Dany tekst stworzyłem rozgoryczony kiepskim wyczuwaniem klimatu Neuroshimy przez moich graczy w tegoż RPG-a. Wszelkie wulgaryzmy są w ilości zmniejszonej (po autokorekcie).
Dzień z życia Harryego
„Jasna cholera…”- to była moja pierwsza myśl. No bo i jaka inna może być? Dziś, rano, kiedy wstaję a łeb mi pęka od kaca, resztki normalnych dragów wyparowały, a najgorszy, najlepszy i ogólnie zajebisty- Tornado- przestał daawno temu działać? Co mi zostało? Dno. Jedno, czarne i wielkie jak dziura po Waszyngtonie dno tysiąclecia.
Gdzie ja…? Łóżko. Zarzygana klitka, w której przed wojną nawet kloszard by nie chciał spać, będąca moim „domem”. Siadam .Zaszumiało, głowa zabolała jak walnięciu kijaszkiem baseballowym. „Gdzie ja mam Tornado…?” Prawa kieszeń- Geiger, pusta zapalniczka, otwieracz, lewa- jakaś szmata, zwinięty kabelek, parę WD Tabsów, parę naboi……. Nic?! Szlag, wczoraj łyknąłem ostatnią pigułę Tornado.
-No tak, trzeba się wziąć do roboty i popracować. – mruczę do ściany. Fakt. Bo inaczej koniec z odlotem co wieczór, zwłaszcza że- jak powiedział mi rzut okiem w każdy kąt- zostały tylko puste butelki, puste puszki i parę konserw. No dobrze, że chociaż został mi jeszcze ostatni skarb za pasem- Magnum- i go żaden śmierdzący Szczur nie zwędził, gdy odleciałem… ale i tak gówno, wielkie i zielone jak Neodżungla. No, może nie aż tak zielone, ale może nawet większe.
Wstałem i walnąłem się koło kąta przy czymś, co kiedyś było małym okienkiem na uliczkę, a teraz jest małą i wredną dziurą w murze, przez którą mi się leje strumień kwasu, gdy pada. Kwasu, tak właśnie- a dokładniej kwasu, zasad, zanieczyszczeń, chemikaliów i radioaktywnej wody... a przed wojną ponoć mówili, że środowisko jest zanieczyszczone…
Konserwa- pierwsza z brzegu. Śniadanko na pierwszy i pewnie ostatni posiłek w ciągu dnia, nie ma jak miłe rozpoczęcie. Co my tu mamy…? Ooo, mięsko- i to całkiem świeże, data ważności minęła dwadzieścia lat temu. Otwieramy, po co ma dłużej czekać i się psuć? Lekko tylko zepsute mięsko, czyli w porządku. Przynajmniej nie będzie tak jak wczoraj, kiedy cały dzień musiałem jeść tą cholerną niebieską fasolkę- jedną po drugiej, by nie zwymiotować tego świństwa. Żarcie to żarcie, konserwy przynajmniej nie chcą mnie zjeść, nie uciekają ani nie wołają „litości!…”
Wstaję. No, po takim porządnym posiłku można coś zrobić, poszukać roboty, zapomnieć o kacu i pogrążyć się w… nie, w niczym nie pogrążyć. Jakakolwiek praca poza domem czy w domu wymaga czujności. Bo inaczej ktoś inny może mieć obiadek, a moje konserwy znajdzie niezadługo jakiś myszkujący amator cudzych skarbów albo inny Szczur, zmutowana jego mać…
Plecak -wiuu!- spod łóżka na plecy i idziemy.
Zamknięcie za sobą kraty służącej za drzwi. Magnum w dłoń. Parę ostrożnych kroków po schodach- trzeba w końcu uważać, niby tylko idziemy do światła, ale zawsze jakiś cholerny mutas może wyskoczyć. Croats, wysysacz, zmutowany piesek czy po prostu człowiek, ale sukinsyn (czyli całkiem normalny).
