak wszystkie hipersześciany, unoszący się w powietrzu jogini i inne tego typu sprawy. A jednak. Jestem pewien, że się nie mylę. A mimo całej tej pewności nadal nie potrafię tego do końca pojąć. Jak tak się nad tym zastanowić, to chyba nikt inny by w to nie uwierzył. I chyba właśnie dlatego tym bardziej jestem przekonany, że to prawda. Zrobiłbym wszystko, by okazało się, iż jestem w błędzie. To jednak niemożliwe.

Moje oczy nie chcą się same otworzyć. Skupiam się na tej czynności, czuję, jak napinają się mięśnie, odrywają się od siebie rzęsy, do źrenic docierają pierwsze promyki słońca… I w tym momencie się zawieszam. Czy ja właściwie mam ochotę zobaczyć kolejny dzień? Wczoraj było tak pięknie, a dziś? Każda minuta przybliża mnie… Chyba wolę ciemność. Nie mam nawet ochoty ruszyć ręką, przewrócić się na drugi bok, czy zwlec się do kibla. A pęcherz ciśnie.

Po co miałbym wstawać? Żeby zrobić sobie śniadanie? A niby w jakim celu? Mój mózg i tak jest już wystarczająco przepracowany i przegrzany. Starczy jak na jeden poranek – nie mam siły wymyślać kolejnego dania z zawartości lodówki. Toć ba, ja nie mam przecież nawet ochoty wstać. A przecież nigdy nie miałem z tym problemów.

Nagły błysk rozświetlił moje myśli. Jest to kolejne pytanie z serii trudnych. Nawet nie wiem, w którym momencie moje oczy zaczynają widzieć, kiedy rozpoznaję biel mojego sufitu pokrytą ciemnymi punktami nocnych lampek. Siadam, nie czując że to robię. Już po kilku chwilach stoję na nogach, olewam kapcie i przy akompaniamencie serii głośnych, szybkich plaśnięć stóp o glazurę transportuję się do szafy. Bokserki, w których spałem zostają gdzieś w połowie drogi, z krzesła zgarniam świeżą koszulę, którą przygotowałem sobie już poprzedniego wieczora… Wszystko wykrochmalone i sztywne – stanowczo za dużo wydałem na pralkę. Nie mija nawet minuta od pojawienia się błysku w mojej głowie, a ja już w pełni ubrany patrzę na więzienie, z którego dopiero co się uwolniłem. I które zniszczyło całe moje dalsze życie. A to miała być zwykła, spokojna noc w moim własnym, ciepłym łóżku. Co to się z tym światem porobiło…

Kiedy znalazłem się na schodach?

Nie wiem, co robię. Jest to dość irytujące. Chyba nie zjadłem śniadania, na pewno się nie wymyłem z rana, bo kojarzę jak narzucałem na siebie ciuchy, wychodząc z łóżka. Tragedia. Co to może się narobić z człowiekiem, gdy zdarzy mu się posiąść coś strasznego. Coś niewytłumaczalnego. Coś, o czym marzył od dawna, a nagle… Zupełnie niespodziewanie okazuje się, że wcale tego nie chciał. Szkoda, że to właśnie ja muszę być w takiej sytuacji. Ale nie ma problemu, zaraz się coś wymyśli, jakoś to rozwiążę. Już za kilka chwil wszystko się zmieni.

Schodzę po schodach – winda jak zwykle oscyluje w okolicy dziesiątego piętra, na którym jacyś studenci urządzają ciągle imprezy. Mam dobrze, bo mieszkam na drugim. Ci biedacy z siódmego… O niczym jeszcze nie wiedzą. Gdyby wiedzieli to, co ja, to… No właśnie. Co właściwie by robili?

Zbiegłem na sam dół, po drodze przeskakując nad workiem pełnym śmieci i zręcznie omijając zagięty róg wycieraczki, o który prawie wszyscy się potykają. Robię to podświadomie, ledwo zauważając swoje ruchy. Niestety jak na razie nie mam głowy do niczego, poza Tym. W jedną noc cały świat stanął na głowie i stanowczo muszę coś z tym zrobić. Muszę działać. Nie poddam się.

