"Code X" [sensacja/kryminał] (Prolog)

1
Zaraz… co on powiedział?

- Powtórz – zażądał ostrym tonem, przyciskając mocniej słuchawkę do ucha. Musiał się przesłyszeć. MUSIAŁ.

- Słyszałeś. Przyjeżdżaj. - Połączenie zerwało się.

Thomas Strutevant odłożył słuchawkę, czując, że nogi ma jak z waty. Pomyślał, że dygot, jaki nim wstrząsnął był skutkiem przeziębienia. Miał wrażenie, że oszalałe serce przebije mu klatkę piersiową.

To niemożliwe – myślał gorączkowo. – Niemożliwe!

Jednak pracując sześć lat w wydziale antyterrorystycznym, nauczył się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest kwestią odpowiednich narzędzi.

Narzędzi – powtarzał sobie w duchu, wsiadając do samochodu. Tylko jakich narzędzi trzeba użyć, by wyjść z więzienia ponad dwadzieścia lat wcześniej?

Gdy przed tygodniem w Key West Aquarium ogłoszono alarm bombowy, Florydą wstrząsnęło. Kto by chciał wysadzać ryby? – to pytanie przechodziło od budynku do budynku, aż krąg paniki otoczył Miami i inne, mniejsze miasta.

Oczywiście, w pierwszej chwili nie było rozpaczy; ot, jakiś rzezimieszek uczył się posługiwać plastikiem, wkrótce za to zapłaci! Strach związał gardła, gdy do opinii publicznej wypłynęła informacja, że w podziemnym magazynie budynku odnaleziono aż siedemnaście aktywnych materiałów wybuchowych, a ich właściciela nie ujęto. Przerażeni mieszkańcy, zamieszkujący wsie w pobliżu Miami twierdzili nawet, że widzieli obwieszonego linkami starca, który pukał do drzwi z pytaniem o szklankę wody.

Wówczas, Tom w żadnym wypadku nie podejrzewał o to Hiszpana; zgodnie z jego informacjami, Hiszpan powinien siedzieć w majorskim więzieniu.

Powinien.

Tom mocniej przycisnął pedał gazu – kompleks CIA rósł z każdą chwilą.



Złote promienie letniego słońca nagrzały asfaltową ulicę, na której zatrzymał się czarny biscayne. Wysiadł z niego barczysty, imponujący wzrostem mężczyzna o ciemnej karnacji. Rozejrzawszy się wkoło, wyrzucił niedopałek papierosa i wszedł do kamiennego budynku.

Pomimo wczesnej pory, w korytarzu panował półmrok. Zamiatający klatkę schodową mężczyzna, drgnął nagle.

- Kristus – szepnął, przeciągając głoski. – Kto ty?

Ciszę przerwał trzask zamykanej zapalniczki.

- Cześć, Cesar – odpowiedział spokojnie mężczyzna.

Tamten cofnął się i uniósł miotłę, jakby chciał go zaatakować.

- Ty? – wydyszał. – Ivan?

Ivan zaśmiał się niewesoło; w pustym pomieszczeniu zabrzmiało to jak wystrzał armatni.

- Czego… ode mnie chcesz? – wyjąkał Cesar.

- Chcę, byś coś dla mnie zrobił, przyjacielu. – Ivan podszedł do niego, zaciągając się papierosem. Cesar zadygotał.

- Nie! – rzekł odważniej. – Zmieniłem swoje życie… mam rodzinę, dom… daj mi spokój.

- Fiu, fiu – mruknął Ivan, klepiąc go po ramieniu. – Już o mnie zapomniałeś? Nie pamiętasz, dzięki komu jesteś w tym kraju? Wyżsi nie będą zachwyceni, gdy się dowiedzą o nielegalnej imigracji. Nie możemy do tego dopuścić. Rozumiesz?

Na twarzy Cesara odmalował się strach. Przetarł wilgotne czoło i wciągnął łapczywie powietrze.

- Czego ode mnie chcesz? – powtórzył.

Ivan zgasił papierosa na drewnianym parapecie i spojrzał na niego uważnie.

- Nie martw się. Twoja rodzina będzie bezpieczna – odparł chłodno. – Ty coś dla mnie zdobędziesz, a ja zapomnę o kontaktach w kongresie. Umowa stoi?

Zapadła cisza, przerywana chrapliwym, niespokojnym oddechem Cesara.







Thomas Strutevant pośpiesznie ruszył do sali konferencyjnej Centrum Antyterrorystycznego. Z każdym krokiem czuł się słabiej. Przeszedłszy przez główny hol, pchnął ciężkie drzwi i znalazł się na miejscu.

Sala konferencyjna była imponującym, krzykliwie ozdobionym pomieszczeniem, sprawiającym wrażenie całkowicie skomputeryzowanego. Zawsze wzbudzała w Tomie chłodny podziw. Na kamiennych ścianach wisiały monitory i szklane gablotki, otwierane szyfrem. Podłoga wyłożona była linoleum, a na płaskim suficie wymalowano logo CIA. Tom zauważył, że na miejscu ław dla mediów, ustawiono interaktywną mapę Stanów Zjednoczonych.

W jednej chwili zdał sobie sprawę, że wszystkie jego domysły się potwierdzały.

- Tom – zawołał George Sears, szef CIA. Tom wyciągnął dłoń, lecz Sears wcisnął mu papierową teczkę i machnął dłonią, by za nim poszedł. Byli sami, co według Toma nie wróżyło dobrych informacji. Dobrych – przemknęło mu przez głowę. – Wszystkie informacje nie dotyczące Hiszpana, będą dobre.

Sears usiadł przy metalowym biurku i wskazał mu miejsce. Tom pokręcił głową i otworzył teczkę. Raptownie zrobiło mu się niedobrze; były to akta Hiszpana. Jego ciężka twarz wpatrywała się w niego groźnie.

- A więc jednak – rzekł, bardziej do siebie. Zauważył, że trzęsą mu się kolana. Usiadł.

- Tej nocy otrzymaliśmy informację od dyrektora więzienia na Majorce – stwierdził sucho Sears. – Ibarra został zwolniony.

- Jak to możliwe? – zdenerwował się Strutevant, uderzając knykciami w blat. – Dostał dwadzieścia pięć lat!

- Warunkowo.

Co? – pomyślał Tom. Warunkowe!? Po trzech latach odsiadki? To jakiś absurd! Na kilometr śmierdziało szwindlem.

- Kiedy? – zapytał, czując, że zna odpowiedź. Mimo wszystko, rozdygotała jego i tak zszargane nerwy.

- Miesiąc temu – odpowiedział smętnie Sears. Wyciągnął na biurko małą paczkę. – To skandal, ale nie zmienia faktu, że ten skurczybyk wygrzewa się na słońcu.

Thomas przerzucił akta. Wszystko się zgadzało. Ivan „Hiszpan” Ibarra, skazany za próbę wysadzenia katedry w Pallma de Mallorca. Tom dobrze znał jego sytuację, bowiem to on prowadził sprawę. Wiedział o Hiszpanie wystarczająco, by być przekonanym, że nie próżnuje na wolności. Te hiszpańskie tępaki nie wiedzą co zrobiły!

- Otrzymaliśmy informację od policji – ciągnął George. – Ładunki pod Akwarium w Key West… C4.

Tom skinął. Ale nie tylko Hiszpan ich używał. Ale skoro wyszedł z więzienia miesiąc temu… wolał nie myśleć, co to może znaczyć i jakie przyniesie skutki.

- Ale to tradycyjne ładunki – rzekł, jakby chciał przekonać samego siebie. – To mógł być każdy.

Sears wyprostował się w krześle; jego policzki napięły się. No tak – pomyślał Tom. – No to słuchaj teraz, Tommy.

- Jest jeszcze coś.

Tak, tak. Tylko, jak zawsze, to „coś” będzie stanowiło problem niewyobrażalnych rozmiarów.

- Ja zapewne wiesz… Hiszpan robił jedną rzecz, która wyróżniała go spośród innych przestępców – powiedział rzeczowo Sears.

- Oznaczał swoje bomby perfumami – dokończył Tom, ukrywając twarz w dłoniach. – Boże.

Nie mógł uwierzyć, że horror z przed trzech lat rozpoczynał się na nowo. Jakby miał déjà vu.

- Myślisz, że po tej wpadce w Key West, będzie dalej próbwał? – zapytał Sears. Po raz kolejny uwydatnił swoją najgorszą cechę – naiwność.

Tom spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. Kim jest ten człowiek? Bo chyba nie szefem CIA?

Rzucił akta na biurko, próbując się uspokoić.

- Żartujesz? – rzekł lodowato. – Znam go doskonale. Nie chciał wysadzać tamtego budynku.

- Jak to nie chciał? – żachnął się Sears i parsknął nerwowym śmiechem. – Podłożył siedemnaście żyjących C4!

Tom z trudem powstrzymał się od wymownego spojrzenia w sufit. Czuł, że zaraz jego nerwy eksplodują. Najbardziej wartościową rzeczą, której się nauczył w tym wydziale, była cierpliwość. Podczas negocjacji z terrorystą, trzeba znosić wszelkie wyzwiska i chore ideologie, nawiązać kontakt z człowiekiem, poznać jego sytuację. Jakakolwiek oznaka zniecierpliwienia odbierana była jako słabość i o pertraktowaniu nie mogło być mowy.

- Georgie, skup się – wymamrotał, siląc się na łagodny ton. – Po co miałby wysadzać ryby? On nie jest taki. Nie podkłada tylu ładunków, gdy ma poważne plany. To było ostrzeżenie.

Ostrzeżenie – powtórzył w myślach. – Wszystko miało się dopiero rozpocząć. Ibarra wykona następny ruch. Chryste.

- Ale dlaczego akurat tam?

- Może nie lubi ryb? Skąd mam to wiedzieć!

Dopiero teraz do niego dotarło, że Hiszpan kochał wędkowanie. Niejednokrotnie to powtarzał, gdy się z nimi kontaktował. Nie wiedząc czemu, Tom miał ochotę się roześmiać, ale byłby to rozpaczliwy śmiech.

- Co to takiego? – Tom wskazał na paczkę.

Sears westchnął i podrapał się po łysinie. Tom mógłby przysiąc, że drgnęły mu wargi.

- Prezent od Hiszpana – rzekł szef CIA. – Sam zobacz.

Thomas zerknął na paczkę nieufnie. Wisiała na niej kartka z napisem: „W Hiszpanii za gorąco”. Stało się. Ibarra rzucił pierwsze kości.

Po chwili pomyślał, że chłopaki z wydziału musieli ją sprawdzać, więc jest bezpieczny. Wziął ją na kolana i otworzył. To, co zobaczył, zdumiało go jeszcze bardziej niż dotychczasowe informacje. Spojrzał na Searsa.

- Przysłał czekoladę?

2
Widzę, że mamy przyjemność ze wprawny kinomanem, jeśli chodzi o produkcje kryminalne/sensacyjne. Poroztrząsałem trochu, Autorze, powyższy tekst i muszę napomknąć o kilku sprawach, oczywiście jeśli jesteś chętny. Przejdźmy zatem do formalności...



Pierwszą sprawą jest wiarygodność postaci i prologu, w całej jego okazałości. Najpierw zajmijmy się postaciami.



Nie wiem, czy słyszałeś kiedykolwiek o psychologicznych testach, przez jakie przechodzą kandydaci. To prosta sprawa: albo się nadajesz, albo jesteś psycholem. Wyobraź sobie teraz testy dla antyterrorystów. Pytanie, czy Tom był kompletnym ciotą, który kupił egzaminatora? Tom nie mógł dostawać drgawek wręcz, na wieść o warunkowym zwolnieniu "Hiszpana". Antyterrorysta zachowuje spokój w każdej sytuacji. Pewnie że nie stuprocentowy, a pięćdziesiąt razy wyższy, niż szary obywatel. To pierwsza kwestia.



Z innej półki: czy wiesz jak wyglądają odprawy w CIA? Jesteś w błędzie, wyobrażając sobie (dodam - tak narysowałeś bohatera, autorze) jednego pikusia-antyterrorystę, zapraszanego przez przełożonego (czytaj - szefa CIA) na krótką pogawędkę. To nie czasy Jamesa Bonda. Chociaż i sam zwolennik wstrząśniętego, nie mieszanego jest postacią nad wyraz realną. Także zapamiętaj! - żaden pionek nie dyskutuje iście po przyjacielsku, z szefem CIA.



Druga sprawa - prolog w całej swojej krasie.

Napomniałeś w nim, mało tego - stało się to elementem przewodnim, o małej paczce. Czy oglądając filmy, zetknąłeś się z dostawcą/kurierem/listonoszem dostarczającym przesyłkę dla samego CIA? Także wątpliwe. Nie powiem tego, Autorze, na sto procent, bo nigdy nie pracowałem w tej instytucji. Staram się wytłumaczyć biorąc na logikę.



