Egzamin z szaleństwa.

1
Pstryk.



Ciszę przeszył mechaniczny dźwięk odpalanego papierosa.

Poranek nieśpiesznie przekształcał się w południe. Było już dobre dwadzieścia minut po dziesiątej i światło wyraźnie wygrywało swój ponadczasowy spór z mrokiem. Jednakże bez udziału słońca.

- Dziwne – pomyślał Jacek – ja rozumiem, jesień, chandra i w ogóle niczego się nie chce, ale słońce chyba nie ma takich przywilejów.

Przez dłuższą chwile szukał zguby po niebie, jednak ta, niczym status na „gadu-gadu” pozostawała niewidoczna. Były za to chmury. Parenaście olbrzymów o nieregularnych kształtach pędziło jak oszalałe, przecinając nieboskłon. W swym majestacie przypominały dumne galeony ruszające w pierwszy rejs – zupełnie jak hiszpańska Armada - myślał - nie wiedzą jeszcze, że ten sam wiatr, który teraz zapewnia im pęd, niedługo potnie je i porozbija, jak to zrobił z zabawkami Filipa II.

Jacek zrobił nieśpieszny wydech. Dym oszołomiony nagle zyskaną wolnością, przystąpił do odwiecznego tańca, nienaturalnie pięknego w swym chaosie. Nie mógł się nim jednak w pełni nacieszyć, gdyż w chwile później, wiatr porwał go w zawiści niematerialną ręką. Mężczyznę zirytował ten fakt. Uwielbiał pląsy dymu, który za każdym razem starał się specjalnie dla niego, niczym opłacona tancerka.

- Fajnie – rzekł już na głos – słońce strajkuje, wiatr sobie w kulki leci i jeszcze fajki mi się kończą. – wyobraził sobie nagle setkę słońc, stojących pod urzędem miasta i wymachujących transparentami z żądaniami obniżenia czasu pracy. Od razu rozweselił go ten pomysł. „Dziwak” mówili za jego plecami, jednak gdyby właśnie nie to dziwactwo, nie mógłby teraz oczami wyobraźni oglądać tak fantastycznego widoku. Oni permanentnie nie mogą – pomyślał z zadowoleniem.



Olśnienie uderzyło go nagle i bezceremonialnie. Jego jestestwo zepchnięte dotychczas w bezsilną podświadomość, na powrót panowało nad ciałem. Nie ma ich. Ta lekkość, ta wolność ekspresji, całkowity brak cenzury w słowach, ruchach a nawet w myślach. Więzów już nie ma.

Raz zrozumiawszy, czuł to już wszystkimi zmysłami. Każdy centymetr jego ciała był wolny od ciemiężycieli. Jego rąk nie spowijały już niewidzialne kajdany, brak też nitek wychodzących z kończyn, niczym w koszmarnym teatrze kukiełkowym. Wysoko uniesiona głowa, dumnie opierała się wiatrowi, wolna od metafizycznego homonta. Demonów nie było.

Ale skąd? Jakim cudem tego dokonał? Od miesięcy podświadomie pragnął zrzucić to jarzmo, sprzeciwić się tym kreaturom. Zawsze bezskutecznie. A teraz nagle, całkowicie bez wysiłku był wolny. Tak jak przed opętaniem.

- Yeeeaahoooww! – krzyknął, podrywając pobliskie gołębie do gwałtownego lotu.



Był dwudziesto-paroletnim, wysokim studentem o szerokich barach. Dawno nie strzyżone blond włosy, latały bezładnie na silnym wietrze. Oparty plecami o barierkę, palił nieśpiesznie papierosa z błogim uśmiechem na wychudłej twarzy.

Wolny. Znów mógł mówić, śpiewać i robić co tylko chciał. Jakby na potwierdzenie tego, dopalił papierosa, po czym energicznie podskoczył, wprawiając już i tak zgłupiałe gołębie, w jeszcze większe zdziwienie, nietypowym zachowaniem człowieka.

Z radosnym uśmiechem wyszedł z balkonu do kuchni, rozglądając się wokoło aby nacieszyć się nieskrępowanym zasobem możliwości. Wtem, równie nagle jak poprzednio, naszło go inne, złowrogie uczucie. A jeśli oni wrócą? Jeżeli znów go zniewolą? N.. nie, wolał nawet nie formować w umyśle jego imienia. Ani żadnego z pozostałych. Wtedy właśnie wzrok jego przykuł worek na śmieci. Obok zwykłej nieprzyjemnej woni resztek i odpadów poczuł coś jeszcze. Coś metafizycznego. Obecność. Oni gdzieś tu są – przeraził się tą myślą – musze uciekać, najdalej i najszybciej jak tylko się da i to TERAZ.



Nie wiele myśląc, pobiegł przez korytarz, chwycił kurtkę, wsunął buty na nogi, nawet nie ich nie sznurując i szybko jak tylko mógł, wybiegł z budynku. Czuł ich. Ich stare, obleśne łapska, ściskające wykute jeszcze przed początkiem czasu kajdany. Wiedzą, że uciekł. Oni nie pozwalają sobie na błędy, będą go ścigać i pojmą ponownie. Tym razem już na zawsze. A może celowo wypuścili go na chwilkę, aby pastwić się nad jego przerażoną bezradnością? Nieważne. Musiał uciec, skryć się gdzieś i wymyślić jak się bronić.



Biegł szybko, na chwile tylko przystając, aby zawiązać przeszkadzające sznurówki. Szybko też się zmęczył. Papierosy i brak śniadania zrobiły swoje. Potrzebował drożdżówki, precla, kanapki – czegokolwiek. Rozejrzał się nerwowo wypatrując tak sklepu, jak i prześladowców. Tych drugich na szczęście nigdzie nie było, tak też uczucie ich obecności zanikło. Sklepu też nie spostrzegł, lecz ten problem wydawał się nieporównywalnie mniejszy. Zresztą pamiętał, że niedaleko jest "Żabka". Zwykłym już krokiem, wciąż jednak czując strach na karku, ruszył w jej kierunku, intensywnie myśląc nad tym, jak utrwalić odzyskaną wolność. W sklepie prędko zaopatrzył się w papierosy, drożdżówkę i małą "Fantę" – bojąc się zbyt długo przebywać w pomieszczeniu z jednym tylko wyjściem.



- Co zrobić? Gdzie pójść? Kogo prosić o pomoc? – myślał kończąc posiłek – a kto mi uwierzy? Do cholery, w filmach zawsze jest jakiś znajomy, zasuszony introwertyk, który zna wielką tajemnicę i wszystkie odpowiedzi. Trzeba trochę się napocić, a na końcu nie dość, że pewny happy end, to jeszcze jakaś cudna aktoreczka moja. – uśmiechnął się na tą myśl. Przemierzał kolejne ulice, podświadomie zbliżając się do miejskiego parku.





***



Park był cichy, spokojny i niepokojąco pusty. Nieliczni przechodnie gnali przezeń, w swym życiowym wyścigu szczurów. Jacek siedział na obitej ławce, popalając kolejnego papierosa z nieobecnym wzrokiem utkwionym w nieczynnej fontannie. Mijała już trzecia godzina odkąd znalazł tu schronienie, jednak czas nie grał na jego korzyść, a rozwiązania wciąż nie było.

- Może kościół? Nie, one nie boją się ani krzyży, ani wody święconej. – gorączkował się coraz bardziej. Nieodłączny niepokój przyprawiał go o zimny pot na karku. Dobrze pamiętał ich powyginane twarze, pół-ludzkie, pół-zwierzęce. Siłę ich niewidzialnych mięśni, oraz przepełniony pewnością siebie zimny śmiech. Choć bardziej nieludzki rechot.

- Dosyć – syknął – Do pełnej paniki niewiele mi brakuje, a wtedy leżę.

Wstał i dogaszał właśnie papierosa, gdy nagle dostrzegł, rozkładającego się cztery ławki dalej gitarzystę. Ten wprawnie przystroił instrument i chwile później popłynęły z niego miłe uchu dźwięki.

- „Nie płacz Ewka” – skojarzył Jacek – imię nie pasuje, ale dzięki stary i za to – szepnął i ruszył w kierunku artysty. Ten widząc nadchodzącego, dołączył gardłowy wokal, a słysząc, że całość wychodzi wcale nieźle, uśmiechnął się w stronę potencjalnego mecenasa. Jacek przystanął i zaczął przetrzęsywać portfel w poszukiwaniu drobnych, jednak parę miedziaków i jedna brudna pięćdziesięciogroszówka niespecjalnie nadawały się na godny sponsoring. W pewnej chwili spoza dźwięków gitary, gdzieś w oddali usłyszał znany jedynie sobie demoniczny śmiech.