Wybiegam na ulicę, na której jest zwyczajowy ruch. Nie trzeba się nawet rozglądać – zewsząd dochodzi niemożliwy do pomylenia z innym rumor. To przetaczające się w okolicy setki osób, które jeszcze o niczym nie wiedzą…

Co ja właściwie chciałem zrobić? Po co na złamanie karku zbiegałem ze schodów? Dlaczego… Pamiętam. Miałem genialny pomysł. Poinformuję wszystkich, przekażę ludziom moją wiedzę. Ktoś coś wymyśli, jakoś rozwiążemy ten problem. Tylko kto wygląda kompetentnie?

Rozglądam się na wszystkie strony, szukając inteligentnych twarzy ludzi, którzy by zrozumieli. Babcia z psem… Nie za bardzo. Dzieciak idący do szkoły. Mniej więcej druga podstawówki. I on odpada. Kolejna babcia, tym razem bez psa, ale z torbą pełną zakupów. Jakaś wytapetowana laska, swoją drogą ciekawe gdzie tak rano się wybiera. Sąsiad wsiadający do samochodu. Sprzedawca z mięsnego, znów spóźniony do pracy. Dzieciak na rowerku. Chłopak ze słuchawkami typu UFO na uszach.

Czy na tym świecie nie ma nikogo, kto pasowałby do mojego rysopisu osoby kompetentnej?

Ruszam w dół ulicy. Przecież muszę gdzieś kogoś znaleźć. Tacy ludzie istnieją. Gdzieś muszą być. Tylko ciekawe co mogliby oni robić o ósmej rano w poniedziałek przed moim domem. Mimo tych wątpliwości nie zatrzymuję się nawet na sekundę, bacznie rozglądając się na boki w poszukiwaniu choć jednej odpowiedniej osoby. Jednej. Jak już kogoś takiego znajdę, to problem się rozwiąże, on, bądź ona, będzie wiedział co z tym zrobić. A przynajmniej mam taką nadzieję.

Na tego typu poszukiwaniach minął cały mój ranek. Nie poszedłem do pracy, nie załatwiałem żadnych rodzinnych spraw, nie byłem u lekarza po zwolnienie. To i tak byłoby bez sensu. Moja sprawa była najważniejsza.

Całe to chodzenie jednak okazało się bezcelowe – nie znalazłem odpowiedniej osoby. Mijałem młodych, starych, rodziców, dzieci, żebraków, biznesmenów, pary, samotnie spacerujących, spieszących się, odpoczywających… Nikt nie był tym „kimś”, którego szukałem. A może powinienem powiedzieć to wszystkim? Może nie ma wcale określonej osoby, która powinna się o tym dowiedzieć? Może zadzwonić do telewizji? Tylko czy oni nie zatają tego faktu przed społeczeństwem? Przecież oni zawsze wszystkich oszukują…

Co robić?

Jestem zagubiony… Nigdy nie byłem mistrzem podejmowania decyzji, a ta ma znaczenie dla całego świata. Dlaczego to musiało trafić na mnie?

Cały poniedziałek minął mi pod znakiem szukania. Było już po północy, kiedy wróciłem wreszcie do domu, aby odpocząć. Nie miałem nawet ochoty brać prysznica – do łóżka i spać. Nawet nie wiem, w którym momencie odpłynąłem…

Wtorek niczym nie różnił się od poniedziałku. Moje osiągnięcia po dwóch dniach poszukiwań były zerowe. A już w niedzielę… Czy będzie starczyło na wszystko czasu? Tylko co ja właściwie mam robić?!

