Polecam serdecznie

A sam czekam na słowa krytyki

Choćbym nawet szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę,
boś Ty ze mną,
Laska twoja i kij twój mnie pocieszają.
I
-Pan jest wielki i wszechmogący... Jemu ofiaruję siebie, serce moje i miecz mój... Jemu przysięgam posłuszeństwo... - Mury katedry odbijały echem szeptane modlitwy rycerzy. Ostatnich sześciu sprawiedliwych, walczących w imię Pana. W witrażach złowieszczo migotały jęzory ognia, który trawił już wszystko na zewnątrz. Zza potężnych wrót prowadzących do wnętrza słyszeć się dało wrzaski gwałconych kobiet wymieszane z charczącymi jękami mężczyzn, którym Arabowie na rozkaz Saladyna podcinali gardła i rzucali bezwładne ciała na bok, pozwalając by czas uwieńczył ich dzieła. W rycerzach, ostatnim bastionie chrześcijaństwa na tym wydartym z rąk Allacha skrawku ziemi nie strach, lecz duma i odwaga były górą. Oni zdobyli Jerozolimę, im przypadł zaszczyt szerzenia wiary w Stwórcę i to na ich barkach aż po dziś dzień spoczywa obowiązek bronienia jej przed niewiernymi.
-Pomódlmy się- rzekł zakonnik, w którego głosie nie słychać było żadnego, nawet najmniejszego uczucia. Zapewne pogodził się już ze śmiercią. Oczekiwał jej. Całe swe życie poświęcił, aby w tej szczególnej chwili nie czuć lęku. Rycerze, wsparci na swych mieczach podnieśli przyłbice, aby po raz ostatni przyjąć Ciało Chrystusa. - Pomódlmy się...- powtórzył raz jeszcze klecha - In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen... - powietrze, gęste od dymu wdzierającego się zewsząd do wnętrza świątyni zadrgało, kiedy sześć, zgoła różnych głosów chórem krzyknęło ,,amen” - niech się stanie, jeśli taka jest wola Pana. Widok ten napełnił radością serce mnicha. Ciągnął zatem dalej. - Pater noster, qui es in caelis... - głos jego zadrżał, czy też powietrze po raz wtóry zagrało. Podniósł głowę, leniwie, z wyrzutem, że coś ośmieliło się przerwać jego skupienie. Recytował, wpatrując się bacznie we wrota. - ...sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum... - wrzawa na zewnątrz nabierała siły, toteż musiał podnieść głos - ... fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra... - grzmot, nieustępujący niczym piorunom zatrząsł wnętrzem katedry. Wrota ustąpiły taranowi. W tumanach kurzu do katedry niczym wezbrana rzeka wlał się krzyczący tłum niosąc na swych mieczach niechybne widmo śmierci. Rycerze, choć wcześniej zdawać by się mogło uśpieni, rzucili się do nierównej walki. ,,Królestwo Niebieskie jest bliskie!” wykrzykiwali raz po raz, maglując mieczami w powietrzu i siekąc nimi na oślep. Zakonnik stał w miejscu, z wypiętą piersią przyozdobioną ciężkim, mosiężnym krucyfiksem zawieszonym u szyi. Nie czuł lęku. Nic nie czuł. Co sił w płucach wykrzykiwał kolejne wersety modlitwy, patrząc jak jego dzielni towarzysze, obrońcy Jerozolimy padają pod naporem niewiernych. Chwycił krzyż oburącz i wyciągnął go w kierunku walczących. - ...Panem nostrum quotidianum da nobis hodie... - wrzeszczał jak opętany - ...et dimitte nobis debita nostra … - krew pulsowała mu w skroniach, oczy zaś pochłaniały każdy, nawet najdrobniejszy szczegół sceny, jaka od paru chwil, wydawać by się mogło trwających całą wieczność, działa się u wejścia do świątyni. - ...sicut et nos dimittimus... - wnętrze zapełniało się coraz szybciej, rycerze tracili siły, jednak posłyszawszy między krzykami arabów łacińskie frazesy modlitwy z jeszcze większym zacięciem rzucali się do boju, kładąc pokotem u swych stóp kolejne zastępy niewiernych. - ...debitoribus nostris... - padł pierwszy, od miecza wbitego pod przyłbicę - ...et ne nos inducas in tentationem...- za nim następni, podduszeni i zmęczeni ciężarem zbroi - ...sed libera nos a malo! - krzyki zwycięstwa rozbrzmiały w murach katedry. Mnich został sam. Ściskał krzyż ostatkiem sił. -Ameee...eght!ehrrr! - Świst. Oczy jego wypełniły się się łzami. Chciał dokończyć modlitwę, ale nie mógł. Gardło odmówiło posłuszeństwa. Odkaszlnął. Krew trysnęła mu na ręce, wypełniła usta i stróżkami poczęła sączyć się w kącikach ust. Klecha oszołomiony, resztką sił otarł łzy i mętnym wzrokiem podążył ponad głowami tłumu, ku wejściu. Tam, w blaskach płomieni stała postać, niewyraźna, zdawać się mogło odległa. Zakonnik uczynił znak krzyża. Postać dobyła kolejnej strzały, napięła cięciwę. Świst. Krew strumieniami wypływała z ust mnicha, wsiąkała w habit. ,,Amen, taka jest wola Pana” pomyślał i upadł. A z nim Jarozolima.