Kraina Szarów [industrial/postapo]

1
Witam serdecznie po długiej nieobecności. Prezentuję mały industrial napisany na konkurs "Człowiek po Darwinie" z Uniwersytetu Śląskiego. Wspólnego projektu wydziałów filologii i biologii.





Kraina Szarów





   

   Strach ma wielkie oczy. Zwłaszcza, kiedy podsyca go intensywna propaganda. Ogłupione społeczeństwo potrafi wymordować całe pokolenie, bez mrugnięcia okiem. Bo czymże jest zabicie Wyrzutka? Przecież to nie są ludzie, tylko robaki. Piekielne istoty, które przyszły na świat po to, żeby go zniszczyć. Rząd nie kłamie, w końcu zatrudnia sztab specjalistów. Badania są jednoznaczne, a wnioski oczywiste. Nie można Wyrzutkom pozwolić na przetrwanie. Jeszcze zaczną się rozmnażać. I co wtedy? Skutki są nieprzewidywalne. Jedyną metodą jest natychmiastowa i całkowita eksterminacja. Od tej pory, każdy kto zabije Wyrzutka, otrzyma od władz swojego miasta akumulator i pięć kilo wojskowych konserw. Któż nie chciałby rozkoszować się prawdziwym mięsem przy świetle żarówki? Taka szansa przytrafia się raz w życiu!



***



Głowacz przetarł spocone czoło, nie mogąc wyjść z podziwu, jak wiele potrafi znieść człowiek, żeby uratować własną skórę. Człowiek… Głowacz długo zastanawiał się nad znaczeniem tego słowa. Przez wiele lat uważał je za obraźliwe, jednak ostatnio doszedł do wniosku, że może określać się tym mianem. Ecce homo. Tak, to brzmi dumnie. Poczuł narastającą euforię. Chciał wyjść na ulice i wykrzyczeć wszystkim w twarz: Jestem człowiekiem! Słyszycie?! Natychmiast odrzucił ten idiotyczny pomysł. Wykonał kilka głębokich wdechów i oczyścił umysł. Kryzys opanowany. Nikogo nie obchodziły jego wyznania. Wystawiłby się – nic więcej. Był Wyrzutkiem, a takich czekała tylko śmierć. Jeżeli chcieli go dopaść, powinni się trochę wysilić. Westchnął, wracając do pierwszej myśli.

Nie przypuszczał, że jego wątłe ciało wytrzyma tak wiele. Właśnie - ile? Minął już chyba miesiąc, odkąd zszedł do tego bunkra. Niewidoczne dłonie opuściły ręczną windę na dno sarkofagu, zbudowanego w czasach, kiedy ludzkość bała się spoglądać w niebo. Nigdy nie został wykorzystany, a teraz zamieszkiwali go Szarowie. Znaleźli tu bezpieczny dom, schronienie przed kwaśnymi deszczami i piaskowymi burzami. Mogli poświęcić się swojej religii, dawno zapomnianej na powierzchni – literaturze.

Wyrzutek wstał powoli, opierając o ścianę wychudzone ciało. Był wyczerpany, ale musiał rozprostować nogi. Popielate postacie mijały go obojętnie, sunąc bezgłośnie przez korytarz. Głowacz westchnął, wbij wzrok w podłogę i pogrążył się w zadumie.

Czym dla człowieka jest miesiąc? Ułamkiem życia? Fragmentem roku? Mgnieniem oka? Dla niego był wiecznością i nie ma w tym żadnej przesady. Niech ktoś spróbuje wytrzymać trzydzieści dni w betonowym schronie, gdzie kolebkowe sklepienie wisi nisko nad głową, powietrze jest tak gęste, że staje się namacalne, a każdy dźwięk grzęźnie w nim i gaśnie po kilku krokach. Gdzie kilometrami wiją się tunele, oświetlane przez nieliczne jarzeniówki, bezsilne w starciu z wszechobecnym mrokiem. Cienie poruszają się na granicy wzroku i szepczą złowrogo, karmiąc wybujałą wyobraźnię.

Najgorsza była jednak samotność. Szarowie udzielili mu azylu, ponieważ był ostatnim przedstawicielem swojego rodzaju. Zlitowali się nad nim. Ukrywali przed światem, karmili, uczyli, ale nie potrafili obdarzyć uczuciem. Nie został już nikt, kto mógłby pokochać Głowacza. Wszyscy byli martwi.

W oddali zapanowało poruszenie. Musiało wydarzyć się coś ważnego, ponieważ Szarowie rzadko okazywali emocje. Czasem myślał, że po prostu ich nie mają. Chociaż nie… Widział ich podniecenie, wywoływane przez książki. Uwielbiali je. Co kilka dni, jeden z nich przynosił nowy wolumin, zbierając całą społeczność wokół siebie. Wszyscy wzdychali z podziwem, chichotali, przepychali się – jak zwierzęta przy wodopoju. Kiedy zajęto już swoje miejsca, a gwar ustępował, przystępowali do rytuału. Każdy, z nabożną czcią, odczytywał jeden akapit. Nie miało znaczenia, czy to naukowe opracowanie, traktat filozoficzny, czy baśnie Braci Grimm. Chłonęli wiedzę i przekazywali ją dalej, dzieląc się nią sprawiedliwie. Głowacza zawsze przepuszczali do przodu – jako jedyny nie potrafił czytać, więc postanowili nauczyć go tej sztuki. Nie był pełnoprawnym członkiem społeczności, ale wiedział, że spotkał go wielki zaszczyt. Jego mózg w mig przyswajał wszystkie informacje. Bez trudu pojął zasady pisania i czytania w swoim języku, a także w kilku obcych – nawet w grece i łacinie. Zdobył ogromny szacunek, pozwolili mu zostać tak długo, jak tego potrzebował. Tylko jedna myśl nie dawała mu spokoju: skąd oni brali te wszystkie książki? Na powierzchni nie została ani jedna – nie było nawet tabliczek z nazwami ulic, urzędów, czy barów szybkiej obsługi. Ludzkość utraciła zdolność pisania i czytania, chociaż bardzo pragnęła naprawić dawne błędy. Bezskutecznie.