Gdy po raz kolejny dostrzegam na niebie księżyc, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Oparty o ścianę jakiegoś bloku siedzę na jakimś osiedlu – nigdy tu wcześniej nie byłem. Ktoś ogląda telewizję, ktoś się śmieje, ktoś krzyczy, ściana jest zimna. Nigdy jeszcze chyba nie chodziłem tyle, co przez te dwa dni. A ludzie siedzą w domu. Pewnie się wcale nie ruszali. Cały dzień w łóżku, przed kompem… Może ostatecznie z jakąś książką w ręku. Jakie to musi być wspaniałe uczucie… Świat się cieszy, życie leci… Czuję uśmiech na ustach. Jakie to fajne uczucie… Tak siedzieć w cieple, tak dobrze… Można o wszystkim zapomnieć, być sobą…

- Tu nie można spać. – te proste stwierdzenie dotarło do mnie przez bezsenną noc. A właściwie to już ranek. Słońce właśnie zaczynało wspinać się nad widnokrąg, a ja całą noc marzłem pod tym blokiem. Natychmiast się zrywam i przepraszam sprzątaczkę. To nie jest najlepszy czas na robienie sobie wrogów. Odchodzę spiesznym krokiem, przecierając zaspane oczy.

Nagle przypomniałem sobie, dlaczego spałem na dworze.

- Nieeee… – nie powstrzymałem się. Słońce znowu wschodzi! Nie ma prawa! To nie fair! Powinno wrócić tam, skąd przyszło! Co to ma być?! Jak ono śmie ze mnie szydzić? Co ono sobie myśli?! Myśli, że jak jest tak wysoko, to nic mu nie można zrobić? Myśli, że mu odpuszczę? Co my tu mamy?

Nie dorzuciłem. Cegła spadła pięć metrów dalej. Zaraz obok butów, gdzieś w okolicy zegarka i portfela…

- Co ja robię? Nie powinienem rzucać rzeczami. Przecież to głupie. Muszę wszystko pozbierać i zabrać… Buty się przydadzą. Na pewno. Bo jak by moje nogi wyglądały bez nich. Ludzie by na mnie dziwnie patrzyli, pewnie nie odwracaliby ode mnie wzroku. Zaraz je nałożę, będę wyglądał normalnie. O, już sprzątaczka na mnie patrzy jak na jakiegoś głupiego. A ja nie jestem… Tylko muszę kogoś znaleźć…

Nie wiem dlaczego, ale moje komentarze bardzo przyciągają ludzki wzrok. Czy oni nie powinni się spieszyć do pracy, zamiast stać i na mnie patrzeć?

- Może by się gdzieś wybrali? Nie mają zajęcia? A ta dziewczyna? Czy ona nie powinna iść z tym plecakiem do szkoły? Może by się lepiej pospieszyła?

- Zamknij się idioto. Będę się gapiła, jak mam ochotę, no nie?

- Powiedziała do mnie. Dobrze, że jeszcze nie plunęła. A jednak się nie powstrzymała. Kilka centymetrów, a trafiła by w mojego buta. Pewnie z cztery. Tak. Na pewno cztery centymetry. A może trzeba było jej powiedzieć? Może chciała wiedzieć? Ale ona nie była dobra do tego… Lepiej by zrozumiał ktoś z banku. Albo z gazety. Albo z telewizji. Taki ktoś wykształcony. Taki co by wiedział.

- O, fast food. Jedzenie. W sumie to jestem głodny. Zaraz kogoś znajdę. Uśmiechnę się do tej kobiety, ona też się uśmiecha… Chce pieniądze. Niech ma. Jedzenie jest potrzebne… Muszę zadzwonić do telewizji. Ciekawe, czy pani ma numer. Nie? Szkoda. Ja też nie mam. Może ktoś inny ma. A pan? Ma pan numer do telewizji? Potrzebuję… Muszę zadzwonić i im powiedzieć. Niech pan nie odchodzi! Ja naprawdę potrzebuję! Nie wierzy…
- Smaczne. Lubię hamburgery. Są takie… Ciepłe. I dobre. A tamci się całują… Widać, że nic nie wiedzą…

