1
Obiecałem. I napisałem to opowiadanie. nie będe go tu wklejał ponieważ tekst np. nie będzie pochyły. A to szalenie istotne w tym opowiadaniu...



http://rapidshare.de/files/29533717/Pod ... d.rtf.html

można je pobrac z adresu widocznego powyżej. Klikamy FREE, wpisujemy hasło, czekamy chwilę, i ściągamy opowiadanie w wordpadzie. Miłej lektury

Dodane po 3 minutach:

jak będą problemy z tym, to dawać maile. Wysle

Dodane po 7 minutach:

mozna też ściągnąć stąd

http://www.megaupload.com/?d=68NTJY3H

Dodane po 1 godzinach 20 minutach:

PODRóż DO NIKąD



Rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty dobiegał końca. Ludzie przygotowywali się do świąt Bożego Narodzenia, sklepy były poobwieszane lampkami, a dzieci pisały listy do świętego Mikołaja.

Miasteczko Tuczempy, województwo Podkarpackie; Mimo iż było naprawdę niewielkim miasteczkiem, również przygotowywało się na nadejście świąt.

W połowie Grudnia nadeszła śnieżycza. Jedynie najstarsi mieszkańcy Tuczemp pamiętają większą zamieć od tej. Gnojki miały ubaw, pomimo wielu stopni na minusie. Ojcowie zabierali synów na górki i lepili z nimi bałwany.

A za domem państwa Kalickich stał olbrzymi bałwan. Wielki na dwa metry.

Ludzie nie dawali sobie rady z odśnieżaniem, rodzice mieli dylemat co kupić małym na święta, bary mleczne robiły interes na przejezdnych. życie toczyło się tak, jak zwykle, tylko że na większych obrotach.

Zwyczajna struktura, zwyczajnego miasteczka. Nic nadzwyczajnego.

Dzisiejszy dzień również niczym nie różnił się od poprzednich. Pozornie niczym.

Nikt nie wiedział, że w pobliżu domu rodziny Bearowów czai się bestia.

Nikt nie wiedział, że następnego dnia tematem numer jeden będzie to, co wydarzyło się w nocy piętnastego grudnia w domu Bearowów.

Sebastian miał osiem lat, a jego siostra Amanta, była o rok od niego młodsza. Zawsze namiawiał ją do głupich rzeczy. Tak było i tego późnego wieczoru.

- Amanta! mama napewno się nie dowie. - rzekł Sebastian - Poza tym nawet gdyby... to i tak nie byłaby na nas zła. Zbliżają się święta!

Podał siostrze kurtkę. - Zakładaj.

- Ale obiecaj, że idziemy tylko na chwilę.

- Obiecuję.

Wyszli na podwórze, które mieściło się za domem. Było posłane nieskazitelnie białą, oraz grubą warstwą śniegu. Dzieci topiły w nim nogi do kolan, więc po chwili mieli mokre całe ubranie.

- Ulepimy bałwana i wracamy! - Sebastian chwycił siostrę za ręke i prowadził w głąb podwórza, za którego ogrodzenie mama nie pozwalała im wychodzić.

- Zimno mi!

- Mnie też. W domu się wygrzejemy. - Zaczeli lepić w śniegu.



Mężczyzna czaił się przed domem.

Miał na sobie dżinsy i rozpietą skórzaną kórtkę, spod której wystawała czerwona koszula w kratę.

Gdy dzieci zagasiły ostatnie palące się w domu światło, nieznajomy ruszył w stronę frontowych drzwi. Gdy do nich podszedł, wyjął z kieszeni skórzane rękawiczki, które niebywale pasowały do kurtki. Założył je starannie na dłonie, a

z drugiej kieszeni wyjął klucze.

Włożył jeden do zamka. Przekręcił. Wszedł do domu.

Weronika Bearow spała na kanapie w salonie. Przy ścianie paliła się świeca, a na stole leżała szklanka, oraz na wpół pełna butelka Jacka Danielsa.

Tylko francuzką pindę stać na takie whiskey, pomyślał mężczyzna. Na ziemi leżało z tuzin pustych puszek po piwie. Poza tym w salonie było całkiem czysto. Miejscami nawet pedantycznie.

W kominku ostatni płomień właśnie gasnął.

Mężczyzna wyjął z tylniej kieszeni spodni nóż sprężynowy, którym machnął powodując głośny odgłos sprężyny. Nóż się otworzył.

Nieznajomy podszedł do kobiety najciszej, jak tylko potrafił. Prawdopodobnie nawet gdyby do domu weszła orkiestra z bębnami, Weronika nawet by się nie poruszyła. Zapadła w sen zimowy, jak zwykła nazywać długie samotne wieczory, po których następował długi samotny sen poprzedzany długim samotnym sączeniem Jacka Danielsa.

Mężczyzna kucnął przy niej. Pogładził po włosach.

- Wstawaj kochanie...

Gdyby nie podnoszące się, i opadające olbrzymie piersi Weroniki, można by pomyśleć, że ta nie żyje.

Przytknął jej nóż do gardła, a drugą ręką potrząsał jej ciałem.

Kobieta zamajaczyła coś przez sen. Znów potrząsnął - tym razem mocniej.

- Wstawaj suko! Prześpisz własną śmierć!

Kobietya uchyliła oczy. Najpierw lekko, sennie, by po chwili otworzyć je najszerzej jak tylko potrafi. Chciała krzyczeć, ale mężczyzna był szybszy. Otartą dłonią zatkał jej usta, a drugą mocniej przycisnął nóż do szyi kobiety. Jej szyja zrobiła się sino-czerwona, by po chwili spłyneła po niej krew.



Sebastian i Amanta ulepili już całkiem sporą kulę. Było im zimno w ręce i stopy, ale lepienie bałwana pochłonęło dzieci do tego stopnia, że potrafili zapomnieć o mrozie.

Nie wiedzieli o tym, że w ich domu doszło do straszliwej zbrodni, która pozbawiła ich jedynego rodzica.

Ojciec odszedł od nich, gdy Sebastian miał rok, a Weronika była w drugiej ciąży. Odszedł po kłutni, którą jej zafundował gdy dowiedział się, że ta nosi w swoim łonie dziecko.

"Czyś ty, Kurwa, kompletnie zgłupiała?! A skąd pieniądze na drugiego bachora!" Uderzył ją kilka razy, a potem wyszedł. Tak opowiadała mama.

Wtedy Sebastian widział go po raz ostatni, więc nie miał prawa go pamiętać. W roku tysiąc dziwięćset siedemdziesiątym czwartym, Andrzej Bearow zmarł na guza mózgu; przynajmniej taką wersje usłyszał Sebastian.

Za zielonym płotem, oddzielającym podwórze od lasu coś się poruszyło.

Dzieci machinalnie spojrzały w stronę płotu, ale zaraz powróciły do pracochłonnej zabawy.

Mokry śnieg lśnił w świetle księżyca, który świecił dziś pełnią.

Wiatr wiał coraz mocniej, a z nieba zaczął sypać śnieg.



Za płotem był mężczyzna.

Przyłożył twarz do płotu, i przez szparę obserwował rodzeństwo. Zastukał pięścią trzy razy w płot. BUM! BUM! BUM!

Dzieci podskoczyły i odwórciły się w stronę płotu, nad którym pochylał się mężczyzna. Jego twarz miała w sobie coś zarówno znajomego, jak i podłego. Niebieskooki brunet spoglądał na dzieci z uśmiechem.

Sebastiana ogranęło uczucie Deja Vu, zaś Amantę, najzwyczajniejszy w świecie lęk przed nieznajomym.

- Można? - zapytał gość.

- Mama już śpi, proszę pana - Amanta wskazała na dom. - A my już idziemy do domu.

- Ale ja do was. Nie poznajecie tatusia? - mężczyzna zaśmiał się i otarł sobie nos.

Dzieci zrobiły krok w tył. - Nie jest pan naszym tatą! Proszę tak nie mówić... gdyby mama wiedzia...

- Mama jest wstrętną kłamczuchą! Pewnie naopowiadała wam przeróżne bajki na mój temat! Tak? Powiedzcie.

Dzieci popatrzyły się na siebie.

Sebastian obejrzał się w stronę domu, po czym ze spokojem (aż przerażającym spokojem, jak na dziwięciolatka) zapytał mężczyzne jak, w takim razie, ma na imię.