Oczywiście, nikt nie zdradził Wyrzutkowi tajemnicy. Szanowany, czy nie – był obcym, a takim nie można powierzać największych sekretów. Rozumiał to i nie naciskał. Nie był pewien, do czego zdolni są Szarowie. To bardzo dziwne istoty. Wszyscy jednolici, niemal nie do rozróżnienia. Kobiety nosiły stare suknie z bufiastymi rękawami i kamizelkami, a na głowach, przystrojonych wiankami, zaplatały warkocze – młodsze dwa, starsze jeden. Mężczyźni ubierali krótkie tuniki i spodnie w kant. Wszystko mieli szare, jakby przykryte warstwą kurzu, czy popiołu – nawet kwiaty i włosy. Ich skóra, wysuszona i pomarszczona, również przybrała popielatą barwę, a oczy zasnuwał dym, leniwie krążący na dnie gałek. Nieprzyjemny widok.

Coraz więcej Szarów przechodziło obok Głowacza, zmierzając w stronę jedynego wyjścia – szybu windy. To było niepokojące. Od dawna nikt nie wyprawiał się na powierzchnię, a zapasy bunkra wystarczyły jeszcze na długie lata. Widocznie ktoś z zewnątrz pofatygował się do tej zapomnianej krainy.

Wyrzutek bardziej martwił się o podziemną społeczność, niż o siebie. Ktokolwiek zapragnął ich odwiedzić, na pewno doniesie władzom o prądzie elektrycznym. Schron posiadał generatory, mogące zasilać wszystkie instalacje przez dziesięciolecia. Szarowie nieomieszkali ich wykorzystać – po co zadymiać tunele łojówkami, albo smrodzić lampami naftowymi? Wentylacja posiadała obieg zamknięty, a filtry powoli traciły swoją wydajność. Był przekonany, że Rada Miasta nie podzieli tej przezorności i nałoży na biedaków surowe sankcje, zaczynając od grabieży generatorów. Produkowanie własnego prądu było surowo zakazane, ze względu na niedostatek surowców, a tak wydajne źródło energii na pewno znajdzie inne zastosowanie.

Ktoś szarpnął Głowacza za rękaw, wyrywając go z zadumy. Spojrzał na przestraszonego Szara i skrzywił się nieładnie. Z pozoru był spokojny, jak zawsze. Nie wykonywał nerwowych ruchów, a jego twarz pozostała niewzruszona. Zdradzały go tylko ten straszny dym w oczach, wirujący niespokojnie, jakby targany porywistymi wiatrem.

- Przyszli – powiedział Szar donośnym, pozbawionym barwy głosem.

- Kto? – zapytał naiwnie Wyrzutek, odrywając plecy od ściany. To było oczywiste, ale nie chciał dać wiary.

- Przyszli po ciebie – odparł mężczyzna, spoglądając przez ramię. – Zaraz tu będą. Chodź.

   To powiedziawszy, ruszył pośpiesznie przed siebie. Głowacz nie miał wyboru – musiał podążyć za nim. Lawirowali tunelami przez kilka minut. Wszystkie wyglądały tak samo, ale Szar prowadził pewnie, ani razu nie wahając się na skrzyżowaniach. W końcu dotarli do ślepego zaułka. Wyrzutek chciał już prychnąć lekceważąco i wyśmiać przewodnika, lecz poczuł chłód, bijący od lewej ściany. Tak bardzo przyzwyczaił się do gorąca panującego w bunkrze, że powiew wydawał się lodowaty. Poza tym, w murze ginęły kable, podczepione pod sufitem. Mężczyzna machnął dłonią i kazał mu się zbliżyć.

- Przechodź – zakomenderował.

- Przez ścianę? – zdziwił się Głowacz. Co tu się dzieje?

Szar nie odpowiedział. Zamiast tego, wsunął rękę w beton – na wysokość łokcia. Pierwszą reakcją Wyrzutka było osłupienie, które nagle przerodziło się w zrozumienie. Zapomniana technologia. Czytał o tym.

Podszedł do ukrytego przejścia i klepnął towarzysza w ramię.

- Dziękuję – powiedział z wdzięcznością.

- Idź cały czas prosto. Na piątym rozdrożu skręć w prawo. Potem omiń trzy skrzyżowania i na czwartym ponownie skręć w prawo. Dostaniesz się do nas drugim wejściem. W tym czasie pozbędziemy się intruzów.

- Miejmy nadzieję.

- Idź.