- Nie! Przecież muszę wszystkim powiedzieć! Oni jeszcze nie wiedzą! A ile jeszcze zostało dni? Przepraszam bardzo… Jaki dzisiaj dzień tygodnia? Piątek?! Jak to możliwe? Kiedy minął czwartek? I środa? I dlaczego jestem taki brudny? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Zaraz, chwila… Kojarzę tę ulicę. To całkiem blisko mojego domu. Tylko jak ja się tu znalazłem? Skąd? Porwałem spodnie. I zdarłem bluzę na łokciach. Ciekawe co się stało. Piłem? Nie pamiętam… Raczej nie… Nie mam przecież kaca. I nie czuję kapcia… Chyba. Na pewno.

- Już piątek! To niemożliwe… Nie, nie, nie… Wyrwałem sobie włosy? A właściwie to jaka to różnica. Mógłbym się nawet pociąć i nic by z tego nie było. Żaden problem. Ale muszę to komuś powiedzieć… Przecież już w niedzielę… A to za dwa dni! Za dwa… A ci ludzie tacy szczęśliwi. Każdy uśmiechnięty… Oni tak się cieszą. Jak to możliwe? Jak mogą nie wiedzieć? Gdyby wiedzieli… Nikt by nie był taki szczęśliwy. Nie powinni tak się cieszyć! Nie powinni… Ale są! Są tacy szczęśliwi nie wiedząc! Jak mógłbym komukolwiek to powiedzieć? Jak mógłbym zniszczyć czyjeś szczęście? Może tej kobiety, która tak się śmieje, rozmawiając przez telefon? Albo tych chłopaków, którzy robią jakieś tricki na rowerach? A może mam to powiedzieć tej, która właśnie gładzi swój brzuch i coś do niego mówi? Jak mógłbym to zrobić? Co oni by zyskali, gdybym im powiedział? Nikt już by się nie cieszył… Nikt. Nie mogę im nic powiedzieć.

Ławka, na którą opadłem jest twarda, ale dobrze wyprofilowana. Obok mnie ktoś siedzi… Szeroko uśmiechnięty klaun. Coś jest z nim nie tak… Manekin. Reklama restauracji. Nie jest żywy. Ale nawet i on się cieszy! On też jest szczęśliwy! I jak miałbym się z nim tym podzielić? Nic mu nie powiem. A poza tym nie mam ochoty mówić. Już nie będę mówił. I tak nikt by nie chciał wiedzieć. Każdy woli się cieszyć, a nie siedzieć samotnie na ławce z klaunem. Już nic nie chcę. Będę tak tu siedział. A oni wciąż są dookoła i krążą, i się cieszą, i żyją…

Ale dziś ciepło. Jutro będzie jeszcze cieplej. A pojutrze… Co powinienem zrobić? Moje ręce znów same odnajdują drogę do włosów, które muszą wyglądać jak nieźle potargane wichurą gniazdo… Żeby tylko wytrzymać do wieczora.

Tylko po co?

Nie. Muszę się przejść. Idę do parku. Wiem w którą to stronę, zaraz tam będę, przewietrzę się. Ale przecież ja już od kilku dni jestem ciągle na świeżym powietrzu! Nie muszę się wietrzyć… Muszę… Muszę… Ja już nic nie muszę.
Po drodze do parku mijam kiosk. Na chwilę zawieszam wzrok na paczkach papierosów… Już zaraz mam paczkę w rękach. Tak dawno nie paliłem. Rzuciłem w liceum, przez całe studia się powstrzymywałem, w pracy też odmawiałem. A teraz w niecałe pół godziny znika cała paczka. Nie działa. Nie mogę się zatrzymać.

Zaczyna się robić ciemno, a ja ciągle idę. Nie wiem, kiedy ostatnio jadłem, nie mam pojęcia… Nic nie wiem. Już nic. Zapalili latarnie, chodnik jest równy, jakiś spóźniony ptak śpiewa w krzakach z boku, drzewa żyją, ich zieleń o zmroku zmienia się w czerń…
Ten świat jest cały jakiś taki ciemny. Taki dziwny… Taki nie swój. Właściwie to nad czym ja tak rozpaczam? Cały tydzień się martwię, przejmuję, oddaję temu każdą moją myśl. Kto chciałby egzystować w takim świecie?

Zwalniam. Nogi już mnie same nie niosą, odkrywam w sobie odkładające się już od tygodnia zmęczenie… Ile już godzin krążę po parku? A kogo b to właściwie obchodziło. Mam ochotę usiąść więc siadam. Dopiero siedząc na ławce zauważam światła ulicy, które kryją się za drzewami, psując całe piękno tego miejsca… Coś tam migoce, zielono, czerwono, jakieś niebieskie pasy, długie snopy białego światła. Łoskot ulicy musiał ucichnąć już kilka godzin temu, ale i tak dobiega mnie dudnienie z jakiegoś klubu. Jaki to dziś tygodnia? Piątek? Nie dziwne, że się bawią. Tylko po co? Jaki jest cel tej imprezy? Nikt się nad tym nigdy nie zastanawia…

Siedzę, mrok blednie.

Zaczyna się kolejny dzień.

Nie mam na niego ochoty.

Płynnym ruchem podnoszę się z ławki, jednocześnie odkrywając, jak bardzo napełnił mi się pęcherz przez całą noc siedzenia. Nie zważając na żadne konwenanse rozpinam rozporek i z ulgą przyglądam się strumieniowi płynącemu między kostkami, którymi pokryto chodnik.
Szybkim krokiem ruszam do najbliższego sklepu – okazuje się, że sprzedają pościel. Nie zastanawiam się długo – tłukę witrynę i zabieram pierwszą rzecz, która nawija mi się pod rękę. Ucieczka z miejsca zdarzenia ponoć jest karalne… A co właściwie zabrałem? Prześcieradło. Ukradłem prześcieradło. Mam nadzieję, że przynajmniej jest z wyższej półki, bo połasić się na najtańsze w sklepie, to zły pomysł. Idę.

Straciłem kontrolę nad moim ciałem. Stało się to w momencie, gdy zobaczyłem krzyż. Taki duży, drewniany krzyż. Stał on pod kościołem, dużym, murowanym budynkiem. Z wieżą, dość wysoką. Niespodziewanie skręciłem z chodnika, wszedłem do chrześcijańskiej świątyni i zacząłem szukać schodów. Znalazły się same, gdy już udało mi się dostać na ten dziwny balkon z organami, co nigdy nie wiem jak się nazywa. Bardzo szybko znalazłem się na szczycie wieży.

Roztacza się z niej widok na całe miasto, nad którym unosi się chmura spalin samochodowych. Jest gorąco. Duszno. Parno. Gdzieś w dole dostrzegam podwórko, na którym bawią się dzieci, biegają, chowają się, robią różne dziwne rzeczy. Po ulicach krążą samochody, ludzie jak mrówki latają po chodnikach. Każdy gdzieś się spieszy, coś robi. Oni zawsze coś robią. Nie mogą inaczej. Nie wiedzą, że tak wcale nie trzeba. Że nie mają już na to czasu. Bo jutro już jest jutro.

Co robią moje ręce? Nie mam pojęcia. Coś kręcą. Chyba prześcieradło. Ciekawe po co. W jakim celu przerzucają je przez belkę, na której wisi dzwon? Co to za dziwna pętla? Co to jest?

I wtedy już wiem.

Wytchnienie.


Wieczorem rozdzwoniły się dzwony. A rano był koniec świata.
Nie można było iść.
Nie dało się stać.
Być było trudno.
Ale można chociaż wykręcać spichrzowe drzazgi z jamochłonów.
Więc właśnie to robiliśmy.

2
Zanim wyprzedzi mnie jakiś moderator, raz się wykażę. :D

Jeden tekst tygodniowo, Oceanie. Regulamin jest po to by go czytać.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

3
ups

[ Dodano: Czw 06 Sie, 2009 ]
To można jakoś skasować? :P Przeczytałem regulamin przedwczoraj, ale dopiero jak o tym wspomniałeś przypomniało mi się, że tam był taki pkt...
Nie można było iść.
Nie dało się stać.
Być było trudno.
Ale można chociaż wykręcać spichrzowe drzazgi z jamochłonów.
Więc właśnie to robiliśmy.

4
Z tego co się orientuję, tekst zostanie zablokowany i powróci do życia za tydzień. Więc bez obaw, raczej cię za to nie zjedzą (chyba).
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

5
Toć ba (...)
Hmm?
(...) moje oczy zaczynają widzieć, kiedy rozpoznaję biel mojego sufitu pokrytą ciemnymi punktami nocnych lampek.
Ciemne... punkty... nocnych... lampek???
Cały poniedziałek minął mi pod znakiem szukania.
Moim zdaniem - dziwne zestawienie wyrazowe.
- Tu nie można spać. – te proste stwierdzenie dotarło do mnie przez bezsenną noc.
Zła konstrukcja.
Nie wiem dlaczego, ale moje komentarze bardzo przyciągają ludzki wzrok.
Komentarze nie są rzeczami namacalnymi, a więc nie mogą przyciągać wzroku.
Moje ręce znów same odnajdują drogę do włosów, które muszą wyglądać jak nieźle potargane wichurą gniazdo…
Jak dla mnie, to dosyć mało przekonywujące porównanie, choć wiadomo, o co chodzi...
Kurcze. Coś w tym tekście jest, coś fajnego, pozytywnego, tylko nie umiem tego określić... może dlatego, że momentami bardzo nudził. Po prostu nudził. Momentami dajesz radę w ukazywaniu paranoi, beznadziei, ale reszta przypadków nie do końca działa tak, jak powinna. Zdarzyło się kilka dziwnych konstrukcji, zjedzone przecinki...

Końcówka ma jakiś wydźwięk. Choć spodziewałem się czegoś takiego, to i tak na mnie zadziałało.

Żesz kurde. Nie umiem powiedzieć, czy jestem na tak, czy na nie...
Dla Twojego dobra: jestem na nie.
Napisz coś mocniejszego i wyraźniejszego, może mniej skomplikowanego, bo przechodząc z opisu do opisu można było się troszkę zamotać.

Pozdrawiam serdecznie! ;)

6
Jest to kolejne pytanie z serii trudnych.
chyba brakuje tych
Mniej więcej druga podstawówki.
też czegoś brakuje...
Czy będzie starczyło na wszystko czasu?
błąd

Przez cały tekst przewija się pomysł, chęć przekazania emocji, pewnego absurdu i paranoi - momentami to się udaje, ale w większości, jest to nudne. Smucisz tym bohaterem aż nad to - skupiasz wszystko dookoła niego i nie przełamujesz się w paranoiczną opowieść ani w dramatyczną powiastkę. Tutaj irytował mnie sposób trzymania tajemnicy - większość zabiegów jest nielogiczna. W pewnym momencie sądziłem, że jest jakaś ukryta przesłanka, jakieś drugie dno, które na końcu wyciągniesz, jak te prześcieradło - miałem nadzieję, że facet na koniec powie "Ludzie, musicie wiedzieć, że właśnie nadszedł poniedziałek! Dlaczego jesteście zadowoleni?" Tak się jednak nie stało i ta ważna rzecz, ta super ważna rzecz, ta hiper-super ultra ważna rzecz okazała się tylko rzeczą bardzo ważną. Nie tego się spodziewałem i oczekiwałem.

Nie podobało mi się: pomysł średni (nieco wtórny), wykonanie nie najgorsze bo widać, że pisać ci się chce i nawet dobrze ci szło, ale całościowo jest to po prostu słabe, bez emocji i nie do końca logiczne. Przegadane - to tak.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”