Nie tym razem. Szkoda. Malcolm- nasz ukochany Sędzia Pokoju i ogólnie zafajdany bandzior wymuszający „za ochronę”- płaci nabojami za głowy Croats, wydzielina wsysaczy dobrze idzie na rynku dragów, zmutowany piesek to w sam raz żarcie na parę dni a człowiek by miał pewnie jakiś szmelc… a tak- no cóż, trzeba będzie poszperać w ruinach.
***
Wyjście na ulicę. Piękny widok- naprawdę, przed wojną chyba nawet w tym Iraku, Somalii czy innym Afganistanie nie było takiej rozpierduchy. Choć teraz może jest, jeśli nasi chłopcy którzy tam byli, dowiedzieli się, co walnęło w nasze kochane Stany i zrobili arabom czy kitajcom jesień średniowiecza. Ale tak czy inaczej- ulica przedstawiała prawie totalną ruinę.
Wyobraź sobie bowiem zwykłą ulicę na przedmieściu, położoną kilkanaście mil od epicentrum uderzenia bomby atomowej małego kalibru, ulicę, na której wypadły z okien wszystkie szyby, parę domów się zawaliło, śmieci – ani trupów- nie wywożono przez trzydzieści lat, a dziewiętnastu na dwudziestu mieszkańców zastąpiły różne niemiłe stworzenia z gatunku: kropnij go szybciej, bo zmniejszy przy Twoim udziale liczbę mieszkańców. Wyobraziłeś sobie? To już załapałeś z grubsza, jak wygląda ta ulica. Z grubsza, bo gdybym musiał wymieniać wszystkie zmiany od wojny, to bym musiał wrócić otworzyć konserwę na następne śniadanie.
Wobec tego pewnie pytasz się, czemu „prawie” totalną ruinę? Gdybyś zobaczył centrum, byś się dowiedział- choć później, oczywiście, musiał byś spieprzać biegiem póki na zabije Cię promieniowanie. Ale najlepiej o centrum, pełnym łatwych, cennych i cholernie- niestety- napromieniowanych gambli lepiej nie wspominać, więc może pójdę wreszcie do roboty, okay?
Poszedłem, oczywiście, w kierunku wspomnianego centrum.
Tak, tam właśnie. Pewnie, cwaniaku, myślisz iż dlatego, bo tam jest jakaś cywilizacja. Albo odwrotnie- że jest tam takie promieniowanie, że szlag trafił wszystkie zwierzątka i mutaciątka i nic mi nie zje dupy, gdy będę grzebał w śmieciach?
Nic z tych rzeczy.
Teraz ‘centra’ miast są jak najdalej od dawnych- rozumiecie, czasy idiotów z dumą żyjących w napromieniowanym terenie skończyły się wraz z ich wymarciem na białaczkę. No, faktycznie, nie w Nowym Yorku- ale tam żyją sami debile, cóż poradzić, to pewnie zaraźliwe. Teraz tylko biedota -jak ja- żyje na obrzeżach ruin i gmera w nich gdy nie ma roboty w centrum. Bogacze rządzą nami i zlecają robótki, a średniacy zbierają dla tamtych haracze, polują za miastem na żarcie i handlują z biedniejszymi handlarzami. Pełny, kurna, feudalizm, czy jak to się nazywało. Choć właściwie nie- pełny feudalizm to jest w Apallachach, bo im odbiło jeszcze bardziej niż tym popapranym Nowojorczykom, a u nas to jest tylko podróbka.
A zwierzątka i mutki trzymają się dobrze, lepiej od ludzi i ostrzą ząbki na mięsko zbieraczy. Zresztą- gdyby tam było aż takie promieniowanie, to bym tam nie łaził po gamble, bo nikt by ich nie wymienił, kapujesz?
Co prawda, gdybym mógł, to w ogóle bym tam nie łaził, bo nie lubię być potencjalnym mięskiem bardziej niż to potrzebne ani przekonać się czy dziś to przypadkiem Harry nie spotkał łowców czy pająki Molocha i nie posłużył za ruchomy cel próbując powiedzieć innym, że ten metalowy sukinkot już tutaj jest…
Właśnie, nie przedstawiłem się- jestem Harry, ponoć Smith, pamiętam szesnaście zim, a ponoć żyję jeszcze cztery (jak twierdziła mamusia, nim szlag jej trafił wątrobę). Nie dożyję na pewno trzydziestki, bo jak nie mam nowotworu, to go niezadługo będę miał, a jak nawet on mnie nie dorwie, to zemrę z głodu, padnie mi wątroba, nery lub płucka, zimą zamarznę, dorwą mnie łowcy narządów i wyrwą wszystkie średnio zużyte albo zje mnie jakieś cholerstwo gdy Magnum mi się zatnie w złym momencie. Słowem- wspaniałe perspektywy.
Tymczasem jednak mijam ostatnie domki przedmieść- tak, tutaj dawniej mieszkał stary Tom, dopóki nie zwariował i nie poszedł do Centrum „na parę dni”, czyli na zawsze…- tu właśnie zaczynają się prawdziwe ruiny. Co nawet widać po Geigerze, którego trzymam w lewej dłoni, bo promieniowanie ewidentnie wzrasta. Przyspieszam krok- normalny stopień napromieniowania, jaki jest koło choćby mojego domu, jest dwa razy niższy, a ja i tak teraz muszę wejść głębiej… w końcu tutaj już trzydzieści lat tacy biedni zbieracze jak ja muszą szperać i szukać, a głębiej coś może jeszcze będzie.
Trzy razy dawka normalna. Stop, captain, rozpoczynamy poszukiwania.
Jakaś szkółka. Pewnie już wszystko rozkradzione i wyniesione. Kościółek- tym bardziej. Posterunek policji- nazwa mówi samo za się… Biurowiec agencji ubezpieczeniowej? Tak, to dobry pomysł; może nawet papierosy będą mieli, a nie tylko papiery czy inne zielone śmiecie… „Wejście tutaj, zapraszamy”. Chowamy Geigera, szanowne państwo, sprawdzamy, czy Magnum aby na pewno naładowany -bo pomyłka może się okazać pomyłką życiową- naciągamy kurek, zaciskamy spluwę mocniej w łapie i idziemy przez miejsce, gdzie dawno temu były drzwi, obecnie pewnie już porąbane na opał…
Powywracane szafki i metalowe stoły. Trochę papieru na podłodze. Dziury w ścianach, takie, że niech je szlag. Przeciągi takie, że wentylacja nie potrzebna… mnie to nie interesuje- lepiej wejść na górę, na piętro. Bo tam, oczywiście, mogą być jakieś gamble, a tutaj raczej nie.
Pierwszy pokój. Syf, brud… i otwarty sejf ze stertą zielonego śmiecia, „dolarów”, w środku.
- Hehe. – wredny śmiech jest nieodłączną cechą mojej osoby- Musiał się jakiś biedak namęczyć, a tu znalazł samą makulaturę…
Ale i tak podszedłem i wpakowałem parę zwitków banknotów do plecaka. Będę miał w razie czego na rozpałkę do tych paru kawałków drewna które mi zostały pod łóżkiem… na przyszłość.
Drugi pokój. Trzy szkielety. Śmieci. Książka na podłodze. Strzępy ubrań. Zaraz! Książka. Książki to mądrość, a nóż coś się z tego nauczę, znajdę położenie jakiejś sterty gambli, albo sprzeda, jakiemuś sentymentalnemu durniowi…? „Kuchnia Orientalna”.
- Psiamać. Za taką makulaturę to nawet mi chyba peta nie dadzą.
Petów nie paliłem i nie palę, ale tak jak naboje, konserwy, działki Tornado i leki są powszechnie przyjętym środkiem płatniczym. Papieros to dość mały gambl, ale zawsze jakiś. Wrzucamy do plecaczka.
Przypatrzmy się szkieletom… Szpik kostny wyssany- czyli są tu gdzieś ścierwojady, albo, co gorsza Croats. Jeśli „Dzieci”, to, miejmy nadzieję w Magnum, pojedyncze, bo stado lekko tylko poharatam i skończę jako obiadek…. Co przyjemne nie będzie. Ale chodźmy dalej, może będzie wreszcie coś co pozwoli pożyć jeszcze trochę z dala od kojącego wpływu promieniowania gamma…
Trzeci pokój. Rozlatujące się biurko z wywalonymi szufladami. Lampa na biurku. Krzesło pod rozbitym oknem. Śmie… Lampa! Co za gambl! I to nie rozwalona!