Kolejną sprawą jest kara, jaką odsiadywał "Hiszpan". Dwadzieścia pięć lat za próbę - powtórzę: próbę! - wysadzenia Pallma de Mallorca? W ogóle, gdzie jest ten budynek? Brzmi po hiszpańsku, piszę się po hiszpańsku, więc w Hiszpanii. Co tu ma zatem znaczyć obecność CIA? I ingerencja bohatera w ujęcie "Hiszpana"? Za wikipedią: Central Intelligence Agency, CIA (pol. Centralna Agencja Wywiadowcza) – rządowa agencja służby wywiadowczej USA, zajmująca się pozyskiwaniem i analizą informacji o zagranicznych rządach, korporacjach i osobach indywidualnych oraz opracowywaniem, na podstawie tych informacji, raportów dla instytucji rządowych USA.



Krótko mówiąc, nie potrafię odrealnić CIA i stworzyć takiej instytucji, jaką zaprezentowałeś, Autorze, w swoim prologu. Nie wiem, na czym bazuje działalność CIA w kwestii działań antyterrorystycznych, ale nigdy nie wyobrażałem sobie pracowników, jako gości wysłanych w teren, celem zapobiegnięcia akcji terrorystycznej. W tej roli widziałem FBI. Po prostu pomyliłeś instytucje. To jedyne, realne jak dla mnie, wytłumaczenie.



Forma tekstu, zapis i tym podobne, wydają się być poprawne. Na pierwszy rzut oka widać oczytanie, dlatego nie wierze w to, że nie wiedziałeś. Niewiedza nie jest przepustką do napisania dobrego opowiadania. Bardzo ważne, żeby pisać o tym, o czym ma się najwięcej do powiedzenia. I gdzie wiedza jest usystematyzowana. À propos tego "Hiszpana" - pomysł z "Kryminalnych"?



Chciałbym ponownie o Tobie, Autorze, usłyszeć. Na tym forum, dla odpowiedniego porządku. Życzę sobie, żebyś pisał o rzeczach Ci znanych. A teraz zdmuchuję świeczkę...



Do zobaczenia przy kolejnym tekście,

mountain_artist

3
W tej roli widziałem FBI. Po prostu pomyliłeś instytucje. To jedyne, realne jak dla mnie, wytłumaczenie.
*Próbując opanować trzepotanie serca* Trafiłeś w sedno... Own3d. FBI a CIA to PEWNA różnica... ostatnio nie najlepiej się czuję.

Aczkolwiek cieszę się, że forma tekstu jest odpowiednia. O to w tym wszystkim chodzi.

Wprowadzę niezbędne poprawki, a to zamierzam kontynuować. Dzięki za ocenę.

4
Jeden z niewielu tekstów kryminalno-sensacyjnych na forum, więc - aż szkoda się nie wypowiedzieć.



Wiesz, na początku tego prologu zaciekawiasz, ale w miarę czytania zaczynasz nużyc. Hiszpan i Hiszpan, że taki straszny. Straszny, bo co? Bo chciał wysadzić akwarium i jakiś budynek gdzieś-tam? No bez przesady. Piszesz, że jest straszny, ale musimy ci wierzyć na słowo, bo takiego wrażenia nie sprawia. Ja wiem, że to prolog i pewnie się to zmieni, ale jednak.



mountain_artist już napisał a propos spotkania z szefem CIA i tym, że to raczej powinno być FBI (to oni zajmują się konrtwywiadem i antyterrorką raczej, nie CIA. CIA to nie policja, ale wywiad).



Kilka razy sie powtarzasz, czy potykasz. Ale to myślę, że uważne przeczytanie tekstu jeszcze raz, czy dwa to weliminuje.

Ale jedna rzecz mnie rozbawiła:

C4 ładunkiem tradycyjnym? :D Znaczy, występuje w opowieściach ludowych? :D
//generic funny punchline

6
Thomas Strutevant odłożył słuchawkę, czując, że nogi ma jak z waty.
Dwie części zdania nie mają ze sobą nic wspólnego (odkładanie słuchawki i nogi z waty). Dotyczą czynności i odczucia. Albo zapisujesz to tak:
Thomas Strutevant poczuł, gdy odkładał słuchawkę, że nogi ma jak z waty
W ten sposób czynność jest wtrąceniem. Albo też:
Thomas Strutevant odłożył słuchawkę. Nogi miał jak z waty.
Rozdzielasz na dwa zdania.

