Dama Kier
Wszystko zaczęło się od whiskey. Wypiłem jeden kieliszek za dużo. Mam mocną głowę, ale nie na taką ilość wódy. Ale miałem powody świętować. Nasze wspaniałe władze wreszcie zniosły prohibicję. To oznaczało koniec moich kłopotów. Gangi zabrały się za porządki. Zmienił się przywódca makaroniarzy - ale to za moją sprawą. Zabito głowę irlandzkiej mafii - to za sprawą mojej własnej famme fatale, Amandy Sullivan. Jakże ja nienawidziłem tej zimnej suki. Nikt nie wiedział, kto rządził ruską mafią. Gołdenicyn, jej dawny przywódca, zginął podobno od własnej siekiery. Na mieście mówili, że zadarł z Triadą. Moim zdaniem podpadł Broganowi, nie stuka się żony szefa specjalnej jednostki śledczej, czy jak oni się tam zwali.
Krwawe lato miało się ku końcowi, przemeblowania w gangach i mafiach doprowadziły w końcu do względnego spokoju, a mi zawieszenie prohibicji pozwoliło wreszcie napić się porządnie w ulubionej spelunie. Byłem tak wcięty, że nie wkurzały mnie nawet flagi Irlandii nad barem. Jesteśmy do jasnej cholery w Los Angeles, co do tego ma Irlandia?
- Może wezwę taksówkę, co Frank?
- Nie pieprz, tylko polewaj. Nie zrozum mnie źle, Bobby, masz dobre serce, ale polewaj, musze się urżnąć.
Przynajmniej tak miało to zabrzmieć, wyszedł z tego jakiś niezrozumiały bełkot, ale on zrozumiał i zaczął swoje, że jestem już pijany, że ledwie siedzę, że to i tamto. Pieprzył od rzeczy, ot, cała prawda, ja się nie upijam. Zamówił mi taksówkę.
Jak przez mgłę pamiętam co się działo, gdy już wysiadłem z taryfy. Próbowałem trafić kluczami do zamka, kiedy potężny cios w brzuch pozbawił mnie powietrza. Usłyszałem jeszcze tylko dźwięk kluczy spadających na chodnik, nim następny cios pozbawił mnie przytomności.
Obudziłem się w pozycji wyjątkowo niewygodnej. Szmata na twarzy, ręce przywiązane do czegoś nad głową. Właściwie wisiałem za ręce, stopami ledwie dotykałem ziemi. Śmierdziało rybami. Port, albo jakaś pieprzona przetwórnia.
- Dlaczego nie mogliście mnie zabrać na stek? Nie przepadam za sushi.
- Przestań, Frank. Nie zgrywaj twardziela. Nie mówiłam ci, że to nie robi na mnie wielkiego wrażenia?
Poznałbym ten jędzowaty głos wszędzie. Już wolałbym, by porwali mnie ruscy, albo Triada.
- Amanda Sullivan, we własnej kurewskiej osobie. Nie powinnaś opłakiwać brata?
Cios w brzuch wypchnął mi powietrze z płuc. Też lubiłem Johnny'ego, ale wiedziałem, że wzmianka o bracie ją wkurwi. Może to i nie było zbyt rozsądne, ale w pobliżu tej kobiety traciłem rozsądek. Zdjęli mi worek z głowy, mogłem się jej teraz przyjrzeć dokładnie, ale znałem tę twarz na pamięć.
Pretensjonalny kapelusik z piórkiem, szary żakiecik i spódnica pod kolor. Nie wyglądała wcale na taką sukę, jaką była. Gdyby nie te zimne oczy.
- Skoro już mamy za sobą grzeczności... nie, Frank, nie przerywaj mi. Zatrudnię cię.
- Mam znaleźć twojego...
Szybka piącha pod żebra od jednego z jej goryli wtrąciła moją dowcipną uwagę z powrotem do płuc, albo i do samego żołądka.
- Nie zapomniałeś o czymś Frank? Nie jesteś już prywatnym detektywem.
Tym razem chyba się nawet uśmiechnęła. To przez tę sukę straciłem licencję. Przez gówno, w które mnie wpakowała. No dobrze, może miałem jeszcze jeden powód do picia. Nie chwaliłem się tym, bo i nie było się czym chwalić. Co mi pozostało? Nie wrócę przecież do policji.
Oplucie jej wyglancowanych butów krwią było nawet warte tych ciosów w żebra. Ona jednak ani drgnęła.
- Więc o co chodzi? Co mam dla ciebie zrobić?
- Dowiesz się dla mnie, kto sprzątnął Gołdenicyna. Potrzebuję dowodów, rozumiemy się?
