Wakacyjna przygoda [przygodowa/młodzieżowa/obyczajowa]

1
Witam xD Muszę Wam powiedzieć, że trochę się denerwuję, ale zdecydowałam się opublikować I rozdział mojej książki ( :D ). Denerwuję się, bo na kilku innych forach widziałam jak weryfikatorzy wręcz bluzgali na "pisarzy"... Może jednak przejdźmy już do rzeczy (a tak w nawiasie jestem nowa i witam wszystkich baaaardzo serdecznie :)) Pierwszy rozdział jak każdy, drętwy.









ROZDZIAŁ I



Niemiłosierny lipcowy upał dawał się we znaki nie tylko mieszkańcom Poznania; ponoć taka pogoda była w całej Polsce. Upał niestety spowodował, że ludzie byli dla siebie niemili, idąc ulicami trącali się na-wzajem. Każdy był nadąsany. Wszyscy powtarzali, że mogłoby się trochę ochłodzić.

Poznańska młodzież cieszyła się na wymarzone wakacje. Rozpoczęły się wyjazdy na obozy, wyjazdy do innych miast, niektórzy wyjeżdżali na wieś, aby odpocząć od miejskiego tłoku i codzienności.

Na dworzec główny podążała pewna wysoka, czternastoletnia Arleta. Jako jedna z wielu była szczęśliwa. Uśmiechała się do przechodniów, jej zielone oczy błyszczały. Doszła do ławki, na której siedziało jeszcze kilka innych osób i dosiadła się. Poprawiła swoje długie, brązowe loki i zaczęła sprawdzać, czy jej walizka jest odpowiednio zamknięta. Dziewczyna zwracała na siebie uwagę przechodniów, gdyż jej strój przypominał cygański; miała na sobie długą, zieloną sukienkę z licznymi falbanami oraz białą bluzkę z krótkim rękawkiem, zawiązaną pod biustem. Jej dłonie zdobiły liczne pierścionki, na rękach miała przeróżne bransoletki. Niczym innym jednak nie przypominała Cyganki, jej uroda wyglądała na słowiańską.

Z drugiej strony dworca, również z walizką, przechodziła kolejna dziewczyna. Była bardzo niska i z trudem ciągnęła za sobą ciężar walizki. Mogła mieć około 1,50 cm wzrostu, przechodnie patrzyli się na nią zaciekawieni. Ich miny były zdziwione, jakby mówili: „Kto wypuścił to kilkuletnie dziecko z walizką?! Czyżby uciekała?”. Dziewczyna była wyraźnie zmęczona upałem; co chwilę odgarniała z czoła długie, brązowe włosy i przystawała, rozglądając się, czy jest jeszcze jakaś wolna ławka. Podążała też w kierunku cienia, była przepięknie opalona, toteż nie było jej potrzebne zbyt wiele słońca.

Nagle dziewczyna zauważyła Arletę i śmiało podeszła w jej stronę.

- Witaj – powiedziała, spoglądając na walizkę Arlety – Widzę, że ty też się wybierasz w podróż?

Arleta badawczym wzrokiem zmierzyła dziewczynę. Po chwili uśmiechnęła się i powiedziała żywo:

- Jadę nad morze. Znamy się?

- Nie, ale możemy się poznać. Jestem Kasia – niska dziewczyna wyciągnęła dłoń w kierunku Arlety. Obydwie przywitały się.

- Arleta, miło mi.

Nastąpiła chwila milczenia. Kasia nerwowo zerkała na zegarek, nie mogła się już doczekać.

- Mówiłam tacie, że za wcześnie mnie tutaj przywiózł, bo nie jestem z Poznania, ale z Lubonia. Jadę do Gdyni do domku letniskowego, to znaczy do takiego pensjonatu….

Arleta nagle się ożywiła.

- Naprawdę?! Ja też! Chyba jedziemy do tego samego! Domek letniskowy tuż przy morzu?

- Tak! Właśnie tam!

Arleta uśmiechnęła się. Ucieszyła się, że już kogoś zna i nie będzie sama w pierwszych, najtrudniej-szych dniach.

- Byłam już tam rok temu – powiedziała Kasia –Najlepszy jest szum fal przy morzu… Coś cudownego. Kocham ten stan: ja, książka i morze…

- Lubisz czytać?

- Uwielbiam! Czasami nawet sama próbuję coś napisać, ale to czysta amatorszczyzna. Podziwiam tak wielkich pisarzy jak Sienkiewicz, Tolkien czy może Musierowicz! Uwielbiam książki Małgorzaty Musiero-wicz! Ale tak ogólnie to pochłaniam wszystko co mi wpadnie w rękę.

Nieźle, pomyślała Arleta. I jak ja znajdę z nią wspólne tematy, skoro nie jestem dobra w te klocki?

- A ty jakich lubisz autorów? – spytała Kasia z pasją. Widać było, że książki są jej prawdziwym hobby. Arleta poczuła zakłopotanie, gdyż nie znała zbyt wielu autorów. Przypomniała sobie o pewnej lekturze szkolnej, która szczególnie jej się spodobała.

- To znaczy… Bardzo podobał mi się Mały Książę Sainta Ekuperiego… Czy jakoś tak…

Kasia roześmiała się.

- Nie Saint Ekuperi lecz Antoine de Saint-Exupéry!

- A… Tak.

Co za wstyd…, pomyślała Arleta i szybko zmieniła temat.

- A ty mówiłaś, że skąd jesteś?

- Z Lubonia. Mam troje rodzeństwa i cieszę się, że rodzice pozwolili mi wyjechać, w końcu pieniądze są nam bardzo potrzebne, a w domu się nie przelewa… Ale tata podłapał niezłą pracę, zarabia więcej i za dobre wyniki w nauce zgodzili się, abym wyjechała.

Dobre wyniki w nauce… Jak przyjdziesz do gimnazjum to już ci tak dobrze nie pójdzie, przeleciało Ar-lecie przez myśl.

- A do której chodzisz klasy? – spytała.

- Po wakacjach idę do trzeciej gimnazjum.

Arleta otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Kasia spojrzała na nią i się zaśmiała.

- Wiem, wiem… Nie wyglądam na trzecią klasę, ale to prawda. Moi rodzice są bardzo niscy i po nich odziedziczyłam ten wzrost.

- To gratuluję w takim razie dobrych wyników w nauce, w gimnazjum nie jest lekko…

- Dzięki!

Obie jakby pod wpływem jakiejś siły spojrzały w stronę nadjeżdżającego autobusu.

- To nasz autobus! Witaj przygodo! – rzuciła Kasia i złapała za walizkę. Po chwili przed autobusem stanęła większa grupa podróżników. Wakacje czas zacząć!

Dziewczyny wsiadły do autobusu, schowały swoje bagaże i szybko zajęły miejsca. Autobus był długi, miał wiele miejsc i choć pasażerów było sporo, każdy zajął swoje miejsce. Kierowca jeszcze chwilę zaczekał aż wszyscy usiądą i w końcu ruszył.

Kasia wyjęła z torebki książkę i zaczęła czytać. Arlecie ten pomysł się nie spodobał, była raczej gada-tliwa, tym bardziej w podróży i nie miała zamiaru się nudzić. Dziewczyna spojrzała na Kasię, potem na książkę i się uśmiechnęła.

- Co tak patrzysz? Może już czytałaś Zmierzch? – spytała Kasia, odrywając wzrok znad tekstu.

- Nie. Myślałam tylko, że… Może porozmawiamy, ale jeśli chcesz czytać to proszę.

- Możemy porozmawiać! Nie ma sprawy! – Kasia schowała książkę. – Równie dobrze mogę poczytać kiedy dojedziemy.

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.

- Jak chcesz teraz to czytaj, nie zwracaj na mnie uwagi – dodała Arleta.

- Porozmawiam z tobą. Skąd jesteś?

- Z Poz…

W tym momencie kierowca szybko zahamował. Arleta i Kasia przechyliły się ku przodowi, wszyscy pasażerowie byli zaskoczeni.

- Boże, może to jakiś wypadek?! – jęknęła zaskoczona Kasia.

Po chwili drzwi autobusu uchyliły się i wszedł zdyszany chłopak. Nie był zbyt wysoki, włosy miał, o dziwo, siwe, przypominające kolor bliski szpakowatemu, a na plecach niósł ogromny plecak. Kasia od razu go rozpoznała.

- To mój kolega z klasy, Michał!

Michał rozglądał się za wolnym miejscem. Prawie wszystkie wokół niego były zajęte. Autobus ponownie ruszył i chłopak zrezygnował z szukania siedzenia – postanowił stać.

- Zawołaj go, przed nami jest wolne – zaproponowała Arleta.

