Moje najnowsze dzieło, a pierwsze tutaj. Napisane w ciągu jednego wieczoru, a poprawiane tyle razy, że już nie mogę na nie patrzeć.
Mam nadzieję, że się zmieści...
***
Droga wiła się między skałami niby gigantyczny wąż. Zmęczone ph'arski z trudem stawiały łapy, ale niegościnna kraina nie oferowała żadnego miejsca, gdzie mogliby się bezpiecznie zatrzymać. Zmierzchało, choć stalowo-sine chmury i tak cały dzień zasłaniały niebo, sprowadzając na Haantar ponury półmrok, teraz ledwo muśnięty czerwienią zamykającego się słońca. Gdy słońce zgaśnie, ze swoich kryjówek pomiędzy skałami wypełzną żmije i farki.
Rjen poganiał więc zmęczonego ph'arska, choć zwierze ledwo szło. Ojka co i rusz spoglądał z niepokojem w niebo, sprawdzając stan słońca, a może już wypatrując długich cieni żmijów. Rjen sprawdził położenie krasnoludzkiego thaku. Kupił go przed wyjazdem za ciężkie pieniądze, ale wiedział, że w razie potrzeby nie pożałuje wydatku.
Pośpiech opłacił się: gdy minęli wyjątkowo wielki głaz, ich oczom ukazała się wieża. Strzelała w niebo niczym wielki, ułamany w połowie ząb. Jej ściany były czarne, całkowicie gładkie, nie skażone żadnym oknem. Według legendy, olbrzym Yskir, wydostając się z wieży, złamał ją w pół - drugą połowę rozkruszył i rozrzucił po okolicy, stąd te skały. A że kamień, z którego wzniesiono wieżę był przeklęty, od tej pory nic nie rośnie w Haantar ani nie żyje tu żadne normalne zwierze, tylko żmije i farki.
Ale kto by wierzył legendzie.
Ph'arski niechętnie przyspieszyły, ale było już za późno. Zmrok dopadł ich o kilkadziesiąt metrów od wieży. A zaraz potem rozległo się wycie farków. Ph'arski zabeczały żałośnie, po czym rzuciły się w stronę wieży, chyżo jak nigdy. Rjen przylgnął do grzbietu zwierzęcia. Kątem oka zobaczył parę żółtych ślepi z lewej strony, sięgnął po thaku i wystrzelił, nawet nie celując. Ślepia zgasły, ale nie na długo. Strzały z tyłu sugerowały, że Ojka też sięgnął po broń.
Nagle poczuł potężne uderzenie. Wypadł z siodła i z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Ból go sparaliżował, a olbrzymi ciężar przygniótł do ziemi. Broń leżała kilka centymetrów od jego palców, wiedział, że nie może jej dosięgnąć. Krzyknął, mając nadzieję, że dzięki temu Ojka namierzy bestię. Padło kilka szybkich strzałów, ale żaden nie trafił do celu. Za to zwierze, zirytowane hałasem, porzuciło swą ofiarę i rzuciło się na drugiego jeźdźca. Rjen cudem pokonał ból, przewrócił się na drugi bok i zdrową ręką dopadł thaku. Wystrzelił tylko raz. Wystarczyło.
- Nic ci nie jest? - spytał idiotycznie Ojka, ale cóż innego można powiedzieć w takich sytuacjach? Rjen nie odpowiedział, wyrwał tylko strzałę z dłoni. Spróbował wstać. Ojka chciał mu pomóc, ale tamten powstrzymał go.
- Nie schodź z ph'arska, bo możesz już na niego wrócić. - Ojka zaśmiał się, choć sytuacja nie była wesoła.
- Rjen rozejrzał się, ale w gęstniejącej ciemności nie mógł dojrzeć swojego wierzchowca.
- Pognał w ciemność. Pewnie więcej go nie zobaczymy.
- Szkoda - mruknął. - Przydałby się.
- Jak twoja ręka?
- Przeżyję. Musimy dostać się do wieży.
Oderwał kawałek materiału z rękawa i owinął wokół krwawiącej rany. Farki uciekły, przestraszone śmiercią towarzysza, ale nie na długo.
Mężczyzna z trudem wgramolił się na grzbiet ich jedynego teraz ph'arska. Ojka z trudem nad nim panował, ale jakoś udało mu się zmusić zwierze do biegu w określonym kierunku. Gdy dopadli ruin, w ciemności znów paliły się żółte ślepia, jednak bestie nie odważyły się przekroczyć progu. Ojka chciał zatrzymać się już za bramą, ale Rjen znów go powstrzymał.
- Nie czuję się tu pewnie. Spróbujmy znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce.
Nie musieli długo szukać. Tuż przy ścianie znajdowało się wejście na klatkę schodową, wijącą się wokół całej wieży, dość szeroką, by poprowadzić nią ph'arska, ale zbyt wąską dla farka. Oczywiście, nie mogła daleko prowadzić, ale też wędrowcy wcale nie chcieli daleko zajść. Zatrzymali się na pierwszej napotkanej platformie, niewiele szerszej od samych schodów, ale przynajmniej równej. Na środku położyli kamień ognisty, który zapłonął jasnym, ciepłym ogniem, rozświetlając pomieszczenie i kawałek schodów.
Ojka wyjął bandaż i buteleczkę yothru. Rjen zacisnął zęby i odwinął całkowicie przesiąknięty krwią rękaw i rzucił do ognia. Rana nie była poważna, tylko krwawiła mocno, jak wszystkie małe rany. Yothru palił jak kwas, a krwotok wkrótce ustał i Ojka mógł zawiązać czyste bandaże. Wyjął jeszcze z juków butlę soku z ohoi, kilka rakatów i worek z obrokiem dla ph'arska, który zdążył już przycupnąć pod ścianą i złożyć głowę, niby do snu. Widać nie posiadał tego instynktu, który kazał farkom trzymać się z dala od budowli, albo po prostu strach przed bestiami na zewnątrz był większy. Tym lepiej.
- Wystawiamy warty? - spytał Ojka, żując twardy rakat.
- Myślę, że powinniśmy.
- Farki ani żmije nie wejdą do wieży.
- One nie, ale nie wiemy, co może wyjść z niej. Lepiej nie ryzykować.
- W porządku. - Wzruszył ramionami i odgryzł kawałek placka.
Rjen musiał odpocząć po ataku, więc pierwszą wartę objął Ojka. Choć Rjen nie ufał mu do końca, miał nadzieję, że towarzysz zdoła powstrzymać się od snu i obudzi go o właściwej porze. Sam zawinął się w ich ostatni koc i zasnął.
Często przeklinał swój lekki sen, zdarzało się jednak, że w duchu dziękował za niego bogom. Tak było i teraz. Obudził go bardzo wysoki dźwięk, prawie na granicy słyszalności. Otworzył oczy, w samą porę by zobaczyć parę zielonych światełek na schodach prowadzących do góry. Światełka gasły powoli by zniknąć zupełnie zanim zdążył się poderwać. Ojka oczywiście spał, choć z bronią w ręku. Rjen obudził go kopniakiem.
- Wstawaj - warknął. Zaspana mina kompana tylko go rozwścieczyła.
- Cholera... - mruknął tamten. - Znowu zaspałem.
- Co za niespodzianka - skwitował. - Zbieramy się, musimy znaleźć to, po co przyszliśmy i spieprzyć stąd jak najszybciej. - Ojka spojrzał na niego podejrzliwie.
- Coś się stało?
- Nic. - Zmełł w ustach przekleństwo. - Ruszaj się.