- Muszę stąd spadać i to springiem. – przeleciało mu przez umysł, dostrzegł jednak smutniejące z wolna oblicze grajka. – Szlak! – skarcił się w duchu – stoję tu już dobre piętnaście sekund i nawet nie szukam niczego w tym cholernym portfelu. Sorry koleś ale.. Albo zresztą masz – pomyślał wrzucając do pustej czapki banknot dwudziestozłotowy.

- Dzięki chłopie – rzucił gitarzysta w stronę pośpiesznie odchodzącego dobroczyńcy.



***



Palił jak szalony. Starał się też myśleć, jednak żadne genialne rozwiązania nań nie spływały. Cały dzień krążył po mieście. W kilku miejscach uczucie „ich” obecności gwałtownie wzrastało, jednak nie namacalnie. Jak gdyby tylko go obserwowali. Pod czytelnią, basenem, akademikiem.

Na dworcu zajął jedną z brudnych ławek. Wspominał czasy beztroskiej wolności. Głupoty czynione wraz z kumplami. Pijackie awangardy. Nocne spacery i rozmowy z Bogiem. Gdzie jest Bóg? Przecież tak dobrze się znali, tak przyjaźnili. Dlaczego na to pozwala? Czy nie widzi jak te bestie pastwią się nad nim, gwałcąc jego jestestwo? To nie może być po jego woli. A jeśli nie to.. si Deus pro nobis, quis contra nos? Tak. To może być wyjście. Jak na tych wszystkich filmach. Stanie sam, naprzeciw złu całego świata, uzbrojony jedynie odwagę i słuszność sprawy. Wiedział już też gdzie ich znaleźć.



Pod uczelnią aż wrzało. Ludzie biegali we wszystkie strony, taszcząc pod pachami zwały makulatury. Jednak nie to sprawiało, że aura tego miejsca była tak intensywna. Powietrze tu było gęste a zewsząd dobiegał odór.. siarki? Nie, to tyko alkohol. Dostrzegł ich już z daleka. Siedzieli na schodach uniwersytetu, wpatrując się w niego swymi olbrzymimi oczami. Paru się uśmiechało, reszta trwała w bezruchu. Ludzie ich nie dostrzegali, przebiegali obok zajęci swoimi sprawami. A oni czekali.

Jacek szedł powoli, forsując przerażone zmysły do tej szaleńczej szarży. Nie zatrzymując się wyjął i odpalił papierosa. Pod skórą jego mięśnie spazmowały. Oczy nabrały tego unikalnego ognia, charakterystycznego dla ludzi zmieniających świat. Gdy był już na cztery metry od nich, wstali. Największy otworzył usta, z których dobył się przeraźliwy świst.

- Nie negocjuje z terrorystami i innymi piekielnymi jebakami. Odwalcie się ode mnie, albo zrobię wam z dupy ściółkę leśną...

- Jacek co ty odpierdalasz? – dosłyszał zziajany głos Marka, uczelnianego kolegi – Dawaj, za trzy minuty mamy egzamin. Zbieraj swoje chore dupsko i za mną! – rzucił wbiegając do budynku.

- To dzisiaj? Szlak. Całkiem zapomniałem. Niech to diabli.

Ale diabłów już nie było. Boski żar zgasł z jego oczu a mięśnie się rozluźniły. Jacek wbiegł prędko na uczelnię, przecinając przestrzeń, którą jeszcze przed chwilą zajmowały bestie.

Egzamin zdał na 3.0. Rok później studia z wyróżnieniem. Znalazł dobrą pracę i kobietę życia. Wybudował dom, kupił psa i poza drobnymi przeciwnościami losu – wiodło mu się. Umarł siedemdziesiąt lat później, w ciepłym łóżku, obok kochającej żony.

Żył długo.. i po prostu.
Cave me domine ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo.



Szaleństwo to obecnie jedyny rodzaj indywidualizmu. Reakcja obronna organizmu na absurdalny ład i banalność świata.

2
chwile, chwile później, na chwile tylko, chwile później
wszystkie chwile nie tym są, co chwila jedna, racz więc dać jej "ę" dla odróżnienia :-)
Parenaście
"ę"
jestestwo zepchnięte
przecinek
wsunął buty na nogi,
nawet szaleniec zwykle nie wsuwa ich na ręce, zrezygnowałabym z nóg.
Szlak!
"g" jak Gra
ale..
w kilku innych miejscach też dwie zamiast trzech kropek



W pierwszej chwili pomyślałam, że życzę Jackowi takiego zakończenia, ale szybko się zreflektowałam i wolałabym, żeby miał chłopak ciekawsze życie :-)

Dobry tekst na okołodepresyjny czas "postarka". Szybciutko się czytało, kolejne sekwencje nie narzucały się same, a pointa wychychnęła nieoczekiwanie.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

3
Ciszę przeszył mechaniczny dźwięk odpalanego papierosa.


jakoś mi to nie pasuje. mechaniczny jest dźwięk odpalanej zapalniczki, odpalany papieros udaje raczej naturę, oszukując palacza, że jest zwykłym wdechem.


jednak ta, niczym status na „gadu-gadu”, pozostawała niewidoczna

Parenaście olbrzymów

Był dwudziesto-paroletnim


pare- jest potoczne. nawet nie wiem czy pisze się parę- czy pare-. pewnie już jest to dopuszczalne w naszym szacownym języku, bo większość ma zawsze rację, ale wydaje mi się, że jednak kilkanaście, dwudziesto-kilkuletni brzmi lepiej. i jest logiczniejsze pod względem słowotwórczym. przecież para lat to dokładnie dwa.


który za każdym razem starał się specjalnie dla niego, niczym opłacona tancerka.


tam na końcu powinien być przecinek i dokończenie zdania. taki jest rytm. poza tym starać się nie wyraża samo w sobie żadnej czynności, wypadałoby więc wyjaśnić, o co się stara.


„Dziwak”, mówili za jego plecami,


w słowach, ruchach a nawet (w) myślach



"w" jest niepotrzebne


o szerokich barach.


barkach brzmi lepiej


Jakby na potwierdzenie tego, dopalił papierosa, po czym energicznie podskoczył, wprawiając już i tak zgłupiałe gołębie(,) w jeszcze większe zdziwienie(,) nietypowym zachowaniem człowieka.


tak czy inaczej, to zdanie jest dziwne.


wciąż jednak czując strach na karku


strach jako proces chemiczny wytwarza się w mózgu.


myślał, kończąc posiłek



Ten wprawnie przystroił instrument i chwile później popłynęły z niego miłe uchu dźwięki.


a te dźwięki popłynęły z gitarzysty czy z instrumentu? lepiej chyba:

instrument, z którego w chwilę później popłynęły miłe uchu dźwięki.


Nie negocjuje


ę



masz problemy z interpunkcją. te powyższe to tylko wybrane błędy. pilnuj tego.



tak ogólnie, od razu widać że czytasz dużo różnych książek. z jednej strony to dobrze, ale z drugiej, twoje opowiadanie przypomina płaszcz uszyty z resztek różnych materiałów. niby krój ciekawy, ale w niektórych miejscach przewiewa, a pod innymi skóra się odparza.

styl chyba przychodzi z czasem...?
Obrazek

4
Cóż, nigdy się z interpunkcją specjalnie nie lubiłem. Już w szkole rzucaliśmy w siebie ogryzkami jabłek i takie tam. Niemniej jednak doceniam korektę i serdecznie zań dziekuje, zarówno Grze, jak i Królowej Śniegu ;)



A i kwestia gatunku, tak po prawdzie to nie chciałem tego pisać w żadnym gatunku. Taki przekaz, ala spojrzenie bez świecidełek rodzajowych. Jak wyszło, widać na górze.



Pozdrawiam.
Cave me domine ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo.



Szaleństwo to obecnie jedyny rodzaj indywidualizmu. Reakcja obronna organizmu na absurdalny ład i banalność świata.

5
Cocaine sagt.
czy pisze się parę- czy pare-. pewnie już jest to dopuszczalne w naszym szacownym języku, bo większość ma zawsze rację
Nie, nie jest dopuszczalne. Bez wątpienia pisze się "parę"



Bartos Woodmoon sagt.
Jak wyszło, widać na górze.
Dobrze wyszło. Bardzo dobrze. Dzisiaj prawdziwy księżyc w pełni, ciekawe, czy drewniany też świeci...
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

6
Cocaine ma rację, tekst jest bardzo niespójny pod względem stylistycznym.

Raz piszesz prosty, lekkim stylem, by po chwili dowalić petardę kwiecistego, barokowego. No może przesadzam z opisem, ale tekst jest pokrojony na kawałki. Jakbyś pozbierał luźno napisane zdania i postanowił skleić w jedno opowiadanie. Powstała szachownica. Ja wybieram pola B6 i C2. Wpadły mi w oko.



Jest też kilka "wpadek" choćby ta wymieniona przez Cocaine z dźwiękiem odpalanego papierosa (?).



Za dużo starasz się powiedzieć w jednym zdaniu, w jednym akapicie, w jednym tekście. Tak jak tutaj:
Był dwudziesto-paroletnim, wysokim studentem o szerokich barach. Dawno nie strzyżone blond włosy, latały bezładnie na silnym wietrze. Oparty plecami o barierkę, palił nieśpiesznie papierosa z błogim uśmiechem na wychudłej twarzy.
Nie przyczepię się do samej formy, bo to rzecz gustu, ale strasznie dużo zbędnie podanych informacji, które można było wpleść w tekst o wiele estetyczniej powala na kolana i krzyczy: "Nie karz go Panie gdyż nie wie co czyni". Tak według mnie można pisać w opowiadaniach pisanych na potrzeby szkoły, ale też do pewnego pułapu.



Takie znośne opowiadanko, ale nie wpadające w oko i nie zapadające w pamięć. Zapamiętam tylko te dwa pola z szachownicy. Nic więcej, ale też tylko na chwilę.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Weber pisze:Za dużo starasz się powiedzieć w jednym zdaniu, w jednym akapicie, w jednym tekście. Tak jak tutaj:



Cytat:
Bartos Woodmoon pisze:
Był dwudziesto-paroletnim, wysokim studentem o szerokich barach. Dawno nie strzyżone blond włosy, latały bezładnie na silnym wietrze. Oparty plecami o barierkę, palił nieśpiesznie papierosa z błogim uśmiechem na wychudłej twarzy.


To nie o to chodzi, że Pan Bartos Woodmoon mówi za dużo, niech mówi ile chce, byleby to robił atrakcyjnie. Tekst budzi Twoje wątpliwości, Weber, ponieważ brakuje w nim pisarskiej "pasjonaty". Nie jest atrakcyjny. Wszystko jedno, czy pisarz mówi o tej samej rzeczy przez jedną, czy też przez dwie strony. Nie o to chodzi, że tekst jest za długi czy za krótki, lecz o to, czy wyszedł spod ręki osoby predestynowanej do pisarstwa. Waldemar Łysiak ciągle pisze o tym samym, ale za to jak! Pan Bartos Woodman nie wie jak kszesać seksapil narracyjny i na tym polega problem. Brakuje mu zmysłu estetycznego. Jako hobby w niedzielne popołudnie, bardzo fajne, ale to nie jest literatura przez duża L. Nie mówiąć już o tym, że nie ma na Weryfikatorium lilteratury przez duże L. Stąd Twoje wątpliwości, Weber. Długoś tekstu nigdy nie miała znaczenia.



Weber edit - Według mnie pośrednio miała. Nie ważne jak pasjonująco autor pisze jeśli powtarza jedną i tę samą myśl. W moich oczach jest skreślony. Jednak to nie temat na dysputy o takich rzeczach.
Ostatnio zmieniony śr 25 mar 2009, 12:30 przez Epejos22, łącznie zmieniany 1 raz.

8
Weber napisał/a:
Za dużo starasz się powiedzieć w jednym zdaniu, w jednym akapicie, w jednym tekście.
a ja się nie zgodzę :-) Opisy tego typu, w parze z tytułem nadanym przez Bartosa Woodmoona kojarzą mi się jednoznacznie (vide poniżej), a co więcej - dobrze. Nawet, jeśli miałaby to być pewna kalka, to w moim pojęciu zamierzona i celowo wprowadzająca czytelnika na konkretne ścieżki literackie. Nie wszyscy muszą używać prostych przekazów, krótkich zdań i niewielu informacji. Nasze mózgi są w stanie przyjąć większą dawkę na raz.



