JEZUS PRZYJDZIE W GLANACH (1) [opowiadanie postindustrialne]

1
JEZUS PRZYJDZIE W GLANACH, czyli JESZCZE NOWSZY TESTAMENT

opowiadanie postindustrialne we fragmętach i mętach



WSTĘP



Północ wybiła. Tu nadaje radio Teksas przez "Ka" "eS" i mówię ja - Mieszko Kaczyński, przeciętny uczeń w wieku przeciętnego ucznia. Dość pobłażania, nie ma litości, słuchaj uważnie! Opowiem Ci co dzieje się w polskich szkołach, tych naszych, kochanych szkołach. Powietrze jest tu skażone, nie bardzo mamy czym oddychać. Sprzedawane pokątnie w sklepiku sproszkowane mleko, jeśli wciąga się je nosem, może powodować wysypki i inne zmiany na skórze i w niej. Wszystkich nas zresztą trawią przeróżnej wielkości pryszcze i krosty, nierzadko ropiejące. Te które na ogół widać gołym okiem, to tylko wierzchołek wydzielinowej góry, 5 - 10% syficznej całości. Reszta rozchodzi się po kościach, po korytarzach, samochodach, zostaje w domu, ale czuć jej obecność permanentnie. Przyżeganie, termiczne lub chemiczne, nieustającą groźbą spływa do naszych pustych mózgoczaszek. Musimy co chwila kroić się żyletkami, by sprawdzać czy krew jest ciągle czerwona.

Pani Brałnston mówi, że to nam kiedyś przejdzie. Wydobrzeje nam w głowach i na wątrobach - będziemy nosić zamszowe buty, garnitury, sztruksy, czuć się i zachowywać całkiem normalnie, swobodnie, a na śniadanie płatki i to też, tylko dietetyczne. Urocza perspektywa - musisz przyznać.

Póki co wyglądamy jak jakieś niemyte wiechcie, a Jasiu przekracza wszelkie możliwe normy europejskie i globalne. Poprzez zakładanie co rano lateksowych glanów (trójki, uznawane w środowisku za pozerskie), flauszowych polarów i skórzanych dresów, próbuje podkreślać własne wymykanie się formie, tę swoją dezercję z dyktatury wszechświata logicznego, uporządkowanego i domkniętego. Mając na plecach bawełniane jeansy czy pledowy silikon, czuje się wciąż tak alternatywny, jak tego dnia, kiedy garścią petard rozsadzał żeński sedes dla personelu (dlaczego tylko w toaletach dla personelu zawsze, ale to zawsze mają świeże mydło?).



FRAGMĘT 1



Cofnijmy się kilka godzin wstecz. Jest wiosna, środek kwietnia, kwiaty za oknem potargał wiatr, a ja z Jaśkiem i grupką najwierniejszych, wtajemniczonych, kisimy się w tym wątpliwej konstrukcji budynku, wyczekując zbawienia. Przyjdzież li ono?



Wyczekiwanie. Podrealnie poszerzone źrenice skupione na Jasiu. Wiadomo, że jeśli on czegoś nie zrobi, to znowu nic się nie stanie. Ale tym razem i on myśli ma ociężałe, waha się, coś opieszały jest w kwietniu. Trwa to kilka sekund, kilka minut nawet (ale co? kwecień?). W końcu (a zamierają przy tym pozostałe oddechy) sięga ręką po plecak. Co przyniósł dzisiaj? Kolejną paczkę petard? E, było! Świerszczyki? Bimberek? Gumową piczkę? Wszystko to małe jakieś i głupie. My chcemy, domagamy się od niego, by wreszcie coś lepszego, poważniejszego wykoncypował. Odpina zapinki, ręką w plecaku grzebie, czeka, wyjmuje... bułkę! Nie, to się nie może tak skończyć! - woła ktoś z tyłu.

Skończyło. Wyjął bułkę, pochwycił w grubaśne paluchy, do gęby wstawił, ugryzł, z bułki wystaje sałata. Wszystko. Nawet nie beknął łyknąwszy. Wszyscy powstają, rozchodzą się - Może jutro!? - powtarzają, a mi w uszach przypomina się tylko fragmencik piosenki pana Waitsa, w tłumaczeniu pana Kołakowskiego, śpiewanej przez pana Staszewskiego -


Odejdę gdy zapieje kur...


Nucę sobie pod nosem i słowa te, nieziemsko ładne, ciążą mi jakoś na duszy (o ile ta jest). A tu już dzwonek wzywa na histrę. Jak my, dzieciaki, nie lubimy histry! Myśmy ku przyszłości byli tworzeni! Po cóż nas w zaprzeszłość chcą upchnąć? Jakby mało tam przemiału poszło. Bo historia jest trudna i skomplikowana - tyle cyferek, faktów, kłamstw, wydarzeń. Wolę przyszłość, ta jest zajebiście prosta:


Odejdę gdy zapieje kur...


- Poczekaj - w progu do sali zatrzymuje mnie Jasiu, kładzie rękę na moim ramieniu i szepcze mi czule do ucha. - To nie tak, ja mam coś w zanadrzu.

- Kłamiesz - odpowiadam i wchodzę do klasy, udając dziecinnego focha, choć w istocie to tylko poważne rozgoryczenie.

- Tobie powiem. Im nie - idzie za mną, przekonując. - Po historii, na stołówce.



Zaczyna się kolejna lekcja, cykl życia zatoczył więc pełen półobrót, przechylając się o tydzień w stronę większości. Pan magister Makbif tradycyjnie zgrywa nienapuszonego, ale trzymającego chłodny dystans do młodzieży (materiału uczniowskiego - jak się tu powiada). W istocie to zwyczajny dupek, choć o solidnym, merytorycznym przygotowaniu, z którego raczej nie przywykł korzystać. Ma nasz rozwój intelektualno-ocenowy po prostu w dupie (i osobiście sądzę, że całkiem słuszne). Ulubioną formą pracy na lekcji są dla pana Makbifa tzw "ćwiczenia z mapą". Celebrując ten kulminacyjny dlań punkt lekcji, stosuje swego rodzaju grę wstępną - długo myśli, długo rozgląda się po klasie i drapie się w czarne bokobrody. Ale wiemy wszyscy, że to pozory, że już przy wchodzeniu na zajęcia, bystry jego wzrok humanisty, wychwycił bezbłędnie dziewczynę z najkrótszą tego dnia spódniczką.

- Rozdziewicz, do mapy!

Rozdziewicz wstaje, wychodzi z ławki - tak to, z kleistej papki materiału, wyłaniają się konkretne kształty - krągłości, zakola, uwypuklenia, szaleństwo. Tak powstaje czasem osoba. Jej indywidualność, tym sposobem powołana, lekko falując rumieni się, uśmiecha samymi kącikami ust i lekkim krokiem, jak nimfetka, zmierza ku rozwieszonym na tablicy "Wojnom punickim".

On podaje jej wskaźnik i już wtedy, widać na jego ustach pewne nadmiary śliny, które wraz z rozwojem starożytnych działań wojennych zaczną postępować, ściekając na tamę podbródka i w końcu na kratowany ścieg (ściek) marynary. A koleżanka Rozdziewicz chwyta podawany przedmiot we własną dłoń i w tym momencie, wyjątkowo falliczne kształty wskaźnika nie ulegają już żadnej wątpliwości. Nauczyciel surowym wzrokiem patrzy dziewczynie tak jakby prosto w twarz, tyle że troszkę niżej.

- No, pokaż nam Madziu... Rzym!

Już nie "Rozdziewicz"! Koleżanka o tym nazwisku staje się w jednym momencie Madzią, a on, tworzącym przy pomocy wypowiadanych misternie słów panem kreatorem. Ma silne przekonanie, że to właśnie on sam, swymi nadmiernie ugruczołowionymi dłońmi wyobraźni lepi w ten sposób jej dziewczęcość. Trzeba przyznać, że ma w tym przekonaniu czarny cień racji.

Rzym. Madzia pokazuje ten punkt na mapie zaskakująco trafnie. Znając ją, musiała mieć gdzieś ukrytą ściągę by tego heroicznego wyczynu dokonać.

- Rzym - przemawia Makbif by podnieść napięcie. - Kolebka cywilizacji, tu się wszystko zaczęło. Kiedyś mówiono, że prowadzą tam wszystkie drogi, ale w rzeczywistości jest odwrotnie, to wszystkie drogi prowadzą stamtąd. Italia - pokaż Italię Madziu, całą (na razie nic szczególnego się nie dzieje, wskaźnik krąży po środkowych rejonach mapy, a maestro se ględzi). - Italia, w sensie kulturowym, jest swego rodzaju emanującą jednią. Z niej powstaje cywilizacja wszelkiej maści, która rozchodzi się po całym świecie odmieniając go. Nie dotyczy to jednak samego emitera, bo Italia pozostaje tym praktycznie nienaruszona. Rozumiecie? Ten cały intelektualny Czarnobyl sam trwa do dziś tak dziki, jak te tysiące lat temu, zmienia wszystek świat wokół, ale sam nie zmienia się wcale.

Byłem tam kiedyś, tam gdzie on mówi. Pamiętam tylko miasta i ich starówki pełne posążków, kościołów, pałacyków i pozostałe dzielnice, ugniatające się pod ciężarem śmieci. Zwłaszcza Neapol śmieciem stoi, ale Rzym tyż. Śmieci zapamiętałem najlepiej. Obiekty sztuki są przeszłością, są więc już wyprztykane, zużyte całkiem. Lada dzień obrócą się w proch i pył, pod nawałą smogu i asfaltu upadną kolosea, teatry, muzea. Tam już raz tak kiedyś było, w Pompejach, ale będzie jeszcze pełniej. Same śmieci zostaną, śmieci będą emanować na świat. Nawet trochę szkoda, że nie będę tego świadkiem naocznym, bo...


Marsz kanalizacyjnych rur,

Odejdę gdy zapieje kur...


- A teraz... - nadmiar śliny w gębie i nadmiar młodych piersi w oczach, przeciążają żuchwę magistra Makbifa tak, że musi on mówić coś dalej, inaczej jego policzki mogłyby się przedrzeć, broda opaść na klatę a ślina wylać na wypastowaną posadzkę. - Teraz, Madziuniu, pokaż nam Kartaginę! - przesadnie poprawnie, aż nadpoprawnie, akcentuje sylabkę "ta".



Madziunia wzdycha i bardzo się poci, widać to po cieniutkiej szyjce i karczku, które zaczynają lśnić rozmazującym się pudrem-cukrem. Biedna, nie ma pojęcia gdzie ta Kartagina, ale domyśla się, że gdzieś na południu. U pana Makbifa przy mapie zawsze jest coraz bardziej i bardziej na południe.

- Niżej, niżej - szepce wzbijając się na orbitę rozkoszy nauczyciel - jeszcze trochę niżej, o tak, o tak, och! - Wypięte pośladki Madzi są takie neoklasycystyczne. Dobrze dopasowana spódniczka w niczym nie wypacza ich istoty, przeciwnie, podkreśla wyglądane półkola. Pomiędzy udziastymi nogami widać przytłumioną biel wilgotniejących z sekundy na sekundę majteczek. - Och, ach! - magister bardzo przeżywa swoją trudną pracę. - A teraz pokaż Egipt, ale Górny, och, tylko Górny mnie interesuje, ach, Górny to ten na dole, ten nisko - wzrok uczennicy nie nadążą, ale posłusznie, wraz z tułowiem, schodzi w dół, naprzeciw nurtowi Nilu. - Ach, a teraz pokaż Nubię, och tak, uwielbiam Nubię, bądź moją nubijską niewolnicą, bądź moją prywatną Nubijką-Murzynką! Patrzcież! Patrzcież plebeje! - nawet miło, że w całej tej egzaltacji między nim a jedną z faworyt, nie zapomina też o naszych, młodzieńczych potrzebach estetyki. - Patrzcież na to, bo nie dla siebie, nie dla siebie tylko to robię! A ty, kochanie, pokaż mi równik! A teraz pokaż mi Afrykę Środkową, a teraz Południową, tam gdzie apartheid był, ja pragnę tamtejszych Murzynek, pragnę nad tobą nauczycielskiego apartheidu! A teraz tam gdzie pingwiny, na koło podbiegunkowe, na biegun południowy(pingwinką mi bądź, pingwinicą, pingwiniczką moją!). I niżej, bardziej jeszcze od bieguna na południe, w samo południe, w samo południe celuj wskaźnikiem w mój rewolwer! - Ziemie, które teraz i dalej wymienia, nie mieszczą się już, nie tylko na mapie "Wojny punickie", ale i nie znajdziesz ich na żadnej innej mapie ręką ludzką sporządzanej, w głowie się twojej nie mieszczą te rzeczy!



Makbif przesadził, grubo dziś przesadził. Nie wróżę mu długiej kariery w tym zawodzie. Teraz się jakoś wybroni, ale któregoś dnia, zaiste któregoś dnia pęknie. Jego penis [pod wpływem nieludzkich (także metafizycznych) ciśnień] eksploduje, wzwodem rozrywając kruche szczeble rozporka spodni. Po nogawkach poleje się sperma, tak, dużo, dużo, dużo, dużo spermy. Będzie mnogość smrodu i krzyku, pracownia historyczna stanie się histeryczną, wypełni ją głupi pisk i wrzask, a dyrektorska wizytacja weźmie zajście za brutalny napad na bank spermy - tak to się wszystko skończy...


I wlokąc własnych kości wór,

odejdę gdy zapieje kur...


Dzwonek - nareszcie! Magda jest tak przejęta minioną lekcją, że dla odstresowania musi dać w kiblu dupy trzem kolesiom ze starszych klas. Co pocieszające dla pana Makbifa, Magda od zawsze preferowała starszaków. Ja prawdę mówiąc też muszę ochłonąć, nie od tej lekcji, od życia. Gdy woźna nie widzi, bo szoruje (i tak wiecznie zadeptaną) podłogę, wejściem ewakuacyjnym, niczym złodziej wymykam się długiej przerwie.

Mam złudzenie bycia za murem, złudzenie to chyba, bo wiem, że zasadnicza część mnie została gdzieś tam w pisuarze. Szary, betonowy orbis exterior rozpościera się przede mną i jakby też trochę we mnie, jakby swym asfaltem, oświetleniem i mgłą wdzierał mi się między żebra, do flaków, do serca. Pulsuje mi w żyłach i tętnicach ciągiem niezrozumiałych kombinacji znaków i symboli, których nie pojmę, których nie nauczę się w żadnej szkole, nawet średniej. Pod językiem mam godziny szczytu, w przełyku mam jak w Matrixie, cały jestem skomputeryzowany. Przypomina mi się zdanie, jakie powiedział kiedyś Jasiu na religii - "wszyscyśmy roboty" (powtarzał za Kraftwerkiem). Dostał za to jedynkę z zachowania i wezwanie do rodziców (których jednak nie miał), ale ja wiem, że miał rację. To zdanie jest prawdziwe. Więcej - to najprawdziwsza z prawd i najoczywistsza z oczywistości wypowiedzianych kiedykolwiek. "Wszyscyśmy roboty" - pięknie żeś to, Jasiu najsłodszy, powiedział... Ach właśnie! Miałem się z Jasiem rozmówić na stołówce! Wypalam w pośpiechu mocnego waleta, nawet się nie zaciągam specjalnie, bo mi się nie chce i idę, wracam na teren szkoły. Tu przynajmniej jest jeszcze bardziej hałaśliwie!



