Rozdział 1
Jack Fores nienawidził czwartków. Zawsze tak było i miał ku temu wyraźne powody. Ten dzień tygodnia kojarzył mu się z nieszczęśliwymi zdarzeniami. Nieraz to wtedy łapał gumę, gdy wybierał się do pracy lub na spotkanie ze swoimi kolegami na koło łowieckie. W tym dniu także trafił do szpitala po nieszczęśliwym wypadku na budowie, kiedy to spadł z pierwszego piętra na hałdę piasku, co na szczęście skończyło się tylko złamaniem nogi. Również dokładnie dzisiaj, 27 Października przytrafił mu się ogromny pech, został wyrzucony z pracy. Przyszedł do zakładu, niczego złego nie przeczuwając, ale zamiast jak zwykle dowcipnego i wesołego szefa, zastał go z poważną miną, która nie wróżyła nic dobrego. Pracodawca zaprosił go do gabinetu i odbył z nim rozmowę, która już od początku wydawała się Jackowi podejrzana. Jakby nigdy nic przedstawił mu, że jest zwolniony, kazał zabrać swoje rzeczy z szafki i opuścić firmę. Oczywiście pracownik nie dał się tak łatwo spławić, żądał wyjaśnień, dla których miał rzekomo skończyć pracę. Jak się okazało, w oficjalnym zwolnieniu zostało napisane: „Za niezadowalające wyniki oraz szereg spóźnień”. Przecież prawie zawsze był punktualny, tylko raz czy dwa przybył za późno, a było to związane z awarią samochodu. To samo tyczyło się jego obowiązków, co prawda nie był pracoholikiem, jednak zawsze wywiązywał się ze zleceń porządnie i w terminie. Czasem tylko zdarzało się coś podkraść z placu budowy, lecz zawsze uważał, aby nikt go na tym nie przyłapał. To były tylko preteksty, w rzeczywistości pracodawca nie mógł sobie pozwolić na nowe przyjęcia z powodów finansowych, choć jednocześnie musiał zatrudnić kuzyna na stanowisko, a zatem on jako ofiara był jak znalazł. Jack był wściekły, cholernie wściekły. Doświadczył mieszaniny uczuć- gniewu, zwątpienia. Najlepiej dopadłby teraz tego dupka i przyłożył mu z całej siły w twarz, ale to nie było w jego stylu, nie zabierał się przecież za słabszych. Na szczęście nigdy, mimo swoich 34 lat nie ożenił się i nie założył rodziny, bo teraz miałby dodatkowy kłopot.
Gdy tylko wrócił do swego domu w Roanoke odebrał pocztę z dokumentami i rozliczeniami z pracy, miał kilka dni, aby się tym zająć. Teraz jednak jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej, nie potrafił się skupić, więc postanowił, że musi czymś zabić czas i wyładować złość. Jeszcze tego samego dnia, około godziny osiemnastej trzydzieści wsiadł do swego niebieskiego forda mondeo, zabrał dubeltówkę (prezent od dziadka), ciepłą kurtkę, coś do jedzenia i picia i czym prędzej wyruszył do lasów, które gęsto porastały Środkowe Appalachy.
Teraz żałował, że zdecydował się na taki krok. Co prawda pokonał kilkunastokilometrową trasę jak zawsze, gdy wybierał się na łowy dzikiej zwierzyny, która występowała na tych terenach, ale zjechał w złą drogę boczną, już niewyłożoną asfaltem i zagłębił się w gęsty las. Nie zauważył, że jedzie w złym kierunku, bo umiejętność trzeźwego myślenia ciągle jeszcze zakłócała wściekłość, poza tym wszystkie boczne drogi były do siebie bardzo podobne. Gdy jechał jeszcze główną ulicą, niebo zaczęły zakrywać ciężkie, burzowe chmury granatowego koloru. Z momentem, gdy wjechał do lasu, około godziny dziewiętnastej, zaczęło padać. Następnie niebo zasłoniło się tak bardzo, że trzeba było zapalić reflektory. W końcu zapadła noc i zaczęły uderzać pioruny.
Jego ford kołysał się trafiając kołem na dziurę, a od czasu do czasu po karoserii szurały gałęzie, niemiłosiernie rysując w niektórych miejscach lakier. Już widział swój strasznie zmasakrowany samochód, który będzie musiał oddać do serwisu i słono zapłacić. Mężczyzna miał nadzieję, że w końcu trafi na jakąś asfaltową drogę i wróci do domu, ale niestety nic takiego się nie stało.
W niektórych momentach deszcz padał tak gęsto i intensywnie, że widoczność spadała do zaledwie kilku metrów. Burza trwała już dość długo i nie było widać jej końca. Światła wyłaniały z ciemności kolejne odcinki monotonnego obrazu.
Mężczyzna uświadomił sobie dopiero po jakieś godzinie bezcelowej jazdy zabłoconą drogą, że zgubił się na dobre. W końcu zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Wielkie krople deszczu bębniły o szybę, a od czasu do czasu świetlisty zygzak rozświetlał niebo.
- Niech to szlag! - krzyknął i uderzył swoimi wielkimi dłońmi w kierownicę.
Jack był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z gęstymi, kruczoczarnymi włosami i niebieskimi, szeroko rozstawionymi oczami. Miał lekko odstające uszy i krzywy nos, (pamiątka po nocnej bójce w jednym z przydrożnych barów). Odstająca górna warga, razem z krótkim podbródkiem i wysokim czołem raczej nie czyniły go przystojnym, ale miał dobrze uformowane ciało od ciężkiej pracy na budowie. Miał na sobie zielone, szerokie spodnie i niebieską koszulę w kratę, a także rybacki kapelusz- jego tradycyjny strój, gdy wybierał się na wyprawy do lasu. Nosił wysokie, filcowe buty z twardą podeszwą, idealną na górskie wycieczki.
Mężczyzna zostawił włączone reflektory, które oświetlały drogę przed nim. Co chwila przez jasny snop światła przelatywał jakiś mniejszy lub większy owad. Wszędzie było pełno kałuż, a ponadto woda spływała z wyżej położonych terenów. Dookoła rosły okazałe dęby, buki, klony, a gdzieniegdzie także sosny i świerki, wszystkie bardzo stare, z powykręcanymi gałęziami, które przybierały pokraczne i przerażające kształty. Fores siedział w aucie i uświadomił sobie, jak bardzo się wkopał. Wyruszenie w podróż w jego stanie było co najmniej głupim pomysłem. Teraz nie wiedział, gdzie jest, ponadto zapadła już noc. Nie stracił jednak zdolności racjonalnego myślenia. Postanowił, że prześpi się w samochodzie, a rano zawróci i poszuka drogi powrotnej. Wyłączył reflektory, ze względu na akumulator i zamknął oczy. Zaczął się martwić, jakim cudem zdoła się wydostać z tej gęstwiny, kilkukilometrowa podróż na wstecznym raczej nie wchodziła w grę. Brak pracy, pokiereszowany samochód i beznadziejna sytuacja na jakimś odludziu- całkiem nieźle jak na jeden dzień. Miał jednak dość myślenia o problemach i w końcu odgłosy deszczu powoli ukołysały go do snu.
Miał koszmar. Biegł przez las i czuł ciężki oddech za sobą, coś wyraźnie go ścigało, szybko stawiając swe masywne stopy. Trudno powiedzieć, czy był to człowiek, jakieś zwierzę, a może jeszcze coś innego, ale w tym momencie nie miał odwagi, aby się odwrócić. Gałęzie niskich drzew i krzewów chłostały go po twarzy, tworząc coraz to nowe zadrapania i płytkie rany, a także w niektórych miejscach rozdzierając ubranie. Był cholernie przestraszony i biegł ile sił w ociężałych nogach. Stopy grzęzły mu w błocie. Serce waliło jak młot, pot kapał z twarzy, deszcz lał z nieba strumieniami. Zbyt późno zauważył, że tuż przed nim leży ułamana gałąź. Potknął się i przewrócił przez leżący konar prosto w lepką glinę. Naraz w mózgu pojawiły się dziesiątki myśli, przez głowę w szybkim tempie przeleciały najważniejsze wydarzenia z jego życia, a także świadomość, że jeszcze chwila, a poczuje potworny ból i umrze, gdy nagle przeraźliwy i głośny dźwięk tłuczonego szkła wyrwał go z krainy snów. Szybki powrót do rzeczywistości sprawił, że nie potrafił dokładnie powiedzieć, gdzie się znajduje i co się stało. Przetarł oczy i zobaczył, że przednia szyba jest pokryta gęstą siecią pęknięć, które odbiegały od jednego centralnego punktu w środku, przez co wszystko wyglądało jak pajęczyna. Był cały spocony, pewnie przez koszmar, a teraz doszedł do tego jeszcze przyspieszony oddech i uczucie strachu oraz zdezorientowania. To, co przeraziło go jednak najbardziej, to powoli ociekająca po szybie świeża krew. Jack kurczowo zacisnął palce na kierownicy tak mocno, że zbielały mu kostki. Miał wrażenie, że właśnie zaczynał się spełniać jego sen i to „coś”, co go ścigało zaraz pojawi się w polu widzenia, ale gdy nic podobnego się nie stało mężczyzna uspokoił się.
Przetarł szeroko otwarte ze zdziwienia oczy i powoli, jakby niechętnie wysiadł z samochodu. Jego filcowe buty utonęły kilka centymetrów w błocie. Gdy podniósł nogę, rozległo się nieprzyjemne mlaśnięcie i dziura po stopie napełniała się wodą. Jack nie lubił deszczowej pogody, a szczególnie związanych z nią konsekwencji, a ta należała do jednej z nich.
Przestało padać i ustały pioruny. Wyraźnie się jednak ochłodziło i wiał zimny, prawie lodowaty wiatr. Na niebie nie było ani jednej gwiazdy, za to zza ciemnych chmur wyjrzał księżyc. Był prawie idealnie okrągły zwiastując rychłą pełnię. Świecił jasnym światłem i doskonale można było ujrzeć jego usianą kraterami powierzchnię. Fores jednak zbyt wiele widział filmów w telewizji i za dużo czytał o tym, że pojawianie się księżyca w pełni w taką noc w lesie nie wróży nic dobrego. Potrząsnął głową na myśl o swej zbyt bujnej fantazji. Zwrócił uwagę na to, co się właściwie stało z jego fordem. Obejrzał samochód z przodu i ku swemu przerażeniu stwierdził, że przed lewym kołem leży jakieś martwe zwierzę. Z trudem schylił się, aby przyjrzeć się bliżej. Był to lis, jeszcze nie całkiem wyrośnięty, ale jego futro zamiast charakterystycznego, rudego zabarwienia, było całe przesiąknięte czerwienią krwi, więc to on musiał uderzyć w szybę. Fores nie widział, co o tym wszystkim myśleć, poczuł strach, gdy kolejny podmuch wiatru poruszył dużymi konarami drzew, prawie już bez liści. Można było usłyszeć charakterystyczny skrzyp starych gałęzi. Samotna jesienna noc w lesie to nieprzyjemna sprawa, szczególnie, gdy ma się uszkodzony samochód. Jackowi nasunęły się powiązania z amerykańskimi filmami grozy klasy B, gdyż jego sytuacja była bardzo podobna, brakowało tylko jakieś rozszalałej bestii, która rozszarpie go na strzępy. Mężczyzna rozejrzał się dookoła i z ulgą stwierdził, że odrobinę się przejaśniło, więc zamajaczyły przynajmniej kontury otaczającego go lasu. Zauważył, że kilkanaście metrów przed nim zaczynała się zwarta ściana drzew. Gdyby jechał jeszcze przez chwilę w tym mroku, to... Za jego plecami błotnista droga nikła w ciemności. Jack spojrzał na zegarek, była dopiero jedenasta trzydzieści, więc spał lada półtorej godziny, jednak po przeżytym szoku czuł się jakby odpoczywał całą noc.
Znów zaczął bardzo żałować tej wyprawy. Poczuł się samotny i z każdą chwilą potęgowało w nim uczucie zwątpienia. Gdzieś w oddali rozległo się pohukiwanie sowy, które zburzyło ciszę w leśnym ostępie. Jack wszedł z powrotem do auta. Na sąsiednim siedzeniu miał dużą latarkę, wziął ją i poświecił po termometrze. Wskazywał temperaturę 2 stopni Celsjusza. Wyszedł z forda, otworzył tylne drzwi i z siedzenia zabrał ciepłą kurtkę, którą na szczęście ze sobą zabrał. Z każdym oddechem z jego ust wydobywała się para. Założył kurtkę i zaczął się zastanawiać, co teraz robić. Podróż z powrotem piechotą była w tym mroku zbyt niebezpieczna.
Zupełnie zapomniał o wściekłości, teraz jego myśli koncentrowały się tylko na tym, aby jak najszybciej się stąd wydostać. Ocenił odległość do drogi asfaltowej na jakieś 25 kilometrów i zastanowił się, czy dałby radę dojechać. Gdyby spokojnie kierował, to może za jakieś dwie godziny mógł wrócić na twardą nawierzchnię, a tam zatrzymać jakiegoś kierowcę i wezwać pomoc drogową. Uznał to za dobry pomysł, więc wszedł z powrotem do samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce, lecz auto nie zapaliło. Zdenerwował się, jednak ponowił próbę, znów nic. Kiedy za trzecim i czwartym razem także nie przyniosło to żadnego skutku rąbnął pięścią w kierownicę. Co tym razem mogło się stać? Na desce rozdzielczej paliła się lampka wskazująca olej. Otworzył drzwi, zabrał latarkę, wysiał i podniósł klapę, aby zobaczyć, w czym rzecz. Zapalił światło latarki i intuicyjnie sprawdził poziom płynu. Ku jego zdziwieniu okazało się, że praktycznie go nie ma. Zajrzał pod samochód i od razu poczuł charakterystyczny zapach, musiał mieć wyciek. W takim razie z samochodem koniec, musiał porzucić pomysł powrotu. Co teraz? Pomyślał, że może gdzieś w pobliżu jest jakaś chata myśliwska z piecykiem i drewnem, a jak będzie miał szczęście, to trafi na jakiegoś leśniczego, który pomoże mu wyjść z kłopotów. Zgłębianie się w las w taką noc mogło być niebezpieczne, ale w porównaniu z pozostaniem w popsutym aucie było to bardziej rozsądne. Jeszcze raz zapalił latarkę i poświecił po drzewach rosnących przy drodze. Nagle zauważył coś niezwykłego na jednym z grubych pni. Zatrzymał tam snop światła na dłużej, żeby się upewnić, co to. Okazało się, że do kory przybita jest mała, drewniana tabliczka ze strzałką, wskazującą kierunek w głąb boru. Jack podszedł do drzewa i przejechał palcem po znaku, jakby nie wierzył, że istnieje naprawdę.
W jego głowie rozpoczęła się gonitwa myśli. Może warto iść za strzałką? To raczej pociągnęłoby za sobą niemiłe konsekwencje. Trzeba było szybko podjąć decyzję, nie mógł sobie teraz pozwolić na stratę czasu, bo liczyła się każda minuta. W końcu postanowił: pójdzie do lasu. Wyskoczył z samochodu, wziął latarkę i klucze, zamknął drzwi i okrążył pojazd. Wsunął klucz do zamka i otworzył bagażnik. Na rozłożonym kocu leżała starannie owinięta w odpowiedni materiał dubeltówka. Drewno lśniło jak nowe, metal błyszczał po wpływem sztucznego światła latarki. Zawsze, gdy ją trzymał, zachowywał się delikatnie, żeby nie uszkodzić swojego ulubionego przedmiotu.
Wziął ją teraz nie mniej delikatnie niż zawsze i zamknął bagażnik. Przewiesił sobie broń przez ramię i z powrotem stanął przed tabliczką. Sąsiednie drzewo znajdowało się w odległości metra, więc stanowiło idealne wejście do puszczy. W końcu postawił pierwszy krok miedzy drzewa i ostrożnie zaczął iść przed siebie.
2
W tym dniu także trafił do szpitala po nieszczęśliwym wypadku na budowie, kiedy to spadł z pierwszego piętra na hałdę piasku, co na szczęście skończyło się tylko złamaniem nogi.
Trochę zmian:
1. Także w czwartek trafił...
2. po tym jak spadł...
Brzmi lepiej i bardziej naturalnie.
27 Października przytrafił mu się ogromny pech, został wyrzucony z pracy.
1. dwudziestego siódmego października
nazwy miesięcy piszemy z małej litery. Cyfry (poza określeniem wieków i dat) zapisujemy słownie.
2. Zamiast przecinka, myślnik.
Zły szyk wyrazów.Przyszedł do zakładu, niczego złego nie przeczuwając,
nie przeczuwając niczego złego.
Na szczęście nigdy, mimo swoich 34 lat
zapis słowny: trzydziestu czterech lat
Nowy akapit wygląda, jakby bezpośrednio następował po wcześniejszym. Warto dodać coś takiego: Kiedy tam dojechał...Teraz żałował, że zdecydował się na taki krok.
niebo zaczęły zakrywać ciężkie, burzowe chmury granatowego koloru.
Wywal to w cholerę...
Z momentem, gdy wjechał do lasu, około godziny dziewiętnastej, zaczęło padać
Wjechał z momentem? Koślawe zdanie. Przerabiamy na:
Około godziny dziewiętnastej, kiedy wjechał do lasu, zaczęło padać
[1]Następnie niebo zasłoniło się tak bardzo, że trzeba było zapalić reflektory. [2]W końcu zapadła noc i zaczęły uderzać pioruny
1. Niebo zasłoniło się? bez sensu. Lepiej napisać, że niebo poczarniało...
2. Te pioruny tak znikąd się biorą...
Wszędzie było pełno kałuż, a ponadto woda spływała z wyżej położonych terenów.
Wywal...
Aż dwa powtórzenia: ponadto i ponownie piszesz, że zapadła nocTeraz nie wiedział, gdzie jest, ponadto zapadła już noc.
Wyłączył reflektory, ze względu na akumulator i zamknął oczy.
Ale skrót myślowy. Zamień na: Wyłączył światła, żeby zaoszczędzić akumulator...
Piszesz o osobie bohatera i nagle o deszczu? Dziwnie jakoś to wygląda...Serce waliło jak młot, pot kapał z twarzy, deszcz lał z nieba strumieniami.
Naraz w mózgu pojawiły się dziesiątki myśli
Przerysowane to...
A spojówki nie zabolały go?Przetarł szeroko otwarte ze zdziwienia oczy
Jego filcowe buty utonęły kilka centymetrów w błocie.
zatopiły się na kilka centymetrów
Mieszanie podmiotów.podmuch wiatru poruszył dużymi konarami drzew, prawie już bez liści.
Samotna jesienna noc w lesie to nieprzyjemna sprawa, szczególnie, gdy ma się uszkodzony samochód.
Ta i podobne informacje pojawiające się w tekście to "klimatozabijacze". Naprawdę sądzisz, że czytelnik nie wie, że jest tam niedobrze?
więc spał lada półtorej godziny
Nie pasuje mi to tutaj.
Na termometrwziął ją i poświecił po termometrze.
Nieładny skrót myślwy. Wskazująca poziom oleju...Na desce rozdzielczej paliła się lampka wskazująca olej.
Zapalił światło latarki
Yhy

Jestem innego zdania.Zgłębianie się w las w taką noc mogło być niebezpieczne, ale w porównaniu z pozostaniem w popsutym aucie było to bardziej rozsądne.
O tekście: zapowiada się ciekawie. Dobrze budujesz klimat, rzucasz kilkoma ciekawymi szczegółami, strasz się kreować porządne opisy. W pewnym momencie, kiedy pęka szyba naprawdę byłem cholernie zaciekawiony, o co tutaj chodzi. To były mocne strony, a teraz czas na słabe. Masa powtórzeń w tekście, brak akapitów, kilka zbędnych wstawek - to wszystko psuje odbiór. Chyba najsłabszym ogniwem opowiadania jest wrzutka wszelkich "klimatozabijaczy": a to, że było strasznie, a to, że było źle, a to że się denerwował. Za dużo tego.
O stylu: Płynny i logiczny. Dziwne nie? I nie ma inaczej - dobrze wyważasz ilość informacji i zdania nie są za długie. Zapewniam, że gdyby tekst został wydrukowany (a widzę, że nie był), zobaczyłbyś wiele potknięć a odbiór gotowego fragmentu (i poprawionego) byłby znacznie przyjemniejszy. Nie mniej, to co przeczytałem, rokuje dobrze. Pod jednym warunkiem. Jak wypolerujesz tekst. W horrorze nie ma miejsca na potknięcia, chyba, że bohatera.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
3
Plus za kreowanie bohatera. Nie jest to wysoki poziom, ale ważne, że w ogóle jest, że postać ma osobowość, jego psychika nie jest w 2D. To najważniejsza część horroru. Stworzyć przekonującą postać, otoczenie i potem zmieszać to z nieprzyjemnymi rzeczami, aby czytelnik mógł współodczuwać.
Nie podobał mi się jednak opis zewnętrzny Jacka. Chodzi o to, że był tak wciśnięty nagle, gdzieś w środku, zupełnie znikąd, bez jakiś podstaw. Sam opis jest w porządku, ale powinieneś go inaczej umiejscowić.
Ogólnie całkiem niezły wstęp, zgadzam się z Martinusem, że potrafisz zbudować klimat, ale jednocześnie zdarza Ci się go pogarszać wspomnianymi klimatozabijaczami (super słowo
). Zdawaj się na wyobraźnię czytelnika. Zaufaj mu.
Nie sądzisz, że np. lepiej by było po tym pierwszym zdaniu zakończyć rozdział, a następny zacząć opisem ucieczki? Czytelnik nie wie, co się dzieje, jest zaciekawiony, rośnie napięcie, a dopiero potem okazuje się, że to koszmar. + ten lis i rozbita szyba, co było naprawdę fajnym momentem.
Radziłbym też rozstrzelać ten tekst, tj. dać mu więcej akapitów, żeby było przejrzyściej i przyjemniej się czytało. Następna sugestia to, że czasem zamiast pisać "Jack był zdenerwowany" mógłbyś wstawić coś w rodzaju "Pięknie. Ślicznie po prostu. Cudownie - myślał.", albo tylko opis jak np. uderza kilka razy w kierownicę, albo krzyczy. Nie opisuj tego, co możesz pokazać.
Niezły wstęp. Potrzebne są pewne poprawki, szlify, ale tekst ma potencjał, żeby być dobry. Pracuj nad nim i z chęcią zobaczę, co dalej.
Pozdrawiam.
Nie podobał mi się jednak opis zewnętrzny Jacka. Chodzi o to, że był tak wciśnięty nagle, gdzieś w środku, zupełnie znikąd, bez jakiś podstaw. Sam opis jest w porządku, ale powinieneś go inaczej umiejscowić.
Ogólnie całkiem niezły wstęp, zgadzam się z Martinusem, że potrafisz zbudować klimat, ale jednocześnie zdarza Ci się go pogarszać wspomnianymi klimatozabijaczami (super słowo

(...) i w końcu odgłosy deszczu powoli ukołysały go do snu.
Miał koszmar.
Nie sądzisz, że np. lepiej by było po tym pierwszym zdaniu zakończyć rozdział, a następny zacząć opisem ucieczki? Czytelnik nie wie, co się dzieje, jest zaciekawiony, rośnie napięcie, a dopiero potem okazuje się, że to koszmar. + ten lis i rozbita szyba, co było naprawdę fajnym momentem.
Radziłbym też rozstrzelać ten tekst, tj. dać mu więcej akapitów, żeby było przejrzyściej i przyjemniej się czytało. Następna sugestia to, że czasem zamiast pisać "Jack był zdenerwowany" mógłbyś wstawić coś w rodzaju "Pięknie. Ślicznie po prostu. Cudownie - myślał.", albo tylko opis jak np. uderza kilka razy w kierownicę, albo krzyczy. Nie opisuj tego, co możesz pokazać.
Niezły wstęp. Potrzebne są pewne poprawki, szlify, ale tekst ma potencjał, żeby być dobry. Pracuj nad nim i z chęcią zobaczę, co dalej.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"