- Mamusia zawsze powtarzała, że nie wolno zabijać drugiego człowieka, kochany panie poruczniku. A ilu ja ich już zabiłem?
- Tylko ty to wiesz, Juby.
Zatrzymałem się i wskazałem mu ciemny prostokąt wybitego okna.
- Tylko celnie, grubasie – powiedziałem cicho i poprawiłem hełm. Zaśmiał się i odbezpieczył granat zapalający.
- Za wolność, najmilszy panie generale. Czy za coś tam…
Gazety. Wszędzie te gazety lecące z wiatrem. Jakby ten pejzaż był przynależny wojnom. Oglądałem kiedyś zdjęcia ze zburzonej Warszawy. Jak przeżyję tę paranoję, to wrócę do nich i będę wypatrywał siebie i Jubego, jak idziemy przez takie ulice, „oczyszczając” je granatami i C4 z zapalnikiem na pół minuty, bo przecież nigdzie nie było nam śpieszno. Spalone miejsca użyteczności publicznej, kina, teatry, kamienice i ja z Jubym, dla którego to zajęcie było wciąż pełne czarów.
- A pan, kochany panie komandorze? – zapytał po pół godzinie ciszy.
- Co ja?
- Nic, ale to niezły początek rozmowy, prawda? – zaśmiał się. – Ja tam nie lubię nudy… Pan mało co mówi. Chłopaki mówią, że pan małomówny jest. Że nawet na szkoleniach to pan każe im tylko czytać i robić notatki, i że to źle dla nich. Miałem nie mówić, ale oni tak naprawdę mówili. A ja tam zawsze im mówiłem, że ja lubię, jak ktoś mało mówi, bo wiem, że wtedy zawsze więcej robi, niż mówi. I jak szukali ochotników na to patrolowanie Warszawy z panem, to ja od razu się zgłosiłem. Tylko ja i pan, kochany panie poruczniku!
Beknął głośno.
- Poza tym, kochany panie majorze, to niezła z nas para. Jak spyta pan, dlaczego, to chętnie odpowiem.
- Dlaczego?
- Bo…
Uniosłem ramię do góry i zwolniłem.
- Chomąta, grubasie. Szybko!
Jednocześnie włączyliśmy ciche komunikatory i błyskawicznie znaleźliśmy się po przeciwległych stronach ulicy, z bronią gotową do strzału.
- Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nami! – szepnąłem celując w śnieżnobiałą plamę na środku ulicy.
- Które, najmilszy panie kapitanie?!
- Ten samochód, Juby!
Grubas przyłożył lornetkę do oczu.
- Czterdzieści sześć metrów. Biała toyota. Chyba pusta. Nie. Jakby dwie osoby… jakby głowy na siedzeniach z tyłu… Kurwa! Nie wiem dokładnie! – meldował zdenerwowany.
- Okna. Popatrz w okna.
- A jak ja mam zobaczyć pod tym kątem, co jest w tych pierdolonych budynkach, szanowny panie poruczniku?!
Bałem się takich niespodzianek.
- Dobra – podjąłem decyzję. – Idę do tamtej bramy. Poruszamy się skokami po przekątnej. Osłaniaj mnie.
Wziąłem trzy szybkie oddechy i pochylony schowałem się we wnęce rozwalonej bramy. Po chwili grubas schował się w bramie naprzeciw. Spojrzał na mnie.
- Połowa dystansu –szepnął i kiwnął głową. – Walić napierdalać?
- Wal napierdalaj, grubasie.
Juby zaczął strzelać po oknach, błyskawicznie wymieniając magazynki. Pochyliłem głowę i ruszyłem do przodu. Biegłem na oślep, próbując szybko znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się schować i trwało to wieczność! Kątem oka spostrzegłem zwalony za bruk kawał ceglanej ściany, który mógł mnie choć trochę oddzielić od podejrzanej toyoty i skoczyłem. Dwa metry dzieliło mnie od celu.
Grubas przestał strzelać i czekaliśmy.
- Na razie czysto, ukochany panie nadporuczniku – szepnął po chwili, ale wzdrygnąłem się, jakby wrzasnął mi prosto w ucho.
Wyjrzałem zza osłony i spojrzałem na śnieżnobiałe auto. Byłem dostatecznie blisko, by duży ładunek mógł roznieść mnie razem z tą ścianą. Nic się jednak nie działo.
- Wychodzę. Ubezpieczaj.
- Pana to nawet kamieniami będę ubezpieczał, kochany panie generale.
Uniosłem broń do twarzy, powoli wstałem i wyszedłem zza załomu. Wycelowałem i gwałtownie szarpnąłem za tylne drzwi.
Chwilę potem opuściłem broń.
- Po co ta wojna, szanowny panie dowódco najmilszy? – splunął grubas, kiedy mijaliśmy jakąś spaloną szkołę. – I jaka ta wojna? Gdzie są czołgi? Gdzie walka na bagnety w błocie okopów? Gdzie są wędrówki ludów, które ta wojna wypędziła w lepsze miejsca? Gdzie są tacy, jak my, idący czwórkami i wyzwalający miasta i wsie, mój panie kapitanie?
- Takiej wojny sobie życzyłeś, Juby? Takiej z książek i filmów?
- A żeby pan wiedział! Mamusia powiedziała mi tak, jak nie wiedziałem, co ze sobą zrobić: „Idź do wojska, syneczku. Idź, jak nie masz co ze sobą zrobić. Ach, idź!” – tak mi powiedziała mamusia. I posłuchałem, bo matka to świętość, szanowny panie poruczniku i trzeba jej słuchać.
Zamilkł.
Jubego nie trzeba uczyć się słuchać. Wystarczy go słyszeć – tak myślałem zawsze. Ale teraz ten gruby starszy szeregowy wydał mi się mądrym i na swój sposób świadomym żołnierzem, który zaczyna pozbywać się tego piękna wojny i złudzeń, którymi nas karmili.
- Zaśpiewaj, grubasie.
- Może być o marynarzach, co już nie wracają?
- Nie.
Popatrzył na mnie zawiedziony.
- Ja... Ja pierwszy raz widziałem coś takiego, jak w tym samochodzie, szanowny panie generale... I nie wiedziałem, czy panu o tym mówić, bo...
Zatrzymałem się i otarłem pot z czoła. Byłem zmęczony.
- Nie szkodzi, Juby. Musimy zatrzymać się gdzieś na noc. Jakieś bezpieczne miejsce.
- Sprawdzę - cieszył się, ze ugasiłem jego wstyd. - Można wybierać jak danie w drogiej restauracji, panie poruczniku. Najbezpieczniej zawsze było w domach bożych.
Zaśmiał się i ruszył w kierunku strzelistego budynku, który kiedyś chyba był kościołem. Zatrzymał się jednak i rzucił przez ramię:
- Znam taką jedną piosenkę o jednym facecie, który udusił swoją siostrę drutem, bo oszalała. Znalazłem jej słowa kiedyś w takim jakby zeszycie i ułożyłem jakby taką trochę melodię. Taka piosenka może być, mój ukochany kapitanie?
Nie czekał na odpowiedź.
- … i od niepohamowanej złości i braku zasad ustrzeż nas, Panie. Amen.
Grubas przeżegnał się i wstał z kolan, otrzepując spodnie.
- Zawsze się modlisz, prawda?
- Nie zawsze. Tylko w domu bożym.
Wyszliśmy z rozwalonej świątyni i skierowaliśmy się w jedną z ulic. Słońce dopiero co wzeszło i unosiły się jeszcze resztki mgły.
- Dziwnie jest dziś. Jakby coś się miało ważnego zdarzyć… - powiedział Juby.
- Tak. Dziwnie.
Obaj jednocześnie popatrzyliśmy w niebo.
- Czasami mam takie wrażenie, że coś już się jakby zdarzyło, co się właśnie teraz zdarza. Teraz właśnie mi się coś takiego zdarza, że jakby się już zdarzyło. Ma pan coś takiego?
- To się nazywa deja vu, Juby. Tak. Mam.
Grubas przystanął i wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bo ja myślałem, że jestem jakiś głupi, że tak mi się zdarza! Pierwszy raz miałem coś takiego, kiedy wczoraj mówiłem panu, że będę osłaniał pana choćby kamieniami! Tam! Przy tej toyocie!
- Nie drzyj się! Jesteśmy na patrolu.
- Ale ja pamiętam, jak podchodziłem do pana, jak stał pan przy tym samochodzie z opuszczoną bronią, ja pamiętam, ze wiedziałem, że zaraz się zrzygam, a pan będzie czekał i poda mi kawałek gazety! Ja to wiedziałem!
- To się zdarza, Juby. Masę ludzi tak ma. Nie wiem, na czym to polega, ale tak już czasami bywa, Juby.
Popatrzył na mnie uważnie. Po chwili jednak opuścił głowę, a ja sobie wszystko nagle przypomniałem…
- Że będziemy spać w kościele też wiedziałem…
- Grubasie… -zacząłem, ale odsunął się nieufnie i uniósł karabin. – Zwariowałeś…?
- I myślę, że wiem, co może stać się za chwilę, kochany mój kapitanie…
Walnąłem go czarną kolbą w twarz i patrzyłem jak pada. Nie stracił przytomności, ale też nie zwijał się z bólu. Leżał bezwładnie, a krew lała mu się z nosa i rozbitych warg.
- Odłożysz te myśli na wysoką półkę w swoich myślach i sięgniesz po inne, te leżące na innej półce, Juby – powiedziałem prawie szeptem i wbiłem mu lufę w szyję. Chciałem usłyszeć jak charczy, żeby wreszcie się to wszystko skończyło! Ale Juby nie charczał. Leżał i mrugał oczami patrząc na kawałek czerwonej cegły, tak samo, jak wczoraj rano. Tak, jak przedwczoraj i jak zawsze, każdego ranka.
Był szybki. Za szybki i silniejszy ode mnie. Popatrzył na mnie tymi swoimi martwymi oczami, uśmiechnął się szeroko i powoli złapał dłońmi za lufę. Kiedy przycisnąłem ją mocniej, wyrzucił ręce na boki z taką siłą, że usłyszałem łamane kości nadgarstków. I zaczął się trząść jak galareta. Dosłownie jak galareta. Wcisnąłem lufę głębiej nie martwiąc się o to, czy przebiję mu krtań i odwróciłem głowę, kiedy pękł mu pas, a guziki zaczęły wystrzeliwać na wszystkie strony.
- O Boże… - jęknąłem, a Juby pękł i znów stał się częścią zburzonego miasta.
Gazety. Wszędzie te gazety lecące z wiatrem. Jakby ten pejzaż był przynależny wojnom. Oglądałem kiedyś zdjęcia ze zburzonej Warszawy. Jak przeżyję tę paranoję, to wrócę do nich i będę wypatrywał siebie i Jubego, jak idziemy przez takie ulice, „oczyszczając” je granatami i C4 z zapalnikiem na pół minuty, bo przecież nigdzie nie było nam śpieszno.
- Tylko ja i pan, kochany panie poruczniku. Tylko ja i pan…
(mam nadzieję, że Was to opowiadanie zainteresuje. myślę, iż tekst sprawdziłem dość dobrze. skorzystałem z doświadczeń, choć też i dość mocno postanowiłem o nich zapomnieć. zapraszam.)
Kamienice, nasze kamienice
1"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll