Wakacyjny kurs poezji [Obyczaj/Horror]

1
„Wakacyjny kurs poezji”



Autor: To masz



Konrad, tego dnia, zerwał się z łóżka niczym kot oblany wrzątkiem. Do pleców przylepioną miał podkoszulkę, która służyła mu za pidżamę tej nocy. Nocy zarwanej ciągłym pisaniem, poprawieniem i przeredagowywaniem swoich, dennych (w mniemaniu Konrada) tekstów. Spał zaledwie trzy godziny, ale tak spocony i przerażony nie obudził się od czasów zapalenia płuc, które dopadło go zeszłej zimy i nie opuszczało przez trzy, długie i ciężkie tygodnie.

Wstał z podłogi i chwiejnym krokiem skierował się do swojej łazienki, przemył twarz i wtedy wspomnienie snu... koszmaru, który nawiedził go tej krótkiej nocy, uderzyło go niczym lewy sierpowy po prawym prostym. Chwycił się umywalki i tylko to uchroniło go przed upadkiem na zimną posadzkę. To był tylko zły sen ale samo wspomnienie o nim, bardzo mgliste, już spowodowało szybsze bicie serca i zawroty głowy. Coś tak realistycznego i dziwnie bliskiego nigdy Konradowi się nie śniło. Przysiadł na brzegu wanny i próbował przypomnieć sobie cokolwiek ze snu, który tak nim wstrząsnął.

Nie było to jakoś strasznie trudne. Obraz starej, odrapanej przedwojennej kamienicy pojawił się w głowie Konrada bez najmniejszego problemu. Konrad stał przed wejściem chronionym przez ogromne drewniane drzwi. Z dużą dozą optymizmu można by powiedzieć, że przypominały drzwi da zamku lub twierdzy. Ale nimi nie były. Drzwi, choć zapewnie cholernie ciężkie, otwarły się bez problemu. Dozorca zapewne dbał o zawiasy aby przypadkiem ktoś chcący wejść do środka nie miał przykrej niespodzianki. Po wejściu do środka nozdrza Konrada zostały zewsząd zaatakowane feerią zapachów. Od słodkiego i mdłego po nieprzyjemny zapach stęchłego i wilgotnego drewna. Dziwne przeczucie pokierowało Konrada żeby poszedł schodami na pierwsze piętro. Po stanie schodów widać było, że taki sam pomysł miało już wielu ludzi przed nim. Budynek nie wyglądał na zamieszkały, prawdopodobnie mieściło się tu jakieś kółko miłośników gier fabularnych albo siedziba jakiejś sekty.

- A co mi tam. – powiedział szeptem do pustego korytarza Konrad.

I ruszył przed siebie. Mijał kolejne drzwi nie wiedząc czego tu szuka, lecz dziwne przeświadczenie pchało w głąb wąskiego korytarza.

Zatrzymał się przy przedostatnich drzwiach.

- Dziwne. – powiedział, a może tylko to pomyślał.

Ze środka dobiegały jakieś stłumione odgłosy, fragmenty niewyraźnych zdań i śmiech jakiegoś mężczyzny. Wszystko dziwnie zniekształcone, jakby w zwolnionym tempie.

- O kurwa! – nie znalazł innego określenia na to co zobaczył.

Spod drzwi powolnym, gęstym strumieniem wylewała się ludzka krew. Oczywiście Konrad nie mógł być pewien, że to jest krew, ale czuł się dziwnie przekonany że ta czerwona i gęsta ciecz to nic innego tylko ludzka krew. Oczywiście w tej sytuacji otwarcie drzwi zza których wylewała się krew było wykluczone. Najrozsądniejszym wyjściem byłoby odwrócić się u uciec stąd jak najszybciej, a najlepiej się obudzić.

Lecz bieg następnych wydarzeń szybko zweryfikował plany Konrada na najbliższe minuty. Drzwi z hukiem się otwarły i ze środka, ze szczerym uśmiechem i pistoletem w dłoni wyskoczył facet, którego śmiech kilka chwil temu był słyszalny w zwolnionym tempie.

- WITAMY! WITAMY! I ZAPRASZAMY! – krzyknął do Konrada.

Mężczyzna wydał się dziwnie znajomy, ale Konrad nie mógł sobie przypomnieć skąd zna tą twarz.

Wymierzył broń prosto w Konrada i...

W tym momencie butelka z szamponem (a właściwie z połową szamponu) uderzając Konrada w głowę utwierdziła go w przekonaniu, że ten usnął we własnej wannie. Poczuł wielką ulgę i w ogóle nie miał szamponowi za złe tego, że wyrwał jego świadomość ze świata snu. Nie pamiętał, co prawda, tego co mu się przed chwilą przyśniło, ale nie szczególnie się tym przejął.

Wygramolił się z wanny, co okazało się trudniejsze niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Wyprostował się i chyba każda kość w jego ciele strzeliła donośnie. Obolały wrócił do pokoju.

Było wpół do siódmej. Poranne słońce coraz agresywniej wlewało się do małego pokoju. Odbijało się od monitora komputerowego oraz szyb w szafkach i atakowało oczy z każdej możliwej strony. Konrad zdał sobie sprawę, że przespał w wannie około godziny. Włączył komputer. Program pocztowy od razu zgłosił nadejście kilku wiadomości. Widocznie w ciągu nocy kilku osobom doskwierała nuda. Ale okazało się, że większość, bo aż pięć wiadomości, to reklamy. A że Konrad nie chciał ubezpieczyć samochodu ani wziąć kredytu gotówkowego, cisnął te wiadomości w czeluście cyfrowego śmietnika.

- Tracicie czas. – pomyślał.

Czyżby nie przyszło nic konkretnego, tylko spam? Nie. Ostatnia wiadomość sprawiła, że Konrad rozpromienił się, uśmiechnął szeroko i na dobre zapomniał od dosyć niefortunnym poranku.

„Wakacyjny kurs poezji” głosił nagłówek listu. Listu, na który Konrad czekał od dwóch tygodni. Od czasu, kiedy to wysłał zgłoszenie i fragmenty swojej twórczości na kurs organizowany przez jednego z jego ulubionych poetów. Odpowiedź oznaczała, że jednak jego wiersze nie są takie złe i śmiało może pokazać oblicze przed swoim idolem. Pierwsze spotkanie ma się odbyć nazajutrz przed południem. Kursanci mają przygotować koncept wiersza na temat „ucieczka”, nad którym mają pracować przez pięć dni szkolenia.

- Nic prostszego. – powiedział do siebie ironicznie Konrad.

Lecz kilka kolejnych linijek wiadomości wyjaśniło dokładnie powód tak krótkiego czasu na przygotowanie. I Konrad doskonale zrozumiał o co chodzi. Wykładowca lubi pracować na surowej materii, a w końcu w ciągu jednego dnia ciężko wymyślić coś na zadany temat. Konrad zdawał sobie sprawę, że ta „ucieczka” to będzie nie lada wyzwanie, a właśnie coś takiego lubił najbardziej. Postanowił sobie, iż całe dzisiejsze południe spędzi na rozmyślaniu i szukaniu pomysłu.

Z rozmyślań i zabazgrywania dziesiątek kartek papieru, około czternastej, wyrwała Konrada jego Matka i burczenie w brzuchu. Zszedł do kuchni, zjadł smaczną zupę pomidorową, wymienił z matką kilka uwag na temat jego dzisiejszych planów i wrócił do pokoju.

Wrócił po to by do północy prześlęczeć nad stertami kartek i zasnąć z głową na biurku.

Następnego dnia obudził się jeszcze bardziej obolały niż po godzinie w wannie. Złapał się na tym, że nawet nie pamiętał skąd wczoraj w ogóle wziął się w swojej wannie. Wydawało mu się jakby było to kilka dni temu. Tak, po całym dniu spędzonym na wytężonej pracy umysłowej czas kompresuje się zdecydowanie. Na wszelki wypadek Konrad zerknął na kalendarz aby upewnić się czy przypadkiem nie przespał pierwszego dnia kursu. Oczywiście nie. Nic z tych rzeczy.

Wstał. Poczuł się jakby miał siedemdziesiąt lat. Kręgosłup bolał go tak jakby dzień wcześniej spędził na pracy w kopalni co najmniej. Poszedł do łazienki, przemył twarz i oddał mocz. Z wczorajszych koszmarów nie zostało nawet wspomnienie. Zszedł na śniadanie poczym ubrał się, zabrał swoje notatki i wyruszył na spotkanie ze swoim idolem. Na spotkanie prawdziwej poezji.