   Głowacz wszedł w ścianę, zakłócając na chwilę projekcję. Beton wyginał się i trzeszczał, miejscami niknął albo zmieniał barwę. To trwało zaledwie kilka sekund. Po drugiej stronie, tuż nad głową, wisiało małe, okrągłe urządzenie, podłączone do jednego z kabli, pnących się teraz w górę, wzdłuż zardzewiałej drabiny, przyczepionej do muru. Mechanizm generował snop światła, idealnie pokrywający przejście, wielkości drzwi, które właśnie pokonał. Od tej strony iluzja nie działała. Wyrzutek widział, jak jego przewodnik macha na pożegnanie i odchodzi w mrok. W tej samej chwili, usłyszał potężny huk. Czyżby strzał? Musieli się go bardzo bać, skoro zabrali ze sobą broń palną. A może lękali się Szarów? Teraz nie było to ważne. Czas ratować własną skórę.

   Szyb był bardzo wysoki, a szczebelki śliskie i mokre. Z góry nieustannie kapała woda. Na całe szczęście, co kilkanaście metrów wisiał mały balkonik, na którym Głowacz mógł odpocząć. Nie był wysportowany. Nie z lenistwa, po prostu jego ciało nie było przystosowane do wysiłku. Taki się urodził. Cudowny mózg, chłonący informacje, jak gąbka, pozwalał mu w miesiąc nauczyć się tyle, ile niektórzy nie potrafili przez całe życie. Kosztem były niewykształcone mięśnie, uznane przez naturę za zbędne. Ironia losu. Był stworzeniem idealnie przystosowanym do funkcjonowania w świecie, który już dawno nie istniał.

   Wspinaczka w końcu dobiegła końca. Wyrzutek usiadł na szczycie, dysząc ciężko. Nie miał już sił, ale chęć przetrwania kazała mu wstać i ruszyć przed siebie. Nie potrafił oszacować, ile metrów pokonał. Może trzysta? W każdym razie, zajęło mu to sporo czasu i cieszył się, że oprawcy nie odnaleźli sekretnego przejścia, kiedy wisiał bezradny.

   Na tym poziomie, tunel był zdecydowanie węższy i wyższy. Beton zastąpiły brunatne cegły, nie dające dobrej izolacji. Duszną, klaustrofobiczną atmosferę przegnał przeciąg, który hulał w korytarzu jak opętany. Przejmujący chłód przeszywał ciało Głowacza i obgryzał kości. Mimo wszystko, musiał przeć naprzód, w pomarańczowym świetle wysłużonych żarówek.

   Minął już dwa skrzyżowania, gdy echo przyniosło ze sobą szczęk metalu i huk obcasów uderzających o posadzkę. Po chwili, dołączyły do nich złowrogie okrzyki. Głowacz doszedł do wniosku, że wróg odkrył drugie wyjście. Jeżeli tak się stało – został odcięty. Mógł wrócić tą samą drogą, ale był przekonany, że na dole czekał na niego metalowy hak i powróz. Chcieli go wypłoszyć. On był lisem, a oni nagonką.

   Przystanął na moment, próbując zorientować się w sytuacji. Musiał znaleźć drogę ucieczki, albo przynajmniej wymanewrować przeciwników. Rozejrzał się dookoła, szukając punktu zaczepienia. Natychmiast zauważył, że parę metrów wcześniej, gruby kabel niknął w lewej odnodze korytarza. Wprawdzie Szar kazał mu skręcić dopiero na piątym skrzyżowaniu, ale Głowacz nie miał innego wyjścia. Przewód musiał dokądś prowadzić. Cofnął się więc parę kroków i ruszył jego śladem.

   Dlaczego ludzie tak go nienawidzili? Dlaczego pragnęli jego śmierci? Czego się obawiali? Przecież mógł zbawić świat. Teraz, kiedy odnalazł krainę Szarów, mógł zwrócić ludziom pismo, które niegdyś odrzucili. Wiedział jednak, że gest nie zostałby doceniony. To bydło nigdy nie okazywało wdzięczności. Powiesiliby go na nieczynnej latarni, zawłaszczając jego dar dla siebie. Nie… Oni nie zasługiwali na ratunek. Niech radzą sobie sami.

   Tunel prowadził cały czas prosto – czasem przecinały go kanały, nad którymi przerzucono stalowe mostki. Po około kilometrze, kabel zboczył w lewo i zanurzył się w ściekach. Głowacz zawahał się. Nie miał ochoty na cuchnąca kąpiel, ale z drugiej strony, korytarz nie dawał żadnego schronienia. Jeżeli wpadli na jego trop, musiał jakoś zmylić pościg. Pod tym względem, nurkowanie w fekaliach wydawało się dobrym pomysłem.

   Jak na zamówienie, w oddali znów rozbrzmiały krzyki oprawców. Wyrzutek zastygł w bezruchu. Wrzaski zbliżały się w szybkim tempie. Nie miał więc wyboru – usiadł na skraju mostka, po czym powoli zsunął się do kanału. Do jego nozdrzy natychmiast wdarł się paraliżujący smród. Kilkudniowy post okazał się zbawienny – nie miał czym zwymiotować, więc mdłości szybko ustały. Dobrze, że woda sięgała mu tylko do piersi. Westchnął ciężko i przywarł do lewej ściany, szukając dłonią kabla, który musiał znajdować się gdzieś pod powierzchnią. Znalazł go bez trudu. Nie miał wątpliwości – przewód prowadził na wprost, w stronę ściany.

   Kiedy Głowacz dotarł do zapory, zorientował się, że delikatny prąd popycha jego nogi do przodu. Musiało tam być jakieś ujście. Tupot ciężkich buciorów dochodził już zza rogu – musiał zaryzykować. Najwyżej się utopi, trudno. Wolał śmierć w gównie, niż tortury. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i zanurzył się w cieczy. Lepka maź w kilka sekund zapchała nos i uszy, obkleiła brwi, rzęsy i włosy. Chwycił oburącz kabel i pociągnął ostrożnie. Jego ciało ruszyło powoli, poprzez wąski tunel, wybity wieki temu w masywnej ścianie. Rozpoczął mozolną podróż wśród brudów cywilizacji czystości.

   Po chwili poczuł silne pieczenie w płucach. Zaczynało brakować mu tlenu. Nie spanikował. Badał dłońmi ściany kanału w poszukiwaniu ratunku. Okazało się, że z sufitu sterczały rury, odprowadzające nieczystości z powierzchni. Niektóre z nich wciąż działały, jednak większość była nieczynna. Głowacz przytknął do jednej usta i zaczerpnął zatęchłego powietrza. Lepsze to, niż nic. Mógł kontynuować podróż.

   W trakcie nurkowania miał dużo czasu na przemyślenia. Musiał zająć czymś umysł, żeby nie przeszkadzał ciału w walce o przetrwanie. W takich sytuacjach najważniejszy był instynkt. Doszedł do wniosku, że nienawiść, jaką ludzie darzyli Wyrzutków, ma swoje źródło w próżności. Człowiek zawsze uważał się za istotę doskonałą, władcę świata. Pogląd ten utwierdziły dociekania naukowców. Niejaki Darwin spostrzegł, że wszystkie ziemskie organizmy są wynikiem wielowiekowej ewolucji, której motorem napędowym jest dobór naturalny. Teoria ta otworzyła drogę do dalszych badań, które przyniosły zabójcze wnioski: człowiek jest szczytem ewolucji, ostatnim ogniwem w łańcuchu pokarmowym. Nigdy nie było i nigdy nie będzie doskonalszej istoty. Wszystko, co odstaje od normy, jest tworem nienaturalnym, obcym i wrogim – taki element należy wyeliminować, ponieważ zagraża ludzkiej rasie. Jak w komiksach, które powstały w dwudziestym wieku. Tylko, że Głowacz nie strzelał kulami ognia, nie latał i nie znikał. Nie różnił się bardzo od przeciętnego człowieka. Nienawidzili go za drobną modyfikację w kodzie genetycznym, za większą przepustowość synaps i ogromną pojemność mózgu. A przecież jego gatunek był tylko potwierdzeniem teorii, którą sami stworzyli.

Wyrzutkowie byli wynikiem ewolucyjnego skoku, który przystosował ich do wymogów nowoczesnego świata. Rozwój techniki gnał na złamanie karku. Komputery dotarły do każdej dziedziny życia – zastąpiły nawet nauczycieli. Dzieci przestały czytać, ponieważ system szkolnictwa oparł się na wtłaczaniu wiadomości bezpośrednio do mózgu. To wywołało wtórny analfabetyzm, bo na co komu pismo, skoro wszystkiego można nauczyć się poprzez obrazy i system binarny? Kto wybierze powieść, jeżeli może obejrzeć film holograficzny, w którym weźmie czynny udział? Wystarczyły dwa pokolenia, by ostatecznie zastąpić książki i tablice informacyjne cyfrowymi ekranami.

Właśnie wtedy powinni narodzić się Wyrzutkowie. Trzecie Pokolenie, Dzieci Postępu. Niebiańskie istoty, przetwarzające w swych mózgach terabajty danych. Wątłe ciała nie miałyby znaczenia w świecie bez wojen. Progres pociągnął za sobą pokój. Ziemia stała się utopią, urzeczywistnieniem ludzkich marzeń. Pech chciał, że wszystko trafił szlag, kiedy wyczerpano surowce naturalne, a zanieczyszczenia przysłoniły niebo, odbierając energię słoneczną. Rezerwy szybko się wyczerpały i świat pogrążył się w recesji. Komputery wysiadły i człowiek znów potrzebował pisma, którego nie było. Owszem, próbowano je odtworzyć, jednak nieustanne spory uniemożliwiały pracę – wystarczająco już utrudnioną przez mnogość języków i dialektów. Władcy planety kłócili się między sobą, jak hieny o wyschniętą padlinę. Szczyt ewolucji cofnął się w rozwoju o kilkaset lat, lecz wciąż nie stracił dumy.

W takich realiach przyszło żyć Wyrzutkom, których niesamowite zdolności zostały szybko zauważone. Mogli pchnąć wszystko do przodu, jak za dawnych lat. Niestety – spotkała ich ślepa zazdrość i nienawiść. Ludzie obawiali się dominacji nowej rasy, ponieważ sami postąpiliby identycznie. Poświęcili więc szansę na ponowny postęp dla furii i rządzy krwi. Cała frustracja, spowodowana upadkiem, znalazła wtedy ujście. Ojcowie zabijali synów, babcie topiły wnuczki, a władze nagradzały ich wszystkich za heroizm i poświęcenie w walce dla dobra i ładu społecznego.

Niewielu Wyrzutków dożyło trzydziestki – ukrywali się w kanałach, zaułkach i noclegowniach dla bezdomnych. Byli zbyt słabi, by wytrzymać tak ciężkie warunki. Niektórzy umierali z głodu, wycieńczenia, lub chorób – inni ujawniali się, błagając o litość. Wszyscy zostali zamordowani. Głowacz wiedział, że był ostatni. Dlatego postanowił przeżyć za wszelką cenę. Dlatego taplał się w odchodach, oddychając za pomocą rur kanalizacyjnych.

Kanał urwał się nagle, rozlewając spiętrzone ścieki w rozległą sadzawkę. Wyrzutek wstał gwałtownie, wciągając łapczywie powietrze. Dostał ataku kaszlu, przeplatanego wymiotnymi spazmami. Potężne echo grzmiało w przepastnej sali. Minęło kilka minut, nim uspokoił wycieńczone ciało. Rozejrzał się dookoła.

Pomieszczenie przypominało ogromną rotundę. Tunel, którym przypłynął Wyrzutek, znajdował się naprzeciwko szerokich schodów, zakończonych potężnym murem. Postawiono go później niż resztę budowli, ponieważ wyraźnie kontrastował z pozostałymi ścianami, zdobionymi przez marmurowe pilastry. Zmurszałe płaskorzeźby obserwowały posępnie stertę poskręcanych prętów, zalegających środek auli. W dawnych czasach musiał to być żyrandol, dumnie rozświetlający salę. Teraz jego zadanie spełniały żarówki, zawieszone na drewnianych palach, przytwierdzonych do dna.

Głowacz wypatrywał wyjścia. Po chwili dostrzegł korytarz po lewej. Ruszył ostrożnie w jego stronę, lecz szybko zmienił zdanie. Z wnętrza dochodziły odgłosy pościgu. Pewnie atak kaszlu zdradził jego pozycję. Wszystko skończone.

Zrezygnowany wspiął się na szczyt zniszczonych schodów i usiadł. Dopadło go straszliwe zmęczenie. Oparł się plecami o mur. Jakież było jego zdziwienie, kiedy padł na wznak, uderzając potylicą w posadzkę. Nie mógł uwierzyć własnym oczom – kolejna projekcja.

Odwrócił się na brzuch i przeczołgał kilka metrów. Był po drugiej stronie… Czego? Zmobilizował wszystkie siły, żeby wstać. Musiał zmrużyć oczy, ponieważ oślepiła go smuga mlecznego światła. Usłyszał jakieś gwizdy, kliknięcia i terkotanie. Już po nim, dopadli go. Zasłonił twarz przedramieniem, czekając na cios.

- Przesuń się – powiedział dziwny głos. Był uprzejmy i delikatny, ale na pewno nie należał do człowieka. – No, pośpiesz się. Blokujesz projekcję.

   Wyrzutek posłuchał machinalnie. Postąpił krok w prawo i otworzył powieki.

- W czym mogę pomóc? – zapytała przedziwna istota, stojąca niecały metr od Głowacza. To ona była źródłem tych wszystkich odgłosów. Każdy jej ruch pociągał za sobą serię trzasków i brzęknięć. Ciekawe, dlaczego…

- Moje mechanizmy pracują dość głośno, to prawda – stwór odgadł jego myśli. – Projekcja tłumi wszelkie hałasy. Nie musisz się obawiać, jesteśmy tutaj bezpieczni.

- Bezpieczni?

- Ja na pewno nie wyrządzę ci krzywdy.

   Te słowa rozluźniły Głowacza. Wiedział, że popełnia błąd, ale miał już wszystkiego dość. Niech się dzieje, co chce. Monstrum przyglądało mu się milcząco. Wykorzystał tę chwilę na obserwację.

   Tuż przed nim znajdował się strzelisty portal, prowadzący do pomieszczenia, z którego wionęło stęchlizną. Drogę tarasował ten mówiący potwór. Przypominał trochę człowieka. Wyglądał jak sklepowy manekin, pokryty lśniącym metalem. Wyrzutek nie zauważył ani śladu rdzy. Dostrzegł jednak, że maszkara nie ma dolnej połowy ciała – ktoś przytwierdził ją na stałe do żeliwnego postumentu, umieszczonego na szynach, ginących gdzieś w ciemnym wnętrzu. Na środku klatki piersiowej stworzenia lśniła kula wielkości pięści, generująca snop mlecznego światła. Projektor.

- W czym mogę pomóc? – powtórzyła istota, przekrzywiając łysą głowę. Jej twarz, pozbawiona rysów, była nieco przerażająca. Zamiast oczu miała lśniące szkiełka, a usta zastępował podłużny głośnik.

- Kim jesteś? – zapytał Głowacz, nie mogąc wymyślić nic innego.

- Jestem robotem, przewodnikiem po uniwersyteckiej bibliotece.

- Czy zbudowali cię Szarowie?

- Nie. Jestem dużo starszy od Szarów. Oni tylko mnie przeprogramowali. Już nie oprowadzam. Teraz strzegę tajemnicy.

- Jakiej tajemnicy?

- Tajemnica.

- Tam są… książki?

- Tajemnica.

- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?

- Ponieważ nie jesteś upoważniony do posiadania takich informacji.

- Szarowie są upoważnieni?

- Tak.

- Jestem ich przyjacielem.

- Przykro mi.

- Wpuścisz mnie do środka?

   Oczy strażnika błysnęły, oświetlając sylwetkę Głowacza.

- Nie mogę, nie jesteś człowiekiem.

   Te słowa zabolały. Nawet maszyna wytykała mu jego odmienność. Poczuł narastający gniew.

- Przecież wyglądam, jak człowiek.

- To nie ma znaczenia. Twoje DNA różni się od ludzkiego. Nie mogę cię wpuścić.

- DNA?

- Kod genetyczny. W dawnych czasach zaimplementowano mi program, zabezpieczający zbiory biblioteki przed niepożądanymi gośćmi.

- To znaczy?

- Przed psami, kotami i innymi zwierzętami.

- Nie jestem zwierzęciem.

- Skoro nie jesteś człowiekiem, nie widzę różnicy.

   Tego było już za wiele. Wyrzutek zacisnął pięści. W tej samej chwili, strażnik ponownie rozświetlił jego sylwetkę. Przekręcił głowę, zaterkotał i zaczął się zmieniać. Jego twarz nabrała rysów, a ciało pokryło się skóra i ubraniem. Po kilku sekundach, istota wyglądała dokładnie jak Głowacz.

- Nie krzywdź mnie – powiedział cicho.

- Przepuść mnie!

- Nie mogę tego zrobić.

- Przepuść, albo…

- Skrzywdzisz samego siebie?

   Głowacz nie odpowiedział. Uderzył maszynę w twarz. Stwór nawet nie drgnął. Uderzył ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze. Bezskutecznie. W ten sposób nic nie zdziała. Jego wzrok powędrował w stronę projektora, którego nie była w stanie ukryć iluzja strażnika. Wyrzutek grzmotnął w lśniącą kulę. Istota zawyła żałośnie, więc grzmotnął po raz kolejny. Kula pękła, a Głowacz wsunął rękę w trzewia przeciwnika, miażdżąc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Maszyna rzucała się konwulsyjnie, krzyczała i usiłowała wyrwać oprawcy. W końcu jednak opadła z sił i zamilkła. Umarła.

   Wyrzutek odepchnął ją nogą. Żeliwny postument zaskrzypiał i posunął się w tył po zardzewiałych szynach. Kiedy dotarł do końca, rozbrzmiało donośnie kliknięcie. Rozbłysły światła.

   Truchło strażnika znajdowało się w centrum wielkiej hali, wypełnionej wysokimi regałami, na których stały setki prostokątnych przedmiotów. To od nich bił zapach stęchlizny. Głowacz wiedział, że odnalazł skarbiec. Odkrył sekret, dotarł do serca krainy Szarów. Podszedł do jednego z regałów i spojrzał z zachwytem na opasłe tomy, zapomniane przez świat. Kiedy miasto zaczęło się rozrastać, stary uniwersytet posłużył za fundamenty. Co za głupota… Ale teraz, wszystko należało do niego.

   Strzał padł tak niespodziewanie, że Wyrzutek do ostatniej chwili nie wiedział, co się stało. Sytuację rozjaśniły triumfalne okrzyki kilkudziesięciu mężczyzn. W końcu go znaleźli. Sam był sobie winien – powinien trzymać nerwy na wodzy. Ale to już nie miało znaczenia. Westchnął po raz ostatni, napawając się skarbem, który odkrył i skonał. Osunął się na ziemię, brocząc krwią setki lat ludzkich doświadczeń.

- Mamy go! Mamy go, panie kapitanie!

- Ano, udało nam się – powiedział z dumą postawny brunet, chowając rewolwer do kabury.

- Mamy coś jeszcze… - burknął nieco niższy rudzielec, podnosząc ostrożnie zakrwawioną książkę.



***



   Wiele lat później gazety wciąż opiewały wspaniałe odkrycie kapitana Vladimira. Dzielny żołnierz przeczesał podmiejskie kanały w poszukiwaniu tajemnic, które mogły skrywać. Wyprawa zakończyła się sukcesem – kapitan odnalazł starożytną bibliotekę i przywrócił ludzkości pismo. Jego pomniki przetrwały dziesiątki lat, a o Wyrzutkach i Głowaczu nie pamiętał nikt.

2
Jak dla mnie - kandydat do "Najlepsze z najlepszych"

Klimat poczułem od razu - po prostu wszedłem razem z Głowaczem do krainy Szarów, razem z nim uciekałem i dławiłem się smrodem kanałów. Styl nie pozwolił mi się oderwać od ekranu, no, może poza jednym razem, kiedy musiałem/chciałem skoczyć po kawę ;)

Inaczej bym nazwał jedynie religię, nie literatura, a może słowo pisane? Bo czy czysty tekst naukowy można uznać za literaturę? Literatura naukowa, wiem, a jednak pierwsze, co mi się kojarzy z terminem literatura, to beletrystyka, a oni tam czytali też naukowe pisma. Ale to moje osobiste odczucie.

I cięższy, chyba jedyny, zgrzyt - skoro ludzie osiągnęli w pewnym momencie tak zaawansowany rozwój, byli prawdziymi cudami natury, to czemu nie potrafili przewidzieć końca zasobów i jakoś zapobiec wojnie? Owszem, już w trakcie walk, nawet jeśli próbowali działać, to nie mieli szans na przeżycie, byli zbyt wątli, ale przed? Zastanawia mnie, że mimo swej inteligencji i w gruncie rzeczy chyba dużej liczby, nie potrafili zapobiec złu.

Ale wyżej wymieniony problem nie zmienia faktu, że opowiadanie uznaję za bardzo pozytywnie spędzony czas, ba! Za naukę, jak pisać :) Naprawdę, drugie to opowiadanie na tym forum (i w ogóle), które przeczytałem w całości przed monitorem blaszaka.