- Synku... nazywasz się Sebastian. Twoja siostra to Amanta, a mama Weronika. Chcecie dowodu? Sprytne dzieciaki.

Ja nazywam się Andrzej Bearow, i to moje nazwisko nosicie - Urwał. Wyjął portwel i wysunał go przez płot.

Amanta zrobiła dwa kroki w stronę mężczyzny patrząc jak zahipnotyzowana na portwel.

Nie widziała nic poza tym portwelem. Nie widziała szerokiego uśmiechu na twarzy mężczyzny, ani tego że na rękawiczce trzymającej portwel jest zaschnięta krew jej matki.

- Nie! Amanta, nie podchodź! - Sebastian usiłował złapać siostrę za rękaw, jednak dziewczynka stała już przy mężczyźnie.

Odwróciła się do Sebastiana, - Co się dzie... - Zanim zdążyła dokończyć zdanie, mężczyzna upuścił portwel i złapał małą za kórtkę.

Dziewczynka zaczeła krzyczeć na całe gardło. Nieznajomy wyciągnął się nad płotem, by chwycić Sebastiana, jednak ten w chwilę wcześniej zaczął biec w stronę domu.

W połowie drogi potknął się, i wyrżnał twarzą w śnieg.

Nie dobiegałby do niego już żadne odgłosy. Wstał i obejrzał się za siebie.

Za płotem stał mężczyzna. Jedną ręką obejmował dziewczynkę w pasie, a drugą zatkał jej usta.

- Moja krew! Moja krew! Ale wróce po ciebie! Obiecuje! - chłopiec patrzył na mężczyzne, i nie był w stanie się poruszyć.

- Wrócę, i razem wybierzemy się w podróż! - zaśmiał się tak głośno, że kilka gołębi wzniosło się w powietrze. - Wrócę, i zabierzemy się w podróż do nikąd.

Sebastian zemdlał.

Ocknął się jednak równie szybko, i niespodziewanie jak zemdlał. Nie wiedział ile czasu upłynęło od chwili, w której mężczyzna obiecał mu podróż, ale uznał że najwyżej kilka minut.

Cała wieczność

Wstał i pobiegł do domu.



- Dziecko kochane, niemam pojęcia o czym mówisz! Wolniej!

- Już panu mówiłem! Ktoś porwał moja siostrę, a mamę... - dziecko zanosiło się głośnym płaczem.

- Wejdź do środka. - Artur Kalicki zaprowadził dziecko do pokoju. - Posiedzisz tu chwilkę, a ja pójdę do twojego domu. - Sebastian pokiwał głową, na znak że rozumie. Zrobił to machinalnie i nieświadomie. Tak naprawdę myślami błądził bardzo daleko stąd.

Myślał o ciemnym pomieszczeniu.

Ciemnym, pustym i wilgotnym pomieszczeniu. Oraz o drzwiczkach w podłodze. Myślał o tym że szarpie za dzwiczki, i nie może ich otworzyć. Szarpie... szarpie... szarpie...

- Dziecko! Słyszysz mnie!?

- Tak, proszę pana.

- Dobrze - Kalicki założył rękawiczki i poprawił czapkę. Wyszedł.

Udał się do sąsiedniego domu, należącego do rodziny Bearowów. Sebastian znów błądził myślami po pomieszczeniu pogrążonym w mroku...



Jeden policjant siedział za biórkiem, a drugi stał przy oknie.

Sebastian siedział na krześle przed biórkiem, a pan Kalicki odpowiadał na ostatnie pytania.

- Mały nie spał już dobre dwadzieścia cztery godziny! Dajmy już na dziś spokój... - Kalicki spojrzał na Sebastiana, i gdyby nie to, że do pomieszczenia wszedł trzeci policjant, wszyscy zauważyliby jak po policzku Artura Kalickiego spływa łza.

Męzczyzna podszedł do biórka, z zafoliowanym portwelem. - Panie komendancie, sprawdziliśmy ślady z podwórza.

śnieg zdążył zasypać częściowo ślady dzieci, więc były ledwo widoczne... ale były. Nie natrafilismy się jednak na żadne ślady porywacza.

- A portwel?! - komendantowi znikł uśmiech z twarzy.

- Czysty. żadnych odcisków, żadnej zawartości.

- Niech to szlag! - komendant walnął pięścia w stół. - Połóż to tu i spadaj! A ty - odwrócił się w stronę policjanta, stojącego przy oknie - Rusz dupę, i wyślij ludzi do mieszkania. I nie zatrzeć żadnych śladów!

Po chwili w pomieszczeniu został tylko Sebastian, Adam Kalicki i Komendant.

- Odezwiemy się do pana. Teraz może pan już iść do domu. - wysilił się na uśmiech, który tak nie pasował do jego tępej i chudej twarzy, że w innych okolicznościach Kalicki wybuchnąłby śmiechem.

- Dobrze... moglibyśmy zamienić jeszcze słówko? - skinął delikatnie głową na Sebastiana, poczym dodał - Na osobności.

- Poczekasz tu? Mały? - Bearow pokręcił głową.

Obaj męzczyźni wyszli, a zza drzwi dobiegał nic nie znaczący dla Sebastiana bełkot. Myślał o drzwiczkach w podłodze.

- O co chodzi?

- Panie komendancie, to tylko moja sugestia ale... załatwcie małemu jakiegoś psychologa. Sam ledwo zniosłem widok tej biednej kobiety. Wymiotowałem dwa razy. A dzieciak ma dopiero dziewięc lat i...

- Wszystkim się zajmiemy. Proszę nam zaufać.



Psycholog dziecięca zjawiła się w południe następnego dnia.

Dzieciak nie przespał nawet sekundy. Najgorsze było to, że nawet nie miał ochoty na sen.

Od tamtej nocy, bezsenność będzie mu towarzyszyła aż po grób. Przekona się o tym wiele razy, gdy będzie leżał w łóżku, wpatrywał się w ciemność, i myślał co mógłby zrobić, a czego nie zrobił. O tym, dlaczego nie może otworzyć drzwi w podłodze...

- Jak się masz? - kobieta była przeraźliwie szczupła, a jej twarz, delikatnie mówiąc, drażniła Sebastiana.

- Dobrze.

Reszta rozmowy nie polegała na niczym szczególnym.

Oczywiście nie wspomniał o prześladującej go wizji. Ciemnica, z drzwiami w podłodze, które nie chcą się, za cholerę otworzyć.

Nie wspomniał o niczym osobistym.

Głupie pytania, oznaczały głupie odpowiedzi.

- Wielka snieżyca, nie?

- Tak proszę pani...



święta Sebastian Bearow spędził u chrzestnego w Krakowie, którego w życiu na oczy przedtem nie widział. Ale chrzestny, to chrzestny. Lepszy stary znajomy matki, niż rodzina zastępcza.

Miał na imię Aleksander Płażewski i był całkiem dziany, jak na samotnego mężczyzne w wieku średnim. Dom był całkiem duży i zadbany. Wnętrze było zachowane w starym stylu.

- Otówrz. - Mężczyzna wskazał na ozdobnie zapakowane pudełko.

Sebastian zaczął zrywać z niego opakowanie, bez większego zapału. W środku była piłka nożna, oraz kostium piłkarski. Do tego koperta z całkiem pokaźną sumką, jak na prezent dla dziwięciolatka.

- Dziękuje, proszę pana.

- Nie mów mi per pan. Jesteśmy rodziną!

- Słucham?

- Możesz mi mówić wujku albo wołać mnie po imieniu.

- Dobrze, proszę p...

Wymienili spojrzenia i razem wybuchli śmiechem.



Tak mijały lata.

Chrzestny dawał Bearowowi pieniądze, które ten zaraz topił albo w alkocholu, albo w narkotyckach. Szybko jednak skończył z używkami, a alkochol pił tylko okazyjnie. Stało się to gdy pewnej nocy leżał na łóżku, dochodziła już trzecia, a on jeszcze nie zmrużył oka. Około czwartej nad ranem zasnął.

śniła mu się ciemnica. Podszedł do zamknięcia w podłodze i patrzył na nie. Nagle coś zaczeło dobijać się spod drzwiczek. Sebastian nic nie widział, a jednoczesnie widział wszysto. Drzwi drżały, a metalowa klamka łomotała o drewno. Echo potęgowało hałas w tym małym pomieszczeniu.

Podświadomie zobaczył co kryje się pod kawałkiem drewna.

Podświadomie. Podświadomie. Podświadomie.

Trup. Tak zmasakrowany i spleśniały trup, że z trudem przypominał trupa.

Bardziej do niego pasowało słowo masa.

Bearow zobaczył go czymś, co niektórzy nazywają trzecim okiem. No więc Masa dobijała się do drzwi, a w ręku trzymała butelkę Jacka Danielsa.

Wzieła głęboki łyk, potrzymała w ustach i wypluła w ciemność. Potem spod drzwiczek dobiegał śmiech, który Sebastianowi kojarzył się ze śmiechem wiedźmy; Jednocześnie jednak śmiech ten był absolutnie nieludzki.

Bearow obudził się cały zlany potem, a w ustach czuł wyraźny smak whiskey Jakca Danielsa, mimo iż ostatni raz pił jakiekolwiek whiskey całe tygodnie temu. We wnętrzu czuł ciepło, jakie czuje się po wypiciu kilku głębszych.

Ten sen był dziwny jeszcze z jednego powodu.

Zasnął przed chwilą... zasnął o czwartej piętnaście.

Spał krótko. Bardzo krótko.

Przyśnił mu się jeden z najkrótszych snów jego życia, po którym od razu sie obudził. Ile mógł spać? Podejrzewał że między momentem zapadnięcia w sen, a przebudzenia minęło kilka minut. Może pięć? Moze dziesięć?

Ktoś zapalił światło w pokoju? Nie, to światło dzienne dobiegało zza grubych zasłon.

Sebastian spojrzał na zegarek. Jedenasta pięćdziesiąt.

Po tym zdarzeniu nagle przestał pić i zażywać.

Używka kojarzyła mu się z alkocholem, alkochol z whiskey Danielsa, zaś wshiskey Danielsa kojarzyło mu się z koszmarem.

Przynajmniej miał taką nadzieje. To był przecież jedynie zły sen.

Kilka dni po tym zdarzeniu, pomyślał że gdyby piwnica chrzestnego została opróżniona, mogłaby przypomać tą ze snu. Ta myśl nie dawała mu spokoju przez miesiąc, więc pewnego dnia postanowił zejść i obejrzeć piwnice.

otworzyć drzwiczki w podłodze,

Poprostu obejrzeć piwnice. Wmawiał sobie że te sny,

wizje

są zagadką, która jest do rozwiązania. Czekała na Sebastiana Bearowa jak na alkocholika czeka buteleczka gorzałki. Alkocholik otworzyłby buteleczke gorzałki bez najmniejszego zawahania.

Sebastian miał pewne zastrzeżenia, co do otwierania drzwiczek w podłodze.



- Olek. - Płażewski spojrzał się na Bearowa.

- Co? - odłożył gazetę i spojrzał zza okularów na Sebastiana.

- Czy w piwnicy są drzwiczki w podłodze?

Aleksander spojrzał na niego zwrokiem ni to ździwionym, ni to zaciekawionym. Poprostu patrzył jak zawsze.

- Są, a co?

- Pokażesz mi je? To dla mnie... hm... dość ważne.

Otworzyli drzwi i zeszli schodami wgłąb piwnicy.

Aleksander wyczuł ręką włącznik światła, i gdy światło się zapaliło, przed ich oczami pojawiły się półki wypełnione książkami, zepsuta pralka, dwa rowery górskie, trzeci rozłożony na części oraz Bóg jeden wie, ile jeszcze tym podobnych śmieci.

- To nie jest piwnica, tylko graciarnia... drzwiczki są pod tamtą półką.

Sebastian odsunął półkę.

Pod nią znajdowały się drewniane, kwadratowe drzwi z metalową klamką w kształcie obręczy.

Bardzo podobna, jak ta ze snu. Ale nie taka sama...

identyczna

Wewnętrzny głos nie dawał mu ostatnio spokoju. Tak jakby w jego wnętrzu kryła się jakaś obca, zbłąkana dusza, która za wszelką cenę pragnie namieszać Bearowowi w główce.

kto wie? może i obca, zabłakana dusza. A może nie obca? Poprostu otwieraj te pieprzone drzwiczki!

W dzieciństwie widział takich wiele... Któraś zapadła mu w pamięć, a umysł zaczął tworzyć jakieś szalone historie. Czytał że ludzie, którzy cierpią na bezsenność mają czasem różne odloty.

Na ten przykład: w Stanach dwudziestoletni mężczyzna cierpiący na bezsenność, po braku snu przez sto dzudziesścia godzin zabił własną sąsiadke, zgwałcił ją butelką i podciął sobie gardło. Wszystko pięknie, w końcu czubki się po świecie plączą, ale facet miał kochaną rodzine, dobrze zarabiał, a kilka dni wcześniej dostał wymarzony awans.

Uchylił drzwiczki, i zajrzał do środka.

Poziom minus dwa był bardzo niski. Może metr wyskości.

Wsunął głowę do środka i poswiecił latarką po wszystkich czterech kątach.

Oprócz pajęczyn i dwóch szczurów nic. Zupełnie nic. Nie licząc smrodu i wilgoci, która spowodowała u Sebastiana zawrót głowy.

- Dobrze, możemy iść. - rzekł zadowolony, a jednocześnie zawstydzony.

Myślał nad tym, co odpowie gdy Olek zapyta po co tam zaglądali. Na szczęście nie zapytał i w ciszy wrócili na górę.



Potem było różnie.

Bearow poszedł na studia, które Płażewski mu opłacił, wyspecjalizował się w dziedzinie chirurgii plastycznej.

Rok później wyprowadził się do swojego mieszkania. W wieku dwudziestu lat miał juz własny dom. Kraków był pięknym miastem, ale jak na gust Bearowa, zbyt dużym. Potrzebował ciszy, spokoju i relaksu. Tuczempy świetnie taką funkcję spełniały.

Z Aleksandrem utrzymywał bardzo dobre stosunki, aż do roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego. Wtedy własnie chrzestny wsiadł do samochodu, który wpadł w poślizg i wyjechał wprost pod zderzak tira, jadącego z naprzeciwka.

Płażewski leżał w szpitalu trzy tygodnie, pogrążony w śpiączce. Pierwszego grudnia zmarł w szpitalu w Szczecinie.

Olek nigdy nie był kobieciarzem (zamawiał czasem kobietki, ale nigdy nie związał się mocniej z żadną. Przynajmniej za kadencji Bearowa, w jego domu).

Zgodnie z prawem cały majątek chrzestnego spadł na Sebastiana, który sprzedał dom jakiejś miłej kobiecie z Warszawy.

Za pieniądze ze spadku wybudował sobie dom w rodzimych stronach.

Dom został wzniesiony na dawnych fundamentach po sklepie spożywczym, na wzgórzu.

Bearow mógł obserwować z okna połowę okolicy.

Wszyscy w Tuczempach przywitali Bearowa z szacunkiem, na jaki zasługiwał. Dzieciak na własnych oczach stracił rodzinę, dorastał u obcego mężczyzny a mimo to odniósł sukces. Teraz ma niemało pieniędzy, za które w dziwięćdziesiatym ósmym otworzy własną klinikę.

Najcieplej został przywitany przez starego, trzęsącego się staruszka imieniem Artur Kalicki i przez swojego rówieśnika, Krystiana Zakrzewskiego, z którym chodził po drzewach w siedemdziesiątym dziewiątym.

Duża wieś (czy jak kto woli) małe miasteczko, zmieniło się w całkiem ładne i zadbade średnie miasteczko. Większość dawnych mieszkańców poumierała, a ci których Bearow pamięta, mógłby wyliczyć na palcach jednej ręki. Do domów starców wprowadzili się synowie, albo wnókowie... Miasteczko zmieniło się nie do poznania.

Może to sprawka demokracji?, powiedział Kalicki i śmiał się do rozpuku.



- Kim? - Sebastian parsknął śmiechem i otworzył kolejne piwo.

- Policjantem - odparł Krystian Zakrzewski, i również otworzył puszkę. - Ale nie myl mnie z takim policjantem, który gania za gnojami z pałką i wozi na komende za palenie papierosów... ten etap mam już za sobą. Jestem detektywem.

