Narodziny
Mijał zwykły piątkowy wieczór, który spędzałem w jednym ze swoich ulubionych pubów. Całkiem popularny zarówno wśród młodzieży jak i starszych osób lokal, nowoczesny wystrój, tani alkohol. Siedziałem sam przy barze, bez nikogo znajomego i leniwie sączyłem najtańszego drinka z wódką. To był mój sposób na odprężenie po całym dniu ciężkiej pracy. Nie spieszyło mi się do domu, jako że nie miałem nawet do kogo wracać, a wizja oglądania głupot w publicznej telewizji nie była zbyt ekscytująca. Zdecydowanie wolałem stopniowo wprowadzać alkohol do krwi i przyglądać się ludziom w lokalu. Ludziom, którzy mnie nie znali i nawet nie wydawali się być zainteresowanymi moją skromną osobą. Zdarzały się wśród nich niezwykłe jednostki, wyróżniające się z tłumu, co jednak było rzadkością w lokalu tej klasy, zdecydowaną większość z nich stanowiły zwykłe, przeciętne osoby. Przyglądałem się facetom pijącym na umór z kolegami, kobietom spędzającym tzw. babski wieczór, czy też obśliniającym się parom.
Jeśli o mnie chodzi, jestem typem samotnika, ale to nie znaczy, że nigdy nikogo nie miałem. Chociaż zwykle wszystkie moje znajomości z kobietami były bardzo krótkie i ulotne, najczęściej kończyły się po jednej nocy. No może czasami dwóch. Ale i to zdarzało się bardzo rzadko, najczęściej już po paru godzinach spędzonych z dziewczyną miałem jej dość, a zwłaszcza jeśli była zbyt gadatliwa. Potrafiły, każda bez wyjątku, doprowadzać mnie do szału, nawet jeśli starały się być tak milutkie i przymilne jak tylko się da. Taki już po prostu jestem, w pracy nie mam zbyt wielu kumpli, mało kto darzy mnie sympatią, choć potrafię sprawiać miłe wrażenie, sęk w tym, że zwykle nie próbuję się nawet starać dla nikogo. Jasne, że czasami czuję się samotny, ale zdecydowana większość osób, które poznałem przez całe swoje życie po prostu nieznośnie mnie irytuje i wolę się od nich trzymać z daleka. Dziwne prawda? Chyba nawet w naszej ludzkiej naturze leży potrzeba kontaktu z innymi, której ja nie posiadam i na dobrą sprawę nie chcę, żeby to się zmieniło. Wystarczy mi to, że jestem zmuszony do rozmów w pracy i odzywania się do osób, od których kupuję jakąś usługę, jakby choćby do tego barmana, który przez cały wieczór czyści i poleruje kufle i kieliszki (dodatkowo obsługuje klientów, rzecz jasna). Też fuchę sobie znalazł, pomyślałem z pogardą.
Z taką niechęcią patrzyłem na tego barmana, ale w zasadzie w czym jestem lepszy od niego? Może on czuje się spełniony, lubi to co robi, jest szczęśliwy i nie ma problemów osobistych. Ja, szczerze mówiąc, nie jestem zadowolony ze swojego życia, w ciągu którego podjąłem chyba więcej złych decyzji niż tych dobrych. Nie lubię swojej pracy, choć kiedyś o niej marzyłem, nie mam nikogo bliskiego, nie rozmawiam ze swoją rodziną od dłuższego czasu. Albo może to oni ze mną nie rozmawiają? W sumie nie dziwię się im. Jednym słowem - zdany sam na siebie. Nigdy nie wydarzyło mi się nic niezwykłego, coś co uczyniłoby moje życie wyjątkowym, jakaś niezwykła przygoda. Zaczynam fantazjować, bo jaka przygoda mogłaby spotkać kogoś takiego jak ja? Sfrustrowanego 30 latka bez większych nadziei i perspektyw w przyszłości. Jedyne na co mogę liczyć w najbliższym czasie to przygodny seks z jakąś dziewczyną poznaną w miejscu takim jak to, co w sumie nie jest zła opcją. Tylko, żeby jeszcze jakaś nie najgorsza się trafiła.
Dopijałem kolejnego drinka, już byłem wcięty, choć jeszcze nie pijany. Przyjemny stan. Człowiek nie myśli wtedy o problemach, relaksuje się i odpoczywa, moja ulubiona faza. Miałem się właśnie zbierać, kiedy ją zobaczyłem – wyjątkowo piękną kobietę, która w tym momencie pojawiła się bez niczyjego towarzystwa w pubie. Wysoką brunetkę o bardzo jasnej, bladej karnacji, ale o pięknych i szlachetnych rysach twarzy. Jej figura była niemal doskonała, uwodzicielska. Wyglądała na mniej więcej moja rówieśniczkę, choć mogłem się pomylić rzecz jasna o te parę lat, zwłaszcza pod wpływem alkoholu. Postanowiłem jeszcze zostać, choćby, żeby na nią popatrzeć i zamówiłem sobie tym razem piwo. Łyk lodowatego napoju pobudził mnie i otrząsnąłem się z letargu, w który wpadłem podziwiając ją. Chyba miałem tego wieczoru niesamowite szczęście (jak nigdy, pomyślałem z przekąsem), bo wszystkie stoliki były zajęte, co skazało tajemniczą piękność na miejsce przy barze. Usiadła jakiś metr obok mnie, a ja wciąż nie mogłem przestać się na nią gapić, to było wręcz bezczelne z mojej strony. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że jest obserwowana przeze mnie, odwróciła się w moją stronę i zobaczyłem jej pogardliwy uśmiech. Jej spojrzenie było absolutnie piorunujące, piękne, duże, niebieskie oczy wręcz hipnotyzowały. Nie mogłem przestać się jej przyglądać, jeszcze nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło, niesamowite. Jak to mówią – zauroczenie. Siedzieliśmy w milczeniu przez jakiś czas, a ona niczego nie zamówiła, co więcej nie miała nawet ku temu okazji, barman nawet do niej nie podszedł, jakby jej nie zauważył czy też po prostu ignorował jej obecność. Strasznie chciałem się do niej odezwać, ale jej uroda po prostu mnie onieśmieliła, próbowałem więc zebrać się w sobie, ale bez jakiś nadzwyczajnych efektów. Nieoczekiwanie ona odezwała się do mnie pierwsza:
- Liczyłam, że cię znajdę dzisiaj w tym miejscu. Jak widać nie myliłam się – jej głos był przepiękny, aksamitny. Mógłbym słuchać go dniami i nocami. - Nie możesz przestać mi się przyglądać. - dodała z pełnym politowania uśmiechem.
Osłupiałem z wrażenia. Piękna brunetka, która mogłaby zdobyć każdego, bez wyjątku, każdego, odezwała się do mnie pierwsza, co więcej, szukała mnie? Jak to możliwe – zapytałem w duchu sam siebie.
- Kim jesteś? Szukałaś mnie? - jedyne co zdołałem wydukać. - Przepraszam, czy my się znamy?
- Ty mnie nie, ja ciebie tak. Musisz mi wybaczyć, obserwowałam cię od jakiegoś czasu – westchnęła – często tu przychodzę i za każdym razem cię widzę. Ciężko nie zauważyć takiego samotnika siedzącego zawsze w tym samym miejscu przy barze.
- Niemożliwe! – krzyknąłem, a ona się zaśmiała, uzmysłowiłem sobie, że moja reakcja była naprawdę śmieszna – nie zrozum mnie źle, ale jesteś wyjątkowo piękna i nie wyobrażam sobie, żebym mógł cię nie zauważyć. Kim jesteś? - powtórzyłem pytanie.
- A czy to ważne? Myślę, że dla ciebie przede wszystkim liczy się moja uroda, tak naprawdę nie interesuje cię kim jestem ani czym się zajmuję. - miała rację, nie obchodziło mnie kim była, chciałem po prostu ją mieć, to był mój cel na ten wieczór. - Wiem o tobie wszystko – dodała z uśmiechem.
- Co na przykład?
- Masz na imię Christopher, ale zdecydowanie wolisz formę Chris. Jesteś samotnym 30-latkiem, mieszkasz dosyć blisko tego pubu, chyba właśnie dlatego tutaj przesiadujesz. Żeby trafić do domu w stanie upojenia, a od alkoholu nie stronisz. Pracujesz jako administrator sieci w jednej z większych firm w mieście, Russels. - rzeczywiście była dobrze poinformowana.
Postanowiłem milczeć. Zresztą nie wiedziałem nawet co powiedzieć. Byłem wprost bezgranicznie zdziwiony i osłupiały. Czekałem na wyjaśnienia. Chyba wyczytała to z mojej twarzy, znowu rzuciła mi pogardliwe spojrzenie.
- Zabrakło ci słów? Chociaż mogłam się tego spodziewać, każdy by był zaskoczony. Mam propozycję – tym razem na jej twarzy zagościł czarujący uśmiech – chodź ze mną do mojego mieszkania. Gwarantuję ci, że tego nie pożałujesz, co więcej, tej nocy nigdy nie zapomnisz. Teraz wyjdę i oczekuję, że podążysz za mną. Pamiętaj, drugiej szansy nie dostaniesz. – po tych słowach wstała ze swojego miejsca i nie odwracając się za siebie wyszła z pubu.
Nie wiedziałem co robić. W życiu nie czułem się tak dziwnie, z jednej strony strasznie kusiła mnie propozycja tej dziewczyny. Z drugiej – wyczuwałem jakieś niebezpieczeństwo. W końcu wiele o mnie wiedziała, nigdy wcześniej jej nie widziałem, choć podobno przesiadywała zwykle w tym samym lokalu, gdzie zwykłem spędzać swoje wieczory. Sama z siebie odezwała się do kogoś tak przeciętnego jak ja, najwyraźniej mając w tym konkretny cel. Ale co mi szkodzi, w najlepszym wypadku spędzę cudowną noc, w najgorszym ktoś mnie okradnie i obije, nic gorszego chyba nie powinno mi się przytrafić. Chociaż kto wie, łatwo wpaść na przestępcę w naszym „uroczym”, szarym i brudnym mieście, a i morderstwa też się zdarzają. Ale kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. Dopiłem haustem resztkę piwa i wyszedłem za nią.
Czekała na mnie na zewnątrz, oparta o mury budynku. Była niesamowicie pewna siebie, na jej twarzy malował się spokój, jakby wiedziała, że zaraz się przy niej zjawię. Cóż, miała rację. Podszedłem do niej niepewnie, a ona się uśmiechnęła:
- Właśnie sobie uzmysłowiłem, że nie zapytałem cię nawet o imię. Możesz mi chociaż to
zdradzić? - zapytałem wciąż lekko podenerwowany.
- Jeśli to dla ciebie istotne to proszę bardzo. Mam na imię Ashley – odparła.
Piękne imię, pomyślałem. I w gruncie rzeczy idealnie do niej pasuje. Uśmiechnąłem się w końcu:
- Ashley, a może jednak skorzystamy z mojego mieszkania? Jak sama wiesz, jest bardzo
blisko.
- Jeśli tak wolisz, to nie ma sprawy – odparła.
- Na pewno jestem odpowiednią osobą dla ciebie, Ashley? – upewniłem się.
Poczułem na sobie jej przenikliwy wzrok, po czym na jej twarzy zagościł niepokojący uśmiech. Mimo jej piękna i kobiecości, dostrzegłem w niej coś dzikiego, jakby była polującym drapieżnikiem, a ja jej ofiarą. Aż przeszły mnie dreszcze, ale zaraz to dziwne wrażenie ustąpiło i znów widziałem przed sobą po prostu czarującą i niesłychanie piękną kobietę. Szybko dodałem:
- Wiesz, może nawet lepiej nie odpowiadaj na to pytanie, jeszcze zmienisz decyzję i będę
sobie pluł w brodę, że pozwoliłem ci odejść.
Wyglądała na rozbawioną moim zachowaniem.
- Może ruszymy się z miejsca? Prowadź do swojego królestwa. - roześmiała się. Jej
śmiech był wyjątkowo wdzięczny i bardzo przyjemny dla ucha.
- Ok, już prowadzę – odparłem z ulgą.
Ruszyliśmy w dół ulicy, mijając po drodze zaledwie paru meneli śpiących na chodnikach, czy też ogrzewających się przy zapalonym koszu na śmieci. Obraz naszego miasta nie jest przyjemny – bieda i brud strasznie deprymują nawet największych optymistów, przy tym nawet w najjaśniejszy dzień, przy letnim słońcu nasze ulice wydają się szare i niebezpieczne. Budynki nadające się jedynie do rozbiórki, z powybijanymi oknami i tak są zamieszkane przez tzw. margines społeczny. Nikt o to nie dba, nikt nie zajmuje się biedotą przymierającą z głodu i chorób, wszyscy są zbyt wygodni i dbają przede wszystkim o własne interesy. Przykre, ale prawdziwe. Może się to kiedyś zmieni, chociaż póki co to się na to nie zapowiada. Ja zdążyłem się już przyzwyczaić do tego widoku, to dla mnie codzienność, w końcu mieszkam w tej okolicy od paru lat.
Odbiliśmy w prawo, w boczną uliczkę, przy której mieszkałem. Minęło już parę minut i zdałem sobie sprawę, że cały czas szliśmy w ciszy, żadne z nas nie odezwało się ani słowem. No cóż, może dzięki temu wytrzymam z Ashley dłużej niż 3 godziny, w końcu chyba trafiła mi się niezbyt natarczywa dziewczyna.
Zatrzymałem się przy swoim paskudnym bloku, aż wstyd przyprowadzać kogoś do takiego miejsca, ale zależało mi wyjątkowo na czasie. Odpadający tynk z murów, pomalowanych na bliżej nieokreślony kolor, ohydne grafitti, obraźliwe dla mniejszości napisy, brudne okna i połamana ławka przed wejściem – to składało się na obraz mojego pałacu. Otworzyłem kluczem lekko spróchniałe drzwi i wpuściłem Ashley pierwszą do środka. Od razu dał się odczuć zapach stęchlizny i moczu, do którego się nigdy nie przyzwyczaję i za każdym razem jak tylko tutaj wejdę to zaczyna mnie mdlić. Ale co zrobić. Ona zareagowała podobnie, aż ją skręciło i zatkała nos.
- Prowadź jak najszybciej do mieszkania, zanim umrę ze smrodu. – rzuciła z grymasem na twarzy.
- Jasne, idziemy na górę, mieszkam na drugim piętrze. – odparłem.
Poręcz przy schodach była strasznie rozchwiana i dla własnego bezpieczeństwa lepiej było jej nie dotykać. Szybko weszliśmy na drugie piętro i stanęliśmy przed drzwiami, szybko je otworzyłem i weszliśmy do środka.
Obrzydliwy zapach zniknął. Co za ulga. Zapaliłem światło w korytarzu i pomogłem zdjąć Ashley płaszcz, odwdzięczyła mi się życzliwym uśmiechem. Mieszkanie było naprawdę skromne, ale całkiem gustownie, moim zdaniem, urządzone. Odziedziczyłem je po świętej pamięci babce, która zmarła parę lat temu i dzięki temu mogłem wyprowadzić się z domu, w którym i tak nie czułem się zbyt komfortowo. Jak już wspomniałem na początku, nie mam zbyt dobrych relacji ze swoją rodziną i to ciągnie się od wielu lat.
Zaprosiłem Ashley do małego saloniku i usiedliśmy na kanapie, która po rozłożeniu mogła służyć jako łóżko. Poczułem się zobowiązany w roli gospodarza i zapytałem:
- Ashley, może napijesz się czegoś? Mogę zaproponować jakiegoś drinka, piwo, albo coś ciepłego.
- Nie, dziękuję. Niczego mi nie potrzeba, Ty mi wystarczysz w zupełności. – odparła zalotnie.
Zapowiada się dobrze, już się napaliła, więc nie muszę się nawet zbytnio starać, pomyślałem. Wstałem na chwilę i podszedłem do szafki stojącej po drugiej stronie pokoju, na której stała wieża muzyczna. Poszperałem chwilę w płytach leżących obok sprzętu i wybrałem odpowiedni album. Muzyka instrumentalna – idealna na takie chwile, niezwykle klimatyczna i spokojna. Potrafi rozładować napiętą atmosferę i pozwala się wyciszyć, przy czym nie przeszkadza w rozmowie. Włączyłem znakomitą płytę jednego z moich ulubionych producentów Emancipatora, genialny gość. Nikt nie potrafi jak on poskładać tylu niesamowitych sampli i stworzyć tak przepięknej muzyki. Poza tym, mam naprawdę piękne wspomnienia związane z tą płytą, lubię czasami tak powrócić w myślach do przeszłości, do czasu, kiedy byłem szczęśliwy.
W głośnikach zabrzmiały delikatne dźwięki pierwszej piosenki, a ja już znalazłem się koło niej. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, zajrzałem jej w oczy i odnalazłem głęboko skrywany ból. Ashley niewątpliwie nie była szczęśliwa i cierpiała. Dotknąłem czule jej policzka i odgarnąłem delikatnie włosy za ucho. Miała dziwnie chłodną i twardą skórę. Chociaż twardą to źle powiedziane – raczej nienaturalnie sprężystą i mocną. Poczułem silny zapach jej perfum, niestety nie potrafię powiedzieć, jakich, ale to przecież nieistotne. Zbliżyłem się do niej i położyłem drugą rękę na jej udzie.
- Coś cię trapi, Ashley? Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałem z nieukrywanym współczuciem.
- Nikt nie może mi już pomóc, nie przejmuj się, taki mój los. – powiedziała swoim aksamitnym głosem. Nagle rzuciła mi się w ramiona i przytuliła do mnie mocno. Bardzo, bardzo mocno, aż zaparło mi dech w piersiach, ale zignorowałem to. Pogłaskałem ją po głowie, bawiłem się pięknymi, kruczoczarnymi kosmykami jej włosów. Pięknie lśniły, nawet w blasku zwykłej świetlówki. Poczułem też ich odurzający zapach, który działał na mnie jak narkotyk, mógłbym tak siedzieć przy niej dniami i tygodniami. Niesamowite uczucie. Po dłuższej chwili oderwała się ode mnie i spojrzała na mnie. Boże, czy to normalne, żeby ktoś miał aż tak niesamowity kolor oczu? Może używa soczewek, zresztą to niczego przecież nie zmienia. Wciąż byliśmy bardzo blisko siebie, przysunąłem swoją twarz do niej, tak, że czuliśmy ciepło swoich oddechów. Po raz drugi delikatnie dotknąłem jej twarzy i zbliżyłem się jeszcze bardziej. Dotknęliśmy się nosami po czym łagodnie pocałowałem ją w czoło. Przesuwałem swoją dłoń w dół jej ciała, od twarzy przez szyję, wzdłuż ręki, aż do dłoni. Nasze palce się skrzyżowały i w tym momencie musnąłem jej usta. Były zadziwiająco chłodne, a przecież w moim mieszkaniu było całkiem ciepło, może nawet za ciepło. Idealna temperatura, by zrzucić ubranie.
- Nie jest ci za zimno Ashley? Dobrze się czujesz? – wyszeptałem z troską.
Zamiast odpowiedzieć po prostu mnie pocałowała. Najpierw delikatnie, coraz bardziej namiętnie, aż wsunęła mi swój język w usta. Trwaliśmy tak połączeni przez dłuższą chwilę i rozkoszowaliśmy się tym. Moja druga ręka delikatnie masowała jej udo przez jeansy. Byłem już strasznie rozpalony, ale nie chciałem się spieszyć. Chwile takie jak ta rekompensują z nawiązką całe to gówniane życie i wszelkie niepowodzenia. Rozłączyliśmy się i patrzyliśmy na siebie z czułością. Ponownie zobaczyłem w niej dzikość, jakby za tą przepiękną otoczką kryło się jakieś zwierzę. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem, zdawało mi się, że jej oczy zmieniają kolor. Z wyrazistych niebieskich zmieniały się w czerwone, krwistoczerwone. Przecież to nie jest możliwe, zapewne jakaś halucynacja. Mogłem tyle nie pić, mój błąd. Otrząsnąłem się, ale wciąż widziałem to samo, nic się nie zmieniło. Naprawdę się przestraszyłem.
- Ashley? – odezwałem się niepewnie. Przeszły mnie dreszcze, coś zdecydowanie było nie tak.
- Wybacz mi. – rzekła cicho, miała smutną minę.
Rzuciła się na mnie i spadliśmy na podłogę. Przygniotła mnie całym ciężarem swojego ciała, a ja nie mogłem się w ogóle poruszyć. To niemożliwe, przecież drobna kobieta nie może być tak silna. Nie wiedziałem co się dzieje, byłem przerażony i ze strachu nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Naprawdę się bałem, jej widok był teraz straszny, dzikie, krwistoczerwone oczy, nienaturalna sylwetka, jakby była jakimś drapieżnikiem. Położyła się na mnie, byłem ubezwłasnowolniony, nie mogłem nic zrobić. Ponownie mnie pocałowała, tym razem agresywnie i bez czułości. Wbiła mi swój język, który tym razem wydał się być twardy jak kamień. Dosłownie się dusiłem. Przestała na chwilę i powtórzyła:
- Wybacz mi...
Dotknęła mojej twarzy, a raczej chwyciła ją brutalnie, skąd mogła mieć tyle siły? Wygięła mi głowę na bok, aż zajęczałem z bólu, mogła mi skręcić kark, ale jednak tego nie zrobiła. Pocałowała mnie delikatnie w szyję, po czym zaczęła lizać jakby chciała wyczuć jakiś smak. Poczułem straszne ukłucie i paraliż. Suka ugryzła mnie w szyję, jeśli uda mi się przetrwać jakoś tą sytuację to zrobię wszystko, żeby ją zamknęli, musi się leczyć. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to nie było po prostu ugryzienie – ona piła moją krew. Rozerwała mi skórę i chłeptała łapczywie moją krew, która wypływała ze mnie strumieniem. Traciłem coraz bardziej siły i świadomość, powoli odpływałem w niebyt. Byłem już tak słaby, że nie mogłem nawet poruszyć ręką. A więc tak wygląda śmierć, w gruncie rzeczy nie jest taka zła, pomyślałem. Przynajmniej nie czułem bólu i powoli zasypiałem, mogło zawsze być gorzej. W tym momencie oderwała się ode mnie i wstała. No cóż, chociaż ostatni widok przed śmiercią mógłby być przyjemniejszy, a tak widziałem tylko umazanego krwią potwora. Nie miałem siły, żeby się odezwać, a ona podniosła mnie z podłogi i położyła na kanapie. Nachyliła się nade mną, rozpłatała paznokciem swój nadgarstek i przytknęła mi go do ust.
- Pij! – rozkazała – Jeśli nie wypijesz to umrzesz, a wraz z twoim ciałem, odejdzie twoja dusza. Pij.
Co innego mogłem zrobić? Pozwoliłem, żeby krew zalała mi usta i przełykałem słony płyn. Wraz z każdym kolejnym łykiem wracała mi świadomość i siła. Przywarłem do jej ręki i już zachłannie piłem, tyle ile mogłem, tyle na ile mi pozwoliła. W końcu mnie odtrąciła i wstała. Spojrzałem na nią zdezorientowany. Tyle pytań mi się nasunęło. Przede wszystkim - o co w tym wszystkim chodzi? Nagle poczułem rozdzierający ból, wprost niewyobrażalny, jakby wszystkie moje mięśnie i narządy miały eksplodować. Wykrzywiłem się w cierpieniu i czekałem na koniec męki.
- Umiera teraz w tobie człowiek, twoja materialna powłoka. Nie martw się, to nie potrwa długo, szybko skonasz i narodzisz się na nowo. Staniesz się moim towarzyszem w niedoli i podłym życiu. – powiedziała z triumfem, dumna ze swojego dzieła.
- Kim jesteś? Kim JA jestem? Co się dzieję? – wyrzuciłem z siebie te pytania. Musiałem poznać odpowiedzi, byłem bliski obłędu.
- Jesteś kolejnym mrocznym łowcą, lub jak też wolisz – wampirem. Dokonuje się teraz w tobie przemiana i rozpoczniesz niedługo nowe życie, które będziesz wiódł u mego boku aż do końca świata. Weź teraz kąpiel, gorąca woda powinna ulżyć ci w cierpieniu, a potem wszystko ci wytłumaczę.
Nie mogłem w to uwierzyć, wydawało mi się, że śniłem na jawie. Przecież wampiry nie istnieją, to tylko taka bajka, żeby straszyć dzieci. Ale to co się stało nie było normalne, dodatkowo ten rozdzierający ból. Zsunąłem się z kanapy i przeszedłem do łazienki, odkręciłem gorącą wodę i zrzuciłem z siebie ubrania. Ashley została w salonie, wychodząc nawet na nią już nie spojrzałem. Zerknąłem za to w lustro i się przeraziłem. Byłem dosłownie biały, tak blady. Z kolorem mojej skóry niesamowicie kontrastowała czerwień jej krwi. Straszny widok. Położyłem się w wannie i próbowałem to wszystko przemyśleć. Obmyłem się, a po paru minutach ból rzeczywiście ustąpił. Dziwnie się poczułem, jakbym zrzucił się z siebie ogromny ciężar, który nosiłem przez całe życie. Wytarłem się szybko ręcznikiem i ubrałem. Byłem niesamowicie lekki i pełen energii, jak nigdy. Wyszedłem z łazienki i skierowałem się do salonu, gdzie na mnie czekała. Uśmiechnęła się na mój widok i rzuciła:
- Witaj, Chris w swoim nowym życiu.
- Czekam na wyjaśnienia – powiedziałem, starając się opanować emocje.
Ashley patrzyła na mnie z dumą i uśmiechem, a ja wprost szalałem z wściekłości. Zabrała mi życie i to odczuwała z tego powodu satysfakcję? Chore. Straciłem nad sobą panowanie i rzuciłem się na nią. Zanim się zorientowałem, uderzyła mnie i wylądowałem na podłodze zdezorientowany.
- Oh, nie próbuj ze mną walczyć, bo jesteś za słaby. Lepiej wysłuchaj tego co mam ci do powiedzenia, bo beze mnie sobie nie poradzisz i szybko zginiesz. – stwierdziła gniewnie.
Pomyślałem, że to w sumie nie jest taki zły pomysł i uspokoiłem się. Wstałem, otrzepałem swoje ubranie i usiadłem w fotelu, nie mówiąc ani słowa.
- Rozumiem, że jest to dla ciebie trudna sytuacja, naprawdę. Musisz mi wybaczyć, ale wydałeś się być idealnym celem dla mnie. – zaczęła mówić spokojnie i powoli.
- Ja idealnym celem? Dlaczego? – przerwałem jej szybko.
- Bo jesteś samotnikiem, bo nie masz nikogo bliskiego, bo nikt nie będzie za tobą tęsknił, bo jesteś przystojny i patrzenie na ciebie sprawia mi przyjemność. Tyle chyba wystarczy? – zapytała retorycznie poirytowana i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Rozpocząłeś właśnie nowe życie, w które muszę cię wprowadzić jako twój stwórca, bo beze mnie nie dasz sobie rady. Jesteś mrocznym łowcą i …
Nie dokończyła, w tym momencie drzwi do mieszkania zostały wyważone z hukiem i wpadli do niego 4 mężczyźni. Od razu zerwałem się z miejsca, ale zanim udało mi się cokolwiek zrobić straciłem przytomność i odpłynąłem w nicość.