Mężczyzna zaczął gramolić się z ziemi. Zebrał wszystkie rzeczy i upakował do juków, ale nagle zatrzymał się.
- Co jest? - spytał Rejka, przerywając oględziny schodów wiodących na szczyt. Padało stamtąd trochę światła, ale i tak potrzebował kryształu żeby cokolwiek widzieć. Schody zaścielała gruba warstwa pyłu i kurzu, nie ruszana co najmniej od kilkuset obrotów. Żadnych śladów.
- Ph'arsk... nie żyje.
Zaklął szpetnie i podbiegł do zwierzęcia. Wielkie, niby-gadzie cielsko leżało całkowicie nieruchome. Wyglądało, jakby spało, ale było ciche, zbyt ciche, a przecież ph'arski oddychały bardzo głośno - stąd ich nazwa. I nie reagowało nawet na wściekłe kopniaki. Rjen obejrzał je dokładnie, ale nie znalazł żadnych ran ani innych obrażeń. Co tu się, do cholery, stało?
- Trudno - powiedział, ledwo powstrzymując drżenie głosu. - Weźmiemy najważniejsze rzeczy i sami je poniesiemy.
- A łupy?
- Damy radę. Najgorsza będzie przeprawa przez Haantar, będziemy musieli zatrzymać się na noc i...
- I?
- I mieć nadzieję, że żaden żmij ani fark się nie zbliży.
Na szczęście nie mieli wiele do zabrania i stosunkowo łatwo dali radę podzielić to na dwa niewielkie pakunki. Rjen zadecydował, że najpierw sprawdzą górne poziomy. Wieczorem nie przyszło mu do głowy spojrzeć w górę i sprawdzić, czy nad głową ma gwiazdy, czy sufit. Co prawda nie spodziewał się tam wielkich znalezisk, ale sumienność nie pozwoliła mu odpuścić.
Schody naprawdę ciągnęły się dookoła całej wieży, ale w żadnym miejscu nie otwierały się na nic, co można by nazwać piętrem. Kończyły się nagle olbrzymią wyrwą przez którą widać było postrzępione ściany wieży, a nad nimi jałowy, wypalony krajobraz Haantaru. W powietrzu unosiło się kilkanaście wielkich, kamiennych brył. Rjen spojrzał w dół, w kilkunastometrową otchłań, kończącą się dopiero na poziomie gruntu. A więc naprawdę nie było tu pięter. Po co w ogóle wybudowali tę wieżę, skoro wszystko trzymali w podziemiach? Tego nie wiedział, ale też niewiele go to obchodziło. W końcu to dockalfar - któż jest w stanie ich zrozumieć?
Zdrową ręką złapał za krawędź, wychylił się najdalej, jak mógł i złapał przelatującą bryłkę kamienia.
- To ruda nubitu – stwierdził bez zdziwienia po krótkich oględzinach. Nubit, metal lżejszy od powietrza, niezmiernie rzadki i cenny w całych Piekłach. - Ciekawe, skąd tu tyle tego...
- Pewnie na tym prowadzili eksperymenty...
- Pytałem skąd, a nie: po co. Przeznaczenie jest oczywiste. Ale skąd mieli tego tyle? I dlaczego to jeszcze nie odleciało w siną dal? Minęły przecież tysiące obrotów, odkąd wieża wybuchła...
- Magia.
Spojrzał na niego z ukosa.
- Ty umiałbyś coś takiego zrobić?
- Nie. Ale ja jestem skromnym, prowincjonalnym, ludzkim magiem. - Położył nacisk na „ludzkim”. - Tę wieżę wybudowali dockalfar. Tylko oni sami wiedzą, do czego są zdolni.
- Mimo wszystko... Zaklinanie metali do nich nie pasuje.
- Dlaczego? Tylko żelazo im szkodzi. Tytanu używają normalnie, jak wszystkie inne rasy i gatunki. A nubit to magiczny metal, więc dlaczego mieliby się nim nie zajmować?
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. To, że ta fajtłapa Ojki wiedziała więcej od niego, irytowało go. Nawet, jeśli tamten była magiem. Magiczną podpierdółką. - Zresztą nieważne. Nic tu po nas, idziemy do podziemi.
- Czekaj. - Mag złapał go za ramię i wskazał coś pomiędzy szybującymi skałami. - Widzisz to?
Rjen wytężył wzrok i po chwili faktycznie coś dostrzegł. Coś na kształt metalowej gwiazdy.
- Jest za daleko, możesz ją jakoś przyciągnąć?
- Spróbuję.
Ojka zmrużył oczy, jak zwykle podczas wielkiego wysiłku. Wyciągnął rękę i wykreślił w powietrzu dziwny znak. Latające skały jakby odbiły się od niewidzialnej bariery i poszybowały, oczyszczając przestrzeń między magiem a gwiazdą. Sama gwiazda, jakby złapana niewidzialną ręką zaczęła powoli, opornie, przybliżać się do krawędzi schodów. Zaklęcie przestało działać dość szybko, jednak raz pociągnięty obiekt nie zatrzymał się i wkrótce Rjen mógł go złapać. Była to faktycznie nubitowa gwiazda o siedmiu ramionach, ostrych jak noże i dziwacznie wykręconych. Pośrodku znajdował się siedmioboczny otwór, otoczony płytkimi rowkami, układającymi się w dziwne pętelki i węzły.
- To drowie pismo? - spytał.
- Tak, ale jakaś nieznana odmiana. Widać mieszkańcy wieży stworzyli własny system, choć w jakimś stopniu musieli opierać się na piśmie węzełkowym.
- Byłbyś w stanie to odczytać?
- Na sucho nie, może gdybym miał dostęp do książek...
- Ale nie masz - przerwał mu. - Więc powiedz po prostu, że nie.
- A więc nie. - Mag spojrzał na niego nieprzyjaźnie. Nie lubił, gdy ktoś podważał jego kompetencje, nawet jeśli te były wyjątkowo niskie.
- Trudno. Może uda nam się odkryć jej przydatność jeszcze w wieży. - Rjen schował gwiazdę do plecaka. - A teraz chodźmy na dół, bo minie cały dzień zanim w końcu znajdziemy wejście do podziemi.
Schodzenie zajęło im o wiele mniej czasu, niż wchodzenie, mniej nawet, niż podpowiadałby zdrowy rozsądek. Jakby schody nagle się skurczyły. Na samym dole Ojka zatrzymał się gwałtownie.
- Czekaj.
- Co znowu? - Rjen odwrócił się, próbując powstrzymać irytację.
- Widziałeś ph'arska?
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Faktycznie, po drodze minęli kilka platform, ale na żadnej z nich nie było ani śladu truchła ich wierzchowca. O pozostałych bagażach nie wspominając. Mężczyzna przypomniał sobie zielone światełka, które zobaczył po obudzeniu i ten dziwny dźwięk. Zdawało mu się nawet, że znowu go słyszy, ale gdy wytężył słuch przekonał się, że to złudzenie. Spojrzał w górę – słońce świeciło niemal tuż nad wieżą i właśnie osiągnęło zenit. Czy drowie twory mogły działać w dzień? Chociaż schody były osłonięte, więc czemu miałyby zwracać uwagę na porę dnia? A może drowy właśnie tak je skonstruowały, żeby działały wtedy, kiedy oni nie mogą? Cholerni półśmiertelni...
- Nieważne - wymamrotał, walcząc z zawrotami głowy i nagłą chęcią wyniesieni się stąd jak najdalej. - Chodźmy...