Była godzina dziesiąta. Początek lipca tego roku był piekielnie gorący, trawa zdawała się trzeszczeć w promieniach rozpalonego słońca a asfalt był momentami tak miękki, że zostawały w nim ślady podeszew i opon samochodów. Konrad wydawał się nie czuły na palące słońce. Zaszedł na przystanek, wsiadł do tramwaju i już tylko pół godziny dzieliło go od spotkania z (według Konrada) mistrzem poezji.

Ludzie w tramwaju wydawali się mu na wpół żywi. Siedzieli na krzesłach z martwymi twarzami zapatrzeni w okno, inni stali uwieszeni rurek i uchwytów. Mimo, że wszystkie okna pootwierane były na oścież, zapach potu zmieszany z tanimi perfumami nie dał się wygnać z tramwaju i towarzyszył podróżnikom całą drogę.

Konrad wyskoczył z tramwaju na przystanku, teraz zostało już tylko kilkadziesiąt metrów piechotą i będzie na miejscu.

Pomimo, że nigdy nie zapuszczał się w tą część miasta, doskonale wiedział gdzie ma iść i do którego budynku wejść. Tak jakby coś podpowiadało mu podświadomie gdzie ma pójść.

Gdy doszedł do kamienicy odniósł wrażenie jakby kiedyś tu był, ale nie przejął się tym zbytnio. Pchnął ciężkie drzwi i wszedł do środka. Wewnątrz uczucie dejavu wzmogło się jeszcze bardziej a to za sprawą dziwnego, słodko-mdłego zapachu stęchlizny. Po chwili zadumy Konrad ruszył schodami na górę w poszukiwaniu pokoju jedenaście. Znalazł go bez problemu. Przed wejściem Konrad zerknął jeszcze pod nogi, w przerwę między drzwiami a podłogą. Zrobił to machinalnie, nawet nie wiedział dlaczego. Przystanął jeszcze na moment zastanawiając się i wsłuchując w głosy dobiegające z wewnątrz. Tak jakby czekał na coś, ale nie wiedział na co. Pchnął, więc drzwi i wszedł do środka.

- Dzień dobry. – wycedził na wejściu i od razu spojrzał na człowieka stojącego za biurkiem. Jego ulubionego poetę. Idola. Przełknął ślinę i usiadł na wolnym miejscu.

- Witam. – odpowiedział poeta.

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem? – zapytał nieśmiało Konrad rozglądając się po sali. Większość miejsc było zajętych, choć Konrad spodziewał się większej frekwencji. Być może wykładowca wybrał sobie tylko niektórych, najlepszych kursantów? Pomyślał Konrad i poczuł się w jakiś sposób wyjątkowy.

- Nie. – odpowiedział wykładowca – Ale skoro już pan jest to myślę, że możemy zacząć. – dodał.

Starszy, około pięćdziesięcioletni mężczyzna sięgnął po swoją teczkę i wyjął z niej plik notatek i niewielki tomik, zapewne pełen pięknych wierszy.

- Jak przygotowania do kursu? Rozumiem, że czasu nie było wiele, ale myślę że poradziliście sobie z drobnym zadaniem, które wam zadałem?

Szmer wyjmowanych kartek przebiegł po sali. Konrad również sięgnął po swoje zapiski. Miał mały problem ze znalezieniem ich w swoim plecaku, ale chwilę później nie miało to już najmniejszego znaczenia. Okropny, przeraźliwy krzyk przerwał jego poszukiwania. Gdy uniósł głowę padł pierwszy wystrzał. Głowa ładnej blondynki, zapewne utalentowanej poetki, siedzącej w pierwszym rzędzie, została przeszyta pierwszym pociskiem. Strumień mózgu i krwi obryzgał dwie osoby siedzące za dziewczyną. Zanim krzyki rozległy się na dobre, kolejne strzały powaliły większość słuchaczy. Konrad, sparaliżowany strachem, nie był w stanie ruszyć się z miejsca. No bo któż by się spodziewał, że jeden z najlepszych polskich poetów otworzy ogień do słuchaczy na kursie poezji. Nikt nie zdołał nawet wstać z miejsca, a kto spróbował uciec od razu padał powalony strzałem z Berretty kaliber 9 milimetrów. Jeden chłopak dobiegł prawie pod same drzwi, ale zanim sięgnął po klamkę, jego mózg już tam był i spływał majestatycznie do drewnie. Konrad zauważył, że podłoga jest cała zalana krwią, mógłby przysiąc, że krew wypływa z pokoju na korytarz, ale nawet nie wiedział skąd mu to przyszło do głowy. Bo przecież nie mógł widzieć krwi wypływającej z drugiej strony.

Oczywiście Konrad nie mógł wiedzieć ile pocisków może mieć taki pistolet, jakie ma szansę i czy zdąży uciec? Od drzwi dzieli go zaledwie kilka metrów, kilka kroków, wystarczy ruszyć w odpowiednim momencie a może uda się uciec. Od momentu, w którym sięgał do plecaka po notatki minęło może pół minuty, a w pomieszczeniu zostały już tylko trzy osoby. Konrad, jakiś chłopak w niebieskiej bluzie i szalony wykładowca z pistoletem automatycznym. W momencie gdy chłopak w niebieskiej bluzie padał na podłogę po otrzymaniu dwóch pocisków, Konrad postanowił działać. Wstał energicznie z miejsca i ruszył w kierunku drzwi. Wtedy to rzeczywistość szybko zweryfikowała jego plan. Jeden z ostatnich pocisków trafił go w klatkę piersiową. Konrad padł na ziemię, nie umarł od razu. Słyszał jeszcze szalone wycie i okrzyki wykładowcy. Nic z tego nie zrozumiał, jego świadomość powoli przygasała, świat zaczął przybierać dziwne barwy i dźwięki. Lecz ostatnia rzecz jaką usłyszał spowodowała, że dreszcz przeszedł po jego umierającym ciele. Wykładowca zabrał swoją torbę, otworzył drzwi i wyszedł z pomieszczenia.

- WITAMY! WITAMY! I ZAPRASZAMY! – wykrzyczał poeta.

Wystrzelił po raz ostatni a Konrad umarł z echem wystrzału rozbrzmiewającym za martwymi już powiekami.



Koniec.

2
- A co mi tam. – powiedział szeptem do pustego korytarza Konrad.
- Dziwne. – powiedział, a może tylko to pomyślał.
Tak się nie buduje dialogów. Te kropki po kwestiach są zbędne ;)
Spod drzwi powolnym, gęstym strumieniem wylewała się ludzka krew. Oczywiście Konrad nie mógł być pewien, że to jest krew, ale czuł się dziwnie przekonany że ta czerwona i gęsta ciecz to nic innego tylko ludzka krew. Oczywiście w tej sytuacji otwarcie drzwi zza których wylewała się krew było wykluczone.
Makabra. Licznych odmian "być" się nie czepiam, są jeszcze do wybaczenia, ale reszta powtórzeń... łojezusicku! I jeszcze jedno - tak na pierwszy rzut oka wiadomo, że to ludzka krew? A czemu nie świńska? Albo psia? Albo... no wiesz, o co mi chodzi.

Właściwie, cały ten fragment można zastąpić dwoma lub trzema prostymi zdaniami.

Spod drzwi wylewało się coś gęstego i czerwonego. Choć nie mógł być tego pewien - Piotr czuł się dziwnie przekonany (wiedział o tym od samego początku) że jest ludzka krew.

Od razu odrzucił myśl o pociągnięciu klamki i ujrzeniu tego, z czego wypływa ta karmazynowa breja.


To tylko, rzecz jasna, przykład.
Najrozsądniejszym wyjściem byłoby odwrócić się u uciec stąd jak najszybciej, a najlepiej się obudzić.
Skoro opisujesz w opowiadaniu grozy koszmar senny... sądzę, że powinieneś postarać się, aby czytelnik zapomniał o tym, że to tylko sen, i choć na chwilę utrwalił się w przekonaniu, że bohater przeżywa to wszystko w rzeczywistości. Dlatego właśnie te prawdziwe koszmary nas "przerażają" i "dręczą" - nie chcemy ich, bo to pułapki umysłu. Co to za przyjemność znaleźć się w świecie, w którym kosmate, okrwawione ręce nagle wypełzają z szuflad, umywalek, a nawet kieszeni u naszych spodni? Dopóki śnimy, podświadomość zakłada, że na serio znaleźliśmy się w piekle.

Stąd słowo "koszmar".

Nie pisz więc nic o budzeniu się i dręcz swojego bohatera. Spraw, bym chciał, żeby po prostu wrócił do tej lepszej rzeczywistości, a czy to zrobi poprzez obudzenie się, czy inny sposób... teraz jest w okropnym miejscu.

Mam w to uwierzyć. On też.
Drzwi z hukiem się otwarły i ze środka, ze szczerym uśmiechem i pistoletem w dłoni wyskoczył facet, którego śmiech kilka chwil temu był słyszalny w zwolnionym tempie.
Złe zestawienie wyrazowe; może dać komiczny efekt - zupełnie, jakby i uśmiech i pistolet były w jego dłoni.
Ze środka dobiegały jakieś stłumione odgłosy, fragmenty niewyraźnych zdań i śmiech jakiegoś mężczyzny.
Podkreślenia - do wywalenia.
wannie około godziny.
Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to zła odmiana. Czy nie przypadkiem winno być "około godzinę"? (jak ktoś wie lepiej, niech mnie poprawi) ;)
- Tracicie czas. – pomyślał.
Znów źle.
- Nic prostszego. – powiedział do siebie ironicznie Konrad.
Tu też.
Następnego dnia obudził się jeszcze bardziej obolały niż po godzinie w wannie. Złapał się na tym, że nawet nie pamiętał skąd wczoraj w ogóle wziął się w swojej wannie.
Kręgosłup bolał go tak jakby dzień wcześniej spędził na pracy w kopalni co najmniej.
Dziwny szyk słów.
Siedzieli na krzesłach z martwymi twarzami zapatrzeni w okno, inni stali uwieszeni rurek i uchwytów.
Krzesła w tramwaju? o,o
Mimo, że wszystkie okna pootwierane były na oścież, zapach potu zmieszany z tanimi perfumami nie dał się wygnać z tramwaju i towarzyszył podróżnikom całą drogę.
Podkreślenie - do wywalenia.
Wewnątrz uczucie dejavu (...)
Deja vu a nie dejavu.
Dzień dobry. – wycedził (...)
ŹLE.

Zapamiętaj: kwestia + atrybut dialogowy (np. boskie "powiedział", "rzekł", "odrzekł", "odparł") = całe zdanie. Jak wiesz, każde zdanie kończy się kropką, tak więc właściwa kropka jest dopiero po atrybucie. Oczywiście, są sytuacje, w których kwestia i atrybut są oddzielnymi zdaniami. Np:



- Teraz kolej na ciebie. - Błyskawicznie wyciągnął rewolwer z kabury. - Pożegnaj się z życiem.



Tutaj widzisz, że wyciągnięcie broni nie wiąże się bezpośrednio z powiedzeniem "Teraz kolej na ciebie". Zapis sugeruje, że mowa i ruch to czynności, które następują kolejno po sobie, a nie jednocześnie. Teraz możesz zapytać: a co, jeśli chcę, by jednocześnie mówił i robił to, o czym jest mowa w atrybucie?

Moja logika wygląda tak.

Skoro:

- Całuj mnie w dupę, nędzny sługo sedesu - powiedziała. (bezpośrednie powiązanie)

to i:

- To twój koniec - powiedział, wyszarpując nóż z pochwy.

Nie odważyłbym się jednak napisać:

- To twój koniec - wyszarpał nóż z pochwy. (idiotycznie brzmi i wygląda, prawda?)

Sądzę, że bezpieczniej jest po prostu zestawić czasownik mowy z imiesłowem obrazującym daną czynność.
No bo któż by się spodziewał, że jeden z najlepszych polskich poetów otworzy ogień do słuchaczy na kursie poezji.
Zdanie-suchar. Wywalić.
Bo przecież nie mógł widzieć krwi wypływającej z drugiej strony.

Oczywiście Konrad nie mógł wiedzieć (...)
Ple, ple, ple.
Wystrzelił po raz ostatni a Konrad umarł z echem wystrzału rozbrzmiewającym za martwymi już powiekami.
Powtarzasz się, stary. Serio mówię.

Moje pierwsze odczucie po przeczytaniu: historia jest idiotyczna.

Drugie: odnoszę dziwne wrażenie, że w wielu momentach Ty relacjonujesz, a nie opowiadasz. Opisałeś serię zbędnych czynności od mycia się, jedzenia, aż po sr... khem, szeroko pojęte wydalanie, chciałem powiedzieć. Zupełnie, jakby część opowiadania była zlepkiem fragmentów pamiętnika napisanego ręką jakiegoś pedanta, paranoika.

Zrobił to i to i to. Pomyślał to.

Przeszedł do scenerii A. Pomyślał to.

- O kurwa! - powiedział.

Zrobił to, to... idąc do scenerii B zrobił jeszcze to i pomyślał: O Jezu, to lepkie, gęste i czerwone, co z pod drzwiów wypłynąwszy podłogę pod butami mymi zalało, chyba keczupem jest, i to produkcji czeskiej!


Może przeginam... ale chcę, żebyś zrozumiał, że bardzo sucho RELACJONUJESZ zdarzenia. Nie opowiadasz, nie kreujesz klimatu, tylko wymieniasz czynności, tworzysz łańcuch zdarzeń, jedno po drugim, bach, bach, bach, koniec historii. Nie będę już się nawet czepiał interpunkcji, ale w Twoim stylu brakuje takiego... hmm. Sprytu. Błyskotliwości.

Misternych zdań-mechanizmów.

Widzisz, czasem jedno zdanie ratuje kilka kolejnych akapitów. Przynajmniej ja w to wierzę.

Moc słów, cholera. O niej teraz mówię.

Czytając, czułem się, jakbym z ręki do ręki przesypywał wióry. Gość się budzi - no i co? Gość widzi dużo krwi - no i co?

Aż w końcu dochodzi do prawdziwej "jatki", gdy czytasz, że został zastrzelony i znów: no i co?

Ciężko się wczuć w to wszystko, ciężko poczuć jakiekolwiek emocje. No i fabuła, powiedzmy to sobie szczerze, do zbyt błyskotliwych raczej nie należy. Ale fabuł nigdy się nie czepiam, a nawet jeżeli - to i tak styl jest wyżej. To od niego wszystko zależy.

A styl Twój wymaga masy ćwiczeń.

Życzę wytrwałości i owocnej pracy. Pozdrawiam! ;)

3
Podpisuję się wszystkim czym mogę pod komentarzem poprzednika. Tekst jest suchy. Relacja, z mnóstwem baboli. A wszak jest temat z babolami ;) I jeszcze kwiecień trwa.



Nie rozpisuję się, bo bym musiała sie powtarzać po poprzedniku. Tekst jest wręcz śmieszny, nie tylko jako pojedyncze zdania, ale i jako całość. Błędem jest nazywanie tego horrorem.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

4
Czy mogę powiedzieć coś więcej po wyczerpującym poście Sky'a? Chyba nie.



Opisywanie snu jest zrobione w przegadany sposób. To koszmar, a ty piszesz o takich rzeczach jak jakiś dozorca, co dba o drzwi i miłośnicy gier fabularnych. Kompletnie nie czuć atmosfery snu. W ogóle nieciekawie, że od razu wiemy, że to tylko koszmar. Tekst mógłby się np. zaczynać od tych wizji - zdecydowanie większe pole do popisu.



W ogóle nie ma atmosfery. To jest relacja, nie opowiadanie z krwi i kości. Pomysł jako tako nie jest zły, napewno dobre tło dla ćwiczeń, szlifowania warsztatu, które tobie jest potrzebne.



Wizja krwi wypływającej spod drzwi to całkiem niezła wizja. Działa na wyobraźnię. Jednak jedno zdanie w morzu nijakości to zdecydowanie za mało, żeby jakkolwiek przykuć uwagę.



Strasznie mnie zmęczyłeś tym tekstem. Pracuj nad warsztatem, budowaniem atmosfery, kreowaniem bohaterów (bo Konrad jest maksymalnie szarobury, nie ma w ogóle psychiki, jest tylko marionetką służącą napędzaniu akcji). Powodzenia.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Dziękuję za weryfikacje mojego "kunsztu" literackiego ;-)

Mam nadzieję, że kolejny tekst będzie pozbawiony przynajmniej części przedstawionych przez Was błędów.

Pozdrawiam
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”