Gdzieś w mrocznych zakamarkach mojej szkolnej teczki znalazłem ten oto utwór. Jest to zakończenie noweli Bolesława Prusa, pt. "Kamizelka". Ostrzegam, jest to mój pierwszy tekst tego rodzaju
Pan, Pani, Służąca. Pan, Pani. Pani. Smutek.
Nieustannie spozieram na tę kamizelkę. Kamizelkę, która zdaje się być istnym dowodem istnienia kłamstwa i miłości. Ach, ileż wycierpiała ta uboga nauczycielka! Wyprowadziła się z Warszawy pod Kraków, zaznając tam spokoju duszy oraz spotkania ze Żniwiarzem Śmierci, który zebrał swój obfity plon. Będą tutaj próbowała, nadaremnie, zapomnieć o swym mężu, przechadzając się po wiejskich lasach, lecz zwykła każdej takiej wycieczki ubolewać nad utratą swego najbliższego, lamentując:
„ O Śmierci! Pani Miłości i żywotu! Czemuż to wezwałaś w swe szeregi tego, który był mi najbliższy? Czyż nie byliśmy prawym, godnym małżeństwem? To ty zasiałaś we mnie ziarno goryczy, którym się teraz żywię! Na tym poprzestań, zaprzestań mego cierpienia.”
Po tym akcie najczęściej szlochała, zasypiając na wiecznie kwitnącym wzgórzu, za którym ukrywała się przepiękna panorama Krakowa. Nigdy z takiego snu nie chciała się już obudzić, a gdyby miało już do tego dojść, chciała, ażeby w tejże chwili tulił ją w swym ciepłym objęciu mąż. Mąż, który już nigdy nie powróci. Jednakże, pozostawił po sobie wspomnienie – rzecz bezcenną – Kamizelkę.
Podążyłem za sąsiadką pod Wawel, gdyż nie pojmowałem sensu istnienia miłości. I tak, jak za czasów świetności Pani, zamieszkałem z widokiem na jej stare okno, obramowane spróchniałą ramą, gdzie co noc wpatrywała się w niebieską otchłań, czekając na to, co przyniesie jej jutro.
Niestety, poprzez samotność straciła przyjemność kontaktowania się z rzeczywistością i tym bardziej nie odczuwała potrzeby interesowania się problemami kraju, Kraju, który nie istniał. Nadszedł Rok Pański 1863, chłopi z okolicznych wsi chwycili za broń, zostawiając połyskliwy pył nadziei, skazanej na zagładę. Pani, wychowana w duchu patriotyzmu polskiego dołączyła do powstańców styczniowych, walcząc o kartę niepodległości będącej w niedziurawym rękawie carskiej Rosji. Dobytek swój spaliła. W dzień Boży, poniedziałek, przyodziała się w białą skórznię, przewleczoną czerwoną szatą. Następnie razem ze styczniowcami rozpoczęła marsz na Wawel. Wyruszyli uśmiechnięci, radośni i pogodni, wypełnieni duchem Rzeczypospolitej, nie wiedząc, że jest to ich ostatni bal na ziemiach ich dziadów. W obawie, o moje zdrowie pozostałem we wiosce, opisując dzieje tutejszej ludności i jej mentalności.
Pewnego dnia, gdy przechadzałem się po chłopskich wioskach usłyszałem tętent kopyt i odglos brzęczenia dzwonka. Wybiegłem na bruk i ujrzałem to: dwaj ranni Polacy leżeli w wozie, a na ich ciałach spoczywała kobieta z bezwładną, bladą ręką spoczywającą na dłoni jednego z mężczyzn.
- Powstanie upadło! - wykrzyczał tenże powstaniec.- Wielu rannych. Carskie psy rzuciły się na żer. Oni – wskazał swym chudym palcem rannych – są tego świętym przykładem. Pomóżcie, bracia, umierającym, ulżyjcie im w ostatnich godzinach życia!
- Daj tych dwóch!- rzekł jeden z mieszkańców przyglądających się tej dramatycznej scenerii. Na to ja, wten krzyknąłem:
- Pomogę kobiecie! - wszyscy zebrani nawzajem pomagali mnie i temu drugiemu waćpanowi. Weszliśmy do drewnianej chaty, ranną złożyli na łoży, po czym wyszli. Pani nic nie mówiła. Oczy miała zamknięte, a usta szeroko rozwarte, dysząc ciężko, coraz ciężej. Zatamowałem krwawienie, przyłożyłem do jej czoła mokrą chustę oraz zmieniłem jej ubiór. Na pierś złożyłem spłowiałą kamizelkę. Nadal nie odzywała się, czekałem.
Nadeszło. Dzień Pański, czwartek, ranek. Jedna dusza ludzka opuściła ojczyznę – przyszedł Pasterz po swą wierną owcę.
Kamizelka (obyczaj)
1
Ostatnio zmieniony czw 05 mar 2009, 21:54 przez Ollars, łącznie zmieniany 1 raz.
wyje za mną ciemny, wielki czas