
-----------------------------------
Prolog
W roku 2276, po wielkim skoku technologicznym spowodowanym przez rewolucję w dziedzinie cybernetyki, nanotechnologii i biologii ludzkość wspięła się na kolejny poziom ewolucji. Codziennością stało się łączenie człowieka i maszyny, zapewniono sobie także częściową nieśmiertelność poprzez przeszczep mózgu do specjalnie przygotowanego wcześniej ciała zbudowanego z części organicznych i mechanicznych porośniętych tkanką, nad biorytmem którego pieczę sprawowały specjalnie zaprogramowane i przygotowane do swego zadania nanomaszyny.
Niestety na taki rodzaj nieśmiertelności pozwolić mogli sobie jedynie najbogatsi. Społeczeństwo ludzkie zostało rozdarte na bardzo bogatych i biednych. Nie było już wiele miejsc pracy, technologie stawały się coraz tańsze i firmy mogły sobie pozwolić na zakup coraz to lepszych modeli robotów którymi zastępowano ludzkich pracowników. Ale nie to jeszcze było najgorsze.
Rozwój globalnego terroryzmu spowodował ograniczenie praw obywateli. Każda część ludzkiego życia zależała od wysoko rozwiniętej technologii. Roboty strażnicze patrolowały ulice miast skanując każdego napotkanego przechodnia w celu odnalezienia jakiegokolwiek rodzaju broni – od plastikowego noża dodawanego gratis do jedzenia w przydrożnych restauracjach aż po wszelkiego rodzaju pistolety i karabiny szturmowe zdolne posiekać na kawałki każdą masę organiczną a także organizm cybernetyczny. Każdy fałszywy ruch podczas skanowania, czy to odwrócenie się tyłem, czy też próba ucieczki kończył się śmiercią obiektu skanowanego.
Wszystkie maszyny; cyborgi, androidy i roboty zostały podłączone do GSKM (Globalnej Sieci Kontroli Miast) dzięki której władze mają kontrolę nad wszystkim co dzieje się w mieście. Każdy nowy przybysz wkraczający do miasta jest skanowany – informacje które trafiają do władz to dane biometryczne organizmu, a także stan psychologiczny umysłu. Gdy analiza danych zostanie zakończona przybysz zostaje wpuszczony do miasta lub zatrzymany i odesłany na pustkowia.
Po ostatniej wojnie atomowej i pokonaniu Zjednoczonych Krajów Arabskich, błękitna planeta nie wygląda już tak jak dawniej. Ziemia usłana jest szczątkami domów, pojazdów i kości niegdyś żywych istot. Bardzo rzadko napotyka się jakąkolwiek roślinność, a jeśli już, to są to najwyżej mchy i porosty. W wielu miejscach na świecie promieniowanie po wybuchu bomb atomowych utrzymywać będzie się jeszcze prze kilka tysięcy lat, jak by tego było mało w wielu miejscach użyto tak zwanych brudnych bomb wypełnionych eksperymentalnymi wirusami które zabiły znaczną część ludzkości. Dlatego Organizacja Narodów Zjednoczonych i kraje wysoko rozwinięte podjęły decyzję o odizolowaniu miast i hermetycznym ich zamknięciu w kopułach ochronnych z maszynami filtrującymi powietrze z wirusów i nieprzepuszczającymi szkodliwego promieniowania. Mimo bardzo wysokich środków bezpieczeństwa terroryzm nadal istnieje. Nie polega on już na akcjach zbrojnych ale na cyber-atakach na sieć GSKM z której można ukraść choćby plany robotów i stworzyć ich własne wersje których pierwszą dyrektywą jest anihilacja każdej napotkanej żywej istoty. Takie roboty wypuszczane są na ulice miast, a że wyglądają identycznie jak rządowe roboty strażnicze, sieją naprawdę wielki zamęt.
Rozdział I: Kolejny zwykły dzień agenta FBWC
Nazywam się Craig Connors. Jestem agentem Federalnego Biura Walki z Cyberprzestępczością. Właśnie dostaliśmy informacje o przeprogramowanym robocie szalejącym na skrzyżowaniu ulic Waszyngtona i Edwards’a. W moim wszczepionym pod uchem komunikatorze słychać głos krzyczącego sierżanta Stevensona.
- Connors! Jedna z tych cholernych maszyn znów zaczęła świrować! Zabieraj swoje du**ko do radiowozu i ruszaj na miejsce! Jest już kilka ofiar, lepiej szybko tam się pojaw inaczej te skurczybyki z rządu znów się do nas dobiorą i obetną nam budżet. No jazda!
- Tak jest Sir. Bez odbioru.
No i jak to ładnie nazwał sierżant „zabrałem swoje dupsko” z mojego biura. Po drodze czekało na mnie kilka bardzo popularnych w tych czasach gadżetów firmy Bio-Tech:
- skaner siatkówki oka,
- skaner odcisków palców,
- analizator fali dźwięku służący do autoryzacji głosu personelu,
plus chyba najgłupszy wynalazek – skaner stóp.
Nie mam bladego pojęcia kto do cholery wpadł na pomysł skanera stóp. Co nim kierowało? Jakaś wyższa idea? A może skrajny fetyszyzm z uwielbieniem tych części ludzkiego ciała? Mniejsza z tym. Brak mi teraz czasu aby o tym rozmyślać, zanim dobiegnę do tych dziwacznych kawałków elektroniki muszę ominąć kilka naturalnych przeszkód na korytarzu prowadzącym do garażu. Zazwyczaj przeszkody te nie mają w sobie nic ciekawego – ot, krzesło, jakieś skonfiskowane komputery czekające aż ktoś łaskawie przetransportuje je do magazynu dowodów, porozrzucane przez sierżanta plastikowe kubki od kawy czy też stara, podchodząca pod osiemdziesiątkę pani Watts z tym jej fałszywym wyrazem twarzy, która obsługuje u nas roboty sprzątające chyba od …zawsze, no, przynajmniej od kiedy pamiętam.
Nie wszystkie przeszkody to „martwa natura” które wymieniłem wcześniej. Czasami można też spotkać tą seksowną, czarnowłosą, uwodzicielską sekretareczkę Lilli. Akurat miałem ten fart że właśnie wchodziła do swojego biura i miałem na co zerknąć w tym szaleńczym „biegu przez płotki”. Ta przedstawicielka płci pięknej jak zwykle pobudza zmysły, przyznam się że przez umysł przeleciało mi kilka dość ciekawych myśli związanych z starożytną sztuką nazywaną Kamasutrą. Pech chciał iż w natłoku marzeń o dopompowaniu sobie endorfiny do mózgu potknąłem się o robota sprzątającego starej i brzydkiej pani Watts. Robot razem ze mną z hukiem wylądował na podłodze uwalniając ze swojego zasobnika stertę śmieci wymieszaną z milionami drobinek kurzu. Wszystko to zaczęło unosić się w powietrzu tworząc mgłę zza której sędziwa sprzątaczka wyglądała jak mityczny potwór z bagien.
- Chuligaństwo w biały dzień! Niech cię szlag! – burknęła
- Szlag to trafił pani byłego męża kiedy wytrzeźwiał i zobaczył co leży w jego łóżku, miał nieziemskiego farta że pod oknem waszego domu stała akurat śmieciarka, dzięki temu zwiał z nory wyliniałej tygrysicy, nieprawdaż? – odpowiedziałem zbierając się ze sterty śmieci i kurzu.
Pani Watts poczerwieniała ze złości ale nie wydusiła z siebie więcej dźwięków. Znam tą historyjkę bardzo dobrze, mieli podpisaną intercyzę. Jej mąż próbował włamać się do jej domowego, komputerowego depozytu kredytów aby wyczyścić konto i zostawić tego lądowego wieloryba leżącego w jego łóżku z pustym kontem. Niestety głąb miał małe umiejętności hakerskie. Po wprowadzeniu niepoprawnego hasła trzy razy pod rząd został rażony niewielkim ładunkiem elektrycznym. W spazmach wyleciał przez okno i trafił prosto do wspomnianej wcześniej, akurat przejeżdżającej śmieciarki. Kamera zamontowana w depozycie zarejestrowała niedoszłego rabusia z idiotycznym wyrazem twarzy wykrzywionym po porażeniu elektrycznością i przesłała nagranie wprost do naszej agencji. Kilka godzin później mąż pani Watts został aresztowany i przewieziony do kriogenicznego zakładu karnego gdzie zamraża się bandytów na pewną ilość czasu określoną w paragrafach kodeksu karnego.
Gdy w końcu dotarłem do skanerów, wykonałem odpowiednie czynności i przebrnąłem przez analizator fali dźwięku mówiąc moje standardowe:
- Witam elektroniczna kupo g**na, tu agent Craig Connors, otwieraj te pi*******ne drzwi. Pozdrowienia dla żony twojego twórcy.
A z głośniczka maszynki, jak zwykle wydobyło się:
- Witam agencie Connors. Miłego dnia i niech sprawiedliwość zapanuje nad światem!
Jaaasne – pomyślałem. Gdyby życie było sprawiedliwe, z dwóch pewnych w nim rzeczy wykreślono by przynajmniej podatki.
Właśnie znalazłem się w szatni, z moimi najlepszymi przyjaciółmi – spluwami dużego kalibru. Pamiętasz jak wspominałem o idiotycznym skanerze stóp? Właśnie takie gówno montują przy szafkach. Musisz wiedzieć iż ten debilny gadżet odczytuje dane z kodów kreskowych znajdujących się na butach które przypisane są do każdego agenta. W dodatku każda para butów ma w sobie nadajnik dzięki któremu „góra” zawsze wie gdzie się znajdujemy. Stanąłem więc na skanerze i po autoryzacji moich butów drzwi szafki stanęły otworem. Z radością powitałem mojego serdecznego druha – karabin szturmowy, model MXG3000. Nie lubiłem nazw kodowych więc nazywałem go po prostu „rozpieprzacz”. Z szafki zabrałem także nieodłączną część mojego image’u – kubańskie cygaro. Kiedyś były nielegalne ale importerzy zwietrzyli kasę i rząd postarał się o zalegalizowanie, a że to zawsze był chodliwy towar – także o konkretne opodatkowanie.
Otworzyłem drzwi (znów skaner odcisków palców) i wsiadłem do mojego radiowozu, włączyłem silnik poprzez autoryzację głosu a następnie na dotykowym ekranie z trójwymiarowej mapy miasta wybrałem skrzyżowanie ulic Waszyngtona i Edwards’a. Pozostało tylko czekać aż komputer pokładowy automatycznie pokieruje radiowóz do wybranego przeze mnie miejsca.
Gdybym był turystą w tej metropolii z pewnością podziwiałbym widoczne po drodze dobrze oświetlone, migające feeriami barw, automatycznie sterowane przez sieć GSKM kabiny, które dawno temu zastąpiły zwykłe samochody, autobusy i tramwaje. Ale nim nie jestem, wolę w tym czasie sprawdzić stan amunicji i zapas magazynków przyczepionych do mojego kombinezonu, a następnie spróbować pobić rekord sierżanta w przeładowywaniu broni z zamkniętymi oczami.
- O rzesz k***a jego mać!
- Rozpieprzacz staruszku! Nie rób mi tego znowu, musiałeś kurwa zaciąć się akurat teraz.
Właśnie byłem blisko pobicia rekordu. Niestety znów miałem pecha. Usunąwszy usterkę w postaci zacięcia się mojego ulubionego przyjaciela otworzyłem drzwi pojazdu gdyż właśnie dojechałem na miejsce rzeźni. Wysiadłem z radiowozu i przylgnąłem do pobliskiej ściany. Nieco dalej słychać było krzyki i metaliczny dźwięk wypluwanych pocisków z działka typu „vulcan” doczepionego do każdego, standardowego modelu robota strażniczego.
Ostrożnie wyjrzałem zza ściany i ujrzałem naprawdę makabryczny obraz – około dwudziestu rozerwanych na strzępy ciał i pełno krwi, ściekała ona także z robota strażniczego co było dowodem tego, że ofiary nie leżą tutaj zbyt długo. Gdyby tylko ten cholerny radiowóz jeździł szybciej mógłbym ich uratować.
Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem kawałek zniszczonego muru za którym mógłbym się schować. Trzeba było jednak przebiec przez pole widzenia tej popieprzonej maszyny strażniczej, a dobrze byłoby abyś wiedział iż reaguje ona na ruch – gdy ktoś poruszy się w jej polu widzenia nie minie sekunda a zostaje z niego dymiąca kupa flaków w sosie własnym z krwi i organicznych wydzielin. Musiałem szybko coś wymyślić aby jakoś przemknąć przez otwarty teren mający tak na oko, do trzech metrów. Nagle usłyszałem znajome piski, to były …szczury!
Zdążyłem złapać jednego. Szamotał się i próbował ugryźć. Wyszeptałem:
- Przepraszam mały, albo ty albo ja i kolejni mieszkańcy tego zasyfiałego miasta.
Szczur poszybował w otwartą przestrzeń korytarza pomiędzy ścianą przy której stałem a tą za którą chciałem się schować. Usłyszałem:
- Cel namierzony. Funkcja priorytetowa: eksterminacja.
Kiedy robot zaczął strzelać do lecącego w powietrzu szczura i „rozmieniać go na drobne”, przebiegłem do mojej od kilku minut upragnionej kryjówki. Robot wyśledził mój ruch ale nie zdążył skierować na mnie działka. Z jego głośników wydobywało się ostrzeżenie:
- Proszę o wyjście z ukrycia i ustawienie się przed skanerem robota strażniczego aby mógł sprawdzić czy jesteś przykładnym obywatelem lub obywatelką. Dziękuję za współpracę.
Siedząc nadal za zniszczonym murem wyciągnąłem z niego jedną, sypiącą się cegłę. Dzięki temu mogłem dorwać skubańca zza mojej tarczy. Mogłem oddać jedynie jedną salwę z Rozpieprzacza, ale to najwyżej mogło uszkodzić maszynę a nie ją zniszczyć. Za cel obrałem sobie metalowe ramię na którym trzymało się działko. Bez niego robot będzie bezbronny. Z uśmiechem na ustach powiedziałem:
- Żryj ołów blaszany sk******u.
Seria pocisków z Rozpieprzacza odcięła ramię z morderczą bronią które z hukiem uderzyło o ulicę.
- Dyrektywa: Wzywanie posiłków …bzzzt – wykasow-w-www-ana – błąd E745.
- Dyrektywa: Wzywanie posiłków …bzzzt – wykasow-w-www-ana – błąd E745.
- Dyrektywa: Wzywanie posiłków …bzzzt – wykasow-w-www-ana – błąd E745.
Widocznie cyberprzestępcy mu ją wymazali. Mówi się trudno, a dopiero się rozkręcałem. Schowałem Rozpieprzacza do kabury na plecach. Dzięki wzmacniaczom mięśni zamontowanym w moim kombinezonie podniosłem działko „vulcan”, wyrwałem z niego odcięte ramię robota i odnalazłem spust manualny. Dobrze, że nadal go montują. Namierzyłem blaszanego sk******a z którego ciągle wylatywały jeszcze iskry po amputacji ramienia.
- Żegnaj dupku – powiedziałem.
I oddałem niszczycielską salwę pocisków w stronę robota strażniczego. Trzymałem spust aż z blaszanej puszki zostały …powiedzmy to w przenośni – tylko pie******e żyletki.
Rzuciłem działko na stertę żelastwa, pochwaliłem swoją broń:
- Rozpieprzacz, dobrze dzisiaj się sprawiłeś. Tylko mi się k***a więcej nie zacinaj.
Zapaliłem moje ulubione kubańskie cygaro zwycięstwa i skontaktowałem się z sierżantem.
- Witam Sir. Robota wykonana.
- Dobrze słyszeć. Wezwać techników do rozebrania robota?
- Nie Sir. Proszę raczej wezwać śmieciarzy. Będzie trochę syfu do recyklingu – zwolennicy metalowych, automatycznych szczoteczek do zębów będą zadowoleni, będzie je z czego zrobić. Bez odbioru.