Od tej pory codziennie przez pięć dni w tygodniu Alicja spotykała porannych „Pasażerów Linii Numer 13” w drodze do pracy. Po pewnym czasie odruchowo już wysiadała z trzynastki na feralnym przystanku strefowym, by przejść na drugą stronę ulicy i wsiąść do tramwaju numer 24.
Każdego dnia czuła, iż mocniej wiąże się z tymi ludźmi, z którymi w większości jechała również z powrotem. Szczególnie bliski stał się jej Radek. Potrafiła przegadać z nim całą podróż, rozprawiając na rozmaite tematy. Czas ten mijał w tak błyskawicznym tempie, iż zdziwieni byli, kiedy dotarli do końca „bezpiecznej trasy”, a trzynastka zaczęła pustoszeć.
Alicję niezwykle intrygował również ów ekscentryczny staruszek – pan
Franciszek. Dowiedziała się, iż nazywają go potocznie Filozofem Dworcowym. Nie rozumiała z początku, z jakiego powodu został ochrzczony akurat „dworcowym”; wydawało jej się, że celniej byłoby, gdyby nosił tytuł Filozofa Tramwajowego. Wkrótce poznała jednak historię tego światłego człowieka, który swą mądrość zdobył w ciągu życia, a nie z podręczników.
Otóż ćwierć wieku temu, gdy stracił pracę na kopalni przez złośliwość kolegów, którzy zameldowali przełożonemu, jakoby pan Franciszek nadużywał alkoholu podczas szychty, zasilił nie tylko szeregi bezrobotnych, lecz również został samotny – odeszła od niego żona, zabierając ze sobą ich dzieci. On nie poddawał się jednak. Chwytał się różnych zajęć, najczęściej sezonowych, bardzo wycieńczających i niestety nisko płatnych. Pracował najsolidniej i najciężej, na ile pozwalały mu siły, którymi niejednokrotnie przewyższał możliwości przeciętnego człowieka. Każdy dzień był dla niego kolejną walką o chleb, o śmiesznie małe zarobki, o przetrwanie. Ludzie nie wygrywają bezustannie, toteż i pan Franciszek zaczął ponosić klęski, a to doprowadziło go do ruiny fizycznej, psychicznej oraz materialnej. Dopadły go choroby. Schudł, zmizerniał, nabawił się zapalenia płuc. Spędził dwa miesiące w szpitalu zanim wrócił do średniej formy. Potem jednak żaden pracodawca nie chciał go już zatrudnić, gdyż widząc jego marny wygląd, bali się, że nie podoła powierzonym zadaniom. Pan Franciszek został bez stałej pracy na dobre. Niebawem skończyły się skromne oszczędność, więc stał się również bezdomnym i jak każdy człowiek pozbawiony środków do życia oraz dachu nad głową, skierował się na dworzec. To był jego nowy i prawdopodobnie ostatni dom. Duma nie pozwoliła mu żebrać o pomoc w przytułkach, noclegowniach i na ulicach. Obiecał sobie, że nigdy, przenigdy nie będzie czekał z niczyjej strony na ratunek bądź wspomożenie, że choćby w najbardziej pasowej sytuacji da sobie radę sam.
Wobec tego zamieszkał na dworcu na czas nieokreślony. Kilka miesięcy później znalazł nowe hobby: wstawał bladym świtem i na piechotkę wędrował ulicami do sąsiedniego miasta, by tam wsiąść na obojętnie jakim przystanku do tramwaju linii numer 13, a ponieważ zawsze była to ta sama pora, zawsze też trafiał na te same znane już, raczej przyjazne twarze. Nigdy nie zdarzyło mu się narzekać na rzeczywistość, np. miejski zgiełk, ani na starcze dolegliwości. Trzymał się dzielnie, czasem lubił udowadniać otoczeniu swój młodzieńczy wciąż hart ducha różnymi drobnymi wyczynami. Dzięki temu utwierdzał się w przekonaniu, iż nie jest przecież taki stary, schorowany i niedołężny. Jego wielka mądrość wzięła się natomiast z życiowych doświadczeń oraz przypadków napotkanych osób, którzy z chęcią mu się zwierzali albo pragnęli zasięgnąć rady. Wbrew najniższego statusu społecznego ludzie do niego lgnęli, rozmawiali, dzielili się rozważaniami, a on miał w zwyczaju każdego wysłuchać, dokładnie przemyśleć sprawę i na następny dzień udzielać odpowiedzi lub porady. Pytania były naprawdę rozmaite. Jedni pytali w kwestiach dosyć przyziemnych, chociażby sercowych bądź rodzinnych, inni natomiast, jak gdyby zamierzali go sprawdzić albo wykpić, chcieli dowiedzieć się czegoś na temat sensu ludzkiego życia, cierpienia. Zdarzało się, iż pytający otrzymywał odpowiedź natychmiast i ku ogólnemu zaskoczeniu działo się tak zazwyczaj wtedy, gdy zapytanie zaliczało się do kategorii niełatwych i okropnie złożonych.
