Kamienice, nasze kamienice

1
- Mamusia zawsze powtarzała, że nie wolno zabijać drugiego człowieka, kochany panie poruczniku. A ilu ja ich już zabiłem?

- Tylko ty to wiesz, Juby.

Zatrzymałem się i wskazałem mu ciemny prostokąt wybitego okna.

- Tylko celnie, grubasie – powiedziałem cicho i poprawiłem hełm. Zaśmiał się i odbezpieczył granat zapalający.

- Za wolność, najmilszy panie generale. Czy za coś tam…



Gazety. Wszędzie te gazety lecące z wiatrem. Jakby ten pejzaż był przynależny wojnom. Oglądałem kiedyś zdjęcia ze zburzonej Warszawy. Jak przeżyję tę paranoję, to wrócę do nich i będę wypatrywał siebie i Jubego, jak idziemy przez takie ulice, „oczyszczając” je granatami i C4 z zapalnikiem na pół minuty, bo przecież nigdzie nie było nam śpieszno. Spalone miejsca użyteczności publicznej, kina, teatry, kamienice i ja z Jubym, dla którego to zajęcie było wciąż pełne czarów.

- A pan, kochany panie komandorze? – zapytał po pół godzinie ciszy.

- Co ja?

- Nic, ale to niezły początek rozmowy, prawda? – zaśmiał się. – Ja tam nie lubię nudy… Pan mało co mówi. Chłopaki mówią, że pan małomówny jest. Że nawet na szkoleniach to pan każe im tylko czytać i robić notatki, i że to źle dla nich. Miałem nie mówić, ale oni tak naprawdę mówili. A ja tam zawsze im mówiłem, że ja lubię, jak ktoś mało mówi, bo wiem, że wtedy zawsze więcej robi, niż mówi. I jak szukali ochotników na to patrolowanie Warszawy z panem, to ja od razu się zgłosiłem. Tylko ja i pan, kochany panie poruczniku!

Beknął głośno.

- Poza tym, kochany panie majorze, to niezła z nas para. Jak spyta pan, dlaczego, to chętnie odpowiem.

- Dlaczego?

- Bo…

Uniosłem ramię do góry i zwolniłem.

- Chomąta, grubasie. Szybko!

Jednocześnie włączyliśmy ciche komunikatory i błyskawicznie znaleźliśmy się po przeciwległych stronach ulicy, z bronią gotową do strzału.

- Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nami! – szepnąłem celując w śnieżnobiałą plamę na środku ulicy.

- Które, najmilszy panie kapitanie?!

- Ten samochód, Juby!

Grubas przyłożył lornetkę do oczu.

- Czterdzieści sześć metrów. Biała toyota. Chyba pusta. Nie. Jakby dwie osoby… jakby głowy na siedzeniach z tyłu… Kurwa! Nie wiem dokładnie! – meldował zdenerwowany.

- Okna. Popatrz w okna.

- A jak ja mam zobaczyć pod tym kątem, co jest w tych pierdolonych budynkach, szanowny panie poruczniku?!

Bałem się takich niespodzianek.

- Dobra – podjąłem decyzję. – Idę do tamtej bramy. Poruszamy się skokami po przekątnej. Osłaniaj mnie.

Wziąłem trzy szybkie oddechy i pochylony schowałem się we wnęce rozwalonej bramy. Po chwili grubas schował się w bramie naprzeciw. Spojrzał na mnie.

- Połowa dystansu –szepnął i kiwnął głową. – Walić napierdalać?

- Wal napierdalaj, grubasie.

Juby zaczął strzelać po oknach, błyskawicznie wymieniając magazynki. Pochyliłem głowę i ruszyłem do przodu. Biegłem na oślep, próbując szybko znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się schować i trwało to wieczność! Kątem oka spostrzegłem zwalony za bruk kawał ceglanej ściany, który mógł mnie choć trochę oddzielić od podejrzanej toyoty i skoczyłem. Dwa metry dzieliło mnie od celu.

Grubas przestał strzelać i czekaliśmy.

- Na razie czysto, ukochany panie nadporuczniku – szepnął po chwili, ale wzdrygnąłem się, jakby wrzasnął mi prosto w ucho.

