Oto porzucone przeze mnie ok. 3 lata temu opowiadanie fantasy. Chciałem się was poradzić, czy warto do tego wracać?:D
Miłej lektury.
______________________________________________________________________
- Obudź się czarci pomiocie - szpetny strażnik przejechał blaszanym kubkiem po kratach. - Bardzo rzadko pozwalamy tutaj na odwiedziny, ale ciebie odwiedza nie byle kto! Nie spodziewałem się, że taki łajdak jak ty ma takie znajomości.
Mężczyzna leżący na pryczy otworzył oczy i uniósł głowę. Oślepiło go światło, jakie dawała pochodnia trzymana przez strażnika.
- No wstawaj! - klucz zgrzytnął w zamku. - Takiego znakomitego gościa nie przyjmuje się leżąc. Podnieś dupę, albo wejdę tam i nauczę cię dobrych manier!
- Spokojnie żołnierzu - syknął mężczyzna stojący w cieniu. - Możecie odmaszerować, jeżeli będę czegoś potrzebował, krzyknę. Zaraz, oddaj pochodnię, nie będę z nim przecież rozmawiał po ciemku.
Strażnik oddał pochodnie i zamknąwszy kratę za odwiedzającym odszedł. Pochodnia rzuciła światło na twarz przybysza. Mężczyzna, który właśnie wstał z pryczy rozpoznał go bez trudu.
- Ty skur...
- Bez nerwów, Seorze - w szepcie przybyłego było coś, co sprawiło, że więzień nie dokończył słowa. W zamian za to, splunął na kamienną posadzkę.
- Mógłbym ci teraz skręcić kark - rzekł już spokojnie Seor. - Zanim tamten pies zdążyłby zareagować, leżałbyś już martwy. Przecież wiesz, że żadna magia nie działa w murach bastionu, Taol.
- Dlaczego więc jeszcze żyję?
Więzień nie odpowiedział. Po chwili milczenia mężczyzna nazwany Taolem podjął dalej:
- Seor. Wiesz, tak samo dobrze jak ja, że nie ma w całym królestwie drugiej istoty, która równałaby się z tobą w twoim fachu.
- Przypłynąłeś na wyspę leżącą na końcu znanego nam świata, tylko po to, żeby mi schlebiać? Jeszcze po tym jak sam dopomogłeś królewskim podnóżkom mnie tutaj umieścić? Czy to nie nazbyt cyniczne?
- Wcale nie zamierzam ci schlebiać - rzekł Taol. - Owszem, przyczyniłem się do twojego zamknięcia, ale wiedz też, że tylko dzięki mnie jesteś tutaj. Twoje ścierwo powinno już dawno dyndać na sznurze. Wiesz, o co zostałeś oskarżony...
- Jakiś ty łaskawy - syknął Seor z ironią. - Dla mnie zdychanie w tej norze pełnej pcheł i szczurów wcale nie jest przyjemniejsze niż krótki taniec z nogami w powietrzu.
- A pomyślałeś o tym, że z tej nory można się wydostać? - mruknął Taol.
- Bastion Xan’Qedro został wybudowany trzy wieku temu i od tamtej pory, z pośród kilkudziesięciu tysięcy więźniów żadnemu nie udało się uciec. Dlaczego więc mnie miałoby się to udać?
- Bo masz mnie po swojej stronie...
- Ciebie po swojej stronie? Od kiedy jesteś moim sprzymierzeńcem?
- Zawsze byłem – teatralny szept Taola rozszedł się po celi. - Ale ty nigdy nie chciałeś być moim. Ale to jest twoja ostatnia szansa. Sprawię, że wydostaniesz się stąd ale ty w zamian zrobisz też coś dla mnie, zgoda?
- Co takiego? – opór Seora zaczynał maleć.
- Dowiesz się, kiedy spotkamy się w stolicy. Poczekaj jeszcze cztery miesiące – rzekł z uśmiechem mężczyzna. – Strażnik! Koniec widzenia!
- Zaczekaj, skąd wiesz, że podejmę się tego zadania?
- Przecież chcesz stąd wyjść, Seorze. A gdy już będziesz na zewnątrz nie będziesz mógł mi odmówić...
Dalszą rozmowę przerwało przybycie strażnika, który wypuścił Taola z celi, po naigrywał się przez z chwile z więźnia i odszedł.
Seor ułożył się z powrotem na pryczy. „Skorzystam z jego pomocy i wyjdę stąd, ale tylko po to, żeby się zemścić” – pomyślał. „Nikt, nigdy więcej nie będzie mną sterował.”
***
Kharrasia – wiecznie tłoczna, gwarna i śmierdząca stolica królestwa Kharras świętowała. Tutejsi mistrzowie rzemieślniczy, cieśle, stolarze, smolarze i cała armia pomniejszych pracowników wreszcie zakończyli swą pracę. Wybudowali statek. Kiedy kilka miesięcy temu Kompania Królewska zleciła rozpoczęcie budowy okrętu mieszkańcy miasta stukali się po głowach. „Gdzie oni chcą tym pływać? Po piachu?!” – powtarzali ludzie i teoretycznie mieli rację, gdyż Kharrasia z każdej strony otoczona była rozległymi równinami, a zbiorniki wodne znajdujące się w okolicy nie wymagały do ich pokonywania statków. Można je było zupełnie bez kłopotu przepłynąć wpław. Dziś jednak wszelkie wątpliwości zostały rozwiane.
Każdy kto spojrzał na dzieło budowniczych wiedział, że jeszcze nikt nigdzie i nigdy nie wymyślił i nie wybudował czegoś równie niesamowitego. Okręt Kompanii Królewskiej nie służył bynajmniej do podróży morskich. Ogromny balon napełniony gorącym powietrzem unosił w górę kadłub, w którym zmieścić się mogła piętnastoosobowa załoga. Pierwsza podniebna wyprawa miała rozpocząć się już niedługo. Jej celem były tereny znajdujące się na wschód od wyspy Xanto – kolonii hrabstwa Loyten, na której znajdowała się również królewska kolonia karna i bastion Xan’Quedro.
Tymczasem jednak trwał festyn. Zwycięzcy loterii fantowej odbywali krótkie loty statkiem nad miastem, inni pili, tańczyli, jedli i znów pili. Spośród całego miasta zabrakło dwóch najważniejszych osób.
Pierwszą z nich był król Deonid Kharras III. Monarcha jak zawsze siedział w swoich komnatach strzeżony przez oddział najbardziej zaufanych oficerów. Wielu ludzi twierdziło, iż król jest starym paranoikiem, niektórzy przepowiadali mu samobójczą śmierć. On jednak był pewny, że wśród najważniejszych obywateli miasta są tacy, którzy dybią na jego życie. Osobisty wywiad Deonida starał się za wszelką cenę ustalić tożsamość spiskowców, jednak jak dotąd nikt jeszcze nie wychylił głowy.
Drugą nieobecną na festynie osobą, która powinna szczególnie cieszyć się z sukcesu Kompanii Królewskiej był jej dyrektor oraz przewodniczący Rady Magów – Taol Sahran Sol. On również siedział zamknięty w swych prywatnych kwaterach, jednak nikt nie musiał go pilnować. Taol był najpotężniejszym człowiekiem w mieście. Potężniejszym nawet od samego króla. Król ufał mu bezgranicznie i zawsze cenił sobie jego rady.
Taol siedział przy mahoniowym masywnym, bogato zdobionym biurku i uśmiechał się do swych myśli. Wraz z zakończeniem budowy statku, jego wielki plan mógł zostać wdrążony w życie. Miał on dwa etapy – unieść w powietrze statek i z jego pomocą uwolnić jednego z najgroźniejszych przestępców królestwa. Owym przestępcą był genialny skrytobójca – Seor, który na sumieniu miał największe osobistości królestwa.
Taol kontrolował Seora w przeszłości. Był jego głównym zleceniodawcą. Do czasu, aż znalazł się ktoś, kto zapłacił więcej. Nowymi przełożonymi skrytobójcy stali się ludzie należący do pewnej sekretnej organizacji pragnącej umocnić władzę króla w państwie. Nowym celem Seora miał być nie kto inny jak Taol. Zabójca zawsze szczerze nie cierpiał maga, współpracował tylko ze względu na ogromne płace jakie otrzymywał, więc gdy ktoś zgodził się zapłacić więcej ochoczo zabrał się do przygotowań największego zamachu w historii królestwa. Coś jednak poszło nie tak. Ktoś zdradził, Taol dowiedział się o wszystkim i zgotował intrygę, która doprowadziła Seora na szubienicę. Kiedy kat miał już otwierać zapadnię na miejscu egzekucji pojawił się przewodniczący Rady Magów i osobiście poprosił o złagodzenie kary dla więźnia. Ostatecznie Seor został dożywotnio osadzony w bastionie Xan’Quedro, słynącym z tego, że jeszcze nikt nigdy stamtąd nie wyszedł. Ani żywy, ani martwy.
Mag wiedział, że najlepszy skrytobójca w królestwie, a może i nawet na świecie jest zbyt cenny, aby pozwolić mu zadyndać na sznurze. Natomiast plan odbicia więźnia już na pierwszy rzut oka nie miał słabych punktów. Wszystko musiało się powieść.
Załogę statku powietrznego stanowili ludzie wyznaczeni przede wszystkim bezpośrednio przez króla. Byli pośród nich kapitan, i jego zastępca. Jedyni dwaj ludzie, potrafiący sterować wynalazkiem. Ośmiu absolwentów królewskiego uniwersytetu, którzy byli przygotowani zarówno do badania nowoodkrytych lądów jak i do walki z potencjalnymi przeciwnikami oraz czterech najlepszych żołnierzy regularnej, lekkiej piechoty. Jednak najważniejszym człowiekiem na statku był mag. Jedynie on potrafił rozniecać i podtrzymywać Błogosławiony Płomień, ogrzewający powietrze w balonie.
Pomimo tego, że król osobiście dobierał załogę, przeniknęli do niej ludzie ściśle współpracujący z Taolem. Zastępca kapitana, dwaj z pośród absolwentów uniwersyteckich oraz wszyscy żołnierze przekładali plany arcymaga ponad ekspedycje Kompanii. Próby przeciągnięcia załogi na stronę Taola odbywały się na każdym z członków załogi osobno tak, aby inni o tym nie wiedzieli. Najbardziej nieprzejednany był mag Selvor opiekujący się ogniem. Mało brakowało, a przez jego nadgorliwość plany wzięłyby w łeb, jednak szpiedzy Taola skrzętnie obrócili wszystko w żart i jakimś cudem udało im się uśpić czujność Selvora. Nie współpracujący z przewodniczącym Rady Magów członkowie załogi nie mieli pojęcia o tym, że w ich szeregach są tacy, których nie obchodzi odkrywanie nowych ziem. To była najistotniejsza i najmocniejsza cześć planu Taola. Każdy jego człowiek dowiedział się kim są inni dopiero w momencie, gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Wraz z zaśnięciem pod stołem ostatniego z bawiących się, festyn zakończono. Statek odstawiono do warsztatu, gdzie następnego dnia przeszedł ostatnie oględziny. Teraz czekano tylko na rozkaz rozpoczęcia wyprawy, który miał zostać wydany lada chwila przez króla. Zanim to jednak nastąpiło mag Taol zorganizował sekretne spotkanie, na którym przekazał swoim ludziom ostatnie polecenia.
- Sprawa jest prosta – zaczął Taol. – Na Xanto powinniście dolecieć najdalej na szósty dzień od wyruszenia stąd. Statek wyląduje na obrzeżach Xantolii i tam macie cztery dni na odpoczynek. To znaczy wy ich nie macie. Wtedy rozpoczyna się właśnie wasze zadanie. Gdy już dolecicie, do bastionu Xan’Quedro zostanie wam około pół dnia drogi piechotą. Uważajcie, tamtejsze lasy mimo, że nie wielkie są pełne zdradliwych stworzeń. Do wnętrza bastionu zostaniecie wpuszczeni za sprawą tego pisma. – Mag wręczył pergamin jednemu z żołnierzy, który zwinął go delikatnie i umieścił w przypasanej tubie. – Żaden ze strażników nie powinien robić problemów po ujrzeniu mojej osobistej pieczęci, jednak na wszelki wypadek wszystko zostało obliczone tak, aby w chwili waszego pobytu na Xanto wartę przy głównych wrotach pełnił człowiek, który zna mnie osobiście i wie, że musi was wpuścić. Zostaniecie doprowadzeni do Seora. Do bastionu wchodzi was siedmiu. Przekupiony strażnik-idiota z całą pewnością nie spostrzeże zniknięcia jednego z was w drodze do celi. Zadaniem tego jednego będzie zdobycie kluczy. Cela Seora jest tutaj – chudy sękaty palec spoczął w odpowiednim miejscu na planie. – Natomiast dyżurka strażników dokładnie, o tutaj. I tutaj znajdują się klucze zarówno do celi naszego przyjaciela jak i do podziemi, którymi musicie uciec. Przepustka, którą wam dałem musi zostać bardzo dokładnie zniszczona. Najlepiej byłoby, gdyby wpuszczający was strażnik również uległ zniszczeniu. Podziemia ciągną się niemal pod całą wyspą – mag rozwinął na stole wielki plan, pełen poskręcanych korytarzy. – Po kilku godzinach marszu dotrzecie do tego wyjścia. Znajduje się ono na południowym zboczu jednej z gór. Stamtąd do miejsca, gdzie pozostawicie statek jest już niecała godzina drogi. Wtedy musicie już tylko unieszkodliwić resztę załogi i porwać naszego nieprzejednanego Selvora, który zmusi okręt do wniesienia się w powietrze. Najdalej za dwa tygodnie będziecie z powrotem.
- Panie – rzekł cicho jeden z absolwentów uniwersytetu królewskiego. – Powiedziałeś, że wydostać mamy się przez podziemia. Otóż studiując przed wyprawą dzieje wyspy Xanto natknąłem się na niepokojące mnie doniesienia o ożywieńcach, którzy mieliby rzekomo gnieździć się w podziemiach Xan’Quedro...
- A czy studiując przez te wszystkie lata na uniwersytecie, nie wyczytałeś w którejś z mądrych ksiąg, że wiedza o nekromancji przepadła całe wieki temu? Nie ma innego sposobu na przywracanie zmarłych do życia. Na całym świecie nie pozostał już żaden ożywieniec. Ale owszem w podziemiach bastionu natkniecie się na stworzenia równie odrażające, aczkolwiek dużo mniej niebezpieczne. Każdy z was zna powiedzenie, że z Xan’Quedro nie wydostał się jeszcze nikt, ani żywy ani martwy? – Zebrani skinęli głowami. – Co oznacza stwierdzenie, że nie wydostał się nikt żywy dobrze wiecie. W takim razie pytam, co oznacza, że nie wydostał się nikt martwy? Żadne zwłoki nigdy nie zostały wyniesione z bastionu. Aby uniknąć zarazy zwłoki składane były w podziemiach. Oczywiście wielokrotnie zdarzało się, że wynoszono tam więźniów niedających znaków życia, a jednak żyjących. Wola przeżycia bywa silniejsza niż najgorsza odraza. Ludzie, którzy zostali na dobre zamknięci pośród całych stosów zwłok, aby przeżyć musieli je jeść. Nie wiadomo, jakie zmiany w ludzkim organizmie powoduje jedzenie zwłok. Jedno jest pewne. W podziemiach na terenie całej wyspy żyją spore kolonie padlinożernych, wynaturzonych ludzi. Swoją drogą dziwne jest to, że nie ma doniesień jakoby ludzie ci znajdywali gdziekolwiek przejścia na powierzchnię. Możliwe, że boją się wyjść, możliwe, że jakaś inna siła niż strach trzyma ich wciąż pod ziemią. Myślę jednak, że nie będą stanowili zbyt dużego problemu.
Żołnierze mieli nietęgie miny aczkolwiek za wszelką cenę starali się nie pokazać tego, że brzydzą się i boją wynaturzonych padlinożerców.
- Ostatnia sprawa. Natychmiast po uwolnieniu Seora zaopatrzcie go w to – Taol wręczył swoim ludziom skórzany przybornik, w którym znajdywało się kilka sztyletów, różnego typu rzutki, kilka małych, metalowych buteleczek, wytrychy i inne drobiazgi potrzebne skrytobójcy. Pozbycie się reszty załogi pozostawcie mu. To będzie drobny trening. Dwa miesiące temu, gdy odwiedziłem go w bastionie powiedziałem, że spotkam się z nim w stolicy za cztery miesiące. Wasza wyprawa jak już mówiłem potrwać ma najdłużej dwa tygodnie. Po powrocie do stolicy musicie zadbać aby do czasu zakończenia przeze mnie przygotowań nasz przyjaciel nie uciekł. Dostanie kilka drobnych zleceń, zakwaterowanie i złoto. Zadbam również o to, aby nie został rozpoznany. Zapamiętaliście? Doskonale. Znikajcie.
Cała siódemka opuściła piwnicę zrujnowanego dworku szlacheckiego i znikła w mroku nocy.
***
- Nuda... – mruknął kapitan powietrznego okrętu Kompanii Królewskiej. – Nie było jeszcze rejsu, na którym bym się tak strasznie nudził. W koło tylko chmury...
- Za dwa dni wylądujemy na Xanto i wtedy przestaniecie narzekać kapitanie – wtrącił z ironicznym uśmiechem jego zastępca, Falko.
- A co będziemy robić na Xanto? Spędzimy cztery dni w tej dziurze na końcu świata, a potem dalej nuda, a wszystko po to, żeby udowodnić ludziom, że to wcale nie jest koniec świata. Ta wyprawa to absurd. Nawet, jeżeli na wschód od Xanto są inne lądy, to najpewniej nie spotkamy tam nic poza dzikusami, mutantami i innym plugastwem.
- Uprzedzeni jesteście, kapitanie. Ta wyprawa daje królestwu nowe możliwości – rzekł jeden z badaczy uniwersyteckich.
- Wy wykształciuchy ciągle tylko o nowych horyzontach. Dość mam tego. Rozkazuje wam się zamknąć. Wszystkim.
Załoga ryknęła śmiechem dając tym samym do zrozumienia, że kapitańskie rozkazy ich nie obchodzą. Powietrzny okręt Kampanii Królewskiej, dalej sunął leniwie po niebie. Dwa dni drogi jakie dzieliły załogę od przystanku na Xanto upłynęły w spokoju. Szóstego dnia od rozpoczęcia wyprawy okręt osiadł na uprzednio przygotowanym placu w mieście Xantolia.
Pomimo wczesnej pory na placu zebrały się tłumy gapiów. Nikt nie krył podziwu ani dla królewskich rzemieślników, którzy stworzyli podziwiany teraz wynalazek, ani dla załogi, która dotarła nim tutaj aż z dalekiej stolicy. W ogólnym zamieszaniu siedmiu spośród załogantów umknęło chyłkiem z placu i pieszo udało się w stronę majaczących na horyzoncie gór.
- Ciekawe czy już spostrzegli nasze zniknięcie – powiedział dowódca wysłanych na ekspedycje żołnierzy, setnik Oivill.
- Z pewnością – odparł Falko. – Ale zanim przeszukają miejskie knajpy i burdele my będziemy już na przełęczy. Tam odpoczniemy. Według map Taola w okolicy znajdziemy źródełko. Uzupełnimy zapas wody i jutro o poranku wejdziemy do puszczy.
- Najgorsze jeszcze przed nami – skwitował Oivill. – Bez ociągania panowie, ruszać się!
Góry na Xanto wyrastały nagle w miejscu, gdzie kończyła się trawiasta równina. Niskie jednak bardzo strome skaliste pasmo przecinało wyspę na pół. Zaraz po drugiej stronie rozpoczynała się gęsta puszcza. Główny trakt prowadził bezpiecznie aż do bastionu zarówno przez góry jak i przez puszcze, jednak wysłannicy Taola przynajmniej na razie unikali drogi. Według królewskiego prawa uczestnicy ekspedycji traktowani byli jak żołnierze. W chwili upłynięcia doby od ich zniknięcia, zostawali dezerterami, za co groziły srogie kary. Dlatego też następnego ranka straże obu miast na wyspie otrzymały rozkaz schwytania siódemki dezerterów królewskiej ekspedycji. W tym czasie jednak poszukiwani byli już poza ich zasięgiem.
W nocy siódemka przedostała się jedną z dolin, przez którą prowadziła zapomniana ścieżka na drugą stronę pasma. O poranku planowo byli już przy źródle. Ciężkie chmury zapowiadały deszcz, a i nastroje zmęczonej drużyny były kiepskie. W milczeniu napełnili swoje skórzane bukłaki i weszli do puszczy. Badacze uniwersyteccy nie raz czytali o tym, jak bardzo gęsta i trudna do przebycia jest niewielka puszcza na wyspie Xanto. Jednak to, co ujrzeli zagłębiwszy się w zieloną otchłań przerosło ich wyobrażenia. Oddziałek Oivilla szedł przodem i krótkimi maczetami o szerokich ostrzach torował drogę poprzez zwisające liany, ogromnie rozłożyste krzewy, wijące się pędy i całą masę innych przedstawicieli flory puszczy Xanto. Poruszali się bardzo powoli, ponieważ żołnierze musieli odpoczywać dość często. Gdzie nie gdzie z potężnych liści drzew, których nazwy nie znali nawet badacze uniwersyteccy, na głowy wędrowców spadała kaskada deszczówki. Gęste korony tworzyły baldachim, dla tego ulewa nie była szczególnie uciążliwa, jednak we znaki dawała się duchota i wysoka wilgotność, która utrudniała oddychanie.
- Moim ludziom cierpną ręce od machania maczetami – rzekł setnik. – Mi z resztą też. Pora na pół godziny postoju.
- Więcej stoimy niż idziemy - odparł Telvos, absolwent Królewskiego Uniwersytetu.
- Jeżeli ci się nie podoba to może sam weźmiesz maczetę?! – zdenerwował się Oivill.
- Ja tu jestem od pracy głową!
- Tak? Więc pracuj! – żołnierz złapał Telvosa za kołnierz, rozkręcił w koło siebie i z całym impetem huknął jego głową o drzewo. Czaszka roztrzaskała się, a kawałki mózgu spłynęły po korze.
Oivill stał nad zwłokami dysząc z wściekłości. Wtem powietrze przeszył jeżący włosy na karku skowyt, a stworzenie, które od pewnego czasu przyglądało się grupie z wysokości koron drzew, runęło wprost na setnika. Długie i ostre jak sztylety pazury werżnęły się w plecy tuż pod lewą łopatką, pogruchotały żebra i bestia rycząc wyszarpnęła bijące jeszcze przez chwilę serce żołnierza. Za nim pozostali zdążyli zareagować, zwierze potężnym skokiem wzbiło się w powietrze, chwyciło jedną szponiastą łapą gałęzi i znikło pośród liści.
- Na bogów, co to było? – krzyknął Falko spoglądając na ciało Oivilla.
- Powinniśmy ruszać – pułkownik Glosion zignorował pytanie. – Przejmuję dowodzenie nad grupą jako najstarszy stopniem. – Nikt nie zgłosił sprzeciwu. – Od teraz musimy mieć oczy wokoło głowy. Okazuje się, że wszystko co mówi się o tej puszczy jest prawdą.
Strach dodał drużynie siły, dlatego posuwali się teraz znacznie szybciej, przy czym każdy cały czas był gotowy na odparcie ataku bestii. Przez osiem godzin szli niemal bez zatrzymywania się, aż wreszcie puszcza zaczęła się przerzedzać. Mogli teraz ujrzeć niebo, którego barwa wskazywała na to, że jest wczesny wieczór. Kiedy ścianę lasu zostawili za sobą ujrzeli na zachodzie chowające się powoli za widnokręgiem słońce, natomiast przed nimi rysował się ogromny kształt bastionu Xan’Quedro.
***
Falko chwycił za ogromną mosiężną kołatkę i zastukał kilkukrotnie. Nastała cisza. Cała piątka ledwo stała ze zmęczenia, kiedy furta w potężnych wrotach bastionu uchyliła się.
- Czego tam? – rozległ się skrzekliwy głos. – Wynosić się stąd, to terytorium wojskowe, nie wolno wam tu przybywać.
- My od czcigodnego arcymaga Taola z Kharrasii. Przybyliśmy spotkać się z więźniem.
Strażnik wyszedł do przybyłych.
- Ach tak. Szlachetni panowie do Seora. Ten ostatnio tylko gości przyjmuje. Sam arcymag był tu nie dalej jak kilka tygodni temu – zaśmiał się. – Muszę was prosić o okazanie jego osobistej pieczęci. Bez tego nie mogę was wpuścić.
Członkowie grupy spojrzeli po sobie. Żaden z nich nie miał tuby z dokumentem od Taola.
- Niech to szlag! Dokument został przy ciele Oivilla. Dlaczego nikt go nie przeszukał – Glosion wyraźnie się wściekł i chwycił najbliżej stojącego członka wyprawy za kołnierz.
- Wolnego żołnierzu – rzekł strażnik dotykając rękojeści miecza. – Równie dobrze sam mogłeś zabrać ten wasz ważny papier. Bez niego jesteście tylko intruzami a z tego, co mi wiadomo również dezerterami. W tym wypadku nie pozostaje mi nic innego jak aresztowanie was...
Strażnik nie zdążył skończyć monologu, ponieważ sztylet Falko utkwił w jego szyi.
- No co? – mruknął zastępca kapitana. – I tak mieliśmy się go pozbyć.
- W porządku. Ale przy Oivillu również zostały mapy. Ten kmiot nie żyje i Seora będziemy musieli poszukać na własną rękę.
- Założę się, że znajdziemy jakiś plan więzienia w pomieszczeniach straży. Nie możemy tylko dać się złapać w środku.
Szczęśliwie dla grupy na drodze do strażniczej dyżurki nie było nikogo, a i trafić tam było dość łatwo. Na miejscu okazało się jednak, że szczęście sprzyjało im tylko do pewnego czasu. Co prawda i dyżurka była w tym momencie pusta, ale znalezione plany ukazywały jasno, że szukanie pojedynczej celi z konkretnym więźniem pośród plątaniny korytarzy jest najpewniej trudniejsze od znalezienia igły w stogu siana.
- Spędzimy tu z rok… - mruknął sarkastycznie Glosion.
- Sądzę, że nie koniecznie pułkowniku – wtrącił jeden z żołnierzy. – Cicho… - dodał przykładając palec do ust i kryjąc się za uchylonymi drzwiami.
Po chwili również pozostali usłyszeli odgłos kroków. Były jednak za, blisko aby zdążyli się ukryć, dlatego dobyli tylko broni. Do dyżurki wszedł cieć roznoszący jedzenie więźniom. Ujrzawszy grupę uzbrojonych mężczyzn wypuścił trzymane w rękach wiadro, z którego wylały się cuchnące pomyje. Już miał zacząć krzyczeć, kiedy ukryty za drzwiami żołnierz doskoczył do niego. Cieć poczuł na szyi zimną stal sztyletu.
- Powiedz no ptaszku – rzekł Falko. – Znasz ty rozkład więzienia? Wiesz gdzie, kto siedzi?
Przerażony mężczyzna nie zamierzał kłamać.
- Tak, tak – zająknął się. – Roznoszę żarcie, wiem gdzie siedzą więźniowie.
- A znasz ich może z imion?
- Niektórych owszem. Spędzam tu mnóstwo czasu i czasem zamienię z nimi parę zdań.
- Wskażesz nam w takim razie celę Seora – kontynuował pod-kapitan. – Który to klucz?
- Mam go przy sobie, tylko błagam, oszczędźcie mnie…
- Zamknij się i prowadź. I nie próbuj żadnych sztuczek, bo cię powiesimy na twoich własnych flakach.
Dwóch z pośród żołnierzy kontrolowało zakładnika. Reszta trzymała się odrobinę z tyłu. Los nadal był po ich stronie, ponieważ strażnicy najwyraźniej zrobili sobie długą przerwę. W korytarzach bastionu panowały niemal absolutne ciemności, jednak pojmany dobrze znał drogę i zręcznie poruszał się w mroku. Powodowany troską o własne życie nie zamierzał mimo to wykorzystać tego do ucieczki z tego względu, iż bez przerwy czuł na plecach dwa ostrza.
- Nie wiem, kim jesteście, ale macie cholerne szczęście. Nigdzie nie słychać żadnych strażników, a wierzcie, że zwykle robią sporo hałasu – szepnął cieć.
- Daleko jeszcze?
- Nie. Jesteśmy już prawie na miejscu.
Przeszli jeszcze kawałek prosto, po czym skręcili w lewo i doszli do końca korytarza.
- To tutaj.
W celi, przy której stali ktoś się poruszył.
- Deolsis? To ty? Przecież już dostałem dzisiejszą porcję tego gówna. Nie każ mi zjadać więcej.
- Witaj Seorze – powiedział Glosion. – To wspaniale, że nie straciłeś tutaj poczucia humoru. Taol opowiadał nam o tym, że masz ostry dowcip. Gotowy do drogi?
- Chodźmy więc – odparł lekko zaskoczony Seor.
Klucz zgrzytnął w zakratowanej furcie, którą Deolsis otworzył na oścież.
- Masz wielkie szczęście, chłopie… - mruknął cieć.
- Ale ty go nie masz – wtrącił Falko. – Pora zdychać!
Nie mając już nic do stracenia Deolsis zaczął wrzeszczeć o pomoc. Jego krzyk poniósł się echem po mrocznych korytarzach bastionu. Po chwili tu i tak rozległ się tupot okutych butów straży.
- Tędy, tędy! – od kamiennych ścian odbijały się głosy.
Ludzie Taola wraz z uciekinierem spojrzeli po sobie. Za ich plecami była tylko mokra i zimna ściana.
- Łapcie za broń panowie! – rozkazał Glosion. – A ty – zwrócił się do Seora. – Trzymaj to! Prezent od arcymaga.
Seor przełożył skórzany przybornik przez prawe ramię i zapiął klamrę na wysokości biodra.
- No to do roboty - mruknął.
Najpierw spostrzegli światła pochodni wyłaniające się zza zakrętu. Zaraz po nich wprost pod ostrza wpadła pięcioosobowa grupa straży. Krzyki zarzynanych bezlitośnie nadzorców słychać było z drugiej strony bastionu.
- Chodu!
Skrytobójca zabrał od strażników dwa pasy z dwoma pochwami oraz dwa miecze, które umocował na plecach. Sprawdził czy klingi łatwo się wysuwają i pognał za resztą.
- W którą stronę? – rzucił pytaniem jeden z żołnierzy. Z jasnych przyczyn nie uzyskał odpowiedzi. Nikt nie wiedział, dokąd uciekać.
Nagle koło ucha Glosiona świsnął bełt.
- Niech ich szlag! Są za nami.
Następny pocisk wbił się w plecy ostatniego z absolwentów uniwersyteckich. Jego ciało padło z łoskotem na kamienną posadzkę. Nikt się jednak tym nie przejął. Pędzili dalej na oślep.
- Marnie to widzę! Zostało nas tylko pięciu – wydyszał Falko. – Nawet jak znajdziemy podziemia sądzę, że mamy małe szanse przedrzeć się przez hordy tych bestii.
- Z całym szacunkiem – odparł Glosion. – Zawrzyjcie mordę, Falko!
Korytarz zwężał się i biegł jakby w dół. W pewnym miejscu było tak wąsko, że musieli biec jeden za drugim. Pogoń ciągle siedziała im na plecach. Nagle zza zakrętu przed nimi wypadła kolejna grupa straży.
- W tym miejscu ich przewaga liczebna nie ma znaczenia – krzyczał pułkownik. – Jeżeli mamy zginąć zabierzemy jak najwięcej tych psów ze sobą!
Seor nie słuchał jego słów. Zaparł się dłońmi o przeciwległe ściany korytarza i zaczął wspinać się do góry. Korytarz był tak wysoki, że będąc przy sklepieniu mógł niezauważony przyglądać się walczącym w migocących światłach pochodni postaciom. W pierwszej chwili nikt nie zauważył jego zniknięcia. Dwóch ostatnich żołnierzy Glosiona stało na zewnątrz formacji. Świetne wyszkolenie dawało im przewagę nad nadzorcami bastionu, którzy padali z krzykiem na ziemię, po czym dogorywali pozbawieni niektórych członków lub kończyn. Po kilkunastu minutach ciągłego machania mieczami żołnierzom zaczęło dawać się we znaki zmęczenie.
- Pułkowniku! Potrzebujemy zmiany!
Glosion i Falko zamienili się miejscami z wojownikami. Po stronie Glosiona trup dalej słał się gęsto, jednak pod-kapitan z trudem dawał sobie radę z trzecim z rzędu napastnikiem. Zachowując pozycję mozolnie parował ataki przeciwnika. Wreszcie udało mu się przebić przez gardę i jego kordelas przerąbał obojczyk strażnika. Krew trysnęła na wszystkie strony. Zanim jednak Falko zdążył wyszarpnąć swój oręż kolejny nieprzyjaciel przeszył mu pierś włócznią.
- Zająć miejsce kapitana! – wrzasnął Glosion.
Uczepiony ścian tuż pod powałą Seor zauważył, że oddziały strażników wykruszają się. Pułkownik i jego podwładni stąpali po trupach pokonanych i nie dawali za wygraną ani przez chwilę. Strażnicy wpadli wreszcie na pomysł jak wykorzystać swoją topniejącą przewagę. Z obu stron dwóch ścierało się z wojownikami a zza ich pleców dwóch kolejnych kłuło długimi włóczniami. W ten sposób już po chwili pułkownik Glosion pozostał sam przeciwko trzem ostatnim strażnikom. Jeszcze jednego udało mu się posłać na tamten świat, jednak dwóch pozostałych zmusiło go do kapitulacji. Opuściwszy broń klęczał na zlanej krwią posadzce. Strażnicy trzymali włócznie przy jego szyi.
- Kto was tu przysłał? Gdzie jest więzień?
- Możecie mnie zabić. I tak nic nie powiem – syknął pułkownik.
- Mamy swoje sposoby, żeby to z ciebie wydusić, psie! Idziesz z nami.
W tym momencie jedna po drugiej, dwie rzutki przeszyły powietrze i utkwiły w szyjach nadzorców bastionu. Skrytobójca zszedł z powrotem na ziemię.
- Niech cię szlag! Patrzyłeś jak moi ludzie giną i nie kiwnąłeś palcem! – wrzasnął Glosion.
- Uspokój się. W otwartej walce jestem bezużyteczny – skłamał skrytobójca. - A gdybym ujawnił się wcześniej zaraz by mnie strącili. Powiedz lepiej, jaki jest plan wydostania się stąd.
- Musimy znaleźć przejście do podziemi. Tam już pestka – mruknął ironicznie pułkownik. – Wystarczy się tylko przedostać przez hordy wynaturzonych kanibali. Gdzieś tam pod którąś z gór powinno być wyjście na zewnątrz.
- A potem?
- Potem? Nie mam pojęcia. Połowa załogi nie żyje, a pozostali nie są po naszej stronie. Ze statku Królewskiej Kompanii możemy zrezygnować.
- W porządku. Tyle chciałem wiedzieć.
Sztylet skrytobójcy błysnął w świetle leżącej na ziemi pochodni i prześliznął się prędko po tętnicy Glosiona. Żołnierz chciał coś jeszcze powiedzieć, ale z ust chlusnęła mu krew i padł martwy na usłaną innymi trupami posadzkę.
2
Poprawiałeś to przez te trzy lata? Pamiętam, że czytałem twój tekst "Ucieczka" i chyba nie był aż tak niezdarny pod względem interpunkcji. Wydaje mi się, że w 70% przypadków opowiadań fantasy na forum mógłbym się przyczepić już przy pierwszym zdaniu. To powinno wyglądać tak:- Obudź się czarci pomiocie - szpetny strażnik przejechał blaszanym kubkiem po kratach
"Obudź się, czarci pomiocie! - Szpetny strażnik przejechał blaszanym kubkiem po kratach"
Strasznie nienaturalna wypowiedź. Brakuje akcentów, a pierwszych sześciu słów w ogóle ten strażnik nie powinien wypowiadać - tj., według mnie nigdy by ich nie powiedział. Coś takiego albo wynika z wydarzeń, albo nikt się tym nie przejmuje. Spróbujmy tak:Bardzo rzadko pozwalamy tutaj na odwiedziny, ale ciebie odwiedza nie byle kto! Nie spodziewałem się, że taki łajdak jak ty ma takie znajomości
"Ty łachmyto, masz gościa! - rzekł strażnik głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym dodał ciszej: - Nie spodziewałem się, że taki łajdak jak ty ma takie znajomości".
Na powtórzenie "taki" i "takie" możemy przymknąć oko, bo to niechlujny strażnik
Trochę ta informacja taka... głupawa? Nic nam nie mówi. Jeżeli ma to jakieś znaczenie, to wydziel temu osobny akapit i opisz to bardziej szczegółowo, a jeżeli nie - do śmietnikapo naigrywał się przez z chwile z więźnia
Musisz tak wszystko mówić w twarz? Chyba bardziej by mnie to zafrapowało, gdybyś napisał:Seor ułożył się z powrotem na pryczy. „Skorzystam z jego pomocy i wyjdę stąd, ale tylko po to, żeby się zemścić” – pomyślał. „Nikt, nigdy więcej nie będzie mną sterował.”
"Seor ułożył się z powrotem na pryczy. Skorzystam z twojej pomocy, Taolu, pomyślał, a na jego twarzy rósł szyderczy uśmiech".
Bastion to nie to samo co więzienieBastion Xan’Qedro
Strasznie mi się nie podoba to rozwlekłe omawianie planu przez Taola. Wydaje mi się, że taki sam efekt osiągnąłbyś, zastępując ten cały gruby akapit zdaniem "Taol objaśnił członkom załogi plan". - Ja nie muszę tego pamiętać, tylko właśnie członkowie załogi. Ja i tak cały czas będę tam gdzie oni
Myślisz, że to takie łatwe? :P Ludzka czaszka jest twardsza, niż ci się wydajez całym impetem huknął jego głową o drzewo. Czaszka roztrzaskała się, a kawałki mózgu spłynęły po korze
Pytasz, czy warto do tego wracać? Nie odpowiem ci, bo nie wiem, jak to ma się rozwinąć: jeżeli skrytobójca ma odnaleźć jakiś almanach / zabić kogoś ważnego i tyle, to NIE. Rozumiesz, o co mi chodzi? Fabuła w opowiadaniach fantasy nie może być przewidywalna, bo się ciebie uczepią.
Nie podoba mi się to, że grasz ze mną w otwarte karty. Na początku nie było nic, żadnej tajemnicy, która by mnie przyciągnęła, zaciekawiła. Właśnie tego mi zabrakło. Należy ci się za to głęboki ukłon za brak elfów czy krasnoludów
Styl... cóż, widać, że to nie jest świeży tekst, w twoim ostatnim opowiadaniu był dużo lepszy. Do poprawki interpunkcja i tak dalej
Jak jest ogólnie? Nie wiem
Trzymaj się!
3
Mężczyzna leżący na pryczy otworzył oczy
Mężczyzna, który właśnie wstał z pryczy
syknął mężczyzna stojący w cieniu
mężczyzna nazwany Taolem podjął
Trochę za dużo tego jak na pierwszą stronę. Można zrezygnować z trzech i użyć na przykład słowa postać lub zapomnieć o dodatkach w stylu "mężczyzna zwany".
Jednakże opowiadanie jest sprzed 3 lat i nie chodzi o wyłapywanie błędów, a o czytelność fragmentu. Ominę więc powtórzenia, nienaturalności i błędy.
Nie wiem, ciężko powiedzieć. Za bardzo się rozpisujesz o niektórych rzeczach, zwłaszcza w momentach gdy można to podsumować jednym zdaniem. Podajesz wszystko na tacy, jak już wspomniał poprzednik, tak że nie mam przyjemności odkrywania tego, co się za chwilę stanie. Opowiadanie staje się przewidywalne i nudne przez to.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.