"Był to wysoki pan, ubrany bez zarzutu, całkiem czarno. Łysiejącą czaszkę, jajowato wydłużoną, okalał wieniec jasnorudych włosów, które na skroniach przechodziły w kolor żółtawo-biały. Nos miał złamany prawie pod kątem prostym, a na linii równoległej do poziomu opierały się złote okulary. Za nimi kryły się szare, przenikliwe oczy notorycznego hipnotyzera. Zmysłowe, ciągle smakujące jakby coś niezmiernie świńskiego usta, zwisające trochę nad prawie zanikłą szczęka dolną, zakrywał od góry ciemno-ognisto-rudy wąs." Witkacy



Epejos22 said:
nie wie jak kszesać seksapil
chyba nikt nie wie jak kszesać, ale BW z pewnością ma sexappeal narracyjny, krzesany z mocą krzesiwa. Przez duże K, którego w Weryfikatorium nie brak.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

9
Gra pisze:(...) BW z pewnością ma sexappeal narracyjny, krzesany z mocą krzesiwa. Przez duże K, którego w Weryfikatorium nie brak.


Obawiam się Gra, że Twoje miłosierdzie jest większe od sprawiedliwośći. Ogłośmy ogólnoświatową amnestię.



Wczoraj wpadła mi w rękę książka Waldemara Łysiaka "Mitologia świata bez klamek" i doszukałem się tam następującej myśli (rok 2008):



"Tylko jesienią wydano we Francji 727 powieści. To rekord. Pisarzem zostaje byle kto, zniknęła hierarchia dobrych i złych pisarzy, więc to, co się ukazuje, nie ma żadnych walorów. Dominuje nędzny kryminał, pierdoły w stylu a la Harry Potter, jakieś gówna dla kobiet udające powieści. Tak to z grusza wygląda. Język francuski runął w błoto przez banalną stylistykę, rozchwianie składniowe i inne żenujące braki warsztatu" (s.255)



Pozostawię to zdanie bez komentarza, bo u nas z poziomem jest IDENTYCZNIE.

10
Mhm. Z tą różnicą, że my się uczymy, ABY pisać dobre powieści. Jeszcze nie wydaliśmy 727miu. Być może, dzięki kijowi i trzem marchewkom uda się bestseller dla koneserów. czego wszystkim użytkownikom forum, a w szczególności Bartosowi Woodmoonowi, Tobie i sobie życzę. I jeszcze Zuzannie. I Arri. I Webowi. I Darklingowi. I cocainie. I Pice. I Fauxowi. I Findalanderowi... więcej grzechów nie pamiętam.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

11

Kod: Zaznacz cały

Pozostawię to zdanie bez komentarza, bo u nas z poziomem jest IDENTYCZNIE.
E, to całkiem nieźle. Ja tam się nie obrażam na to, że ludzie czytają. Niech czytają Harry'ego Pottera, romanse i kryminalne gówna, czy jak tam chce Łysiak, ale niech czytają. O wiele groźniej jest, jak nie czytają, bo się brzydzą (czytaniem).

A Łysiak to by chciał być jak J.K. Rowling, nie mów, że nie. Każdy by chciał, chyba że głupi, to może ewentualnie nie. Jak pisze Umberto Eco:
Manzoni nie pisał, by podobać się publiczności takiej, jaka była, lecz by stworzyć publiczność, której jego powieść musiałaby się spodobać. I biada, jeśli się nie spodobała, sami wiecie, z jaką obłudą i pogodą ducha mówi o swoich dwudziestu pięciu czytelnikach. Chce mieć ich dwadzieścia pięć milionów.

Ciszę przeszył mechaniczny dźwięk odpalanego papierosa.
Mnie się podoba. To jest coś innego, niż sztampowate: zapalił papierosa. Zaciągnął się głęboko. Literatura pełna jest zapalanych papierosów a pisarz ma coraz trudniejsze zdanie, żeby napisać coś inaczej, świeżej niż napisali to przed nim.

Nie lubię udziwnień, ale to podpada pod licentia poetica i jako takie - jest ok.


światło wyraźnie wygrywało swój ponadczasowy spór z mrokiem
Gimnazjalistka to pisze, czy co?


Były za to chmury. Parenaście olbrzymów o nieregularnych kształtach pędziło jak oszalałe, przecinając nieboskłon. W swym majestacie przypominały dumne galeony ruszające w pierwszy rejs – zupełnie jak hiszpańska Armada - myślał - nie wiedzą jeszcze, że ten sam wiatr, który teraz zapewnia im pęd, niedługo potnie je i porozbija, jak to zrobił z zabawkami Filipa II.


I dobre to i niedobre zarazem. Bo skojarzenie z hiszpańską armadą jest fajne, świadczy o pewnej erudycji, dość świeże, bo zwykle obłoki są opisywane po prostu jako pulchne, puszyste, groźne albo burzowe a tu proszę: armada.

Z drugiej strony napisane to niezręcznie i pretensjonalnie, czytaj: jakby to pisała gimnazjalistka. I to ta, co nie pije, nie pali i nawet nie jest emo, ale za to biega na oazy. Na pewno chcesz tak wystylizować ten tekst?

Jak nie, to trzeba zmienić. Na przykład tak (ale to luźna sugestia):

Były za to chmury. Pędziły jak galeony hiszpańskiej Armady, na podbój Nowego Świata. Na wojnę. Po zwycięstwo. Nie wiedzą jeszcze, że ten sam wiatr, który teraz zapewnia im pęd, niedługo potnie je i porozbija, jak to zrobił z zabawkami Filipa II.


Uwielbiał pląsy dymu, który za każdym razem starał się specjalnie dla niego, niczym opłacona tancerka.
I to może być. Ach, licentia poetica, that bitch, jak powiedziałby John Milton w Adwokacie diabła (głosem Ala Pacino). Barokowate, ale znośne. Cocaine pisze: poza tym starać się nie wyraża samo w sobie żadnej czynności, wypadałoby więc wyjaśnić, o co się stara.

Ano, właśnie, że tu jest to uprawnione, bo dym pląsa i stara się jak tancerka, której zapłacono. Pod względem logicznym zupełnie poprawne zdanie.


kończą. – wyobraził sobie
i tu też?
wody święconej. – gorączkował się
Co to, po kropce z małej litery?!

Zabić! Zakopać! Zapomnieć, że to moje oczy widziały :)


homonta
chomąta


Jakby na potwierdzenie tego, dopalił papierosa, po czym energicznie podskoczył, wprawiając już i tak zgłupiałe gołębie, w jeszcze większe zdziwienie, nietypowym zachowaniem człowieka.
Za długie. Krótsze byłoby lepsze, sugestia:

Dopalił papierosa i podskoczył energicznie. Gołębie podreptały statecznie dalej od niego. Jak przechodnie, co omijają wariatów albo pijaków.


przetrzęsywać portfel
co robił? chyba przetrząsał po prostu, po co komplikować?


siarki? Nie, to tyko alkohol.
raczej ktoś puścił bąka. Alkohol nie pachnie jak siarka, co ty? :)


Nie negocjuje z terrorystami i innymi piekielnymi jebakami. Odwalcie się ode mnie, albo zrobię wam z dupy ściółkę leśną...
Bardzo piękne zdanie. Serio, podobało mi się.


Szlak
szlag



Coś mi zabrakło zupełnie sceny kulminacyjnej. No... nie było jej po prostu. I to strasznie osłabia opowiadanie. Bo szaleństwo jest pokazane, ok. Ale jakieś to wszystko... jakby się ktoś zadymał, nadymał, pęczniał, czerwieniał a potem zrobił takie malutkie i nawet nie śmierdzące, cichutkie: pryk.



pozdrawiam

Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

12
Tekst leżał, dni mijały, a ja nabierałem przekonania, że grzechy ujdą mi płazem.

Okazało się być całkiem odwrotnie. Większego prezentu mi zrobić nie mogliście ;)



Moim największym problemem jest głęboka awersja do banalności jako takiej. Stąd wiele powyższych udziwnień. Ale do rzeczy..



*Weber: podaj prosze które to pola - B6 i C2 :)



*Epejos22: nie uderzałem w wielkie L. To jest jak ze wspaniałymi kobietami. Można się zachwycać i marzyć, lecz sama myśl o "uderzeniu" napotyka na grawitacje. Sam się dziwię, że znalazłem dość odwagi aby przedstawić tu szufladowca. Zresztą nie piszę regularnie. Nie od zawsze. Nie na całego. I aby mieszanina ta odpowiadała mojemu charakterowi, nie jestem też w stanie zakopać tego marzenia. Nie chcę.

Amen.



*Zuz: Zgadzam się ze wszystkim oprócz zdania z siarką. Może trochę za głęboko zakopałem ten niuans. Niemniej jednak palacz nie zauważy, że dym śmierdzi, tak jak student, że wali wódą. Aby dojrzeć coś przez zasłone przyzwyczajenia, potrzeba więcej niż kuksańca, to musi być glan od życia.



W kwestii zakończenia... Dokładnie takie miało być.

"I jak to tak?

Gdzie grzmot?

Czy mu się uda?

Musi się udać!

Przecież dobro zwycięża w wielkim stylu!"



Po prostu.

Nie ma.

Nie udało się.

Wcale nie.

Gówno prawda.



Pozdrawiam.
Cave me domine ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo.



Szaleństwo to obecnie jedyny rodzaj indywidualizmu. Reakcja obronna organizmu na absurdalny ład i banalność świata.

13
"Przez dłuższą chwile szukał zguby po niebie, jednak ta, niczym status na „gadu-gadu” pozostawała niewidoczna."

Bardzo poetyckie porównanie - uśmiałem się. Zwłaszcza, że później wyjeżdżasz z hiszpańską Armadą.



"Jego jestestwo zepchnięte dotychczas w bezsilną podświadomość, na powrót panowało nad ciałem."

A nie lepiej napisać, że "odzyskał świadomość"?



Włosy latały "bezładnie"? Bezwładnie chyba.



Jezu, czy Gra właśnie porównała ten styl do stylu Witkacego? Przecież to opowiadanie jest pogmatwane i, szczerze mówiąc, nie wiem co prezentuje. Przedzierałem się przez kolejne zdania i szukałem tam akcji, treści. Nie znalazłem.

Spostrzegłem ciekawą rzecz: wszyscy się tutaj pozdrawiają. Nie wiem czy to część netykiety, ale ja tak nie robię i nie czuję się bynajmniej pokrzywdzony, jeśli od kogoś pozdrowienia nie dostanę.



A tekst Łysiaka był świetny - uśmiałem się po pachwiny.

14
Gra porównała opis osoby, nie cały styl. Celem moim była polemika ze stwierdzeniem Weba, że za długo i zbyt wiele informacji o osobie w jednym zdaniu. Proszę, unikaj nadinterpretacji, Sid. A! Zapomniałam - pozdrawiam Cię :-).
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

15
W kwestii zakończenia... Dokładnie takie miało być.

"I jak to tak?

Gdzie grzmot?

Czy mu się uda?

Musi się udać!

Przecież dobro zwycięża w wielkim stylu!"



Po prostu.

Nie ma.

Nie udało się.

Wcale nie.

Gówno prawda.


Nie, to niedokładnie tak z tymi finałami i scenami kulminacyjnymi. Coś musi być, nawet jak tego nie ma. Bo inaczej Czytelnik poczuje straszny zawód i więcej po Twój tekst nie sięgnie. Po prostu trzeba Czytelnikowi coś dać i albo mu dasz złotą monetę albo gówienko owinięte w sreberko po czekoladce.

To nie musi być za każdym razem amerykański fajerwerk z co najmniej armią czołgów i min przeciwpiechotnych :) Chodzi o to, żeby spuścić z Czytelnika narastające napięcie.

Przepraszam z góry za porównanie, ale nie znajduję lepszego: Twoje opowiadanie ma dynamikę nieudanego stosunku. Podniecenie narasta, do czegoś ma doprowadzić, już jesteśmy w ogródku, już witamy się z gąską i nagle... flak.

Przez chwilę rozglądam się trochę nieprzytomnie a potem dochodzę do wniosku, że Autor, czyli Ty:

a/ nie miałeś pomysłu, weny, rzemiosła, wytrwałości, chęci - * niepotrzebne skreślić, żeby zafiniszować

b/ zakpiłeś sobie ze mnie

W obu powyższych przypadkach ja, jako Czytelnik nie sięgnę więcej po Twój tekst. A to nie o to chodzi jak się chce być pisarzem.

Możesz oczywiście pisać terapeutycznie, do szuflady i bez nadziei na sukces, ale wtedy nie publikuj... :)

Zawsze tekst powinien odpowiadać na jakieś pytanie, na jakiś problem. Opowiadać o czymś. Twój tekst nie jest nawet studium psychologicznym szaleństwa. Ot, kilka scenek, które mają do czegoś doprowadzić i nie doprowadzają.

Zadaj sobie to pytanie: jaki cel był tego opowiadania. A potem sprawdź, czy go osiągnąłeś. Tylko nie naginaj faktów! :)

Cze.

Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”