Wyjrzałem zza osłony i spojrzałem na śnieżnobiałe auto. Byłem dostatecznie blisko, by duży ładunek mógł roznieść mnie razem z tą ścianą. Nic się jednak nie działo.

- Wychodzę. Ubezpieczaj.

- Pana to nawet kamieniami będę ubezpieczał, kochany panie generale.

Uniosłem broń do twarzy, powoli wstałem i wyszedłem zza załomu. Wycelowałem i gwałtownie szarpnąłem za tylne drzwi.

Chwilę potem opuściłem broń.



- Po co ta wojna, szanowny panie dowódco najmilszy? – splunął grubas, kiedy mijaliśmy jakąś spaloną szkołę. – I jaka ta wojna? Gdzie są czołgi? Gdzie walka na bagnety w błocie okopów? Gdzie są wędrówki ludów, które ta wojna wypędziła w lepsze miejsca? Gdzie są tacy, jak my, idący czwórkami i wyzwalający miasta i wsie, mój panie kapitanie?

- Takiej wojny sobie życzyłeś, Juby? Takiej z książek i filmów?

- A żeby pan wiedział! Mamusia powiedziała mi tak, jak nie wiedziałem, co ze sobą zrobić: „Idź do wojska, syneczku. Idź, jak nie masz co ze sobą zrobić. Ach, idź!” – tak mi powiedziała mamusia. I posłuchałem, bo matka to świętość, szanowny panie poruczniku i trzeba jej słuchać.

Zamilkł.

Jubego nie trzeba uczyć się słuchać. Wystarczy go słyszeć – tak myślałem zawsze. Ale teraz ten gruby starszy szeregowy wydał mi się mądrym i na swój sposób świadomym żołnierzem, który zaczyna pozbywać się tego piękna wojny i złudzeń, którymi nas karmili.

- Zaśpiewaj, grubasie.

- Może być o marynarzach, co już nie wracają?

- Nie.

Popatrzył na mnie zawiedziony.

- Ja... Ja pierwszy raz widziałem coś takiego, jak w tym samochodzie, szanowny panie generale... I nie wiedziałem, czy panu o tym mówić, bo...

Zatrzymałem się i otarłem pot z czoła. Byłem zmęczony.

- Nie szkodzi, Juby. Musimy zatrzymać się gdzieś na noc. Jakieś bezpieczne miejsce.

- Sprawdzę - cieszył się, ze ugasiłem jego wstyd. - Można wybierać jak danie w drogiej restauracji, panie poruczniku. Najbezpieczniej zawsze było w domach bożych.

Zaśmiał się i ruszył w kierunku strzelistego budynku, który kiedyś chyba był kościołem. Zatrzymał się jednak i rzucił przez ramię:

- Znam taką jedną piosenkę o jednym facecie, który udusił swoją siostrę drutem, bo oszalała. Znalazłem jej słowa kiedyś w takim jakby zeszycie i ułożyłem jakby taką trochę melodię. Taka piosenka może być, mój ukochany kapitanie?

Nie czekał na odpowiedź.



- … i od niepohamowanej złości i braku zasad ustrzeż nas, Panie. Amen.

Grubas przeżegnał się i wstał z kolan, otrzepując spodnie.

- Zawsze się modlisz, prawda?

- Nie zawsze. Tylko w domu bożym.

Wyszliśmy z rozwalonej świątyni i skierowaliśmy się w jedną z ulic. Słońce dopiero co wzeszło i unosiły się jeszcze resztki mgły.

- Dziwnie jest dziś. Jakby coś się miało ważnego zdarzyć… - powiedział Juby.

- Tak. Dziwnie.

Obaj jednocześnie popatrzyliśmy w niebo.

- Czasami mam takie wrażenie, że coś już się jakby zdarzyło, co się właśnie teraz zdarza. Teraz właśnie mi się coś takiego zdarza, że jakby się już zdarzyło. Ma pan coś takiego?

- To się nazywa deja vu, Juby. Tak. Mam.

Grubas przystanął i wytrzeszczył na mnie oczy.