Gratuluję i pozdrrrrr!!!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
Opowiadanie jest dobre - pełne treści, zawiera fajnie przedstawiony świat i tak dalej, tylko... no, po prostu do mnie nie trafiło. Podejrzewam, że to głównie dlatego, że skupiłeś się przede wszystkim na opisaniu sytuacji/świata. Za mało akcji. Podobałby mi się, gdyby to, co zawarłeś w tych kilku stronach, było tylko tłem dla dłuższej formy - która pozwoliłby mi się zżyć z bohaterem i głębiej poznać świat - to znaczy nie przeczytać kilka akapitów o tym, jak to nastąpiła ta apokalipsa, tylko na własne oczy, przy małej pomocy Głowacza, zobaczyć to wszystko, zwiedzić, dotknąć, powąchać... A potem razem z nim runąć w wir ucieczki oraz na własnej skórze poczuć oddech ludzi



Styl masz w porządku, ewentualnie zmieniłbym jakieś drobiazgi, powywalał niepotrzebne słowa, ale to wszystko pierdoły. Na czysto językowe błędy nie zwracałem uwagi, a nic nie rzuciło mi się w oczy. Tu i ówdzie literówka, na pewno dasz radę to wyłapać



Ogólnie - na pewno znajdzie się na to czytelnik

Trzymaj się!

4
Podobałby mi się, gdyby to, co zawarłeś w tych kilku stronach, było tylko tłem dla dłuższej formy - która pozwoliłby mi się zżyć z bohaterem i głębiej poznać świat - to znaczy nie przeczytać kilka akapitów o tym, jak to nastąpiła ta apokalipsa, tylko na własne oczy, przy małej pomocy Głowacza, zobaczyć to wszystko, zwiedzić, dotknąć, powąchać...
- a do mnie właśnie trafiło to, że informacji jest ledwie, ledwie. Nie wiadomo jak, skąd, tylko sam bohater o którym dowiadujemy się w pewmnym momencie i z którym uciekamy przed pościgiem. Dzięki temu mogłem poczuć tę niepewność, chaos i wejść w skórę Głowacza. Dopingowałem mu, a gdy został złapany (choć lubię tego typu zakończenia, kiedy bohater ginie na przykład) to było mi go szkoda. Do Ciebie, Bin, to nie trafiło, do mnie tak, tu myślę kłania się subiektywnego odbioru pracy.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

5
O rany, naprawdę nie spodziewałem się tak miłych słów - szczególnie po "O Rolandzie przyśpiewce", ale to znaczy, że się rozwijam - pod względem technicznym. Bardzo mnie to cieszy.


Jak dla mnie - kandydat do "Najlepsze z najlepszych"
No, nie przesadzajmy, ale cieszę się, że tak bardzo do Ciebie trafiło. A propos - Twój nick kojarzy mi się tylko i wyłącznie z Mazerem Rackhamem z "Gry/Cienia Endera". Bardzo pozytywnie ^^



Opowiadanie jest dobre - pełne treści, zawiera fajnie przedstawiony świat i tak dalej, tylko... no, po prostu do mnie nie trafiło. Podejrzewam, że to głównie dlatego, że skupiłeś się przede wszystkim na opisaniu sytuacji/świata. Za mało akcji. Podobałby mi się, gdyby to, co zawarłeś w tych kilku stronach, było tylko tłem dla dłuższej formy - która pozwoliłby mi się zżyć z bohaterem i głębiej poznać świat - to znaczy nie przeczytać kilka akapitów o tym, jak to nastąpiła ta apokalipsa, tylko na własne oczy, przy małej pomocy Głowacza, zobaczyć to wszystko, zwiedzić, dotknąć, powąchać... A potem razem z nim runąć w wir ucieczki oraz na własnej skórze poczuć oddech ludzi



Styl masz w porządku, ewentualnie zmieniłbym jakieś drobiazgi, powywalał niepotrzebne słowa, ale to wszystko pierdoły. Na czysto językowe błędy nie zwracałem uwagi, a nic nie rzuciło mi się w oczy. Tu i ówdzie literówka, na pewno dasz radę to wyłapać



Ogólnie - na pewno znajdzie się na to czytelnik

Trzymaj się!
No, jasne że nie musi do wszystkich trafiać. Sam chciałbym opisać wszystko to, czego Tobie brakowało w tekście, ale temat konkursu mi na to pozwolił. Musiałem skupić się na biologicznym aspekcie teorii ewolucji i filozofii z tym związanej, a nie na technicznym rozwoju, czy zagładzie - szkoda. Zamierzam, po maturze, wrócić do tego "uniwersum" i rozszerzyć temat. Nie wiem tylko, w jakiej formie. Wiem jednak, że świat który żyje w mojej głowie bardzo mi się spodobał i wydaje mi się ciekawy. Mam nadzieję, że uda mi się go równie ciekawie przedstawić.



Jednocześnie - co muszę podkreślić - podoba mi się atmosfera i ludzie, których do tej pory spotkałem. Cieszę się, że tutaj błędy wytyka się z chęci pomocy i życzliwości, a nie złośliwości, a poza tym - różnicy poglądów nie traktuje się, jako błędów. Miałem już z tym samym opowiadaniem ciężką przeprawę na pewnym forum, właśnie ze względu na poglądy ^^



Za jakiś miesiąc wrócę do tekstu i go poprawię. Teraz został wrzucony praktycznie na czysto, bez korekcji, więc wcale by mnie nie zdziwiły literówki, albo kulawe zdania. W każdym razie - po miesiącu będę mógł podejść do całości na świeżo.




I cięższy, chyba jedyny, zgrzyt - skoro ludzie osiągnęli w pewnym momencie tak zaawansowany rozwój, byli prawdziymi cudami natury, to czemu nie potrafili przewidzieć końca zasobów i jakoś zapobiec wojnie? Owszem, już w trakcie walk, nawet jeśli próbowali działać, to nie mieli szans na przeżycie, byli zbyt wątli, ale przed? Zastanawia mnie, że mimo swej inteligencji i w gruncie rzeczy chyba dużej liczby, nie potrafili zapobiec złu.
Sam myślałem nad tym przez dłuższy czas, ale postanowiłem posilić się współczesnymi przykładami. Wszyscy wiemy, co szkodzi Ziemi, a co nie - a mimo to wycinamy te lasy, zabijamy zwierzęta, eksploatujemy na potęgę złoża. Owszem, próbujemy energii odnawialnej, ale nie jest ona tak wydajna - podejrzewam, że dlatego w przyszłości nie byłaby w stanie zasilić tak skomputeryzowanego społeczeństwa, jak te opisane w opowiadaniu. A atom wciąż nas przeraża - być może słusznie. W każdym razie, prawie nikt nie martwi się przyszłymi pokoleniami. Doszedłem do wniosku, że ludzie podeszli do sprawy w typowy dla nas sposób: "a spoko, poczekamy, zobaczymy, jakoś to będzie! Po co martwić się na zapas? My już będziemy wtedy martwi!" Mogę się mylić, nie jestem filozofem, ani jasnowidzem. Nie jestem też ekologiem, ani szczególnie nie interesuję się tym tematem. To po prostu mój pogląd. Chociaż mam nadzieję, że faktycznie będę już martwy, zanim będę miał okazję skonfrontować go z rzeczywistością.

6
Dwie rzeczy zachęciły mnie do przeczytania - gatunek i tytuł z interesującą, ciekawie brzmiącą nazwą własną. Plus za nią. ;)



Co dalej? Dobre opowiadanie. Żałuję, że nie rozwinąłeś tematu Szarów, bo zapowiadało się ciekawie. Skoro jednak chcesz wrócić do tego świata, to pole do popisu przed Tobą.



Masz niezły styl. Czytało się płynnie, bez problemu, chociaż przyznaję, że zdarzało mi się niecierpliwie patrzeć, ile zostało do końca. Co było powodem? Po prostu wydaje mi się, że mogłeś lepiej rozłożyć proporcje akcja/opisywanie świata. Zdarzało się, że trochę mi się dłużyło, bo nie dość, że opisów było sporo (nie mówię, że były nudne, tylko po prostu w sporej ilości nużyły), to jeszcze sama akcja nie była taka bardzo dynamiczna. Początek i koniec - jak najbardziej; środek - zwolnienie.



Szkoda też, że nie opisałeś jak właściwie znaleźli tego Głowacza i Krainę Szarów i po czym rozpoznawali, kto jest Wyrzutkiem. Sama śmierć Głowacza - coś mi zgrzyta chyba w jej opisie, może to tylko mój gust, ale wydaje mi się, że mogłaby być bardziej klimatyczna i dzięki temu lepiej szarpałaby czytelnikiem.



Tak czy siak po przeczytaniu wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Ciekawy tekst. Dobra robota i popieram, żebyś jeszcze trochę pobawił się w tym świecie. :)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

7
Szkoda też, że nie opisałeś jak właściwie znaleźli tego Głowacza i Krainę Szarów i po czym rozpoznawali, kto jest Wyrzutkiem.
Cóż, tak mi się wydaje, że nienaturalnie duża głowa i chudość ciała mogły być dobrym wskaźnikiem. Rzecz jasna, nie tylko Wyrzutkowie mogli tak wyglądać, ale właśnie to jest tragizm tamtych czasów - pewnie ginęli niewinni ludzie. O ile można obarczyć Wyrzutków jakąś winą. Jak już wspomniałem, wrócę do tego i wszystko się wyklaruje ^^


Sama śmierć Głowacza - coś mi zgrzyta chyba w jej opisie, może to tylko mój gust, ale wydaje mi się, że mogłaby być bardziej klimatyczna i dzięki temu lepiej szarpałaby czytelnikiem.
Dokładnie to samo czułem, kiedy to pisałem. Niestety czas gonił i nie mogłem już tego dopracować. Zamierzam nieco poprawić pracę od momentu rozmowy z maszyną. Coś przyciąć, coś dodać, trochę ubarwić. Mocniej szarpnąć czytelnikiem. Zobaczymy, czy się uda.

Ale na razie jestem w trakcie matur.



Tak czy siak po przeczytaniu wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Ciekawy tekst. Dobra robota i popieram, żebyś jeszcze trochę pobawił się w tym świecie. :)
Cieszę się, że tak się ludziom podoba ^^





[/quote]

8
Dokładnie to samo czułem, kiedy to pisałem. Niestety czas gonił i nie mogłem już tego dopracować. Zamierzam nieco poprawić pracę od momentu rozmowy z maszyną. Coś przyciąć, coś dodać, trochę ubarwić. Mocniej szarpnąć czytelnikiem. Zobaczymy, czy się uda.


O, o, o, to jest to. ;) Bardzo dobrze, radzę to zrobić, myślę, że może to naprawdę wzmocnić ten tekst, bo po przeczytaniu po prostu nie ma takich emocji, jakiegoś "łał".



Pamiętaj tylko, żeby nie przegiąć w drugą stronę i nie zrobić tego zbyt patetycznie. Proporcje w pisarstwie to podstawa. Jak gra w Tetrisa. ;)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron