Rozdział 2
Gdy Jack postawił pierwszych kilka kroków w leśnej gęstwinie, cisza jakby się pogłębiła. Mężczyzna zatrzymał się i zaczął intensywnie nasłuchiwać. Usłyszał tylko przyspieszone bicie własnego serca. Nigdy jeszcze nie doświadczył momentu, w którym nic nie zakłócałoby otaczającego milczenia. Poczuł się nieswojo, jakby ktoś go obserwował. Mimo to ruszył dalej.
Ciężko było stawiać kolejne kroki, bo ściółkę pokrywała warstwa opadłych liści, które po niedawnym deszczu były śliskie i znacznie ułatwiały upadek. W dodatku teren zaczął się podnosić, a z ziemi wystawały ostre kamienie, więc Fores musiał bardzo uważać, aby uniknąć ewentualnego skaleczenia, co było w tej chwili naprawdę niepotrzebne. Po kilku minutach intensywnej walki z niewielkim wzniesieniem znalazł się na równym terenie. Przed nim zamajaczyły kształty wielu rodzajów drzew, między którymi czaił się prawie nieprzenikniony mrok. Księżyc schował się za chmurę, pozbawiając całkowicie swego zbawiennego światła. Jack wstrzymywał się na razie od zdjęcia z ramienia swojej strzelby, ale był już bliski dokonania tego i wystrzelenia, choćby w mrok, aby odstraszyć wyimaginowane niebezpieczeństwo. Miał jednak zbyt mocne nerwy, aby marnować amunicję i atakować coś, czego, miał nadzieję, nie było. Jego oczy próbowały przeniknąć ciemności, lecz było to niemożliwe. Mógł dojrzeć tylko pnie drzew, które rosły nie dalej niż trzy, cztery metry do miejsca, w którym się znajdował. Nie chciał zbyt długo czekać, bo kurtkę zaczęło przenikać śmiertelne zimno.
Mężczyzna posuwał się powoli do przodu, mając nadzieję, że nadal idzie w kierunku strzałki. Rozpaczliwie pragnął, aby pokazał się księżyc i oświetlił jakąś ścieżkę przed nim, ale ten nadal uparcie tkwił za warstwą chmur. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Jack z przerażeniem stwierdził, że w lesie zaczyna się podnosić mgła, a była to ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Nie była zbyt gęsta, ale mimo to przeszkadzała w orientacji.
- Co jeszcze może mi się tego wieczoru przytrafić? - mruknął pod nosem, ale zaraz przystanął, jakby w obawie, że mógł go ktoś usłyszeć.
Kiedy nic podejrzanego się nie stało, ruszył dalej. Chwilę później stała się pierwsza pożyteczna rzecz w tym lesie- zza chmury znów wyjrzała okrągła i świecąca intensywnym światłem tarcza księżyca. Fores spojrzał w niebo i podziękował Bogu w myślach za łaskę nad nim, a trzeba wspomnieć, że był słabo wierzący. W borze teraz nieco się przejaśniło, co wcale nie dodawało odwagi. Wędrował w okolicy, gdzie drzewa były bardzo stare. Powykręcane korzenie wystawały z ziemi, a gałęzie układały się w złowieszcze i przerażające kształty. Nie chciał używać latarki, bo mógł zaryzykować zwabieniem dzikich zwierząt, które prawdopodobnie znajdowały się w pobliżu.
Po przebyciu następnych kilkudziesięciu metrów mężczyzna zauważył, że na pniu drzewa, które znajdowało się przed nim wisiał jakiś regularny, krótki kształt, który nie mógł być gałęzią. Podszedł bliżej i wytężył wzrok. Kolejna tabliczka. Miała wyrytą strzałkę, która wskazywała kierunek w prawo. Jack spojrzał w tamtą stronę, ale gęstniejąca mgła utrudniała wszelkie rozpoznanie. Myśliwy zacisnął kurczowo palce na latarce i bez dalszego zastanowienia podążył za drogowskazem. Możliwe, że tabliczki prowadziły go do wyjścia z lasu, do chaty leśniczego, było kilka logicznych możliwości. Jack wybrał tę drugą, bo raczej niewiarygodne było, że istniał tutaj szlak turystyczny.
