Los. Zabawna rzecz. Zdać by się mogło, że można go zmienić, wszak jest takie przysłowie „ Każdy jest kowalem swojego losu” . Co za bzdura. Uważam, że tak naprawdę wszystko jest nam z góry przeznaczone. Nieważne, czy to wymaga czyjejś ofiary. Ty po prostu musisz iść swoją ścieżką.
- Maksus Maximus Van Garde
PRELUDIUM
Z nieba lunął deszcz.
Leśną ścieżką pędziły niczym wicher dwa konie, oba ciemne. Jeźdźcy – mężczyzna i kobieta - dzierżyli w dłoniach rapiery. Dziewczyna obejrzała się przez ramię, ściągając brwi. W chwilkę po tym spięła konia i krzyknęła do towarzysza:
- Maksusie! Otoczyli nas !
- Znowu ?!
- Czuję ich!
- Szlag!
Drugi jeździec zdjął hełm, ukazując ciemne włosy i brodę. Oczy miał piwne.
- Jakieś pomysły, Ked?
- Walka !
- Ilu ich jest ?
Niebo przecięła błyskawica, a po chwili ich rozmowę zagłuszył grzmot.
- Ilu?!
- Obstawiam dziesięciu !
- Czujesz ich jak jakiś pies ?
- Jestem elfką ! Maks, co robimy ?! Cholera, streściłbyś się !
- Las ?
- Odpada !
Drzewa kołysały się mocno na wietrze. Zapowiadała się potężna burza. Towarzyszka Maksusa posiadała zjawiskowo piękną urodę. Miała wiecznie czyste, długie, ciemne włosy. Oczy były barwy wiosennych liści. Mimo to, teraz wyglądała niczym jakiś demon z legend i baśni.
- Zło trzeba wyplenić ! Musimy wyciąć w pień te gnidy !
- Ale jak ?!
- Tak, jak zawsze, Maksie ! Tak jak zawsze !
Mężczyzna coś burknął, ale kolejny grzmot zagłuszył jego słowa. Po chwili schował rapier i ściągnął z pleców potężny miecz półtora ręczny z dobrej stali.
- Keade, ja zawsze będę walczył koło ciebie. Nie stchórzyłem nigdy i nie stchórzę ! Ale teraz, do diabła, nie mamy żadnych szans !
- Będziesz ze mną ? – spytała elfka patrząc w dal.
- Zawsze.
- I za to cię kocham.
- Z wzajemnością. – odparł mężczyzna uśmiechając się pod nosem. Po chwili zerknął z obawą na swoją broń, jakby zauważając, ile ona waży. Przez huk wiatru usłyszeli rżenie koni i krzyki.
- Niechaj stanie się piekło – powiedział Maksus cicho, patrząc na miecz. On i jego towarzyszka wychodzili z gorszych opresji. I w parę sekund później, już szarżowali na bandytów. Teraz mogli zobaczyć ich wyraźnie. Ked się pomyliła w szacunkach. Nie było ich dziesięciu.
Zebrało się ich co najmniej dwudziestu.
Kolejna błyskawica przecięła ciemne chmury. Rozległ się świst bełtów.
- O choroba ! Ked, zawracamy ! Kusze !
Jego koń zakwiczał i zwalił się w błoto, rzucając Maksem o ziemię. Mężczyzna, choć oszołomiony zerwał się na czworaka i rozejrzał w poszukiwaniu tej którą kochał. Jest. Ona również leżała na ziemi, obok konia. Zaczął się do niej czołgać, szepcząc:
- Ked...Ked...
Z jej pleców, trochę poniżej łopatki wystawał bełt. Nie miała żadnych szans. Pocisk rozwalił jej klatkę piersiową i serce. Dotknął jej włosów drżącą ręką, jak we śnie . Któryś z grasantów zdzielił go czymś ciężkim w głowę, pozbawiając Maksa przytomności.
A deszcz padał
I
Pomieszczenie było małe, brudne, nieprzyjemne, z sufitu kapała woda tworząc w kącie kałużę. Wilgotne ściany zbudowano z kamienia, za podłogę służyła ubita ziemia. I nic dziwnego.
W końcu to był loch.
Pośrodku leżał mężczyzna odziany w stare łachmany, których zapewne nikt nigdy nie prał. Miał ciemne oczy i zarost. Na jego niegdyś przystojnej twarzy gościło oszołomienie. Rozglądał się nieprzytomnie dookoła siebie, na chwilę zatrzymując wzrok na szczurze, więcej jednak uwagi poświęcając na obejrzenie jego współlokatora - szkieletu odzianego dość podobnie do mężczyzny.
- Co ja tu robię? – spytał sam siebie człowiek. W jego głowie wirowały przytłumione narkotykiem albo magią wspomnienia. Podniósł się powoli, przeszedł parę kroków i zatrzymał przy kratach z żelaza.
- Halo! Jest tu kto? - zawołał słabym głosem.
Odpowiedział mu śmiech.
- Śpieszy ci się?! - usłyszał. - Zaraz po ciebie przyjdą!
Ale kto? Kto miał po niego przyjść? I po co? Przecież on nawet swojego imienia nie pamiętał. Zapewne ktoś mu w tym pomógł. Klęknął nad kałużą i przemył twarz. Od razu poczuł się trochę lepiej. Jego imię powoli wracało do głowy, czuł to.
- Maxim? Maks? - pytał swoje odbicie. - Maks....Nie, Maksus.
Tak, to było jego imię, nazwiska nie mógł go sobie przypomnieć. Amnezja? Nagle z korytarza usłyszał szczęk pancerza i kroki. Dobrze, jeśli idą po niego, to zaraz mu może wyjaśnią ten cały incydent, choć jeśli tu trafił, to pewnie coś zawinił. Strażnik w lekkiej kolczudze stanął przy kratach, wyjął pęk kluczy i zaczął szukać tego pasującego do kłódki. W pewnym momencie spojrzał na Maksusa i spytał niepewnie:
- Jak się czujesz?
Więzień prychnął.
- Jakby ktoś mnie zdzielił w łeb, a jak się mogę czuć? Nic nie pamiętam. Tylko imię, no i mówić umiem. To już chyba coś, nie?
- Dobra, dobra. Nie będziesz próbował ucieczki? Uwierz mi, tak będzie lepiej dla ciebie.
- Już i tak moja sytuacja jest nieciekawa. Gdzie masz mnie zaprowadzić?
- Na dziedziniec
- Do kata? - Maksusowi zimny pot oblał czoło. Niedobrze.
- Zobaczysz - odparł strażnik, patrząc w bok.
Więzień wykorzystał to, by mu się lepiej przyjrzeć. Hełm koniczny na głowie młodzieńca wprawdzie przeszkadzał mu w pewnym stwierdzeniu wieku, ale po dość uprzejmym zachowaniu rycerza ocenił, że stoi przed nim nowicjusz, który pewnie ledwie miecz dostał.
- No dobra, to wypuść mnie i chodźmy na ten dziedziniec. Dużo hołoty się zebrało?
- Raczej dużo, bo książę postanowił obejrzeć przedstawienie. A wiadomo, jak książę jest, to i złota trochę skapnie i chleba... No chodź.
To wszystko było wręcz komiczne. Maks ruszył posłusznie za jegomościem podziemnym korytarzem, uśmiechając się lekko pod nosem. Jego szansa na ucieczkę rosła. Pytanie brzmiało: Czy uda mu się dać drapaka, zanim ktokolwiek go zauważy? Jego przewodnik raczej nie stawiałby oporu, gdyby Maksus rzucił się na niego z pięściami. Tacy nieustraszeni herosi żyli tylko w baśniach i krajach, których mężczyzna nie znał. Zwykli rycerze za bardzo bali się o swoje wymuskane buzie. W pewnym momencie, gdy dało się już słyszeć gawiedź, drogę zastąpiła im kobieta. Była średniego wzrostu, włosy miała płomienno rude, zawiązane w koński ogon, który odsłaniał spiczaste uszy. Ubrana była w zwiewną sukienkę, typową dla elfów. To wszystko w połączeniu ze wspaniałą figurą tworzyło istotę o ponadprzeciętnej urodzie . W głowie byłego więźnia znów coś zaskoczyło.
Kobieta nie traciła czasu.
- Witaj, kochasiu - powiedziała melodyjnym głosem do strażnika, mrugając okiem.- Dzielnie się spisałeś, zasłużyłeś na nagrodę.
To najbardziej prymitywny podstęp, mający na celu uśpienie czujności ofiary. Ale rycerzyk dał się złapać. Jak wszyscy.
- Oczywiście, milady! - odparł ochoczo strażnik, wypinając dumnie pierś i gapiąc się na kobietę jak na malowidło - Ja zawsze spełniam swój obowiązek!
Elfka zdjęła rękawiczkę i upuściła ją na ziemię, po raz kolejny mrugając zalotnie. Naiwny mężczyzna, wciąż niczego się nie spodziewając, schylił się po nią. Kobieta tylko na to czekała. Zdzieliła rycerza kolanem w twarz, trafiając w nieosłoniętą część.
- No, Maksiu, przebieraj się z tych łachmanów! - powiedziała do więźnia, odpinając pas nieprzytomnego mężczyzny i próbując ściągnąć koszulkę kolczą. – Pomóż mi! - ponagliła go, wyrywając tym samym z osłupienia.
- Jak masz na imię? I skąd znasz moje? - spytał dziewczynę, gdy zdejmowali po kolei wszystkie części pancerza. Mógł zadać mniej infantylne pytanie, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Zerknął na elfkę i spostrzegł, że ta patrzy się na niego, zamiast mu pomóc.
- No co?
- Choroba, to ty mnie nie znasz? - w jej głosie dało się słyszeć ostrzeżenie.
- Nie tyle nie znam, co nie pamiętam. Mam jeden wielki chaos w głowie. Pomożesz mi z tym przyjemniakiem, czy będziesz tak się gapić?
- A tak, rzeczywiście.
Gdy rycerz został w końcu rozebrany, Maksus wcisnął na nieprzytomnego młodzieńca swoje łachy. Sam założył zbroję i przypasał jednoręczny miecz, który nosił przy sobie jego były strażnik.
- Całkiem nieźle - stwierdziła kobieta, taksując go wzrokiem. - Tylko co zrobimy z twoimi włosami? Są potwornie brudne.
- Ach, to już mały problem. Ruszajmy.
Elfka odwróciła się i dała mu znać ręką, aby podążał za nią. Cóż, nie było wyjścia. Ruszył za swoim wybawcą nową ścieżką, czując jak w jego głowie powoli się przejaśnia. W podziemiach nie spotkali nikogo, oprócz paru szczurów. Dotarli w milczeniu do kamiennych, wąskich schodów, prowadzących w górę do wyjścia. Ostrożnie, żeby uniknąć poślizgnięcia, wspinali się po stopniach w kierunku światła. Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, odetchnęli świeżym powietrzem i rozkoszowali się światłem Słońca. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Za ich plecami znajdował się olbrzymi mur o wysokości jakichś dziesięć metrów. Wyjście znajdowało się na polu pokrytym wysoką trawą, niedaleko rósł las. Całości dopełniało czyste, błękitne niebo.
- Pięknie tu - mruknęła elfka. – Nie sądzisz?
- Chyba czas, abyś mi wyjawiła twe imię. - odpowiedział, odwracając wzrok od nieba.
- Szalila. - powiedziała do niego. – Kojarzysz?
Tak, kojarzył to imię. Pamiętał jak się spotkali w Pajęczym lesie. Maksus zawędrował tam przez przypadek, szukając syna kupca, którego imię zdążyło uciec z jego głowy. Tamten las zresztą bardziej przypominał nekropolię. W jego głębi znajdowało się kiedyś piękne miasto. Dawno temu. Teraz zostały tylko opuszczone ruiny, usłane szkieletami jaszczuroludzi, starej rasy świata Erden. Szalila, natomiast, przybyła w tamto miejsce w poszukiwaniu ziół, zapewniających niezwykłą odporność i siłę, jednak obojgu przeszkodził Dragonir - ostatni reptilion (przedstawiciel gadziej rasy) w krainie Erden. Niemal natychmiast wybuchł między elfem, człowiekiem a jaszczurem spór, który zaczął się od wyznania religijnego. Głupota mogła się zakończyć rozlewem krwi, ale zaraz po rozpoczęciu kłótni pojawił się nowy kłopot jakim był olbrzymi skorpion, nazywany przez pospólstwo terwilem. Jak w większości takich sytuacji, wspólny wróg połączył zwaśnione strony. Co więcej, trójka zaprzyjaźniła się. I była to naprawdę mocna przyjaźń.
- Kojarzę - rzekł po chwili mężczyzna, masując skroń. – O rany. Dziwne uczucie. Gdzie Dragonir?
- Wiesz, jak to z nim jest. Musi się ukrywać.- Powiedziała kobieta patrząc na niego wesołymi ciemnymi oczyma. – Nie może się pokazać, bo wszyscy samozwańczy rycerze rzuciliby się na niego.
- Nieciekawie by się porobiło. Gdzie teraz jest?
- W lesie – kiwnęła głową w kierunku drzew. – Chodźmy do niego.
Ciężko było opisać związek Dragonira i Szalili. Reptilion miał blisko trzy metry wzrostu, zieloną łuskę i szaty o barwie wiosennych liści. Długie kły, czerwone ślepia, a w ręku zawsze ściskał kostur z dębowego drewna, zakończony bursztynem. Mimo groźnego wyglądu, miał bardzo łagodne uosobienie. Gad i elfka związali się mocno ze sobą, gdy kobieta wyleczyła go z zarazy. Jaszczuroczłek złożył jej wówczas obietnicę wiecznej lojalności – wierności do końca. Może zabrzmi to dziwnie, ale to było coś więcej niż przyjaźń, choć nie można dało się tego nazwać miłością. Nie dlatego, że ich związek wyglądałby dziwnie. Po prostu oboje zawarli coś w rodzaju przysięgi krwi. Jeśli Szal kazałaby skoczyć reptilionowi w ogień – on by to zrobił.
Jaszczur siedział na pieńku, otoczonym wysoką trawą. Obok niego stały dwa czarne konie, oba osiodłane. Gdy ich zobaczył, podniósł się i przeciągnął.
- Powitać, Dragonirze – powiedział Maksus podchodząc do gada – Dzięki za pomoc – dodał do elfki.
- Witaj – wysyczał jaszczur patrząc nie na niego, lecz na kobietę. Mężczyzna zdążył się już przyzwyczaić do tego, że gad prawie zawsze patrzył tylko na Szalilę – Myślałem, że dłużej was nie będzie.
- Jak widzisz, wyrobiłam się – odpowiedziała elfka, wyraźnie z siebie zadowolona. – Trafiłam na rycerzyka. To przesądziło sprawę.
Roześmiała się perliście.
- Macie może moje ubranie? Kolczuga za bardzo hałasuje, a ja wolę i tak skórę. – orzekł Maks
- Pewnie, że mamy. Tak samo twój miecz – powiedziała elfka. – Drag, gdzie to schowałeś?
- Ubranie jest w torbie, miecz i pochwa są przypasane do Karusa. – wysyczał jaszczur, wskazując na konia, który właśnie przeszedł na drugi kraniec polany.
- Dobra, to ja pójdę się przebrać, a w mi potem wszystko wyjaśnicie. – rzucił człowiek, idąc w kierunku konia.
Po jakichś pięciu minutach wrócił, zapinając klamrę od pasa. Maksus ubrał się w stary skórzany pancerz, który był wystarczająco lekki, aby w nim chodzić. Przez plecy przewiesił swój stalowy miecz, półtora ręczny. Zawsze tak chodził, odkąd opuścił dom rodzinny. Po prostu lubił być przygotowany na nieciekawe sytuacje. W końcu, kiedy wszystkie zbędne rzeczy powkładali do toreb podróżnych, nastał wieczór. Reptilion pozbierał suche patyki, które leżały na ziemi i podpalił je. Usiedli trójką dookoła ogniska i cała amnezja, pobyt w więzieniu, zaczęły się wyjaśniać.
- Jechaliśmy do naszej stałej gospody....
-„Królewski przybytek”? Ten z „f” zamiast „w” w nazwie?
- Dokładnie.
......
Maksus uśmiechnął się, widząc znajomy szyld gospody. Budynek otaczała palisada, mająca bronić przed ewentualnym atakiem mieszkańców lasu. Bo tu też się karczma znajdowała. Nad małymi wrotami wisiał szyld, przedstawiający przełamaną na pół koronę i podpis „Królefski przybytek”. Nazwa była źle napisana, jednak nigdy nie zwrócili na to uwagi karczmarza. I tak źle mu się wiodło. Zapukali do wrót i po chwili trójka została wpuszczona. Nie pytano ich o miasto i nazwisko.
Znano ich tutaj.
Konie zostawili u stajennego, dali mu symboliczny napiwek i weszli do środka. Wnętrze nic się nie zmieniło – lokum było jak zawsze puste, panował półmrok, w powietrzu unosił się silny zapach alkoholu, a drewniane ściany zaczynały gnić. Te stoły, których jeszcze nikt nie połamał, były zakurzone i brudne.
- Co chcecie? – spytał Maksus, patrząc pytająco na dwójkę jego towarzyszy. Choć znał odpowiedź.
- Nic. Tutaj może się zatruć przez samo wciąganie powietrza. – odpowiedział mu elfka. – Drag?
- Nie – powiedział jaszczur niewyraźnie, ale to z powodu jego kłów. – Nie mam ochoty.
- Jak tam sobie chcecie. Ja nie pogardzę. Hejże, wydrwigroszu ! Nalejże mi piwa, to cię ozłocę!
Karczmarz zerknął na niego pustym wzrokiem, podrapał się po brodzie i wziął kufel. Nalał cieczy o barwie bursztynu i postawił przed nim brudne naczynie.
- Dwa szylingi – poinformował znudzonym głosem.
Maksus pogrzebał w kieszeni i po chwili wysupłał z sakiewki dwie srebrne monety. Wręczył je szynkarzowi. Mężczyzna chrząknął, co mogło oznaczać podziękowanie. Albo mogło nic nie oznaczać. Maks wrócił do swoich towarzyszy i usiadł przy nich.
- Jak możesz pić to świństwo? – zapytała Szalila, obserwując jak mężczyzna wlewa w siebie trunek z brudnego kufla. – Nie patrzy dobrze naszemu przyjacielowi z oczu. – dodała po chwili wskazując na karczmarza.
- Patrzy, nie patrzy, wszystko jedno. Grunt, że wreszcie można coś normalnego wypić.
- Musisz uważać Maksusie. Zima idzie. – odezwał się nagle jaszczur.
- Tak, ale jest dopiero listopad. A śnieg tylko tobie przeszkadza, bo jesteś uzależniony od temperatury.
Zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. W jednej chwili zakręciło mu się w głowie tak mocno, że zsunął się z krzesła. Upił się? Nie. Zatruł. To było pewne. Coraz gęstsza mgła. Czerwone plamki zaczęły mu migotać przed oczyma. Jak przez mgłę usłyszał zduszony krzyk elfki i syk jaszczura. Ktoś wyważył drzwi. Ktoś walczył. To wszystko było nieważne, bo Maksus stracił przytomność.
......
- Czyli otruto mnie?
- Dokładnie. W chwilę po twojej utracie przytomności wpadli łowcy nagród. Powiedzieli, że jesteś bandytą i że trza cię powiesić.
- Co zrobiliście?
- Broniliśmy cię. Oczywiście, nie zabiliśmy nikogo. Szybko nas pokonali, ale Dragonirowi udało się mnie uratować. –spojrzała na jaszczura z wdzięcznością.
-Dobra, było minęło. Ale jeśli zapamiętaliście ich twarze, to możemy im się...
- Nie, Maksusie. Ja bardzo łatwo wybaczam. Sprawa zamknięta.
Słońce zaszło, na niebie pojawiły się gwiazdy, śpiew ptaków umilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Otoczyła ich cisza,
Trochę żeśmy zaszarżowali – rzekł Maksus przeciągając się – Ktoś cierpi na bezsenność? Trzeba ustalić kolejność wart.
- Ja – zaofiarował się jaszczur.
- Dzięki. Tylko obudź mnie gdy trzeba będzie się zmienić, dobra? Naprawdę, nic się nie stanie, jak nie prześpimy z Szal całej nocy. Ty też musisz spać.
Jaszczur kiwnął głową, odsłaniając kły w uśmiechu.
Zgodnie z umową, Dragonir obudził go parę godzin później, a sam położył się spać. Maksus usiadł przy ognisku, wyjmując przy okazji miecz. Stal zabłysła w migotliwym świetle. Zdobył tą broń pięć lat temu. Był wtedy jeszcze młody i głupi, zdawało mu się, że pokona cały świat. Podczas swojej długiej już wtedy wędrówki dotarł na pole bitwy. Ryk i huk wprawiły go w takie przerażenie, że przez cały dzień siedział ukryty w krzakach i oglądał, jak ludzi się mordują. Jak zwierzęta. Do tamtego czasu myślał, że śmierć w boju jest chwalebna i piękna.
Mylił się. Ludzie ginęli tam z wrzaskiem przerażenia, płaczem i błaganiem o litość. To była rzeź. Od tamtej pory ( miał wtedy piętnaście lat ) pluł wszystkim rycerzom w twarz. Widział, jacy to oni są szlachetni. Dobijali rannych, bezcześcili martwych. Jak zwierzęta. Nie, zwierzęta nie były takie. Były lepsze. Gdy nad pobojowiskiem zapadła noc, poszedł poszukać czegoś, czym mógłby się odganiać od dzikich zwierząt. Niestety, zwycięska armia pozbierała skrupulatnie co lepsze bronie. Mimo to, znalazł przy jednym z poległych miecz na tyle dobry, aby stanowić broń nie tylko przeciw zwierzętom, ale i ludziom.
Szal jęknęła przez sen i Maksus odruchowo zerknął na nią. I zmartwiał. Za śpiącą kobietą siedział zgnilec – nieumarły, który za życia został wyklęty za kanibalizm. Skórę miał prawie przezroczystą, oczy zdawały się nie mieścić w oczodołach. Były żółte. Zgnilec uśmiechnął się do niego, ukazując spiłowane zęby.
- O cholera. SZAL! DRAG! – ryknął mężczyzna, zrywając się z mieczem na równe nogi. Problem ze zgnilcami polegał na tym, że polowały w grupach. Zapowiadała się trudna noc.
I rzeczywiście, gdy rozejrzał się wokół, dostrzegł w świetle księżyca kontury skradających się stworów. Dragonir z sykiem wściekłości chwycił kostur i zdzielił w głowę nieumarłego przy Szalili. Nastąpiło ohydne chrupnięcie po czym potwór zwalił się ciężko na mokrą ziemię. Kobieta, na wpół rozbudzona pisnęła i wyjęła sztylet. Maksus w ostatniej chwili uniknął pazurów przeciwnika, a sam wyprowadził szerokie cięcie. Ostrze gładko zagłębiło się w bok monstrum, jednak wyglądało na to, że zgnilec nie zamierza umierać. Na tym polegał urok walki z nimi – nie wystarczyło ich zranić, je trzeba było wytępić. Polanę na chwilę rozjaśnił zielony błysk, stare dęby przechyliły się lekko. Mężczyzna odwrócił się, by ujrzeć nimb zielonego światła tańczący w rękach gada. No tak, druidzi umieli czarować. Po chwili z ziemi wyskoczyły długie, wiotkie bluszcze, które uziemiły parę nieumarłych. Człowiek ciął z doskoku kolejnego wroga, a gdy trafił w ramię, obrócił się w piruecie i pchnął w szyję. Jednego mniej. Jaszczura otoczyło kilku z napastników i pomimo, że ten był dobry w zwarciu, nie miał większych szans. Szal uniknęła ciosu, po chwili następnego. Ich sytuacja nie przestawiała się najlepiej. Cóż, trzeba było coś z tym zrobić. Jako że stwory nie miały jak się bronić ( posiadały tylko pazury) Maksus rzucił się na nie z nową furią. Ciął, rąbał i pchał, kładąc kolejne zgnilce. Parę razy zakrzywione pazury dosięgnęły go, raniąc. Ryk jaszczura poniósł się po polanie, gdy któryś z nieumarłych wskoczył mu na plecy i ugryzł w szyję.
-Dragonirze! – ryknął mężczyzna, odwracając się i rzucając na pomoc przyjacielowi. Gad strząsnął z siebie napastnika i przewrócił się.
Księżyc przysłoniła chmura.
Maksus zawinął młyńca mieczem i ciął nisko, po nogach zgnilca. Bestia zanim zdążyła cokolwiek zrobić, leżała już na ziemi z kikutami. Miecz półtora ręczny pokrył się ciemną posoką. Mężczyzna już miał zaatakować drugiego, gdy ktoś go obalił na ziemię ciosem w głowę. Pociemniało mu przed oczyma, co sprawiło, że przez chwilę był praktycznie ślepy. Głosy dochodziły z daleka, były przytłumione.
- Cholera jasna...o szlag...- Mruczał, czołgając się i macając na oślep w poszukiwaniu miecza, który wypuścił przy upadku. Po chwili jego ręka natrafiła na znajomą stal. Podniósł się, pomagając sobie półtorakiem. Zobaczył jak zgnilce zebrały się pod drzewem kasztanowym, aby zrzucić elfkę, która tam się schowała. Dragonir leżał wykrwawiając się. Kiepsko. Z okrzykiem, Maks natarł po raz trzeci. Zadał pierwszej bestii z brzegu potężny sztych, skierowany w gardło. Potwór nie miał żadnych szans. Bo jak się bronić gołymi rękoma? Drugiego rozrąbał płaskim sinistrem.
- Szalilia! Złaź i mi pomóż! Albo rzucaj czymś ciężkim!
Coś upadło na ziemię. Jeden ze zgnilców zatrzymał się, machając w powietrzu rękoma, jakby odpędzając się od much. W końcu dotarło do Maksa, czym kobieta rzucała.
Były to kasztany. Oto co miało mu pomóc - kasztany.
- Nie wydurniaj się! – zaczął, ale urwał, gdy ciemna posoka oblała mu twarz - Weź gałąź i....albo czekaj tam!
Kolejnego potwora najpierw kopnął w pierś, a potem pchnął, trzymając oburącz miecz i przybił zgnilca do drzewa. Maksus odwrócił się, szukając kolejnych nieboszczyków, ale nie zauważył żadnego. Spojrzał na leżące pod jego nogami truchło bez rąk.
- Taa, zasłonięcie się gołymi rękoma jest skuteczny sposobem obrony. Niemal tak skutecznym, jak zasłonięcie się gazetą.
Zza jego pleców usłyszał zduszony okrzyk elfki. Odwrócił się, gotów zadawać śmierć, ale okazało się, że klęczy ona nad Jaszczurem.
- Boże...Drag.- jęczała kobieta patrząc bezradnie na rozległe rany gada – Ja nie wiem...
Mężczyzna schował miecz do pochwy i podszedł do dwójki przyjaciół. Fakt, Dragonir wyglądał paskudnie. Szyję miał całą we krwi, choć zdawało się, że arteria nie jest naruszona. Maksus myślał przez parę sekund, po czym podbiegł do Karusa. Otworzył torbę i zaczął grzebać. Po chwili znalazł to, czego szukał – pożółkły lekko, ale nadający się jeszcze bandaż. Podszedł z nim do elfki i podał jej opatrunek.
- Zrób z tym coś. – to było wszystko, co powiedział. Po prostu w gardle miał jedną wielką gulę. Nie odezwał się ani słowem, gdy dziewczyna leczyła jaszczura. Minęła cała wieczność, zanim Szalila skończyła.
- Teraz potrzebuje odpoczynku. No i jeszcze troszkę ziółek potrzeba. Mógłbyś się tym zająć?
- Pewnie. Tylko musisz mi powiedzieć co i jak.
- Dobra, tylko słuchaj uważnie. Kiedyś Drag przyniósł mi to jak ja byłam chora. Można powiedzieć, że to lek na wszelkie zło, rozumiesz? Dobra, to wygląda jak mały kwiat, może tulipan. Ma niebieskie płatki, fioletowe liście i ciemną łodyżkę. Nazywa się Kezua, jeśli ma to jakieś znaczenie. Jedynym problemem jest miejsce gdzie to rośnie. To...nie rób takiej miny, brzydko ci z nią...to może być jaskinia albo leże terwilii.
- Świetnie.
- No co? Chcesz pomóc Dragonirowi?
- Tak, ale...
- Chcesz?!
- Tak.
- No i świetnie. – skwitowała elfka patrząc na niego tymi swoimi ślicznymi, ciemnymi oczyma.
- Tak. Idę. Ale jest jeden problem.
- Gdzie ty u licha masz terwile?
- Och, z tym akurat nie powinno być problemu. Ostatnim razem były na północnych obrzeżach lasu.
- Skąd wiesz?
- Znaleziono tam rozwłóczone wnętrzności jakiegoś człowieka.
- To dobrze. Jesteśmy na dobrym tropie.
- Maksus! Jesteś okropny! Już mi biegnij! Cholera, Drag jest ranny!
- Dobra. Już mnie nie ma.
„Albo nie będzie” myślał ruszając przez las. „To wszystko jest głupie. Ale ma sens. Pomyślmy. Wszystko zaczęło się na szlaku parę miesięcy temu. Potem byłem w karczmie, gdzie mnie otruto. Łowcy nagród wzięli mnie do lochu, twierdząc, żem bandyta. Później zaatakowały nas ożywione zgnilce. Hmm. Nieumarli nie mają wolnej woli, nie mogą, ot tak sobie, opuścić grobu i przejść się po świeżym powietrzu. Ktoś najwyżej celowo ich atakuje...albo mnie.”
Stary buk, koło którego właśnie przechodził, zatrzeszczał, poruszany wiatrem, liście zaszeleściły. Jakieś zwierzę, może wiewiórka wspięło się w ciemnościach do swej dziupli. Maksus szedł już blisko godzinę, nie zatrzymując się po drodze ani razu. W końcu noc ustąpiła miejsca nowemu dniu, przez gałęzie zaczęło przebijać się światło słoneczne. Rozległy się trele ptaków, dzikie zwierzęta wyszły z ukrycia. Maksus wyszedł na brzeg jakiegoś leśnego strumienia. Po drugiej stronie rzeki rozpościerał się iście sielski krajobraz. Wysoka trawa falowała delikatnie na wietrze, chmury leniwie sunęły się po niebie. Gdzieś dalej pewnie był jakiś staw albo jezioro, bowiem w jednym miejscu zebrało się mnóstwo zwierząt. Człowiek w tym momencie przypomniał sobie, że od wielu godzin nic nie miał w ustach. Cóż, trzeba było o siebie zadbać. Ruszył ostrożnie, razem z wiatrem starając się nie spłoszyć zwierząt. Buty nie wydawały żadnego odgłosu poza szelestem. Cisza. Żadne stworzenie się nie poruszyło. Nie, coś było nie tak. Normalnie zwierzęta by go już wyczuły. I nagle stało się wszystko jasne. Maksus już wiedział. Wiedział, zanim dotarł do niego fetor rozkładającego się ciała. Wiedział zanim zobaczył łeb sarny, leżący na ziemi.
- Cholera. – powiedział, wiedząc w co się wpakował. – O jasna cholera.
Odwrócił się na pięcie w kierunku zaczął biec ile sił w nogach, kierując się do rzeczki. Zatrzymał się, gdy z zagajnika wyszedł terwil.
Potwór był olbrzymi, jego ciało okrywał chitynowy pancerz, który jeśli wierzyć bardom miał pół metra grubości. Dwie pary olbrzymich krabich szczypiec, szczęki zdolne zmiażdżyć konia. Trzy pary czarnych odnóży. Nie ma jak uciekać. Trzeba będzie znów walczyć. Dobył więc miecza i zakręcił nim młyńca. Cóż, przynajmniej zginie w dobrej wierze. Bestia dojrzała go i powoli zaczęła się do niego zbliżać. Maksus odruchowo zaczął okrążać ją półkolem. Nie chciał od razu zaryzykować szarży, jeszcze nie. Potwór przyspieszył, klekocząc szczypcami, a Maks ruszył mu na spotkanie. Ostrze przygotował do pchnięcia, ale gdy potwór znalazł się w zasięgu ciosu, musiał się ratować półobrotem. Wyprowadził cięcie na oślep, ale bezskutecznie. Człowiek zaklął brzydko i sparował uderzenie szczypiec, mimo, że mało co cios nie urwał mu rąk. Odskoczył po raz kolejny i pchnął znów, ponownie bez efektu. Pancerz był po prosty za gruby. Kolejny wyprowadzony przez bestię cios był wolniejszy i słabszy. Mężczyzna wykorzystał siłę uderzenia i ciął z półpiruetu. Nastąpił suchy trzask, przypominający pękającą, suchą gałąź. Potwór wierzgnął się, ale tym razem miecz utknął w jego korpusie.
Mam cię! – ryknął uradowany wojownik i spostrzegł, że jest teraz bezbronny - Cudownie.
Odwrócił się na pięcie i zaczął biec, ile tylko miał sił. Udało mu się spowolnić napastnika kosztem straconej broni. Maksus przeskoczył martwą sarnę i wbiegł między drzewa. Ryk bestii za jego plecami spłoszył ptaki, które zerwały się z gałęzi trzepocząc skrzydełkami. Gałęzie drapały mu twarz, potykał się o korzenie drzew. Obejrzał się. Potwór nadal go ścigał, łamiąc drzewa i krzewy
- Hej! Tutaj! Pośpiesz się!
Maksus spojrzał przed siebie i ujrzał jakąś osobę stojącą przy czymś, co było pewnie wejściem do jaskini. Nareszcie. W miarę, jak człowiek zbliżał się do wejścia, coraz wyraźniej widział twarz osobnik. Był nim młodzieniec, ze szlacheckim wąsem. Za pasem miał rapier albo szpadę, nie dało się jeszcze określić. Zresztą i tak wszystko jedno. Ubrany był dość elegancko, zgodnie z arystokratyczną modą, czyli dominującymi kolorami były niebieski i czerwony. Paskudne zgranie. Młodzieniec przed Maksem wyjął coś, co określano mianem pistoletu – broni palnej, na którą stać było tylko najbogatszych – i wystrzelił. Mężczyzna usłyszał potężny huk, a sekundę później kwik terwila. Łoskot. Maksus zwolnił i obejrzał się. Terwil leżał martwy, z rozwalonym okiem. Odwrócił szybko wzrok od truchła, czując, jak robi mu się niedobrze.
- Dzięki. – wysapał, gdy podszedł do szlachcica. – Naprawdę, jestem twoim dłużnikiem...Jak ci na imię, zacny człowieku ?
Szlachcic nadął się, wyraźnie z siebie zadowolony. Ech, ta młodzież.
- Tak, ocaliłem ci życie – rzekł z radością – I jesteś mym dłużnikiem, panie...
- Maksus. Jestem Maksus.
- Panie Maksusie. Hmm. Zaiste, dziwne macie imię i akcent. Skąd pochodzicie ? Z Katalonii?
- Nie, urodziłem się w Opolnii, za masywem ślężańskim. To na południowym Erden, niedaleko gór Giewonckich.
- Ach, to wy z daleka!
- Na to wychodzi. Panie, szukam Kezuy. Wiesz co to?
Wydawało się, że młody arystokrata pęknie z dumy.
- Ależ oczywiście! To rzadkie ziele, jakże...
- Widziałeś je?
- Ach, jakżebym mógł nie widzieć! W tej jaskini rośnie ich całe mnóstwo!
Zerknął na ziejącą obok nich czarną czeluść. Tak, zapowiadało się ciekawie. Z deszczu pod rynnę, jak to mówiła jego babka. Tak na dobrą sprawę potrzebna mu była tylko pochodnia. No i miecz trzeba było wyjąć ze ścierwa potwora. Szlachcic, zapytany o pochodnię, odparł, iż owszem, ma, ale da tylko wtedy, kiedy Maksus go zabierze. Mężczyzna zgodził się od razu, w końcu każda para rąk do pomocy będzie przydatna. Tak więc po zapaleniu pochodni zeszli w ciemność. Jaskinia, jak to jaskinia, miała wąskie przejścia, wilgotne ściany i podłoże. W kątach czaiły się pająki wielkości zaciśniętej pięści. Maks dowiedział się, że młodzieniec nazywa się Eckhard i jest poszukiwaczem przygód. Specjalizował się w szermierce oraz jeździe konnej. Jak każdy osobnik z błękitną krwią. Ani Szal, ani Drag, ani tym bardziej Maksus nie lubili erdeńskiej magnaterii i szlachty. Za bardzo byli zapatrzeni w siebie. Ich zachowanie stało się jeszcze bardziej nieznośne po tym, jak któryś z nich (na imię miał Karol Wołodyjski) odkrył właściwości wybuchowe prochu. Oczywiście, on sam nie przeżył tego odkrycia, ale badania po nim przejął brat. I tak powstały pierwsze pistolety. Broń równi zawodna, co niebezpieczna.
- Patrzajcie Maksusie.
Maks przerwał rozmyślania i spojrzał. Byli w podziemnej grocie, nad stawem. Na jego brzegach rosły jarzące się w mroku grzyby i kwiaty.
- Pięknie tu, nieprawdaż?
-Owszem. Ale zbierajmy szybko zioła, czas nas goni.
Nie tracili czasu. Zerwali parę ziółek i wyszli na zewnątrz. Podczas ich nieobecności na niebie pojawiły się ciężkie chmury, zrobiło się zimniej. Ale cóż poradzić, w końcu to był listopad. Rok temu, o tej porze, wszędzie było biało. Maksus lubił śnieg. Dzięki białemu puchowi wszystko wyglądało jak w bajce. Szczęśliwym zbiegiem losu nie musieli jechać do obozu na piechotę, gdyż Eckhard miał konia.
- Maksusie – zagadnął go w czasie jazdy – Opowiedzcie mi coś o sobie. Nic tylko milczycie.
- Bo i nie ma o czym mówić.
- Wstydzicie się?
- Bardzo się wstydzimy.
Młody chyba nie zrozumiał kpiny i aluzji.
- Ano, mówić nie chcecie, to nie mówcie. Pewnikiem, wasza historia bardzo ciekawa. Choć żywię nadzieję, iże nie jesteście zbójcem ?
- Nie.
- Nie żywcie do mnie urazy panie. Po prostu jestem ciekawy.
- Rozumiem.
Powrót do przyjaciół Maksa nie trwał zbyt długo. I Bogom niech będą dzięki. Już z daleka widać, że coś się święci. Szal machała do nich rękoma i coś krzyczała.
- Noż kurczę, ile można czekać ?! Ruszać się ! Macie Kezuę ?
- Mamy – odpowiedział jej mężczyzna wyciągając niebieskie ziele – Zrobisz z tym coś ?
- A pewnie, że zrobię ! – elfka, wyrywając mu roślinkę i klękając przy Dragonirze. Jaszczur był nieprzytomny i cały czerwony od krwii. Oczywiście reakcja Eckharda była odpowiednia do jego statusu społecznego
- Idioci ! Bęcwały ! Toż to smok ! Wszak młody, ale smok ! Trza go zabić, wiecie ile można za łuskę dostać ? Ile za język ? Nawet korzyści pomijając, to przecież potwór i prymityw ! Takie jak...
Nie skończył. Maksus, który akurat nic nie robił, zerknął na młodzika z mieszaniną rozbawienia i politowania.
- Widać, żeś uczony. Gdzie żeście się uczyli, panie szlachcic ?
- Ano, w uniwersytecie Jalońskim, panie Maksusie ! Najlepsza uczelnia szlachecka !
- A dobrzeście się sprawowali ?
- Oczywiście !
- Wpajano wam bestiariusz ?
- Oczywiście ! – młody wpadł chyba w euforię.
- A historię mieliście ?
- Oczywiście, panie, starożytność, prehistoria i średniowiecze.
- Mieliście może na jakiejś tam waszej lekcji temat, który brzmiał.....mniej więcej tak „ Rasy Erden” ?
- Wiadomo. – odrzekł Eckhard, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste.
- I pewniście, że to smok, zły i straszny ?
- Pewniśmy !
- Ale to nie jest smok.
Mina młodego była warta całego skarbca króla. Chociaż może nie. Ona była po prostu bezcenna. Minęła może godzina, zanim Szalila ogłosiła, że już po wszystkim. Siedli więc razem we trójkę koło Dragonira i zaczęli analizować tą całą paskudną sytuacją, zaczynając od śmierci Keade.
- Myślę, że ktoś nas śledzi. Szal, nie ma co się oszukiwać. Zgnilce nie mogą wyjść, ot tak sobie na spacer. Nieumarłych trza najpierw przywołać zza grobów. A jeśli to ci nie wystarczy, to może mam ci przypomnieć o karczmie ? O Ked ?
- Nie krzycz. Mów spokojnie.
- Tak, tak. W porządku. W „ Królefskim” bywaliśmy nie raz, nigdy się nie otruliśmy. A tu nagle wszystko się wali – bandyci, łowcy nagród, nieumarli, terwile...
- Walczyłeś z terwilem ?!
- Mniejsza. Co jeszcze nas czeka ? Nie sądzisz, że to wszystko się łączy ?
- Z kimś zadarłeś Maksusie ? Masz jakichś wrogów ?
- Szal, mnie otaczają sami wrogowie. Nie zauważyłaś ? Poza wami kogo jeszcze mam ?
- Rodziców.
- A poza wami i rodzicami ?
- Eckharda ?
- On się nie liczy. A przy okazji. Znasz te słowa ? „Boże, chroń mnie przed przyjaciółmi, z wrogami poradzę sobie sam”
- Kto to powiedział ?
- Nie wiem. Szalila, jesteś mi prawdopodobnie najbliższą osobą. Musisz mnie rozumieć.
- Staram się – nagle jej śliczne oczęta poszerzyły się – O bogowie. A Manfred ?
- Ach ! – Maksus pacnął się w czoło – Ten nekromanta !
Istotnie, Manfred zajmował się sztuką nekromancji. Jakieś pół roku temu ich trójka pokrzyżowała jego plany. Owy mężczyzna, przypominający zgniłego człowiek chciał wskrzesić wszystkich zmarłych na świecie, by potem obalić władzę i samemu zasiąść na tronie. Manfred był bez wątpienia szalony, ale nie głupi. Ujawnił się dopiero wtedy, gdy stanął na czele potężnej, nieumarłej armii zdolnej zgładzić każdego przeciwnika. Na szczęście zapomniał o swoim słabym punkcie – pięcie. Gdy więc doszło do bezpośredniego starcia między Maksusem a magiem ciemności, ukryta wtedy Szal strzeliła z łuku, trafiając nekromantę prosto w czuły punkt tym samym zabijając go. Pomimo tego, wielce prawdopodobnym był jego powrót zza światów, bowiem jego potęga przerastała większość śmiertelników. Chodziła plotka, jakoby nekromanci potrafili oszukać śmierć.
- Jeśli rzeczywiście on wrócił, to jest tego dobra strona – podzieliła się z nimi swoimi przemyśleniami Szal – Wiemy, gdzie możemy go znaleźć. Cmentarzysko wisielców.
Nagle zrobiło się zimniej.
- W takim razie trzeba będzie to sprawdzić. I przy okazji odwiedzimy Gniazdo. Ale przede wszystkim musimy poczekać, aż Dragonirowi polepszy się stan zdrowia.
Jaszczur wyzdrowiał następnego dnia.
****
Do miasta dojechali po trzech dniach nieustannej wędrówki.
Już z daleka mogli dojrzeć charakterystyczne wzniesienie, na którym powstał gród otoczony kamiennym murem i rzekę odgradzającą zabudowania od pól uprawnych. Gniazdo było dużą metropolią – znajdowały się tu największe pałace, świątynie, teatry oraz szkoły. W ciągu wielu lat oblegano je kilkakrotnie, bowiem o skarbcu tutejszego władcy krążyły legendy. Niedaleko stąd znajdował się cel podróży Maksa i jego przyjaciół, a mianowicie cmentarz wisielców. Należy również wspomnieć o Ekchardzie, który dołączył do grupy. Cóż, jak większość młodych wręcz palił się do nowych przygód. Nikt z trójki pozostałych nie protestował – młodzik udowodnił swoje zdolności szermiercze i wykazał się niezłą celnością.
Zanim wjechali w obręb muru stracili sporo czasu w olbrzymim tłumie ludzi,
- Cholera, ta hołota mogłaby się już ruszyć. Tylko przejazd blokują – warknął Maksus, kopiąc ze złością wóz stojący przed nimi. Cóż, każdy może się zirytować po godzinie stania bez sensu – Hej, wy tam ! Co tak stoicie ?!
Odpowiedziały mu przekleństwa i obelgi. Ktoś jednak wysilił się bardziej.
- Umarł władca, niech żyje władca ! Nowego już wybrali ! Wiwat ! – chłop wrzeszczał głośno, zapewne myśląc, że władca go usłyszy i wynagrodzi. Ech, pospólstwo.
W końcu tłok się przerzedził i grupka mogła przejść przez bramę miejską. Dragonir, rzecz jasna, miał głęboki kaptur. A nawet jeśli ktoś by się nim zainteresował, to i tak nie było w tym nic nadzwyczajnego. Magowie i druidzi często zmieniali postać, choćby po to, żeby nastraszyć znajomych. Maks osobiście znał jednego czarodzieja, mieszkającego w Gnieździe, który często zamieniał się w jednorożca, aby móc złożyć głowę na łonie dziewicy. W celu oczywistym zresztą.
- To gdzie teraz ? - usłyszał głos elfki. – zasięgnąć języka ?
- Może do karczmy ? Tam zawsze można coś usłyszeć – zaproponował Eckhard.
- To idź z Szal, a ja z Dragiem odwiedzimy znajomego Czarusia.
- Tego od jednorożców ?
- Tak, właśnie tego.
Rudowłosa skrzywiła się, a młody pojaśniał.
- Oczywiście ! Panna Szalila jest ze mną bezpieczna ! Będę jej strzegł jak oka w głowie !
- Tylko uważaj na niego – powiedział cicho mężczyzna do kobiety, zanim odeszła ze szlachcicem.
Tak więc rozeszli się. Maksus idąc z reptilionem do gildii magów, gdzie mieszkał mag, uważał na leżące na ulicy nieczystości, a było ich sporo. Budynki były poustawiane blisko siebie i pochylały się lekko nad ulicą. Pod ich ścianami siedzieli żebracy i narkomani. Uroczy widok. Na szczęście nie musieli przebywać zbyt długo w tym środowisku. Po jakichś dziesięciu minutach wyszli na rynek, gdzie centralnym punktem była właśnie gildia. Jej ośrodek stanowił potężny stołp z wąskimi okienkami i krużgankami na szczycie. Dwójka przyjaciół podeszła do olbrzymich stalowych drzwi. Zapukali. Usłyszeli zgrzyt i po sekundzie otworzyła się mała klapka.
- Kto i czego chce ? – usłyszeli.
- Maksus Maksimus Van Garde. Potrzebuję pomocy Rudigara Wolfenburga. Jeszcze coś ?
- Twój towarzysz. Kim on jest ?
Jaszczuroczłek spojrzał na Maksa swoimi bursztynowymi oczyma i kiwnął łbem, dając znak, że teraz on będzie mówił.
- Dragonir Is’ilven. Druid z Gaju Pająków i ossstatni reptilion w Erden. – wysyczał – To pilna sprawa.
Strażnicy odsunęli zasuwę i wpuścili ich do środka. Tak jak można było przypuszczać, znajdował się tu dziedziniec, którego centralny punkt stanowiła studnia. „Ach, jak ja tu dawno nie zaglądałem” pomyślał Maks zadzierając głowę i obserwując błękitne niebo. Jaszczur klepnął go w ramię:
- Chodźmy. Czasss ucieka, a my nie wiemy gdzie jessst ten cały Manfred.
Tak więc zaczęli mozolną wspinaczkę po śliskich, kamiennych schodach. Znajomy Maksa zajmował się magią niebios, czyli inaczej sztuką wróżbiarską. Jak każdy wróżbita, Rudigar umiał miotać błyskawice, sprowadzać zabójczy wiatr śmierci, rzucać klątwy czy zamieniać się w zwierzęta. No i wróżyć też potrafił. W końcu dostali się do jego gabinetu.
- Wejdź Maksusie. Czekałem na ciebie – dobiegł dwójkę towarzyszy łagodny i spokojny głos – Acz nie sądzę, abym mógł ci pomóc.
Dopiero teraz mężczyzna podniósł wzrok i ujrzał stojącego przy drzwiach wysokiego czarodzieja w niebieskich szatach.
- Witaj, witaj – wysapał wojownik – Musisz tak wysoko mieszkać? Ach, i poznaj Dragonira. Drag, to jest Rudigar.
-Miło mi – powiedział mag – Wejdziecie ?
Gabinet wróżbity był niezwykły. Wszędzie stały delikatne instrumenty i kryształowe kule. W kącie znajdowała się stalowa laska, oparta o ścianę barwy turkusowej. Wolfenburg wskazał im głębokie fotele, a sam zasiadł za biurkiem.
- Chcecie wiedzieć wszystko o Manfredzie.
- Dokładnie.
- Dobrze więc...Jak zapewne wiecie, jest on potężnym nekromantom. Odkąd orki wymordowały mu rodzinę poszukuje klucza do nieśmiertelności. Ściślej mówiąc – Klucza Pustki. Wiecie, co to ? Dobra. Już mówię. Bardzo dawno temu, za siedmioma...
- Możesz pominąć wstęp ?
- Mogę. Tak więc, za siedmioma piekłami mieszkał Lucyfer, władca ciemności. Pewnego dnia rzucił władcy Gniazda wyzwanie – „Królu ! Wybierz swych najmężniejszych z rycerzy i powiedz im, iże ja, król mroku, nagrodzę ich ponad wszelkie marzenia, jeśli tylko dojdą do mnie przez wszystkie poziomy piekła.” Król oczywiście ogłosił wieść i ze wszystkich stron Erden zjechali się rycerze. Bohaterowie i czempioni, dowódcy wojsk i legendarni herosi. No i szewc. Wyobrażasz sobie ?
- Tak.
- Co prędzej rzuciła się ta cała hałastra do wrót otchłani, co by diabła upolować. No i widzisz. Był w tym wszystkim haczyk.
- Jak zawsze.
- W każdym z siedmiu poziomów mieszkał potwór. Kolejno: Demoniczny pies, Cerber, Diablik, Sukkub, Bies, hydra i smok. I jak się to wszystko zaczęło tłuc, to tak, że ino smoki i szewc zostali. I powiadając, co by szewczyk chciał smoka otruć.
- Udało mu się ? – spytał jaszczur.
- Tak. Smok się udławił, gdy go przełykał.
Cała trójka roześmiała się.
- No dobrze, ale co było dalej ?
- Tak więc, gdy sześć stworów ubito, ich ciała zamieniły się w klucze. Takie zwykłe, jak do drzwi. Ostatniego strażnika szatan nie uznał, więc z nagrody nici. I tu zaczyna się historia Pustki. Jak mówiłem, gadzina biedna się udławiła. Jej śmierć nie zaliczała się do odpowiedniego kanonu, więc kluczyk pozostał bezpański. Jak wszystkie piekielne rzeczy, po jakimś czasie zaczął wpływać na rzeczywistość. Napromieniował magią otoczenie do tego stopnia, że pewien obszar po prostu pękł. Nic tam się nie znajdowało, poza Kluczem Pustki. – To jak Manfred zamierza go zdobyć ? Skoro nie ma otoczenia, w którym ten przedmiot mógłby się znajdować ?
- Do dziedziny pustki można się dostać w prosty sposób. Teleportacja.
- Co ? Cholera, no to pewnie już się do tego dobrał.
- Nie wątpię. Jeśli chcecie, to mogę was tam przenieść. Hm?
- A możesz to zrobić później ? Muszę po kogoś skoczyć.
****
Szalila nie przepadała za zajazdami. Ciągle, gdy tylko weszła w tłum, ktoś ją łapał za tyłek. Eckhard za to zachowywał się jak u siebie – bez przerwy kogoś wyzywał na pojedynek. Bogom dzięki, że w karczmie nie przebywał żaden idiota, który miałby ochotę stanąć w szranki z młodym szlachcicem. Usiadła z młodzikiem przy ladzie i zamówiła dwa piwa. W końcu im też należało się trochę odpoczynku. Krasnolud, który był karczmarzem, sprawiał wrażenie miłego. Miał długą, brązową brodę zaplecioną w warkocze, oczy fioletowe i łagodne, a głos basowy. Ot, krasnolud jak się patrzy. Na szczęście piwo było równie zacne – barwy bursztynu i mocnego smaku.
- No więc panienka dokąd zmierza ? – zapytał się brodacz, czyszcząc kufel i wlepiając wzrok w głęboko wycięty dekolt sukni. Elfka chyba to zauważyła, bo szybko podciągnęła ubranie.
- Szukamy Manfreda.
W budynku zrobiło się bardzo cicho.
- Manfreda ? Tego Manfreda ? – karczmarz przestał czyścić kufel.
- O ile mi wiadomo krasnalu, to tu nie macie żadnych innych ! – rzucił z pogardą Eckhard i zaraz stęknął z bólu, gdy kobiecina kopnęła go w kostkę.
- Słuchajcie mnie, bo powiem to tylko raz – lepiej trzymać się od niego z daleka. I trzymać język za zębami.
- A to niby czemu ? – szlachcicowi musiało się bardzo nudzić.
- A bo właśnie wybrano go na naczelnego maga.
- Co ?! JEGO ?!
- Przecie mówi, zamknij się wreszcie – syknęła rudowłosa i uśmiechnęła się do krasnoluda – On trochę się stresuje, wiesz, egzaminy i tak dalej.
- Panna wybaczy, ale co panią tak interesuje Manfred ? – zapytał podejrzliwie karczmarz
- Ja...ja mu pogratulować chciała, bo on jest moim znajomym.
- To czemu coś mi tu śmierdzi ?
- Dziękuję za piwo – krzyknęła Szal i zdzieliła brodacza po głowie kuflem – Eckhard, znikamy stąd!
W tym momencie drzwi karczmy huknęły i do środka wpadli Maksus z Dragiem.
- Hej! Mamy namiary na tego nekromantę! – zaczął mężczyzna i widząc biegnącą dwójkę zapytał – Ale co....
- Później!
Tak więc ruszyli do wieży Rudigara. Po pięciu minutach stali już przed huczącym skupiskiem światła, zdolnym przenosić ludzi na duże odległości. Magowi udało się utworzyć drogę do Pustki.
- Na pewno zadziała? – zawołał Maksus, przekrzykując huk magicznego przejścia – Nie wyrzuci nas gdzieś na pustyni ?
- Nie ma szans! – odkrzyknął czarodziej – Jest stabilizowany przez kryształy ebonium!
- Co?!
- Nieważne! Powodzenia!
Błysnęło, huknęło. Ogarnęła ich absolutna ciemność i wrażenie nieważkości. Nagle trzask, syk, jakieś głosy. Światło. Cała grupka wylądowała na twardej ziemi.
II
Konsekwencja. Rachunek za przeszłość. Za dawne błędy i pomyłki. Moją największą było niedopilnowanie całkowitej śmierci Manfreda. Ale otrzymałem drugą szansę. Stanąłem u wrót dziwnego piekła po to, aby pomścić Ked. Tak sądziłem. Ale czy ból po straconej na wieki miłości można sobie w jakiś sposób wynagrodzić? Co z tego, że pokonam nekromantę, skoro ona nie wróci. To nie ma sensu i nie muszę sięgać po miecz. Mogę zostawić przestępcę w spokoju. Człowiek jest pomimo to istotą, która pragnie czegoś niemożliwego – złagodzenia bólu po stracie. Dąży do ukarania winowajcy, oczekując cudu. Ja nie wierzę w cuda. Nie wierzę w zbawienie. Wierzę w anioły, bo sam kochałem jednego z nich.
- Maksus Maximus Van Garde
- Szczerze mówiąc, inaczej sobie wyobrażałem jedną z dziedzin piekła.
- U elfów to też nie tak wygląda.
- To nie o tym mnie uczyli. Otchłań jest straszna i zimna.
- Nie, Eckhardzie. Piekło jessst gorące – wysyczał jaszczur, mrużąc oczy. Czwórka stała na piaszczystej plaży, położonej nad brzegiem jakiegoś morza bądź oceanu. Pogoda idealna, żadnych chmur, a Słońce świeciło wyjątkowo mocno. Za ich plecami rosła dżungla.
- Pięknie tu – mruknęła elfka mrużąc śliczne oczęta.
- Pięknie, nie pięknie, mamy robotę i mało czasu. Trza znaleźć Manfreda.
- Ale jak to zamierzacie zrobić, Maksusie?
- Dragonirze, użyj wykrycia magii. Proszę – Maksus zerknął w kierunku drzew i dreszcz przeszedł mu po plecach. Miał złe przeczucie co do tego miejsca. Gad wyrecytował jakąś modlitwę, po czym machnął ręką w kierunku północnym.
- Z tamtej ssstrony wieje śmierć – wysyczał – Ktoś umiera.
- No to zmierzamy w dobrym kierunku – rzucił Maks wyjmując na wszelki wypadek miecz z pochwy i ruszając w las. Tak jak się spodziewali, między drzewami unosiła się delikatna mgiełka. Udało im się trafić na wydeptaną przez kogoś ( coś? ) dróżkę, którą podążali przez jakąś godzinę. Po tym bowiem czasie wyszli na olbrzymią polanę. I tu czekało ich kolejne zaskoczenie. Stały trzy, na wpół zrujnowane, piramidy schodkowe z kamienia. Największa z nich została ustawiona po środku. Wokół budowli leżały szczątki zwierząt i prawdopodobnie ludzi. Jaszczur warknął coś niezrozumiałego w języku swojej rasy, Szal westchnęła, a młodzik, korzystając z okazji poszedł na bok ulżyć pęcherzowi.
- Mam przeczucie, że tutaj się wszystko rozstrzygnie – mruknął mężczyzna, opierając się na broni – Nareszcie dobiorę się do skóry tego gnojka. Za Keade.
- To na co czekamy?
- Hej! Nie czekajcie na mnie! Zaraz was dogonię! – krzyknął Eckhard mocując się z pasem.
Maksus nie skomentował. Od razu zaczął wpinać się po schodkach w kierunku wejścia do budowli, przy okazji rozglądając się trochę po terenie. Pustka? Raczej kraje południa. Ech, magowie mają bujną wyobraźnię. Stanęli na ołtarzu ofiarnym.
- Już koniec? To tu? – zagadnęła kobieta, obchodząc olbrzymi, kamienny stół – Drag, postaraj się!
Reptilion spojrzał na nią i jednym ciosem kostura rozwalił kamienny sarkofag, położony za stołem.
- Tu.
Zajrzeli do środka. Ciemność.
- I co mamy z tym zrobić? Skoczyć tam?
- Tak.
- No ty chyba się w łeb uderzyłeś. Naczytałeś się pewnikiem o tym chłopcu, co czarodziejem rzekomo był. Wiesz, tym, co mu taką śliczną bliznę na czole wycieli nożami.
- Magią.
- Mniejsza. I uważasz, że tam będą takie same rośliny? Takie lubiące mrok i wilgoć?
- Dokładnie tak myślę – powiedział reptilion, patrząc na doskonale widoczne z tego miejsca morze.
- To kto skoczy na ochotnika? Dragonirze?
- No wiesz co! Maks, wyk...
- Dobra, Szalila, uspokój się. Żartowałem. Eck...
- MAKS!
- Dobra, to tylko miecz schowam.
Zajrzał w czeluść. Mówi się, że gdy długo patrzysz w ciemność, ciemność zaczyna patrzeć na ciebie. Zabawne, ale jakie prawdziwe!
- Dobra, lecimy.
Zamknął oczy i runął w dół, wrzeszcząc. Leciał. Otworzył oczy. Wciąż spadał. Zamknął oczy. Ciągle pęd powietrza rozwiewał mu włosy. I w końcu upadł na coś miękkiego. Leżał przez chwilę, po czy ostrożnie podniósł powieki. Nad nim, wysoko majaczył jasny punkcik.
- W porządku! Miękkie lądowanie!
Jego głos potoczył się echem. Po chwili coś spadło koło niego. To druid z dziewczyną skoczyli.
- Macie pochodnię?
Jakiś trzask i pojawił się nimb światła.
- Już – mruknął gad patrząc uważnie na świecący się koniec jego broni.
Mieli szczęście. Nie wylądowali na żadnych demonicznych warzywach. Po prostu trafili na gęsty mech.
- I to ma być piekło? Uważajcie, bo pęknę. Chodźmy stąd.
Zaczęło się błądzenie śród mrocznych korytarzy pachnących trupem. Sklepienie wszędzie był niskie, ściany porośnięte małymi roślinkami. Jaszczur prowadził ich. Wyglądał na całkiem pewnego siebie. Cóż, w końcu magia to jego działka. Prawie nie mogło być mowy o pomyłce. Prawie. Dotarli do dużej komnaty, przypominającej wnętrza świątyń. I wtedy gdy zaczynali już wątpić w zmysł magii Dragonira, dobiegł ich paskudny głos:
- Proszę, proszę. Jestem pełen podziwu Maksusie. Dotrzeć aż tutaj? Ho, ho.
- Manfred!
Salę rozświetliła potężna kula światłości, która zawisła pod sufitem, niczym parodia Słońca. Na głównym ołtarzu podziemnej części budynku stał wysoki, chudy mężczyzna. Cerę miał bladą, włosy białe, opadające w nieładzie prawie do pasa. Jego ciało okrywała szata podobna do tej, którą nosił Rudigar, z tą różnicą, że ta była czarna.
- Tak się zastanawiałem, czy trafisz tutaj za mną. Jak widać, udało ci się! Ale zdaje mi się, że nie miałem okazji poznać twojej przyjaciółki – skłonił się rudowłosej.
- I nie będziesz miał gnido. Gdzie klucz pustki?
- Ha! Dobre pytanie! I dowiedziałeś się o kluczu. No, no. Ładnie, brawo!
- Myślę, że nie ma czasu na wygłoszenie mowy czarnego charaktera. Kończ waść, wstydu oszczędź.
- I nie masz do mnie żadnych pytań? Tak po prostu mamy zakończyć naszą znajomość?
Maks wyjął swój miecz.
- Ked. Czemu kazałeś ją zabić?
- Nie, nie kazałem! Bandyci mieli zabić ciebie, nie dziewczynę. Ona miał być dla mnie, ale jak widzisz, nie wyszło. Trudno.
Cisza.
- Manfredzie...
- Słucham cię?
- Ty...jesteś nekromantą. Co znaczy...
- Tak, potrafię ożywiać ludzi, jeśli ci o to chodzi.
- Mógłbyś sprawić, żeby Keade wróciła? – nadzieja wkradła się do jego serca i zaczęła powoli rosnąć – Proszę. Ja...obiecuję, że wtedy poniecham pogoni za tobą...dość już walk. Nie...nie trzeba, prawda?
Nekromanta uśmiechnął się zimno. Wyglądał jak posąg.
- Nie. Nie jest mi to na rękę. A poza tym nie mam jej ciała. Co do walki – Maksusie, ty naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Że śnisz mi się po nocach? Nie, chłopcze, coś ci się pomieszało
- Ja...proszę.
- MAKS! – krzyknęła mu Szali do ucha – co ty odwalasz! Jest ci smutno, ale jego trzeba zabić!
Mężczyzna zdzielił ją w twarz.
Cios pozbawił kobietę przytomności i obalił na ziemię. Jej policzek był czerwony, z ust popłynęła krew.
- Maks...
W sali rozległ się ryk. Maksus rozejrzał się, po czym poleciał w powietrze pod siłą ciosu. Dragonir odrzucił kostur, zdarł jednym ruchem szatę, ukazując potężne mięśnie. Rzucił się na człowieka i zanim ten zdążył zareagować, znów gad cisnął nim o podłogę.
- Dragonirze, przestań, cholera, odbiło ci?!
Otrzymał solidnego kopniaka w brzuch, zaraz potem następnego. Oczekiwał trzeciego, ale ten nie nadszedł. „Co mnie naszło” pomyślał gorączkowo „Czemu ich zaatakowałem? To chore... no nie. Czar podjudzenia. Gnojek.”
Mężczyzna zerwał się na nogi i uchwycił miecz oburącz. Manfred bez powodu pozbawił gada przytomności jednym ciosem, a Szal leżała bez oznak życia.
- No to zostaliśmy sami – rzekł wyjmując sejmitar i machając nim na próbę – Chodź. zaczynamy
Ty gnido. Ty popaprańcu. Rozwalę cię – każde słowo mężczyzna wyraźnie zaakcentował, po czym zawinął młyńca mieczem i zaszarżował na czarownika.
Ten przyklęknął gotów do obrony bądź uniku. Nie było czasu na magię. Nie teraz. Nadszedł czas pomsty, zapłaty za wszystkie winy i występki. Nadszedł czas rozrachunku. Maksus ciął z doskoku, ale ostrze zadzwoniło o stal broni nekromanty. Tak, ten ostatni sam był niezłym szermierzem. Nie tak wyćwiczonym, jak w magii, ale był. Zmusił człowieka do zmiany taktyki na obronną szybkim zwodem i fintą. Maks nie pozostał dłużny, odskoczył, wyprowadzając błyskawiczne pchnięcie. Nie trafił, nekromanta wywinął się półobrotem. Szlag by go trafił. Człowiek ciął płaskim sinistrem, wzmocnionym skrętem biodra. Manfred uśmiechnął się krzywo i wykonał szybki blok, wyprowadzając zaraz po tym cięcie. Maksus padł na jedno kalano i ciął z ukosa. Żadne z ostrzy nie spotkało oporu. Obaj walczący cofnęli się, dysząc. I znów rzucili się ku sobie, niczym kochankowie. Z tą różnicą, że oni chcieli się pozabijać. Wojownik zaczął drugie starcie od szybkiej finty i miał więcej szczęścia – czubek miecza rozciął szatę i skórę.
- Mam cię!
- Zaraz ci...
Ostrza mieczy świszczały, zataczały kręgi, a gdy na siebie trafiły, śpiewały. Maks ciął sekundą dexter, ale znów nekromanta był szybszy. Kolejna wymiana. Człowiek zebrał wszystkie siły i zadał najmocniejszy sztych w gardło, jaki mógł.
Huknęło.
Oboje stali, patrząc na siebie i dysząc ciężko. A potem Manfred powoli osunął się na ziemię z rosnącą plamą na piersi.
- Wybaczcie, ominęło mnie całe przedstawienie. No i poniosło mnie. – rozległ się głos.
Za nekromantą stał Eckhard, z dymiącym wciąż pistoletem i uśmiechał się niepewnie do Makusa.
- Walczyłeś z nim, więc to zły człowiek był, prawda? A takich jak on trzeba wytępić.
- Wiesz...jakby się zastanowić...
- Tak?
- To nie walczyłem z nim dla tego cholernego kluczyka czegoś tam. Nie zaatakowałem go za te wszystkie kradzieże, zabójstwa i kłamstwa, nie. To było coś więcej, wiesz? To, o co ja walczyłem, było szlachetne...
- Zabójstwo nie jest szlachetne. Chyba.
- Wiesz, może masz rację. Mimo to on...tak jakby poniósł konsekwencję. Ja wymierzyłem mu karę. Pamiętasz, pytałeś mnie niedawno o moją przeszłość. Chcesz, to ci teraz mogę opowiedzieć. Szal i Drag zaraz się ockną, nie martw się.
Manfred poruszył ustami:
- Po...po...
Nie dokończył.
Arystokrata schylił się i poderżnął mu gardło.
- Więc mówcie, panie Maksie. Mamy dużo czasu.
- Nie. Będę mówił krótko. Opowiem ci tylko o Ked. O Keade. Znałeś ją?
Szlachcic pokręcił głową, a więc mężczyzna kontynuował.
- Kochaliśmy się bardzo. Przynajmniej ja ją. Ona mi nigdy otwarcie o tym nie mówiła. Ale czułem to. Czułem, gdy razem siedzieliśmy przy ognisku nocą, gdy uciekaliśmy przed bandytami, gdy byliśmy rozdzieleni. I pomimo, że znaliśmy się krótko, to była moja jedyna miłość w życiu. Wiesz, jak zwiążesz się ze swoim mieczem, to później nie jesteś w stanie wykorzystać potencjału innych. Ja tak miałem przynajmniej. Po niej nie było żadnej innej. Nie licząc tych na jedną noc.
- Co się z nią stało? – spytał młodzik, pomimo, że odpowiedź była prosta do przewidzenia.
- Zabili ją ludzie Manfreda. Złapali nas na gościńcu. Otoczyli, a potem zastrzelili Keade. Na moich oczach – Maks westchnął i potarł knykciem oczy – I wtedy zacząłem szukać tego nekromanty. Gdy odzyskałem przytomność, trzymali mnie w obozie. Właśnie tamtej nocy usłyszałem po raz pierwszy o nekromantach i ich kulcie. Paskudna sprawa. Udało mi się dorwać do miecza, pokaleczyć paru i uciec. Nie było to trudne, byłem zły i zrozpaczony. Utraciłem treść, jaką nazywa się człowieczeństwem. O człowieczeństwo! Które możesz być wypełnione po samą swą górną granicę...lub wyniszczone po samą dolną...zabawne słowa w moich ustach...ech. Dopadłem go w końcu. Ba, prawie zabiłem. Prawie. Wiesz jaka to wielka różnica? Przez trzy miesiące się leczyłem przez to prawie. A magnateria i szlachta, bez urazy, nic! Nikt sobie tyłka nie zaprzątał jakimś psychopatą. No i Manfred wywołał coś, co nazwano dżumą. To dopiero była rzeź...no, ale wracam do tematu. Później dotarłem do Pajęczego lasu, gdzie spotkałem tą dwójkę
Wskazał na budzących się powoli przyjaciół.
- I zżyliśmy się ze sobą.
- Wybacz, że ci przerwę...ta elfka taka brzydka nie jest. Czy...
- Nie, jest czysta. Mówiłem ci, że coś się we mnie wypaliło...może teraz coś się zmieni...dalej. Jechaliśmy do gospody „Królefski przybytek”. Znasz to miejsce?
- Nie.
- I dobrze, bo to straszne odludzie. I tam mnie znowu dorwały zbiry tego...no dobra, uszanuję zmarłych. I trafiłem do lochów.
- Jak udało ci się udało z tamtąd zwinąć?
- Szali po mnie przyszła. W nocy, która nastała po dniu mojej ucieczki doszło do walki z nieumarłymi zgnilcami. To ulubione...były ulubione...marionetki Mafreda. Zanim ruszyliśmy w pościg za nim, przyszło mi ruszyć po Kezuę...
- I tutaj na scenę wchodzę ja.
- Mhm. Dalej znasz historię.
- Nie. Dobra, dobra, żartowałem, nie denerwuj się. Chodź, obudźmy elfkę i gada, bo nigdy się stąd nie wydostaniemy.
Podnieśli się i pomogli wstać leżącym. Kiedy Dragonir zaczął już normalnie kojarzyć fakty, wyszli z piramidy jakimś tunelem. Dotarli na polanę i wtedy zaczęły się problemy z powrotem.
- Mamy problem – stwierdził Eckhard – jak wrócimy?
- Drag? – elfka popatrzyła błagalnie wręcz na jaszczura – Znasz czar teleportacji, prawda?
- Nie. Jesssteśmy w...jak to mówią ludzie?
- Udu...
- Zamknij się wreszcie dzieciaku. Mówi się „ Jesteśmy w kropce”.
- Właśnie. To czar nie z mojej dziedziny. Musiałbym mieć odpowiednie przyrządy...przede wszyssstkim alembiki, retorty, moździerze, trochę probówek i oczywiście z pięć dni czasssu.
- A jakbyśmy mieli Klucz? – spytał nagle przedstawiciel błękitnej krwi, grzebiąc w kieszeni.
- Wtedy można by cofnąć bieg wydarzeń. Oczywiście tylko tego...piekła. Ussstabilizowałbym eter i wrócilibyśmy do Erden.
- No to hop.
****
Rudigar Wolfeneburg siedział przy biurku i składał ostatnie kawałki misternego urządzenia, które miało przekazywać obraz na olbrzymie odległości. Miał już nawet odpowiednią nazwę – Teleprojektor Wizjonstyczny – w skrócie telewizor. Ten mechanizm o skomplikowanej budowie czarodziej budował od początku swojej kariery. Włożył ostatni element i odsunął się na pewną odległość. Westchnął. Ach, te
2
Z czego innego miał lunąć?Z nieba lunął deszcz.
Świetny przykład złego podejścia do opisów. Jestem za surowymi opisami, ale to jest przesada.Leśną ścieżką pędziły niczym wicher dwa konie, oba ciemne.
Po pierwsze bez spacji przed wykrzyknikiem. Po drugie nadużywasz ich. One są jak opium, nadużywanie nie prowadzi do niczego dobrego.Otoczyli nas !
Kolejny przykład świetnego opisu. Coś w stylu: "Ściągnął koszulkę. Szyję miał brudną."
Drugi jeździec zdjął hełm, ukazując ciemne włosy i brodę. Oczy miał piwne.
Takie rzeczy to tylko w fantasy.Miała wiecznie czyste, długie, ciemne włosy.
Okropnie suche dialogi. W całości tekstu takie same. Nie czuć z nich żadnych emocji, nic po prostu.- Będziesz ze mną ? – spytała elfka patrząc w dal.
- Zawsze.
- I za to cię kocham.
- Z wzajemnością
Konie kwiczą? o_OJego koń zakwiczał i zwalił się w błoto, rzucając Maksem o ziemię
O cholera, używali bełtów wybuchowych? Nie fair. Myślałem, że konwencja Genewska ich zabroniła.Z jej pleców, trochę poniżej łopatki wystawał bełt. Nie miała żadnych szans. Pocisk rozwalił jej klatkę piersiową i serce.
Wyrzuć "Maksa". Co chwilę powtarzasz o kogo chodzi w danym zdaniu, nawet po dwa razy. Przecież to wynika z poprzedniego. Nie traktuj czytelnika jak głupka.Któryś z grasantów zdzielił go czymś ciężkim w głowę, pozbawiając Maksa przytomności.
Ogólnie opowiadanie wygląda bardzo blado. Nie starałem się szukać żadnych błędów, przeskoczyłem przez kilka z pierwszej strony. Gdybym chciał wynotować z całego opowiadania to przekroczyłbym dozwoloną ilość znaków w jednym poście.
Pomysł jest bez polotu, zupełnie. Kolejne opowiadanie fantasy nie wybijające się ponad przeciętność. Powielany schemat, nic więcej.
Wykonanie dodatkowo ciągnie tekst w dół. Jak betonowe buty. Niestety nie uda się go uratować, utonął.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
3
Pierwsza rzecz, najważniejsza: w twoim opowiadaniu brak jakiejkolwiek oryginalności. Jest do bólu przewidywalne, ograne, a i pewnie już w przeszłości wyśmiane, tylko że w innej wersji, bo napisanej przez kogoś innego. W dodatku strasznie to uprościłeś: historia o mężczyźnie, który zabija potężnego wroga (a i dopiero na końcu dowiadujemy się, dlaczego go zabił, dlaczego go nienawidził etc., więc w trakcie czytania nie wiemy, o co w ogóle chodzi). Opowiadanie nie rusza, brakuje w nim epickości, tym bardziej że wszyscy na końcu mają się tak samo dobrze jak na początku, choć niektórych spotykały przeróżne rzeczy, nawet wykrwawienie :D ("Dragonir leżał wykrwawiając się"). Niestety, pomysł - o ile w ogóle możemy o takim mówić - jest do bani. Ostatecznie chyba wszyscy mają już dość olśniewająco pięknych elfek ;]
Z doświadczenia wiem, że brak oryginalności wcale nie skazuje utworu na porażkę. (Zauważyłem to ostatnio, oglądając film pt. "Jestem legendą" - fabuła do bólu przypomina przeróżne wirusowo-postapokaliptyczne filmy, choćby Resident Evil 2, a mimo to film trzymał mnie w napięciu i wrażenia pozostały pozytywne). Ale żeby to osiągnąć, trzeba zaserwować historię w sposób nienaganny, tj. albo olśnić stylistycznie, albo przykryć kiepawy pomysł pod płaszczykiem klimatu. U ciebie niestety tego również zabrakło. Wiele zdań trzeba by przebudować, często zdarzały ci się głupio brzmiące wtrącenia, albo chociażby nieszczęsne "tak więc..." na początku akapitu. Na to jest jedna rada - czytać i przesiąkać poprawną polszczyzną.
Niekonsekwentnie stworzyłeś postać elfki. Na początku opisywałeś ją jako olśniewającą i piękną kobietę, smukłą i zwiewną etc. Potem - poprzez jej ruchy i wypowiedzi, i tak dalej - urosłem w przekonanie, że to jakaś chłopka. Zdarzyło ci się nawet nazwać ją "kobieciną"
Pod względem edytorskim tekst jest niechlujny. Spacje przed wykrzyknikami/pytajnikami, od cholery literówek, niepoprawny zapis dialogów (tu to masz), to wszystko wymagałoby przejrzenia. Ale proponuję, żebyś zrobił tak: nie przejmuj się tym tekstem. Uznaj to za nieudany pomysł i wymyśl coś lepszego. Wtedy będziesz miał nad czym pracować. Liczę na ciebie!
Trzymaj się!
Z doświadczenia wiem, że brak oryginalności wcale nie skazuje utworu na porażkę. (Zauważyłem to ostatnio, oglądając film pt. "Jestem legendą" - fabuła do bólu przypomina przeróżne wirusowo-postapokaliptyczne filmy, choćby Resident Evil 2, a mimo to film trzymał mnie w napięciu i wrażenia pozostały pozytywne). Ale żeby to osiągnąć, trzeba zaserwować historię w sposób nienaganny, tj. albo olśnić stylistycznie, albo przykryć kiepawy pomysł pod płaszczykiem klimatu. U ciebie niestety tego również zabrakło. Wiele zdań trzeba by przebudować, często zdarzały ci się głupio brzmiące wtrącenia, albo chociażby nieszczęsne "tak więc..." na początku akapitu. Na to jest jedna rada - czytać i przesiąkać poprawną polszczyzną.
Niekonsekwentnie stworzyłeś postać elfki. Na początku opisywałeś ją jako olśniewającą i piękną kobietę, smukłą i zwiewną etc. Potem - poprzez jej ruchy i wypowiedzi, i tak dalej - urosłem w przekonanie, że to jakaś chłopka. Zdarzyło ci się nawet nazwać ją "kobieciną"
Pod względem edytorskim tekst jest niechlujny. Spacje przed wykrzyknikami/pytajnikami, od cholery literówek, niepoprawny zapis dialogów (tu to masz), to wszystko wymagałoby przejrzenia. Ale proponuję, żebyś zrobił tak: nie przejmuj się tym tekstem. Uznaj to za nieudany pomysł i wymyśl coś lepszego. Wtedy będziesz miał nad czym pracować. Liczę na ciebie!
Trzymaj się!