- Bo ja myślałem, że jestem jakiś głupi, że tak mi się zdarza! Pierwszy raz miałem coś takiego, kiedy wczoraj mówiłem panu, że będę osłaniał pana choćby kamieniami! Tam! Przy tej toyocie!

- Nie drzyj się! Jesteśmy na patrolu.

- Ale ja pamiętam, jak podchodziłem do pana, jak stał pan przy tym samochodzie z opuszczoną bronią, ja pamiętam, ze wiedziałem, że zaraz się zrzygam, a pan będzie czekał i poda mi kawałek gazety! Ja to wiedziałem!

- To się zdarza, Juby. Masę ludzi tak ma. Nie wiem, na czym to polega, ale tak już czasami bywa, Juby.

Popatrzył na mnie uważnie. Po chwili jednak opuścił głowę, a ja sobie wszystko nagle przypomniałem…

- Że będziemy spać w kościele też wiedziałem…

- Grubasie… -zacząłem, ale odsunął się nieufnie i uniósł karabin. – Zwariowałeś…?

- I myślę, że wiem, co może stać się za chwilę, kochany mój kapitanie…

Walnąłem go czarną kolbą w twarz i patrzyłem jak pada. Nie stracił przytomności, ale też nie zwijał się z bólu. Leżał bezwładnie, a krew lała mu się z nosa i rozbitych warg.

- Odłożysz te myśli na wysoką półkę w swoich myślach i sięgniesz po inne, te leżące na innej półce, Juby – powiedziałem prawie szeptem i wbiłem mu lufę w szyję. Chciałem usłyszeć jak charczy, żeby wreszcie się to wszystko skończyło! Ale Juby nie charczał. Leżał i mrugał oczami patrząc na kawałek czerwonej cegły, tak samo, jak wczoraj rano. Tak, jak przedwczoraj i jak zawsze, każdego ranka.

Był szybki. Za szybki i silniejszy ode mnie. Popatrzył na mnie tymi swoimi martwymi oczami, uśmiechnął się szeroko i powoli złapał dłońmi za lufę. Kiedy przycisnąłem ją mocniej, wyrzucił ręce na boki z taką siłą, że usłyszałem łamane kości nadgarstków. I zaczął się trząść jak galareta. Dosłownie jak galareta. Wcisnąłem lufę głębiej nie martwiąc się o to, czy przebiję mu krtań i odwróciłem głowę, kiedy pękł mu pas, a guziki zaczęły wystrzeliwać na wszystkie strony.

- O Boże… - jęknąłem, a Juby pękł i znów stał się częścią zburzonego miasta.



Gazety. Wszędzie te gazety lecące z wiatrem. Jakby ten pejzaż był przynależny wojnom. Oglądałem kiedyś zdjęcia ze zburzonej Warszawy. Jak przeżyję tę paranoję, to wrócę do nich i będę wypatrywał siebie i Jubego, jak idziemy przez takie ulice, „oczyszczając” je granatami i C4 z zapalnikiem na pół minuty, bo przecież nigdzie nie było nam śpieszno.

- Tylko ja i pan, kochany panie poruczniku. Tylko ja i pan…





(mam nadzieję, że Was to opowiadanie zainteresuje. myślę, iż tekst sprawdziłem dość dobrze. skorzystałem z doświadczeń, choć też i dość mocno postanowiłem o nich zapomnieć. zapraszam.)
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

2
te gazety... ten pejzaż - trochę gryzie, za blisko siebie.



Może się czepiam, ale gdy wspomniałeś, że włączyli ciche komunikatory, to czy w dalszych kwestiach należy wstawiać po wypowiedzi wykrzyknik? Bo odniosłem wrażenie, jakby jeden krzyczał do drugiego, by tamten go normalnie usłyszał i dodatkowo przez komunikator. No i wykrzykni, a piszesz, że szepnął :/ Dla mnie to lekki zgrzyt.



panie poruczniku, panie majorze, panie kapitanie... gubisz się, czy spejalnie tak, że niby się sami tytułują? ;>



"- Połowa dystansu –szepnął i kiwnął głową. – Walić napierdalać?

- Wal napierdalaj, grubasie." - Ha, ha, ha!!! Genialny smaczek - walić napierdalać? Wal napierdalaj, no miodzio po prostu. Rozbawiło mnie! Podoba mi się tego typu humor.


Biegłem na oślep, próbując szybko znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się schować i trwało to wieczność!
Wydaje mi się, że jakoś plastyczniej by było, gdybyś zrobił z tego dwa zdania, zamiast "i" wstawiając kropkę.



oddzielić... dzieliło - powtórzenie.



Tak, jestem już pewien, że sami się tytułują, a raczej Grubas ukochanego pana porucznika majora vel generała ;)



To były wytknięte błędy, może trochęn a siłę, nie wiem.

Resztę dopiszę później, kiedy ochłonę trochę, bo teraz... to opowiadanie zrobiło na mnie zbyt duże wrażenie, bo czuję się, jakby czytał czyjeś PRAWDZIWE wojenne wspomnienia. Poważnie.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

4
Ochłonąłem... ale dalej nie wiem, jak się odnosić do tego tekstu :/

Po pierwszych akapitach pomyślałem - zapowiada się dobry kawałek ostrej nawalanki - myliłem się, jednak nie zawiodłem. Klimat, jaki stworzyłeś po prostu nie pozwolił mi oderwać się od ekranu, zdania wchodziły we mnie, pobudzały wyobraźnię do tego stopnia, że miałem wrażenie, jakbym wszystko oglądał, a nie czytał opis. Czułem tę ciszę, strach i obawy żołnierzy. Wydaje mi się, że ten efekt uzyskałeś przez, w gruncie rzeczy skromny, opis otoczenia - nie zagłębiałeś się zbytecznie w detale, które pewnie tylko by rozpraszały uwagę. Ten sposób przedstawienia krajobrazu akcji idealnie się komponował z lękiem bohaterów przed niewidocznym wrogiem, jak wiadomo, najgorszy wróg, to taki, którego się nie widzi.

Gra napisała "Dzień Świstaka", cóż, mi to bardziej kojarzy się z koszmarem powtarzającym się co noc, którego nie można wyprzeć z pamięci i w tym momencie ciśnie mi się na usta (klawiaturę;] ) jedno pytanie - czy to są Twoje prawdziwe wspomnienia? Może nie dokładnie prawdziwe, ale jakieś odniesie, coś w tym stylu generalnie. Możliwe, że źle zrozumiałem Twoją adnotację na końcu, ale jednak pytania nie cofam ;) Choć i bez notatki na końcu bym ryzykował przypuszczenie, że to jakiś rodzaj wspomnień.

Jedna z lepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek czytałem.

Pozdrrrrrr!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

5
Dzięki za opinię, Mazer. ta historia to od początku do końca fikcja.



Co chciałem?

To, by historia, która chcę opowiedzieć zatoczyła koło. By była "brudna", by zaskoczyła. By podczas czytania była "niepoprawna" do końca, by Juby mówił dziwną składnią. Ale piszac nic nie ustalałem, dałem się ponieść własnym pomysłom, dialogom, które pojawiały się w głowie.



Czy mnie wyszło?

Nie wiem. Poza kilkoma powtórzeniami słowa "brama", niczego bym nie zmieniał. Jak w przypadku kilku moich opowiadań, ja nie wiem, o czym ono jest. Zastosowałem taką formę chyba pierwszy raz. Piszę intuicyjnie. Poprawność techniczna już chyba zawsze pozostanie u mnie na drugim miejscu... W zamierzeniu miał być to horror, ale w ostatniej chwili zmieniłem tak dużo, że nie wiem, czy horrorem "Kamienice..." pozostały? Nie wiem, jaka to wojna, nie wiem, dlaczego bohaterowie idą zburzoną Warszawą i nie wiem, co widzieli w białej toyocie - same niewiadome, ale właśnie... ja nic bym w tym opowiadaniu nie zmieniał...