Z niepokojem oglądał się na wszystkie strony, jakby się spodziewał, że gdzieś może spotkać źródło niebezpieczeństwa. Przyspieszył kroku, aby jak najszybciej wydostać się spod gałęzi, które tworzyły szczelny dach nad jego głową. Tymczasem dał znać o sobie pierwszy skutek mgły: wilgotne, pokryte małymi kropelkami wody ubranie. Widoczność spadała z minuty na minutę, robiło się coraz chłodniej. Jack szedł teraz nieco spokojniej, gdy nagle, przez krótki moment mógł przysiąc, że ktoś trzyma go za lewą nogę i nim się zorientował, już leżał na ziemi. Znów powróciło przerażenie i przyspieszone bicie serca. Latarka wypadła mu z ręki i leżała jakieś pół metra przed nim. Ostrożnie odwrócił głowę i z wyraźnym uczuciem ulgi stwierdził, że wywrócił się o wystający korzeń. Wstał, strzepując liście z kurtki i spodni. Pozbierał latarkę, z nadzieją, że nic jej się nie stało i zapalił ją na krótki moment. Strumień światła przebił się przez kilka metrów gęstej mgły i zatrzymał na wyniszczonym pniu starego buku. Znów znajdowała się tam strzałka, ale ona tylko potwierdzała kierunek, w którym szedł Fores. Dzięki Bogu jeszcze nie zabłądził.
Minął wskazówkę, po czym zgasił latarkę. Po około pięciu minutach zatrzymał się, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech ukazujący rząd białych, dobrze pielęgnowanych zębów. Jego drogę przecinała w poprzek wyraźna ścieżka, która leniwie wspinała się w górę. Mężczyzna wszedł na nią i zaczął szukać kolejnej strzałki. Obszedł wszystkie drzewa w promieniu kilku metrów, ale ku jego rozczarowaniu nie znalazł żadnej. Nie miał pojęcia, w którą stronę się teraz skierować. Postanowił zaryzykować i zapalić latarkę. Gdy tylko światło padło na drogę, Jack znalazł to, czego tak rozpaczliwie szukał- znak. Co dziwne, był odbity w świeżym błocie. Przeszył go dreszcz. Musiał zostać zrobiony niedawno, inaczej zmyłby go niedawny deszcz, więc ktoś najwyraźniej szedł przed nim. Ale po co, żeby postawić mu pułapkę? Strzałka kierowała go w prawo, czyli z górki. Postanowił mimo wszystko iść w tym kierunku, w końcu miał broń. Od teraz brał jednak pod uwagę, że ktoś wie o jego obecności. Westchnął i powoli, rozglądając się na wszystkie strony, podążył błotnistą ścieżką. Po przebyciu dwustu metrów, usłyszał za sobą, w gęstwinie, trzask łamanej gałęzi. Przystanął tak gwałtownie, że zabolało go kolano, a serce w nim zamarło. Nie chciał się obrócić, bo już wyobraził sobie, jak spomiędzy drzew wpatrują się w niego dwa świecące, wygłodniałe ślepia. Kiedy nie rozległ się żaden inny dźwięk, przekręcił głowę. Na szczęście nie ujrzał nic groźnego, tylko kilka młodych drzew, gęsto rosnących obok siebie. Wyprostował się i bardziej wytężył wzrok, aby się upewnić, że nic na niego nie skoczy, gdy tylko się obróci. Odetchnął głęboko, spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził, że jest dopiero dwunasta.
Ścieżka zaczęła lekko skręcać w prawo. Niebo ciągle było czarne jak smoła, a księżyc się nie pokazywał. Mgła zaczęła się powoli rozpraszać, ukazując teraz wysokie na kilkadziesiąt metrów świerki. Szedł, tracąc już nadzieję, że dojdzie gdziekolwiek, gdy w oddali rozległo się głębokie i przeciągłe wycie wilka. Jackowi zjeżyły się włosy na głowie i przeszło kilka dreszczy pod rząd. Ścisnął wyłączoną latarkę z całej siły, ale nie przystanął ani na moment. Po kwadransie mgła znikła już całkowicie, znacznie ułatwiając pochód. Powoli jednak, mimo ciągłej dawki adrenaliny dopadało go zmęczenie. Powieki zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, tak samo jak nogi. Bardzo starał się zachować pełną świadomość, ale przychodziło to z coraz większym trudem. Otrząsnął się z ospałości dopiero, gdy na jednym z przydrożnych drzew zamajaczył kształt kolejnej tabliczki. Mężczyzna szybko podszedł do niej i oświetlił ja. Strzałka wskazywała kierunek prosto, ale tym razem znajdował się tam też nakreślony niewielkimi, drukowanymi literami napis.
- Habitatio Aeternis - przeczytał na głos, ale nic nie zrozumiał.
Sądząc po wymowie i budowie wyrazu, było to po łacinie. Jack nigdy nie miał styczności z tym starożytnym językiem, więc nie zastanawiał się, co to może znaczyć. Uświadomił sobie, że prawdopodobnie zbliżał się do miejsca, które cały czas wytyczały drogowskazy.
Fores kontynuował wędrówkę, ale tak rychło przez niego oczekiwany cel się nie pojawiał. Powoli zaczął się martwić, że to tylko fałszywy trop, który cały czas wpuszczał go coraz głębiej w las. Na szczęście po jakiś kilkudziesięciu metrach ścieżka wyraźnie się poszerzyła i utwardziła. Znikły wszelkie kałuże, a podłoże było równe jak asfaltowa nawierzchnia. Poświecił latarką nieco do przodu i zauważył, że dziesięć metrów przed nim szlak skręca o całe 90 stopni w lewo. Gdy Jack znalazł się na zakręcie, z żalem stwierdził, że ścieżka znów niknie w mroku.
Pojawił się księżyc, wyłaniając się zza chmur, które powoli zaczęły ustępować miejsca pięknemu, gwieździstemu niebu. Latarka stała się na razie zbędna. Po obu stronach ścieżki drzewa zbiły się w ciasne ściany, a kilka metrów dalej, nad drogą nachylała się wielka płacząca wierzba, która zasłaniała dalsze przejście swoimi cieniutkimi jak witki gałązkami, tworzącymi fantazyjną zasłonę. Fores przedarł się delikatnie między nimi i szedł dalej. Dokładnie badał ścieżkę pod stopami, jakby spodziewał się jakieś pułapki. Wtedy jego oczom ukazał się błysk. Od czegoś odbite zostało światło księżyca. Ciekawość szybko zwabiła Jacka w to miejsce. Nachylił się i dostrzegł mały przedmiot w kształcie krzyża, do połowy zanurzony w lepkiej masie. Bez zastanowienia wyjął go i otarł o kurtkę. Po dokładnych oględzinach stwierdził, że to klucz. Nie był byle jaki, wykonany ze złota, a uchwyt na końcu był wysadzany niewielkimi rubinami. Na podłużnej części klucza wyryty był napis, który już wcześniej Jack odczytał na tabliczce: Habitatio Aeternis.
To nie mógł być przypadek, że leżał tu tak drogocenny przedmiot, w dodatku z tym samym napisem, co na tabliczce. Może ktoś go tutaj podrzucił? Teraz było to nieważne, choć może w innych okolicznościach mężczyzna uznał był to za bardziej niż dziwne. Schował klucz do kieszeni, poprawił pasek strzelby na ramieniu i z większym zainteresowaniem stawiał kroki, które, miał nadzieję, coraz bardziej przybliżały go do rozwiązania jego problemu.
Po przebyciu około stu metrów gwałtownie się zatrzymał. Przed nim urywała się ściana drzew i zamajaczyły kształty niewielkiej budowli. Nie wyglądała na leśniczówkę ani chatę myśliwską, raczej przypominała jednopiętrowy dom. Być może właśnie znalazł schronienie na resztę nocy, ale nasuwało się podstawowe pytanie: czy okaże się ono bezpieczne?
2
Hmmm. Dochodzę do wniosku, że twój bohater jest przeraźliwym pragmatykiem, dzieli rzeczy na potrzebne i zbędne
Wydaje mi się, że momentami troszkę sztucznie zbudowałeś nastrój... Coś jeszcze? Poza tym to opis jest płynny. Może troszkę schematycznie jest momentami. Chyba spodziewałem się, że zaraz mgła się zacznie podnosić.
Czekam na ciąg dalszy historii.
Pozdrawiam serdecznie.

Czekam na ciąg dalszy historii.
Pozdrawiam serdecznie.
"Stąpaj ostrożnie,
Stąpasz po marzeniach..."
Stąpasz po marzeniach..."
3
Gdy Jack postawił pierwszych kilka kroków w leśnej gęstwinie, cisza jakby się pogłębiła. Mężczyzna zatrzymał się i zaczął intensywnie nasłuchiwać. Usłyszał tylko przyspieszone bicie własnego serca. Nigdy jeszcze nie doświadczył momentu, w którym nic nie zakłócałoby otaczającego milczenia. Poczuł się nieswojo, jakby ktoś go obserwował. Mimo to ruszył dalej.
Niezwykle standardowy i nachalny opis. Piszesz, że dookoła jest cicho jak w tyłku Zeusa, a gość czuje się obserwowany... no i co z tego? Jakie to ma znaczenie, gdy stwierdzasz wszystko w kilku krótkich zdaniach?
Intensywnie nasłuchiwać to dość drewniane zestawienie.
W dodatku teren zaczął się podnosić, a z ziemi wystawały ostre kamienie, więc Fores musiał bardzo uważać, aby uniknąć ewentualnego skaleczenia, co było w tej chwili naprawdę niepotrzebne.
"Ewentualne skaleczenie" - makabrycznie to brzmi. Słowo "ewentualne" ma ton urzędowy, systematyzujący, zupełnie, jakby coś podliczało/dzieliło/przewidywało straty... a Ty tu opowiadasz o kolesiu, który porusza się po nieprzyjemnym terenie.
Opowiadasz, a nie piszesz raport.
I dlaczego informujesz, że skaleczenie "było w tej chwili naprawdę niepotrzebne"? Nie mów ([]ipisz[/i])o rzeczach oczywistych; to strasznie rozmywa efekt. I jeszcze jedno - "naprawdę" tylko uwypukla idiotyczny efekt, jakbyś mówił komuś wręcz na siłę, tłumaczył:
- Stary, to jest NAPRAWDĘ niepotrzebne.
Traktuj każde słowo bardziej dosłownie, wtedy zaczniesz zauważać wiele błędów, potknięć i nieścisłości.
Intensywnie nasłuchuje. Intensywnie walczy z NIEWIELKIM WZNIESIENIEM. Nie uważasz, że to idiotyczne? Zestawiasz ze sobą nie pasujące rzeczy: intensywna walka i niewielkie wzniesienie. Gdyby gość zapitalał na wózku inwalidzkim - wtedy taki opis jestem w stanie zrozumieć.Po kilku minutach intensywnej walki z niewielkim wzniesieniem znalazł się na równym terenie.
Weź mi to namaluj.Przed nim zamajaczyły kształty wielu rodzajów drzew, między którymi czaił się prawie nieprzenikniony mrok.
Jak twoim zdaniem kształty rysują się... na tel mroku? W ogóle jakim cudem mrok jest pomiędzy drzewami, a same drzewa są widoczne? Wszystko powinno być zatarte, rozmazane.
Jack wstrzymywał się na razie od zdjęcia z ramienia swojej strzelby, ale był już bliski dokonania tego i wystrzelenia, choćby w mrok, aby odstraszyć wyimaginowane niebezpieczeństwo. Miał jednak zbyt mocne nerwy, aby marnować amunicję i atakować coś, czego, miał nadzieję, nie było.
Jeśli powstrzymał się od wypalenia mrok, to gówno ma, a nie mocne nerwy

- Co jeszcze może mi się tego wieczoru przytrafić? - mruknął pod nosem, ale zaraz przystanął, jakby w obawie, że mógł go ktoś usłyszeć.
Chyba jest idiotą, skoro gada do siebie na głos, jednocześnie bojąc się, że coś zauważy go, wypełźnie z mroku i prawdopodobnie przerobi na konfetti.
Kiedy nic podejrzanego się nie stało, ruszył dalej. Chwilę później stała się pierwsza pożyteczna rzecz w tym lesie- zza chmury znów wyjrzała okrągła i świecąca intensywnym światłem tarcza księżyca.
Powtórzenie.
Nic podejrzanego się nie stało? Cały czas może się stać.
Fores spojrzał w niebo i podziękował Bogu w myślach za łaskę nad nim, a trzeba wspomnieć, że był słabo wierzący. W borze teraz nieco się przejaśniło, co wcale nie dodawało odwagi.
Kurcze. Jest jaśniej, i gość nie poczuł się choć trochę pewniej? To z czego on się niby może cieszyć teraz?
Wędrował w okolicy, gdzie drzewa były bardzo stare. Powykręcane korzenie wystawały z ziemi, a gałęzie układały się w złowieszcze i przerażające kształty. Nie chciał używać latarki, bo mógł zaryzykować zwabieniem dzikich zwierząt, które prawdopodobnie znajdowały się w pobliżu.
W "mroku nieprzeniknionym" korzenie widział. Przerażające kształty miały. I latarki nie używał, bo nie chciał zwabić dzikich zwierząt, ale jakby co, to - na zdrowie, synku, na zdrowie! - gadał do siebie.
Hm?
Po przebyciu następnych kilkudziesięciu metrów mężczyzna zauważył, że na pniu drzewa, które znajdowało się przed nim wisiał jakiś regularny, krótki kształt, który nie mógł być gałęzią.
Po pierwsze: uparłeś się na te kształty. Po drugie, to nie kształt wisi, tylko wisi to, co ma jakiś kształt. Sam kształt to kontury są, rozumiesz? Konturów na niczym nie powiesisz.
Na razie zrobię sobie przerwę, bo... muszę opuścić komputer. Do usłyszenia

4
Drewniane zdanie, które w ogóle nie buduje klimatu. A wręcz przeciwnie.Z niepokojem oglądał się na wszystkie strony, jakby się spodziewał, że gdzieś może spotkać źródło niebezpieczeństwa.
Niezbyt szczęśliwy szyk słów. "Wydostać się spod gałęzi" może zrodzić komiczny obraz w wyobraźni. Lepiej" "Przyśpieszył kroku, aby jak najszybciej wydostać się spod dachu z gałęzi nad jego głową".Przyspieszył kroku, aby jak najszybciej wydostać się spod gałęzi, które tworzyły szczelny dach nad jego głową.
Krótsze i bardziej przejrzyste.
Widoczność? Tam jest mrocznie, jak sam pisałeś. Sądzisz, że mgła robisz aż tak wielką różnicę? Na miejscu tego kolesia już nawet o widoczności bym nie myślał. Tak czy siak jest do bani przecież.Widoczność spadała z minuty na minutę, robiło się coraz chłodniej.
Strasznie niezgrabne zdanie. Gość upada. Poinformowałeś mnie o tym tak po prostu, w jednym zdaniu. Na dodatek myślał, że coś złapało go za nogę.Jack szedł teraz nieco spokojniej, gdy nagle, przez krótki moment mógł przysiąc, że ktoś trzyma go za lewą nogę i nim się zorientował, już leżał na ziemi.
To chyba powinien być ważny, dający w łeb moment, prawda?
Niestety taki nie jest.
Podkreślenie - do wywalenia. Potem "upadła jakieś pół metra przed nim". Leżała źle tutaj brzmi, jakby nie wyleciała mu z ręki, tylko od zawsze była na ziemi. I "stwierdził z ulgą", a nie z "uczuciem ulgi".Znów powróciło przerażenie i przyspieszone bicie serca. Latarka wypadła mu z ręki i leżała jakieś pół metra przed nim. Ostrożnie odwrócił głowę i z wyraźnym uczuciem ulgi stwierdził, że wywrócił się o wystający korzeń.
Czy ta latarka jest z klocków lego?Pozbierał latarkę, z nadzieją, że nic jej się nie stało i zapalił ją na krótki moment.
On ją PODNIÓSŁ, a nie pozbierał

"Zadbanych zębów". "Dobrze pielęgnowanych" źle brzmi...i przesławiasz się, że tak słowotwórczo powiem. Czasem możesz podać coś krótko i jasno, a dodajesz zbędne cechy albo czasowniki.Po około pięciu minutach zatrzymał się, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech(,) ukazujący rząd białych, dobrze pielęgnowanych zębów.
Prawie (albo zawsze?) za każdym razem, gdy ten gość włącza latarkę, promień jej światła wskazuje mu jakiś znak. Nie uważasz, że to naiwne?Gdy tylko światło padło na drogę, Jack znalazł to, czego tak rozpaczliwie szukał- znak.
Mhm. Faktycznie dziwne:DCo dziwne, był odbity w świeżym błocie.
Dreszcz przeszył znak?(...) znak. Co dziwne, był odbity w świeżym błocie. Przeszył go[/i] dreszcz.
Paskudne powtórzenie.Musiał zostać zrobiony niedawno, inaczej zmyłby go niedawny deszcz, więc ktoś najwyraźniej szedł przed nim.
Gość ma serce w kolanie? Kurna. Mutant jakiś.Przystanął tak gwałtownie, że zabolało go kolano, a serce w nim zamarło.
Kilka dreszczy pod rząd? Usuń to lepiejJackowi zjeżyły się włosy na głowie i przeszło kilka dreszczy pod rząd.

Ten cel zaczął się martwić?Fores kontynuował wędrówkę, ale tak rychło przez niego oczekiwany cel się nie pojawiał. Powoli zaczął się martwić, że to tylko fałszywy trop (...)
Liczby zapisuj słownie.Poświecił latarką nieco do przodu i zauważył, że dziesięć metrów przed nim szlak skręca o całe 90 stopni w lewo.
Styl toporny, bita cegła tekstu, od dechy do dechy mówiąca o mijaniu drzew, wspinaniu się na pagórki i robieniu w gacie ze strachu przed tym, co się w mroku czai. Ooooo. Zło. A teraz tak na poważnie.
Popadasz w schematyczność. Podajesz ciągle jakieś dystanse w metrach, ciągle włączasz i zapalacz kolesiowi latarkę, raz mgła opada, raz podnosi się, raz księżyc zaświeci, raz przygaśnie... i tak w kółko. Wiesz, co sądzę? Gdyby wyciąć drugie 50 % i zostawić tylko końcówkę (ukazującą - nareszcie! - coś innego niż drzewa), to fragment nie straciłby zupełnie na jakości.
Byłby mniej męczący i pieprzący o niczym.
Używasz stereotypowych, wyeksploatowanych do cna porównań, takich jak "niebo czarne jak smoła". Postaraj się bardziej, spróbuj czymś nas zaskoczyć. Porównania mają wielką moc, poczytaj Chandlera, a zrozumiesz, co mam na myśli.
Piszesz o tym, jak Twoja postać porusza się, informujesz czasem, że jest zmęczona... albo że boi się. Ale co z tego? Ukaż więcej myśli. Stwórz trochę paranoi. Niech przypomina sobie słowa swojej ulubionej piosenki i podświadomie zamienia je na coś, co kojarzy mu się z mokrym, ciemnym, zimnym miejscem i czymś, co w każdej chwili może dobrać ci się do gardła.
Tekst był strasznie męczący, a przecież aż tak długi to on nie jest...
Musisz sporo popracować.
A co mi tam, będę dziś surowy: jestem na nie.
Pozdrawiam serdecznie!

7
Mężczyzna posuwał się powoli do przodu, mając nadzieję, że nadal idzie w kierunku strzałki.
Bardzo sztywne zdanie. Można przecież tak:
Mężczyzna szedł po woli do przodu, z nadzieją, że wciąż podąża do strzałki.
Przestawienie podmiotów zmienia sens zdania. W tej chwili piszesz, że podziękował Boku w myślach. Myśli maja boga? Nie.Fores spojrzał w niebo i podziękował Bogu w myślach za łaskę nad nim,
Zamieniamy na:
Fores spojrzał w niebo i w myślach podziękował Bogu za łaskę nad nim,
To jest bardzo zła zmiana z narracji trzecioosobowej na drugoosobową. Zobacz, że narrator 3os opowiada, podając pewne przykłady. Jednak w 2os. dopowiada pewne rzeczy, wtrąca zdania itd. Ty właśnie wtrąciłeś.a trzeba wspomnieć, że był słabo wierzący.
Rozumiem, że chciałeś zaznaczyć jego słabą wiarę, ale zastosowanie "wtrącenia dosłownego" jest sztampą. Tak mniej a więcej, powinno to wyglądać w 3os.
...chociaż był słabo wierzący.
Oglądał się? Nogi? Ręce, tułów? Zwyczajnie spuścił wzrok i oglądał się? Mógł: oglądnąć się za siebie (czyli naturalnie rzecz biorąc, spojrzeć na to, co jest za nim, bo pleców swoich nie zobaczy raczej) lub też: rozglądnąć się...Z niepokojem oglądał się na wszystkie strony,
Po około pięciu minutach zatrzymał się, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech ukazujący rząd białych, dobrze pielęgnowanych zębów.
Wystarczy białych. Pomyśl nad tym fragmentem: czy widziałeś nie zadbane, białe zęby?:) Albo jak ci się kojarzą, np. żółte, szare lub czarne?
Znaczeniowość: spadała z czegoś na coś. Z minuty na minutę? To pojęcie abstrakcyjne, dlatego stosuje się odnośnik niewymierny. MalałaWidoczność spadała z minuty na minutę, robiło się coraz chłodniej.
Zobacz na to zdanie i jego znaczeniowość z i bez przecinka.Dzięki Bogu jeszcze nie zabłądził.
1 Dzięki Bogu jeszcze nie zabłądził. - Bóg prowadził go za rękę i nie zbłądził. To jemu należa się dzięki i tak też jest w tym tekście.
2. Dzięki Bogu, jeszcze nie zabłądził. - przecinek jako odcięcie wołacza. Można to napisać tez w ten sposób, jakby to pomyślał bohater (teraz jest stwierdzeniem narratora): Dzięki Bogu! Jeszcze nie zabłądziłem. Widzisz, że Wykrzyknik zostaje zamieniony na przecinek, aby zdanie złożone miało ten sam senes?
Drobna niechlujność i zdanie jest koszmarem. Wtrącenie oddzielasz przecinkami, a zależność myślnikiem. Zobacz na:Postanowił mimo wszystko iść w tym kierunku, w końcu miał broń.
Postanowił, mimo wszystko, iść w tym kierunku - w końcu miał broń.
Przystanął tak gwałtownie, że zabolało go kolano, a serce w nim zamarło.






Pierwszy raz słyszę i czytam, aby KOLANO miało serce!

