Anioły nie spadają z nieba [fantastyka(?)]

1
Anioły nie spadają z nieba
      „Mógłbyś przysiąc, że
      Widziałeś wczoraj skrzydła jej,
      Jak je chowała pod sukienkę...”


   Wiatr szarpał drobną sylwetkę dziewczynki, ani na chwilę nie zaprzestając swych ataków. Uderzał, wyjąc dziko i ciskając w twarz śniegiem. Wydawało się, że zdoła ją złamać i pogrzebać pod jakąś zaspą, ale ona wciąż szła... Powoli, lecz niezmordowanie. Kroki stawiała machinalnie, nie myśląc o śniegu sięgającym niekiedy do pasa i kostniejących dłoniach. Zrozpaczone spojrzenie wbijała w ledwo majaczące wśród zamieci światła domu Dawira. W głowie odtwarzała wciąż ostatnie wydarzenia, jakby czegoś szukając. Co takiego zrobiła? Czym rozgniewała Idę? Dziewczynka wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego kobieta, którą traktowała jak matkę i kochała całym sercem, nagle wskazała jej drzwi i kazała się wynosić z Asten.

   - Dziecko, co ty tu robisz?! W taką pogodę!
Dziewczynka zrzuciła kaptur i podniosła główkę, próbując zapanować nad drżeniem warg. Dawir bez wahania wpuścił ją do środka. Zatrzymał się jeszcze na chwilę w drzwiach. Światła odległego zaledwie o kilka kilometrów Asten ginęły zupełnie w zawiei... Cud, że nie zgubiła się po drodze, pomyślał z ulgą.
- Ida powiedziała, że mam sobie iść! Że już najwyższa pora, żebym się wyniosła! - załkała Tasza, siedząc zwinięta na fotelu, okryta dwoma kocami.
Wiedziałem, że w końcu to zrobi, pomyślał Dawir. Pochylił się nad dziewczynką i delikatnym ruchem zaczął gładzić jej czarne, mokre od śniegu włosy.
- Nie płacz już, spokojnie... Wszystko dobrze się skończy, zobaczysz.

   Ida przeciągnęła się i sięgnęła po kolejny dokument. Umowy, zakazy, nakazy to wszystko od dawna wypełniało jej życie. I intrygi... Nieustające intrygi, które w przeciągu ostatnich kilkunastu lat wydźwignęły ją na szczyt hierarchii w Asten.
Jeszcze dwanaście lat temu musiała uważać na każdy swój ruch. Z rozbawieniem myślała o sobie z tamtych czasów - trzydziestopięcioletniej, niepewnej kobiecie, obawiającej się opinii innych ludzi i nieśmiało usiłującej się wybić. Doskonale pamiętała tamtą zimową noc...
Zbudziło ją kwilenie gdzieś na progu domu. Najpierw nie dowierzała własnym uszom, ale dźwięk nie ustawał i choć cichy, zdawał się być straszliwie natarczywy. Tuż przy jej drzwiach, owinięte w jakieś szmaty leżało niemowlę.
   Wezwany medyk zajął się dzieckiem.
- Nie do wiary. Nie do wiary - powtarzał w kółko.
Rzeczywiście - cud sprawił, że maleństwo przeżyło. Było wyziębione i głodne, ale szybko wracało do zdrowia. Rano już całe miasteczko huczało od plotek i opowieści o szczęśliwym podrzutku. Oczy wszystkich skierowały się nagle na Idę. Nie chciała opiekować się dzieckiem, ale rozgłos i dobra opinia, którą mogła dzięki temu uzyskać przeważyły...
   Przez dwanaście długich lat Tasza krążyła po jej domu, jak mały cień, z miłością i uwielbieniem w czarnych błyszczących oczkach śledząc każdy ruch Idy. Od chwili, gdy tylko stała się do tego zdolna, wykonywała wszystkie prace w domu - sprzątała, prała, paliła w piecu, nosiła drewno i wodę. Nigdy nie protestowała, słuchała się bezwzględnie, a gdy coś przeskrobała przyjmowała pokornie karę. Idzie wciąż stał przed oczyma obraz dziewczynki krzątającej się po izbie w kolorowej, przybrudzonej sukieneczce, co chwila obracającej się z uśmiechem na wymizerowanej twarzy.

   Czasy się zmieniły. Ida pokonała swoich przeciwników i stanęła na czele społeczności. Nie musiała się już liczyć z niczyim zdaniem. Zresztą kogo mógł obchodzić los dwunastolatki? Była już za duża i zbyt samodzielna, by wzbudzać litość w twardych sercach mieszkańców Asten. Tego wieczora upływało dokładnie dwanaście lat od chwili pojawienia się Taszy w jej domu. To dobra, znacząca data, pomyślała Ida, podejmując bez wahania decyzję...
Teraz, siedząc w cichym, pustym domu ani przez chwilę nie pożałowała swego wyboru. Czuła, jakby ktoś zdjął jej z piersi ogromny ciężar - czuła się wolna.

   Szła powoli ulicą, rozdając dumne spojrzenia. Słońce stało nisko i ledwie przeświecało przez chmury, jednak pora była już dość późna. Ida nigdy nie
przychodziła na spotkania rady punktualnie. Odczuwała pewien rodzaj przyjemności, manifestując, że wszyscy muszą na nią czekać. Tuż przed ratuszem skręciła w
uliczkę okrążającą budynek. Jeszcze chwilkę, moi państwo, pomyślała, a na jej twarz wypłynął złośliwy półuśmiech.
   - Popełniłaś wczoraj wielki błąd. - Ida obróciła się gwałtownie.
Na progu kamienicy siedziała stara kobieta. Jej twarz znaczyły grube zmarszczki i mnóstwo śladów po przebytych chorobach. Mówiąc odsłaniała zepsute, połamane zęby. Ubiór nie różnił jej od żebraków, których pełno było na ulicach Asten, jednak nie wyciągała ręki po pieniądze.
- Jak śmiesz tak się do mnie zwracać?! - warknęła Ida.
Już zamierzała odejść, gdy kobieta chwyciła ją za skraj wełnianej spódnicy i wyszeptała:
- Uważaj, Ido. Wkrótce pożałujesz tego, co zrobiłaś. Zobaczysz... Wczoraj zniszczyłaś wszystko, co tak skrupulatnie budowałaś...
Ida z dreszczem obrzydzenia wyrwała się z brudnych rąk kobiety i niemalże biegiem zawróciła do ratusza.
Oniemiała, gdy służący, pomagając jej zdjąć kożuch, poinformował, że rada rozpoczęła już posiedzenie... Bez niej...

   Szyba rozprysła się z głośnym brzdękiem. Kamień głucho uderzył o podłogę przykrytą niedźwiedzim futrem. Ida zerwała się z fotela i dopadła do okna. W porę uskoczyła przed drugim pociskiem.
- Wy łobuzy! - wrzasnęła w ciemność. - Chamidła jedne! Niech ja was tylko dopadnę! Popamiętacie jeszcze! Skurwysyny małe!
Odpowiedział jej tylko oddalający się śmiech. Bliska łez, z poczuciem zupełnej bezradności wbiegła do sypialni i zwinęła się w kłębek na łóżku. Ostatnie dwa miesiące przyniosły jej same upokorzenia i porażki, jakich nie zaznała od bardzo dawna. Najpierw nieoczekiwany opór rady i przeprowadzenie dwóch niekorzystnych dla niej projektów. Potem przyjazd wysokiego komisarza z Awierska, który natychmiast usunął ze stanowisk kilku dobrych znajomych Idy. Jej dawni wrogowie, dotąd zepchnięci przez energiczną kobietę gdzieś na margines, zaczęli podnosić głowy. Jednak z tym wszystkim byłaby sobie w stanie poradzić...
   Gwoździem do trumny okazały się plotki, które rozeszły się po mieście wkrótce po wyjeździe komisarza. Ludność Asten - w większości żyjąca z kombinowania, jak ogołocić sąsiada z pieniędzy - doskonale wietrzyła intrygi, gdy tylko dostała po temu okazję. Po kilku niejasnych informacjach runęła lawina domysłów i
oskarżeń. Machinacje Idy, które wyszły na jaw, zraziły do niej prostą ludność. Z dnia na dzień stała się kozłem ofiarnym, na którym wyładowywano gniew za wszelkie niepowodzenia i krzywdy.
   Odrzucała, uparcie powracające, wspomnienia słów żebraczki. Nawet, gdyby chciała, to nie umiała uwierzyć, że niepowodzenia mogły mieć związek z odejściem Taszy. To nie pasowało do jej logicznie skonstruowanej rzeczywistości pełnej jasnych związków przyczynowo-skutkowych. Mimo wszystko te myśli wciąż ją niepokoiły. Już nie pierwszy raz wahała się, czy nie odrzucić dumy i nie porozmawiać ze staruchą. Dźwięk kolejnej tłuczonej szyby przyniósł szybką decyzję.

   Trzy razy musiała powtórzyć zaspanemu dozorcy domu, przy którym wtedy spotkała kobietę, jej opis. W końcu, zbierając myśli, podstarzały mężczyzna z wysiłkiem odpowiedział:
- Tak... Znam ją. Nazywa się Swierna. Trochę zdziwaczała staruszka. Biedna ale dobra kobiecina...
- Dobrze, dobrze, gdzie mieszka? - przerwała mu Ida.
- Żona mówiła, że gdzieś na Starym Bulwarze... Chodziła tam trochę, bo mówi, że ta stara to jakaś wieszczka jest. I żona jej się radziła.
- Dziękuję panu.
   Pochylone budynki, niekiedy z pozapadanymi pod ciężarem śniegu dachami trudno było nazwać domami. Ida z odrazą brnęła wąskimi uliczkami, omijając biednych, apatycznych, schorowanych ludzi. Jeden z nich - młody chłopak o bladej twarzy z czerwonymi wypiekami gorączki - wskazał jej dom Swierny.
Na pukanie nikt nie odpowiadał, ale Ida wolała się upewnić. Delikatnie nacisnęła zardzewiałą klamkę i popchnęła drzwi. Otworzyły się z przeraźliwym zgrzytem.
Ze środka dobiegł ją zrzędliwy głos:
- No wreszcie! Wchodź, wchodź szybko, ile można na ciebie czekać?!
Staruszka siedziała w małej izdebce cuchnącej zepsutą kiszoną kapustą i zjełczałym tłuszczem. W środku było niewiele cieplej niż na zewnątrz, a pomieszczenie wyglądało na straszliwie brudne i zagracone.
- Już pożałowałaś? - spytała Swierna
Nie przywitała się, nie podniosła nawet wzroku na Idę.
- Co się dzieje?! - wybuchnęła kobieta - Dlaczego tak się wszystko sypie?! Skąd wiedziałaś?!
- Och, to nie było trudne - zaśmiała się stara.- Nawet nie trzeba być wieszczką, żeby to przewidzieć. Wyrzuciłaś swojego anioła, to teraz masz...
- Co?! Mówisz o...? - Swierna pokiwała głową. - Ostrzegam, nie rób sobie ze mnie żartów. Pytam poważnie. Anioły to sobie siedzą w niebie, a nie leżą na progach domów porządnych ludzi!
Swierna spojrzała z rozbawieniem na Idę. Porządnych ludzi, powiadasz, pomyślała. Powoli pokręciła głową.
- Brakuje ci wielu rzeczy... Skromności, uczciwości, rozumu no i wiary... Anioły nie spadają z nieba... Tasza przynosiła ci całe dobro, które cię dotąd

spotykało. Jest twoim aniołem.
- No nie! - Ida machnęła rękoma w teatralnym geście rezygnacji - Ta ciągle swoje. Nie zamierzam tracić czasu na takie rozmowy! Moje życie nie zależy od jakiegoś niechcianego dzieciaka!
Obróciła się na pięcie i po dwóch krokach stała już w progu sieni. Staruszka ziewnęła i zawołała za odchodzącą Idą.
- No oczywiście, że nie! Zależy od ciebie! A ty wybrałaś, że otaczać cię będzie samo zło. Nie wierzysz, to nie... Ile jeszcze okien ma twój dom? Za ile wybitych szyb znów przyjdziesz?!
- Nie próbuj mi grozić! Nie przyjdę!

   Ale przyszła... Kolejny tydzień przyniósł wieść o zdradzie jednego z jej najważniejszych popleczników w Awiersku. Zdenerwowanie i rozkojarzenie Idy wykorzystała też nowoprzyjęta służąca, ulatniając się z, na szczęście niewielką, częścią oszczędności swej pracodawczyni. Kobieta miała dość. Każdy jej ruch wywoływał kolejną lawinę nieszczęść. Na biurku wciąż czekał zalakowany list od komisarza z Awierska. Nie miała odwagi go otworzyć.
   - Wyjdź! - rozkazujący ton Swierny zbił Idę z tropu.
- Słucham? Co ty powiedziałaś?
- Nie. Raczej, co ty powiedziałaś! Powiedziałaś, że nie przyjdziesz, więc nie przychodź. Z resztą nie mam ci nic nowego do powiedzenia. Nic, co chciałabyś usłyszeć.
Ida westchnęła ciężko.
- Niech będzie. Nie wierzę, ale rzeczywiście wszystko zaczęło się walić po odejściu - Swierna odchrząknęła głośno. - Taszy. Gdzie ją znajdę?
- Po co?
- Powiedzmy, że sprawdzę twoją teorię - warknęła Ida. - Wróci do mnie i zobaczymy!
- Zobaczymy - powtórzyła w zamyśleniu staruszka. - Jest u Dawira, dawnego kartografa miejskiego. Taki domek za miastem...
- Wiem -; przerwała szybko Ida
- Tylko uważaj. - Swierna pochyliła się w jej stronę, a w jej oczach pojawiło się coś groźnego. - Bogowie w końcu pokarają cię za brak serca...
Zza drzwi dobiegła jeszcze kpiąca odpowiedź:
- A co to ma do rzeczy?!
   
   Tasza znieruchomiała na widok Idy stojącej w drzwiach. Spuściła wzrok i w milczeniu na coś czekała. Ida dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Jej również zabrakło słów. Na moment jakby czas się zatrzymał - Tasza i Ida trwały w zawieszeniu. Jedna - walcząc ze swoimi uczuciami - druga - szukając słów zdolnych oczarować dziecko. Ten dziwny stan przerwało wejście Dawira.
- Po co pani tu przyszła?
- Zamierza mnie pan przesłuchiwać na mrozie? - rzuciła zirytowana kobieta, jakby dopiero teraz przypominając sobie, że wciąż stoi na dworze.
Dawir przeczesał poplamionymi atramentem dłońmi resztki siwych włosów i gestem zaprosił Idę do środka. Tasza zamknęła za nią drzwi i powoli weszła za nimi do pokoju.
- Przyszłam po małą - oświadczyła bezceremonialnie Ida.
Dawir, jakby z lękiem, objął delikatnie dziewczynkę, ale nic nie odpowiedział.
- Dlaczego mnie wyrzuciłaś? - spytała nieśmiało Tasza.
- Kochanie, wiem, że mamy sobie sporo do wyjaśnienia.
Głos Idy stał się słodki i kojący.
- Popełniłam błąd. Wróć do domu. Tam twoje miejsce.
Mimo przyjemnego tonu, jakim przemawiała, Dawir wyczuwał w niej fałsz. Ze smutkiem przyjął ciche, ale radosne pytanie Taszy:
- Dawirze, mogę?
Westchnął ciężko, obejmując ją mocniej.
- Nie zabronię ci... Oczywiście, że możesz. Tylko, czy na pewno chcesz? Jesteś pewna?
Mała obróciła się nagle i silnie objęła starego człowieka.
- Kochany jesteś! - wykrzyknęła, zabawnie przeciągając słowa. - Chcę! Muszę być przy Idzie. Tam jest moje miejsce!
Widział łzy szczęścia w jej czarnych oczkach, słyszał entuzjazm w głosie. Ani on, ani Ida nie rozumieli do końca, co się dzieje w tym małym serduszku.

   Albo był to fantastyczny zbieg okoliczności, albo Swierna miała rację. Przez kolejne pół roku życie Idy znów stało się pasmem zwycięstw i sukcesów. Z
każdym dniem jednak kobieta coraz bardziej zapominała, komu to zawdzięcza. Tasza znów wypełniała gorliwie wszystkie obowiązki bez słowa sprzeciwu. Początkowo próbowała się zbliżyć do Idy, naiwnie licząc na to, że serce kobiety się odmieniło, lecz zawsze była odpychana. Krążyła więc po domu możliwie najciszej, starając się nie rzucać w oczy. Idzie było to na rękę - póki mogła, nie zauważała podopiecznej. Nie widziała zmian, jakie zachodziły w dziewczynce. Dawny pogodny uśmiech zniknął bez śladu, a czarne oczy nie lśniły już, jak szlachetne kamienie, lecz przypominały raczej dwa wystygłe węgielki. Tasza stopniowo przestała nawet śledzić wzrokiem swą opiekunkę.
   Coraz częściej wyrywała się pod jej nieobecność z domu i biegła do Dawira. Stary uczył ją czytać, pisać, zawsze czymś częstował, a niekiedy nawet wręczał małe podarki. Lubiła mu pomagać w pracy, kiedy to kreślił coś na arkuszach pergaminu, poprawiając niedokładne mapy, czy uzupełniając je zgodnie z jakimiś księgami.

   Pędziła do domu tak szybko, jak mogła, rozchlapując wszędzie naokoło błoto i nie zważając na jesienne kałuże. Zasiedziała się nad jakąś opowieścią... I niestety wróciła za późno. W domu zastała rozjuszoną Idę.
- No proszę... To ja cię trzymam pod swoim dachem, karmię, opiekuję się, a ty się całymi dniami gdzieś wałęsasz! - wrzasnęła, chwytając w dłoń wierzbowe witki.
- Ja nie... Ja przepraszam - wyszeptała Tasza.
Łzy buchnęły z jej oczu, gdy gałązki smagnęły ją po plecach.
- Ja ci pokażę! Skórę ci złoję, że popamiętasz! Darmozjadzie jeden!
- Ale ja wszystko zrobiłam, co mi kazałaś! - wykrzyknęła Tasza, próbując się osłonić przed kolejnymi razami.
- Tak?! I myślałaś, że już wszystko ci wolno?! Po mieście się włóczyć?! Lenić?! Po prośbie łazić?! Gadaj mi tu zaraz, co to za pomysły do tego pustego łba ci przychodzą?!
- U Dawira byłam! - zaskowyczała Tasza.
Ida nagle przestała bić, a jej twarz rozjaśnił jadowity uśmiech, na który wzdragali się nawet jej sojusznicy w intrygach.
- Widzę, że ten staruch źle wpływa na dzieci... No, no... Wręcz podjudza do ucieczek, do nieposłuszeństwa... No, no... - mówiła jakby do siebie - Cóż, trzeba będzie rozwiązać tę sprawę. Nie martw się, Taszeńka, jutro Dawir będzie już w połowie drogi do Awierska... - Spojrzała na witki w ręku - Tak, to wystarczy - mruknęła.
Tasza jęknęła cicho.
- On mnie tylko uczy czytać - wyszeptała, wpatrując się błagalnie w Idę. - Nie rób mu nic, on jest taki dobry...
- Czytać... Phi! A co ty sobie myślisz, głupia? Że tobie czytanie na coś się zda?! Zaufaj mi - pochyliła się tak, by ich twarze znalazły się na wprost siebie - pomywaczki, kucharki czy kurtyzany nie muszą umieć czytać... To trzeba być kimś, a ty zawsze będziesz nikim - podrzutkiem na mojej łasce - zasyczała.
W tym momencie Tasza zupełnie ucichła. Tylko dwie duże łzy stoczyły się po jej policzkach, kiedy w pośpiechu zamykała drzwi składziku, służącego jej za sypialnię.

   - Ludzie! Ludzie! Pali się! Ludzie! Pali się!
Potężne, huczące płomienie oświetlały czerwonym blaskiem całą okolicę, wyzierając z okien, drzwi i poprzez przepalony dach. Tłum ludzi kłębił się wokoło, próbując gasić pożar i ochronić sąsiednie domostwa. Gdzieś wśród gapiów, zanosząc się szlochem klęczała Ida. Jeden nieopatrzny ruch i chwila nieuwagi - kotary i obrus zajęły się w oka mgnieniu. Razem z Taszą i najbliższymi sąsiadami próbowała gasić ogień, ale płomienie jakby nie poddawały się wodzie, pożerając wszystko z przerażającą zajadłością. Patrząc, jak jej dobytek przepada mogła tylko dziękować bogom, że sama wyszła z tego bez szwanku.
- Dlaczego?! - krzyknęła, widząc Swiernę, stojącą kilka kroków od niej - Dlaczego to się stało?!
Staruszka, kuśtykając, podeszła do kobiety.
- Udało Ci się coś niepojętego... Twoja nieczułość zdołała zniszczyć, zmiażdżyć prawdziwy brylant. Tasza to taki żywy skarb wśród kamiennych serc ludzi...
Mówiła to smutnym głosem, patrząc na Idę bez cienia litości.
- Sama jesteś sobie winna. Zniszczyłaś własnego anioła...
   Nieopodal stała lekko poparzona Tasza, płacząc i tuląc się rozpaczliwie do Dawira. Spod rozczochranych, czarnych włosów raz po raz dobiegał słaby, żałosny głosik:
- Nie mogłam... Nie dałam rady... Już po prostu nie mogłam jej kochać...
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:45 przez Adrianna, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Na forum pojawił się ktoś, kto debiutuje świetnym opowiadaniem :P

Bardzo przyjemna sprawa. Dialogi równomiernie wyważone - każdy bohater mówi tyle ile powinien. Nie przesadziłaś także w kreowaniu ich samych. Podoba mi się postać głównej bohaterki, bo ukazuje człowieka jako tego, który - oprócz fizjologii - potrafi wszystko schrzanić. To nie jest baśń dla dzieci. To historia do poczytania dla każdego, bez wyjątku.

Jeśli miałbym wybierać od czego, czy raczej od którego, tekstu zacząć dzień - wyodrębniłbym właśnie ten. Bo jest bardzo dobry z jednym tylko uszczerbkiem - fantastyki tutaj mało, zaledwie śladowe ilości. Gatunkując nie popełniłaś błędu, więc pytajnik możesz z powodzeniem wykasować.

Nie lubię się powtarzać, ale dzisiaj chyba taka potrzeba: dobra robota, nowa.

3
Troche mi to, co napisałeś, mountain, kontrastuje z twoim podpisem/opisem.
Callahan zasłynął z tego, że jak nikt inny, poddał w wątpliwość to, czym dobro jest, i na ile praworządnością rządzi prawo.

Adrianna spłodziła bardzo przewidywalne, trochę naiwne opowiadanko, gdzie dobro, w postaci oczek jak węgielki, triumfuje nad złem, granym przez zimną jak lód kobietę u władzy. Właściwie nie ma się do czego przyczepić. Błędów jak na lekarstwo. Bardzo fajne opisy, bogate słownictwo, kól imiona dla bohaterów, ale poza tym sztampa.

Kojarzy mi się to z nie do końca dopracowaną i niezbyt nowatorską, acz solidną prozą dziecięcą. I na dodatek nie wiem, czy chciałbym tego typu opowiastkami zanudzać swoje (przyszłe) pociechy.

Ida jest Królową Śniegu, Tasza niemal Kopciuszkiem. Stara wiedźma jest starą wiedźmą.
Oczyszczający ogień wieńczy wszystko, bezkrytyczne posłuszeństwo wygrywa po raz miliard ósmy.

W przeciwieństwie do opisów, dialogi mnie nie przekonały. Zamieniały bohaterów w papierowe kukiełki, kreatywne niczym syntezator mowy IVONA.

Ogółem. Radzisz sobie ze słowem, nie kaleczysz języka, ale zabierz się za coś konkretniejszego i oryginalnego.
Pozdrawiam ;)
onaznim

4
Sprawnie napisane. Przyznam, że potrafisz przekazywać informacje. Wszystko to co ważne, wrzucasz w tekst tak zgrabnie, że każda nowa wiedza dochodząca z opowiadania jest nieodłączną częścią każdej linijki, przez co trzymasz wysoki poziom. Opowiadanie jest oklepane tematycznie: dobro i zło, gdzie zło przegrywa a dobro... też przegrywa, bo przecież Tasza zostaje "zniszczona". Tutaj wychodzi pewien brak konsekwencji (jeden z trzech). Po pierwsze, anioł jakim była Tasza miał odmienić Idę, jednak, jak wiemy, Ida była wspierana w złych poczynaniach. Czyżby anioły pomagały złym tylko za miłość (co wynika z tekstu)? Drugą rzeczą jest to, że Tasza ma 20 lat, a mimo to, jest nazywana małą i tak traktowana - wszak to już kobieta. Po trzecie, i najbardziej istotne dla mnie, napisałaś, że mieszkańcy (prości - dodam) zrazili się do Idy za jej knowania, a jednak wiem, że sami tak postępowali. Jest to niefortunne wyłożenie konsekwencji: gdyby odkryli jej knowania (jak się stało), to raczej zaatakowaliby ją za to, jak to mają ludzie w zwyczaju (przez atak, maskują swoje akcje). Poza tymi mankamentami, opowiadanie broni się samo, chociaż chwilami, ze względu na wiek Taszy, odniosłem wrażenie, że tekst pójdzie w inną stronę, a dokładnie chodzi o Dawira. Podobalo mi się i pozostaje mi pogratulować wprawnego języka i świetnie napisanego tekstu!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Martinius pisze:Drugą rzeczą jest to, że Tasza ma 20 lat, a mimo to, jest nazywana małą i tak traktowana - wszak to już kobieta.
Ale gdzie ja napisałam, że ona ma 20 lat?! Ona ma dwanaście lat.
Adrianna pisze:Przez dwanaście długich lat Tasza krążyła po jej domu,
I jest mała :P
Co do reszty zarzutów nie będę polemizować (przynajmniej na razie ;) ).
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Racja - dwanaście. Wobec tego, wszystko sie zgadza... Nie wiem, dlaczego odczytałem "przez dwadzieścia długich lat"...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
Klasycznej łapanki nie będzie, bo za mało błędów da się zauważyć. O, tylko to widzę:
Dźwięk kolejnej tłuczonej szyby przyniósł szybką decyzję.
Trzy razy musiała powtórzyć zaspanemu dozorcy domu, przy którym wtedy spotkała kobietę, jej opis.
Hm, mamy tu problem z podmiotami. Z tekstu wynika, że musiała powtarzać opis szybkiej decyzji. Wiem, to od nowego akapitu, ale pewien niesmak pozostaje. Lepiej unikać takiego zapisu.

Dalej już się nie wczytywałam w poszukiwaniu błędów. Po prostu za dobrze się czytało.

Ale jednak trzeba przyznać, że choć językiem operujesz bardzo dobrze i świetnie skomponowałaś test (w sensie – wszystko na swoim miejscu), to opowiadanie wyszło dość banalne, przewidywalne. Postaci wydają się dość sztywne, mało naturalne – jakbyś na siłę wciskała im słowa do gardeł. Wyraźnie brakuje jakiegoś nowego ujęcia walki dobrej małej dziewczynki ze złą macochą, która potem zostaje ukarana, bo dobro, jak Amerykanie, zawsze zwycięży. A gdyby nie zwyciężyło? Może byłoby realniej?

Niemniej tekst bardzo dobry i się podoba. : )
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

8
Spodobała mi się naiwność jezyka. W zasadzie piszesz o Idzie, jednak dzięki tej naiwności, ani na chwilę nie tracimy z oczu głównej bohaterki.

Tekst czarno biały. Rzadki przypadek. Pójście na łatwiznę? I owszem, jednak lektura jest przyjemna, o wiele przyjemniejsza niż wtedy, kiedy ktoś wysila się aby nadać swojejmu światu odcieni szarości i... kiepsko mu wychodzi.

Za wadę uznaję formę. Tekst za krótki. Wszystko nazbyt ściśnięte. Brakowało mi wewnętrznych przeżyć bohaterów i choć odrobinę bardziej rozbudowanych opisów świata, w którym żyją.

9
Ojej... Komentarz tutaj? Dziękuję :) Miłe zaskoczenie.
Dziękuję za pozytywne słowa, za wskazanie wady również. Zasadniczo raczej stronię od krótkich tekstów, bo właśnie... Nie umiem ich dobrze wyważyć, zamknąć itd. itp.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”