Gdy przed tygodniem w Key West Aquarium ogłoszono alarm bombowy, Florydą wstrząsnęło.
Zestawienie dość nie ładne. Bombowy dosłownie łączy się z wstrząsem, co w tym zdaniu prowadzi do koślawych myśli (był wybuch?!) Zresztą, całe zdanie jest skrótem myślowym: nie wyostrzasz sytuacji z Florydą. Wstrząsnęło mieszkańcami (byli wstrząśnięci?)?
ot, jakiś rzezimieszek uczył się posługiwać plastikiem,
Wyginał plastikowy sztuciec w obie strony? Narrator to nie bohater - nie używa mowy potocznej, szczególnie nacechowaną gwarą odpowiadającą środowisku. Plastik, to ładunek wybuchowy - nazwij to jak trzeba.
Przerażeni mieszkańcy, zamieszkujący wsie w pobliżu Miami
(!) Tam nie ma wsi. Są dzielnice i małe miasteczka. Google>Miami (mapa Florydy)
Tom mocniej przycisnął pedał gazu – kompleks CIA rósł z każdą chwilą.
Jest wiele kompleksów, ale ten związany z CIA wydaje się naciągany. Użyłeś nie dość, że skrótu myślowego, to na domiar złego wyraz wieloznaczeniowy (kompleks - zespół budynków) sugeruje coś całkowicie odmiennego.
Wysiadł z niego barczysty, imponujący wzrostem mężczyzna o ciemnej karnacji.
Nadinterpretacja. Komu imponował? Narratorowi (który nie gra tu roli), bohaterowi? (spostrzeżenie narratora przez pryzmat bohatera? Powinien mi zaimponować?
Pomimo wczesnej pory, w korytarzu panował półmrok.
Jeśli słyszałeś kiedyś, że można zapętlić się w zdaniu to właśnie tego dokonałeś. Zobacz, ile to zdanie ma znaczeń:

1. Jest wczesny ranek, powinno być jasno, ale panuje półmrok. Zapomnieli zapalić światła.
2. Jest półmrok na dworze (bo wczesny ranek), i korytarze tez toną w półmroku. To nawet logiczne - nikt do pracy nie przyszedł.
3. Godzina wczesna rano, jest półmrok - coś dzieje się nie tak. Ludzie do pracy nie przyszli? Awaria prądu?

I jak zapewne widzisz, żadne z powyższych nie pasuje do sytuacji, którą tworzysz. Winą możesz śmiało obarczyć to, że nie uściśliłeś tej "pory". A wiemy, że jest to środek dnia - znowu nie napisałeś tego, co istotne.

- Kristus – szepnął, przeciągając głoski. – Kto ty?
Teraz wyobraź sobie czytelnika, który szuka w tym wyrazie głosek i odtwarza to zgodnie z twoim opisem. Tragedyja.
Ivan zaśmiał się niewesoło; w pustym pomieszczeniu zabrzmiało to jak wystrzał armatni.
Zazwyczaj, co logiczne, wystrzały armatnie są smutne... No jasna ciasna... skąd ta kosmicznie śmieszna metafora?

Jego ciężka twarz
Łomatko...
Podłożył siedemnaście żyjących C4!
Live C4 to terminologia techniczna określająca ŻYWY ZAPALNIK, jednak, odnosi się to do AKTYWNEGO. Pasywne C4 jest niegroźne - możesz ciąć je nożem, walić młotkiem itd., ale ŻYWY to pełnosprawny materiał wybuchowy. Stąd te określenie. Nie uważasz chyba, że ktoś podkładałby niewybuchy, prawda? Dlatego też, twoje określenie jest co najmniej nie na miejscu.

Jak na kryminał, słabe toto. Nie dość, że narracja kuleje, akcja nie ciągnie, tekst zawiera wiele błędów technicznych a do tego jest zwyczajnie źle napisany. Mimo, iż jest to prolog, śmiało stwierdzam, że plan padł od pierwszych liter - tutaj jest rozwiązanie/wprowadzenie akcji, a nie do powieści. Nie ma zarysu sytuacyjnego - od razu uderzasz pewnikami i tekstami. Dialogi nie są tragiczne, ale to co je określa (narrator) po prostu burzy klimat. Przewertuj ten "prolog" pod kątem informacji, które przekazujesz i zapisz każdą na kartce jako osobny punkt. Zobacz, ile tego upchałeś. Czy tak powinien wyglądać prolog? Nie sądzę. Tekst nie podobał mi się, ponieważ brakuje mu tylu rzeczy, które mogłyby urealnić twoją opowieść. To, co pokazałeś, jest mdłe.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”