Upodobał sobie także wygłaszanie podczas porannego kursu trzynastką swego rodzaju homilii. Jak Chrystus opowiadał wówczas przypowieści, bywało, iż przekładał obecnym Pismo święte, które po latach prywatnych studiów znał już na pamięć. Najczęściej dzielił się jednakże swoimi osobistymi refleksjami i prowadził wyczerpujące dyskusje na ich temat.
Alicja raczej w nich nie uczestniczyła, wolała się przysłuchiwać. Aż do pewnego dnia…
Był czwartek. Nazajutrz przypadał 1 maja – święto Pracy. Alicja nie kryła przed Radkiem radości, iż czeka ją perspektywa wspaniałego długiego weekendu, podczas którego wybiera się na działkę, lecz Radek wydawał się jej podejrzanie markotny. Nie chciał wyznać jej przyczyny swego nastroju.
Nagle wcześniej niż zwykle do tramwaju wszedł Filozof. W momencie wejścia usłyszał mnóstwo głosów nierówno wymawiających słowa powitania.
Pan Franciszek ukłonił się i zajął swoje stałe miejsce. Rozpoczęła się kolejna gorąca debata, tym razem na temat głównych cnót teologicznych. Zwyczajowo zdania były podzielone: obóz pierwszy twierdził, że nadal są aktualne, drugi, iż straciły termin ważności i wartość, znowu trzeci uparcie wtrącał veto przeciw argumentom jednej oraz drugiej strony. Najcichsi w tym zaciętym sporze zostali tylko Filozof Dworcowy oraz Alicja.
Staruszek patrzył cierpliwie na kłótliwą sforę i rozglądając się zauważył
siedzącą w milczeniu Alicję, przypominającą przerażoną potwornym hałasem biedną istotkę. Filozof zajął puste miejsce za nią i zupełnie opanowanym, ciepłym głosem spytał:
- Jak pani uważa: którzy mają rację?
- Zawsze trudno mi było jednoznacznie się wypowiadać. Nie przepadam za tego typu rozmowami.
- Gdyby przyszło pani podjąć jednak taką decyzję, to za kim by się pani opowiedziała?
- Wie pan… nigdy głębiej nie zastanawiałam się nad tą sprawą… czasem wydaje mi się, że te przymioty istnieją, tzn. są w nas i krążą pomiędzy nami, częściej za to odnoszę wrażenie, iż przytrafiają się tylko ludziom nieskazitelnym, wielkodusznym lub po prostu szczęściarzom – odrzekła ciut nieśmiało, lecz szczerze. Pan Franciszek wpadł w filozoficzną zadumę, jak przystało na jego przydomek.
- Ciekawe… sądzi pani, że wyłącznie osoby praktycznie pozbawione wad oraz cieszące się sprzyjającą fortuną mają prawo wierzyć, mieć nadzieję i kochać? Przypuszczałaby pani, iż w świecie cnoty te przejawiają się nie tylko pod różną postacią, ale także odmiennie się je pojmuje? – pytał z mrożącą powagą, podnosząc głos.
- Niezupełnie o to mi chodziło…- zmieszała się Alicja, spuszczając wzrok.
- Proszę pomyśleć: czy sprawiedliwie robimy przekreślając niektórych ludzi i ich tok rozumowania, np. na skutek nędzy, w której przyszło im żyć?
- Raczej nie…
- Czemu więc tak jest? W dniu stworzenia wszyscy otrzymaliśmy te same prawa, a obecnie na to nie zważamy i samowolnie ograniczamy jedni drugich.
- Tworzy się rasa panów, którym pozostali mają usługiwać– złapała wątek Alicja. – Kształtuje się jak gdyby kolejna era hitleryzmu, teraz niestety na skalę światową.
- Widzę, że zaczyna pani rozumieć – uśmiechnął się pan Franciszek. – Wracając jednak do wiary, nadziei i miłości: czy mogę w związku z tym złożyć pani pewną propozycję?
- Słucham.
- Mianowicie chciałbym się dowiedzieć czy zechciałaby pani towarzyszyć mi w trzech porannych wycieczkach w najbliższych dniach wolnych za przystanek strefowy.
- Co?! – przeraziła się Alicja. – Zamierza pan odwiedzić dzielnicę getta?
- Jak ja nienawidzę tej nazwy – syknął jadowicie Filozof. – Nie do „dzielnicy getta”, lecz do dzielnicy następnej strefy – sprostował, akcentując wyrazy.
- Słyszałam, iż to nie najlepsze miejsce, zwłaszcza dla kobiet – przełknęła ślinę Alicja.
- Pokazałbym pani coś, czego reszta nigdy nie będzie miała szans zobaczyć i pojąć. To wcale nie jest aż tak koszmarny świat żywcem przeniesiony z filmów gangsterskich, jak określają tamten rejon ludzie z tego otoczenia. Jest tam tyle samo zła, ile tutaj, z tą różnicą, że u nas mniej się je eksponuje – szeptał.
- Wierzę, iż jest pan człowiekiem godnym zaufania, więc zgadzam się – zapadła decyzja Alicji.
- Gratuluję! Robi już pani duże postępy. Powiedziała pani „wierzę” i „godnym zaufania”, więc aktualnie istnieją dla pani te wartości – ucieszył się staruszek, a przez jego wątłą twarz przepłynęła fala żywej radości. - Zapewniam, iż dzięki tej wyprawie zmieni pani zdanie na temat aspektów naszych drogich trzech cnót – dodał z przekonaniem i oboje się roześmiali.
- Wobec tego oczekuję pani jutro o godzinie szóstej na przystanku trzynastki niedaleko domu kultury.
- Oczywiście. Zjawię się punktualnie.
* * *
- Nie spodziewałem się, iż jak na kobietę jest pani tak słowna i dokładna – powitał pochlebstwem Alicję pan Franciszek.
- Dziękuję. Mój ex-narzeczony twierdził, że zawsze musi czekać na mnie godzinami – odrzekła Alicja.
- Narzeczony panią rzucił? A to drań! Pewnie nie wie, co stracił – pocieszył ją Filozof.
Kobieta odwzajemniła się życzliwym uśmiechem, po czym podeszła do tablicy sprawdzić rozkład jazdy trzynastki w dni świąteczne.
- Bez obaw. Z pewnością motorniczy nas nie zawiedzie. Czasem podróżuję też tramwajem w niedziele i święta, ot dla rozrywki i za każdym razem przyjeżdża. Szkoda, że rzadko mam okazję natknąć się wtedy na moich znajomych z klubu „Pasażerów Linii Numer 13” – powiedział z przykrością staruszek.
Chwilę później na przystanku pojawił się oczekiwany środek transportu.
W środku siedziały tylko trzy nieznajome oraz dwóch panów z kółka emerytów rozprawiających na tematy polityczne i historyczne. Na widok Filozofa Dworcowego oraz Alicji skinęli głowami, uchylając kapeluszy.
- Dzisiaj również robi pan sobie wycieczkę, panie Franku? – zapytał jeden z mężczyzn.
- Naturalnie, lecz w święto Pracy postanowiłem zabrać do towarzystwa panią Alicję – odrzekł grzecznie.
- Gdzie się zatem wybieracie?
- Za przystanek strefowy – powiedział rezolutnie.
Dwaj emeryci wybałuszyli na niego oczy ze zgrozą.
- Pan chyba żartuje! – zadrżał starszy pan, nie dowierzając własnym uszom.
- Dobrze panowie usłyszeli – dodał najspokojniej w świecie Filozof, jakby mówił o czymś błahym.
- Pani się zgodziła na ten pomysł? Nie boi się pani? – dopytywał się jeden ze zszokowanych emerytów.
- Niespecjalnie. W końcu należy korzystać ze wszystkich życiowych sposobności i przeżyć tyle przygód, ile się da – przemówiła w podobny sposób, co Filozof.
- Nie mam pojęcia czy winszować wybitnego bohaterstwa, czy może współczuć braku rozsądku – chwycił się za głowę starszy pan.
- Jak mogą panowie bezwstydnie brukać dobre imię pani Alicji! Czuję się zbulwersowany!– zagrzmiał wzburzony pan Franciszek. Emeryci natychmiast zamilkli i nie odezwali się już ni słowem aż do końca.
Pusty tramwaj przekroczył wreszcie granicę wrogiej strefy. Alicja po raz
pierwszy miała okazję ujrzeć chuligański świat najwstydliwszej i najbardziej unikanej dzielnicy ze względu na wartość własnego zdrowia oraz życia. Kilkanaście metrów za przystankiem dało się dostrzec, tzw. zmiany w krajobrazie. Czym głębiej w ten swego rodzaju poligon, tym ulice przemieniały się w większą ruinę, typowy slums z amerykańskich filmów o murzyńskich gettach na obrzeżach wielkich metropolii. Alicja przypatrywała się temu widokowi z pogardą i ubolewaniem, śmiałością i strachem, zdumieniem i zainteresowaniem jednocześnie.
Tramwaj zapuszczał się w coraz mniej gościnne części rejonu, a ciągła
metamorfoza środowiska była tym bardziej zauważalna. Przybywało rozbitych, okradzionych, czasem nawet tlących się jeszcze samochodowych wraków oraz wszechobecnych puszek po piwie, butelek po spirytusie i wódce, różnorakich papierów, kartonów, podziurawionych opon, części ubrań, szmat i innych „atrakcyjnych” przedmiotów. Szacunkowo co dwie minuty oprócz stałych elementów, którymi byli pijacy zataczający się na chodnikach lub zbieracze złomu ciągnący swoje osobliwe wózki ze „skarbami”, pojawiały się biegnące na oślep grupki wrzeszczących ludzi lub indywidualni uciekinierzy, gonieni przez przerażające bandy obdartych, groźnych, wyjących przeraźliwie typów albo również samotnych „łowców”, którzy prowadzili wtenczas pościgi z kijami, pałkami, nożami lub potężniejszym asortymentem. Alicja nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła zestresowaną, szukającą ratunku kobietę w średnim wieku poszukiwaną przez męża z… siekierą!
Trzynastka zatrzymała się na kolejnym przystanku, których, jak zdążyła
zauważyć Alicja, nie było tu zbyt wiele. Pan Franciszek wstał i podszedł ku wyjściu. W ślady przewodnika poszła także „turystka”.
- Wiem, że tymczasowo utwierdziła się pani jedynie w przekonaniu, iż to naprawdę zakazana strefa, lecz zaraz udowodnię, że nie ma tutaj tak tragicznie – przekonywał i starał się wzmocnić Alicję Filozof.
- Rozumiem – bąknęła uczestniczka wyprawy, w rzeczywistości wcale nie pojmując.
Staruszek wyprowadził Alicję na wyludnioną w tym momencie ulicę, po czym żwawo skręcił w najbliższy, brudny zaułek. Na obdrapanych murach ruder widniały rozmaite niecenzuralne hasła i rysunki, na które samo patrzenie napawało młodą kobietę obrzydzeniem do tego miejsca.
- Każdego dnia ujrzy pani różne oblicza wiary, nadziei i miłości. Przekona się pani, że nie wszyscy tak samo interpretują te cnoty oraz że nie trzeba być w ogóle uosobieniem dobroci ani wzorem do naśladowania, by móc zaznać ich za życia, poznać ich smak – objaśniał pan Franciszek. – Pokażę tylko prawdziwy ludzki byt. Bez owijania w bawełnę, jak zwykło się powiadać. Jest pani zdecydowana?
Alicja miała niejasne wrażenie, iż słowa staruszka to przestroga lub wręcz zachęta do wycofania się, póki jest taka sposobność. W duchu obiecała sobie ostatecznie, że jeżeli pozwoliła się w to wciągnąć, musi wytrwać do końca. Udzieliła odpowiedzi krótkim i dobitnym „tak”.
- Oto wiara w krzywym zwierciadle złośliwości losu – wyszeptał uroczyście Filozof Dworcowy.
Dodane po 1 minutach:
Jeszcze raz proszę wybaczyć za akapity, tak jak poprzednio. Nie potrafię obsługiwać się nimi tak, by nie znikały w postach.
2
Ha, jestem pierwsza! Ta część podoba mi się tak samo jak poprzednia, może nawet bardziej, ale mam kilka uwag (oczywiście możesz się z nimi nie zgadzać):
"oraz przypadków napotkanych osób, którzy z chęcią mu się zwierzali albo pragnęli zasięgnąć rady." - jeżeli osób, to które z chęcią mu się zwierzały albo pragnęły...
"tworzy się rasa panów, którym pozostali mają usługiwać– złapała wątek Alicja. – Kształtuje się jak gdyby kolejna era hitleryzmu, teraz niestety na skalę światową." - wiem co chcesz tym przekazać i ogólnie wydźwięk bardzo mi się podoba, ale hitleryzm to bardzo mocne słowo? Może lepiej zamienić je na kolejne tworzenie się arystokracji? To także nawiązuje do "panów", a ma mniej zawiłe mechanizmy.
' z klubu „Pasażerów Linii Numer 13” ' może cała nazwa powinna obejmować także słowo klubu? Z "Klubu Pasażerów Linii Numer 13"? "Alicja nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła zestresowaną, szukającą ratunku kobietę w średnim wieku poszukiwaną przez męża z… siekierą! " - skąd Alicja wiedziała, że jest to mąż tej pani? To tyle moich uwag, czekam na dalszą część.
"oraz przypadków napotkanych osób, którzy z chęcią mu się zwierzali albo pragnęli zasięgnąć rady." - jeżeli osób, to które z chęcią mu się zwierzały albo pragnęły...
"tworzy się rasa panów, którym pozostali mają usługiwać– złapała wątek Alicja. – Kształtuje się jak gdyby kolejna era hitleryzmu, teraz niestety na skalę światową." - wiem co chcesz tym przekazać i ogólnie wydźwięk bardzo mi się podoba, ale hitleryzm to bardzo mocne słowo? Może lepiej zamienić je na kolejne tworzenie się arystokracji? To także nawiązuje do "panów", a ma mniej zawiłe mechanizmy.
' z klubu „Pasażerów Linii Numer 13” ' może cała nazwa powinna obejmować także słowo klubu? Z "Klubu Pasażerów Linii Numer 13"? "Alicja nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła zestresowaną, szukającą ratunku kobietę w średnim wieku poszukiwaną przez męża z… siekierą! " - skąd Alicja wiedziała, że jest to mąż tej pani? To tyle moich uwag, czekam na dalszą część.
3
To z mężem i siekierą, już wyjaśniam
Mowa pozornie zależna, tzn. opisuje narrator, ale stara się myśleć i zastanawiać jak bohater. To tak jakby domysły Alicji, ale narrator o tym opowiada. W końcu nie ma tutaj narracji pierwszoosobowej, dlatego taki zabieg był niezbędny.
Dla niezorientowanych, tutaj można dowiedzieć się więcej:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mowa_pozornie_zale%C5%BCna

Dla niezorientowanych, tutaj można dowiedzieć się więcej:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mowa_pozornie_zale%C5%BCna
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"
Woody Allen
Woody Allen
5
Zaburzona funkcja zdania... ponieważ wiedzę mógł zdobyć w ciągu życia z podręczników. Jedno nie wyklucza drugiego.Tramwajowego. Wkrótce poznała jednak historię tego światłego człowieka, który swą mądrość zdobył w ciągu życia, a nie z podręczników.
Przyznam, że nijaki jest ten fragment. Opis życia pana Franciszka wydał się przerysowany, jakbyś na siłę chciała pokazać, jak mu źle, z tym, że tego zła wcale nie widać. Następnie piszesz, że był wspaniałym człowiekiem do którego ludzie lgnęli, jednak nie potrafił zdobyć pracy - to jest dla mnie nielogiczne. Co do Franciszka jeszcze, to poświęcasz mu dużo miejsca, ale cały fragment wydaje się zlepiony z różnych myśli. Uzasadnienie podróżowania Tramwajem NR 13 też wypadło blado, albo tego nie zrozumiałem.
Piszesz tez o sprawach przyziemnych, później o "nieziemskich" ale i jedno i drugie jest z tego samego koszyka - takie małe zapętlenie mysli, ale znowu widzę w tym miejscu nachalne pakowanie sztucznych emocji. Do tego przemyślenia... są takie niedojrzałe.
Jedyny plus jest taki, że to wszystko trzyma się jakoś razem i nie rozjeżdża za bardzo.
Tekst uważam za nijaki. Ani zły, ani dobry. Średni raczej.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
6
Niebawem skończyły się skromne oszczędność
istnieją, tzn. są w nas
Skrótów nie stosujemynp. na skutek nędzy
EksnarzeczonyMój ex-narzeczony
Bardzo mi się podobało. Z dwóch względów:tzw. zmiany w krajobrazie
1. Styl. Bardzo dopracowany, łatwo mi było wyobrazić sobie wszystko, co opisywałaś. Może miejscami "unaturalniłbym" kwestie dialogowe, chociaż niektóre - czasem trochę sztywne - wypowiedzi nadawały opowiadaniu taki tajemniczy klimat, nie z tego świata.
3. Pomysł. Strasznie podoba mi się klub pasażerów trzynastki, chociaż całej fabuły nie mogę oceniać, bo nie czytałem wszystkiego.
Czytało się lekko i poczułem klimat. To dziwne, bo nie przepadam za tekstami obyczajowymi, ale lekkość stylu i bardzo fajna idea sprawiły, że przeczytałem ten fragment bez mrugnięcia okiem (a jest późno i chce mi się spać)
Trzymaj się!