Rozbitek (fantasy/humor)

1
Rozdział I

Ucieczka na statek



Sterować chyba umisz chłopie? – zapytał z typowym orczym akcentem półork pirat Rumcajs, przybłęda, który myślał, że spokojnie mnie złapie jako niewolnika na statek. Cóż, przejąć statek od tych mordobijów to miła perspektywa.

- Pewnie. – odparłem.

- No to łap kierownicę i gaz w podłogę do statku!

Ciemno było jak w… No, nie musicie wiedzieć gdzie. W każdym razie bardzo ciemno. Po omacku natrafiłem wreszcie na to okrągłe urządzenie do sterowania tą małą łodzią z magicznym systemem napędowym. Chwyciłem za wajchę włączającą pojazd. Rumcajs rozwalił się na pokładzie wyciągając nogi na stół i odkorkowując butelkę jakiegoś orkowego napoju. Na pewno mocnego. Tego byłem pewien. I ruszyliśmy. Łódeczka kołysała się na falach morza.

Okazało się, że natura jest po naszej stronie, bo nurt pięknie nas niósł zmniejszając tym samym hałas magicznego silnika. Zmieniłem zdanie, gdy o północy zaczęło lać jak z cebra. Deszcz był natarczywy jak stado komarów i w dodatku padał z ukosa. Cieszyłem się tylko, że nie mam na sobie zbroi płytowej. Oj bym w ów czas zardzewiał. W dodatku jeszcze ziąb był taki, że formalnie myślałem, że przymarznę do steru.

Nagle Rumcajsem targnął kaszel. Tamten zaczął klepać się po plecach próbując zatrzymać odruch. Niestety tylko wyrąbał się na śliskiej podłodze. Dobrze ci tak piracie jeden! – pomyślałem. Gość nachlał się wcześniej paroma butelkami czegoś i był czerwony jak burak, nie, pomidor. Teraz na tym lodowatym powietrzu coś go wzięło. Między jedną eksplozją kaszlu, a drugą jeszcze dopijał resztki z butelki jakby mogło to pomóc. Niewykształcony głupek! Już się zacząłem martwić, że wypadnie za burtę i nici z abordażu, albo jakiegoś spokojniejszego przejęcia statku, lecz na szczęście się uspokoił. Sprawdziłem, czy nadal żyje. Okazało się, że tak, bo sapał jak lokomotywa.

Przed nami mignęło światełko. Zapewne straż wybrzeża. Szybko zgasiłem magiczny silniczek. Od razu zrobiło się cicho. Prąd idealnie niósł nas do przodu. Już widziałem lekki zarys konturów okrętu pirackiego, celu tej wyprawy.

Nagle zaczęły się jakieś nawoływania. Już chciałem dać nura do wody i płynąć do brzegu. Na szczęście okazało się, że po prostu łódź strażniczą zaatakował jakiś morski aligator. Światełko zniknęło pod wodą. Oj, duża musiała być bestia. Nigdy nie wiadomo co pod tymi wodami się czai.

Później Rumcajs przerwał niestety milczenie i stwierdził:

- No. Dobrze, że ta straż zatonęła se… Jeszcze kawałek i my być na statku…

Pochylił się nad kolejną skrzynką z jakimiś butelkami i z niespotykaną ciekawością zaczął przeglądać całą zawartość hałasując przy tym niezmiernie i śpiewając jakieś swoje przyśpiewki:

- Już za cztery lata, już za cztery lata! Będziem rządzić kupą świata…

- Słyszałeś może, że milczenie jest złotem? – zapytałem próbując jakoś ratować narządy słuchu.

- Do stu kiepskich butelek krasnoludzkiego piwa! Ty iść na ten statek i się chcesz tu rządzić?! Już sam se zobaczysz, że to nie być przelewki! Będziem napadać i plądrować, a ty sobie posiedzisz związany w ładowni póki cię nie sprzedamy!

- Straszne! Tylko mnie nie zbijcie! – udawałem przestraszonego.

- Głupiś jak but pajacowaty człowieku! Nasz kapitan da ci takiego kopa, że nigdy się już nie wyprostujesz. To jest prawdziwy mistrz, łotr i bandyta! Takiego kapitana nie ma nigdzie na całym tym…

- Morzu?

- Tak, tak! Morzu. My z nim mieć spokój, bo my być załoga, ale ty mieć będziesz straszliwie.

Skuliłem się dla żartów i udałem, że się trzęsę. Oj dobrym byłem aktorem i na pewno uwierzył głupek.

- Oczywiście. Jak tylko mnie pojmałeś wiedziałem, że już kiepsko ze mną będzie.

- No, no. Teraz się zamknij i steruj w stronę statku!

Musiałem koniecznie zdobyć jakiś okręt i zwiać morzem do wyznaczonego punktu. A jaki statek mógłby być lepszy niż piracki? Przynajmniej przy okazji uwolnię wybrzeże od tych morskich bandytów.

Otóż jakieś może z półtorej tygodnia temu ja, poszukiwacz przygód, sławy i bogactwa zawędrowałem sobie na jakieś tereny u podnóża gór Bezsensownego Łańcucha. Znalazłem tam ambitną pracę polegającą na stałym tępieniu okolicznych plemion skrzatów i goblinów. Mały obozik mieszaniny ludzi i krasnoludów prowadził tu jakieś wykopaliska. Kopali wielkie doły i karczowali lasy jak trzeba było się zaopatrzyć w drewno. Ciągłe groźby elfów, które nalegały na zostawienie drzew w spokoju tylko utrudniały roboty. I tak wszystko spadało na mnie. Napady skrzatów i goblinów, elfie pułapki, dzikie zwierze i wrogo nastawiona przyroda. Z tym wszystkim musiałem się bez przerwy użerać. Wreszcie po jakimś czasie udało się tym poszukiwaczom powykopywać jakieś ciekawe znaleziska, bo wynagrodzenie wreszcie pozwalało nie tylko na samo jedzenie, ale także i na inne rzeczy. Lecz nagle wszystko jak to zwykle bywa się zepsuło. Zjawili się Agenci. Konstrukty stworzone przez samego Wielkiego Króla. Opierając się na jakimś dekrecie wypisanym „na kolanie” zażądali 4/5 zysków. No, na takie coś sobie pozwolić nie mogliśmy. Bez przesady! 4/5?! Jawnie i bardzo konkretnie skopaliśmy jednego z nich i wysłaliśmy w skrzyni z powrotem do stolicy. Okazało się to błędem, bo król akurat był w trakcie zbierania funduszy do skarbca. Kolejnym razem przybył jeden Agent z paroma oddziałkami jakiś ponurych siepaczy. No to żeśmy się zebrali i stawili opór. Walka była naprawdę widowiskowa. Goście pryskali we wszystkich kierunkach. Wydawało się, że to załatwi sprawę. Niestety pogorszyło.

Trzecim razem rzucili takie siły, że zawinąłem się z drewnianych murów jak tylko ukazali się na horyzoncie. To stanowisko nie było warte utraty głowy. Ani innej części siebie. Pech chciał, że dziady mnie goniły. Czemu?! Nie wiem. Mściwi jak cholera. Ścigali mnie naprawdę zajadle. I powoli okrążali. Przebiegłem przez całe pasmo gór aż po samo morze w ciągu zaledwie paru dni. Znalazłem się na pustej plaży. Lecz niedaleko wykukałem jakiś stateczek. Zamierzałem go zawinąć, lecz okazało się, że był pilnowany. Po ubraniu straży od razu wiedziałem, że pirat. A skoro był jeden i właśnie ruszał musiało ich być więcej. Pracując jeszcze przy ochronie wykopalisk widziałem jak znajdują części jakiegoś latającego statku. Pomyślałem więc sobie, że fajnie byłoby taki mieć. Lecz na sam początek potrzebowałem zwykłego okrętu. Z piratami problemu być nie powinno. Powoli się przejmie stateczek. W każdym bądź razie udałem zwykłego podróżnego i pirat półork wziął mnie chętnie jako niewolnika. I tak oto tą nocą płynąłem łódką zostawiając za sobą pościg.

Upłynęło może parenaście minut, gdy głos Rumcajsa wyrwał mnie z sieci wspomnień:

- Cuś tam majaczy przed nami!

Był to okręt idealny do moich tajnych celów. Piracki galeon nada się jak nic innego. Rumcajs jakimś prymitywnym rykiem dał znak, że wrócił ze zwiadu. Z góry zrzucono linową drabinę po której wspięliśmy się na pokład. Półork doprowadził nie do jakiejś zakratowanej kajuty i gdzieś sobie polazł. O świcie zbudził mnie i pokazał bosmanowi. Ten to wyglądał dosłownie jak małpa. Ledwie kilka szczegółów zaprzeczało stwierdzeniu, że jest zwierzęciem. Przyjrzał mi się i machając ręką kazał pójść za sobą.

- Co ty? – zapytał nie oglądając się.

O co mu chodzi? Co co ty?

- No kimże żeś jest? – zapytał używając jakiś dziwnych słów.

- Ziutek. – odparłem. Nie musiał znać mojego prawdziwego imienia.

- Jak?! – zapytał zdziwiony.

Nie dość, że małpa, dziwnie gada to jeszcze i głuchy! Co za załoga?!

- Ziutek! Ja się nazywać Ziutek! – powiedziałem prosto. Może zrozumie.

- No, to mówić się naucz normalnie! – rzekł złowrogo.

Proszę, proszę…Spec od lingwistyki…

Zaprowadził mnie nareszcie do kajuty kapitana. Drewniane drzwi ze złotą gwiazdką wyglądały co najmniej dziwnie. Pan małpa wepchnął mnie do środka, że o mało się nie wywaliłem. Już chciałem mu oddać, ale zamknął drzwi.

Kapitan, przypakowany koleś z całą kolekcją tatuaży, z przepaską na oku siedział z nogami na stole i przeglądał jakieś papiery. Przed nim stało dwóch orków, jego goryli jak się zorientowałem. Gdy znalazłem się wewnątrz zgniótł papiery w jedną kulkę i pięknym rzutem za trzy punkty wywalił przez okno.

- Nowy niewolnik Ziutek. – powiedział bosman kryjąc się za drzwiami.

Kapitan rzekł coś w rodzaju inteligentnego „aha” i kazał nam się stąd wynosić pod całą serią różnorodnych gróźb. Bosman szybkim ruchem ręki wyciągnął mnie z powrotem błyskawicznie zamykając drzwi.

- Nareszcie po wszystkim. – rzekł ocierając twarz koszulą – Dobrze, że niczym nie rzucił…

Zastanawiałem się czemu miałby rzucać skoro nowego niewolnika mu dostarczyli. Jakiś chyba wyjątkowo nerwowy. To nawet dobrze, bo i tak później przejmę ten stateczek jak tylko obmyślę jakiś przyzwoity plan. Na razie zmuszono mnie do szorowania pokładu. Cóż, zawsze zaczyna się od zera.

2
Sterować chyba umisz chłopie?
1. To zdanie poprzedź myślnikiem, przecież to dialog.

2. Przecinek po „umisz”, co „chłopie” jest w wołaczu.


zapytał z typowym orczym akcentem półork pirat Rumcajs
Jaki jest typowy orczy akcent? Nigdy w życiu żadnego orka nie spotkałem, więc nie mam bladego pojęcia jak oni mówią. Podaj jakąś cechę, żeby czytelnik mógł sobie wyobrazić jak może brzmieć taki akcent. Przyczepiłbym się też tego imienia bohatera ;)


Cóż, przejąć statek od tych mordobijów to miła perspektywa.
To znaczy od jakich mordobijów? Jak na razie nie pojawiła się w tekście żadna zbiorowość, którą mógłbym utożsamić z tymi mordobijami.


- Pewnie. – odparłem.
Bez kropki po „pewnie”. Czasownik „odparłem” wiąże się bezpośrednio z mówieniem i jest integralną częścią wypowiedzi bohatera. Dopiero po tych „didaskaliach” stawiamy kropkę i zamykamy zdanie/wypowiedź.


- No to łap kierownicę i gaz w podłogę do statku!
Dziwne to zdanie. Nie podoba mi się ta końcówka „do statku”. Wiem, że to dialog i postacie nie muszą, a nawet nie powinny mówić nienaganną polszczyzną, ale mimo wszystko przebuduj je jakoś. Może tak: „…gaz w podłogę i jazda na statek!”.


Po omacku natrafiłem wreszcie na to okrągłe urządzenie do sterowania tą małą łodzią z magicznym systemem napędowym.
Jakie okrągłe urządzenie? Jaką małą łodzią? Zaimki wskazujące sugerują, że czytelnik powinien wiedzieć o czym piszesz, tymczasem nic wcześniej nie wspominasz o żadnym urządzeniu, czy łodzi.


I ruszyliśmy.
Wyrzuciłbym „i”.


Łódeczka kołysała się na falach morza.
Stylistycznie będzie lepiej, jak napiszesz „morskich falach” lub wykreślisz „morza” i w inny sposób oznajmisz czytelnikowi, że bohaterowie są na morzu.


Okazało się, że natura jest po naszej stronie, bo nurt pięknie nas niósł zmniejszając tym samym hałas magicznego silnika.
1. Nurt jest na rzece. Na morzu są prądy.

2. Czy nurt (a poprawnie prąd) tłumił hałas silnika? A może dzięki temu prądowi łódź mogła płynąć z wyłączonym silnikiem i przez to nie było hałasu? To różnica. ;)


Oj bym w ów czas zardzewiał
A może „wówczas”?



Na razie przeczytałem tylko tyle. Trochę męczące. Oczywiście, tylko moim skromnym zdaniem ;) Co prawda, to jedynie fragment, ale nie porywa. Ciężka narracja. Wiem, że pierwszoosobowa jest specyficzna, bo mówi bohater charakterystycznym dla siebie językiem. Ten język jest pełen kolokwializmów i stwierdzeń, których sens może być jasny jedynie dla samego narratora.

3
Witam,mi osobiście ciężko się czyta ten fragment,myślę że język jest troszkę za gwarowy,sprawia to że czytanie nie jest przyjemne.pozdrawiam i zachęcam do poprawek:)

4
Skoro to pierwszy rozdział, rozumiem, że dalej coś jest - powieść, dłuższe opowiadanie, etc. Przeczytałem całość opublikowanego tekstu, bo chciałem go ocenić, ale gdybym dostał to na papierze nie byłbym tak wytrwały. Spytasz dlaczego? Odpowiem - nie wciąga. Pisząc kawałki humorystyczne, szczególnie w dłuższych formach literackich, trzeba mieć zapas dowcipów na cały utwór. A Tobie, drogi Autorze, wyszedł slapstick. Lubie się pośmiać, ale nie udało Ci się mnie rozśmieszyć ani razu. Wyszło coś jak Świat wg. Kiepskich - inteligentny człowiek zapozna się z tym, ale wyłącznie po to, żeby móc powiedzieć - nie lubię takich chwytów.



Pominę niedopracowany styl, bo to już masz wypunktowane w jednym z poprzednich postów. Pomysł, Autorze, pomysł! Bohater, zdawałoby się posługuje się logiką. Gdy do wykopalisk zbliżali się wrogowi i było zbyt wielu - zwiał nie chcąc stracić życia. Tylko po to by władować się na statek pełen piratów. O sssso chodzi? Ma zamiar sobie poradzić z nimi? To ja wysiadam. Nie kupuję tego.



Podsumowując. Musisz się zdecydować - albo surrealizm, żart absurdalny i zabawa łamaniem logicznych przyzwyczajeń czytelnika, albo zabawny tekst, z mnóstwem żartów sytuacyjnych i słownych zachowujący pewien poziom logicznych powiązań. W innym przypadku nikt nie przywiąże się do Twojego bohatera, nikogo nie zaciekawi historia, którą chcesz opowiedzieć.



Zachęcam do pracy nad krótką formą - miniatury to kuźnia stylu i językowego kunsztu.

5
Ale wy się czepiacie... (:





Usunąłem i naprawiłem to co trzeba.



[ Dodano: Pon 25 Maj, 2009 ]

Tam na początku powinien być akapit i dla tego nie ma tam myślnika.





Marti EDIT:



Dzwienkoswit: Trzy uwagi.

1. Jest tekst - jest się czego czepiać

2. Nie poprawiamy sobie kiedy zwrócą nam uwagę, tylko cierpliwie czekamy na weryfikacje i oceny czytelników.

3. Nie dorzucamy "poprawionych" kawałków pod tekstem, bo robi się bałagan.
Ostatnio zmieniony pn 25 maja 2009, 12:53 przez Dzwienkoswit, łącznie zmieniany 2 razy.

6
Yyyyy... Admin tu powinien zajrzeć... I dokonać pewnej... korekty. A tekst naprawdę nie robi wrażenia. I nie gadaj że ktoś się czepia czy coś bo tylko udowadniasz że masz się za geniusza chyba i nie zniesiesz żadnej krytyki. A więc mówię. Krytyki musi wysłuchać każdy. Tego m. in. się tutaj uczymy... ;)
"Stąpaj ostrożnie,

Stąpasz po marzeniach..."

7
Zrobię tak. Wpierw posprzątam. Jak coś będzie nie tak, to napisz. Zaraz zacznę też czytać...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
Od początku jest źle. Postaram się pomóc nieco.


Sterować chyba umisz chłopie? – zapytał z [1]typowym orczym akcentem [2]półork [3]pirat Rumcajs, [4]przybłęda, który myślał, że spokojnie mnie złapie jako [4]niewolnika na statek. Cóż, przejąć statek od tych mordobijów to miła perspektywa.

- Pewnie. – odparłem.


Dialog, nieważne, czy to akapit czy też nie - zaczynasz od atrybucji dialogowej: myślnik.



[1] na samym początku wprowadzasz dość obszerną informację, która zmusza czytelnika do przejrzenia w myślach i wyrobienia sobie szybko poglądu o świecie.

[2] Teraz wprowadzasz drugą informację, która zmusza do weryfikacji tej pierwszej.

[3] I dokładasz do tego, że to coś co czymś nie jest, jest piratem.

[4] I jest przybłędą.

[5] A mógł być niewolnikiem.



Teraz ci to zobrazuję. Czytam sobie początek i widzę jakieś ORKI, które są półorkami, do tego piratami (!), przybłędami - a mogłyby być jeszcze niewolnikami. Widzisz, ile napchałeś informacji i jak szastasz wyobraźnią osoby czytającej?



Rumcajs rozwalił się na pokładzie wyciągając nogi na stół i odkorkowując butelkę jakiegoś orkowego napoju.



No w porządku: Usiadł i odkorkowując... co zrobił? Bo chyba do czego dążyłeś.


Łódeczka


Wcześniej (chyba to samo coś) nazwałeś stateczkiem i łodzią. Te nazwy sa odpowiednie dla konkretnych jednostek - zazwyczaj, oznaczają przeznaczenie i ich wielkość. Np. łódka to mała łódź, łódź to łódź (średnia lub duża) a statek to jednostka pełnomorska (to tak poglądowo i pobieżnie - nie zamierzam pisać wykładni z tego, po tematu braknie).



I w ten oto sposób, jednym wyrazem zburzyłeś moje wyobrażenie odnośnie statku (który już jakoś sobie poskładałem w myślach) i sprowadziłeś to do łodzi. Zapewnie na koniec się okaże, że to był ponton, albo koło ratunkowe...


Deszcz był natarczywy jak stado komarów i w


Komary mogą być natarczywe - personifikacja tutaj jest znośna, ale deszcz?


jeszcze ziąb był taki, że formalnie myślałem, że przymarznę do steru.
Niepotrzebne rozpychanie tekstu i do tego takim czymś. Nie pasuje ten wyraz do tekstu ani do sytuacji.


butelkami czegoś i był czerwony jak burak, nie, pomidor.


Czyli narrator mówi, że był czerwony jak burak, po czym zmienia zdanie i wspomina, że pomidor? Czy miało być, że nie był czerwony jak burak a nie pomidor?


jedną eksplozją kaszlu,


Narzędzia trzeba używać odpowiednio. Słowa, to takie narzędzia. W tej chwili dosłownie przesadziłeś i na wbicie szpilki wziałeś duży młot.


Już widziałem lekki zarys konturów okrętu pirackiego, celu tej wyprawy.


Tutaj wklejasz myślnik. Zdanie określające: statek piracki - cel wyprawy.


Mały obozik mieszaniny ludzi i krasnoludów prowadził tu jakieś wykopaliska.


Obozik prowadził te prace, czy jego mieszkańcy?


Wreszcie po jakimś czasie udało się tym poszukiwaczom


Po jakimś czasie - jest wtrąceniem. Zobacz, że całe zdanie może funkcjonować normalnie i bez tego. W związku z tym, wtrącenia oddzielasz: przecinkiem/myślnikiem/nawiasem


Pracując jeszcze przy ochronie wykopalisk widziałem jak znajdują części jakiegoś latającego statku. Pomyślałem więc sobie, że fajnie byłoby taki mieć.


Nic o krainie/miejscu nie piszesz, a podajesz pełno informacji. Teraz nagle wyskakujesz z czymś latającym? Ufo :(



O tekście: Źle napisany, bez konkretnego pomysłu (może i go masz - ja tu nic nie widzę). Przecinki losowo stawiane, atrybucja dialogowa fatalna, historia nie wciąga. Na dodatek mimo wysypu informacji, nic się nie dowiedziałem poza tym, że skądś nawiał. Postacie bezbarwne - dialogi nie śmieszne. Zerknąłem w trakcie czytania na opis tekstu i zobaczyłem (humor). Nie było tu nic zabawnego.



O stylu: W wypadku tego tekstu, jest bardzo słabo. Plastyka mizerna, konstrukcja zdań pokraczna. Na dodatek, budujesz zdania tak, aby nie było powtórzeń - no to masz ci los, zmieniasz sens wypowiedzi i informacji. Gdzie tu logika i konsekwencja? Tekst nie podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”