Kasia krzyknęła, lecz Michał nie zareagował. Dźwięk jadącego autobusu ją zagłuszył, poza tym razem z Arletą siedziały z tyłu, a Michał stał zupełnie z przodu. W autobusie panował hałas, ludzie głośno rozma-wiali i śmiali się. Kasia jednak nie zrezygnowała i jeszcze raz zawołała Michała.

- Nie słyszy. Trudno, nic mu się nie stanie jak sobie postoi – stwierdziła Kasia i zrezygnowała.

Michał stał i z wyrazu jego twarzy można było odczytać, że obojętnie mu to czy będzie stał, czy będzie siedział.

Kasia cały czas się w niego wpatrywała. Arleta patrzyła na nią i zaczęła rozumieć, że Kasi chyba zależy na tym nieśmiałym chłopaku o regularnych, dziewczęcych rysach twarzy.

- Wiesz Kasiu, jeśli chcesz to możemy go razem zawołać. Chyba go lubisz? – powiedziała Arleta z uśmiechem.

Kasia odwzajemniła uśmiech.

- Dobrze, to na trzy… Raz, dwa, trzy…

Michał!

W autobusie rozległ się krzyk. Michał skierował swe niebieskie oczy na krzyczące dziewczyny. Rozpo-znał Kasię i począł iść z uśmiechem w jej stronę.

- Cześć Kasiu – powiedział, gdy doszedł. Spojrzał na Arletę i dodał – Cześć… - przerwał, nie wiedząc jak się zwrócić do zielonookiej.

- Arleta – uśmiechnęła się dziewczyna i podała mu dłoń. Przywitali się i Michał zajął miejsce przed dziewczynami.

- Dokąd się wybierasz? – spytała Kasia.

- Jadę do Gdyni, do takiego pensjonatu położonego niedaleko morza…

Kasia pisnęła z radości. Taki pensjonat w Gdyni jest tylko jeden!

- Ja też! To znaczy i ja i Arleta!

- Naprawdę? Super!

Kasia i Michał obdarowali się promiennymi uśmiechami. Arleta, patrząc na nich, uśmiechnęła się sama do siebie. Dziewczyna przeczuwała, że między tym dwojgiem coś się „kluje”.

Ona niska, on też niewysoki… Pasują do siebie, pomyślała Arleta.

Chociaż ktoś ma szczęście, bo ten Arlety Marek to sam nie wie czego chce. A tu widać, że chociaż chłopak nieśmiały to jednak Kasię lubi…

Arleta spojrzała w okno i uśmiechnęła się do pięknych krajobrazów. W Poznaniu jest ślicznie, w Gdyni jeszcze nigdy nie była i na pewno nie raz zatęskni za Poznaniem. Trzeba jednak próbować nowych rzeczy aby przekonać się, jak smakują.

2
Doszła do ławki, na której siedziało jeszcze kilka innych osób i dosiadła się. Poprawiła swoje długie, brązowe loki i zaczęła sprawdzać, czy jej walizka jest odpowiednio zamknięta.
W pierwszą część wkradło się powtórzenie. Normalka jeśli spojrzeć na twoje obycie w tym fachu. Pogrubiłem słowo "swoje", żeby pokazać ci, jak naiwnie czasem piszemy. Czyje włosy mogła poprawić Arleta, jeśli wykasowałabyś ten zwrot? Tak, własne. Nie kobiety siedzącej obok, chłopaka dłubiącego w nosie, bo gdyby tak było, zaznaczyłabyś to, dorzucając imię odpowiedniej osoby.


Z drugiej strony dworca, również z walizką, przechodziła kolejna dziewczyna. Była bardzo niska i z trudem ciągnęła za sobą ciężar walizki.
Po raz wtóry, z tego co do tej pory zauważyłem.


Podążała też w kierunku cienia, była przepięknie opalona, toteż nie było jej potrzebne zbyt wiele słońca.
Widzisz, narysowałaś sytuacje, w której wszyscy garną do cienia, bo jest niezwykle gorąco. Chłód jest tym, czego w tej chwili najbardziej łakną. Opalenizna i potrzeba słońca nijak mają się do kierunku, w jakim wiedziesz swoje opowiadanie. Rozumiesz?


Nagle dziewczyna zauważyła Arletę i śmiało podeszła w jej stronę.

- Witaj – powiedziała, spoglądając na walizkę Arlety – Widzę, że ty też się wybierasz w podróż?

Arleta badawczym wzrokiem zmierzyła dziewczynę.
I po raz kolejny :D.


- Byłam już tam rok temu – powiedziała Kasia –Najlepszy jest szum fal przy morzu… Coś cudownego. Kocham ten stan: ja, książka i morze
Po pierwsze: znowu wtargnęło się powtórzenie. Po drugie zaś, gdzie mogą szumieć fale, skoro dziewczyny wybierają się nad morze? Ej, czytelnik jest inteligentny :D. Wszystko sobie poukłada i scali w pełen plaster. Nie ma potrzeby pisania, że fale szumią nad morzem. Owszem, tak jest. Ale po raz kolejny wołam: KONTEKST.


Podziwiam tak wielkich pisarzy jak Sienkiewicz, Tolkien czy może Musierowicz!
Gryzie mnie kolejność i napięcie jakim przepoiłaś to zdanie. Musierowicz (wybacz, wybaczcie) jest najgorsza, w porównaniu z panami. Sienkiewicz, wiadomo. A Tolkien? Tolkien winien być na samym końcu. Wychodzi na to, że: Musierowicz, Sienkiewicz, Tolkien. Tak bym to przyjął. I nawet zgodził się z samym sobą, co jest rzadkością :D.


- To znaczy… Bardzo podobał mi się Mały Książę Sainta Ekuperiego… Czy jakoś tak…
A tytuł, to my albo kursywą, albo myślnikiem zaznaczamy.


Dziewczyny wsiadły do autobusu, schowały swoje bagaże i szybko zajęły miejsca. Autobus był długi, miał wiele miejsc i choć pasażerów było sporo, każdy zajął swoje miejsce.
Cytowany fragment nie jest długi, a ty zdołałaś popełnić dwa "wykroczenia". Następstwo czynności - to raz. Stoisz na dworcu, a walizka obalona jest o nogę. Nadjeżdża autobus. Co robisz?

 a) wsiadasz z walizką

 b) pakujesz walizkę w wyznaczone przez kierowcę, bądź pilota miejsce

Poprawnie winnaś zająć się walizką, później spokojnie usiąść i czekać na start. Po drugie, znowu pojawiło się powtórzenie.


Kasia krzyknęła, lecz Michał nie zareagował. Dźwięk jadącego autobusu ją zagłuszył, poza tym razem z Arletą siedziały z tyłu, a Michał stał zupełnie z przodu.
Dla mnie, to jest mieszanina. Wiesz dlaczego? Abo krzyk winien być stłumiony przez odgłos jadącego autobusu. Walka, wojna, czy zwykła konfrontacja dźwiękowa. Dla mnie przynajmniej tak właśnie winno być, wynika mi to z KONTEKSTU. To nie potyczka na linii CZŁOWIEK-AUTOBUS. Tutaj chodzi o dźwięk. Słuchaj, to tylko dla mnie jest niezrozumiałe (raczej), ale piszę, żebyś wiedziała. Normalnie, gdybym wyszedł z siebie i przybrał przeciwne stanowisko, to zdanie brzmi i wygląda poprawnie. Bo jest. Tylko, tak jak mówię, ja jestem dyskusyjną postacią. Dziwną i PRAWDZIWIE CZŁOWIECZĄ zarazem.


Michał stał i z wyrazu jego twarzy można było odczytać, że obojętnie mu to czy będzie stał, czy będzie siedział.
Jeju, zbije cię zaraz :D. Znowu się powtarzasz. Nie lepiej by było, gdybyś napisała: Michał stał i z wyrazu jego twarzy można było odczytać, że zmiana pozycji jest mu obojętna? Przecież to okrutnie proste.


- Arleta – uśmiechnęła się dziewczyna i podała mu dłoń. Przywitali się i Michał zajął miejsce przed dziewczynami.
Słowo jest zbędne. Nie musisz pisać o rzeczach i osobach, kiedy to jest jasne. No właśnie:D



Ogólnie, to ja jestem od wytykania błędów, ciągłego wyśmiewania i błaznowania pod nieobecność wyższych rangą, jakby co. Mógłbym długo rozpisywać się na temat tego fragmentu, zmienić formę wypowiedzi, którą właśnie czytasz, albo większą cześć przeczytałaś (chyba, że była nad wyraz nudna i wolałaś siąść przed telewizorem z paczką ziemniaczanych chrupek). Lepiej się nie obżeraj, bo będziesz gruba. A z dzisiejszym społeczeństwem, pojmowaniem każdego na równi, jest niezwykle trudno.

Nakreśliłaś ładny i całkiem przyjemny fragmencik, aczkolwiek naiwny. Nie zrażaj się jednak, to dopiero początki twojej twórczości. Wnioskuje, że jak do tej pory, niezbyt często publikowałaś coś swojego. A jeśli jestem w błędzie, to nie brałaś sobie porad moich poprzedników głęboko do serca. Weź posłuchaj przynajmniej następców, mnie nie musisz, chociaż polecam się na przyszłość. Jako krytyk i mężczyzna, chociaż z męskością... nie, dobra, bo zaraz syfu na tym forum narobię. Zainicjuję dyskusję odnośnie prawdziwości męskiej natury, ostatecznie wyjdzie na to, że wszyscy na mnie naskoczą, zmiażdżą, spakują i do rzeki wyrzucą.



Trzymaj się. I polecam się na przyszłość, o czym już wcześniej wspomniałem:D.

Baj, baj.

3
Upał niestety spowodował, że ludzie byli dla siebie niemili, idąc ulicami trącali się na-wzajem.
Byli tak wściekli z powodu upału, że nawzajem sie zaczepiali, czy na ulicach było po prostu tak tłoczno, co nie ma przecież związku z upałem.


Na dworzec główny podążała pewna wysoka, czternastoletnia Arleta.
Pewna Arleta, ty naprawe w życiu codziennym tak mówisz? Pewien Maciek, moja koleżanka, pewna Kasia, serio w takim stylu mówisz?


do ławki, na której siedziało jeszcze kilka innych osób i dosiadła się
Standartowa polska ławka mieści trzy osoby. Zdanie brzmi tak, jakby siedziało ich tam co najmniej pięć. Jak? Jedna na drugiej?


Jako jedna z wielu była szczęśliwa
Ewidentnie miało być "jedna z niewielu", bo w obecnej wersji zdanie brzmi okropnie.


Mówiłam tacie, że za wcześnie mnie tutaj przywiózł, bo nie jestem z Poznania, ale z Lubonia. Jadę do Gdyni do domku letniskowego, to znaczy do takiego pensjonatu….

Arleta nagle się ożywiła.

- Naprawdę?! Ja też! Chyba jedziemy do tego samego! Domek letniskowy tuż przy morzu?

- Tak! Właśnie tam!
Czyli twierdzisz, że w Gdyni jest tylko jeden pensjonat nad morzem? Oj blado tam z turystyką, blado.


Autobus był długi, miał wiele miejsc i choć pasażerów było sporo, każdy zajął swoje miejsce.
Masz na myśli coś na ksztalt PKSu? To pisz może autokar, bo czytając autobus, to widzę przegubowego Ikarusa, co pełźne od przystanku do przystanku.


W tym momencie kierowca szybko zahamował
Nagle zahamował.



Dobra przejdę do największej bolączki, czyli dialogów. Sa jakie są, naiwne, przesłodzone, bez emocji. Styl zresztą podobny, ale jego mogę jakoś przełknąć. Tematyka? Uodporniłem się na wszystko, ale wiele z niej nie wyciągniesz. Nawet w "Bravo" mogłoby nie przejść.



PS. Napisalem kiedyś coś o takim samym tytule ;-)

PS2. Czemu piszesz, że to badziewie. Może i nim jest, ale czytelnik naprawdę nie musi tego wiedzieć przed czytaniem.

4
Przecież Ty nie warty jesteś weryfikacji! Przecież tylko negujesz.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

5
Dzięki za weryfikację :D Szczerze mówiąc jak teraz patrzyłam na niektóre błędy to wydawały mi się śmieszne :) Dziękuję za to, że mi je wytknęliście i na pewno wezmę je do serca :) Tekst sobe przy okazji też poprawię :) Dałabym drugi rozdział, ale... A w sumie co mi szkodzi :) Później opublikuję. To mój pierwszy raz, kiedy publikuję w sieci coś śwojego...

6
ROZDZIAŁ II



- Małgosia? Jak miło!

Długonoga blondynka odwróciła się na dźwięk swojego imienia. Z uśmiechem podeszła do dziewczyny, która je wypowiedziała.

- Witaj Pati! Dopiero przyszłam i się rozpakowałam!

- Fantastycznie!

- A ty co robisz za ladą?

Rzeczywiście, Patrycja stała za ladą, a za nią było mnóstwo napojów. Ogólny klimat pomieszczenia był bardzo przyjazny i ciepły. Cały budynek zbudowany z drewna, co było niezwykle przytulne, zwłaszcza la-tem. W pomieszczeniu jasno, przez okna wpadało wiele promyków słońca. Przed ladą stały pojedyncze krze-sła z oparciami. Ogólnie cały budynek zapełniony stolikami dwu-, czteroosobowymi.

Patrycja, szczupła, wysoka blondynka o brązowych oczach, obcierała na sucho szklanki.

- Widzisz Gosiu, pani Teresa, czyli właścicielka, zatrudniła mnie do pomocy. Wpadnie mi trochę grosi-ków na drobne wydatki. A poza tym klimat całkiem przyjemny, morze tuż przed wyjściem z pensjonatu więc jak się wyrobię wcześniej to wyjdę popływać.

- Tak, masz rację. Pieniądze też ci się przydadzą. A ja chcę tutaj pobyć z dala od rodziców.

Gosia uśmiechnęła się do Patrycji z wzajemnością. Małgosia, która nigdy nie wyruszała w jakieś dłuższe podróże, chciała zobaczyć jak to jest mieszkać samemu, bez rodziców. Tak po prostu zapragnęła wprowadzić się na dwa miesiące do pensjonatu. Czemu nie, jej bogatych rodziców było na to stać.

- Wygląda na to, że będziemy się codziennie widywały – stwierdziła Małgosia.

- Tak. W środku lipca minie rok odkąd się tutaj wprowadziłam – odpowiedziała Patrycja.

- I co wolisz: Gdańsk czy Gdynię?

- Tęsknię za Gdańskiem… I za moją starą klasą.

Małgosia pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Ale w Gdyni nie jest nudno, tym bardziej w tym barze. Teraz jest dosyć wcześnie, później zrobi się niezły tłok. Dużo ludzi tutaj przychodzi.

Schody, które były po lewej stronie lady, zaczęły skrzypieć. Po chwili można było ujrzeć schodzącą wysoką brunetkę. Miała na głowie burzę czarnych loków. Dziewczyna z uśmiechem podeszła do baru.

- Cześć, poproszę trochę soku pomarańczowego z lodem – powiedziała i spojrzała na Gosię – To ty za-jęłaś pokój obok mnie?

Małgosia uśmiechnęła się.

- Chyba tak, jeśli chodzi ci o ten z lewej strony…

- Tak, właśnie tak! Cieszę się, że będzie mieszkał koło mnie ktoś w moim wieku. Bo wydaje mi się, że wyglądasz tak staro jak ja!

Cała trójka roześmiała się.

- W styczniu skończyłam piętnaście lat – powiedziała Małgosia.

- A ja wczoraj!

- Masz dobre oko.

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Do baru zaczęli się schodzić pierwsi klienci.

- Muszę was zostawić, pani Teresa wyszła na chwilę po zakupy, więc muszę zająć się gośćmi.

- Jasne, idź – odparła brunetka.

Ową brunetką była Karina Kossak, pochodząca z Warszawy.

- Jak ci na imię, moja droga? – spytała Gosię.

- Gosia. A tobie?

- Karina. Jesteś z Gdyni?

- Tak.

- Ale masz świetnie! Masz dostęp do morza cały czas! Ja jestem z Warszawy i w wakacje muszę jeździć do nadmorskich miejscowości. Zazdroszczę takim jak ty!

Gosia stwierdziła, że Karina jest bardzo żywotna i śmiała. Lubiła takich ludzi, choć sama wolała raczej trzymać się na uboczu, przez co miała niewiele przyjaciółek – najbardziej przyjaźniła się z Majką, który wyjechała w te wakacje do Włoch. Razem chodziły do klasy od pierwszej gimnazjum. Teraz rówieśniczką była dla niej Patrycja, za którą zbytnio nie przepadała, no i Karina. Ale jak to z Kariną będzie, nie wiadomo. Gosia nie zauważyła w tym pensjonacie innych ludzi, którzy byliby w jej wieku, lub chociaż trochę młodsi. Może jeszcze ktoś przyjedzie?

Karina wypiła sok i wstała od baru. Spojrzała na Gosię.

- Przejdziemy się?

- A dokąd chcesz iść?

- Może pochodzimy sobie blisko morza?

Gosia zgodziła się, obydwie wstały i wyszły z baru.

Patrycja spojrzała w stronę dziewcząt.

- Hej, a zapłata?! – krzyknęła z całej siły.

Ludzie obejrzeli się za Gosią i Kariną.

Patrycja otworzyła barykadę, która odgradzała pomieszczenie od lady i wybiegła za Kariną i Gosią.

- Poproszę pieniądze!

Karina i Gosia odwróciły się w jej kierunku. Patrycja podbiegła do Kariny.

- Nie zapłaciłaś za sok.

Karina wytrzeszczyła oczy i przysłoniła usta ręką.

- Przepraszam… Już ci płacę.

- Pięć złotych.

- Jasne… - dziewczyna wyciągnęła pieniądze i podała Patrycji. Patrycja mogła ze spokojem odejść i da-lej obsługiwać klientów.

- Zdarzało ci się już tak? – spytała Gosia, trochę zdziwiona postawą Kariny.

- Nie… Zamyśliłam się. Idziemy.



***



Arleta znudzona patrzyła w okno i przyglądała się mijającym krajobrazom. Nie miała z kim rozmawiać, ponieważ Michał i Kasia gadali między sobą jak najęci. Właściwie to Kasia cały czas „gęgała”, nie dopusz-czając Michała do głosu.

Może to nawet dobrze. Arleta miała przynajmniej czas, by przemyśleć kilka spraw. Przede wszystkim: Marek! Cały czas widziała przed sobą tego zielonookiego blondyna. Tak ją prosił, by nie wyjeżdżała, ale identyczna sytuacja miała miejsce rok temu. Miała wyjechać w góry, ale Mareczek ją ubłagał i została. Co z tego wyniknęło? Mieli się bardziej zaprzyjaźnić, a odwiedził ją zaledwie dwa razy, ani razu nie zadzwonił. Wolał z kolegami zagrać „meczyk” niż umówić się z Arletą. Tym razem dziewczyna nie dała się namówić. Miał swoją szansę rok temu. Właściwie to dla niej tylko kolega, bo jest niedojrzały i rzuca słowa na wiatr. Nie warto sobie nim zaprzątać głowy!

Autobus przejeżdżał właśnie obok jednego z najbardziej znanych poznańskich sklepów z zabawkami. Arlecie przypomniało się jak Marek zabrał ją do tego sklepu w urodziny i kazał jej wybrać największego i najładniejszego misia jaki jej się tylko spodoba. To był z jego strony piękny gest.

- Miałam o nim nie myśleć… - wyrwało się Arlecie na głos. Michał i Kasia spojrzeli na nią.

- Mówiłaś coś? – spytała Kasia.

- Ja? Może… Po prostu głośno myślałam.

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Po chwili Arleta znów patrzyła przez okno na krajobrazy.



***



Karina i Małgosia szły przez plażę. Widoki i odczucia były piękne: od niesamowicie gorącego piasku unosiła się fala ciepła. Nawet morze było ciepłe, nawet wiatr w jakimś stopniu pieścił ciepłem po twarzy. Morze wydawało się nie mieć końca. Kilkoro dzieci robiło ogromny zamek z piasku i polewało się wodą. Kruczoczarne loki Kariny pięknie powiewały na wietrze. Gosia co chwilę zerkała na nie z zazdrością.

- Jak ja bym chciała mieć takie włosy jak ty… - jęknęła.

Karina uśmiechnęła się.

- Uwierz mi, że nie. Najchętniej bym się ogoliła na łyso! Myślisz, że takie włosy można rozczesać? To jest bardzo trudne.

- Mimo wszystko pięknie wyglądają – skwitowała Gosia, pozostając przy swoim.

Odgarnęła z czoła kosmyk włosów z czoła i uśmiechnęła się sama do siebie.

Z daleka widać było samochód. Przypominał budkę z lodami bardzo pożądanymi w tak gorący dzień.

- Nie wydaje ci się, że tam jest budka z lodami? – zapytała Karina, pokazując obiekt.

- Tak, to budka. Za nią są na pewno stoliki, przynajmniej w zeszłym roku tak było.

- Pójdziemy tam?

- Jeśli chcesz.

Obydwie ruszyły w stronę samochodu.

- Chętnie sobie zjem loda. Może nie zapomnę zapłacić – powiedziała Karina, co wywołało śmiech u Gosi.

- A ja nie mam pieniędzy – powiedziała Gosia.

- Nie ma sprawy, ja stawiam.

- Jesteś miła.

Karina miała ochotę odpowiedzieć: „wiem”, ale się powstrzymała. Skromna nie była, co mówiło jej wiele osób. Jeszcze nikomu nie udało się jej poskromić. Z resztą życie tak ją doświadczyło, że nie lubiła owijać w bawełnę tylko od razu wyrzucała z siebie wszystko, co ją drażniło. Ojciec pił, bił i ją i matkę. Ro-dzice byli w separacji już od roku, ale ojciec nie miał się gdzie podziać i musiał mieszkać razem z nimi. Karina zgodziła się wyjechać i zostawić mamę tylko pod jednym warunkiem: mama zostawi dom i pojedzie do cioci Basi. To tak dla bezpieczeństwa i po to, by Karina mogła na spokojnie wyjechać i cieszyć się waka-cjami. Choć na chwilę zapomnieć o tym co się dzieje w domu. Jeśli tatulek zniszczy dom to poniesie za to konsekwencje. One mają gdzie mieszkać, więc jeśli tatuś wszystko zdemoluje to jego problem – tak właśnie myślała Karina. Czasami nawet modliła się, by ojciec zapił się na śmierć. Wtedy byłyby same i wreszcie poczułyby się bezpiecznie.

Budka z lodami była coraz bliżej. Można było dostrzec ludzi, którzy stali w kolejce, by tylko zakupić loda i się ochłodzić. Jednym słowem właściciel budki będzie miał niezły zysk.

- Jaki chcesz smak? – przerwała ciszę Karina.

- Najlepiej truskawkowy z polewą czekoladową. Kulek jak najmniej, żebyś nie przepłaciła.

- Nie bądź taka skromna, nie warto! Ile chcesz kulek?

- Trzy.

- Dobrze, to poczekaj na mnie.

- Pójdę zająć jakiś stolik, żebyśmy mogły zjeść w spokoju.

Gosia odeszła, a Karina ustawiła się w kolejkę za pewnym wysokim brunetem. Karina kilka razy pod-ciągnęła nosem, gdyż chłopak niezwykle przyjemnie pachniał.

- Boże… - jęknęła Karina z zachwytu – Takiego zapachu jeszcze nie czułam!

Kolejka posuwała się bardzo ociężale i mozolnie, więc dziewczyna stała tak i wąchała dosyć długo, a za każdym kolejnym wdechem zapach był jeszcze piękniejszy i coraz bardziej ją zaskakiwał. Ile bym dała za to, żebyś się teraz odwrócił…, pomyślała Karina. Po chwili chłopak jakby pod wpływem siły wyższej odwrócił się i obdarował dziewczynę pięknym uśmiechem. Przygryzła usta z zachwytu. Boże, te oczy! Tak niebieskie!, pomyślała. Nie widziała jeszcze nigdy kogoś przystojniejszego. Na oko chłopak mógł być w jej wieku.

W końcu osoba stojąca przed niebieskookim brunetem odeszła i Karina usłyszała jego głos. Dziewczy-na zamknęła oczy, aby się lepiej wsłuchać. Jego głos brzmiał spokojnie i bardzo ładnie. Karinie przeleciało przez myśl, że chyba się zauroczyła i koniecznie chciała, by chłopak w ten sam anielski sposób wypowie-dział jej imię.

Nagle brunet odszedł z colą, a wraz z nim jego zapach, jego oczy, jego głos…! Karinie zrobiło się przykro i poprosiła Boga, by kiedyś pozwolił jej choć jeszcze raz zobaczyć tego przystojniaka.

A ów brunet podążał w kierunku Gosi. Zajął stolik obok. Gosia spojrzała na niego, ale nie poczuła nic głębszego. Chłopak jak chłopak, poza tym nie przepadała za brunetami i gość o tym kolorze włosów musiał-by być naprawdę nieziemsko przystojny, by Małgosia raczyła zwrócić na niego uwagę.

Karina jednak cały czas myślała o chłopaku. Czekała aż lodziarz wykona zamówienie i cały czas czuła zapach bruneta. Nawet nie wiem jak ma na imię!, zezłościła się. Lody już jej kompletnie nie obchodziły. Mogłaby się spalić i skonać z pragnienia. Po co jej życie, skoro już nigdy go nie ujrzy? Typowe myślenie nastolatek.

- To będzie sześć złotych – powiedział lodziarz, podając Karinie zamówienie.

Dziewczyna odebrała lody, rzuciła od niechcenia „do widzenia” i zaczęła odchodzić.

- Chwileczkę, a zapłaci to kto? – zdenerwował się sprzedawca.

- Przepraszam! – ryknęła Karina, wyciągając z kieszeni portfel. Wyjęła pieniądze i podała je mężczyź-nie. Zaczęła podążać w kierunku Małgosi i nie wiedziała czemu, ale chłopak, który siedział stolik dalej wy-dawał jej się dziwnie znajomy! Co prawda siedział tyłem, ale… Karina przyspieszyła kroku.

- To mój brunet! – krzyknęła.

Gosia z daleka obserwowała Karinę. Gdy dziewczyna dobiegła, Gosia powiedziała z uśmiechem:

- Ktoś cię goni? Dzięki – Gosia odebrała swoją porcję lodów. Karina wpatrzyła się w chłopaka.

- Boże, moje modlitwy zostały wysłuchane! – krzyknęła w nadziei, że tym sposobem zwróci na siebie uwagę chłopaka. Zadziałało! Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią. Karina czuła, że zaraz upadnie.

Gosię zaniepokoił wyraz twarzy Kariny.

- Karinko, usiądź lepiej, nieciekawie wyglądasz.

- Powiedz to głośniej!

- NIECIEKAWIE WYGLĄDASZ! – krzyknęła Gosia. Chłopak tym razem spojrzał na Gosię. Karina poczerwieniała na twarzy ze złości. Usiadła przy stoliku i ryknęła:

- Miałaś powtórzyć moje imię! Dzięki!

- O co ci chodzi?

- O nic…

Karina wyglądała na nieźle urażoną.

Brunet co jakiś czas zerkał na Karinę i uśmiechał się do niej, więc złagodniała. Gosia to zauważyła, więc domyśliła się o co chodzi.

- Uwierz mi, żaden nie jest tego wart – powiedziała.

Karina uśmiechnęła się tylko kpiąco. Najwyraźniej nie wzięła sobie do serca tego co powiedziała kole-żanka.



***



Gosia czekała aż Karina zechce odejść od stolika. Karina była wpatrzona w „swojego” bruneta i uparła się, że dopóki on nie odejdzie, nigdzie się stąd nie ruszy. Gosię zaczęło denerwować jej zachowanie.

- Przestań, nawet go nie znasz! Raz na niego spojrzałaś i się zakochałaś?

- A tak! – odparła stanowczo Karina.

- Nawet nie widziałaś dokładnie jego twarzy…

- I co?

Gosia odwróciła wzrok, udawała, że nie słyszy pytania. Nie miała zamiaru przeciągać tej bezsensownej rozmowy. Przypomniało jej się jak Majka zakochała się w pewnym kretynie z liceum; cały czas o nim mó-wiła. Czego to Piotruś nie zrobił, jak to Piotruś na nią nie spojrzał… To było denerwujące i prowadziło do obłędu. Można kochać kogoś, z kim się rozmawia, kogo się dotyka i z kim się przebywa co jakiś czas, ale żeby zakochiwać się w kolesiu, który stał w kolejce po lody? To się w głowie Gosi nie mieściło.

- Słuchaj – zaczęła ostrym tonem – albo idziemy, albo ty zostajesz, a ja idę.

- To idź! Ja nie pójdę dopóki on nie pójdzie.

Gosia spojrzała na bruneta. Idźże wreszcie koleś!, pomyślała.

Po chwili chłopak wstał i odszedł. Gosia uśmiechnęła się.

- No nie! Miałam nadzieję, że będzie przechodził koło mnie… - westchnęła Karina.

- I tylko na to czekałaś? Nie warto. Idziemy.

Dziewczyny wstały od stołu i poczęły iść w stronę pensjonatu.



***



Karina przez całą drogę milczała zawiedziona, że „jej” brunet nie przeszedł koło niej. Marudziła przy tym niemiłosiernie, doprowadzając Małgosię niemalże do obłędu.

- Przestań o nim mówić! Ja już nie proszę, ja wręcz błagam! – powiedziała zrezygnowanym tonem Go-sia – Nawet nie wiesz jak on ma na imię. Nie przyszło ci na myśl, że już nigdy więcej go nie zobaczysz? A może jest zajęty!

Tymi ostatnimi słowami Karina się przeraziła.

- Zraniłaś mnie – szepnęła – zraniłaś wręcz na wskroś.

- Ja?! Przestań! Uspokój się!

- Ale on jest taki piękny! Boże, za jakie grzechy?! – krzyknęła Karina.

Gosia pokręciła głową z dezaprobatą. Nie miała już siły się odzywać.

- Jesteśmy już blisko domku. Wejdziesz, prześpisz się, będzie ci lepiej – powiedziała.

- Głowa mnie boli. Sen mi się przyda.

- Właśnie.

Obydwie weszły do pensjonatu. Patrycja powitała je uśmiechem.

Karina od razu poszła w stronę schodów. Gosia, znudzona marudzeniem koleżanki, odetchnęła z ulgą.

Patrycja spojrzała na Gosię.

- Wyglądasz na zmęczoną – powiedziała.

- Mam dość. Zrób mi coś do picia. Cokolwiek.

Gosia usiadła przy barze.

- Wyszalałyście się, dość długo was nie było – stwierdziła Patrycja, nalewając do szklanki soku poma-rańczowego.

- Naprawdę? Jak długo? – spytała Gosia.

Ciekawe ile przez tego głupka zmarnowałyśmy czasu, pomyślała.

- Hm… Prawie godzinę.

- Świetnie.

- Świeże powietrze wam się przyda. Proszę, to twój sok – Patrycja podała Gosi napój.

Dziewczyna zaczęła rozkoszować się jego smakiem i chłodem. Przystawiła szklankę do gorącego po-liczka i poczuła ulgę.

- Nieźle upał daje, co nie? – wtrąciła Patrycja.

Gosia pokiwała głową przytakująco. Nie miała siły wdawać się w dłuższe pogawędki, tym bardziej z Patrycją. Tolerowała ją, ale nie przepadała za nią. Ot co, zamieniała z nią kilka słów o pogodzie, a w szkole najczęściej rozmawiały na zasadzie „jak ci poszedł sprawdzian?”. Karina chyba na poważnie (choć może to wyrażenie „na poważnie” ująć należy w cudzysłów) zakochała się w tym chłopaku, więc nie wiadomo, czy będzie można z nią rozmawiać. Małgosia zapragnęła, by ktoś jeszcze przyjechał. Najlepiej dziewczyna, bo chłopaków jakoś nie lubiła. Nigdy. Od tego czasu kiedy zakochała się w Tomku, a on zrobił jej to świń-stwo…

Gosia na samo wspomnienie o Tomku zachłysnęła się.

- Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Patrycja.

- Tak… W porządku…

Gosi zrobiło się przykro.

- Pati… Czy ktoś tu jeszcze jest oprócz mnie i Kariny?

- Jasne, ostatnio małżeństwo się wprowadziło i taki facet i…

- Ale chodzi mi o kogoś w naszym wieku.

- Oj pewnie, że jest! Tylko nie wiem jak ma na imię… Wyszedł rano i nie wrócił.

Wyszedł… To samiec. Nie obchodzi mnie!, pomyślała Małgosia.

Patrycja nawijała dalej.

- W sumie to musiałabym go spytać jak ma na imię i…

- Dobra, skończ już. Nie obchodzi mnie.

Patrycja spojrzała na Gosię.

- Rozumiem, ty przecież masz uraz, ale nie każdy jest taki sam. Przecież…

- Dla mnie każdy chłopak to świnia i każdym gardzę tak samo! – krzyknęła Gosia i nagle poczuła za sobą piękny zapach. Zapach, którego nie da się porównać z żadnym innym. Odwróciła się i ujrzała… Brune-ta! Bruneta Kariny! Przynajmniej tak jej się zdawało.

- Cześć, kiedy będzie obiad? – spytał ów brunet.

Patrycja uśmiechnęła się do niego.

- Obiad będzie o wpół do czwartej, ale normalnie jest o drugiej. Dziś się nieco opóźni.

- Ok. – powiedział brunet i usiadł przy stoliku.

Gosia patrzyła na niego z bijącym sercem. Rzeczywiście coś w nim jest…, stwierdziła. I na tym „coś w nim jest” się skończyło. Spojrzała na Patrycję.

- To on. Niezłe ciacho, nie? – spytała Patrycja.

Gosia skłamałaby, gdyby zaprzeczyła, ale bądź co bądź była przy tym, że bruneci jej się nie podobają. Przez myśl przeleciała jej Karina. Może by ją tak zawiadomić… Powiedzieć, że on tu jest… Być może! Gosia wstała i poszła w kierunku schodów.



Karina leżała na łóżku, nie mogła zasnąć. Cały czas myślała o brunecie. Tysiące pytań wirowało w jej głowie: jak ma na imię? Skąd jest? Ile ma lat? Czy jest wolny? To ostatnie pytanie szczególnie ją nurtowało.

Gosia weszła na górę. Zapukała do drzwi Kariny. Była szczęśliwa, że może jej pomóc i sprawić jej ra-dość, choć wiedziała, jakie to będzie miało konsekwencje.

Karina od niechcenia podniosła się z drewnianego, piętrowego łóżka. Cały jej pokój, jak i reszta bu-dynku, był z drewna. Przez cieniutkie firanki przebijało słońce. Obok łóżka stała komoda na podręczne rze-czy. W jednym kącie stała ogromna szafa na ubrania, a w drugim, pod oknem – stolik i cztery krzesła.

Karina otworzyła drzwi.

- Nie uwierzysz – westchnęła Gosia.

- Mów.

- Zejdź na dół. Tam ktoś jest – te ostatnie słowa Gosia powiedziała w taki sposób, że Karina wiedziała o co chodzi. Zbiegła ze schodów z prędkością błyskawicy.

Patrycja wychyliła się zza lady.

- Boże, myślałam, że ktoś ze schodów spada! – jęknęła.

Kariny to nie obchodziło.

- Gdzie? – szepnęła do samej siebie. Rozejrzała się po lokalu i dostrzegła GO!

O Matko!

Karina nie posiadała się z radości. Nie wiedziała jak się zachować i jak do niego zagadać. Podeszła do jego stolika. Spojrzał na nią. Twarz miał łagodną o regularnych rysach. I te pięknie, niebieskie oczy…

- Cześć… - jęknęła

- Cześć – odpowiedział chłopak z uśmiechem.

Karina patrzyła na niego jak w obrazek. Jego włosy były wręcz kruczoczarne, grzywkę miał postawioną na żel. Jednym słowem Karina była zachwycona. Gorączkowo myślała jak przedłużyć rozmowę.

- Może usiądziesz? – zaproponował brunet.

- Och, tak! –usiadła wcześniej niż odpowiedziała.

Brunet bawił się telefonem komórkowym. Karina spojrzała na niego. Jeśli zadzwoniłabym jego telefo-nem na swój to… Miałabym jego numer!, pomyślała i pisnęła z radości.

- Mógłbyś mi pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić do koleżanki, a nie mam nic na koncie…

- Jasne – powiedział chłopak i podał jej telefon.

Jaki cieplutki!, pomyślała Karina, dotykając telefonu.

Drżącymi rękoma wystukała swój numer i poczekała dla picu przez kilka sygnałów.

- Nie odbiera… - rzuciła z udawanym przejęciem, tak naprawdę nie posiadała się z radości – Ale dzię-kuję.

- Nie ma sprawy.

Karina podała brunetowi telefon, a on przez przypadek dotknął jej dłoni.



Gosia siedziała w swoim pokoju. Postanowiła zejść do baru. Nie wiadomo kto to jest, co mu odbije i jeszcze zacznie coś Karinie proponować! A ta, zakochana, z nim pójdzie! Na samą taką myśl dziewczyna się wzdrygnęła i zaczęła schodzić w dół.



A Karina bawiła się w najlepsze.

- Jak masz na imię? – spytał brunet.

Dziewczyna starała się wypowiedzieć swoje imię jak najpiękniej.

- Karina – powiedziała aksamitnym głosem.

- A ja jestem Bartek – przedstawił się chłopak.

W Karinie wszystko się zagotowało, echo tego imienia roznosiło się w jej głowie.



Gosia zeszła do baru i usiadła tak, by mieć dobry punkt obserwacyjny. Widziała, że Karina jest szczę-śliwa i że para rozmawia.



- Skąd jesteś? – spytała Karina.

- Z Sopotu – odpowiedział chłopak – A ty?

- Ja z Warszawy. Na długo przyjechałeś? Zostajesz tu?

- Zostaję tu do końca wakacji.

Tego już było za wiele. Karina bała się, że zaraz zacznie krzyczeć z radości.

Gosia spojrzała w stronę Kariny i bruneta i nagle pomyślała, że Karina jest szybka. Aż za szybka. Jak można tak stracić głowę do jakiegoś chłopaka? W dodatku tak krótko go zna, wręcz wcale.

Małgosia zdenerwowała się tym faktem i wyszła z baru. Wszystkie dziewczyny lepią się do tych chło-paków jak nie wiadomo co. Ona sama taka nie była. Czasami nawet wydawało jej się, że może jest nienor-malna. A to wszystko przez Tomka!...

Gosia znowu wzdrygnęła się na myśl o Tomku. Widać, wspomnienia o nim musiały być dla niej bardzo bolesne.

Na dworze robiło się coraz goręcej, w końcu było już wpół do pierwszej. Ludzi na plaży przybywało jak mrówek. Gdzieniegdzie można było też zaobserwować zakochanych; chłopaka obejmującego czule dziewczynę, pary trzymające się za ręce… A Gosia szła sobie sama, samotna i było jej dobrze. Może jednak tak tylko jej się wydawało? Z naprzeciwka nadchodził ze skrzynką jakichś napojów wysoki blondyn, też sam, trochę smutny. Patrzył pod nogi, by się nie przewrócić. Przeszedł obok Gosi zupełnie obojętnie, zajęty swoim obowiązkiem. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła, że ów blondyn podąża w stronę pensjonatu. Przysiadła na piasku i patrzyła na bezkresne morze.









---

Wenę mam jak na swój wiek, trza to przyznać xD

7
Wrrrr i znowu nie zaznaczyłam kursywą myśli bohaterów! :( Nie umiem edytować tekstu, przepraszam :(

<Arri edit: Tu NIE MOŻNA edytować tekstów i radzę przestudiować regulamin... 1 tekst na tydzień!>
Ostatnio zmieniony śr 18 lut 2009, 21:58 przez Gonia, łącznie zmieniany 1 raz.

8
Wydaje się taki dziecięcy ten tekst. Problemy miłosne 14 latków, przypomina mi to kącik bravo. Nie przypadło mi do gustu. Ponadto ciekawi mnie dlaczego w wielu słowach pojawia się "-" w środku wyrazu? Styl też bez poloru, ale pisz będzie lepiej.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

9
Hm, wiesz, trudno mi odczuwać jakiekolwiek emocje czytając ten tekst. Tyle razy widziałem podobne opowiadania...Ameryki nie odkryłaś.
Jestem wybrykiem twojej chorej wyobraźni, psycholu

10
Zanim zaczne... Panowie, jeśli wypowiadacie się na temat tekstu, którego autor zdrowo się ucharował (spójrzcie na długość jeden z drugim), róbcie to w sposób odpowiedni, niektórzy na to zasługują. Zajmujecie się krytyką, czy zwykłym nabijaniem postów? Ludzie, macie te - naście lat, rozwiniętę umysły, powinniście sami dochodzić do pewnych wniosków :(. Poza tym, w pierszym przypadku wiem przynajmniej, że fragment został przeczytany. A reszta? Chłopy, to nie jest zabawa dla dzieciaczków. Tutaj ludzie czegoś chcą od życia, owszem nie wszyscy. Ja na przykład mam pewien plan. Ta dziewczyna też czegoś pragnie, więc pokażcie jej właściwą scieżkę. Zróbcież to dla młodszej koleżanki, bo zakres waszej wiedzy jest dużo szerszy. Prosze ja was - NIE OGRANICZAJCIE SIE DO DWÓCH TRZECH ZDAŃ I NIE PATRZCIE JAK LICZNIK POSTOW BIJE W GÓRE. No ja przepraszam bardzo, ale pewnych rzeczy lepiej nie dotykać, bo są w stanie sparzyć. Ej, weźcie sie w garść! I do roboty ^^. Tyle.



Powracając do tekstu...
Ogólny klimat pomieszczenia był bardzo przyjazny i ciepły. Cały budynek zbudowany z drewna, co było niezwykle przytulne, zwłaszcza la-tem. W pomieszczeniu jasno, przez okna wpadało wiele promyków słońca. Przed ladą stały pojedyncze krze-sła z oparciami. Ogólnie cały budynek zapełniony stolikami dwu-, czteroosobowymi.
Ten fragment prezentuje nam taki schemat opisowy: pomieszczenie - budynek - pomieszczenie. Sęk w tym, że idzie się zgubić. Nie tak, by odnalezienie właściewego kierunki było niemożliwe, jasna sparawa. To nie rozległa prezentacja, zaledwie kilka zdań. Ale i w nich potrafisz niestety namieszać. Jeżeli bierzesz się za opisywanie czegoś, to chwytaj się poszczególnych fragmentów i kreśl je na papieże tak, jak to dostrzega nasze oko. Światło, ruch, postać. W taki sposób można sobie wszystko wyobrażać, z dostosowaniem do pewnych norm, autorstwa MATKI NATURY. Chyba, że ty nie być ludziem? :D


Patrycja, szczupła, wysoka blondynka o brązowych oczach, obcierała na sucho szklanki.
Nie żebym się czepiał detali i twoich osobistych tworów, ale znowu blondynka? Każdego opisujesz w identyczny sposób. Brunetka, czarna i powtarzalna blondynka. Postaw przed oczami czytelnika obraz kobiety, gdzie na płótnie będzie coś więcej niż tylko facjata i jasne włosy. Wkomponuj sylwetkę, znaki szczególne, charakterystyczne odruchy, zachowania. Wtedy będzię fajnie, kolorowo i bogato. Każdy chce oglądać wspaniałe obrazy. Tylko wiesz... nie przedstawiaj nadmiaru szczegółów, ludzie nie preferują wyliczania pokroju, "ile to osób tutaj mamy?"


Małgosia, która nigdy nie wyruszała w jakieś dłuższe podróże, chciała zobaczyć jak to jest mieszkać samemu, bez rodziców. Tak po prostu zapragnęła wprowadzić się na dwa miesiące do pensjonatu. Czemu nie, jej bogatych rodziców było na to stać.
Powtórzenie, to drugorzędna sprawa. Dostrzegasz je, prawda? Mniejsza z tym. Twoją uwagę pragnę skupić na ostatnim cytowanym zdaniu tudzież pokazać nadmiar słów. Nie musisz informować czytelnika, że rodzice Małgosi byli rodzicami Małgosi. Niepotrzebne jest tutaj operowanie zwrotem "jej". Pozbądź się go i popatrz jak niewiele uszczupliłaś tekst, a ile zyskał on w oczach prawego widza. I jeszcze taka mała uwaga; "czemu nie" powinnaś uwznioślić pytajnikiem. Sprawa toczy się, o pokazanie odbiorcy faktu z serii "Małgosia nic się nie martwi, ojciec i matka są kasiaści".


- Tak. W środku lipca minie rok odkąd się tutaj wprowadziłam – odpowiedziała Patrycja.
Z tego co wiem, panuje taka definicja: pensjonat, mieszkania na wynajem. Być może chodzi o to, że Patrycja jest córką właścicielki? Albo ciotki? W takim razie przedstaw czytelnikowi któtki zarys historii dziewczyny. Bez niedomówień.



I taka drobna uwaga. Wrzuć do tekstu jakieś zamienniki, bo ty ciągle operujesz takimi... słownikowymi, jak dla mnie, zwrotami. Możesz napisać: wieczorem bar przyciąga więcej głodnych żołądków, albo spragnionych miłości kochanków. Obojętnie. Więcej radości z pisania! Poniżej:
- Ale w Gdyni nie jest nudno, tym bardziej w tym barze. Teraz jest dosyć wcześnie, później zrobi się niezły tłok. Dużo ludzi tutaj przychodzi.

Po chwili można było ujrzeć schodzącą wysoką brunetkę. Miała na głowie burzę czarnych loków. Dziewczyna z uśmiechem podeszła do baru.
Brunekta. Czarne loki. Więc posłuchaj, nie chce się pomylić, bo tego nigdy nie byłem pewien, ale brunetki charakteryzują się włosami koloru brązowego. Nijak nie pasuje mi tutaj "burza czarnych loków". Chyba, że ona sobie farbowała :cool:



Myśle, że tutaj nie muszę tłumaczyć.
- Tak, właśnie tak! Cieszę się, że będzie mieszkał koło mnie ktoś w moim wieku. Bo wydaje mi się, że wyglądasz tak staro jak ja!
- W styczniu skończyłam piętnaście lat – powiedziała Małgosia.

- A ja wczoraj!

- Masz dobre oko.
Wprowadziłaś mnie w zadumę... Bo widzisz, nie rozumiem co ma oko do tej wymiany zdań? No za nic w świecie nie potrafie wyłapać. Wytypowałem sobie taką oficjalną wersję: dziewczyna zgaduje, że obok niej mieszka ktoś równy wiekiem tudzież druga nie wychodzi z podziwu, zadając sobie pytanie typu "skąd ona wiedziała?". Nie wiem, o to chodziło? ^^


- Muszę was zostawić, pani Teresa wyszła na chwilę po zakupy, więc muszę zająć się gośćmi.
Oj musisz sobie czytać tekst przed publikacją, musisz.


- Jasne, idź – odparła brunetka.

Ową brunetką była Karina Kossak, pochodząca z Warszawy.

- Jak ci na imię, moja droga? – spytała Gosię.

- Gosia. A tobie?

- Karina. Jesteś z Gdyni?

- Tak.
Słuchaj, pisanie ksiażki (bo to właśnie robisz, z tego co wiem) to nie jest składowanie na kupkę poszczególnych stron, gdzie narracja to inaczej... zwykły reportaż. Nie dostarczaj mi suchych newsów - że tak to nazwę. Na podstawie dialogów jesteś w stanie, przedstawić mi wygląd, życiorys i odczucia poszczególnych bohaterów. Czytelnik woli dowiadywać się wszystkiego stopniowo. Ty nie uderzasz go piorunem, napełniając przy tym sporą dawką informacji, bo - gwarantuję - nawet wtedy się pogubi. Jeśli zadziała siła wyższa... ona sama nie jest w stanie wpoić mu tego wszystkiego, czym ty piorunujesz nas od początku swojej powieści. Ej, naprawdę, bardziej wyobraźnią pracuj :D.


- Ale masz świetnie! Masz dostęp do morza cały czas(...) sama wolała raczej trzymać się na uboczu, przez co miała niewiele przyjaciółek – najbardziej przyjaźniła się z Majką, który wyjechała w te wakacje do Włoch.
Powtórzenia i powtórzenia raz jeszcze. Na dokładeczkę literówka, bardzo śmieszna dodam :D.


Arleta znudzona patrzyła w okno i przyglądała się mijającym krajobrazom. Nie miała z kim rozmawiać, ponieważ Michał i Kasia gadali między sobą jak najęci. Właściwie to Kasia cały czas „gęgała”, nie dopusz-czając Michała do głosu.
NIE BÓJ SIĘ OPEROWAĆ ZAMIENNIKAMI. Przecież i tak zrozumiemy o kogo chodzi :D. Masz to do siebie, że wykreowanych bohaterów zdołałem zapamiętać, zaraz po pierwszym spotkaniu.


- Miałam o nim nie myśleć… - wyrwało się Arlecie na głos. Michał i Kasia spojrzeli na nią.
Popełniasz masę błędów nie tyle w opisach, co dialogach. Arlecie sie wyrwało, a obecni to usłyszeli. Ale po co mi tu wypisujesz, że niby "na głos". Przecież skoro dotarło to do uszu Michała i Kasi, to chyba te kilka słów rozbrzmiewało w pomieszczeniu. Rozumiesz do czego pije, nie ^^?


Karina i Małgosia szły przez plażę. Widoki i odczucia były piękne: od niesamowicie gorącego piasku unosiła się fala ciepła. Nawet morze było ciepłe, nawet wiatr w jakimś stopniu pieścił ciepłem po twarzy.
Łoo Boziu :D. Zawrót głowy mam... Albo tutaj:
Karina miała ochotę odpowiedzieć: „wiem”, ale się powstrzymała. Skromna nie była, co mówiło jej wiele osób. Jeszcze nikomu nie udało się jej poskromić. Z resztą życie tak doświadczyło, że nie lubiła owijać w bawełnę tylko od razu wyrzucała z siebie wszystko, co drażniło. Ojciec pił, bił i i matkę. Ro-dzice byli w separacji już od roku, ale ojciec nie miał się gdzie podziać i musiał mieszkać razem z nimi. Karina zgodziła się wyjechać i zostawić mamę tylko pod jednym warunkiem: mama zostawi dom i pojedzie do cioci Basi. To tak dla bezpieczeństwa i po to, by Karina mogła na spokojnie wyjechać i cieszyć się waka-cjami. Choć na chwilę zapomnieć o tym co się dzieje w domu. Jeśli tatulek zniszczy dom to poniesie za to konsekwencje. One mają gdzie mieszkać, więc jeśli tatuś wszystko zdemoluje to jego problem – tak właśnie myślała Karina. Czasami nawet modliła się, by ojciec zapił się na śmierć. Wtedy byłyby same i wreszcie poczułyby się bezpiecznie.
A z tą separacja, to nie żebym zgrywał eksperta, ale skoro obkładał dziewczyny pięśćmi, nie powinny i raczej nie były skłonne wyrazić zgodzy na pozostanie w domu. Trudna sytuacja wymaga, w tym wypadku, drastycznych środków.



Z tym zapachem, który rzekomo z każdym wdechem staje się coraz piękniejszy, to dyskusyjna kwestia. Widocznie nasze zdania się różnią. Ale mam dla ciebie zadanie. Przeprowadźmy sobie taki eksperyment. Weź jakieś ubranko (koszulkę, koszulę, spodnie, bluzę, marynarkę), psiknij sobie kilka razy na wybrany przedmiot i wdychaj zapach. Zaobserwuj, bo jakim czasie, to wszystko robi się mulne, a ciebie zbiera na wymioty. A może tylko ze mną jest coś nie tak :D?


Zaczęła podążać w kierunku Małgosi i nie wiedziała czemu, ale chłopak, który siedział stolik dalej wy-dawał jej się dziwnie znajomy! Co prawda siedział tyłem, ale… Karina przyspieszyła kroku.

- To mój brunet! – krzyknęła.

Gosia z daleka obserwowała Karinę. Gdy dziewczyna dobiegła, Gosia powiedziała z uśmiechem:
A kochanek oczywiście nie słyszał jak ona krzyczy? Nikt nie słyszał? Przecież jeśli ktoś krzyczy w miejscu publicznym, natychmiast zwraca uwagę osób tam się znajdujących, przechodniów i samego Boga, chyba!



Co jest dalej? Ano to samo. Błędy, przeoczenia, niedopatrzenia, itd. Gonia, najsłodsza ty moja, musisz jeszcze posiedzieć w książeczkach. Pozatapiać swój nosek, który czuje inaczej niż mój (albo to zmysły). Jaknajwięcej wodzić oczkami za literami - to zadanie na najbliższy miesiać. Jeśli je wykonasz, powtarzaj czynność do śmierci. A efekty przyjdą same. No no... ale żeby nie było, wszystko takie proste i w ogóle, zaglądaj tutaj jaknajcześciej z zamiarem obserwacji, weryfikacji i nauki. Przecież o to chodzi w tym biznesie, prawda :D?

A panów, do których kierowałem słowo napominam raz jeszcze, tym razem w bardziej filozoficzny sposób: BIERZCIE ZA WZÓR TĘ DZIEWCZYNĘ, BO (CHYBA!) WIELE SIĘ JESZCZE OD TAKICH NIEWIAST JESTEŚCIE W STANIE NAUCZYĆ, podobnie jak ja. Z tym, że bardzo odpowiada mi wzorowanie się na kobietach. Bo są fajne. Bo bez nich świat byłby nudny. Bo ogród bez kwiatów, to już nie ogród :D.

11
Poznania? o_O

To już nazywa się prześladowanie.



Jednak o tekście chciałem.

Przeczytałem go wczoraj koło 1 w nocy, ale dystraktor nie pozwolił mi na napisanie komentarza. Teraz łyk kawy dał mi siłę, by to uczynić.

Otóż, zgadzam się z Mountain_artist. Bobrze prawi i ma całkiem dobre oko.

Ja nie będę wymieniał błędów, bo nie chcę się powtórzyć.

Styl jest dosyć naiwny, nawet bardzo, ale zapewne to jest przypadłość początkujących autorów. Zwłaszcza tych poruszających takie tematy. Podobno się z tego wyrasta. Jaka jest prawda nie wiem.

Idąc dalej, jest wiele nieprzemyślanych zdań. Bardzo wiele. Można się doczepić praktycznie do każdego doszukując się w nim błędów logicznych, błędów przyczynowo - skutkowych, stylistycznych i tak dalej. Musisz nad tym popracować.

Jak?

Pisząc, ciągle pisząc i czytając. Nie tylko książki, ale też to co się samemu napisało. Najlepiej się czyta z kartek, na monitorze ciężej jest dostrzec większość błędów.



To, by było na tyle jeśli chodzi o mnie. Nie mam po prostu zbyt wiele do powiedzenia.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

12
Poznańska młodzież cieszyła się na wymarzone wakacje.


Cieszyć się na coś? Czyli stać przed tym, i uśmiechać się, radować? To jest kolokwializm i błąd stylistyczny zarazem. Prawidłowy zapis wygląda tak:



Poznańska młodzież cieszyła się z powodu nadchodzących wakacji.


Rozpoczęły się wyjazdy na obozy, wyjazdy do innych miast, niektórzy wyjeżdżali na wieś, aby odpocząć od miejskiego tłoku i codzienności.


Pomieszanie czasowe! Jeżeli piszesz, ze coś rozpoczęło (tutaj: wyjazdy) to dalej musisz dodać, coś co sprawi, że zdanie zachowa spójność. Wystarczy dodać już, zobacz:



Rozpoczęły się wyjazdy na obozy, do innych miast, a niektórzy już wyjeżdżali na wieś, aby odpocząć od miejskiego tłoku i codzienności.



Po zachowaniu odpowiedniej składni zdania, widać wyraźnie, że teraz jest ono źle wyważone. Zamieniamy:



Rozpoczęły się wyjazdy na obozy, do innych miast, a niektórzy już wyjechali na wieś, aby odpocząć od miejskiego tłoku i codzienności.


Doszła do ławki, na której siedziało jeszcze kilka innych osób i dosiadła się.


Rozbieram zdanie, żeby cos pokazać.



Doszła (gdzie?) do ławki - to dlaczego zaczynasz na której? Czy takie pytanie zadasz sobie, pisząc o celu jej kroków?



Skoro doszła do ławki to, gdzie siedzieli - w ten sposób płynnie przechodzisz z czasu przeszłego dokonanego w teraźniejszy (doszła - siedzieli).


Dziewczyna zwracała na siebie uwagę przechodniów, gdyż jej strój przypominał cygański


Co cygański? Brakuje do orzeczenia jakiegoś dopełniacza... ale zaraz jak to dopełnić, skoro konstrukcja zdania na to nie pozwala?



Trzeba je zamienić:



Dziewczyna zwracała na siebie uwagę cygańskim ubiorem. - I mamy orzeczenie i dopełniacz w zdaniu. Wychodzi zgrabniej i czytelniej, bez niedomówień.


dłonie zdobiły liczne pierścionki, na rękach miała przeróżne bransoletki


Ponownie błąd czasu: zdobiły (przeszły niedokonany) z miała (przeszły dokonany). Aby to odkręcić, zamieniamy konstrukcję zdania:



dłonie zdobiły liczne pierścionki, a ręce przeróżne bransoletki.


Mogła mieć około 1,50 cm wzrostu


Błąd logiczny i zapisu. Piszesz, że miała "około", po czym podajesz dokładną cyfrę, z dokładnością dwóch miejsc po przecinku! Poza tym, zapisać to należy jako: półtora metra wzostu, lub metr pięćdziesiąt wzrostu (w domyśle, centymetrów)


Z drugiej strony dworca, również z walizką, przechodziła kolejna dziewczyna.


Coś koleżance szyk w zdaniu się poprzestawiał. Z tego wynika, że dworzec miał walizkę :)



Przestawiamy na:



Z drugiej strony dworca przechodziła kolejna dziewczyna, również z walizką.




- Nie, ale możemy się poznać. Jestem Kasia – niska dziewczyna wyciągnęła dłoń w kierunku Arlety. Obydwie przywitały się.


A było ich więcej, że obydwie? Jest to całkowicie niepotrzebna wzmianka.




Obie jakby pod wpływem jakiejś siły spojrzały w stronę nadjeżdżającego autobusu.


Niby poprawnie, prawda? No to zobaczmy. Kolejność wydarzeń:



1. Spojrzały

2. W stronę

3. Nadjeżdżającego autobusu.

A ile on miał stron ? :)



Poprawny zapis:

Spojrzały w kierunku, z którego nadjeżdżał autobus


Kasia wyjęła z torebki książkę i zaczęła czytać. Arlecie ten pomysł się nie spodobał, była raczej gada-tliwa, tym bardziej w podróży i nie miała zamiaru się nudzić.
Nie ma określenia, kto był pomysłodawcą, skoro jest ocena pomysłu. Oj wiem, błąd. Wystarczy zapisać:



Arlecie te zajęcie nie przypadło do gustu...



Tutaj kończę weryfikację. Teraz kilka słów krytyki:



O stylu: Nijaki. Praktycznie nie widzę tutaj nic, poza zapisem pewnej relacji. Suche to, pozbawione emocji, nudne i bez polotu. Jest masa błędów, które powtarzają się, przez co czytanie zaczyna być drogą przez wyboje



O tekście: ponieważ nie przeczytałem całego, to ocenię to co zdołałem ogarnąć. Nic się nie dzieje, nieciekawe postaci, słaba narracja. Nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”