Jasio czeka przy stoliku, ale nie sam, jest z nim Zombi, kolega z klasy "De", co to sam ma wszystko w "De". Lepią tam coś z resztek tej nieszczęsnej, psia jej mać, bułki znanej ci słuchaczu z poprzedniej przerwy. Obiad by zjedli, bo głodni, ale kasy już ni ma, a resztkami bułki, to oni nawet głodni się brzydzą.

- O, jest i nasz kardynał Pontiflet jutrzejszej akcji! :) - na mój widok woła Jasiu, a ja jak zwykle nie czaję o co chodzi.

- No wreszcie, wreszcie! - woła śmiejąc się ten bęcwał Zombi.

- Jak to? - z wyrzutem zapytuję Jasia. - Więc i jego w to wtajemniczasz? To absolutne zero, to mentalne dno? Czyż nie mówiłeś, że tylko mi i mi tylko powiesz, hę?

- Uspokój się, cwelu marnotrawny! - gasi całe me oburzenie jednym, stanowczym wykrzyknieniem. Siadam struchlały, potulny jak gąski sierotki Maryhuany, słucham. Charyzma Jasia jest jak mur nie do przebicia. Nawet jeśli styropianowy, to i tak za gruby by prześwidrować. To co że styropianowy? Wszyscyśmy styropian - parafrazuję se. Styropianem jesteś i w styropian się obrócisz!



- Czego chcecie? - pytam grzecznie.

- Siadaj! - siadam.

- Pamiętasz co ci ostatnio mówiłem? - rozmawiam cały czas z Jasiem, Zombi tylko siedzi i śmierdzi.

- Tak trzy po trzy, jak przez mgłę.

- Że oni, to nie są tylko wypudrowane figurki stworzone do wpisywania w dzienniki łanów i uwag, nie tylko wypisują nagany i zwołują apele. To część większej siatki, którą, przy całej nieprecyzyjności określenia, nazywamy dalej systematem. Nasi starzy, będąc w naszym wieku - zastanowił się chwilę, przeczesując włoski. - Jak starzy byli młodzi, to walczyli z systemem. No, chyba że jak twoi, byli jebanymi oportunistami, to wtedy nie. Z systemem się zmagali, systemowi stawiali czoła i pokazywali środkowe palce (czy tam gesty Kozakiewicza, jak to się wtedy pokazywało). Nasza sytuacja jest tylko na pozór podobna, w rzeczywistości jest stokroć gorsza, badziewiastsza dwusetkroć. Nam już system za wroga nie wystarcza, nam walczyć z systemem nic wielkiego, za to systemat... Systemat - oto jest wyzwanie dla naszego pokolenia! Jako pierwsi musimy postawić się jemu całemu na raz. Nadążasz? Systemat jest od systemu tysiąckroć bardziej złożony, milionkroć potężniejszy, gugolkroć nieludzki. Bo systemat to maszyna, galaktyka maszyn. Systemat to siedmiordzeniowy multiprocesor osi wszechświata! Wszelki system, jest tylko jednym ze wszechświatów-macek systematu. Słuchałeś, co mówił dziś o emanowaniu cywilizacją Makbif? To się zaczęło wieki temu, jeszcze przed pierwszą wojną punicką, od tego czasu powoli, acz systematycznie narastało, od Res Publica Romana po Chujnię Europejską, a teraz, dzisiaj, tej wiosny, osiągnęło punkt kulminacyjny totalnej inkluzji. Och, od rana czuję, jak ostateczność epoki nieprzyjemnie smyra moje intelektualne clitoris!

Bo systemat ma przeróżne formy aktywności, od całościowych - jak stałe prawa przyrody, po jednostkowe - jak zwyczajne, pozornie incydentalne wylanie kawy na przedwczorajszą gazetę. Systemat ma samoloty, którymi dzień w dzień przecina niebo, dzieląc je na wycinki ściśle wyliczone co do nanometra każdy! Każdy, pozornie naszymi palcami wystukany SMS to dzieło systematu, które przez systemat przechodzi, jest przezeń analizowane i szufladkowane, nim trafi do, niby docelowego, odbiorcy (albo i nie trafi do niego, pochłonięta uprzednio jamą chłonąco-trawiącą systematu). Systemat opanował wszystkie nasze domy poprzez multiplikację maszyn, od suszarki i tostera począwszy, poprzez odkurzacz, telewizor, radio, aż po telefon komórkowy, komputer i wypierające go, nowe technologie! Każde, nawet jednoczłonowe, urządzenie typu mrówka, paszport, ekierka szkolna, ale nade wszystko każda maszyna, każdy robot - oto są słudzy systematu!

- Przecież i myśmy roboty!

- Dokładnie! - och, jak on mógł, jak mógł mój najlepszy przyjaciel użyć w dialogu ze mną tego wstrętnego, obmierzłego "dokładnie"?! Może jeszcze powie, bardziej jeszcze nieakceptowalne "masakra"?! Wybaczam mu... tym razem. - Właśnie dlatego nas tak opanowało, żeśmy sami roboty. Samiśmy słudzy systematu! Kwestia zostaje - czy możemy jeszcze od tej macierzy przeklętej się oderwać i zacząć żyć życiem? Czyśmy powtórnie narodzić się zdolni?

- Nie wiem. Skoro wszystko jest systematem, jakżesz tu się uwolnić? Wyjść ze wszechświata? Ale mówiłeś, że i tam sięgają jego dupowłazownicze, doodbytnicze przedłużenia, jego pręciki i prącia - i przeraziłem się nie na żarty, myśli, że nawet "gdy zapieje kur", mógłbym w zasięgu systematu pozostać. Co, jeśli nie tylko światy, ale i zaświaty ów implikuje?

- Niełatwo systemat porzucić. Zwłaszcza, gdy od wczesnych lat przedszkolnych wdychamy systemat. Jemy go na śniadanie i obiadokolację i popijamy go, a jakże, także nim samym! Musimy żyć jemu na przekór. Zmienić nasze nawyki. Nie oglądać TV, nie palić papierosów, stosować specjalistyczne diety, ale inne od tych zalecanych przez sługusów systematu, całkiem nowe, jakich nikt jeszcze nigdy nie wymyślił - i tu się zaczynają prawdziwe schody.

- Jak to TV nie oglądać? - włącza się w konwersatorium Zombi. - Nawet TVN Turbo?

- Nawet - kategorycznie, bez cienia, jakże popularnego i przebrzydłego ostatnio, kompromisu odpiera Jasiu. Dopóki nie stworzymy własnej telewizji, własnych stacji, kanałów, reporterów i odbiorników. Oczywiście uprzednio zerwawszy z systematem. Co ty na to, Mieszko, nasz koleżko?

- Hmm...


Egzystencjalny przerwę spór,

Wnętrzności wyschły mi na wiór,

Odejdę gdy zapieje kur...


- Muszę to jeszcze przemyśleć - chcę powiedzieć, lecz nagle dzwonek na lekcje się rozlega, z opresji presji mnie tym sposobem ratuje.



Ze spuszczonym łbem, pełnym jakichś takich kołatań, kolebań, hurgotów, wchodzę do pracowni, tym razem polonistycznej. Gdy przekraczam progi jej, znów czuję dłoń czyjąś, sięgającą od tyłu mojego ramienia. Myślę se - znów Jasiu? Pewnie to co mi mówił w stołówce było tylko zasłoną dymną, bzdurą na poczekaniu wymyśloną by pozbyć się Zombiego, zaś po tej lekcji wyjawi mi prawdziwą sytuację, realny zamiar. - Odwracam się więc i... Jakież moje zdumienie, gdy Jasia przemiłego w ogóle w pobliżu nie widzę, a wst5rętny Zobmi, prawie tak samo jak wcześniej tamten, tyle że wstrętnie, chce mi coś szepnąć do ucha, szpetnąć w zasadzie - tak potwornie to robi.

- Usiądź ze mną, ja mam plan dużo lepszy...



Chcę mu uciec, ale.... Za nic mi się nie widzi siadać koło niego, ale... Brzydzę się nim, ale... "Ale..." zostaje i przesądza sprawę. "Ale..." się nie tłumaczy, ani nie uzasadnia, nie mogę stwierdzić czym jest to "ale...", "ale..." to "ale..." i basta. Nie bez kozery wyspiarze tak mówią na piwo. W klasie jest ciasno i duszno, klapią klawisze komórek, pikają pagery.

Siadam więc z Zombim w ostatnim rzędzie, na, nawet nie oślej, ale zwyczajnie debilej ławce. Jego ręce są brudne od matowych smarów - wiem, że dorabia po szkole jako mechanik i nie zawsze ma okazję się domyć. Jego pierwotnie uderzająca niesympatyczność ma jednak w sobie coś godnego zaufania, jest nawet bardziej szczera niż oryginalność Jasia. Te Zombiego smutnie, melancholijnie spuszczane i z trudem podnoszone, kleiste powieki, ten peszek za nim kroczący i aura pokutującej jawności... O tak, z tym zapachem benzyny i utytłanymi dłońmi, jest trochę jak dawnej daty nawrócony grzesznik, przemierzający czerwone pustynie w trasie powrotnej z ciemnej strony mocy. Wszak mówił mi na łożu śmierci pradziad - pracy rąk zrogowaciałych wierz, nie wymoczka flauszowym polarom!



- W omawianym wierszu, osobą mówiącą jest podmiot liryczny - pani Brałnston od czterech semestrów bezskutecznie usiłuje zwrócić nas ku poezji. - Tak samo było w wierszu omawianym tydzień temu, tak samo jest w każdym wierszu, bo (zapiszcie w zeszytach) w każdym wierszu osobą mówiącą jest podmiot liryczny.

Widzę, jak Zombi pod ławką coś wyciąga z teczki i modlę się w duchu, modlę się do śp. Pana Boga, zaiste modlę się, żeby nie była to kolejna bułką z kolejną szynką, kolejną sałatą, szczypiorkiem!

- Choć w każdym wierszu osobą mówiącą jest podmiot liryczny - pani polonistka kontynuuje wykład, którego drgania powietrza coraz szerszym łukiem zdają się naszą uwagę omijać - nie znaczy to, że jest to zawsze ten sam podmiot liryczny. Przeciwnie - każdy wiersz ma swój własny podmiot liryczny i nasz, dzisiaj omawiany wiersz, też ma własny podmiot liryczny.



Śmiać mi się chce. On, ten głupi Zombi zboczuch wyciąga sobie ulubioną zabawkę. I to jaką!!! Game Boya? Playstation?! A figa! Pistolet na wodę, taki badziewny, tandetny, różowiutki, wyjął i bawi się nim.

- Czego się cieszysz, baranie? - pyta mnie ściszonym głosem, całkiem poważnym tonem. - Co że na wodę? Nie znasz sposobów? Przecież mogłem tam równie dobrze kwasu żrącego nalać! Albo benzynę, którą zaraz po wypryskaniu podpalę zwykłą zapałką.

- Panowie, nie gadamy, słuchamy! - upomina nas pani magister Brałnston. - Najważniejsze w poezji jest zrozumienie tej swoistej dychotomii - słowa wiersza, te same słowa, jednocześnie wypowiada w wierszu podmiot liryczny i zapisuje autor wiersza. Możemy więc przyjąć, że choć autor i podmiot liryczny operują innymi środkami, ich zasadniczą treścią są te same słowa i wyobrażenia.



Zombi mierzy plastikową lufą między rozegzaltowane, nie świadome zagrożenia, oczy pani od polskiego.

- Pif paf! - mówi mój tymczasowy kolega ze szkolnej ławy i udaje, że wyimaginowana siła wystrzału odrzuca mu w tył rękę.

- Tam nie ma nawet benzyny - mówię, niby od niechcenia.

- To zabawa - tamten odpowiada.

- Mówiłem.

- Ale któregoś dnia zamienimy swe zabawki na prawdziwe gadżety. Malutkie resoraki na wypasiony kwiat TVN-u Turbo ze srebrno-platynowymi alufelgami, zamienimy lalki na prawdziwe dupodajki, a pistolety na pistolety groźniejsze. Dzień ten nadchodzi i jest bliżej, niż ktokolwiek myśli!

Ktoś z pierwszego rzędu rzuca we mnie zmiętą misternie karteczką. Domyślam się, że to wiadomość od Jasia. Rozwijam więc i czytam - "cała materia, tak ożywiona jak i nie, jest już w szponach systematu". Przeczytawszy, zagniatam papierek mocno pięścią, przyciskam do słabo owłosionej klaty, zasłaniając, rozglądam się nieufnie. Czy nikt nie widział? Nie szpieguje? Chyba nie. A Zombi dalej bawi się pistolecikiem...



- Poeta pisze "Córeczko moja daleka,

pusto, pusto, koło mnie...". Uważny czytelnik poezji zapewne od razu zwróci uwagę na napisanie początku wiersza z wielkiej litery. Otóż, co musicie wiedzieć, w poezji nie zawsze pisze się pierwsze słowa z wielkiej litery, w poezji wcale tego robić nie trzeba. Na tym polega jedna z zasadniczych różnic między poezją a prozą - bo w prozie zdanie zawsze trzeba zaczynać wielką literą.



nigdy nie miałem mózgoczaszki do poezji, ale teraz coś tam mi drgnęło w bebechu.

- Słyszałem gdzieś o tym wierszu - mówię do Zombiego, przeczuwając, niemal dosłownie, że g...o go to obchodzi. - To mówi podmiot liryczny któremu umarła córka.

- I dobrze - bez namysłu odpowiada kolega.

- Jak to? - pytam zaskoczony.

- Słabi powinni umierać.

- Nie ludzie już my - myślę. - I do twarzy nam z tym.



Ta apoetyczność krótkich, rwanych wypowiedzi Zombiego łączy mnie z nim. W tym momencie przylegam doń duchowo dużo bardziej niż, do nieco zbyt patetycznego, tego, no, jak mu tam... Jasia mojego najsłodszego i jego "materii w szponach systematu ". Chce on od materii uciec? Pytam - jak? Czyżby...

Wyrok wydając au rebours

Ozdabiam szyję w gruby sznur.

Odejdę gdy zapieje kur...


- Już naprawdę bliski dzień zamiany tej zabawki na prawdziwy rewolwer Smith and Wesson Model 29. - Z zamyślenia i swego rodzaju bytowego odrętwienia, wyrywa mnie Zombi kolejną rozkminą. - A kaliber jego czterdzieści i cztery - to rzekłszy znów pani w oczy celuje. - Pif paf! Odstrzelę jej ten wymiot liryczny wraz z głową! Taki mój plan. Ja tam człek prosty, ty jak chcesz to sobie tam z Jasiem dywagujcie, rozprawiajcie. A ja będę z systematami walczył jak mi się widzi za słuszne. Inteligent! Gadać to on umie, tego mu nie ujmuję, że dobrze gada. Ale co kiedy po gadaniu komu przyszło? Gadać można do zajebanej śmierci. Nie lepiej po prostu wziąć pistol i odstrzelić łeb?

- E, ale Brałnstonowej to trochę szkoda - oznajmiam bez przekonania, boję się, że to wygląda jakby na samo wyobrażenie krwi i mózgu oblatywał mnie cykor. To nie tak. Ja po prostu Brałnstonową lubię, najbardziej z całego ciała pedagogicznego. Wiem, że jak ją stracimy, to przyślą nam inną, a ta może być tylko gorsza, może zadawać rozprawki i pytać z deklinacyj.

- Szkoda, szkoda... - przedrzeźnia mnie Zombi. - Zawsze trochę szkoda, zwłaszcza człowieka szkoda. Ale tak myśląc, to się nic nie osiągnie. Ojciec mówił, że ta zmiana ustroju dlatego tak nam się czkawką odbiła, żeśmy nie powiesili nikogo, ot tak, dla przykładu chociażby. Jak gadać to wam tylko nie szkoda, a to przecież tyż śliny wymaga, pracy organizmu, przemian materii. Tego wam nie szkoda? To gadajcie sami, ja strzelać pragnę!

- "Ta noc straszliwym ptaszydłem

siadła na mnie i kracze". - nieświadoma powagi gróźb Zombiego, pani magister wciąż przeżywa wiersz. - W przytoczonym fragmencie, możemy zaobserwować jak poeta, świadomie stosuje doskonały okaz przerzutni. Musicie uważać na przerzutnie, bo często są one kluczowymi elementami struktury wiersza.



- Ona jest nawet spoko - staram się bronić w, łaknących krwi i mózgowia, oczach zombicznych pani Brałnston. - Co prawda przynudza na lekcjach, ale nie zadaje za dużo do domu, nie stawia ainców, a na korytarzu przymyka oko jak gramy w gałę czy kocimy g...rzy. Dlaczego akurat ją miałbyś zastrzelić?

- Od kogoś trzeba zacząć - krótko odpiera Zombi. - Od niej najlepiej.

- A nie lepiej byłoby, gdyby od głowy zacząć eliminację? Od mózgu systematu? Dyrektora? Ministra edukacji? Premiera? Papieża?

- Nie.

- Chłopcy, powtarzam raz jeszcze, nie gadać! - wtrąca się znowu głupia pinda, mam ochotę cofnąć co rzekłem na jej obronę i samemu dobyć klamki, ale dalej mówi Zombi.

- Człek prosty jak ja, na takich rzeczach się zna. Znając wroga, w najsłabszy jego punkt celuj, o tak - celuje zabawkową lufą między zezowate oczy pani Brałnston. - Wiem, że jak chcesz płot zburzyć, nie zaczynasz tam gdzie najmocniejszy, a właśnie tam gdzie konstrukcja podejrzanie wątła. Wybijesz jedną deskę, wyleci i druga i trzecia, a później już samo, efektem domina pójdzie. W gruzy się cały ich systemat, po jednym mym wystrzale posypie!



Zbyt prosty wydaje mi się tok jego planu, zbyt prosta myśl jego i wreszcie zbyt prosty jego prosty człowiek. Ja mam przecież w głowie zawoje, gięte, posupłane druciki, którymi megaprocesor systematu transferuje gigabity trwogi. Nagle wydaje mi się skrajnie obcą wobec mojej, ta walka Zombiego, jak i obco mi rozbrzmiewa teraz nuta donkiszoterii Jasiowatej. Co mnie oni obchodzą i ich plany? Czyż ja nie mam swej własnej z systematem potyczki? Czyż nie mogę sam na sam, twarzą w twarz naprzeciw systematowi własnemu stanąć? Przecież intuicyjnie wyczuwam, że nie można jak Jasiu mnożyć zbędnych abstraktów (brzytwą je!), by się w bagnie własnego ślinotoku nie zakryć po uszy. Ale i nie jest, nie może być, wszystko tak proste jak chce tego Zombi, że wystarczy pociągnąć za spust i dalej pójdzie, dalej się, że tak się wyrażę, samo wszystko załatwi. "Takie rzeczy to tylko w Erze" - jak mawiają idioci w reklamach.

- Samotności, siostro ty moja! Tyś jedna tutaj poza dylematem! - wołam na głos, aż cała klasa, włącznie z panią Brałnston, odwraca się w moją stronę, z zażenowaniem kręcąc bezrozumnymi głowami.


We łbie mam tony zbitych piór,

Czek życia porwał strachu szczur.

Odejdę, gdy zapieje kur...


Za me wykrzyknienie, pani Brałnston, choć nigdy dotąd tego nie robiła, wstawiła mi jedynkę ze sprawowania. Nic to, powiadam Ci, nic to!





CDN...
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

2
Zacznę od zacytowania regulaminowego punktu.

"§ 1. Każdy tekst zawierający wulgaryzmy/przemoc/erotykę musi zawierać na wstępie informację wytłuszczoną i napisaną czerwoną czcionką. Na tej zasadzie:

UWAGA! Tekst zawiera treści erotyczne i jest przeznaczony dla osób, które ukończyły 18 rok życia! Czytasz na własną odpowiedzialność!"



Twój tekst jest przesadnie naszpikowany erotyką. Zdecydowanie przesadziłeś i może właśnie przez to, najzwyczajniej mi się nie podoba. Nie przywykłem do takich opisów, tym bardziej teraz czuję się znacznie gorzej, niż przed lekturą.



Tekst leżał odłogiem przez długi czas, nikt nie pokwapił się do oceny. Sam jestem zmuszony stwierdzić, że się nie dziwię. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę na dzieciaki tutaj obecne; taki utwór na pewno odwodzi ich od napisania komentarza. Chociaż wszystko na to wskazuje, otwarcie nie mówię, że jest zły. To po prostu średniak, w którym zaprezentowałeś, Autorze, umiejętność pisania z dobrej strony. Nawet całkiem przyjemnej. Sam pomysł poprowadzenia wydarzeń w taki, a nie inny sposób jest kiepski. Tekst dysponuje fragmentami, które ciekawią, a reszta to klasyczne nudziarstwo.



Wstęp jest bardzo przystępny i po części zachęcający. A później pojawia się to samo zaciekawienie, ugaszone przesadną erotyką. Wprost nierealną, chyba że facet jest gwałcicielem na głodzie. Mniejsza o to.



Jako narrator chciałeś zaprezentować tekst prowadzony "modnym" językiem, co się nie udało i co było jedną z bezpośrednich przyczyn niejasności. I tak zamiast historii, piszesz "histra". Ta z kolei jest jak pryszcz, do wyciśnięcia. Można by jeszcze sporo napomknąć o prostych błędach. Jednak myślę, że po ponownym przeczytaniu sam wszystko ładnie wyłapiesz.



Zupełnie mi się to nie podobało. Znalazłem dwa, trzy fragmenty godne (z mojej strony) uwagi. To by było na tyle.



Trzymaj się,

mountain_artist

3
Zdecydowanie nie chiałem pnaisać tego tekstu językiem "modnym". Ani się na modzie nie znam, ani się nią nie interesuję. Nie myśl, że krytykuję Twój komentarz - unzałem tylko, że jednak w tym konkretnym przypadku lepiej wiem co chciałem a czego nie (toteż jedynie wyjaśniam).

Dziękuję za przeczytanie i opinię. Ponieważ zdołałeś przeczyać mimo że Ci się niepodobało - dziękuję podwójnie.

Pozdrawiam.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

4
Istotnie, przydałoby się ostrzeżenie, że tekst jest kierowany dla starszych, allo, że zawiera treści nie przeznaczone dla dzieci...



C do samego tekstu - nie podobał mi się. Wpierw zaciekawił, później zaczął nużyć. O ile opis Madzi przy tablicy i Magbifa, nauczyciela jest groteskowy, o tyle tez słuszny - widzę zapis tej sytuacji jako pewien nurt myślowy - uwidocznienie konkretnych schematów panujących aktualnie w szkole, ale owe schematy są tematami tabu. Dalej jest już nudno. Tyrada Jasia jest niby czytelna, ale zamiast wnosić coś do tekstu, to odtrąca od czytania. Dobrnąłem do połowy - znudzony dość mocno.



Nie wiem tez, dlaczego z uporem maniaka raz piszesz fragmęt, raz fragment. To zamierzone? Widząc ten kawałek:
a wst5rętny Zobmi
Domniemam, że zaniechałeś czytania własnego tekstu. Zaniechałem i ja.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
"Fragmęt" jest bardziej mętne niż stary, poczciwy "fragment" - ostatecznie chyba można na to przymknąć oko?
Może nieco pośpieszyłem się z publikacją - to w końcu fra.. (ekhm...) część większej całości, więc tak czy siak będzie wymagała przeróbek. Tymbardzioej przyda się wskazanie elementów wadliwych całej konstrukcji.
Pozdro. ;)
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

6
Kojarzy mi się z "Ferdydurke". Bardzo. Ucieczka z systematu. Wymykanie się formie. To ten sam motyw.

Ale Mieszko szuka alternatyw; bardzo ciekawa jestem, do jakich wniosków dojdzie (o ile do jakichś dojdzie). Tym samym, czekam na ciąg dalszy :)


Ze spraw technicznych, jeden zbłąkany przecinek nie daje mi spokoju.
Wydobrzeje nam w głowach i na wątrobach - będziemy nosić zamszowe buty, garnitury, sztruksy, czuć się i zachowywać całkiem normalnie, swobodnie, a na śniadanie płatki i to też[,] tylko dietetyczne.
Lepiej by się czytało, gdyby przestawić go między "płatki" a "i".


Pozdrawiam :)

7
Słuszna uwaga z tym przecinkiem. Z "Ferdydurke" chyba też. Dawno jej nie czytałem, ale przesiąkłem nią za młodu.
Pozdro.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

8
Mnie się podobało. Zgrabnie, sprawnie napisane. Czytałam z przyjemnością i po tym fragmencie mogę rzec: VV wie, co robi.
Podoba mi się takie ledwo wyczuwalne napięcie, genialnie opisana lekcja polskiego ( bomba :D ) Lekcja historii - cóż, napasiona erotyką, ale w sposób z deka wariacki. Trudno nazwać fragment nudnym.

W ogóle - podoba mi się jak piszesz. Pozdrowionka.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

9
Dziękuję - onieśmielasz mnie, ale to dobrze.
Pozdrawiam.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”