A na cholerę jej? Tego już nie chciała mi powiedzieć. Ani tego, dla kogo ona teraz właściwie pracuje. To - podobno - nie powinno mnie interesować. Tak po prostu miałem dla niej odkryć kto sprzątnął szefa jednej z największych mafii L.A. i jeszcze dostarczyć dowodów. Nawet nie musiała mówić, co się stanie, jeśli odmówię. Ja na nią nic nie miałem, a ona mogła mi załatwić odsiadkę w meksykańskim pierdlu. Albo po prostu sprzątnąć i zrzucić ciało z mostu. Mogła z resztą znacznie więcej, ale wolałem się teraz nad tym nie zastanawiać.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, gdy ja podziwiałem jej tyłek. Jeden z jej goryli trzepnął mnie pięścią w skroń. Inaczej by śpiewał, gdybym nie był związany, pobity i pijany.
Obudziłem pod drzwiami mieszkania. Widok mojej obitej gęby w lustrze był jasnym dowodem, że to wczoraj, to nie był tylko pijacki majak.
- Za każdym razem jak do mnie przychodzisz, masz obitą mordę, Frank.
To Tony. Mój serdeczny przyjaciel. Troszczy się o mnie.
Po co poszedłem do Tony'ego? To przecież jasne, musiałem dostać w swoje łapy papiery Gołdenicyna. Musiałem przecież od czegoś zacząć.
Wolałem nie zastanawiać się za bardzo nad tym, czemu Amanda mnie w to wpakowała, skupiłem się na sprawie, co pozwalało po raz pierwszy od miesięcy myśleć trzeźwo.
Trzeźwym myśleniem zająłem się z samego rana, prysznic, śniadanie w knajpce Doris po drugiej stronie ulicy. Mocna, czarna kawa i jajka na bekonie. Może nie najlepsze na kaca, ale poprawia samopoczucie i nie lubię myśleć z pustym żołądkiem.
Tony oczywiście zarzekał się, jak to bardzo nie może mi pomóc. Śledztwo prowadziła jednostka specjalna Brogana. Nikt, poza jego ludźmi, nie miał dostępu do akt. W takiej sytuacji powoływanie się na stare znajomości nic nie pomogło. Wypiliśmy po kielichu, wtedy dopiero Tony niechętnie przyznał, że miał dostęp do części dokumentów nim je utajniono. Dlaczego dopiero po kielichu i godzinie rozmowy mój serdeczny przyjaciel się do tego przyznał? Nie mam pojęcia. Nie chciałem się dowiadywać. Ale prawda jest taka, że Brogan ma plecy, jakby dowiedział się o tej tutaj rozmowie, Tony pewnie do końca życia kierowałby ruchem w China Town.
Z papierów dowiedziałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, Gołdenicyn nie zginął wcale od ciosu siekierą, jak to pisały gazety. Kula z .38 wydmuchała mu mózg z czaszki. Po drugie, przesłuchiwanym świadkiem była Clair Mastroianni, potem przepadła, a gliny nie miały pojęcia, gdzie jej szukać. Ja wiedziałem. Proszę, proszę, proszę. Madame we własnej osobie, świadkiem śmierci Gołdenicyna. Clair, czy właściwie, Clarice, była kiedyś kobietą Vinny'ego. Śpiewała w jego klubie. Świetny głos, piękny biust. Śpiewała w tym klubie aż do śmierci Trompanato, ale widocznie po jego śmierci następca - Marciano - nie widział dla niej zastosowania. Zaczęła pracować na ulicy. Ze śpiewaczki w kurewkę. Ponoć pracowała w dobrej okolicy, miała bogatych klientów, więc czemu była świadkiem śmierci Gołdenicyna? Przecież ja nawet nie wiedziałem, gdzie go zabili, gazety o tym milczały, nie widziałem jej zeznań. Ale wciąż miałem jej numer.
- Clarice?
- Czego chcesz, Frank?
- Pogadać, dawno cię nie widziałem, co powiesz na kawę w...
- Nie stać cię na mnie, Frank.
Ta praca ją zmieniła. Kiedyś taka nie była, znalazłaby dla mnie czas. Ale przecież, czego ja się spodziewałem, że rzuci mi się w ramiona? Zapłacze ze wzruszenia, gdy tylko usłyszy mój głos w słuchawce? Ale nie spodziewałem się, że zmieni się aż tak bardzo.
Numerek z Clarice kosztował teraz więcej, niż moje mieszkanie. Nie było mnie na nią stać. Po chwili rozmowy udało mi się ją jednak przekonać, że kawa ze mną to nie jest aż taki zły pomysł. Umówiliśmy się na jutrzejsze popołudnie we włoskiej kafejce w Hollywood. To oznaczało, że mam trochę czasu, by pośledzić Brogana.
