ROZDZIAŁ CZWARTY
Wyprawa
Chłopak nie wiedział, co myśleć, teraz doskonale widział zachowanie innych na swoim miejscu. Ze wszystkich zebranych tylko on wyróżniał się. Strach, który do sięgnął każdego, on próbował utrzymać w ryzach. Widział, że nie czeka go nic dobrego, ale jest nadzieja powrotu do domu i chciał ją jak najlepiej wykorzystać. Genel siedział cicho w plecaku, nikt widzący plecak nie powinien nawet mieć wątpliwości, co do niego, chłopak niosąc go nie czuł żadnego ciężaru. Przez pewien okres zastanawiał się czy genel ciągle tam siedzi. Nagle król powstał i uniósł ręce, co było znakiem by wszyscy się uciszyli i skupili się na jego przesłaniu. Chłopcy stojący po obydwu stronach Billego przed królem uspokoili się i zapadła cisza. Nikt nie zamienił nawet słówka, pełni strachu stali wpatrzeni w majestat najwyższego.
-Jestem Grodgir władca tego obozu. Samo wejście tutaj świadczy o czymś ważnym. Jak już wiecie jesteście tutaj dla swojego rodzaju próby, na którą za chwilę poprowadzi was Ball.- Wskazał ręką na wychodzącego zza kotary garwola.
Billy czuł jak jego serce mocniej bije, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ciągle patrzył się na Balla stojącego koło króla.
-Nie gwarantuje wam, że będzie to łatwa podróż, bo niestety prawdopodobnie taka nie będzie, ale chciałbym wśród was był grin, wówczas swobodnie powrócicie do domów i wasza podróż, jaką zaczęliście, na tym etapie zakończy się. Czy macie może jakieś pytania?
Trwała cisza nikt się nie odzywał, wszyscy zaczęli oglądać się do tyłu czy nikt o nic nie będzie pytał.
-Tak, więc uznaje to za dobry znak, wszystko wiecie, więc niech ta podróż się zacznie. Bądźcie posłuszni Ballowi tylko on zna trasę wyprawy i tylko on wie, co jest prawdą, a co obłudą. Wszystkie niezastosowania się do poleceń waszego dowódcy zostaną na pewno ukarane dość surowo. Tutaj też panują zasady, bez nich byśmy zginęli.- Powiedział dość groźnie Grodgir, po czym skinął głową, na Balla i usiadł na swoim tronie.
Wszyscy stali ciągle patrząc się na władcę, który wygodnie siedział na tronie, gdy nagle zza kurtyny wyszło pięćdziesięciu strażników. Wyglądali groźnie o wiele straszniej, niż ktokolwiek inny w obozie. Władca przy nich wyglądał jak owieczka. Uzbrojeni, zakuci w zbroje bardziej przypominali barbarzyńców niż, garwoli czyli elfów. Po chwili Ball przemówił:
-Wszyscy wymaszerować przed namiot i ustawić się w gromadzie. Raz, raz bez ociągania się.- Pośpieszał.
Po tych słowach strażnicy zaczęli iść w kierunku wyjścia popędzając wszystkich. Działo się to niezwykle żwawo. Billy szedł mniej więcej po środku, nie mógł uwierzyć, że Ball żyje. W ciągu tej jednej nocy w jego głowie były setki, a nawet tysiące myśli dotyczących tego garwola, ale wszystkie były negatywne. Szedł utrzymując kroku z innymi, całkowicie zapomniał o genelu, który ukrywał się w jego plecaku. Teraz nawet nie zwracał uwagi na kolumny, posągi czy inne elementy wyposażenia namiotu będącego pałacem królewskim. Idący szeptali coś między sobą, zaś Bill zastanawiał się nad tym wszystkim i szedł w ciszy, nurtowała go rozmowa z drzewcem, miał przy sobie list, który otrzymał właśnie od niego. Włożył na chwile prawą rękę do kieszeni by sprawdzić czy nadal przesyłka znajduje się tam. Byłą na swoim miejscu, teraz czuł się pewniej.
-Wyrzuć tę torbę, nie dasz rady jej donieść do końca, to tylko zbędny balast.- Powiedział jeden ze strażników idąc tuż za chłopakiem. Jego głos był twardy i gburowaty.
-Dam radę wcale nie jest ciężki.- Powiedział pewnie Bill.
-Jak sobie chcesz, ja tylko ci dobrze radzę.- Dopowiedział jak by to go już wcale nie obchodziło.
Po chwili wszyscy stali już przed namiotem, a przed nich wyszedł Ball i zaczął.
-Tak jak Grodgir już powiedział to ja wami pokieruję, oczywiście nie jestem sam. Mam moje wsparcie, więc powinniśmy dotrzeć na miejsce cało. Wszystkie nieposłuszeństwo będzie surowo karane.- Przy tych słowach jeden ze strażników mocno uderzył biczem w ziemie, dźwięk był naprawdę nie miły zadziałał na wszystkich tak, że odskoczyli do tyłu.
Billy patrzył się na to wszystko i sam już nie wiedział czy wylądował w jakimś więzieniu czy przypadkiem u handlarzy niewolników. Ci wszyscy są nadzieją i są tak traktowani? To przecież dzieci, czyli są niegroźni. To w ogóle się nie zgadzało, coś było nie tak, ale jeszcze nie wiedział, co.
-Nasza wyprawa zaczyna się, tak, więc dobierzcie się szóstkami i znajdźcie opiekuna, ostatni zostaną pod moją opieką wiec lepiej się śpieszcie.- Końcówkę dopowiedział jak by chciał coś komuś uświadomić. Mówił to wszystko szukając wzrokiem kogoś w tłumie młodzian.
Billy, gdy tylko wszyscy zaczęli szukać grup i opiekunów skierował się do Balla, który gdy tylko go zobaczył powiedział.
-A ty, co chciałeś się wymknąć?- Powiedział ironicznie do chłopaka.- Za to ja się tobą zaopiekuję, chodź tu dobrze przypilnuję cię w czasie drogi.
Billy nie widział, co ma robić, czuł się dziwnie. Zachowanie Balla było całkowicie inne niż wczoraj, bał się go i nie wiedział, co ma zrobić. Gdy nagle garwol sam zaczął do niego iść.
-Ty mały łachmyto, żebym ja musiał jeszcze po ciebie iść, czy ty głuchy jesteś?
Chłopak nadal się nie odzywał czuł szok, nie wiedział, co się dzieje, To nie był Ball, ten garwol miał w ogóle inne zachowanie, niż Ball jakiego Billy poznał. Garwol stał już tuż obok niego, ale co dziwne nie ciągał go, ani nie bił. Ciągle rozglądał się jak by upewniając i po chwili zaczął:
-Przepraszam, że cię tak wystraszyłem, ale musze osiągnąć respekt i szacunek u tych małych łobuzów. Każda wyprawa tak przebiega, na sam pierw należy przestraszyć, aby niczego nie wyczmychali w drodze. Tak, więc chciałbym żebyś trochę mi pomógł. Musze ich przestraszyć, a teraz ja jestem twoim opiekunem i mógłbym to wykorzystać. Tylko musiałbyś trochę po udawać, takie małe przedstawienie.- Powiedział dość ironicznie Ball.- Przytrzymaj się mojej ręki, a ja spróbuje udać, że cię ciągnę za ucho.- Wszystko to mówił cicho, tak, aby tylko dotarło do Billego, ale po chwili wydarł się.- Ty mały łobuzie, jeszcze chciałeś gdzieś uciekać?
-Nie, ja tylko …- Nawet nie zdążył dokończyć, bo Ball zaczął go ciągnąć za ucho.
Wszyscy na chwilę się zatrzymali i popatrzyli ze strachem na całą sytuację. Stało się czynnikiem przyśpieszającym. Po nie całych pięciu minutach wszyscy stali już gotowi w grupach liczących po sześć osób. Ball pod swoją opieką miał tylko Billego, wszyscy z przygnębieniem i współczuciem patrzyli na rówieśnika, któremu los w ich oczach dał taką nie sprawiedliwość. Ball wyszedł na uliczkę między namiotami i krzyknął:
-Tak, więc za mną, opuszczamy te miasto i lepiej pilnujcie się swoich opiekunów i lepiej, bądźcie posłuszni, tak jak już wam mówiłem. Ja mogę przyjąć jeszcze kogoś pod swoje skrzydła tak jak tego łachudrę.- Mówiąc to podniósł Billego za bluzę, że aż zaczęła trzeszczeć.
Nikt nawet nie zamienił słowa pod czas tej przemowy, wszyscy się bali, plan garwola skutkował, przynajmniej jak na razie. Wszyscy zaczęli iść za nim, a sam prowadził chłopca ciągle go popędzając. Co w oczach innych kreowało z niego potwora, nieczułego na bul i uczucia innych. Billy nie mógł powstrzymać się od śmiechu, ale z trudem opanował się. To było naprawę niezwykłe, teraz chłopak powoli zaczynał rozumieć, dlaczego wszyscy tak ich traktują i te początkowe, dziwne zachowanie Balla. Teraz było to źródłem śmiechu, od którego ciągle starał się powstrzymać. Po chwili stali przed bramą obozu, jeden ze strażników podszedł i zapytał Balla:
-Hasło?
-Grin.
-Tak, ale gdy będziesz wracał masz podać „Ubić nekromantę”.
-Na łeb smoka zmieniamy hasło?- Zapytał zdziwiony garwol.
-Tak, musimy nie chcemy byle, kogo w mieście. A stare jest znane chyba dla każdego.
-Się rozumie, a teraz zejdź mi z drogi, bo muszę te łachudry zaprowadzić do białej wieży.
-To masz stary trochę drogi przed sobą.
-Jak bym nie wiedział.- Powiedział ironicznie.
-No to udanej podróży.
-No podziękował, ale dużo bardziej wolałbym żebyś mi dał jakieś zaklęcie, żeby ich przemieścić od razu do wieży.- Powiedział śmiejąc się.
-To byś miał kurka za łatwo, nie uważasz?
-Niby tak, ale komu to przeszkadza?
-Dobra idź i mnie nie zagaduj, bo twoja załoga się nie cierpliwi.- Powiedział śmiejąc się.
-No to na razie, zobaczysz jak wrócę to cię obiję.
Bal przeszedł przez bramę, opuszczając tym samym obóz. Droga wiodła przez tereny piaszczyste, dla Billego przypominało to istną pustynię. Ball pomimo tego, że jeszcze nigdy tędy nie szedł czuł się dość pewnie, nie wiedział, co go jeszcze czeka, ale słyszał już wiele opowieści na temat tej dziwnej drogi, na jaką wkroczył. Szli powoli garwol idąc koło Billego ciągle zasypywał go różnymi pytaniami. Był bardzo ciekawy światem chłopca, różnicami i podobieństwami.
-A u, od którego roku życia dostajecie miecz i łuk?- Zapytał Billego
-Ale, po co?
-Jak to, po co? Żeby się bronić, żeby być dorosły.
-U nas nie używamy takich rzeczy, nam taka broń jest nie potrzebna.
Garwol nie do końca potrafił to zrozumieć, ale już nie dopytywał bardziej, ponieważ zdał sobie z tego sprawę, że i tak tego nie rozgryzie.
-Ty znasz całą trasę podróży. Prawda?
-No niby tak. A co chcesz wiedzieć?
-Ile dni będziemy tam szli?
-Z tego, co wiem to planowane są dwa i jedna noc w zamku.
-Dlaczego tak mocno bałeś się tej drogi?
-Myślę, że jeszcze na to pytanie poznasz odpowiedź, widzisz ta cała droga jest tak jak wódz powiedział przepełniona złudzeniami, większość z tego nie jest prawdą.
-Jak to można rozpoznać?
-Wczoraj, gdy mnie nie było, miałem taką naukę jak was przez to przeprowadzić. Złudzenia są najczęściej dobre i urzeczywistniają twoje marzenia. Zawsze coś jest w nich nie tak.
-Czyli wystarczy pomyśleć i znaleźć jakiś błąd, który temu zaprzeczy?
-Kurka niby tak, ale nie do końca jest to takie proste.
Szli dalej ciągle po drodze Ball dobrze się rozglądał sprawdzając całą drogę.
-Patrz, karpa na pustyni.- Powiedział Bill.
-Gdzie?- Zapytał Ball.
-Przed nami, nie widzisz?
-A tak, karpa czekolady i pieniędzy. To taka jak ty miałeś? Spróbujmy.- Powiedział zafascynowany garwol.
-To jedna z tych iluzji?
-No tak.- Powiedział ciszej garwol.- Tak tylko chciałem zobaczyć czy się spostrzeżesz, jednak udało ci się.
Garwol stanął i odwrócił się do tłumu, po czym krzyknął:
-Nie ma nikt prawa schodzić z drogi, to, co widzicie nie jest prawdziwe, to tylko oszustwo.
-Karpa czekolady.- Krzyknął któryś z dzieci.
Po czym na samym końcu dwoje poleciało do tego miejsca. Jeden zaczął rękoma czerpać czekoladę, która wypełniał karpę.
-Pyszna, ona jest prawdziwa!- Wykrzyknął jeden z nich i dalej jadł.
-Ale pieniędzy!- Zaczął drugi, mówiąc to napełniał kieszenie.
-I, co okłamujesz nas!- Wykrzyknął rudy chłopak jeden z tłumu.- Nie chcesz byśmy mogli spróbować tego, co dobre.
-To idź i spróbuj, ja gwarantuję ci mały łobuzie, że nie wyjdzie ci to na dobre.
W tej chwili chłopak, który napełniał kieszenie złotem zaczął krzyczeć:
-Nie czuje nóg, pomocy.- Jego ciało powoli zamieniało się w złoto, zaczynając od nóg, a on dalej krzyczał.- Niech ktoś mi pomoże, pomocy!
-Za późno, tak jak powiedziałem.- Przypomniał Ball.- Kto się nie słucha tak kończy, jeżeli chcesz ty rudzielcu to też idź!
Drugi chłopak siedzący przy karpie odskoczył od niej na widok tego, co dzieje się z jego kolego. Sam zaczął szybko tyć, stawał się ciągle grubszy Jego brzuch przypominał balon, który miał za chwilę pęknąć.
-Co się dzieje? Co to jest?- Zaczął krzyczeć.- To jakieś czary, to nie prawda, to nie jest naprawdę, pomórzcie mi, nie patrzcie się tak!- Krzyczał, ale wszyscy tylko ze strachem patrzyli się na to, nie mieli żadnego wpływu na dalszy przebieg sytuacji.
Chłopak nie mógł ustać, jego ciało było za ciężkie. Wywrócił się do tyłu, po chwili w miejscu gdzie stał on znajdowała się czekoladowa fontanna w kształcie grubego dziecka, a w około niego płynęła czekolada.
-Więc szukam ochotników. Kto chce jeszcze tak skończyć?- Zapytał ironicznie Ball.
Wśród tłumu dzieci powstało zamieszanie, ta sytuacja wzbudziła w nich strach. Ze współczuciem patrzyli na sylwetki kolegów. Jednego zamienionego w złoto, a drugiego w czekoladę.
-Idziemy dalej, nie mamy czasu na podziwianie pomników na pustyni. – Popędził nieczule Ball.
Wszyscy zaczęli iść za nim. Ciągle szeptali między sobą, ta sytuacja na prawdę ich przestraszyła. Wszędzie otaczał ich piasek, ale wbrew pozorom trasa nie była jak na razie męcząca. Powoli zaczynali być głodni, i znowu ten sam chłopak rudych włosach krzyknął:
-Czy my mamy jakieś jedzenie? Czy chcesz byśmy poumierali z głodu i pragnienia?
-Prawda tez muszę odsapnąć.- Po tych słowach odwrócił się do tłumu i ściągnął z ramienia torbę, po czym położył ją na ziemi.- Wolałbym żebyście usiedli, tak będzie wygodniej dla was. Nich opiekun każdej z grupy podchodzi do mnie po jedzenie. Myślę, że nikomu nie zabraknie.- Po tych słowach otworzył torbę i zaczął wyciągać z niej jedzenie, było jego na prawdę dużo, to było wręcz nie możliwe by z jednej torby można było tyle wyciągnąć.
-Jak ty to zrobiłeś?- Zapytał zdziwiony Billy.
-To jest specjalna torba, od magów z białej wieży, pomieści więcej niż ci się wydaje. Myślę, że takich jak ty zmieściłoby się w niej naprawdę dużo. Twoja torba by tyle nie pomieściła.- Powiedział śmiejąc się do Billego.
Po czym zaczął wydawać jedzenie dla strażników, którzy podchodzili po nie dla swojej grupy.
Rudy chłopak ciągle obgadywał Balla, siedział pośród swojej grupki i wyśmiewał go. Garwol starał się utrzymać swoje nerwy i przeczekać cierpliwie do momentu, kiedy rolę się odwrócą.
-Czemu nic nie możesz zrobić, temu zadziornemu chłopakowi?
-Mogę, ale nie chce, mam przeczucie, że to się jeszcze zmieni i jego zachowanie się zmieni.
-Czy takich miejsc jak to, przy którym byliśmy jest więcej?
-I to o wiele, cała droga jest takimi rzeczami przepełniona. Nawet istoty, które tu spotkasz mogą okazać się czymś takim. To cała droga do Białej Wieży. Jest taka, aby nie każdy mógł się do niej dostać. Istoty słabe nie powinny na oczy widzieć tej wspaniałej budowli. Może pamiętasz tego genela z obozu?
-Tak, Estana?- Zapytał niepewnie.
-Tak, kiedyś i on szedł tutaj, ale z tego, co słyszałem cudem udało mu się uniknąć nekromanty, który tedy przejeżdżał. Tylko on pozostał, wędrował podobno ze swoją rodziną, ale to tylko takie plotki, krasnoludy mówią, że genele nie mają rodziców są istotami magicznymi. W mieście Tarranol istoty tego typu są wyganiane, nikt ich nie chce widzieć.
-Dlaczego, przecież te stworzenia niczego złego chyba nie robią.
-Nie wiem, czy ja wyglądam na wyrocznie? Mieli jakąś nie przyjemną sytuację i teraz się nienawidzą. W gruncie rzeczy to krasnoludy z nikim nie mają ani dobrych stosunków ani też napiętych, jak tak to się mówi, są neutralni.
-A do Białej Wieży genele mogą wchodzić?
-Genele- Zaczął śmiać się.- One tam nigdy nie dojdą.- Powiedział ciągle śmiejąc się.
-A gdyby jakiemuś się udało?
-Nie wiem, jeszcze chyba taka sytuacja się nigdy nie zdarzyła, czy ty przypadkiem czegoś nie ukrywasz?- Nagle spoważniał.
-Ja nie, tak tylko pytam.- Skłamał, bał się, aby Ball nie chciał sprawdzić plecaka.
-Pamiętaj zasady podane przez króla ciebie też dotyczą, a teraz masz najedz się, bo za jakiś czas musimy kontynuować drogę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zamek
Gdy wszyscy zjedli, Ball postanowił kontynuować drogę. Cała grupa posłusznie wstała, wszyscy byli przygotowani do dalszej wędrówki, jedynie rudy chłopak ciągle narzekał i wszystko krytykował. Garwol starał się nie zwracać uwag na chłopaka, którego co chwilę uspokajał jego opiekun. Ball najbardziej zwracał uwagę na Billego, który szedł tuż obok niego.
-Co teraz nas czeka?- Zapytał zaciekawiony chłopak.
-Mamy przenocować w opuszczonej wieży, to miejsce będzie oznaczało połowę drogi.
-A ci, którzy zostali zamienieni w posągi wrócili już do domu?
-Nie wiem, ale wydaje mi się, że nie jak by tu ci powiedzieć…- Zaczął myśleć.
-On nie żyją. Prawda?- Dokończył chłopak.
-W istocie tak, ale można ich z takiej formy przywrócić do życia.
-Jak?- Zapytał zaskoczony chłopak.
-Nie wiem, czy ja wyglądam na maga?
-No nie. A czy nikt się o nich nie będzie martwił, że nie wracają do domu?
-Wydaje mi się, że nie, nasi ludzie zabierają tylko takie opuszczone, często bez rodziców, bo o takich mówi przepowiednia. A ty jak to się stało, że tutaj się dostałeś?
-Siedziałem na przystanku czekając na autobus.
-Co to autobus? Przystanek to takie miejsce gdzie się czeka?
-Tak, a autobus to transport, dzięki któremu szybciej przemieszczamy się po ziemi.
-To tylko sytuacja, a mi chodzi, dlaczego ciebie wybrano?
-Ja nie mam rodziców.
-Bardzo ci współczuje, bardzo mi przykro. Na pewno nie chcesz o tym mówić.
-Nie wolałbym pozostawić to.
-Tak, więc widzisz o tych chłopaków nikt prawdopodobnie się nie upomni, tak między nami mieli szansę na odmianę swojego losu, a tym pogorszyli sobie go. Człowiek zawsze jest chciwy, zachłanny i pragnie władzy, tak samo jak w prawdzie i inne stworzenia. Wszystkie wojny, bitwy są tylko dla tego. Ja w prawdzie nie jestem mądry, ale potrafię to zauważyć ten nekromanta także jest chciwy, ja i wierze, że końcu noga mu się podwinie i otrzyma to na co zasłużył.
-Masz rację, ale trochę mi szkoda tych chłopaków, oni chcieli tego spróbować.
-Tak, ale zapominasz o tym, że je ostrzegałem ich, a nieposłuszeństwo tak jak król powiedział będzie surowo karane. Ukarali się sami.- Powiedział pewnie Garwol.
-Może i masz racje. U nas ludzie są karani w inny sposób. Wszyscy starają się nie dopuścić do sytuacji, które mogą być groźne dla drugiego człowieka, a za przewinienie dostają karę w zależności od swojego wieku i jak wielkie zło wyrządzą.
-Bardzo ciekawe metody, ale nie pasują do świata otaczającego cię teraz. Nikt by się nie słuchał, rosłoby zło. To nie nadaje się tutaj.- Odpowiedział po przemyśleniu Ball.
Szli dalej piaszczystą drogą gdzie niegdzie zaczynały pojawiać się kępki trawy. Pogoda była naprawdę piękna, świeciło słońce było bezchmurne niebo, wiał lekki wietrzyk, który działał naprawdę kojąco w czasie takiej podróży. Szli już pół dnia, co dal zwykłych dzieci nie jest takie łatwe, ale jak na razie nikt prócz rudego chłopaka się nie burzył. Chłopak ten ciągle skarżył się na pogodę, że mu nie odpowiada. Drogę, że już się zmęczył i czy daleko. Wszystko jemu przeszkadzało, był zapatrzony w przyjemności i w siebie samego. Nie patrzył na innych, że oni także czuli to, co i on, lecz była taka różnica, że oni nie skarżyli się i szli. Ball dobrze się rozglądał wyszukując wzrokiem wszystkich dziwnych rzeczy i miejsc, nagle zaczął:
-To chłopcze czekają nas drobne przeciwstawności.- Powiedział Ball, po jego głosie nie dało się niczego odczytać, był zaskoczony.
-O, co chodzi? Co tam jest? Ja niczego nie widzę.- Zaczął pytać Billy był zaciekawiony, zaczął wypatrywać w oddali tego, co zobaczył Ball.
-Czujesz Ball?- Krzyknął jakiś strażnik z tyłu.
-Tak to zapach wody.- Już niedługo dojdziemy na miejsce skąd ten zapach jest.
-O to ci chodziło.- Powiedział chłopak.
-Nie tylko, sam zobaczysz.- Odpowiedział
Szli dalej po chwili byli już u brzegu wielkiego jeziora.
-I, co teraz panie wielka mądralo.- Krzyknął rudy chłopak.
Billy jak i Ball dokładnie się zaczęli rozglądać.
-Spójrz po prawej jest jakieś okno.
-To nie okno to jest portal, widzisz w około niego jest taka aura czerwono żółta to przestrzeń. Po przejściu przez to znajdziesz się w ogóle w innym miejscu, to jest niebezpieczne, ale zarazem bardzo przydatne.
-Mój dom.- Zaczął krzyczeć jeden z chłopców, po czym zaczął biec w lewo, gdzie stał dom i jacyś ludzie.
Po chwili połowa zaczęła krzyczeć.
-To mój dom! To mój dom!- Wszyscy krzyczeli, byli w gotowości by biec, byli szczęśliwi.
-Czekajcie jak jedno miejsce może być domem was wszystkich. Zastanówcie się to oszustwo, nawet tam nie podchodźcie, to nie jest dobre. Stójcie tutaj na drodze tutaj jesteście bezpieczni.- Przestrzegł Ball.
Chłopiec, który był w ramionach kobiety cieszył się, zamknął oczy i stał przytulny do tej osoby. Gdy tylko Ball powiedział o tym szczególe, zaprzeczył tej sytuacji. Osoba zamieniła się w trupa, była śmierdząca, a w prawej ręce trzymała kosę. Chłopak otworzył oczy, czuł zapach, smród, jaki odchodził od kobiety, do które się przytulił. Szybko oderwał się od szkieleta jego ręce były brudne w jakieś mazi i krwi zaczął wycierać je o ubrani. Ciągle odchodziło tyłu chcąc dołączyć do grupy, ale po chwili wywrócił się o coś, co wystawało z ziemi, to coś chwyciło go mocno za nogę niczym wnyk. Złapał za nogę chcąc ją oderwać, ale na próżno. Była to koścista dłoń wystająca z piasków. Starał się ciągle wyciągnąć nogę, ale im bardziej się szarpał tym bardziej go wciągało. Po chwili z piasków wystawała już tylko jego głowa.
-Pomocy, wyciągnijcie mnie stąd! Pomocy!- Krzyczał, ale na daremnie.
Wszyscy stali w szoku, rudy chłopak tylko ze zgryźliwą miną szepnął:
-Po, co żeś się pchał.- I odwrócił się.
Szkielet z kosą podszedł do wystającej głowy i postawił na niej swoją stęchłą nogę, wpychając ją głębiej pod ziemię. Po głowie chłopaka spływała maź zmieszana z krwią szkieleta. Gdy tylko chłopak zapadł się pod ziemie, szkielet podążył za nim, wchodząc w nią.
-Tak to jest zawierzać obcym ludziom.- Powiedział Ball starając się wyciągnąć z tego wniosek.
-Teraz będziemy płynąc przez tą wodę, ja nie będę wiosłował, teleporter lepiej nim przejść.- Powiedział rudy
-Nie, mamy przejść przez wodę.- Powiedział niepewnie Ball.
-Tak chcesz, żebyśmy się męczyli zamiast pójść łatwiejszą drogą, czyli tym portalem.
-Nie tutaj nie ma wody, to tylko złudzenie.
-Co ty chyba jesteś nie normalny, czy garwole wszystkie są cofnięte w rozwoju? Czy tylko ty? Ja idę tym przejściem, a wy głupcy idźcie i się potopcie.
Rudy chłopak wszedł po trzy stopniowych schodach przed teleport.
-Na razie głupcy, ja będę pierwszy w Białej Wieży i zostanę tym waszym powalonym Grinem.- Zaśmiał się ironicznie.
-Nie wchodź tam!- Wykrzyknął przestrzegając Ball.
-Tak, ty ciągle nas oszukujesz, sam pewnie chciałbyś tędy przejść żeby sobie ułatwić drogę, ale się nie zmieścisz do tego przejścia.- Zaśmiał się, po czym przeszedł przez powłokę energii.
Wszyscy byli wpatrzeni w tą sytuację, przyglądali się dokładnie, czy przypadkiem nic się nie dzieje jak to było w sytuacja wcześniejszych, gdy nagle zza czerwono żółtej powłoki wyłoniła się twarz rudego chłopca.
-Pomóżcie, wyciągnijcie mnie stąd!- Krzyczał histerycznie.
Gdy nagle tuż nad jego głową pojawiła się następna głowa, tym razem jak by jakiegoś demona.
-Wszedłeś! Stąd nie ma wyjścia, jesteś mój.- Powiedział demon, jego twarz była cała czerwona w kolorze krwi, na czole wystawały dwa zawinięte rogi. Jego oczy były krwiste i duże. Zaś zęby były wielkie i wyglądały na dość ostre. Dwa kły były wysunięte jak u jakiś wampirów.
Nagle demon wyciągnął rękę, jego paznokcie przypominały pazury, były ostre i chwycił za włosy chłopaka, który tylko się przekrzywił.
-Pomocy, ratujcie!- Krzyczał.
Jego głowa wraz z postacią demona znikła w telepoterze, który pokrył się powłoką ognia, a schody, które prowadziły do niego były z kości, na poręczy wisiały czaszki, a z teleporter wypływał strumień krwi.
-Istny portal do piekła.- Powiedział z odrazą Billy.
-Tak.- Przytaknął Ball do chłopca, po czym odwrócił się do tłumu i wykrzyknął.- Nie należy wierzyć przejściom, których się nie zna. A teraz do rzeczy. Wszyscy zamknijcie oczy, złapcie się i idziemy wszyscy w kierunku wody.
-Potopimy się, tutaj stoją łodzie!- Wykrzyknął jeden z chłopców z grupy. Wskazując na przycumowane łódki.
-To tylko kłamstwo, mamy iść prosto, zamknijcie oczy i wykonujcie moje rozkazy. Przydałoby się żebyście wstrzymali oddech, gdy dotkniecie tamtej barierki.- Wskazał na barierkę po drugiej stronie wody.- Możecie otworzyć oczy, starajcie się jak najmniej oddychać w czasie drogi i trzymać się grupy. Ruszamy!- Wykrzyknął spojrzał jak wszyscy zamykają oczy, po czym sam to uczynił i złapał mocno Billego za rękę, po czym zaczął iść w kierunku wody.
Wszyscy szli dość szybko, każdy bał się, sam Ball nie był pewny swojej decyzji, ale nie chciał o tym myśleć. Szedł długi odcinek i nie czół wody, lecz nawet nie zamierzał otwierać oczu, nie chciał widzieć tego, co go otacza. Odczuwał, że teren, przez który idzie jest bardziej gęsty, a obok cos jest, ale nie wiedział, co i wolał żeby tak na razie pozostało.
Nagle z tyłu jeden z chłopaków nie mogąc wytrzymać uchylił lekko jedno oko i po chwili oba. Zaczął się rozglądać wszędzie było niebiesko jak by woda, ale mógł swobodnie oddychać. Dokładnie wszystko oglądał, chociaż szedł z tłumem. Nagle zobaczył pomniki było ich chyba tyle samo, co dzieci idących w tej grupie. Były to profile potworów jak by takich kul z przyssawkami na odnóżach niczym ośmiornice, tyle, że te miły wielkie zęby wystające z paszcz. Nagle jedno jak by się obudziło, tak samo jak chłopak otworzyło jedno oko, a następnie drugie i zaczęło się przyglądać na chłopca, który stał jak wmurowany w ziemie. Nie wiedział, co ma zrobić, czuł strach. Nagle stworzenie rzuciło się ku niemu, on zaś zaczął się po woli cofać.
-Pomocy, odejdź!- Krzyczał, bał się nie wiedział, co robić, żałował, że nie powstrzymał się, i nie opanował ciekawości.
Reszta jego grupy słysząc krzyk otworzyła oczy i zaczęli się rozglądać, gdy nagle, następnie pięć pomników pootwierała oczy i tak samo jak pierwszy przyglądały się na swoje ofiary chłopaków, którzy nie wiedzieli, co się dzieje. Stali pod wodą, lecz mogli oddychać, mieli otwarte oczy, a one ich nie piekły. To wszystko czyniło miejsce dziwnym. Wręcz nie normalnym dla zwykłego człowieka. Potwór zaczął jak by płynąć do chłopca, który zaczął coraz szybciej uciekać, ale nie miał żadnych szans, stworzenie dorwało go bez żadnego problemu, i wywróciło na ziemię. Dobrze chwyciło przyssawkami i zaczęło ciągnąć gdzieś w dal, po chwili stworzenie z chłopcem znikło bez śladu. Tak samo stało się z pięcioma pozostałymi, pomimo starań ucieczki zostali złapani i zabrani przez nieznane i zarazem dziwne bestie. Wszyscy szli pełni strachu, bali się. Rozkaz Balla był ważny i nikt bał się go łamać. Szli dość długo, ale wszyscy starali się wytrzymać i nie otwierać oczu, gdy nagle Ball dotknął barierki na brzegu, pamiętał ją i w tedy otworzył oczy to samo zrobił Bill i wszyscy dochodząc do tego miejsca.
-Miałeś rację.- Powiedział Bill, cieszył się, że udało im się pokonać te niezwykłe miejsce i przejść na drugi brzeg.
-Tak.- Powiedział z ulgą.- Dziękuję, tak naprawdę sam nie byłem pewny czy przypadkiem dobrze kazałem wam zrobić.
-No, ale przecież wiesz, co spotkamy w drodze, miąłeś to zebranie i pewnie ci wszystko powiedzieli.- Powiedział Bill, jego słowa brzmiały niepewnie, bardziej jak pytanie.
-W tym rzecz, że nie, to wszystko się zmienia, w zależności, kto idzie. Widzisz jestem tutaj z wami, aby wam pomóc, ale ja także nie wiem, czego się mogę jeszcze spodziewać. Wiem tylko, że mamy dzisiaj dojść do zamku i tam nocować i tyle co wiem.
-To pewnie jesteś godnym zaufania, że powierzyli ci tak wielką misję.
-Tak.- Powiedział bez życia, jego słowo bardziej brzmiało na zaprzeczenie niż na przytaknięcie.
-Żyjemy.- Krzyczeli z tyłu wychodzący z wody.
-Ball jedna grupa mniej. Nie ma sześciu tych łachudrów.- Powiedział strażnik, jak by zdając raport.
-Jak wiecie ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jak widzicie jedna grupa z was uległa i niestety nie ma już z nami sześciu osób.- Powiedział Ball, czuł się naprawdę dobrze z tym, że przeprowadził ich przez to. -Teraz tylko dojść do wieży.- Powtarzał sobie w duchu. Szli dalej ciągle przydzierając się przez kolejne kilometry piasków, z tyłu panował spokój. Nikt nie skarżył się, nie gmerał, ani nie wariował, każdy był zmęczony drogą i nie trzymały się nikogo głupie pomysły.
-Jak daleko jeszcze?- Zapytał przemęczony Bill.
Bal nie odpowiadał nie wiedział, co powiedzieć, gdy nagle jego oczom pojawił się zamek.
-Już niedługo, wytrzymasz.
-Dlaczego tak mówisz, przecież zamku jeszcze nie widać, a tak na prawdę sam nie wiesz gdzie on jest.
-To prawda, ale my garwole z przeklęcia, jesteśmy elfami, a jak wiesz elfy mają wiele znakomitych cech, takich jak na przykład widzenie dalej niż zwykli ludzie.
-Czyli widzisz już cień najwyższej z wierz?
-Lepiej widzę już cały zamek. Jesteśmy już nie daleko, musisz być silny.
-A ty jako rasa elfów, jakie masz jeszcze dodatkowe umiejętności?
-Ja akurat nie jestem dobrym przykładem elfów, zawsze pragnąłem być silny, zostać wojownikiem nigdy nie interesowało mnie łucznictwo.
-A twoi rodzice też mieszkają w tym obozie?
-Nie oni już nie żyją, uczestniczyli w bitwie z sługami ciemności, mówiono mi, że sam Ciemny mag ich zabił miotając jednym ze swoich zaklęć, ale nie wiem w bitwie prawie wszyscy polegli, ci, którzy uciekli z pola bitwy pozostali nie odnalezieni. Spójrz teraz to i ty możesz zobaczyć zamek, jest tam.- Wskazał ręką, wskazując ogromny z dwoma wieżami zamek.
-Jeszcze nigdy takiego na oczy nie widziałem, jest ogromny, będziemy w nim spać?
-Tak, musicie odpocząć przed jutrzejszą droga do Białej Wieży. Wasze umysły muszą być otwarte, a mięśnie gotowe.
Wszyscy zmierzali dalej, w kierunku wielkiego zamczyska, słonce w prawdzie już wschodziło to jednak było dość jasno. Niebo przepełnione czerwienią i odcieniami tej barwy świetnie komponowało się z zamkiem. Bill wpatrzony w to wszystko znajdywał w sobie siłę by iść dalej, był zmęczony, chciał, chociaż na chwilę siąść i dać by jego nogi odpoczęły, ale nie dał słabości za wygraną i szedł dalej, dotrzymując kroku Ballowi.
-Jesteśmy na miejscu!- Wykrzyknął Ball, tak, aby wszyscy słyszeli.
Wszyscy stanęli i patrzyli się na potężny zamek, składający się z dwóch baszt, z których zwisały flagi, na pierwszej był to czerwony ptak, nieznany jak dotąd Billowi, zaś na drugiej fladze znajdował się wizerunek wielkiego potężnego złotego smoka. Obie flagi lekko podwiewały od wiatru, znajdowały się dość wysoko, gdzie wiatr może być o wiele większy.
-Proszę, aby każdy opiekun pilnował swoją grupę i razem wchodzili, na początku wszyscy w zamku zbierzemy się w głównej sali, myślę, że nie będzie problemu abyśmy się pomieścili, jest na prawdę duża. Wszyscy za mną.- Powiedział Ball i skierował się do drzwi twierdzy.
Wszyscy przyglądali się wielkiej budowli, chłopcy wskazywali na różne elementy, które ich zaciekawiły. Nie potrafili tego opisać. Wszyscy przechodzili przez wielkie wrota, gdy tylko weszli do środka na ścianach zaczęły się zapalać świece, oświetlając długi korytarz. Na jego ścianach były obrazy, portrety a nawet rzeźby. Posadka była barwy brązowej. Wszyscy szli ciągle prosto za Ballem.
-I oto wielka sala.- Powiedział to otwierając wielkie drzwi na końcu korytarza. Gdy tylko otworzył je wilka jasność przedarła się na korytarz jeszcze bardziej go oświetlając.
Wszyscy szli dalej kierując się w stronę drzwi, prowadzących do wielkiej sali. Po obydwu stronach wejścia stała zbroja rycerska z daleka wyglądało to jak by to byli strażnicy pilnujący wejścia. Gdy wszyscy już znajdowali się w wielkiej sali Ball stanął po środku i zaczął:
-Wiem, że jesteście przemęczeni dniem i głodni, ale jeszcze musicie poczekać, ten zamek ma swoją służbę, która nie wyrobiła się w czasie, nie spodziewali się nas w raz ze wschodem słońca. Proszę abyście zasiedli na krzesłach i czekali.
Wszyscy słysząc słowa garwola podporządkowali mu się i usiedli spokojnie przy stolikach, były one siedmioosobowe i było ich o jeden więcej niż potrzeba, siedząc tak czekali na posiłek. Billy stał bez ruchu jeszcze nie mógł w to uwierzyć wszystko wyglądało bajecznie, słowa Balla dla chłopca jak i innych były nie do końca zrozumiałe. Ale nikt nie pytał, tylko czekali. Ball podszedł do Billego i usiadł tuż obok, przy małym stoliku.
-Chyba się nie spodziewałeś czegoś takiego?
-Nie, to jest zaskakujące. Mówiłeś o jakiejś służbie, kto to jest? Kto służy w zamku, przecież on jest opuszczony?
-Słudzy…- Zawahał się Ball, ale po chwili odrzekł.- Nie wiem czy mogę o tym ci powiedzieć. Może sam zobaczysz.- Powiedział w prawdzie nie pewnie garwol.
-To oni przygotowali stoły?
-Tak, musieli zająć się przygotowaniem całego zamku na wasze, to zaznaczy nasze przybycie. Każdej grupie zostanie przydzielony pokój. My w prawdzie będziemy mieli najlepiej, bo tylko we dwóch, jak na razie wszystko idzie po mojej myśli.- Powiedział uradowanie garwol.
-Jutro dotrzemy do wieży?
-Tak, jutro dotrzemy na miejsce, które miałem was doprowadzić. Ściągnij tą torbę, odpocznij trochę i tak jest duża jak na ciebie. Co ty tam nosisz?
-Zapomniałem jest taki lekki, że nie czułem go.- Odpowiedział Bill ściągając z pleców bagaż i stawiając koło nogi.
-Nie odpowiedziałeś, co tam tak nosisz?- Zapytał dociekliwie, Ball.
-A moje rzeczy, ze szkoły, czekoladę kilka ubrań to tylko tak wygląda, ale nam prawie nic nie ma.
-Mam dziwne uczucie jak byś przedmą coś ukrywał.
-Nie mam, czego ukrywać.- Powiedział chłopak, a wzrok spuścił na posadzkę, która była zdobiona niebieskimi figurami.
-Mam taką nadzieję.- Odpowiedział, wierząc Billemu.
Nagle z przodu sali za prawymi drzwiami dało się słyszeć jakiś stukot, jak by coś spadło, na salę doszedł głośny hałas. Ball szybko wstał i skierował się ku drzwiom, wszyscy tylko patrzyli się w tym kierunku, czekając na jedzenie. Ball zniknął za drzwiami, wszystko ucichło, chwilę później wraz z garwolem wyszedł paladyn w zbroi rycerskiej. Wszyscy bez wyjątku patrzyli się na niego, każdy był ciekawy, co się dalej wydarzy. Nikt nie dostrzegał, że na stole pojawia się jedzenie, a między nimi przelatują pół przezroczyste istoty, niczym ludzie.
2
Regulamin!! I to twa punkty!
Proszę się przedstawić i pamiętać, że wrzucamy tylko jeden tekst na tydzień
Proszę się przedstawić i pamiętać, że wrzucamy tylko jeden tekst na tydzień
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
3
Chłopak nie wiedział, co myśleć, teraz doskonale widział zachowanie innych na swoim miejscu.
1. Zamiast przecinka - rozdzieliłbym to zdanie myślnikiem. Bo i myśl jest i odnośnik do niej.
2. Niby poprawnie, ale nie do końca oddaje klimat. Lepiej brzmi:
doskonale widział co zrobiliby inni na jego miejscu.
Razem!Strach, który do sięgnął każdego, on próbował utrzymać w ryzach.
Widział, że nie czeka go nic dobrego, ale jest nadzieja powrotu do domu i chciał ją jak najlepiej wykorzystać.
Powtórzenie.
Genel siedział cicho w plecaku, nikt widzący plecak nie powinien nawet mieć wątpliwości, co do niego, chłopak niosąc go nie czuł żadnego ciężaru.
1. Zamiast przecinka, myślnik
2. Powtórzenie! Widział, widział, widzący,
3. Powtórzenie: plecak
4. Brak atrybutu zależności: bo/ponieważ
Przez pewien okres zastanawiał się czy genel ciągle tam siedzi.
1. Okres = konkretny przedział czasowy. Lepiej użyć przez pewien czas
2. Cokolwiek jest to genel, brzmi jak nazwa/imię. Powinno być z dużej. Chyba, że to rzecz, ale wówczas by nie siedział.
-Jestem Grodgir władca tego obozu. Samo wejście tutaj świadczy o czymś ważnym. Jak już wiecie jesteście tutaj dla swojego rodzaju próby, na którą za chwilę poprowadzi was Ball.- Wskazał ręką na wychodzącego zza kotary garwola.
1. Kursywa - brak spacji!
2. Swojego rodzaju próby - czyli próba z jego rodzaju, tak? Dla rzeczy/zdarzeń, piszemy swego, a więc, swego rodzaju próby.
Billy czuł jak jego serce mocniej bije, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ciągle patrzył się na Balla stojącego koło króla.
1. Zaimków ogólnie unikamy, a już na pewno nie piszemy dwóch takich samych obok siebie.
2. patrzył się? Można spokojnie zapisać: spoglądał, patrzył na, przyglądał, zerkał,
3. Koła mamy przy samochodach albo rowerach.
Zobacz, jak zapisać to zdanie zwyczajnie.
Billy czuł jak jego serce mocniej bije, a na twarzy pojawia się uśmiech. Ciągle spoglądał na Balla stojącego obok króla.
No potwór ci wyszedł, tylko z braku logiki. Po pierwsze, masz dwa razy się. Wychodzi ci siękoza. Poza tym wymieniasz dwie czynności podczas jednego podmiotu, warto to oddzielić albo przecinkiem, albo dwukropkiem. Przerabiam na:Trwała cisza nikt się nie odzywał, wszyscy zaczęli oglądać się do tyłu czy nikt o nic nie będzie pytał.
Trwała cisza - nikt się nie odzywał, wszyscy zaczęli zerkali w za siebie, sprawdzając, czy nikt o nic nie będzie pytał.
-Tak, więc uznaje to za dobry znak, wszystko wiecie, więc niech ta podróż się zacznie. Bądźcie posłuszni Ballowi tylko on zna trasę wyprawy i tylko on wie, co jest prawdą, a co obłudą. Wszystkie niezastosowania się do poleceń waszego dowódcy zostaną na pewno ukarane dość surowo.
Przecinki, spacje i brak zależności. To tylko kilka bolączek tego krótkiego cytatu. Poprawiamy na (może zobaczysz, o co chodzi - przeczytaj nagłos wpierw twoje, później moje):
- Tak więc, uznaję to za dobry znak, wszystko wiecie, więc niech ta podróż się zacznie. Bądźcie posłuszni Ballowi bo tylko on zna trasę wyprawy i tylko on wie, co jest prawdą, a co obłudą. Wszystkie niezastosowania się do poleceń waszego dowódcy zostaną na pewno ukarane, i to dość surowo.
Powiedział dość groźnie Grodgir, po czym skinął głową, na Balla i usiadł na swoim tronie.
Zaimek wyciąć. Zdanie będzie mówiło to samo, ale w przyjemniejszy sposób (poprawny dla prozy)

Wszyscy stali ciągle patrząc się na władcę, który wygodnie siedział na tronie, gdy nagle zza kurtyny wyszło pięćdziesięciu strażników. Wyglądali groźnie o wiele straszniej, niż ktokolwiek inny w obozie. Władca przy nich wyglądał jak owieczka. Uzbrojeni, zakuci w zbroje bardziej przypominali barbarzyńców niż, garwoli czyli elfów. Po chwili Ball przemówił:
1. Się wyciąć.
2. Powtórzenie: tron
3. zamiast "o" daj "i"
4. Zależność (przypominali kogoś bardziej/mniej niż) nie musi być poprzedzana przecinkiem.
[1]Raz, raz bez ociągania się[2].- Pośpieszał.
[1] Zobacz, jak przecinek zmienił znaczenie zdania. Ponieważ nie dałeś odpowiedniego znaku interpunkcyjnego, wyszło ci (tutaj tłumacze zapis):
Mają wyjść TYLKO RAZ, bez ociągania się zamiast Raz, raz! Bez ociągania się!
[2] Spacja!
W ciągu tej jednej nocy w jego głowie były setki, [1]a nawet tysiące myśli dotyczących tego garwola, ale wszystkie były negatywne.
[1] - Niepotrzebne rozpychanie tekstu. Zupełnie nic nie wnosi.
Idący szeptali coś między sobą, zaś Bill zastanawiał się nad tym wszystkim i szedł w ciszy, nurtowała go rozmowa z drzewcem, miał przy sobie list, który otrzymał właśnie od niego.
To zdanie to koszmar... Trzeba podzielić na dwie zdania i dodatkowo wydzielić zależność (bo z jakiegoś powodu był zajęty myśleniem). Zamieniamy na:
Idący szeptali coś między sobą, zaś Bill zastanawiał się nad tym wszystkim i szedł w ciszy. Nurtowała go rozmowa z drzewcem bo miał przy sobie list, który otrzymał właśnie od niego.
I tak jest pokracznie, ale czytelniej...
Jego głos był twardy i gburowaty.
Ciekawe atrybuty. Gburotwatość jeszcze zrozumiem, ale twardość głosu już nie. Szorstki może? Nie mniej, obie te cechy przypisywane barwie głosu/sposobie wypowiedzi charakteryzują bardziej postać niż sam głos.
Przeczytałem tylko fragment, z kilku powodów:
- fatalna konstrukcja zdań (ale to nic w sumie w porównaniu...)
- plastyka. Zdając sobie sprawę, że jest to urywek tekstu, i tak boleję nad tym, że nie dałeś praktycznie żadnych opisów miejsca akcji. Ani obozu, sali z tronem - nic. Przez to, historia traci bardzo dużo.
- rozmieszczenie akapitów. W tej liczbie poruszanych wątków, myśli MUSZĄ BYĆ akapity, aby rozdzielić tekst. Ty po prostu, zwyczajnie w świecie wlepiłeś wszystko w jeden ciąg literek.
- Jakby tego było mało - po pięćdziesięciu minutach tekst był tak nudny, że zapomniałem, o czym opowiadasz.
O tekście: fragment fragmentem, ale to nie ważne czy wybrałeś dobrze czy źle. Tutaj jest nudno i kuleje dosłownie wszystko. Tragedyją ogromną są niedopracowane zdania i zaimki oraz (zupełnie zbędna [!]) siękoza. Akapity, których jest jak na lekarstwo, są leciutkim odetchnieniem od bryłowatości, ale nie zmienia to faktu, żę tekst powinien ich mieć kilkanaście razy więcej, aby zaczął przypominać aktywną narrację (przeskoki opisowe/dialogowe/umiejscowienia akcji). Fatalnie wypadają też: brak spacji (!) przed myślnikami i kropkami w dialogach, przecinki i pokraczne (!) tworzenie zdań z zależnościami i wtrąceniami.
O stylu: od początku jest źle - co nie dobrze świadczy o wyrobionych nawykach. Na pierwszy rzut oka widać totalny brak plastyki - dla mnie to największy minus, bo rzecz dzieje się w kilku miejscach, a żadnego nie pokazałeś. Drugą tragedyją jest wspomniana konstrukcja zdań: płaskie, bez jakiegokolwiek pomysłu. Zastanawiam się, czy dużo czytasz i kiedy dochodzę do połowy, wiem, że nie czytałeś własnego tekstu. Tak trochę smutno mi się zrobiło (a wiesz, dlaczego), bo jeżeli tu jest potencjał, to spaliłeś tekst. Proponuję, abyś przygotował INNY fragment tego opowiadania, PRZECZYTAŁ go za dwa tygodnie, (wydrukuj wpierw) i później wkleił.
Tekst bardzo mi się nie podobał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Mam podobne odczucia jak Marti.
Tekst jest najeżony głupimi błędami. Gdyby go przeczytać, a najlepiej na papierze, to można większość z nich wyłapać.
Powtórzenia, dziwna konstrukcja zdań, źle stawiane przecinki psujące odbiór tekstu i poszczególnych zdań, okropnie dużo wyrazów błędnie zapisanych - nie wiem czy to wynika z winy edytora tekstów czy twojej nieznajomości języka polskiego (a taką każdy w pewnym stopniu posiada).
Krócej - dużo potknięć, których nic nie tłumaczy. Czytelnik zrezygnuje szybko z czytania gdy ujrzy ogrom błędów jaki roztacza się przed jego oczami. Ja tak zrobiłem i nie ważne, że jestem dosyć wymagającym przedstawicielem tej grupy.
To koniec, po Martim nie ma za bardzo co poprawiać i dopowiadać.
Tekst jest najeżony głupimi błędami. Gdyby go przeczytać, a najlepiej na papierze, to można większość z nich wyłapać.
Powtórzenia, dziwna konstrukcja zdań, źle stawiane przecinki psujące odbiór tekstu i poszczególnych zdań, okropnie dużo wyrazów błędnie zapisanych - nie wiem czy to wynika z winy edytora tekstów czy twojej nieznajomości języka polskiego (a taką każdy w pewnym stopniu posiada).
Krócej - dużo potknięć, których nic nie tłumaczy. Czytelnik zrezygnuje szybko z czytania gdy ujrzy ogrom błędów jaki roztacza się przed jego oczami. Ja tak zrobiłem i nie ważne, że jestem dosyć wymagającym przedstawicielem tej grupy.
To koniec, po Martim nie ma za bardzo co poprawiać i dopowiadać.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.