Rzucił okiem na bramę, ale na zewnątrz nie zauważył nic niepokojącego. Sucha, szara pustynia, urozmaicona tylko krzywymi zębami skał i twardymi, czarnymi kulami tutejszych zwierzokrzewów. I truchłem farka, do połowy objedzonym przez jego braci. Spod warstwy zakrzepłej krwi i kurzu ledwo błyskały łaty białego futra. Długie przednie łapy były nienaturalnie powykręcane i w niektórych miejscach obgryzione do kości, a flaki z rozdartego brzucha walały się jeszcze kilka metrów od truchła. Wilczy łeb, z resztą ciała połączony już tylko wąskim pasmem skóry, łypał groźnie w niebo, spomiędzy zębów zwisał długi, czerwony jak świeża krew jęzor. Rjen wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
W nocy nie zauważył wejścia do podziemi, jednak w świetle słońca nie miał z tym problemów. Wielka, trójkątna płyta była wtopiona w podłogę naprzeciwko schodów w górę. Wykonana w całości z nieznanego metalu, pokryta dziwnymi rowkami tworzącymi kolejne pętle i zawijasy, jakby ciąg dalszy czarnoelfich inskrypcji. Pośrodku znajdowało się większe wgłębienie, akurat pasujące do znalezionej w powietrzu gwiazdy. Rjen co prawda obawiał się, że nubitowy amulet nie da się utrzymać w jednym miejscu i odleci, zanim na cokolwiek się przyda, jednak gdy zbliżył go do wgłębienia, ten prawie wyrwał mu się z ręki i wskoczył na swoje miejsce. Brama drgnęła lekko, jej powierzchnia ledwo zauważalnie zafalowała. Potem jakby zapadła się w sobie, opadła w tył i wsunęła się w otwór w bocznej ścianie. Za nią znajdowały się strome schody w dół, jasno oświetlone kryształami wtopionymi w ściany i otoczonymi niezmiennymi pętelkami.
- Po cholerę drowom światło? - mruknął Ojka. Rjen tylko wzruszył ramionami i zaczął ostrożnie schodzić w dół.
Zejście nie trwało długo, ale od stóp schodów wiódł korytarz, sądząc po licznych zakrętach również prowadzący wzdłuż ścian wieży i, jak się szybko zorientowali, lekko nachylony. U jego końca znajdowała się trójkątna komnata. Od każdej ze ścian odchodził kolejny jasno oświetlony korytarz. Pośrodku komnaty znajdował się kamienny postument, na jego szczycie leżał wielki, żółty klejnot, rzeźbiony w kształt skorupy żółwia kaas.
- Ciekawe, co to. - Rjen podszedł do klejnotu, dotknął go lekko i natychmiast cofnął rękę. Kamień, tak jak poprzednio drzwi, zapadł się w sobie i wsunął w postument. Przez chwilę w powietrzu rozbrzmiewał ten dźwięk, ale gdy klejnot zniknął, zamilkł nagle. - Słyszałeś to?
- Co? - Ojka przestał rozglądać się w popłochu po komnacie i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Ten dźwięk... Nieważne. - Potrząsnął głową. To musi być złudzenie. Ale dlaczego już trzeci raz?
Wyjął z plecaka bryłkę rudy i podszedł do korytarza, z którego wyszli. Nakreślił na framudze niewielki znak, na wszelki wypadek. Wtedy Ojka pociągnął go za rękę.
- Patrz. - Wskazał ręką wejście do drugiego korytarza. Na ramie, dokładnie w tym samym miejscu, znajdował się zakreślony nubitem znak. Rjen zaklął szpetnie.
- Trudno, będziemy musieli sobie poradzić bez tego. Pamiętaj, że skręcamy w lewo. - Wątpił, czy mag będzie w stanie to zapamiętać, chociaż miał nadzieję, że w niebezpieczeństwie przybędzie mu talentów. Sam, oczywiście, nie zamierzał niczego zapominać.
- Dlaczego w lewo?
- Bo to strona mocy. Powinieneś się domyślić.
- A ty szukasz mocy czy bogactw? - Głos maga był dziwnie oddalony, wzrok błądził gdzieś w przestrzeni. Żołnierzowi nie podobało się to, kompletnie. I nie zamierzał odpowiadać, po prostu wyminął towarzysza i zagłębił się w tunele.
Już wkrótce zrozumiał, jaki popełnił błąd. Korytarz zaczął zakręcać, niespodzianie się rozdwajać i roztrajać. Wielu odgałęzień zapewne nie zauważali, gdyż z perspektywą tutaj działo się coś dziwnego. O ich istnieniu dowiedzieli się dopiero, gdy Ojka wpadł w jedno z nich, potknąwszy się o wystający próg. Krótka eksploracja pokazała, że na niedługim odcinku minęli ich co najmniej trzy. Od wejścia do labiryntu - tylko bogowie wiedzieli, ile. Rjen układał w myślach najgorsze wiązanki, ale odtąd obaj szli, sunąc rękami po ścianach. Przynajmniej dopóki korytarze nie stały się szersze - wtedy jeden szedł przy jednej, drugi przy drugiej ścianie i obaj baczyli, by nie stracić się nawzajem z oczu. Tak bardzo, że Rjen nie dostrzegł szklanego pilastru dopóki na niego nie wpadł.
- Ojka! - zawołał. Mag musiał podbiec, gdyż tunel był już dość szeroki, by swobodnie minęły się w nim dwa wozy. - Co to jest?
- Nie mam pojęcia. - Mag przyglądał się uważnie pilastrowi, pogładził lekko jego powierzchnię, ale tym razem nic się nie stało. - To mógł być jakiś kontener.
- Na co?
- Nie wiem. Teraz jest pusty.
- Jest ich więcej. - Spojrzał wgłąb korytarza. Podobne kontenery ciągnęły się wzdłuż obu ścian, ale wszystkie były puste. - Może rozbiję jeden?
- Po co?
- Żeby sprawdzić, czy na pewno nic w nim nie ma.
- Nie ma. Wierz mi.
- W porządku. - Wzruszył ramionami. W końcu metody maga, choć subtelniejsze, były równie skuteczne.
Poszli dalej i już wkrótce natknęli się na kolejne znalezisko. Między jednym a drugim kontenerem, w ścianie znajdowała się jakby nisza. W niej, na wysokości mniej-więcej pasa, coś w rodzaju blatu, a na nim dziewięć zwojów ustawionych w piramidkę. Ojka wziął jeden i rozwinął. Rjen zajrzał mu przez ramię.
- Drowie pismo?
- Tak, znowu w tej dziwnej odmianie.
- Tylko dlaczego na zwoju?
- Nie wiem. Zapewne przejęli je od ludzi. Może uznali je za wygodniejsze od tych swoich wachlarzy?
- Wygodniejsze? - Skrzywił się. - Mówisz o rasie, która przez wieki używała sznurka przyklejonego do papieru za pismo.
- Dla nich to wygodniejsze. Pamiętaj, że oni ledwo widzą.
- Więc mogą używać węzełków.
- Węzełki trudno przechowywać w bibliotekach. Zresztą nie pytaj mnie, ja też nie rozumiem logiki dockalfar. - W głosie maga zabrzmiało poirytowanie.
- Nikt nie rozumie. Tak czy inaczej, weź to lepiej ze sobą. Może z twoimi księgami uda się odcyfrować to pismo.
- Na pewno.