Tak tylko kwoli wtrąceń (ponownie): Jeżeli zdanie może funkcjonować bez wtrącenia i nic się w nim nie zmieni, to owe wtrącenie wytrącasz przecinkami. Zobacz na:Mgła zaczęła się powoli rozpraszać, ukazując teraz wysokie na kilkadziesiąt metrów świerki.
Mgła zaczęła się powoli rozpraszać, ukazując wysokie, na kilkadziesiąt metrów, świerki.
Teraz usunąłem, bo wiem, że nie wtedy

[1]Strzałka wskazywała kierunek prosto, ale tym razem znajdował się tam [2]też nakreślony niewielkimi, drukowanymi literami napis
[1] - Wspaniale to opisałeś. Tylko, wprost = gdzie? Ja i narrator stoimy z boku tego gościa. Ja po lewej, on po prawe. Z którego punktu jest prosto? Widzisz: teraz są aż trzy możliwości. Powinieneś napisać np: Strzałka prowadziła na wprost, w gęstwinę. (i już wiem, gdzie... ale to tylko przykład).
[2] Tam, tzn. gdzie? Tam gdzie wskazywała strzałka? Na drzewie? Na strzałce? Brak logicznego rozwinięcia myśli.
Na szczęście po jakiś kilkudziesięciu metrach ścieżka wyraźnie się poszerzyła i utwardziła.
Jakichś!
O tekście: Ciekawiła mnie opowieść o Jacku, dlatego też chętnie zajrzałem i przeczytałem drugą część. I co najważniejsze - nadal mnie ciekawi i przeczytam zapewne dalsze przygody. To tyle dobrego. Teraz kubeł zimniej wody.
Tekst jest koszmarem pod wieloma względami. Rozpiszę je na kilka etapów.
- brak akapitów: co najmniej siedemnastu!
- Przegadany w diabły (do tego dojdę...)
- dużo nielogiczności sytuacyjnych
- przecinki pozostały w innym worku
Słabo to jest napisane, żeby nie powiedzieć, że fatalnie. W kilku momentach, mogłeś zdecydowanie dać z siebie więcej - mam tutaj na myśli jakość z pierwszej odsłony.
O stylu: Kuleje z trzech powodów. Po pierwsze, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi, jest przegadany. Plastycznie upadłeś podczas wykonywania zadania. Zabieg: opis, akcja, opis, akcja, opis, akcja - jest dobry jak zmienia się otoczenie (np. fabryka, salon, pokój, biuro), ale TU jest LAS. Ciemny, w cholerę czarny las. Dlatego spokojnie mogłeś zostawić wprowadzenie z pierwszej części (ja je pamiętam, jestem twoim czytelnikiem) i wtrącać jedynie drobne zmiany (jak gałęzie tworzące dach, górka czy detale). Spokojnie wszystko można wyciąć, bo klimatu już nie buduje, a sztucznie rozciąga akcję. Tak żartobliwie, to cały ten tekst i część pierwszą, można skrócić do:
Jack wjechał do lasu, zaczęło padać i było ciemno. Wyszedł z auta i podążył za znakiem, który zobaczył na drzewie.
To tak bardzo szybko: teraz rozwiń to w odpowiedniej kolejności: opis lasu, sytuacja, następnie podróż Jacka przez las i ew. spostrzeżenia bohatera na otoczenie albo krótkie uwagi narratora. Wystarczy. Przegadanie w tym tekście jest JEDNYM wielkim klimatozabijaczem. Przecinki, to po drugie - w zwięzłych zdaniach spełniają odpowiednią funkcję - a ty ją po prostu pominąłeś. Szkoda, bo jakieś dziwne rzeczy wychodzą. Trzecim i ostatnim są akapity. One stopniują akcję i są jak akty - wprowadzają kolejne, nowe informacje lub narrację. U ciebie to jest jeden wielki kloc, a nie tekst dzielony na akty. Podoba mi się ten Jack. Chętnie poczytam, ale tekst jest jeszcze gorszy od poprzednika. Pracuj, pracuj, pracuj!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.