- Doprawdy? Gratuluje... No dobra ja lecę. Wpadne wieczorem z chłopakami, a ty kup więcej tego cuda. - uniósł browar jakby wznosił toast i wyszedł.

Z miesiąca na miesiąc przyjaźń między Zakrzewskim, a Bearowem rodziła się na nowo. Po roku byli już najlepszymi kumplami.

Pili browary, oglądali mecze, jeździli do PUB`u, w którym wiele lat temu mężczyźni rozmawiali o tym, co się wydarzyło w domu Bearowów.

Mężczyźni zamienili się w starców, a "Bar Mleczny Arkadiusza" zmienił nazwę na PUB "Dobre i tanie żarło".

W środku nie było już pianina. Zastąpiono je telewizorem, który odbierał trzy kanały.

Wszystko się zmieniło. Wszystko.

Pewnego razu Bearow, Zakrzewski i inni znajomi (w takich miejscach każdy zna każdego, więc praktycznie każdy był znajomym) poszli do "Dobre i tanie żarło" na walkę bokserską transmitowaną przez TVP2. Wtedy Sebastian poznał Martę Duwal, którą poślubił w dziewięćdziesiątym dziewiątym...

- Witam! Nazywam się Sebastian Bearow! - oznajmił nieco wstawiony - Doktor Sebastian Bearow.

- Marta Duwal, miło mi - to jej uśmiech rozkochał Bearowa. Ten jej piękny i naturalny usmiech.

- Pozwól że kupię ci drinka... kelner! Dwa razy drink ze Smirnoffem.

Zaczeło się tak.

Marta wpadła w oko Bearowowi, a Bearow jej. Przez pierwsze miesiące byli przyjaciółmi, jednak pewnego wieczoru Sebastian oznajmił jej, że czuje do niej coś więcej niż tylko przyjaźń. Ucieczona odpowiedziała, że w zasadzie ona też. śmiali się, bawili, spotykali, kochali...

byli parą przez kilka lat.

Tak się wszystko zaczęło. Własnie tak.

Skończyło tak...

- Tak. - Odpowiedziała Mata.

- Może pan pocałować panne młodą. - odrzekł ksiądz.

Wesele było piękne.

Zjawili się wszyscy znajomi. Od Rakowieckich, przez przemiłego Kalickiego, na rodzinie Duwal kończąc. świadkami był Zakrzewski wraz ze swoją narzeczoną, Emilą.



W roku dwutysięcznym pierwszym narodził się syn Bearowów, Wojtek. Niestety od urodzenia był niepełnosprawny. Jego kręgosłóp był zdeformowany, co uniemożliwiało mu poruszanie nogami. Poza tym był przemiłym młodzieńcem. Uczył się bardzo szybko, i intelektualnie wyprzedzał rówieśników.

Bearowowie mogli mieć jedynie nadzieje, że technologia dwudziestego pierwszego wieku pozwoli kiedyś Wojtkowi na normalne życie.

Na leczenie zmarnowali wielkie pieniądze.

Bez skutku.

Bearowowie słali listy do specjalistycznych klinik w Polsce, w Niemczech, Francji, Włoszech i USA... wszędzie odpowiadano, że na dziś dzień medycyna tego nie rozwiąże.

Starali się nie zwracać uwagi na upoślezenie syna.

żyli na poziomie.

Od pewnego czasu Sebastian mógł spać kilka ładnych godzin bez brania leków nasennych. Nie prześladowały go obrazy z przeszłości, ani sny o ciemnicy z drzwiczkami w podłodze.

śniły mu się inne rzeczy, mniej składne, nie posiadające większego sensu, dotyczące między innymi tego, że siedzi z kumplami w "tanie żarło" pije browar, prosi kelnera o dolewke, a ten zanosi się płaczem i dopowiada że światła niema w domu.

Wstawał o siódmej, ubierał się, wychodził przed dom, wsiadał do swojego osobowego Forda i ruszał do kliniki, gdzie czekała już na niego asystenka. Informowała go że pacjent z Warszawy przełożył wizytę na wtorek, a z Trójmiasta przyjedzie dziś jedna kobieta na operację nosa. On odpowiadał że przyjmuje do trzynastej i szedł do gabinetu. Spędzał tam kilka godzin nad papierami, z godzinkę w sali operacyjnej, a resztę czasu oglądał telewizję, albo jadł hamburgery.

Do kliniki zjeżdzali się ludzie z całego kraju, więc i pieniądze napływały. Były pieniądze na wszystko; na remont sali operacyjnej, na sprzątaczkę, na asystentkę a nawet zastępce Bearowa - Dr. Szewczyka, chirurga z Augustowa.

Do domu wracał codziennie z torbą zakupów, w której znajdowały się słodycze, woda mineralna, świeże bułeczki, coś na bułeczki i jedno piwo, które wypijał przy wieczornej lekturce albo filmie w kodowajne kablówce.

Syn miał swój pokój na piętrze, a cały dom był przystosowany do poruszania się wózkiem inwalidzkim. żona nie pracowała, ponieważ pensja męża wystarczyła by na trzy osobne rodziny, i pozwoliłaby każdej godnie żyć.

Zawsze gdy wracał z pracy, albo od Zakrzewskiego, żona robiła porządki, gotowała obiad na jutro, sprzątała kurze, rozmawiała z Wojtkiem, albo (gdy miała gorszy dzień) siedziała na fotelu, z pilotem w jednej, a piwem w drugiej dłoni.

Dom był duży i przestronny, a ktoś kto do niego wchodził, zawyczaj mówił że dom wygląda na o wiele mniejszy z zewnątrz.

Duży przestronny salon, drogie meble, cztery telewizory; w kuchni, salonie, sypialni i pokoju Wojtka. Całe regały książek... medycyna, filozofia, prawo, thriller - tego było najwięcej. Bearowowie dużo czytali.

Był też olbrzymi regał z filmami (video i dvd), na którym można było znaleźć dosłownie wszystko.

Byli szczęśliwymi posiadaczami dwóch komputerów, drogiej klimatyzacji (w całym domu), systemu alarmowego, czujników dymnych, oraz wielkiego łóżka z baldachimem, na którym pan i pani Bearow często baraszkowali.

Jednym słowem, żyło im się naprawdę dobrze i wygodnie.



10 Grudnia 2003

Ten dzień zaczął się jak każdy inny.

Sebastian wstał z łóżka o godzinie szóstej czterdzieści.

Po domu poruszał się najcieszej jak tylko potrafił, by nie pobódzić rodziny.

Nawet się nie spodziewasz, jaką będziesz miał niespodziankę!

Bearow przystanął. Zjerzyły mu się włosy na karku. Stał w przedpokoju na piętrze zakończonym jednym oknem zasłoniętym zasłonką, więc o tej porze dnia, i o tej porze roku w przedpokoju panował półmrok. Doktorku, znów świrujesz!, powiedział do siebie w duchu. Poszedł do łazienki ignorując wewnętrzny głos. Zaczął szczotkować zęby.

Nie wiedział że dzisiejszy dzień będzie złym dniem. Już niedługo będzie miał do siebie żal, że zignorował ten zły omen, w postaci wewnętrznego głosu.

Zszedł na dół, do kuchni. Wyjał z lodówki kanapki, owinięte sreberkiem, które zeszłego wieczoru przygotowała mu Marta.

Ubrał się ciepło, poszedł do samochodu i po piętnastu minutach był w klinice.

- Ah, Sebastian. - sekretarka zrobiła skrzywioną minę, jakby zapomniała o czymś śmiertelnie ważnym. - Ktoś chce się z tobą widzieć. Jakiś facio.

- Nie rozumiem. Dzwonił?

- Nie, był tu...

- Dziś?! O czym ty pleciesz? - Sebastianowi zawsze działało na nerwy, gdy jego śliczna sekretarka nie potrafi się wysłowić.

- Tak. Piętnaście minut temu. Powiedział że ostatnio widzieliście się dwadzieścia cztery lata temu, i specjalnie dla ciebie przyjechał do miasteczka.

- Dobrze, opowiesz mi później. Niemam pojęcia kto to był. Pewnie ktoś do Droktora Szewczyka... często nas mylą.

Sebastian wszedł do swojego gabinetu i rozsiadł się za biórkiem.

Chwila! Dwadzieścia cztery lata temu? Obietnicę? Pomyślmy, zaczął dumać.

Po chwili drzwi jego gabinetu otworzyły się z impetem. Podszedł zdenerwowany do sekretarki.

- Jak on wyglądał?

- Kto...? - usta miała zapchane pierwszym śniadaniem.

- Ten mężczyzna, który się o mnie pytał!

- Wysoki, brunet, niebieskie oczy. Pytał gdzie może ciebie zastać. Więc podałam mu twój ad...

Bearow wybiegł przed mały, dwupiętrowy budyneczek.

Wszedł do Forda i odjechał z piskiem opon.

Kwadrans drogi, który dzielił go od kliniki do domu, wydawał mu się najdłuższym przejechanym kawałkiem drogi, jaki w życiu przebył.

W drodzę do domu myślał o wydarzeniach sprzed dwudziestu czterech lat. Myślami był na podwórzu za domem. Lepił z siostrą bałwana, podczas gdy obcy mężczyzna wtargnął do domu, zabił matkę, wyszedł na podwórze i porwał siostrę. Do tego nie zostawiając żadnych śladów. Za pięć dni... dokładnie piętnastego Grudnia, miną dwadzieścia cztery lata. Dwadzieścia cztery lata samotności, bezsenności i obwiniania siebie samego.

Może gdyby udało mu się chwycić wtedy siostrę za rękaw, kto wie? Może wtedy zaspał? Może zaspał podczas najważniejszego wydarzenia w swoim życiu, i przez następne lata będzie musiał za to pokutować bezsennością?

Myślał o niebieskookim brunecie, który wyciąga się nad zielonym płotem by chwicić drugie dziecko. Co on wtedy powiedział?

Moja krew! Moja krew! Ale wrócę po ciebie! Obiecuję!

Przyspieszył. Wszystko układało się w jedną całość.

Może by tak nie spanikował, gdyby nie to co znalazł pod swoim biurkiem chwilę po tym, jak obliczył że dwadzieścia cztery lata temu, był rok siedemdziesiąty dziewiąty.

Pod biurkiem leżał kawałek zwiniętego materiału.

Sebastian podniósł jasno-żółtą, kurteczkę dziecięcą. Był absolutnie pewien, do kogo należy. Tfu! Należała dwadzieścia cztery lata temu.

Cała była poplamiona na czerwono, a z kieszeni wystawała pełna butelka whiskey Jacka Danielsa. Do etykietki była przyczepiona karteczka, głosząca napisz "Może ci się przydać, Synku."

Wjechał na podjazd. Wybiegł z samochodu, zostawiając otwarte drzwi. Wyjął klucze od mieszkania i wbiegł do domu.

U góry schodów stała Marta. Cała zapłakana. Trzymała w ręku telefon. - Dobry Boże! Sebastian! Dobrze że jesteś! - zanosiła się płaczem. - Wziąłeś Wojtka?!

- Nie! Gdzie on jest?! - jego głos również był bliski płaczu.

- Niema! Zniknął! - Kobieta zamdlała.

Poturlała się po schodach. łomot był niesamowity, i Bearow oddałby wszystko, by już nigdy czegoś podobnego nie przeżyć. Mógł cierpieć na bezsenność, nawet w ogóle nie spać, ale nie zniósł by po raz drugi takiego widoku. Leżała w wykręconej pozycji, a z rozcięcia na jej czole spływała krew.



- Jeszcze raz. Sebastian skup się! - Krystian wszystko notował, i był równie przerażony jak Bearow.

Gdy Sebastian, po raz kolejny wszystko mu opowiedział (łącznie z wydarzeniami sprzed dwudziestu czterech lat), Zakrzewski wstał. - Zaraz wszystkich powiadomie. Musimy przeczesać całe miasteczko. Daj mi klucze do domu, musimy wysłać tam specjalistów, może coś znajdą.

Nie znajdą. Powtórka sprzed (prawie) ćwierć wieku. Deja Vu

Do Sebastiana docierało co trzecie słowo.

- Słuchasz mnie?! Skup się jeszcze przez chwilę! Potrzebuje kontaktu do twojej sekretarki! Musimy ją przesłuchać!

Bearow podał Krystianowi wszystkie potrzebne informacje.

- Idę. Prześpij się! Będe niebawem. Zrobie wszystko by odnaleźć twojego syna. - wyszedł.

Sebastian siedział w bezruchu, wpatrzony w koniec korytarza, po którym plątali się lekarze.

Niebieskie linoleum skrzypiało pod ich podeszwami, a Sebastian siedział. Siedział i wspominał.

Ta sytacja, w jakiś dziwny sposób pokrywała się z sytuacją sprzed dwudziestu czterech lat... W gabinecie komendatnta siedział mały, wystraszony dzieciak, który stracił matkę i siostrę. Na korytarzu przed gabinetem chodzili policjanci... ale to nie miało żadnego znaczenia; Znaczenie miało to, że dziewięciolatek stracił rodzinę.

Teraz był dorosłym meżczyzną, ale znów czuł się jak dziecko, które stra...

Szybko odepchnął od siebie tą okropną myśl.

Nie stracił rodziny. Jego żona jest w cieżkim stanie ale żyje, a syn jest szukany przez kilkudziesięciu policjantów. To nie lata siedemdziesiąte! To dwudziesty pierwszy wiek! Znajdą jego syna.

Chyba w to nie wierzysz?

Głos w jego wnętrzu się potęgował. Ten sam głos mówił jednoczesnie setki słów. Bearow rozumiał tylko niektóre.

Chyba nie wierzysz, że znajdą Wojtka?

Bzdura! Znajdą!, powtarzał jego drugi głos podświadomości. JEGO głos! To był JEGO głos. Ale co do tego drugiego głosu... ten chyba nie należał do Bearowa.

- Pańska żona zapadła w śpiączke, ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Odwórcił się w stronę lekarza. - Niech pan jedzie do domu, zajmie się czymś, prześpi. Pańska żona może obudzić się jutro, za tydzień, albo za miesiąc. Będe informował pana na bieżąco.

Sebastian bez słowa wstał i poszedł do wyjścia.

Wsiadł do samochodu, włączył silnik i ruszył przed siebie. Cisza była potworna, a wewnętrzny bełkot (nie)JEGO głosu nie dawał za wygraną. Włączył radio.

Tu radio 93,2! Za chwilę hit country Johnnyego Cash! Prosze państwa! "The Mercy Seat"! Johnny Cash!



And the mercy seat is waiting

And I think my head is burning

And in a way I'm yearning

To be done with all this weighing of the truth.

An eye for an eye

And a tooth for a tooth

And anyway I told the truth

And I'm not afraid to die.




Sebastian wsłuchiwał się w tekst piosenki. Jak ona pięknie oddawała klimat tego pieprzonego dnia, pomyślał.

Tak to prawda.

And I`m not afraid to die.

- Ta... - wybuchnął śmiechem. - Ja się, kurwa, śmierci nie boje. Ale boje się śmierci mojego syna! - wykrzyczał.

- I żony...

Johnny Cash śpiewał jeszcze ładną chwilę, a Sebastian tylko dał głośniej i sam nucił pod nosem.

Piękna piosenka, pomyślał.

Piękna.

Halo, halo! Tu radio 93,2! Dziś całe województwo Podkarpackie znajdzie się pod śniegiem. Zbliża największa zamieć w tym obszarze od lat! Haha! To będzie piękna zima! Dzieciaki cieszycie się?

Bardzo, pomyślał Bearow. Bardzo się, kurwa cieszymy.

Najwięcej popada w Tuczempach, i okolicy! Ostatnio taka zamieć nawiedziła ten obszar ćwierć wieku temu! Teraz piose...

Sebastian wyłączył radio. Wjechał na podjazd i zaparkował na swoim stałym miejscu. Nawet nie fatygując sie zamykać drzwi wszedł do kliniki.

Była godzina ośmiemnasta, piątek. Dziś Doktor Szewczyk nie miał drugiej zmiany a wszyscy opuszczali klinikę o trzeciej, czasem czwartej popołódniu.

Budynek był pusty.

Bearow pozapalał światła, wszedł wyczerpany do gabinetu, również nie zamykając za sobą drzwi. Podszedł do biórka, usiadł na krześle i wpatrywał się w butelke stojącą na biórku. Miał potworną ochotę się napić. Nawet nie pomyślał o śnie, w którym Masa bierze łyk whiskey, po czym wypluwa w ciemność.

Przestał myśleć o wszystkim.

Poprostu chciało mu się pić.

Wyjał z szuflady szklakę, i nalał do połowy trunku. Wypił jednym tchem.



W tym samym momencie przesłuchiwana była Natalia Kubicka.

- Jak mężczyzna był ubrany? - Krystian zawsze zadawał pytania dwa, trzy razy.

- Już mówiłam! Dżinsy, skórzana kurtka, spod której wystawała koszula w kratę. Taka czerwona. A... miał jeszcze skórzane rękawiczki. Chyba komplet od kurtki.

- Dobrze, pozwoli pani udać się ze mną na komende? Tam pomoże pani sporządzić portret pamięciowy tego mężczyzny.

Tak też zrobili.

O dwudziestej portret był gotowy, a kobieta była nim zachwycona. - Kropka w kropkę! Tak własnie wyglądał.

- Dobrze. Aaartur!!! Mamy portret, wprowadź do komputera i roześlij wszystkim! Potem poszperamy w kartotece miejscowych. Jeśli facet tyle lat temu zabił i porwał, musi być związany z tym miastem! - już miał kończyć, gdy dodał - Rozpowiedz wszystkim patrolom, że facet jest niebezpieczny! Zabił raz, może zabić drugi!

Twarz kobiety wyglądała tak, jakby przed chwilą dowiedziała się czegoś strasznego, o kimś, kogo sekundę temu chwaliła. Ona go nie chwaliła, ale dopiero teraz do niej dotarło, że opisywała porywacza, który dziś porwał syna jej szefa.

Czy to jej wina, że nieznajomy sprawiał takie miłe wrażenie?

Butelka Jacka Danielsa leżała pusta na podłodze. Sebastian siedział za biórkiem i chrapał. Z ust spływała mu ślina, i myślami był daleko stąd. Miał wizję. Bardzo wyraźną wizję, i mimo że był wyraźnie i mocno wstawiony, była to wizja. Pamiętał o tym, gdy wstał. Tak, to była wizja... nie sen. Sen niema narratora.

Już wszystko wypiłeś? Nawet nie wiesz jak mnie to bawi. Obiecałem ci coś. Dwadzieścia cztery lata temu, pamiętasz? Przyżekłem, że po ciebie wrócę i zabiore cię w podróż. Podróż do nikąd. Taką podróż zafundowała mi twoja matka. Taką podróż ja zafunowałem jej, twojej siostrze, twojemu synkowi, i zafunduje ją równiez tobie. Przysięga to przysięga. Jestem twoim ojcem, a ty w to nie wierzysz! Ale uwierzysz! O tak, ha! Ha!, uwierzysz. Nie stawiaj mi się, bo twoja słodziutka żonka nigdy nie obudzi się ze śpiączki...

Mężczyzna mówił, mówił, mówił. Sebastian spał

był w transie!

i śnił o mężczyźnie. Głos dobiegał z ciemności, ale można było dostrzec kontury twarzy... był to mężczyzna sprzed lat. Porywacz i morderca.

Pewnie chcesz coś powiedzieć? Chcesz krzyczeć? Nie możesz, poniewasz ja tu rozdaje karty. A ty o tym wiesz.

Chce ci powiedzieć, do czego jestem zdolny. Pamiętasz wujaszka Aleksandra? Wiesz jak zginął? Nie, nie! Ha-ha! To nie był wypadek...


Przed oczyma Sebastiana ukazał się obraz.

Olek Płażewski jechał autostradą. Prowadził i nucił pod nosem jakąś piosenkę. Po jego prawej siedział mężczyzna ze snu, wizji... mężczyzna sprzed lat...

ojciec! ojciec!

Mężczyzna popatrzł na Olka, potem przed siebie. Z naprzeciwka nadjeżdżał tir. Gdy był już kilkanaście metrów przed Polonezem wujka, mężczyzna chwycił za kierownicę i skręcił ją na boczny pas. Samochód Płażewskiego jechał z szybkością osiemdziesięciu kilometrów pod prąd. Olek próbował skręcić, ale nie mógł. Wyglądał jakby nie zdawał sobie sprawy z obecności pasażera.

Sebastian się ocknął.

Leżał na podłodze. Spojrzał na zegarek. Szesnasta dziewięć. Spał długo. Prawie dobę. Pamiętał wizję, pamiętał każde słowo, które usłyszał. Wstał, pozbierał bałagan i poszedł do samochodu. Drzwiczki były uchylone a śnieg dostawał się do środka. Bearow wszedł, zapalił śilnik i odjechał.



- Nie rozumiem! Nic z tego nie rozumiem! - krzyczał Sebastian.

- Ja też! Tego nie rozumiem. Ale twoja asystenka podała nam rysopis, który pasuje do twojego ojca.

- Więc może miał bliźniaka? Nic nie wiem o jego rodzinie.

- Sprawdzaliśmy w akcie urodzenia! Nie miał rodzeństwa i zmarł w dziewięćdziesiątym piątym. Czyli jeszcze przed pierwszym porwaniem.

Siedzieli na kanapie, w domu Bearowów i rozmawiali o całej sprawie jeszcze dwie godziny.

Sebastian zdobył się na odwadze by opowiedzieć o wizjach, kurtce i Jacku Danielsie.

- Cholera jasna! To szalenie istotne! Czemu nie powiedziałeś od razu?! - Zakrzewski był równie zdenerwowany jak Sebastian. Momentami wyglądało to tak, jakby to Krystianowi porwali dziecko, a nie Bearowowi.

Pojechali do kliniki, zabrali butelkę i kurtkę na komende. Wieczorem dowiedzieli się że zarówno na butelce, jak i kurtce odciski palców należą tylko do Sebastiana. Nikogo to nie zdziwiło, bo przecieć porywacz, kimkolwiek był, starał się być niebywale ostrożny.

I był. Ale czemu przyszedł pytać się sekretarkę o Bearowa, skoro wkradł sie do jego gabinetu i podłożył mu kurktę? Może chciał wprowadzić wszystkich w błąd? Tego nikt nie wiedział.

Późnym wieczorem Bearow pojechał do szpitala, sprawdzić czy stan jego żony uległ zmianie. Na szczęście uległ poprawie.

Jej stan był stabilny. Wrócił zatem do domu i rozsiadł się na fotelu. Zmarszczył brwi i siedział. Myślał o tym, co zafundował mu los w przeciągu ostatnich siedemdziesięciu czterech godzin.



13 Grudnia 2003

Mineła północ. W telewizji zapowiadali większe opady, informowali o pogorszeniu się sytuacji na Bliskim Wschodzie i powtarzali jakieś telenowe. Kogo to obchodzi?!, pomyślał. Mój syn został porwany,

nie żyje! ha! ha!

a oni pieprzą bzdury o pogorszeniu się sytuacji na Bliskim Wschodzie. Myślał o wielu rzeczach, jednak jego twarz się nie zmieniała. Czuł się jakby nie przespał doby... albo więcej. Zmrużył oczy...

Widział ręke trzymającą nóż. Gdzie to jest...? W starym domu! Salon z lat siedemdziesiątych! Na kanapie leżała jego matka. Na ziemi tuzin puszek po piwach, a na stole Jack Daniels. Ręka trzymająca nóż należała do Sebastiana. Dziewięciolatek zbliżył się do własnej matki, potrząsnął jej ciałem. Powiedziała coś... on też...

Otworzyła szeroko oczy, i starała się krzyczeć. Bearow zasłonił jej usta dłonią i poderżnął gardło.

Poszedł do przedpokoju, gdzie czekała na niego siostra.

- Idziemy.

- A jak mama się dowie?

- Amanta! mama napewno się nie dowie. - rzekł Sebastian - Poza tym nawet gdyby... to i tak nie byłaby na nas zła. Zbliżają się święta!

Podał siostrze kurtkę. - Zakładaj.

- Ale obiecaj, że idziemy tylko na chwilę.

- Obiecuję.

Wyszli na podwórze. Bawili się chwilę, po czym Sebastian złapał ją za ręke i zaczął prowadzić.

- Gdzie mnie prowadzisz?!

- Zobaczysz!


Zerwał się zlany potem. Dochodziło połódnie.

Zastanawiał się nad snem...

wizją

i przez moment dopuszczał do siebie myśl, że może to on zabił matkę? Może to on zabił matkę, a siostrę uprowadził?

Masz refleks synku! Po dwudziestu czterech latach do tego doszedłeś! I to sam! Ha! Ha!

Nie! To był tylko sen! Ale... czy jestem tego pewien... Jasne!

nie do końca,

Wspomnienie z przeszłości stało się mgliste. Zakłócił je jeden sen...

Przecież nie zabiłem swojej matki!, powtarzał w duchu. Ale przecież morderca nie zostawił najmniejszego śladu, a w śniegu były jedynie odciski dzeciaków.

Przestał o tym myśleć, ponieważ zbyt go to przerażało. Pojechał do szpitala.

- Dziś ktoś wkradł się do szpitala, proszę pana. Przykro mi.

- Co się stało?! Kurwa! Gdzie moja żona?!

- Pańskiej żonie nie zagraża już niebezpieczeństwo. Dochodzi do siebie. - lekarz był blady, i wyglądał jakby stało się coś strasznego. Ale przecież nie stało. Marta żyje i dochodzi do siebie.

- Więc o co chodzi? - Sebastian był już spokojniejszy. Kamień spadł mu z serca, gdy dowiedział się, że żona dochodzi do siebie.

- Ktoś wkardł się do szpitala. Uderzył pańską żonę kilka razy. Poroniła, przykro mi... Gdy spadła ze schodów nic się nie stało... To dziwne, ale nie poroniła... jednak teraz...

Reszty Bearow nie słyszał. Czuł się jakby to był tylko zły sen. Marta była w ciąży? Niemożliwe...

a jednak.

Sebastian usiadł pod ścianą. Lekarz popatrzył się ze współczuciem, i czując że może już tylko pogorszyć sytuację odszedł.

Tak chcieli mieć drugie dziecko. Marta tak tego chciała. A teraz?

Mieli wszystko. Pieniądze, dom, wykształcenie, przyjaciół... i syna w drodze. W ciągu kilku dni, ich syn został uprowadzony, drugi zabity, a żona leżała w śpiączce. Co zostało Sebastianowi?

Drzwiczki w podłodze.

- Pańska żona się ocknęła. - Głos lekarza dobiegał jakby z daleka. Jak z dna studni.

- Porszę pana, pańska żona się ocknęła.



- Wiem że poroniłam. - płakała. - Ale kto to zrobił?! Gdzie jest Wojtek?! - Wyglądała mizernie i żałośnie. Na jej czole był siniak wielkości piłki do golfa.

- Nie mam pojęcia. Ale nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze... szuka go ze stu policjantów. - Sam był bliski płaczu.

Do sali wszedł Zakrzewski. Z jego twarzy dało się wyczytać trzy słowa: Nic nie mamy.

- Jak się masz, Marto? - Zapytał tak nieobecnym głosem, że przez chwilę Marta myślała, że nawet nie oczekuje odpowiedzi.

- Słabo - wysiliła się na lekki uśmiech. - Macie może coś?

- Niestety nic.

Rozmawiali chwilę. Zapadła cisza.

Niespodziewanie Marta zapytała - Sebastian, czy to ma coś wspólnego z wydarzeniami z przeszłości?

Wiele razy opowiadał jej o tym, co zdarzyło się zimą siedemdziesiątego dziewiątego.

- Jestem pewien, że ma. - Spojrzał stanowczo na Zakrzewskiego. - Za dwa dni mija dwudziesta czwarta rocznica tych wydarzeń. Musimy się spieszyć. Czuje że przygotował nam na tą okazje coś super-ekstra. - Przytulił Martę.

Mężczyźni wyszli na zewnątrz.

- Nie mogę czekać bezczynnie. Wiem że ten czub coś zrobi!

- Uwierz, lepiej będzie jak zostawisz to specjalistą.

- Co zrobią ci twoi specjaliści? Co do tej pory, kurwa, zrobili?! Nic! - Oparł się o samochód. Znów czuł się jakby nie spał dobę.

Jaką dobę? Człowieku! Nie spałeś już trzy doby! Ha! Ha!

- Spadam. Będe cię informował na bierząco. - Krystian odszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał.

Sebastian stał, oparty jedną ręką o swojego Forda. Wszedł do środa i zasnął, zanim zdąrzył odpalić auto.

Szedł ucieszony do sąsiada. Nie do końca ucieszony. Miał uśmiech w oczach. Jakby te oczy nie należały do niego... chyba nie należały.

- Dziecko kochane, niemam pojęcia o czym mówisz! Wolniej!

- Już panu mówiłem! Ktoś porwał moja siostrę, a mamę...

Sąsiad wyszedł. Sebastian myślał o ciemnicy, z drzwiczkami w podłodze.

Nie myśl o tym Sebastian! Nie śnij o tym! Teraz masz ważniejsze rzeczy na głowie, niż jakies chore sny! Porwano twojego syna. Drugi nie żyje! Co się z tobą dzieje! Wstawaj!

Nie, jeszcze nie wstawaj, odezwał się głos pełniący w jego wizjach rolę narratora.

Pokazałem ci już kto, tak naprawdę zabił twoją matkę, i porwał siostrę. To ty! Ty do tego doporowadziłeś! Teraz słuchaj...

Pokaże ci dlaczego tak się stało...

Weronika Bearow trzymała na rękach dziecko. Miała duży brzuch; była w drugiej ciąży. Krzyczała coś do mężczyzny, który chciał wziąć od niej dziecko. Był to ten mężczyzna! Mężczyzna z rysopisu sekretarki, mężczyzna sprzed lat... ojciec.

- Nie chciałem! Boże... uwierz mi. Daj mi je potrzymać. - Mężczyzna wyciągał ręce, by wziąć dziecko.

- Wynoś się, kupo gówna! Wynoś się i nie wracaj. Nie chce kolejnego bachora! Czyś ty, kurwa, zgłupiał?! Skąd pieniądze na drugie dziecko?! Masz pieniądze?!

- Nie mam, a ty dobrze o tym wiesz, ale...

- Więc wypierdalaj! - nie dała mu dokończyć zdania! - Wypierdalaj i nie wracaj!

Mężczyzna poszedł do kuchni. Stał nad stołem i wyjmował papierosa.

Kobieta zakradła się do niego. Trzymała w ręku nóż. Dziecko, które przed chwilą trzymała na rękach, odłożyła na łóżko. Mężczyzna,

Ojciec! Andrzej! Nie-Mężczyzna!

się odwrócił. Weronika dźgnęła go kilkanaście razy.

Leżał w kałuży własnej krwi, a pani Bearow podeszła do telefonu.

- Zrobione. Przyjeżdżaj. - Powiedziała do słuchawki. Nie czekajac na odpowiedź zaczeła wycierać zakrwawione ręce w ścierkę. Podeszła do małego Sebastiana i wetkneła mu butelkę w usta.

Po kilku chwilach w drzwiach zjawił się mężczyzna... jakoś znajomy...

PłAżEWSKI! ALEKSANDER PłAżEWSKI!

Weronika podbiegła do neigo. Pocałowała i zaprowadziła do kuchni. Co teraz?, zapytała.

- Teraz zadzwonie do mojego znajomego z Krakowa. Ma pewien niespłacony dług wdzięczności wobec mnie. Tak się składa, że facet ma znajomości. Przyjedzie tu jutro, i oznajmi, że przyczyną smierci był... hm... guz mózgu. Pasuje, skarbie?

- Jasne.

Co było potem? Potem urodziła twoją siostrzyczkę. Tak się składa, że wszystko wiem.

Umarłem.

W dodatku zabity tępym nożem przez własną żonkę, ale wszystko wiem. Latami siedziałem w waszych głowach i obserowowałem. Czekałem na odpowiedni moment. On nastąpił.

Zemsta? W pewnym sensie napewno. Ale chyba bardziej coś innego. Dowiesz się w odpowiednim czasie. Teraz te informacje ci wystarczą.

Moją duszę coś tu trzyma... uwierz. Gdyby to była tylko zemsta, dałbym sobie spokój dawno temu. Pewnie po tym, jak porwałem twoją siostrę. To znaczy ty porwałeś, ja ci tylko pomogłem. Pięknie jest być trupem, wiesz? Ha! Ha!

No więc, na czym to ja skończyłem? Ah tak. Wśród żywych trzyma mnie pewna siła. Pewne brakujące ogniwo, którym jesteś ty. Skompletowałem już wszystko, zostałeś ty. Weronika, Amanta, Płażewski... teraz ty. Może i niepotrzebnie zabieram ze sobą twoje dzieciaki, ale nie chciałem żeby wychowywały się bez ojca. A niestety by musiały.

Twoja matka zafundowała mi podróż. Jak wszyscy, którzy umierają, ja też musiałem odbyć podróż. Hitler poszedł do piekła, Matka Teresa do nieba, Elvis do dealera. A ja? Mnie zafundowała podróż do nikąd. Do celu dotre jedynie wtedy, kiedy skompletuje wszystkie ogniwa. Ty jesteś tym, bez którego cała machineria nie ruszy.

Oczywiście mógłbym czekać latami, dopóki nie umrzesz. Ale to nie było by to samo. Cała rodzina, zginie z ręki kogoś z rodziny, ty również.

Poza tym przebywanie w tym ślepym zaułku sprawia mi ból...



14 Grudnia 2003

Sebastian ocknął się po północy. Spędził za kierownicą zaparkowanego Forda kilka godzin.

Nikt nie zwrócił uwagi na człowieka za kierownicą. Może gdyby samochód stał tu jeszcze dwie godziny, ochroniaże by się zainteresowali.

Spojrzał na telefon. Dziesięć minut po pierwszej w nocy. Trzy nieodebrane połaczenia... Krystian; Krystian; Krystian.

Dwie nowe wiadomości.

Pierwsza: (00:12) UCIEKAJ! WSZYSCY CIE SZUKAJA. WCZORAJ W NOCY ZABITO TWOJą SEKRETARKE. ZNALEZLI TWOJE ODCISKI PALCOW. WIEM ZE TO NIE TY.

Druga: (00:21) W DOMU CZEKAJA NA CIEBIE GLINY. POD KLINIKA TEZ SA. O DWUNASTEJ BADZ W BARZE.

Sebastian nie wierzył w to co czytał. Wczoraj w nocy? Jego odciski palców? Przecież nawet nie wie gdzie mieszka Natalia.

Ale... te sny... są takie krótkie, takie prawdziwe.

Sny są krótkie, a budzę się po kilku godzinach! Wczoraj spał dość długo. Nigdy tyle nie śpi, a teraz spał. Ale nie zabiłby swojej sekretarki! Ale dzisiejsza wizja... ten ktoś, kimkolwiek jest, mówił że to Sebastian zabił matkę, że to on porwał siostrę, że to on... więc może posłużył się nim by zabić także sekretarkę! A Wojtek? C

2
witam



Przeczytałem Twój tekst. Pełno w nim błędów stylistycznych i językowych, wogóle ciężko się to czyta ( liczne powtórzenia i jakaś przedziwna polepiona

konstrukcja tego opowiadania). Wydaje mi się, że czasem sam nie byłeś zdecydowany, czy ta Twoja historia ma mieć postać scenarisza czy opowiadanka.



Sam początek: " Mimo iż było naprawdę niewielkim miasteczkiem, również przygotowywało się na nadejście świąt "

Mam nadzieję, że rozumiesz jaką gafe popełniłeś w tym zdaniu.



hmmm...."zerkłem" ile masz wiosen. gdybyś miał tyle co ja, nie wróżyłbym co błyskotliwej kariery a tak- wszytko przed Tobą. Skoro lubisz pisać, pisz.



Pozdrawiam
Kiedyś mnie nie było,

A potem się stałem,

Teraz znów mnie nie ma.



Z nagrobka na

cmentarzu w Cleveland

6
Jesli chodzi Ci o fabule, to tak. Zgadzam sie. Jednak ja juz mamy i znamy (chocby ze skrotu), i zostala oceniona. Chcesz ocen, to rozumiem w takim razie, ze chodzi o warsztat. A to mozna ocenic po fragmencie wyrwanym z kontekstu. Wiec wyrwij jakis i wklej tak o, zebysmy nie musieli czytac calego (dajemy Ci od razu szanse obrony - sam mozesz wybrac najlepszy fragment), kilkustronnicowego tekstu, ktorego fabule jak i zakonczenie juz znamy ;)

7
no w zasadzie... to niekoniecznie znacie :) W trakcie pisania doszedłem do wniosku żeby usunąć wiele rzeczy, dodac nowe, jeszcze do tego wkleic kilka wątków - ogólnie tylko początek jest taki sam... (porwanie)

Niema telefonu itp. Pozatym zakończenia nie znacie bo nawet w skrócie nie podawałem. A jesli wszystko wiecie ze skrótu, to czym były drzwiczki w podłodze dla Bearowa? Czymś ważnym. Bardzo. A w skrócie nie było o tym słowa.



Jeśli ktoś nie przeczytał powyższego tekstu, prosze wstrzymać się od oden... a napewno nie oceniac na podstawie skrótu! To chyba forum literackie, nie? A nie macie dość samozaparcia by przeczytać kilkanaście stron? :lol:

8
Ja przeczytałam z wielkim zainteresowaniem! Popracuj troszkę nad stylistyką, i popraw te kilka błędów. Ale ogólem nie jest źle! Trzyma w napięciu niesamowicie. Podziwiam wyobraźnie i pozdrawiam!

9
To chyba forum literackie, nie? A nie macie dość samozaparcia by przeczytać kilkanaście stron?


Ja nie mam. Jak widac po braku ocen, innym chyba tez brakuje. Ludzie maja wiele innych zajec, wiec szanuj tez ich czas. Zreszta, Twoja sprawa ;)

10
Podziwiam za odwage. Ja pisze do szluflady. Sama dla siebie. Jesli Ty chcesz sie sprawdzic wyslij swoje opowiadanie na jakis konkurs :)

11
To moje pierwsze OPOWIADANIE chyba musiałbym być wariatem albo geniuszem żeby je gdzieś zgłaszać - nie jestem ani tym, ani tym :] a co do czytalności na forum - spoko, nikogo nie ponaglam ale myślałem że skoro forum literackie, to ktoś poświęca czas na tematy :roll: na innych forach o zupełnie innej tematyce doczekałem sie juz ocen ;P Są satysfakcjonujące 8)

12
Ja mysle ze nie masz sie czego bac. Powiadamia sie tylko zwyciezco, wiec w razie czego dostaniesz tylko dobre wiesci :D To duzy plus :D

A moze Ty wiesz jak ustawic strone znormalizowana? :P

14
na innych forach o zupełnie innej tematyce doczekałem sie juz ocen ;P Są satysfakcjonujące


Pewnie dlatego, ze to fora o innej tematyce :P Pozniej sie zmusze i przeczytam chociaz fragment, ale recenzja Germanika nie wrozy dobrze.

15
Przeczytalam, troche mi to zajelo ale przeczytalam... Lepiej by bylo dla ciebie, zebym tego nie czytala. Marne opowiadanko, ale nie dlatego, ze jest zle napisane, marne bo totalnie sciagniete od Stephena Kinga. Podobny glowny watek, identyczny styl, identyczny sposob rozwoju akcji, dialogii, retrospekcje i te Twoje wspaniale wtracenia pochylym pismem, wstawienie piosenki- to wszystko zerzniete od Kinga. Nazwisko glownego bohatera jest przekreconym nazwiskiem jednego z bohaterow "miasteczko Salem" kinga, "masa" - to motyw sciagniety z opowiadania Kinga "szara masa", nieswiadomosc bohatera o popelnianych zbrodniach- "truskawkowa wiosna" sie klania, przechodzenie "pierwiastka zla" z ojca a syna, nieustanne nekanie glownego bohatera koszmarami,etc. Chyba nie musze wymieniac dalej. Czy uwaszasz, ze czerpiac od jakiegos autora po trochu z kazdego jego dziela i laczac to w calosc tworzysz cos nowego?!
"Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz

z moim bólem - jak boli

Ciebie Twój człowiek."
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron