Nie jest to świetny tekst, ale uznałam, że w miarę zabawny. Ta część w zasadzie o niczym, ale na spróbowanie, chcę wiedzieć co myślicie. Może narracja pierwszoosobowa wyjdzie mi lepiej niż poprzednie. _________________________________________________________________________
Dobra, przyznaję, tym razem przegięłam. Ale nie było innego sposobu. Naprawdę, nie było. Oczywiście przyjmujemy tę lepszą wersję- zrobiłam to z premedytacją w pełni świadoma swoich czynów i ich konsekwencji. To wcale nie tak, że spiłam się aż miło, a potem podpisałam z nią tę głupią umowę. Naprawdę. Ja myślałam o tym już od dawna. Chciałam to zrobić, tylko nie miałam odwagi. Co ten alkohol robi z ludźmi? Okej. Kiedy rano budzisz się w łóżku z obcym facetem (to znaczy względnie obcym, widziałaś go przecież tylko kilka razy w życiu), uświadamiasz sobie, że coś jest jednak nie w porządku.
I to nie tak, że on mi się nie podoba. Ksawery jest przystojny. Ma te swoje błękitne oczy i idealnie proste blond włosy, wysportowaną sylwetkę i opalone ciało. To po prostu nie mój typ. Modele z pierwszych stron gazet srający i rzygający wkoło kasą swoich starych to nie moja bajka. Ale stało się. Transakcja wiązana i oboje jesteśmy zadowoleni. Przynajmniej on wygląda na rozanielonego i dalej trzyma rękę na moim tyłku, a ja mam ochotę uderzyć go w twarz, bo wydaje mi się, że dłużej nie wytrzymam, ale dzielnie zaciskam zęby. Jestem jego żoną. Według prawa niemal jego własnością. Kobieta staje się częścią mężczyzny, kiedy się z nim prześpi. Jakieś sto lat temu zdecydowano, że tak po prostu będzie wygodniej. Pieprzeni, napaleni gnojkowie. Gdyby nie oni, wciąż w obiegu byłaby ta kiczowata ceremonia z suknami, tortem weselnym i grubymi teściowymi. A tak? Straciłam cnotę w ciągu jednej nocy z gościem na którego nigdy nie zwróciłabym uwagi, z którym nie wiążę żadnych planów, do którego nic nie czuję. I mimo wszystko oboje na tym skorzystaliśmy.
Matka wyrzuci mnie z domu, bo biorąc pod uwagę to, że mam lat dwadzieścia, a kobiety zwykle wychodzą za mąż w wieku trzydziestu, a to i tak wielkie minimum, uzna, że nie jestem godna noszeniu jej nazwiska. Standard. Ale czym ja mam się, do cholery przejmować? Najwyżej ludzie będą o mnie gadać, a ja mam ich serdecznie w dupie. Gdyby nie Ksawery pewnie nigdy nie miałabym męża i nigdy nie uciekłabym od tych psychopatów. A teraz kiedy tylko Malwina wyrzuci mnie z domu, będę mogła zamieszkać z moimi, ekhm, mężem w wilii, którą dla nas wykupił (chociaż ja nazwałabym ją raczej małą wioską). Jest tak duża, że nie muszę się obawiać, że będę się z nim często spotykać. Zdrowy układ, prawda? I nie tylko ja na tym korzystam. Ksawery mówił, że jego matka jest mną wprost oczarowana. Mówi, że uwielbia kobiety wyzwolone, niemal jak sufrażystki sprzed wieków, w późniejszych feministki (bierze przykuwanie się łańcuchem do ogrodzeń za niemal to samo co walczenie o równouprawnienie kobiet i mężczyzn). Podziwia głupotę i upór kobiet walczących o równouprawnienie, które z czasem i tak zostało zdetronizowane. Cud teściowa. Nie ma to jak podziw dla głupoty synowej. Zresztą Ksawery jest tak rozbrykany, że nigdy by się nie ustatkował. A teraz ma mnie. Osobę, której nie będzie przeszkadzać to, z kim sypia, z kim się spotyka, kogo klepie po tyłku. Rany. Nawet mu sama dziwki do domu sprowadzę, byleby tylko zapomniał o tym, że może mnie bezkarnie dotykać. W dodatku mam te swoje tytuły. Powszechny szacunek. Konto w Szwajcarii , które uruchomi się w przypadku nagłej potrzeby. Idealna żona wyzwolona dla idealnego męża kretyna. Chociaż nie. Ksawery ukończył Yale i Harvard-kolejny dowód na to, że dyplomy nie świadczą o mądrości i inteligencji.
Nie, żebym ja uważała się za kogoś mądrego. Gdzież tam. Dostałam stypendium tylko na jeden rok, chcąc studiować filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, który teraz jest jednym z najbardziej cenionych w Europie, a nawet na całym świecie. Matka nigdy nie miała kasy na moje wykształcanie. Nie miała nawet czasu na to, żeby ruszyć dupę i załatwić wszystko jak należy. Kiedy na czas nie oddała papierów, po prostu bezlitośnie mnie wywalili. Czy to ważne? W zasadzie zlałam to na całej linii. Przecież to nie tak, że nie znalazłam pracy. Znalazłam. I to cholernie dobrą, jeśli liczyć ile zarabiam. Co prawda wypłatę dostaję średnią, ledwo starcza na utrzymanie moje i mojego Aiko (japończycy rozwinęli swoją działalność i produkują teraz najdroższe i najlepsze motory na świecie, młoda firma, otworzona chyba w 2493 roku; dobrze, że to prezent na start w tej całej armii), ale na koncie zebrała się ponoć niezła sumka. Tylko te ich głupie zasady, że trzeba oszczędzać na przyszłość, emeryturę...Tak. Jasne. Jakby naprawdę myśleli, że dożyję tą średnią stu pięćdziesięciu lat! Strach pomyśleć, że większość żyje średnio sto siedemdziesiąt lat, a najstarszy człowiek w historii miał ponad trzysta lat. Ta nasza pieprzona cywilizacja. A zastanowił się ktoś, co ja będę robić na tym świecie przez tak brutalny okres czasu?
Okej. Uznałam, że Ksaweremu wystarczy. Podniosłam się z łóżka i wciągnęłam na siebie szary podkoszulek i czarne, koronkowe majtki, które dostałam od niego z okazji zamążpójścia (gówniany egoista; nie powinnam raczej dostać urządzenia do mielenia mięsa?).
-Ślicznie wyglądasz, kotku.- rzucił i wstał, a potem pocałował mnie przelotnie.
Spojrzałam na niego jak na kretyna, ale ze zwykłej uprzejmości, żeby nie zrażał się tak prędko do nowo poznanej żony, uśmiechnęłam się krzywo i czmychnęłam do łazienki.
Nie zdążyłam nawet jeszcze spiąć włosów, kiedy usłyszałam irytujący sygnał rozdzwonionej komórki. Ksawery rzucił się do telefonu (przynajmniej tak wywnioskowałam po odgłosach dochodzących z sypialni), a chwilę później wrzeszczał:
-Spotkanie?! Dzisiaj?! Ale...
Mogłabym przysiąc, że stoi pod drzwiami i moduluje głosem, bylebym tylko go usłyszała. Mało brakowało, a parsknęłabym śmiechem, niegodnym żony zapracowanego biznesmena. Dzielnie trzymałam się dalej, starając się skupić na myciu zębów, raz po raz krztusząc się pastą, kiedy dochodziły mnie jego pełne udawanej irytacji wrzaski:
-Ale ja nie mogę dzisiaj! Wczoraj się ożeniłem! Nie!
Tutaj chyba uznał, że wystarczy tego udawania, bo znowu podniósł głos i zawołał:
-Ach tak! Koniecznie muszę być?! Nie obejdę? Dobrze, dobrze... Tak. Tak, już jadę! Już, do cholery! Tak, ubieram się. No. No. No! Cześć. Tak. Tak, idę. Pa, No, pa.
-Kochanie!- zawołał po chwili.
Zarzuciłam na siebie szlafrok (swoją drogą nie miałam pojęcia, że pomyśli nawet o jedwabnych szlafrokach, biorąc pod uwagę to, że jedwabników na ziemi jest coraz mniej i jedwab zrobił się droższy niż kiedykolwiek wcześniej) i wychyliłam się.
-Kochanie, tak strasznie cię przepraszam...- nie wiem czy to tylko złudne wrażenie, ale czułam bijący z niego fałsz na odległość. Chwycił mnie za ramiona, co miało chyba przypominać czuły gest i dokończył- Muszę lecieć do pracy. Wiem, wiem... Mieliśmy dzisiaj razem spędzić cały dzień, ale rozumiesz...
Raz po raz uciekał gdzieś wzrokiem. Dałam mu trochę czasu na przeprosiny i wymówki policzyłam do stu i voila! Naiwny uśmiech numer cztery- swoją drogę, dobrze, że nie miałam przy sobie lusterka, bo z pewnością porzygałabym się na widok mojej słodkiej minki, godnej pani sekretarki z jego biura. Naprawdę, ciężko mi było uwierzyć w to, że kupił tą minę.
-Nie gniewasz się?- szepnął cicho przytulając do mnie to swoje idealne ciało.
Odsunęłam się na bok i z tym samym, kiczowatym uśmiechem mruknęłam, siląc się na słodki ton:
-Skąd...- chciałam powiedzieć „kochanie”, ale coś co tkwiło w moim gardle, nie pozwoliło mi wyrzucić tego z siebie, więc szybko się zreflektowałam i zaczęłam od początku- Skąd, Ksawery. Praca jest bardzo ważna, przecież zarabiasz na nasze utrzymanie. Idź, idź, na pewno się tutaj nie będę nudzić. Zresztą- szybko wymyśliłam wymówkę, żeby odszedł stąd w pełni przekonany, że kupiłam to kłamstwo.- Pojadę do matki po ciuchy. I tak nie miałabym dla ciebie czasu.
-Dobrze, skarbie. Wrócę szybko, obiecuję.
-Jasne.- odwróciłam się szybko i zamknęłam w łazience odkręcając kran, żeby nie przyszło mu do głowy, żeby zawołać mnie po raz kolejny.
Smutne było to, że pomyślał iż jestem tak wielką kretynką, że uwierzę w te jego kłamstwa. Miałam ochotę dodać na pożegnanie „daj jej klapsa w tyłek ode mnie i bawcie się dobrze”, ale ugryzłam się w język. O dziwo, wychodzi mi to coraz lepiej. Kto tam wie, ile w przeszłości narozrabiałam mieląc ozorem non stop. Ja już tak mam. Walę prosto z mostu i szczerze. Usłyszałam szelest wyjeżdżającego z parkingu auta. Ksawery sobie pojechał. Swoją drogą, czy ten człowiek nigdy nie zaspokaja swoich pragnień seksualnych? Nie męczy się wcale? W ciągu tej nocy musiałam wypić parę Powerade'ów, żeby jako tako sobie poradzić. Coś czuję, że bez prostytutek się jednak nie obejdzie.
2
Morze to jest szerokie i głębokie - albo jesteś dumna z tego co robisz albo nieKaiCyz pisze:Może narracja pierwszoosobowa wyjdzie mi lepiej niż poprzednie.

A ja naprawdę nie mam pojęcia, co też ten fragment wnosi do tekstu poza kilkudziesięcioma znakami. Tak po prawdzie "nie było innego sposobu" na co? Na wymiganie się od umowy? Na odmowę Ksaweremu? Na tok rozumowania skacowanej bohaterki?KaiCyz pisze:Ale nie było innego sposobu. Naprawdę, nie było.
Bawisz się słowem - to cieszy. Ale jedna reprymenda: to bohaterka przyznaje, by później przyjąć lepszą wersję. Nikogo innego do narracji nie mieszaj. To jest jej wyznanie.KaiCyz pisze:Dobra, przyznaję, tym razem przegięłam(...) Oczywiście przyjmujemy tę lepszą wersję- zrobiłam to z premedytacją w pełni świadoma swoich czynów i ich konsekwencji.
Tutaj czytelnik jest gotowy pomyśleć, że zalążki myśli rodziły się w głowie bohaterki jakiś czas temu. Zgadzam się z tym, co teraz myślisz - jeśli pomyśli, to dojdzie do właściwych wniosków. Wiesz... Masz rację! Ale w takich tekstach wszystko musi być muuuuah - czyste, gładkie i wypolerowane!KaiCyz pisze:To wcale nie tak, że spiłam się aż miło, a potem podpisałam z nią tę głupią umowę. Naprawdę. Ja myślałam o tym już od dawna.
Brakuje mi tutaj takiego środka, który zmusiłby do chwilowej zadumy. Myślę, że wielokropek by się przydał, nie sądzisz?KaiCyz pisze:Co ten alkohol robi z ludźmi?
Opis wyglądu Ksawerego tutaj nie pasuje. Końcówka poprzedniego zdania aż prosi się, żeby tekst pociągnąć w nadanym kierunku. Niestety, to co zrobiłaś to nie to...KaiCyz pisze:Kiedy rano budzisz się w łóżku z obcym facetem (to znaczy względnie obcym, widziałaś go przecież tylko kilka razy w życiu), uświadamiasz sobie, że coś jest jednak nie w porządku. I to nie tak, że on mi się nie podoba. Ksawery jest przystojny. Ma te swoje błękitne oczy i idealnie proste blond włosy, wysportowaną sylwetkę i opalone ciało. To po prostu nie mój typ.
No rzeczywiście - dziewczyna aż kipi z radości.KaiCyz pisze:Transakcja wiązana i oboje jesteśmy zadowoleni(...) dalej trzyma rękę na moim tyłku, a ja mam ochotę uderzyć go w twarz, bo wydaje mi się, że dłużej nie wytrzymam, ale dzielnie zaciskam zęby.
No bez jaj! Ja tak nie myślęKaiCyz pisze:Kobieta staje się częścią mężczyzny, kiedy się z nim prześpi.

Cha cha, rzeczywiście oboje na tym skorzystali. On tak - zaliczył dziewczynę, co znacznie podniesie jego prestiż wśród kumpli, itd. Ale ona? Co zyskała oprócz tego, że wyleci z domu? I powiedz, czy normalne jest by dwudziestoletnia dziewczyna zamartwiała się takim pierdołami? Nastolatka to i owszem! Ale ta przecież rusza go dorosłemu życiu... I jeszcze jedna sprzeczność: dziewczyny raczej chcą małżeństwa wcześniej. Ich zdaniem później znaczy nigdy, bo to jest jednoznaczne ze stratą urody. Ale dobra, dobra... To Twój świat i Twój bohater.KaiCyz pisze:I mimo wszystko oboje na tym skorzystaliśmy. Matka wyrzuci mnie z domu, bo biorąc pod uwagę to, że mam lat dwadzieścia, a kobiety zwykle wychodzą za mąż w wieku trzydziestu, a to i tak wielkie minimum, uzna, że nie jestem godna noszeniu jej nazwiska.
To "do cholery" to zwrot wydzielony, więc poprzeć następujące po nim słowo przecinkiem.KaiCyz pisze:Ale czym ja mam się, do cholery przejmować?
Cha cha, powiedz mi jak to jest mieć kogoś "serdecznie w dupie". To raczej nieudana konstrukcja. Co ona za pieruńską umowę podpisała? Powiesz mi w końcu?...KaiCyz pisze:Najwyżej ludzie będą o mnie gadać, a ja mam ich serdecznie w dupie. Gdyby nie Ksawery pewnie nigdy nie miałabym męża i nigdy nie uciekłabym od tych psychopatów.
Chyba się powtarzamyKaiCyz pisze:(...)mężem w wilii, którą dla nas wykupił (chociaż ja nazwałabym ją raczej małą wioską). Jest tak duża, że nie muszę się obawiać, że będę się z nim często spotykać. Zdrowy układ, prawda?

Zaczynają się jaja robić - matka widziała dziewczynę? czy słyszała o niej tylko z opowieści syna?KaiCyz pisze:sawery mówił, że jego matka jest mną wprost oczarowana. Mówi, że uwielbia kobiety wyzwolone, niemal jak sufrażystki sprzed wieków(...)
Tak, to ważne. Kiedy starasz się o miejsce na uniwersytecie, to nie robi tego matka, tylko ty sama. Do twoich obowiązków należy złożenie papierów w wyznaczonym terminie. Biorę poprawkę na to, że masz czternaście lat i możesz tego nie wiedzieć.KaiCyz pisze:Nie miała nawet czasu na to, żeby ruszyć dupę i załatwić wszystko jak należy. Kiedy na czas nie oddała papierów, po prostu bezlitośnie mnie wywalili. Czy to ważne?
Skoro praca jest dobra ze względu na zarobki, to jakim cudem dziewczyna może mówić: wypłatę dostaję średnią, ledwie starcza? To się ze sobą kłóci.KaiCyz pisze:Przecież to nie tak, że nie znalazłam pracy. Znalazłam. I to cholernie dobrą, jeśli liczyć ile zarabiam. Co prawda wypłatę dostaję średnią, ledwo starcza na utrzymanie moje i mojego Aiko(...)
Ta część to winna lecieć jako osobne zdanie.KaiCyz pisze:(japończycy rozwinęli swoją działalność i produkują teraz najdroższe i najlepsze motory na świecie, młoda firma, otworzona chyba w 2493 roku; dobrze, że to prezent na start w tej całej armii)
Sorry, ale dla mnie to określenie jest głupie i wymyślone tak jakoś na siłę. Poza tym takie coś nie istniejeKaiCyz pisze:A zastanowił się ktoś, co ja będę robić na tym świecie przez tak brutalny okres czasu?

To nie jest poprawny zapis. To powinno wyglądać tak: - Ślicznie wyglądasz, kotku - rzucił i wstał...KaiCyz pisze:-Ślicznie wyglądasz, kotku.- rzucił i wstał, a potem pocałował mnie przelotnie.
Takie coś nie istnieje.KaiCyz pisze:Usłyszałam szelest wyjeżdżającego z parkingu auta.
Uporałem się z tym fragmentem. Nie przypominał on w niczym wspaniałej literatury, ale na to przyjdzie czas, jeśli nadal będzie Ci się chciało. Mimo wszystko nie zgubiłem się ani razu; kilka spraw pozostało niejasnymi, inne rozśmieszyły i na tym koniec.
Piszesz dosyć prosto i zwięźle, bez zbędnego owijania w bawełnę. Nie skąpisz od wulgaryzmów. Może to w tym wszystkim najokazalej się prezentuje. Moim zdaniem, jeśli surowo weźmiesz się do roboty to za kilka lat możesz rządzić i nadawać kierunek w obyczajowych-tworach-potworach.
Masz czas. Tylko go wykorzystaj.
Do zobaczenia!
3
Raz napisałem coś, powtarzać nie będę.
Czy narracja po. jest lepsza? Ogólnie tak, jeżeli patrzeć na tekst jako pamiętnik. Ja z rzadka lubię ten typ narracji - jest zbyt dosłowny, zbyt skojarzeniowy dla mnie z osobą piszącą. Nie ma miejsca na tworzenie przestrzeni opowieści, i tylko liczy się to co tu i teraz. Wyszło ci zgrabnie (jak zawsze) i ten potencjał, który w tobie drzemie, wkrótce wybuchnie jak wulkan - czuję to.
Teraz o tekście: osadzenie historii związku małżeńskiego w przyszłości jest nie lada wyczynem, a już zastosowanie dość stereotypowych, archetypowych rozwiązań jako nośnika rozwiązań dla przyszłości jest czymś genialnym. U ciebie ta formułka sprawdza się, funkcjonuje i jest motorem napędowym tekstu. To duży plus, zważywszy na twój wiek (!). Bohaterkę stworzyłaś na osobę twardo stąpającą po ziemi, z charakterem i o własnych rozterkach - nic dodać nic ująć, bo jest "żywa" i przemawia do mnie. W tekście nie spodobała mi się "długowieczność", ale to już konwencja - bo brakło mi tam wyjaśnienia, co (i w jakim stanie) ludzie robią przez owe 170 lat? Fragment jest ciekawy, i tylko jedno mnie zastanawia - co będzie z Leną? Jak to pociągniesz, na czym się skupisz? Bo w tym momencie masz zwrotnicę - można iść w każdą stronę.
Czy narracja po. jest lepsza? Ogólnie tak, jeżeli patrzeć na tekst jako pamiętnik. Ja z rzadka lubię ten typ narracji - jest zbyt dosłowny, zbyt skojarzeniowy dla mnie z osobą piszącą. Nie ma miejsca na tworzenie przestrzeni opowieści, i tylko liczy się to co tu i teraz. Wyszło ci zgrabnie (jak zawsze) i ten potencjał, który w tobie drzemie, wkrótce wybuchnie jak wulkan - czuję to.
Teraz o tekście: osadzenie historii związku małżeńskiego w przyszłości jest nie lada wyczynem, a już zastosowanie dość stereotypowych, archetypowych rozwiązań jako nośnika rozwiązań dla przyszłości jest czymś genialnym. U ciebie ta formułka sprawdza się, funkcjonuje i jest motorem napędowym tekstu. To duży plus, zważywszy na twój wiek (!). Bohaterkę stworzyłaś na osobę twardo stąpającą po ziemi, z charakterem i o własnych rozterkach - nic dodać nic ująć, bo jest "żywa" i przemawia do mnie. W tekście nie spodobała mi się "długowieczność", ale to już konwencja - bo brakło mi tam wyjaśnienia, co (i w jakim stanie) ludzie robią przez owe 170 lat? Fragment jest ciekawy, i tylko jedno mnie zastanawia - co będzie z Leną? Jak to pociągniesz, na czym się skupisz? Bo w tym momencie masz zwrotnicę - można iść w każdą stronę.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.