Ojka schował zwoje do plecaka i ruszyli dalej, ale wkrótce zmęczenie dało im się we znaki i zatrzymali się na postój. Tym razem to Rjen objął pierwszą wartę. Kamień ognisty płonął jasnym, wesołym płomieniem, przebijając się przez sztuczną poświatę kryształów i ogrzewając nieco zimne, kamienne ściany. Rjen rozmyślał. O całej tej wyprawie, o tym, jak wyjść z labiryntu i jak podzielić łupy. Było jasne, że jeśli cokolwiek dostaną za zwoje, stanie się to dopiero po ich odcyfrowaniu, a więc być może nigdy, a na pewno za późno, żeby spłacić dług zaciągnięty na poczet wyjazdu. Muszą szukać dalej, aż znajdą bardziej konkretne bogactwa. A potem... A potem jeszcze się stąd wydostać.
W pewnym momencie wydało mu się, że światło kryształów zaczęło dziwnie falować. Znów usłyszał ten dźwięk. Wyszeptał kilka słów i ogień wystrzelił aż pod sufit. Poderwał się z ziemi, podniósł broń i wycelował, najpierw w jeden, potem drugi koniec korytarza, jednak nic nie dostrzegł. Przez chwilę stał, nasłuchując, ale nic się nie stało, dźwięk ucichł a kryształy uspokoiły się. Wtedy rozluźnił się nieco i spojrzał na Ojkę. Tamten nie spał. Leżał na wznak, wyprężony jak struna, z oczyma szeroko otwartymi, wpatrzonymi nieruchomo w jeden punkt. Rjen kopnął go z całej siły. Mag ocknął się natychmiast.
- Co jest? - jęknął płaczliwie.
- Myślałem, że nie żyjesz. - Szybko zamaskował bezbrzeżną ulgę, jaka go ogarnęła.
- Czemu miałbym nie żyć? - Mag spojrzał na niego podejrzliwie, masując obolałe żebra.
- Z tego samego powodu, co nasz ph'arsk.
- Znowu coś słyszałeś? - mruknął niechętnie mag.
- Nieważne. Wstawaj, idziemy dalej.
- Ty nie chcesz spać?
- Nie.
Znów błądzili, dopóki nie padli z wyczerpania, ale tego dnia nie znaleźli nic. Rjen sprawdził stan zapasów i obliczył, że starczy tego najwyżej na trzy dni błąkania, potem muszą wracać do miasta. Tej nocy wartę objął Ojka, ale nic się nie stało. Następnego dnia trafili z powrotem do trójkątnej komnaty - albo do innej, bliźniaczo podobnej. Żółwiowy kamień znów był na wierzchu, ale Rjen nie miał ochoty go dotykać.
- Rjen, wracajmy na górę - nieoczekiwanie poprosił Ojka. Jego głos brzmiał miękko, jak zwykle, jednak było w nim też coś innego, co wcale nie podobało się żołnierzowi.
- Czemu?
- Wracajmy. Nie podoba mi się tutaj. Coś z tą wieżą jest bardzo nie tak.
- Wiedziałeś o tym od początku.
- Tak, ale...
- Żadnych ale. - Odparł twardo. - Idziemy dalej, dopóki nie znajdziemy tego, po co przyszliśmy.
Mag nie ośmielił się wspomnieć o zwojach. Znał już ten ton i wiedział, że nic nie wskóra. Wzruszył tylko ramionami.
Znów wybrali przejście na lewo, po części z tajonej nadziei, że natrafią na prostą drogę do wyjścia. Ale nie, labirynt ciągnął się dalej. Jeszcze tego samego dnia znaleźli drugą komnatę: dla odmiany prostokątną, z łukowatym sklepieniem i zielonymi kryształami. W bocznych ścianach ziały płytkie nisze, po pięć w każdej. W niszach tych znajdowały się kule wielkości ludzkiej głowy, wykonane z nieznanego, żółtego metalu. Rjen zbadał jedną; górna połowa dawała się zdjąć, odsłaniając zawartość. Stanowiły ją głównie metalowe przedmioty dziwnego kształtu i nieznanego przeznaczenia. Niektóre obiekty składały się z kilku lub kilkunastu metalowych części, utrzymywanych w całości tylko przez magię. Magowie na uniwersytecie cesarskim wiele zapłacą za te cudeńka, przemknęło mu przez myśl. Znalazło się też wiele zwykłych, ładnie oszlifowanych kamieni oraz pierścieni i amuletów - zapewne kiedyś obdarzonych magicznymi właściwościami, lub tak jak nubitowa gwiazda, służących do uruchamiania różnych mechanizmów, ale teraz równie dobrze mogących służyć za biżuterię dla snobistycznej arystokracji.
Oboje napakowali plecaki niemal do pełna, po czym rozłożyli się na odpoczynek. Trójkątna komnata była blisko, ale oni czuli się zmęczeni i przekładali odpoczynek w „skarbcu”, jak zdążył ochrzcić komnatę Rjen, niż w otwartej dla farków i żmijów wieży.
Tym razem pofolgowali, bo kolejno Ojka i Rjen udawali się na spoczynek – z wart, mimo wszystko, nie odważyli się zrezygnować. Rjen nie potrzebował dużo snu, obudził się więc na długo przed czasem, w jakim miał go obudzić Ojka. Rozchylił lekko powieki, ale nie wstawał jeszcze. Coś go powstrzymało.
Mag siedział ze skrzyżowanymi nogami, sztywno wyprostowany, oczy znów miał puste i ślepo utkwione w nieokreślonym punkcie. Na jego twarzy błąkało się coś na kształt uśmiechu – obłędnego i pozbawionego radości. Rjen leżał długo, nie śmiąc się poruszyć, żeby nie obudzić maga z transu. Nasłuchiwał, ale w podziemiach panowała idealna cisza. Zbyt idealna.
W końcu drgnął lekko. Ojka natychmiast ocknął się i spojrzał na towarzysza z dziwnym uśmiechem.
- Wcześnie wstałeś. Możemy ruszać?
- Tak. Zaraz...
Zjedli skromne śniadanie, popijając resztkami soku. Zapasów powinno im jeszcze starczyć na kilka dni...
- Co się stało z sokiem?
- Nie wiem. - Ojka popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Nie rżnij głupa. Przy racjonalnym użytkowaniu powinna nam zostać połowa. Tymczasem nie mamy nic.
Ojka pacnął się w głowę.
- Ostatni postój. Ja... Chyba zostawiłem tam butlę.
Rjen zaklął. Cholerny idiota. Narażał ich obu przez swoją gamoniowatość. Ale Rjen potrzebował go na razie do noszenia skarbów. Później się z nim policzy. O ile przeżyją.
Idziemy do wyjścia - zdecydował. - Na powierzchni znajdziemy wodę. I lepiej, żebyś umiał ją oczyścić.
Mag przytaknął skwapliwie. Podnieśli plecaki, teraz ciężkie, bo wypchane skarbami i ruszyli do wyjścia. Bez problemów trafili do trójkątnej komnaty, a ponieważ korytarz z prawej wiódł w głąb labiryntu, poszli w lewo, tam, gdzie musiało znajdować się wyjście. Tak sądzili.
- Kurwa - klął Rjen, gdy znów trafili do labiryntu. - Tych trójkątnych komnat musi być więcej.
- Nie - odparł spokojnie Ojka. - Jest tylko jedna.
- To dlaczego, do cholery, nie idziemy do wyjścia?
- Nie rozumiesz. - Mag spojrzał na niego dziwnie. - To już nie jest ta sama wieża. Teraz nic nie jest takie samo.
- Jak to: nie jest takie samo? - Aż przystanął ze zdumienia. - Nie pieprz bzdur. Dalej jesteśmy w Ciis, na pustyni Haantar...
- Nie - przerwał mu mag, miękko, acz stanowczo. - Nie jesteśmy w Ciis.
- To gdzie?
- Gdzie indziej.
- Czyli?
- W wieży.
- Nie rozumiem - powiedział, bardzo powoli, patrząc mu w oczy. - A to oznacza, że prawdopodobnie klaustrofobia rzuciła ci się na mózg i pieprzysz jakieś głupoty, ale mam nadzieję, że gdy wyjdziemy na powierzchnię, przejdzie ci. Wtedy będę mógł z czystym sumieniem ci wpieprzyć.
Mag zaśmiał się dziwnie.
- Wkrótce zrozumiesz - wyszeptał. W jego oczach był obłęd.
Rjen postanowił nie przejmować się nim więcej. Wycofał się do trójkątnej komnaty i spróbował odtworzyć drogę, jaką przebyli w labiryncie, jednak mimo starań nie był w stanie odnaleźć korytarza ze szklanymi kontenerami. Noc spędzili w komnacie, bo teraz ona była ich jedynym punktem odniesienia. Rjen przespał się krótko, ale Ojka oznajmił, że nie potrzebuje odpoczynku. To zaczynało być niepokojące. Obłęd obłędem, ale to on był słabym ogniwem drużyny, to on najwięcej marudził, najwięcej jadł, pił i spał, nie umiał strzelać z thaku i jeździć na ph'arsku. A teraz nawet nie potrzebował snu.
Następnego dnia znów poszukiwali wyjścia i znów na próżno. Nie znaleźli nawet czworokątnej komnaty w trzecim korytarzu. Rjen był bliski uwierzenia, że z tą wieżą naprawdę jest coś nie tak, ale wtedy właśnie natrafili na... wodę. Tryskała ze ścian po obu stronach korytarza, spływała podświetlonymi przez różowe kryształy kaskadami i dalej, płytkimi rowkami w podłodze w głąb wąskiego, słabo oświetlonego tunelu, aż w końcu całkowicie niknęła w mroku. Na pytania Rjena Ojka z roztargnieniem stwierdził, że woda nadaje się do picia, więc mężczyzna, choć wciąż z pewnymi obawami, ugasił pragnienie i napełnił butle. Gdy spojrzał na kompana, ten tylko stał nieruchomo, wpatrzony w ciemny tunel, tam, gdzie spływała woda. Rjen podążył za jego wzrokiem i nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Jakby wszystko, co złe, obce i wrogie w tej wieży koncentrowało się tam, na końcu tego właśnie korytarza. Wydawało mu się nawet, że dostrzega parę zielonych światełek. Znów usłyszał ten dźwięk, tuż na granicy słyszalności. Miał wrażenie, że ściany pulsują lekko i napierają na niego, jakby chciały go przytłoczyć, a może wepchnąć tam, w ciemność? Gdy ujrzał, że kryształy zaczynają przygasać, rzucił się do panicznej ucieczki. Na zakręcie obejrzał się przez ramię - Ojka wciąż stał nieruchomo, wpatrzony w ciemność, z rękami opuszczonymi po bokach, całkowicie bezwładny i do cna szalony. Rjen dopadł trójkątnej komnaty i bezwładnie osunął się na postument. Szybko odwrócił się, tak żeby moc mieć na oku tajemniczy korytarz i tak zastygł, niezdolny do najmniejszego ruchu.
Nie wiedział, ile czasu tak leżał. Gdy się ocknął, ledwo zdołał przełknąć jednego rakata i popić wodą. Jeszcze żył, a to dobrze wróżyło. Miał taką nadzieję.
Wstał, opierając się o postument. Już pewnie uchwycił thaku. Cokolwiek zabiło ph'arska i opętało Ojkę, jego nie dostanie łatwo. Nawet, jeśli jest tylko drowim fantomem. Zresztą - miał przy sobie żelazne strzały. Na zwykłe zagrożenia nie były tak dobre jak tytanowe, ale na drowią magię w sam raz. Niech ich szlag. Zapłacą mu za to. Czymkolwiek są, zapłacą mu za to!
Przeładował broń i pewnie wkroczył do przeklętego korytarza. Tym razem prowadził w dół, ale nie obchodziło go to. Teraz nie miał przy sobie maga, nie miał słabego ogniwa. Teraz da popalić tym skurwysynom. Światło kryształów migotało złowieszczo, ale nie zważał na to. Ryczał żołnierskie piosenki, żeby zagłuszyć wysoki dźwięk. Aktywował kamień ognisty i niósł go gołą ręką, aby rozświetlić mrok.
Aż w końcu stanął przed schodami. Prawie wbiegł na górę, a tam upadł z ogromnej ulgi, zdzierając dłonie i kolana na ostrych kamieniach. Prawdziwych kamieniach, a nie gładkiej, sztucznej podłodze drowich podziemi. Przez łzy ulgi ledwo widział szkarłatne światło gasnącego słońca, ale i tak napełniało go otuchą. Żył, był na zewnątrz, poza zasięgiem podłej, obcej magii, daleko od drowich fantomów i ich dziwacznych pisków. W końcu podniósł głowę i wtedy zamarł z przerażenia.
Cholerny mag miał rację. Tu nic nie było takie samo.
2
Moje najnowsze dzieło, a pierwsze tutaj. Napisane w ciągu jednego wieczoru, a poprawiane tyle razy, że już nie mogę na nie patrzeć.
Mam nadzieję, że się zmieści...
No cóż, zmieściło się

Zmęczone ph'arski z trudem stawiały łapy, ale niegościnna kraina nie oferowała żadnego miejsca, gdzie mogliby się bezpiecznie zatrzymać.
PH'ARSKI? WTF?!
Niekonsekwentnie odmieniłeś czasowniki. "Stawiały" a potem "mogliby"? Zdecyduj się. Albo "Stawiali" i "mogliby" albo "stawiały" i "mogłyby".
Zmierzchało, choć stalowo-sine chmury i tak cały dzień zasłaniały niebo, sprowadzając na Haantar ponury półmrok, teraz ledwo muśnięty czerwienią zamykającego się słońca.
Słowo "choć nie do końca du pasuje. Z początku tworzy domysł, że zmierzchało, choć... coś oznaczało , że zmierzchać nie powinno. A nie o to tutaj chodzi.
Gdy słońce zgaśnie, ze swoich kryjówek pomiędzy skałami wypełzną żmije i farki.
Powtórzenie.
Rjen poganiał więc zmęczonego ph'arska, choć zwierze ledwo szło.
Wywal to "więc", zbędne jest tutaj.
Ojka co i rusz spoglądał z niepokojem w niebo, sprawdzając stan słońca (...)
Czy się przypadkiem nie skondensowało albo nie zamieniło w gaz?
a może już wypatrując długich cieni żmijów.
CO?! o,o xD
Rjen sprawdził położenie krasnoludzkiego thaku. Kupił go przed wyjazdem za ciężkie pieniądze, ale wiedział, że w razie potrzeby nie pożałuje wydatku.
Jeśli masz zamiar dalej posługiwać się takim słownictwem, to może lepiej zrób słowniczek i na początku tekstu umieść informację: "UWAGA. PRZED ZAPOZNANIEM SIĘ Z HISTORIĄ NALEŻY PRZECZYTAĆ ZMIESZCZONY SŁOWNIK Z WYRAZAMI WYMYŚLONYMI PRZEZ AUTORA".
Powiedz, czy naprawdę wymagasz ode mnie tego, żebym po przeczytaniu "thak" wiedział od razu, co to jest?
"Thak"... kurde. To brzmi thak (xD), jakby ktoś z oderżniętym językiem próbował powiedzieć "tak". Jedyne moje skojarzenie (z "Błędami" Małeckiego zresztą...).
Strzelała w niebo niczym wielki, ułamany w połowie ząb.
Od kiedy zęby strzelają? Zwłaszcza ułamane w połowie. W ogóle idiotycznie porównanie.
Jej ściany były czarne, całkowicie gładkie, nie skażone żadnym oknem.
Skażone oknem? o,o
Pośpiech opłacił się: gdy minęli wyjątkowo wielki głaz, ich oczom ukazała się wieża. Strzelała w niebo niczym wielki, ułamany w połowie ząb. Jej ściany były czarne, całkowicie gładkie, nie skażone żadnym oknem. Według legendy, olbrzym Yskir, wydostając się z wieży, złamał ją w pół - drugą połowę rozkruszył i rozrzucił po okolicy, stąd te skały. A że kamień, z którego wzniesiono wieżę był przeklęty, od tej pory nic nie rośnie w Haantar ani nie żyje tu żadne normalne zwierze, tylko żmije i farki.
W tym akapicie trochę za często użyłeś słowa "wieża", prawda?
Ale kto by wierzył legendzie.
To jest pytanie?
Zmrok dopadł ich o kilkadziesiąt metrów od wieży.
To brzmi tak, jakby ten zmrok (w mojej głowie jest w glanach i ma w ręce obrzyn, ale to szczegół...

Rjen przylgnął do grzbietu zwierzęcia. Kątem oka zobaczył parę żółtych ślepi z lewej strony, sięgnął po thaku i wystrzelił, nawet nie celując. Ślepia zgasły, ale nie na długo. Strzały z tyłu sugerowały, że Ojka też sięgnął po broń.
O jej. Cóż za dramaturgia.
- Nie schodź z ph'arska, bo możesz już na niego wrócić. - Ojka zaśmiał się, choć sytuacja nie była wesoła.
O co tutaj kaman?
- Rjen rozejrzał się, ale w gęstniejącej ciemności nie mógł dojrzeć swojego wierzchowca.
Tutaj jest kwestia jednego z bohaterów, czy... pomyliłeś się i to miała być dalej narracja?
Oczywiście, nie mogła daleko prowadzić, ale też wędrowcy wcale nie chcieli daleko zajść.
Zdanie-wióry.
Ojka wyjął bandaż i buteleczkę yothru
Kolejna egzotyczna nazwa. Już się cieszę.
Rana nie była poważna, tylko krwawiła mocno, jak wszystkie małe rany.
Chłopie... kochany, popłakałem się ze śmiechu, gdy to przeczytałem! XD
Rana nie była poważna, tylko krwawiła mocno, jak wszystkie małe rany. Yothru palił jak kwas, a krwotok wkrótce ustał (...)
Krwawienie i krwotok to dwie różne rzeczy...
Sorry, muszę odpocząć. Jutro dokończę.
Już nic nie widzę na monitorze...
<zombie>
Ostatnio zmieniony sob 27 cze 2009, 09:39 przez SkySlayer, łącznie zmieniany 3 razy.
3
Kolejny pochlebca. A myślałam, że podpisywanie się jako Flavia rozwieje wątpliwości co do mojej płciSkySlayer pisze:Chłopie... kochany

Jeśli czujesz, że naprawdę nie możesz żyć bez zrozumienia trzech czy czterech słówek, które przewijają się w tekście i nie mają absolutnie żadnego znaczenia dla rozwoju akcji, a moje opisy są na tyle enigmatyczne, że nie jesteś w stanie choćby w największym przybliżeniu wyobrazić sobie, o co chodzi, to oczywiście, mogę zrobić słowniczek. Systematykę, zwyczaje i budowę wewnętrzną ph'arsków, szkice techniczne thaku i skład chemiczny yothru też mam podać? I długą na kilkanaście stron notkę kosmologiczną, wyjaśniająca, dlaczego słońce nie ma położenia, tylko stan i dlaczego zamyka się, a nie zachodzi?SkySlayer pisze:Jeśli masz zamiar dalej posługiwać się takim słownictwem, to może lepiej zrób słowniczek
Żmijów. Wiesz, co to żmij? Taki smok słowiański. Jeśli masz inną propozycję dopełniacza liczby mnogiej od słowa "żmij", już pędzę zmieniać.SkySlayer pisze:CO?! o,o xDFlavia pisze:a może już wypatrując długich cieni żmijów.
Ph'arski stawiały łapy jako bezmyślne, bezosobowe bydlęta, wędrowcy mogliby się zatrzymać. Ale może faktycznie powinnam to inaczej zapisać.SkySlayer pisze:Niekonsekwentnie odmieniłeś czasowniki. "Stawiały" a potem "mogliby"? Zdecyduj się. Albo "Stawiali" i "mogliby" albo "stawiały" i "mogłyby".
Resztę Twoich rad wezmę sobie do serca, dziękuję.
4
Rana nie była poważna, tylko krwawiła mocno, jak wszystkie małe rany.
O matulu, ja też siknąłem ze śmiechu.
Dziękuję, autorko, za poprawienie humoru. Teraz na pewno będę miał miłe sny.
Fragmenty zacytowane przez Slayera na tyle mnie zaciekawiły, że pewnie skomentuje twój tekst w niedzielę.
Aha, Sky ma rację co do tych trudnych słówek. One naprawdę wkurzają czytelnika. A skoro sama napisałaś, że nie oznaczają nic ważnego - to chyba tym bardziej możesz użyć częściej używanych zamienników?
Pozdro 600.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.
Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.
A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?
Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.
A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?
5
Flavia pisze:I długą na kilkanaście stron notkę kosmologiczną, wyjaśniająca, dlaczego słońce nie ma położenia, tylko stan i dlaczego zamyka się, a nie zachodzi?
Aha, Sky ma rację co do tych trudnych słówek. One naprawdę wkurzają czytelnika.
Chyba przeceniłaś swoją umiejętność zapewnienia odpowiedniego kontekstu zdania. Sorry, ale jeśli bohater nagle zatrzymuje się i wyciąga jakieś shubaku thaha-kiri to raczej nie zgadnę, co to jest. A im więcej takich wyrazów, tym bardziej ma się wrażenie, że czyta się... "Tyranię nocy" Glena Cooka. Zajrzyj do niej, to może zrozumiesz, na czym polega Twój błąd.
Za pomylenie płci przepraszam!

A za resztę tekstu wezmę się jeszcze dziś.
6
Podoba mi się ta kraina i "wieża jak złamany ząb". Nie przeszkadzają mi ph'arski i nieznane metale. Rozumiem, że użycie tych nazw to celowy zabieg, który ma potęgować uczucie obcości.
Uważam jednak, że można inteligentnie wyjaśnić to i owo, nie tracąc tego poczucia. Jeżeli napiszesz, że to thaku kupione za ciężkie pieniądze było lepsze od innych, bo np. miało mechanizm naprowadzający i nie trzeba było celować przy strzelaniu (zmyślam głupoty, bo kompletnie nie znam się na broni), to przynajmniej będzie wiadomo, że to broń, a nie busola. Podobnie z jedzeniem twardego rakata. Jeżeli bohater w tym momencie przypomni sobie z nostalgią grzanki swojej babci, to będzie wskazówka, że rakat to pieczywo. Te rzeczy nadal będą obce, ale czytelnik będzie miał wyobrażenie, co to, mniej więcej, może być.
Styl:
Powtórzenie
Powiedziałby po męsku: Nie tutaj. Znajdźmy lepsze miejsce.
Myślę, że potrzeba jeszcze sporo pracy nad tym tekstem. Z słownikiem frazeologicznym i słownikiem synonimów pod ręką.
Pozdrawiam
[ Dodano: Sob 27 Cze, 2009 ]
Ze słownikiem, oczywiście.
Uważam jednak, że można inteligentnie wyjaśnić to i owo, nie tracąc tego poczucia. Jeżeli napiszesz, że to thaku kupione za ciężkie pieniądze było lepsze od innych, bo np. miało mechanizm naprowadzający i nie trzeba było celować przy strzelaniu (zmyślam głupoty, bo kompletnie nie znam się na broni), to przynajmniej będzie wiadomo, że to broń, a nie busola. Podobnie z jedzeniem twardego rakata. Jeżeli bohater w tym momencie przypomni sobie z nostalgią grzanki swojej babci, to będzie wskazówka, że rakat to pieczywo. Te rzeczy nadal będą obce, ale czytelnik będzie miał wyobrażenie, co to, mniej więcej, może być.
Styl:
Tu chyba chodzi o to, że kto inny stawia łapy, a kto inny chciałby się zatrzymać. Ale jeszcze nie wiemy, kto, bo nikogo wcześniej nie przedstawiłaś. Myślę, że powinno to wyglądać tak: "Zmęczone ph'arski z trudem stawiały łapy, ale niegościnna kraina nie oferowała żadnego miejsca, gdzie jeźdźcy mogliby się bezpiecznie zatrzymać."Flavia pisze:Zmęczone ph'arski z trudem stawiały łapy, ale niegościnna kraina nie oferowała żadnego miejsca, gdzie mogliby się bezpiecznie zatrzymać.
Nie rozumiem. Jak słońce może się zamykać?Flavia pisze:zamykającego się słońca.
Powtórzenie. Wystarczy "Gdy zgaśnie".Flavia pisze:zamykającego się słońca. Gdy słońce zgaśnie
W razie potrzeby to on tego wynalazku (cokolwiek to jest) po prostu użyje. "Wiedział, że jeśli mu się przyda, nie będzie żałował wydatku".Flavia pisze:w razie potrzeby nie pożałuje wydatku
Skażenie to coś jak ubrudzenie. Okno nie brudzi, okno wpuszcza światło. Rozumiem, o co chodzi, ale "skażone" tu nie pasuje.Flavia pisze:nie skażone żadnym oknem
Zleciał? Przewrócił się? Rąbnął o ziemię? Huknął? Wylądował na ziemi? I dlaczego jak "łoskot", to koniecznie "głuchy"?Flavia pisze:Wypadł z siodła i z głuchym łoskotem upadł na ziemię
?Flavia pisze:ziemię. Ból go sparaliżował, a olbrzymi ciężar przygniótł do ziemi
Powtórzenie
Czemu nie: "w takiej sytuacji"?Flavia pisze:cóż innego można powiedzieć w takich sytuacjach?
Na wschód? Na północ?Flavia pisze:udało mu się zmusić zwierze do biegu w określonym kierunku
Eeee, raczej by nie mówił o swoich uczuciach.Flavia pisze:- Nie czuję się tu pewnie. Spróbujmy znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce.

Wijąca się klatka? Zabawnie to musi wyglądać... A serio, to tak, jak wcześniej: rozumiem, o co chodzi, ale to słowo tu nie pasuje. Klatka schodowa powinna robić coś innego.Flavia pisze:klatkę schodową, wijącą się wokół całej wieży
PowtórzenieFlavia pisze:ognisty, który zapłonął jasnym, ciepłym ogniem
Nieprawdopodobne. Niemożliwe.Flavia pisze:Wieczorem nie przyszło mu do głowy spojrzeć w górę i sprawdzić, czy nad głową ma gwiazdy, czy sufit.
"Ten fajtłapa wiedział"Flavia pisze:To, że ta fajtłapa Ojki wiedziała
Zagłębił się w jeden tunel. Nie można wejść w kilka tuneli jednocześnie.Flavia pisze:zagłębił się w tunele
Komu lub czemu pofolgowali?Flavia pisze:Tym razem pofolgowali, bo kolejno Ojka i Rjen udawali się na spoczynek
Myślę, że potrzeba jeszcze sporo pracy nad tym tekstem. Z słownikiem frazeologicznym i słownikiem synonimów pod ręką.

Pozdrawiam
[ Dodano: Sob 27 Cze, 2009 ]
Ze słownikiem, oczywiście.

7
Obudził go bardzo wysoki dźwięk, prawie na granicy słyszalności. Otworzył oczy (...)
Ten dźwięk otworzył oczy?
- Wstawaj - warknął. Zaspana mina kompana tylko go rozwścieczyła.
- Cholera... - mruknął tamten. - Znowu zaspałem.
- Co za niespodzianka - skwitował.
Nadużywasz niestandardowych atrybutów dialogowych, a to grozi komicznymi efektami. Ktoś warczy, ktoś mruczy. "Skwitował" też nie jest zbyt szczęśliwym atrybutem. Dam Ci dobrą radę: czasem najzdrowiej jest zostawić nagą kwestię i pozwolić czytelnikowi na domyślenie się, w jaki sposób mówi coś dana postać. Prawda jest taka, że dobry napisany dialog to taki, w którym nie trzeba zbyt wiele wyjaśniać, a takie tłuczenie raz po raz "mruknął", "warknął", "krzyknął", "prychnął", "pierdnął" i tak dalej, to właśnie bardzo często zbędne wyjaśnianie, czasem po prostu (brzydko mówiąc) pieprzenie w dekiel...
Czasem próbuj ograniczyć się do boskich "powiedział", "rzekł", "odrzekł", "odpowiedział", "zapytał". To żaden wstyd używać takich uniwersalnych słów. A wręcz przeciwnie.
Schody zaścielała gruba warstwa pyłu i kurzu, nie ruszana co najmniej od kilkuset obrotów.
Obrotów? Czego one są jednostką w Twoim świecie? Czasu?
Zaklął szpetnie i podbiegł do zwierzęcia. Wielkie, niby-gadzie cielsko leżało całkowicie nieruchome. Wyglądało, jakby spało, ale było ciche (...)
Cielsko nie może wyglądać, jakby spało. Śpi jego właściciel.
Wieczorem nie przyszło mu do głowy spojrzeć w górę i sprawdzić, czy nad głową ma gwiazdy, czy sufit.
O co tutaj chodzi?
kilkunastometrową otchłań
Bardzo idiotyczne zestawienie. Otchłań, to coś naprawdę ogromnego, a podałaś tutaj dystans ledwie kilkunastu metrów...
(...) kończącą się dopiero na poziomie gruntu.
A niby na czym innym miałaby się kończyć?
Nawet, jeśli tamten była magiem.
Tamten-była?
Ojka zmrużył oczy, jak zwykle podczas wielkiego wysiłku.
Radzę to usunąć...
- Po cholerę drowom światło? - mruknął Ojka.
Oni bez przerwy mruczą.
To mógł być jakiś kontener.
Tym razem nie jestem pewien, ale zastanawiam się, czy takie dosyć nowoczesne słówko (przynajmniej moim zdaniem) pasuje do tego uniwersum.
Było jasne, że jeśli cokolwiek dostaną za zwoje, stanie się to dopiero po ich odcyfrowaniu (...)
A nie przypadkiem: "odszyfrowaniu"?
- Znowu coś słyszałeś? - mruknął niechętnie mag.
Czy ja już coś mówiłem o mruczeniu?

- Żadnych ale. - Odparł twardo.
Zła budowa. Kropka do wywalenia i atrybut z małej litery.
- Tak. Zaraz...
Zjedli skromne śniadanie, popijając resztkami soku. Zapasów powinno im jeszcze starczyć na kilka dni...
Te wielokropki... dlaczego to wszystko takie pourywane i posiekane?
Mag spojrzał na niego dziwnie.
Co to znaczy "spojrzał dziwnie"? Jak wygląda dziwne spojrzenie?
Mag zaśmiał się dziwnie.
Ciekawe co jeszcze on... dziwnie potrafi zrobić

Cholera, sam już nie wiem. Za pierwszym podejściem nabrałem takiego nastawienia, iż miałem zamiar napisać, że po prostu nie podoba mi się i że jest cienko. Faktycznie, genialny tekst to nie jest, ale mniej więcej w drugiej połowie zaczął mnie wciągać, niektóre akapity funkcjonują nieźle, jakbyś właśnie gdzieś w połowie naprawdę się rozkręciła - bo zdania były klarowniejsze niż wcześniej, opisy jaśniejsze... nawet klimat się wkradł.
Tak tak. Klimat się wkradł, a to znaczy, że jesteś w stanie z powodzeniem snuć historie.
Pytanie: jak bardzo tego chcesz?
Mogę stwierdzić, że jeśli włożysz dużo pracy, energii i pasji w masę ćwiczeń, to może być nieźle. Mam już wyrobione zdanie, że jeśli w danym tekście chociaż część akapitów jest udana, niektóre zdania nakręcają klimat, niektóre dialogi brzmią, niektóre opisy faktycznie umożliwiają zobaczenia czegoś podobnego do wizji autora - to kiedyś całość może tak działać, a nie tylko elementy. Żeby jednak całość była dobra, musisz zrobić to, co już powiedziałem - napisać full wprawek.
Mam pewne uczulenie na fantasy, bo uważam, że w naszym kraju, zwłaszcza pośród amatorów rozpętała się plaga pisania kolejnych kalek kanonu, idiotycznych, nudnych, głodnych kawałków "na jedno kopyto", ale świat z Twojego tekstu jest całkiem-całkiem, raczej nie przypomina mi czegoś, co już poznałem.
Powiem tak: ogólnie tekst mnie męczył, ale były pewne momenty, gdy poczułem klimat, a niektóre fragmenty nawet przypadły mi do gustu. A to chyba dobra wiadomość, prawda?
Pozdrawiam serdecznie!

8
Ależ proszę bardzo.broda kota pisze:Dziękuję, autorko, za poprawienie humoru.
Dziękuję wszystkim za opinię. Trzy lata przerwy w pisaniu niestety zrobiły swoje, ale postaram się to naprawić. I obiecuję wyjaśniać na przyszłość wszystkie egzotyczne słówka

Powinnam się chyba trzymać formy "brama słońca" albo faktycznie zamieszczać przy każdym tekście notkę kosmologiczną.Thana pisze:Jak słońce może się zamykać?
Piekła jako wszechświat mają kształt sfery. Same światy są rozsypane po jej wewnętrznych ścianach, zaś w jej centrum płonie olbrzymia gwiazda - Vhalfr. Ponieważ życie w nieustannym blasku Vhalfru na dłuższą metę byłoby nie do zniesienia, każdy świat ma jakby klosz ochronny, w którym cyklicznie otwierają się i zamykają bramy - słońca i księżyce.
Obrót to około 732 ziemskie dni. Tyle czasu zajmuje pełen obrót sfery piekieł wokół Vhalfru.
Jeszcze raz dziękuję za uwagi.
Pozdrawiam.
9
Tu nie chodzi o domyślanie się, ale o komfort czytania. Spójrz, ilu użyłaś słów, które absolutnie nic mi nie mówią.Gdy słońce zgaśnie, ze swoich kryjówek pomiędzy skałami wypełzną żmije i farki.
Rjen poganiał więc zmęczonego ph'arska, choć zwierze ledwo szło. Ojka co i rusz spoglądał z niepokojem w niebo, sprawdzając stan słońca, a może już wypatrując długich cieni żmijów. Rjen sprawdził położenie krasnoludzkiego thaku. Kupił go przed wyjazdem za ciężkie pieniądze, ale wiedział, że w razie potrzeby nie pożałuje wydatku
1. Ph'arsk. Jedyne, co mogę wywnioskować z pierwszych akapitów, to że jest to zwierzę i ludzie na nim jeżdżą. Ale ja, czytelnik, chciałbym zobaczyć nie "zwierzę-chujwieco", tylko konkretne zwierzę. Jakieś wielkie, kudłate bydlę przypominające ogromnego pudla albo Yorkshire Terriera, a może dinozauropodobny wytwór prowadzonych przez człowieka eksperymentów genetycznych - pałeczka jest twoja. Nie chcę widzieć wiozącej człowieka czarnej plamy w mojej czytelniczej wiedzy. Nakieruj mnie trochę!
2. Farki. Od razu nasuwa mi się skojarzenie do "faruki" (W mordę, mozillowski słownik nie widzi tego wyrazu... a faruki to takie pyszne żarcie!). To samo co powyżej, wydaje się, że to jakieś niekoniecznie przyjazne stworzonko, ale nic o nim nie wiem.
3. Thaku. Tu nie nasuwa mi się już żadne skojarzenie. Krasnoludzkie... może jakiś wyrób złotniczy? Miejże litość
O imionach nic nie mówię, bo wiem, że to imiona, ale wciąż zwiększają gęstość niewiadomocosiów.
Pewna sprawa rzuciła mi się w oczy. Twoi bohaterowie to straszne lekkoduchy. Co mam na myśli? Zawsze, kiedy pojawiało się coś niepokojącego, jeden z nich zauważał, że coś jest nie tak, jak powinno, zaraz to olewali i przechodzili do porządku dziennego. Kiedy Ojka zauważył, że wierzchowca nie ma, w jednej chwili się zmartwili, ale zaraz potem - bęc! - i jedziemy dalej, co nas obchodzi fakt, że w naszym świecie dzieją się dziwne rzeczy. Podobnie kiedy Ojka zauważył błyskotliwie: "po cholerę drowom światło?", ten drugi wzruszył tylko ramionami. W ogóle Rjen nadużywa słówka "nieważne"
Do trzech czwartych tekstu twoje opowiadanie kojarzyło mi się jednoznacznie. Z Gothikiem (o ile coś ci to mówi. Jeżeli nie, to chodzi o grę komputerową, która opętała moje dzieciństwo). Była tam misja, w której trzeba było wejść do orkowych podziemi, żeby odnaleźć jakiś tam almanach czy coś. No i twoje postacie odrobinę przywodziły mi na myśl robotyczne ruchy NPC w 3D. Ich zachowanie, mowa i tak dalej... sam nie wiem
Ale końcówka okazała się całkiem w porządku. "W porządku", nie świetna, bo specjalnie oryginalnością nie powala. Za to pod koniec poczułem pewien dreszczyk, jakiś taki mały impuls i pytanie: "co to będzie?" Za to należy ci się wielki plus
Jeżeli chodzi o styl, to nie jest najgorzej, ale dałoby się zauważyć kilka rzeczy. Przede wszystkim zdarzają ci się niefortunne porównania, jak wymieniona przez SkySlayera "wieża strzelająca jak ułamany ząb". Oprócz tego drażniło mnie nieco określenie przewijające się przez tekst, mianowicie "nieznany metal". Pojawiło się bodajże dwa razy, a to o jeden za dużo. Jeszcze nie podobały mi się częste określenia, które nic mi nie mówiły (oprócz tego, co wyżej: Yothr, rakat, ohoja (?) itd.).
No nic. Tekst raczej średni, ale sądzę, ze uda ci się niedługo wypichcić coś ciekawego.
Trzymaj się!