Lecimy w te pędy, panowie przodem, panie z tyłu- w końcu sam jestem facetem, a taki gambl…!
Podbiegam, gdy lampa… wypluła chmurę zarodników. Żarówką.
„Kurwa Mać! Czemu Zycie jest takie niesprawiedliwe?!”.
Zamknij się i nic nie mów, jako i ja czynię.
‘Mmmpf’, jak można podsumować pod odskoku i wpakowaniu kulki w „lampę”. Mam nadzieję, że nie wdechnąłęm…? Nie. Parę ostrożnych oddechów... nie. Lampa leży i krwawi. Bo trzeba Ci wiedzieć, że ta lampa to tak naprawdę techmorwa, kurwa jej mać. A ojciec Moloch pewnie. Bo techmorwa to takie wredne gówienko, iż wygląda jak jakiś cenny i fajny przegląd. Lampa. Spluwa. Telewizor. Podchodzisz, chcesz wziąć, a ona pluje w Ciebie chmurą zarodników- którymi jak odetchniesz, to po pewnym czasie wykluwa się z ciebie parę małych techmorwek i żywią się na Tobie. Są szanse przeżycia, ale jakoś nikt nie chce… Niech je szlag. Następny pokój, byle dalej!
Nie…wcale nie dalej.
Na korytarzu, tam gdzie znajdowały się schody na dół, stało dwoje ‘dzieci’- pewnie myszkowały gdzieś i usłyszały strzał. Bo to nie są prawdziwe dzieci, bo kto puszcza bachory samopas do napromieniowanych ruin…? Zresztą- ludzkie dzieci nie maja takiego wiecznego wytrzeszczu, takich ostrych ząbków, wielkich pazurów, mordu w oczach i wizgu w ustach. No i witają się „dzień dobry” albo „cześć”, a nie rzucają się od razu wymachując pazurami jakby chciały wszystkim pokazać, jakiego koloru są moje wnętrzności… Tak, nie da się ukryć -to ostatnie szczególnie przemawia do mnie- więc strzelam, kurde, strzelam! Wywalam pięć naboi, trafiając oba po dwa razy… i padły. Krwawią i udają że nie żyją, skurwysyny. Ale ja je już, mutancie nasienie, znam. Oddalam się trochę i pracowicie wyciągając łuski, ląduję ponownie Magnum. Po naboju w głowę- kiedy pół mózgu rozpryska im się po ścianie, można być pewnym, że są martwe. Odrąbujemy głowy nożem i wieszamy przy pasie- nie zwróci to kosztów naboi, ale zawsze coś…
To do następnego pokoju, niet?
Niet!
Bo coś mnie obserwuje, a dokładniej- po zaobserwowaniu, że je zauważyłem, próbuje uciec po schodach, małe mechaniczne gówno!
Bo wiedziecie, nawet dziecko potrafi teraz rozpoznać maszyny zwiadowcze Molocha – a ta ewidentnie jest modelem bez uzbrojenia, co wnoszę po małej kamerce z mikrofonem, paru nóżkach, wielkości bochenka chleba (widziałem kiedyś, spleśniały, zgniły, przedwojenny!) i braku ran we mnie samym. Strzelam, raz, drugi, trafiam. Pięknie, trafiłem w moduł główny i się nie rusza, pewnie poszła jednostka sterująca. Grajcie nam, fanfary… truchełko pójdzie podczas gamblingu za co najmniej za pięć naboi, parę konserw i działkę Tornado, głowy po dwa naboje, książka za peta- dzień można uznać za udany.
No to spierdalamy, bo sądząc po słońcu, siedzę tu już z dwie godziny, słońce niedługo zachodzi, a być w ruinach po zmierzchu to znaczy: prosić się o przerobienie na kaszankę czy kotleta.
Idąc więc do cywilizacji mogę coś opowiedzieć o parokrotnie wspomnianym Molochu.
Inaczej: Blaszaku, tosterze czy Bestii. Widzisz, to ten mechanicznym sukinsyn zaczął tą wojnę. Ponoć powstał 5 września 2020 roku, czy jak to tam się wtedy liczyło -wiem, mamusia mi mówiła!- gdy parę wielkich strategicznych komputerów sztabów się skumało przez „Sieć” (czy jak to nazywano…?) i uznało, że z ludźmi im nie po drodze. I wtedy wybuchły bomby… Po Waszyngtonie został tylko głęboki na kilkaset metrów i szeroki na kilkanaście mil lej, większość miast oberwała całym dobrodziejstwem inwentarza, przemysł siadł, a gdy opadł pył bitewny, odkryliśmy, że na północy zamiast z Kanadą graniczymy z paroma zmechanizowanymi bazami robocikow, które nas nie lubią i chcą przerobić na żywe komputery czy pobawić się naszym DNA. Co roku się przesuwa na południe i jest, psiakrew, co raz bliżej…
Na południu analogicznie- powstała zielona odpowiedź natury na Molocha, skażenie i ludzi- Neodżungla. Która lubi jeść ludzi, nie pali się pod napalmem i przesuwa się na północ. Kurwa jej zielona mać.
A my jesteśmy pośrodku. Dobrze, że umrę na raka, zanim nas dorwą, bo wstyd widzieć jak nas pokonuje przerośnięta pralka i sterta zielska.
***
Sprzedałem! Dziewięć naboi, dwa pety, trzy konserwy mięska- nie tej pieprzonej fasolki!- i dwie działki Tornado. Jestem Bogiem handlu, wiem, tym no- Merkulesem.
Szybki bieg do szeryfa, opłacenie haraczu na ten tydzień- dwa pety- i lecimy do domu, póki psy nie żerują na ulicach…
W domu- zrzucenie plecaka, looknięcie przez dziurę na powoli ostatnie promienie słońca, pospieszne zabranie kilku co większych puszek po konserwach, używanych zawsze do tego samego celu… bieg na dwór, do niedalekiego stawiku, zaczerpniecie i marsz z powrotem.
A potem już można tylko zamknąć kartę za sobą, postawić puszki pełne wody na ziemi, wrzucić WD Tabsy- by odkazić wodę i…
- Z racji że dziś dzień powszechnej szczękliwości, bo zbieranie się udało- oświadczam ścianie, mojemu jedynemu już przyjacielowi, od chwili gdy biednego Terr’ego pieski rozszarpały, bo po pijaku wyszedł z domu- dziś będzie uczta! Jemy kolację!
Zaśmiałem się z radością- ostatni raz, kiedy jadłem więcej niż jeden posiłek dziennie, był miesiąc temu, gdy zgubiłem otwieracz do konserw, była ciemna noc a ja czułem głód wypływający prosto z trzewi- więc w desperacji polowałem na psy-mutki, jednego upolowałem i zwinąłem do siebie- przez dwa dni jadłem śniadanie i kolację… ehh, to wspaniałe, surowe, ociekające lekko zieloną krwią mięsko… pychota. I na dodatek tylko lekko napromieniowane i nafaszerowane chemikaliami- srałem w normalnych odstępach czasu, tylko że na ciemnoniebiesko. Co tam kolory, ważne jak się czuję, prawda?
Siadam oparty plecami o lóżko, otwieram pełnym patetyzmu ruchem konserwę, odkładam otwieracz i w akcie wiary w siły nadprzyrodzone…
- To dla Ciebie, Terry – wylałem trochę oczyszczonej wody na grunt i odrzucam malutki fragment zielonego z konserwy na bok. Po czym można się zajadać smakowitym mięskiem popitym wodą… Uczta godna Króla Federacji Appalachów.
- To jest dzień -jak się dowiedziała ściana- Dwa posiłki! Widać, że już niedługo zaliczony będę do klasy średniej!
W końcu już czwarty raz przyniosłem maszynkę zwiadowczą. Może w ramach premii zatrudnią mnie za przynoszenie maszynek z ekstra premią…? To by było życie! Może by mnie nawet było stać na kawałek prawie zdrowej wołowiny z Teksasu…
Teraz działka Tornado. Deser. Taka mała pigułka, a tyle radości…
Tornado działa przez około trzy godziny. Podczas sesji z Tornado stajesz się postacią w przedwojennym Waszyngtonie- dokładnie w dniu 5 września 2020 roku. „Żyjesz” jak obywatel, korzystasz z dobrodziejstw świata… aż tu w ostatku snu widzisz jak wszystko trafia szlag, czyli bomby atomowe. A potem na resztę nocy, niestety, łapie Cię dół po Tornadzie- czyli odkrycie kart.
Cała prawda o naszym świecie. O naszym umarłym świecie. Bo świat umarł trzydzieści lat temu, tylko my sobie z tego jeszcze nie zdajemy sprawy i uparcie żyjemy.
Bo nie mamy przyszłości.
A dokładniej: mamy, ale nie taką, jaką ktokolwiek by chciał. Bo nasze życie to powszechne choroby, więcej mutantów niż ludzi, przeterminowane bądź zmutowane żarcie, zdychanie z promieniowania, powszechny bandytyzm i zamordyzm, a na dodatek pierdolony Moloch prosto z północy, chcący nas przerobić na części pierwsze.
I wszyscy chcą, byśmy zdechli- nawet my sami.
A spieprzajcie na kaktus!
Bo ja jestem uparty, lubię robić innym na złość i tylko dlatego jeszcze nie strzeliłem sobie w łeb. Bo mam na to przygotowaną kulkę- gdy Moloch tu przyjdzie, gdy zabraknie żarcia albo gdy będę zdychał na białaczkę. Mój specjalny przedwojenny pocisk. Nie ma szans, by zawiódł. Pomalowany na czerwono, na specjalną okazję.
Więc: chuj wam wszystkim w dupę!
Łykam Tornado.
Harry szedł chodnikiem z walizką w dłoni; popatrzył na swoje odbicie w kałuży- nobliwy starszy pan koło pięćdziesiątego roku życia, ubrany w dobrze skrojony garnitur. Popatrzył do portfela- miał parę kart kredytowych i dużo wizytówek… adwokat. Bogaty. Jest adres…
-Taxi! – Dziś… dziś pojedzie najpierw do „Romy”. I zamówi coś typowo włoskiego, na przykład makaron z frutti di mare… popije winem toskańskim…
2
Generalnie, już na pierwszy rzut oka podoba mi się to, iż wreszcie ktoś zrobił opowiadanie w świecie Neuroshimy. To przecież kopalnie pomysłów! <no i czemu ja na to nie wpadłem>
Doczytałem do pierwszych ****
Reszta później.
Harry'ego
To się powtarza dość często. Powinno być, według mnie, zwykłe "Gdzie ja?" Nie pasi mi jakoś ten wielokropek.
"Jak PO walnięciu kijaszkiem..."
Na końcu przesadziliśmy nieco z kropeczkami. Wielokropek to 3 kropeczki.
Chyba powinno być "!?".
Zły zapis dialogów. [myślnik] spacja [tekst] spacja [myślnik] spacja "mruczę do ściany" i dopiero kropka. Powinno to wyglądać tak :
- No tak, trzeba się wziąć do roboty i popracować - mruczę do ściany.
Znowu. Tu by wystarczyło albo "Co my tu mamy?" bądź "Co my tu mamy..." - obie są poprawne, twoje chyba nie.
Bez wielokropka.
Bez przecinka przed "a". Tutaj "a" pełni role łącznika, jak "i".
Myślnik powinien być oddzielony z obu stron spacjami. No i to "wiuu!" mi jakoś nie pasuje.
Pomysł z samym światem Neuroshimy mi się podoba. Zobaczymy co będzie dalej.
Doczytałem do pierwszych ****
Reszta później.
Dzień z życia Harryego
Harry'ego
I jeszcze jedno aaaaa! Literóweczka. A ten pytajnik na końcu. To chyba nie było zdanie pytające - mówię o całości, nie tylko zacytowanym fragmencie.... przestał daawno temu działać?
Gdzie ja...?
To się powtarza dość często. Powinno być, według mnie, zwykłe "Gdzie ja?" Nie pasi mi jakoś ten wielokropek.
Zaszumiało, głowa zabolała jak walnięciu kijaszkiem baseballowym.
"Jak PO walnięciu kijaszkiem..."
... parę WD Tabsów, parę naboi.......
Na końcu przesadziliśmy nieco z kropeczkami. Wielokropek to 3 kropeczki.
Nic?!
Chyba powinno być "!?".
-No tak, trzeba się wziąć do roboty i popracować. - mruczę do ściany.
Zły zapis dialogów. [myślnik] spacja [tekst] spacja [myślnik] spacja "mruczę do ściany" i dopiero kropka. Powinno to wyglądać tak :
- No tak, trzeba się wziąć do roboty i popracować - mruczę do ściany.
Co my tu mamy...?
Znowu. Tu by wystarczyło albo "Co my tu mamy?" bądź "Co my tu mamy..." - obie są poprawne, twoje chyba nie.
... nie uciekają ani nie wołają "litości!..."
Bez wielokropka.
Bo inaczej ktoś inny może mieć obiadek, a moje konserwy znajdzie niezadługo...
Bez przecinka przed "a". Tutaj "a" pełni role łącznika, jak "i".
Plecak -wiuu!- spod łóżka na plecy i idziemy.
Myślnik powinien być oddzielony z obu stron spacjami. No i to "wiuu!" mi jakoś nie pasuje.
Pomysł z samym światem Neuroshimy mi się podoba. Zobaczymy co będzie dalej.
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."
-Drizzt Do'Urden
-------------------------------------------------------
http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg
Załap się! Jeszcze dziś!
-Drizzt Do'Urden
-------------------------------------------------------
http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg
Załap się! Jeszcze dziś!
3
Opowiadanie jest bez ikry. No, ja rozumiem, przedstawiasz swoją wizję świata Neuro, zrobiłeś to dla graczy, aby lepiej się wczuli w prezentowany przez ciebie klimat. No i spoko, tak to wygląda. Tekst jest fabularyzowanym opisem świata, czy jego wycinka. Nie niesie za sobą nic wielkiego, nie opowiada niczego konkretnego. Ot, dzień z życia jednego z niewielu, którzy przeżyli katastrofę.
Problem polega na tym, że dla ludzi, którzy nie czytali i nie znają systemu, może to być zarówno niezrozumiałe, jak i nieciekawe.
A dla tych, którzy system czytali i go znają, jest po prostu nieciekawe.
Sorry, ale w tekście nic się nie dzieje. A jeśli już coś się dzieje, jest opisane beznamiętnie.
Widać wyraźnie, że jedynym powodem napisania tego, było właśnie przedstawienie graczom swojej wizji.
Problem polega na tym, że dla ludzi, którzy nie czytali i nie znają systemu, może to być zarówno niezrozumiałe, jak i nieciekawe.
A dla tych, którzy system czytali i go znają, jest po prostu nieciekawe.
Sorry, ale w tekście nic się nie dzieje. A jeśli już coś się dzieje, jest opisane beznamiętnie.
Widać wyraźnie, że jedynym powodem napisania tego, było właśnie przedstawienie graczom swojej wizji.
//generic funny punchline
4
Heh, nie wiem czym jest to Neuro, w sumie to chyba drugi raz słyszę, ale po przeczytaniu tego opowiadania nie mam ochoty się dowiadywać, co to takiego dokładnie jest.
Język, którym się posługujesz w tekście odstraszył mnie skutecznie od szukania błędów, bo targała mną chęć cytowania co drugiego zdania. Prostota i... Prostota. Nic więcej nie widzę w tym opowiadaniu.
Nieciekawskie. Tyle.
Sory za tak krótki komentarz, ale lepiej żebym nie pisał nic więcej.
Język, którym się posługujesz w tekście odstraszył mnie skutecznie od szukania błędów, bo targała mną chęć cytowania co drugiego zdania. Prostota i... Prostota. Nic więcej nie widzę w tym opowiadaniu.
Nieciekawskie. Tyle.
Sory za tak krótki komentarz, ale lepiej żebym nie pisał nic więcej.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Re: Dzień z zycia Harryego [postapokaliptyczne sf]
5"Siadam .Zaszumiało"
Niekonsekwencja czasu. Jedno zdanie w teraźniejszym, drugie w przeszłym. Uważaj na to na przyszłość
"Zarzygana klitka, w której przed wojną nawet kloszard by nie chciał spać, będąca moim >>domem<<"
Nie opisuj wszystkiego tak sztywniacko! Dlaczego nie: "Zarzygana klitka, w której nawet kloszard nie chciałby spać. Mój dom"
"Gdybyś zobaczył centrum, byś się dowiedział"
Jaja sobie robisz? ;] Nie chcę opisów typu: "nie dowiesz się, bo nie widziałeś", od tego jesteś ty - pisarz!
"Nowym Yorku"
Nie ma czegoś takiego jak Nowy York
"Nowojorczykom"
Mieszkańców miast zapisujemy małą literą. W tym wypadku może też chodzić o mieszkańca stanu Nowy Jork, a to już wielką, więc tylko informuję
"nie lubię być potencjalnym mięskiem bardziej niż to potrzebne"
:D Świetne zdanie
"a nóż coś się z tego nauczę"
Nuż
"gambl"
Używasz słownictwa, którego nie rozumiem, albo - co gorsza - które nie istnieje ;]
Tekst jest potwornie niechlujny, ale nie o tym teraz
Widzę, że to forma trochę pamiętnika i trochę bieżącego wspomnienia. Powiedzmy sobie szczerze: nie tędy droga. Jeżeli chcesz wzbudzić dreszczyk, kiedy ktoś myśli o dzieciach, to taka luzacko-wulgarna narracja jest do niczego. Nic nie rusza, bez mrugnięcia okiem przeczytałem tekst
Nie mam siły pisać więcej
Trzymaj się!
EDIT Zapomniałem zauważyć, że często dawałeś fajne, humorystyczne zdania, które naprawdę by się sprawdziły, gdybyś stosował taką wulgarną ironię rzadziej
Niekonsekwencja czasu. Jedno zdanie w teraźniejszym, drugie w przeszłym. Uważaj na to na przyszłość
"Zarzygana klitka, w której przed wojną nawet kloszard by nie chciał spać, będąca moim >>domem<<"
Nie opisuj wszystkiego tak sztywniacko! Dlaczego nie: "Zarzygana klitka, w której nawet kloszard nie chciałby spać. Mój dom"
"Gdybyś zobaczył centrum, byś się dowiedział"
Jaja sobie robisz? ;] Nie chcę opisów typu: "nie dowiesz się, bo nie widziałeś", od tego jesteś ty - pisarz!
"Nowym Yorku"
Nie ma czegoś takiego jak Nowy York
"Nowojorczykom"
Mieszkańców miast zapisujemy małą literą. W tym wypadku może też chodzić o mieszkańca stanu Nowy Jork, a to już wielką, więc tylko informuję
"nie lubię być potencjalnym mięskiem bardziej niż to potrzebne"
:D Świetne zdanie
"a nóż coś się z tego nauczę"
Nuż
"gambl"
Używasz słownictwa, którego nie rozumiem, albo - co gorsza - które nie istnieje ;]
Tekst jest potwornie niechlujny, ale nie o tym teraz
Widzę, że to forma trochę pamiętnika i trochę bieżącego wspomnienia. Powiedzmy sobie szczerze: nie tędy droga. Jeżeli chcesz wzbudzić dreszczyk, kiedy ktoś myśli o dzieciach, to taka luzacko-wulgarna narracja jest do niczego. Nic nie rusza, bez mrugnięcia okiem przeczytałem tekst
Nie mam siły pisać więcej
Trzymaj się!
EDIT Zapomniałem zauważyć, że często dawałeś fajne, humorystyczne zdania, które naprawdę by się sprawdziły, gdybyś stosował taką wulgarną ironię rzadziej