Na mieście słyszałem plotę, że Gołdenicyn sypiał z żoną Brogana. Może to i bujda, ale warto to sprawdzić. Nie jestem idiotą, śledzenie naszego lokalnego supergliny to nie najlepszy sposób na spędzenie wieczoru. Ale niby czemu Brogan utajnił wszystkie akta?
Mimo wszystko wziąłem ze sobą broń. Bez gnata czułem się nagi. Niestety, nie miałem już swojego Colta. Musiałem odkurzyć stary rewolwer, pięćdziesięcioletnia armata S&W. Może i starszy ode mnie, ale nadal niezawodny. Aparat fotograficzny, płaszcz, kapelusz i znów czułem się jak detektyw.
Wiedziałem, jak wygląda Brogan, wiedziałem, gdzie pracuje, ale nie wiedziałem, gdzie mieszka, ani nawet jakim samochodem jeździ. Zaparkowałem forda przecznicę od komisariatu, naprzeciw wyjazdu z policyjnego podziemnego parkingu. Kusiło mnie, by przedzwonić do dyżurki, by się chociaż dowiedzieć, czy sukinsyn jest dziś w pracy, bo nie uśmiechało mi się siedzieć pół nocy w samochodzie, jeśli jego tam nawet nie było. Teraz czekała mnie wyjątkowo nudna robota. Nic dziwnego, że gliniarze tak lubią pączki, coś trzeba robić z czasem. Czytałem gazetę, przerywając jedynie wtedy, gdy z parkingu wyjeżdżał jakiś samochód. Ale Brogan siedział na komisariacie do północy.
Prawie poparzyłem sobie jaja kawą ze sklepu na rogu, gdy zobaczyłem wyjeżdżającego z parkingu cadillaca. Brogan nie siedział za kierownicą, palił papierosa na siedzeniu pasażera. Zachowywał się tak, jakby miasto należało do niego. Zapuściłem motor i ruszyłem za nimi. Nie jest aż tak trudno śledzić cadillaca po opustoszałych ulicach Miasta Aniołów. Po godzinie zatrzymał się na osiemdziesiątej drugiej. Znałem tę okolicę. Zatrzymałem się kawałek dalej i obserwowałem z daleka, jak wchodzą do knajpy od zaplecza. Trzech wąsatych sukinsynów w czarnych płaszczach, a knajpą była oczywiście Slaughterehouse, ulubiony lokal chłopców McNamary. Czy raczej, jak nazywali się teraz - chłopaków McLaughlina. Ale co superglina i jego kolesie robili w takiej mordowni? Gdyby chcieli wpaść na kielicha, poszliby do gliniarskiej knajpy Old Guns, nie ryzykując kosy w żebra.
Odłożyłem aparat, sprawdziłem jeszcze raz czy sześć pestek leży w bębenku mojej armaty i wszedłem do Rzeźni przez drzwi frontowe. Zignorowałem instynkt, rozsądek, przeczucie i wszystko, co krzyczało mi w głowie, bym tego nie robił. Chciałem zobaczyć na własne oczy, co będzie się działo.
Kilku irlandzkich bandziorów, których już za sam wygląd można by wysłać do San Quentin, grało w bilard. Kilku innych, ledwie trzymających się na nogach, grało w rzutki i jednocześnie piło piwo z litrowych kufli. Bawili się w ulubioną irlandzką grę - kto się pierwszy nawali. Zniesienie prohibicji było dla nich najwyraźniej powodem do świętowania. Choć, z drugiej strony, ta mordownia zawsze wyglądała tak samo. Przy bardzie siedzieli obydwaj cwele supergliny, ale jego samego nie widziałem. Czy to możliwe, żeby na górze ucinał sobie pogawędkę z McLaughlinem? Niewykluczone. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, nie było szmerów, ani nagłej krępującej ciszy. Niewyspany, na kacu z obitą mordą, musiałem wyglądać dla nich jak swojak.
W jednej chwili, jak na komendę, cwele Brogana dopili whisky, położyli szmal na barze i wyszli tylnym wejściem. Coś przegapiłem? Coś mnie ominęło? Powinienem zostać i czekać na ich szefa, czy raczej wyjść za tymi cwaniakami? Szybkim krokiem poszedłem w stronę samochodu. Cadillac jeszcze stał, nie zauważyłem, czy ktoś w nim siedział. Wsiadłem do forda, a zaraz za mną, na miejsce dla pasażera wsiadł Brogan.
- Siedź, Montgomery, siedź. Mamy do pogadania.
Dałem się podejść jak żółtodziób. Złapałem się na najstarszą sztuczkę świata. Może jednak byłem już na to za stary, albo po prostu nie byłem najbystrzejszą rybą w stawie.
- Czego chcesz, Brogan? I powiedz swoim cwelom, żeby nie opierali się o mój samochód.
- Moje chłopaki się będą opierały o jaki wóz zechcą. A ty mi teraz powiedz, po kiego za mną jeździsz?
- Tajemnica mojego klienta.
- Masz mnie za idiotę? Jakiego kurwa klienta? Nie masz już licencji, chłoptasiu, zostałeś taksiarzem? Może kurwisz się po godzinach, co?
- Kurwię się. Ktoś mi zapłacił, bym cię poderwał i przeleciał.
- Nie jesteś nawet w połowie tak zabawny, jak ci się wydaje i zaczynasz mi działać na nerwy. Zamknąć cię?
- Gówno mi możesz, Brogan.
- Publiczne pijaństwo, zakłócanie spokoju, jazda pod wpływem, nielegalne posiadanie broni. Mało ci, hyclu? Dorzucę jeszcze to...
Wyciągnął z kieszeni torebkę koki, schował ją do schowka na rękawiczki i znów wyciągnął. Wychylił się przez okno i podał torebkę jednemu ze swoich cweli.
- Pójdziesz siedzieć, Monty. A wiesz? Ciekawa sprawa, mamy tam dwóch takich, Vincenzo i Tucci, zamknęliśmy ich za sprzątnięcie Trompanato. Mówią, że są niewinni, jak wszyscy w pierdlu. Mówią, że Vinny'ego sprzątnął ktoś z zewnątrz. Opisali go, nawet podobny do ciebie. Mogę wam załatwić wspólną celę, na pewno się dogadacie.
- Czego chcesz?
- Dla kogo mnie śledzisz, Monty?
- A uwierzysz, Jimmy, jeśli ci powiem, że twoja stara mnie zatrudniła. Zastanawia się, czy nie stukasz jakiejś laski na boku.
Teraz dopiero się wkurwił. Dodał świeżego sińca na moją skatowaną gębę. Wycelował do mnie ze swojej trzydziestki ósemki.
- Nie pogrywaj sobie ze mną, skurwysynu. Za cienki na to jesteś. Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, pogadamy inaczej.
Wreszcie wysiadł. Poszedł do swojej fury. Popatrzyłem za nim, masując obolałą szczękę. Wtedy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Jeden z cweli rozbił mi reflektor.
- Strzeliłbym cię w pysk, za tego cwela, chłopie, ale nie mogę znaleźć na tej twojej gębie jednego nie obitego miejsca.
Strzelił mnie mimo wszystko. Wyplułem zęba. Będę wyglądał niewyjściowo. Moja twarz nie będzie teraz pasować do eleganckiego wystroju kafejki w Hollywood, nie zrobię też najlepszego wrażenia na Clarice.
No i nie zrobiłem. Zanim usiadła, już była wyraźnie niezadowolona. Wyglądała jak dama z towarzystwa, drogie kolczyki, siateczka na włosach i zniesmaczenie na twarzy. Usiadła i nawet na mnie nie spojrzała. Ale gdy już to zrobiła, jej oczy stały się nagle wielkie, rozdziawiła te swoje usteczka. Zaczynałem żałować, że mnie na nią nie stać.
- Frank! Mój Boże, jak ty wyglądasz? Co ci się... ależ, Frank!
Dziewczyna wyraźnie się zmieszała, patrzyła to na mnie, to na moją kawę, to na drzwi wyjściowe. Założę się o ćwierciaka, że pół dnia przygotowywała się przed lustrem, powtarzała jakąś płaczliwą gadkę, ale nagle zabrakło jej języka w gębie. Pewnie nie spodziewała się, że będę aż tak pokiereszowany, że w ogóle będę pokiereszowany.
Ja z kolei wolałem przejść do konkretów. Nie bawiło mnie pieprzenie o niczym przy kawie w drogiej knajpie.
- Byłaś świadkiem śmierci Gołdenicyna.
- Ależ Frank, o czym ty...
Na przemian bladła, to czerwieniała. Chwyciłem ją za nadgarstek i spojrzałem jej w oczy. Powtórzyłem moje pytanie, tym razem zdecydowanie ciszej i wolniej.
- Nie wiem, o czym ty mówisz. Po co ja tu przyszłam? Myślałam, że chcesz... to znaczy, że chcesz się ze mną zobaczyć, Frank. A pytasz mnie o coś takiego? Po co... myślałam, że chcesz... wiesz, ja kiedyś... Ale to było kiedyś, Frank, nie teraz. Teraz już wiem, że nic do ciebie nie czuję, chciałam się przekonać, dlatego tutaj przyszłam. Au, Frank, to boli. Puść, boli. Nie wiem, o kim mówisz, kto to jest ten Gołdenicyn?
- Kłamiesz, kochanie.
- Policja mnie przesłuchała, bo słyszałam strzał w Grandzie.
- Co robiłaś w Grandzie?
Zapaliłem papierosa i odchyliłem się w fotelu. Gdy już zrozumiała, że to spotkanie to nie moja rozpaczliwa próba, by ją odzyskać, ale interes, poszło gładko. Nie wiedziała prawie nic. Ale było kilka rzeczy, które mogły się przydać. W Grandzie była z klientem, ale bardzo nie chciała powiedzieć z kim. Usłyszała strzał koło drugiej w nocy. Nim zjawiła się policja, jej klient nawiał. Jego nikt nie przesłuchiwał. Powiedziała policji, że przed wystrzałem ktoś dobijał się do drzwi. Przesłuchiwał ją Brogan. Nie chciała powiedzieć więcej. Szybko wyszła. Spieszyło jej się do pracy.
Zapłaciłem za dwie cholernie drogie kawy i wróciłem do domu. Chciałbym powiedzieć, że wszystko zaczynało się układać, ale gówno prawda. Najlepiej byłoby przycisnąć klienta Clarice i jeszcze trochę pośledzić Brogana. Wszedłem do domu, schowałem rewolwer do szuflady i wyciągnąłem z niej butelkę i szklankę.
Na fotelu w sypialni siedziała Amanda Sullivan.
Nalałem sobie szklankę i wychyliłem, stojąc w progu. Ona cały czas się nie odzywała.
- Wybacz, że nie zaoferuję ci nic do picia, ale zwykle nie pijam z ludźmi, którzy robią ze mnie worek treningowy.
Rozłożyła szeroko ręce. Miała na sobie swoją szarą spódnicę i moją koszulę, nie zapiętą.
- Nie przyszłam do ciebie się napić, Frank.
Podeszła do mnie, zabrała mi z ręki flaszkę i odstawiła na półkę. Miałem ochotę trzepnąć ją w ten pusty łeb. Wiedziałem, że znów pakuję się w jakieś bagno, z którego pewnie tym razem się nie wydostanę. A jednak zamiast strzelić ją w twarz, zaniosłem ją do łóżka.
- Zimna suka...
Tylko zamruczała, jak kotka. Nie potrafiłem rozgryźć tej kobiety. Jednej nocy jej goryle obili mnie tak, że sam się w lustrze nie poznawałem, a drugiej sama pakuje mi się do łóżka. Może to nie mnie w niej najbardziej pociągało. Albo jej długie nogi i niezwykle zgrabny tyłek, nie mogłem się zdecydować.
Śpiąca, naga, z włosami rozrzuconymi na poduszce, wyglądała prawie niewinnie. Usiadłem na łóżku, zapaliłem ostatnią fajkę i nalałem sobie jeszcze szklankę. Gdy wychodziłem, jeszcze spała. Jej samochód, z gorylem w środku, stał zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Facet wysiadł, gdy tylko mnie zobaczył, otworzył gębę, by coś powiedzieć, ale potężny sierpowy wywalił mu szczękę z zawiasów. Wspaniałe uczucie. Złapałem bezbronnego sukinsyna za włosy i dwoma kolejnymi ciosami rozwaliłem mu nos. Na beton pociekła mieszanka śliny, łez, glutów i krwi. Nie zazdrościłem mu.
Nie musiałem mu nawet mówić, za co obrywa, on już doskonale wiedział. Dostał jeszcze kilka razy, wreszcie wytarłem rękę o jego garnitur, kupiłem gazetę w automacie i wróciłem do domu.
Amanda już nie spała, gdy wchodziłem - dopinała żakiet.
- Gdzie byłeś?
- Chciałem ci kupić kwiaty i bułeczki na śniadanie, ale w automacie były tylko gazety.
Parsknęła. Wyszła w ciągu pięciu minut.
Nalałem sobie kieliszek i usiadłem w fotelu. Miałem wspaniały plan na ten dzień, jajka na bekonie u Doris i wycieczka do Granda, na pogawędkę z hotelowym detektywem. Nie przepadałem za takimi jak oni, ale może akurat trafiłbym na jakiegoś rozsądnego człowieka. Plan wziął w łeb. Przed drzwiami czekał na mnie czarny lincoln. Robiłem się coraz bardziej popularny. Zapaliłem ostatniego papierosa i wsiadłem do środka, nawet nie zastanawiałem się, kto mógł przysłać po mnie limuzynę. W środku siedziała młodziutka brunetka o wschodnich rysach, elegancko ubrana, oczy zasłaniała okularami przeciwsłonecznymi, które zdjęła, gdy tylko wsiadłem.
To mogła być tylko jedna gówniara.
- Tamara Gołdenicyn.
- Witaj, Frank.
Pamiętałem ją jako brzdąca w pieluchach, w starych dobrych czasach, kiedy Gołdenicyn był jeszcze nikim, a ja wycierałem mundurem chodniki. Ale jeśli moje obliczenia się zgadzały, miała teraz jakieś dwadzieścia pięć lat. Zastanawiałem się już wcześniej, kto naprawdę przejął władzę w ruskiej mafii. Mówiło się o Fiodorowiczu, był prawą ręką Gołdenicyna, niestety był również półgłówkiem. Potrzebował wskazówek do wiązania butów. Czyżby to właśnie Tamara Siergiejewna przejęła interesy tatusia? Na pewno była niegłupia, pytanie, czy wystarczało jej jaj, by szefować najokrutniejszemu gangowi w Mieście Aniołów?
Kierowca ruszył, gdy tylko zaczęliśmy rozmawiać. Nie miałem ochoty nawet pytać, dokąd jedziemy. Nigdy nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni, lecz najwidoczniej Tamara uważała, że może spokojnie zwracać się do mnie jak do swojego kumpla. Mógłbym być jej ojcem. Robiłem się na to za stary. Nie odezwałem się słowem, póki ona się nie odezwała. A ona nie odezwała się, póki nie minęliśmy kilku następnych przecznic.
- Wiem, że szukasz zabójcy mojego ojca.
Całe cholerne miasto już o tym wiedziało. Ale z drugiej strony, nie starałem się z tym jakoś szczególnie kryć.
- Naturalnie, zależy mi na znalezieniu winnych i ukaraniu ich. Zapłacę za informacje, ale pod warunkiem, że to ja je dostanę, nie ta suka od Marciano. Rozumiemy się?
Spojrzałem w te jej błękitne oczęta licealistki. Wystarczyło mi to jedno spojrzenie, by być pewnym, że gówniara nie ma jaj do prowadzenia takiego interesu. Nadrabiała miną. Może i miała coś niecoś w tej swojej pustej główce, może i była niegłupia, ale nie do takiej roboty się nie nadawała. Chciałem jej to rzucić w twarz, ale powstrzymałem się. Płacono mi za zbieranie informacji i robienie kompromitujących zdjęć, nie za wychowywanie małych dziewczynek.
- Wiesz coś, czego mi nie mówisz. Jeśli chcesz, bym znalazł zabójcę Sergieja muszę wiedzieć wszystko.
- Wiem, że nie zrobił tego Brogan, nie mógł. Był wtedy ze mną.
To dlatego Brogan się tak wtedy wściekł, kiedy powiedziałem, że wynajęła mnie Sue. To nie Gołdenicyn miał romans z żoną supergliny, ale superglina sypiał z córką gangstera. Jakby się wydział wewnętrzny o tym dowiedział, Brogan miałby złamaną karierę. Albo i nie, tacy jak on mają kumpli wszędzie.
Czy miało sens pytanie dziewczyny, kto chciałby zabić jej ojca? Pół miasto cieszyło się na wieść o jego śmierci, połowa zbirów żałowała, że to nie oni pociągnęli za spust. Miałem jakiś milion podejrzanych i niecierpliwą famme fatale na karku.
Rano, w tych okolicach ruch jest niewielki, nic więc dziwnego, że zauważyłem zbliżającego się do nas forda. Błyskawicznie sięgnąłem po potężny rewolwer. Refleks już nie ten. Oni byli szybsi. Zaczęli siać z Thompsonów. Ołów i kawałki szkła latały mi nad głową, nie wiem nawet, kiedy zgubiłem kapelusz. Tamara z krzykiem rzuciła się na podłogę. W pierwszej chwili zaskoczony, teraz kierowca odzyskiwał panowanie nad samochodem. Potężny silnik Modelu K zaryczał głośno. Nie zważając na kule rozrywające wszystko wokół mnie, wycelowałem z mojego rewolweru. Gdy naciskałem spust, kawałek szkła rozorał mi policzek. Ale kula z mojej wyrwała cynglowi kawałek szyi. Przerażona dziewczyna kuliła się gdzieś obok mnie, gdy samochodem znów szarpnęło. Dopiero wtedy zorientowałem się, że kierowca dostał. Jedną ręką trzymał się za pierś, wydawał jakieś niezrozumiałe dla mnie dźwięki. Z trudem przedostałem się na przednią kanapę. Kierowca już nie żył, blokował dostęp do kierownicy. Wtedy znów kule z Thompsona poharatały karoserię lincolna. Tamci byli bardziej uparci, niż mi się zdawało, a ja nie mogłem strzelać, musiałem odzyskać panowanie nad samochodem. W końcu udało mi się otworzyć drzwi i wypchnąć kierowcę na zewnątrz, w porę udało mi się zakręcić i nie trafiliśmy w ścianę. Wypaliłem dwa razy na oślep. Chyba nawet nie trafiłem ich samochodu. Gwałtownie skręciłem kierownicą. Lincoln staranował forda i bez trudu wepchnął go na latarnię. Pojechałem dalej, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nie miałem ochoty sprawdzać, jak szybko się pozbierają. Jechałem tak jeszcze kilka minut, aż zatrzymałem się nad brzegiem kanału burzowego.
Wyskoczyłem z samochodu i dopadłem do tylnych drzwi. Dopiero wtedy poczułem ból policzka i zobaczyłem, ile nowych dziur ma mój płaszcz. Więcej szczęścia niż rozumu, głupi staruchu, znaj swoje ograniczenia! Zapaliłem ostatnią fajkę. Miałem ochotę na kielicha. W biurze chłodziła się butelka whiskey. Dopaliłem papierosa, zgniotłem go pod butem i dopiero wtedy otworzyłem tylne drzwi. Po stanie samochodu sądząc, spodziewałem się tam zobaczyć Tamarę podziurawioną jak rzeszoto, ale ona też miała sporo szczęścia. Najadła się strachu, ale nic poza tym jej nie było.
Dziewczyna siadła na kanapie i zaczęła się rozglądać błędnym wzrokiem. Miała łzy w oczach. Była nieobecna. Pierwszy raz do niej strzelano.
- Dziewczyno, nie nadajesz się do tej roboty. Nie jesteś gangsterem, nie pakuj się w to bagno, tutaj można skończyć tylko w piachu, albo w San Quentin.
Spojrzała na mnie, jakby widziała mnie przez mgłę.
- Czemu oni chcieli nas zabić?
Naiwna dziewczyno. Miałem ochotę na jeszcze jedną fajkę, ale przed chwilą wypaliłem ostatnią. Oparłem się o pokiereszowany samochód. Dlaczego ktoś chciał ją zabić? Czy to była walka o władzę w strukturach samej ruskiej mafii, czy konkurencja próbowała ich raz na zawsze wykończyć? Nie miałem na to pytanie odpowiedzi, ale jednego byłem pewien- ktokolwiek nasłał tych cyngli zlecił zabójstwo Gołdenicyna.
O północy spotkałem się z Broganem. Pod mostem nikt nas nie widział. Siedziałem na masce mojego forda, nie wyłączyłem światła, widziałem, jak nadjeżdża, ze swoimi przydupasami. Tym razem cwele nie wysiadły jednak z samochodu. Nie chciał się zgodzić na to spotkanie, ale wystarczyło, że zagroziłem dzwonieniem do Sue. Nim się odezwał strzeliłem go w mordę. Miałem na to ochotę od jakiegoś czasu.
- Teraz jesteśmy kwita.
- Kurwa, Frank, ząb mi się rusza.
- Twoi cwele wybili mi reflektor.
- Ale to mój ząb się teraz rusza.
- Przestań pieprzyć Jimmy. Nie będziemy teraz gadać o twoim zębie, ani o moim reflektorze. Chcę pogadać o Gołdenicynie, prowadzisz w ogóle to śledztwo?
Jasne, że nie prowadził. Sprawa miała zostać otwarta na wieki. Póki bandziory zabijały się wzajemnie, policja patrzyła z boku, nie było sensu pchać palców między drzwi. Broganowi dodatkowo zależało, by utrzymać w tajemnicy jego kontakty z Tamarą. W trakcie procesu różne rzeczy wychodziły na jaw.
- Olałeś sprawę, bo sypiałeś z Tamarą? Bałeś się, że ktoś to wyciągnie?
- Nie wiedziałem...
- Gówno, nie wiedziałeś. Doskonale wiedziałeś, z kim sypiasz. Nie pieprz mi tu. Chcesz powiedzieć, że obserwujecie Gołdenicyna od lat, a nie wiedziałeś, że ta mała jest jego córką? Idiotę ze mnie robisz?
- Dobra, dobra, wiedziałem i co? Jasne, że się kurwa bałem, że ktoś to wyciągnie. To byłby dla mnie koniec. A ja lubię swoją pracę. Jestem w tym dobry.
Brogan może i był zarozumiałym sukinsynem, może i brał w łapę, ale był dobry w tym, co robił. Wysłał całkiem sporo bandziorów do San Quentin. Pilnował, by zbóje znały swoje miejsce i nie mordowały bezkarnie cywili. Nienawidziłem go za to.
- Muszę wiedzieć, kto sprzątnął Siergieja. Czego się dowiedziałeś?
- Daj spokój Frank, zostaw tę sprawę. Gówno mnie obchodzi, kto sprzątnął starego. Ciebie też nie powinno. Na mój gust, to Marciano, albo irlandasy. Więcej nie muszę wiedzieć.
- Nie pytałem cię o zdanie. Pytałem, czego się dowiedzieliście.
Patrzył na mnie przez chwilę. Zastanawiał się pewnie, czy dać mi w mordę, czy powiedzieć. Widać jednak uznał, że dość na dziś okładania się po pyskach. Poza tym, moja twarz jeszcze nawet nie zaczęła się goić.
- Co czwartek zamawiał sobie ekskluzywne kurewki z Santa Monica. Mam ze sobą jego stare akta.
Mknąłem autostradą na wschód. Teraz już wszystko było jasne. Cały czas miałem odpowiedź przed nosem. Taki stary, a dałem się wykiwać jak uczniak. Kobiety zawsze wodziły mnie za nos.
Zadzwoniłem do Amandy. Powiedziałem jej, że to nie Brogan zabił. Zażądała dowodu, powiedziałem jej o Tamarze. To jej wystarczyło. Widać chciała dostać jakiś brud na superglinę, sypianie z córką szefa mafii musiało jej wystarczyć, skoro nie był zamieszany w morderstwo. Zimny głos w słuchawce, nie podziękowała. Czek dostanę pocztą. Pięćset dolarów za złamanie kariery superglinie z Miasta Aniołów.
W aktach Gołdenicyna znalazłem starą sprawę sprzed kilku lat. Ponoć dokonał gwałtu na młodej studentce w San Pedro, ale oczywiście, niczego mu nie udowodniono. Opiekę nad dziewczyną roztoczył Vinny Trompanato. Wkrótce potem została dziwką w Santa Monica. Śliczna z pięknym głosem, szybko zaczęła obsługiwać najbardziej ekskluzywnych klientów. Doskonale wiedziała, o regularnych spotkaniach Gołdenicyna z dziwkami i bardzo starała się, by w końcu też do niego trafić. Idealna okazja. Zastrzeliła go z broni, którą kiedyś dostała od Vinny'ego. W Grandzie była wtedy tylko jedna dziwka. Nie było żadnego ważnego klienta, którego trzeba było osłaniać, nikt nie dobijał się do drzwi pokoju. To była tylko głupawa historyjka, w którą uwierzyłem. Dałem się nabrać jak młokos, bo Clarice owinęła sobie mnie wokół palca. Kłamała jak z nut, a ja wierzyłem w każde jej słowo.
W Palm Springs miała dom po matce. Nie było jej w mieście, więc to było jedyne miejsce, w którym mogła się ukryć. Trafiłem tam może godzinę przed świtem. Światła się nie paliły, ale drzwi były otwarte. Wszedłem do środka, w dłoni ściskałem rewolwer.
- Napij się.
Siedziała w fotelu obok baru, w ręce miała kieliszek, na stoliku obok leżał kieszonkowy derringer. W ustach miała zapalonego papierosa. Wyglądała, jakby właśnie miała wychodzić na eleganckie przyjęcie. Dłonią w długiej rękawiczce pokazała mi whiskey na barku. Nawet nie drgnąłem.
- Sądziłam, że przyjedziesz szybciej. Już się bałam, że cię dopadli. Wiesz, nie wierzyłam, że naprawdę zrobią ci krzywdę, ale chyba łudziłam się, że uda mi się zmylić tropy.
Ręka jej drżała, gdy podnosiła do ust kieliszek.
- Wiedziałaś, że przyjdę.
- Jasne, że wiedziałam. Zawsze przychodzisz. Nie praw mi proszę kazań, nie mów co i jak zrobiłam. Musiałam go zabić.
- Nie jesteś...
- Jestem. Jestem morderczynią, jestem wszystkim tym, czym myślisz, że jestem. Ciebie też powinnam zabić. Vinny się mną opiekował, a ty go zabiłeś.
- To był bandzior.
- Nawet nie wiesz, kiedy sam stałeś się bandziorem, Frank. Zacząłeś przyjmować zlecenia tylko od zbirów i stałeś się jednym z nich. Kochałam cię, Frank, kiedyś byłeś szlachetny, teraz nie jesteś nawet cieniem samego siebie. Mogłam być twoja.
- Nie podnoś broni, Clarice. Nie jesteś aż tak szybka, ani ja tak wolny. Nie próbuj.
Spróbowała.
== KONIEC ==