I jest to pierwsze moje opowiadanie, które dzieje się w Polsce...
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

6
Ostatnio zacząłem czytać "Nikt nie spodziewał się rzezi" W. Batera, wcześniej wpadła mi w ręce pozycja "Monte Casino" Parkera. Prawdopodobnie, będąc pod ich wpływem w ten, nie inny sposób odebrałem Twoje opowiadanie, ale taka interpretacja bardzo mi pasuje - robi wrażenie prawdziwych wspomnień.

Nie wiem, czy odnalazłem to, co chciałeś przekazać, lecz to raczej drugorzędna sprawa. Mnie osobiście opowiadanie powaliło klimatem, napięciem, właściwie bez jakiejś konkretnej akcji - tym samym nic bym nie zmieniał.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

7
Przeczytałam ten tekst chyba z pięć razy. Za każdym kolejnym razem podobał mi się coraz bardziej. Zgrzyty, które dostrzegałam przy pierwszym, drugim czytaniu, znikały przy trzecim czy czwartym. To na duży plus, bo tak naprawdę rzadko który internetowy tekst da się czytać więcej niż raz. "Kamienice, nasze kamienice" zdecydowanie wybijają się ponad przeciętność.

Czuć ten tekst. Nie jest to kolejny zbitek wyrazów bez wartości, w którym autor bezskutecznie próbuje coś przekazać. Dialogi brzmią naturalnie. Trochę początkowo pogubiłam się w postaciach - kto jest Juby, kto to jest Grubas i takie tam, ale szybko wszystko się ułożyło. Osobiście nic bym nie zmieniała, nawet tego powtórzenia "bramy", o którym piszesz, a którego ja nie dostrzegłam. No tylko bym dała spacje po dwóch - chyba myślnikach. Sam znajdziejsz, gdzie.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

8
Spalone [1]miejsca użyteczności publicznej, [2]kina, teatry, kamienice [3]i ja z Jubym, dla którego to zajęcie było wciąż pełne czarów.


Źle poskładane zdanie.

[1] i [2] wykluczają się. Tautologia znaczeniowa. Informujesz o miejscach użyteczności publicznej i następnie, po przecinku je wypisujesz. Aby zachować styl zdania i usunąć błąd, należy dać zamiast przecinka - dwukropek. Po poprawce:

Spalone miejsca użyteczności publicznej: kina, teatry, kamienice

Teraz jest informacja o miejscach publicznych oraz dodatek, z tym, co w nich się zawiera.

[3] - W konstrukcji zdania ująłeś jako miejsc użyteczności publicznej swoich ... bohaterów :)


Jednocześnie włączyliśmy ciche komunikatory i błyskawicznie znaleźliśmy się po przeciwległych stronach ulicy, z bronią gotową do strzału.


Tutaj jest troszkę wyższa szkoła jazdy. Rozbieram zdanie:

a) jeżeli szli środkiem, to znaleźli się PO OBU stronach drogi

b) jeżeli szli jedną stroną, to znaleźli się NA PRZECIWLEGŁEJ STRONIE



Jeżeli umiejscawiasz osoby względem jakiegoś otoczenia, z przemieszczeniem ich, to musi być odnośnik W JEDNĄ STRONĘ, względem pozycji, w której wcześniej byli. W twoim zdaniu brzmi to tak, jakby po prostu zamienili się miejscami, bo napisałeś, że znaleźli się po przeciwległych. (prawidłowo: na przeciwległych stronach, końcach itd.)





Teraz o tekście: Sądziłem, że coś przegapiłem, że niedoczytałem. Powróciłem do tekstu. Trzy razy. I co? I nie spodobał mi się. Wydał się odrealniony, ale poza granice logiki. Bohater jest umiejscowiony w poważnej roli, ale zachowuje się niepoważnie - celowe to? Nie? Jak dla mnie źle wypada. Gryzie się z moim wojskowym doświadczeniem tak bardzo, że po prostu czytanie tego było ciężką próbą. Dobrą stroną tekstu jest jego "świeżość" i oryginalność. Podejście jest znacznie ciekawsze, niż sama wartość tekstu. Błędne koło (taki sam początek i koniec) to ciekawy zabieg stylistyczny, i spodobał mi się.



O stylu: Jak wspomniałem, dialogi leżą i nie pasują do opowiadania - są z innej bajki (na zasadzie: Czerwony Kapturek szedł i rzucał granatami). Akcja jest dobrze wyprowadzona - konsekwentnie, z pomysłem. Toyota i jej "tajemnica" zapada w pamięć - pobudza wyobraźnię. Ten zabieg też mi się podobał. Kilka zgrzytów: te największe (IMO) pokazałem, ze trzy ominąłem, zrzucając je na garb zawartości tekstu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
Po raz kolejny nie żałuję, iż jestem użytkownikiem Wery.

Martinius.

Twoje sugestie, choć ogromnie logiczne, dla mnie dopiero teraz stały się zrozumiałe. Ja też mam półtoraroczne doświadczenie z wojskiem, jednak nie korzystałem z niego wcale. Tekst miał być brudny, czasami nieskładny, niedpowiedziany. Miał być tez nielogiczny, choć chciałem, by właśnie był "przyjazny" w czytaniu.

Niestety tylko tym mogę swój tekst "bronić". Sam bowiem więcej nie mam nic do powiedzenia o jego sensie, przesłaniu (sic!), logice. Nie mam pojęcia, kim są bohaterowie tego opowiadania, co się z nimi stanie, z czego przyszli?

Błędy techniczne, które wyszczególniłeś to dla mnie jeszcze za wysoki poziom, jak na moje pisarskie umiejętności. Zawsze (no... prawie zawsze) piszę intuicyjnie. I chyba "strona techniczna" mojego pisania zawsze będzie na drugim miejscu.

Cieszę się, że "Kamienice..." są na Wery. Sam do nich wracam (głupie to jest?). Czytając po raz kolejny myślę, jak napisałbym to zdanie, a jak inne? Ale chyba jednak całość bym zostawił. całość z tym nieszczęsnym "brudem".

Dzięki za opinie!

:)
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

10
Jestem nowy na tym forum, mam nawyk czepiania się drobiazgów:


Biegłem na oślep, próbując szybko znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się schować i trwało to wieczność!
Zgadzam się z Mazerem, że to zdanie jest trochę słoniowate. Nie przepadam tez za słowem wieczność, ale to już mój problem :).


Zaśmiał się i ruszył w kierunku strzelistego budynku, który kiedyś chyba był kościołem
Może nie do końca rozumiem wszystko, ale z narracji wynika, że narrator wie, iż wpadł w pętlę jednego dnia, więc opowiadając historię (nie wiedząc, że opowiada, bo raczej jest tok myślowy, nie relacja), powinien wiedzieć już, że to kościół, nie używać słowa "chyba".



Trochę za duże przecinków, ale nie chce mi się wypisywać.



Tekst mnie, mówiąc krótko, oczarował. Połączenie wulgarności, głupoty, naiwności i wielkich umiejętności wojskowych w jednej postaci sprawiło, że te skromne opowiadanie ma jakąś kosmiczną płaszczyznę, jest nieprzewidywalne, mimo że nie fantastyczne (poza pętlą czasową). Jest dynamiczne, mam również zadatki na horror, ale horrorem nie jest.

Chyba wystarczającą dla Ciebie, autorze, pochwałą będzie, jeśli powiem, że to Twój tekst zadecydował, że zapiszę się do Weryfikatora.

Serdecznie pozdrawiam!

11
Jesteś nowy na tym forum, to widać po tym, że nie doczytałeś regulaminu.

Zanim cokolwiek napiszesz przedstaw się odpowiednim dziale.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

12
Dwa metry dzieliło mnie od celu.

Grubas przestał strzelać i czekaliśmy
Dwa metry dzieliły mnie od celu.

Grubas przestał strzelać. Czekaliśmy



Nie za bardzo wiem, co o tym myśleć. Na pewno twoją mocną stroną są dialogi, nie mam się czego uczepić. Przekonujące i naturalne

Klimat jest - taki gęsty, ciężki. W trakcie czytania czułem takie mroczne coś...

Tylko nie do końca rozumiem, co tekst przekazuje. Na pierwszy rzut oka widać, że to zatacza koło - tragedie wielu żołnierzy? Powtarzający się koszmar u różnych ludzi? Nie mam pojęcia

Trzymaj się
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron