Okno
Pięć, to piąty samochód, który przejechał dzisiejszej nocy. Mokra od deszczu ulica oświetlona światłem ulicznych latarni, połyskuje jak diamentowa szarfa. Dookoła skryte w ciemność bloki. Ich mieszkańcy śpią spokojnym snem, zmęczeni codziennością.
Tylko oświetlony kościół góruje nad pobliskimi budynkami.
Jest trzecia w nocy.
O tej porze nie widać nawet bezpańskich psów, które skulone w zagłębieniach, drżąc z zimna i głodu śnią o lepszym życiu, o życiu, które nigdy nie nadejdzie. Brudny, szary śnieg leży grubą warstwą na parkingach i trawnikach. Jeszcze kilka ciepłych deszczowych dni, potem spłynie do pobliskiego jeziora. Na powierzchnię wypłyną puste butelki, plastikowe reklamówki, puszki po piwie i inne śmieci. Będą przez miliony lat rozkładać się pod wodą.
Ale kogóż to obchodzi? Każdy mieszkaniec miasta myśli o sobie, a co stanie się z naszym środowiskiem, z naszą planetą za kilka tysięcy lat, jest to tak odległe, że nierealne.
Patrzę na zegarek wiszący na ścianie. Okrągła tarcza z fosforyzującymi wskazówkami wskazuje trzecią trzydzieści. Minęło pół godziny, tylko półgodziny. Nie mogę doczekać się świtu. O tej porze roku nie jest imponujący, po prostu z każdą sekundą robi się coraz widniej.
Powoli pod pobliski market zaczynają podjeżdżać samochody z towarem, przemykają pierwsi przechodnie śpieszący do pracy na poranną zmianę. Z godziny na godzinę zacznie pojawiać się coraz więcej ludzi, coraz więcej samochodów, zacznie się coraz większy ruch.
I tak jest codziennie. Jedyną różnicę stanowi pogoda. Raz pada deszcz, lub śnieg, wieje wiatr, albo jest cicho, spokojnie, ciepło.
Patrzę przez okno na budzący się dzień, zapalając kolejnego papierosa. Siwa smużka dymu unosi się do góry, tańcząc jak kobra zaczarowana przez fakira..
Niedługo obudzą się moi rodzice, zamienię z nimi kilka słów, zanim wyjdą do pracy. Patrzę przez okno jak w swoich kilkuletnich, tanich kurtkach, wolnym krokiem idą w stronę naszego samochodu. Stary, dziesięcioletni fiat pokryty białym szronem stoi w rogu parkingu. Ojciec włącza silnik, potem energicznie skrobie zamarznięte szyby. Po chwili wolno wyjeżdża na ulice i niknie za stojącym przy ulicy budynkiem.
Dalszą część dnia spędzę na oglądaniu telewizji, może przeczytam kilka stron książki. Wrócą rodzice, chwilę z nimi porozmawiam, o pogodzie, zdrowiu, polityce.
Nadejdzie wieczór, położę się do łóżka, sen przyjdzie szybko, ale jak szybko przyjdzie tak szybko odejdzie. Znowu usiądę przy swoim oknie, znowu będę patrzyła na srebrzącą się w świetle latarni ulicę.
Dzień podobny do dnia i żadnej nadziei na jego zmianę. Moje życie to wózek inwalidzki. Na jego opuszczenie nie mam szans, chyba, żeby stał się cud. Ale ja w cuda nie wierzę. Siedząc tak zastanawiam się nad odejściem z tego świata. W tym nie czeka mnie nic dobrego.
Marna egzystencja. A ja tak nie chcę.
Czasami mam ochotę walić pięściami w ścianę, rozbić to cholerne szkło w oknie i krzyczeć, strasznie krzyczeć z bezsilności, rozpaczy, bólu.
Tylko co to pomoże?
okno [miniatura obyczajowa]
1
Ostatnio zmieniony śr 04 mar 2009, 19:43 przez danio3, łącznie zmieniany 1 raz.