Wlasna Droga

1
Napisane kilka lat temu. Nikt tego tak naprawde jeszcze nie ocenial - prosze o krytyke:)





[size=18][b]Własna droga[/b][/size]



Wieczorna ciemność coraz bardziej przechodziła w nocny mrok. Na szczęście las się już kończył; spomiędzy coraz rzadszych koron drzew ujrzał blask gwiazd. Niebo było doskonale czyste. Powietrze, lekko jeszcze wilgotne po popołudniowej ulewie, było przyjemnie orzeźwiające. Człowiek nie czuł cienia zmęczenia, chociaż szedł już bardzo długo. Nie czuł zmęczenia, ale doskonale wyczuwał nieprzyjemny zapach swojego podróżnego - czyli jedynego ubrania. Zszedł ze zbocza nad brzeg jeziora. Spokojna tafla odbijała gwiazdy i księżyc, który był już wysoko nad ziemią. Nie zatrzymując się zrzucał z siebie ubranie.

Woda wydała mu się równie ciepła jak otaczające go przed chwilą powietrze. Ta ciepła toń uspokajała go. Popłynął na środek jeziora, w miejsce, w którym widoczne było jasne odbicie księżyca. Położył się na wodzie i chłonął księżycową poświatę. Czuł się tak, jakby lewitował. W przeciwieństwie jednak do lewitacji, nie musiał skupiać umysłu. Jego głowa była w tym momencie wolna od jakichkolwiek myśli i trosk.

Po jakimś czasie otworzył oczy. Odbicie księżyca zdążyło już przewędrować bliżej brzegu, a on sam został przez wodę zniesiony w stronę głębi. Postanowił kończyć kąpiel. Płynąc w stronę brzegu zauważył, jak z pobliskich krzaków wyłania się cień. Panował mrok, woda była ciemna, a księżyc daleko. Postanowił się nie ruszać: nie powinien zostać zauważony.

Ciągle był daleko od brzegu. Skurczony cień powoli zbliżył się do jego porozrzucanych ubrań, zaraz też jakby z obrzydzeniem się cofnął i wyprostował. To był ktoś stosunkowo wysoki i szczupły. Z pewnością nie ogr ani ogrillon. Na trolla cień był za niski, zresztą trollowi nie przeszkadzałby taki zapach... To musiał być człowiek lub elf, ale elfy tak daleko na południu były niezmierną rzadkością. Człowiek w wodzie był coraz bardziej zdezorientowany. Tymczasem cień obrócił głowę w jego stronę. Człowiek nie widział twarzy, lecz czuł parę oczu wpatrzoną prosto w niego. Sam patrzył w miejsce, w którym wydawało mu się, że cień ma oczy. Niezmącona cisza i narastające napięcie zdawały się przeciągać w nieskończoność...



***



Tajemnicza postać odwróciła się w stronę jeziora i przeleciała wzrokiem po tafli. Po chwili zrobiła parę kroków naprzód. Były bezszelestne i bardzo miękkie. Mężczyzna wiedział, że postać go widzi, mimo to nawet nie drgnął. Znów kilka kroków i błysk ostrza. Przestało mu się to podobać, zwłaszcza, że jego własny oręż wciąż leżał na brzegu.

-Wręcz idealna noc na kąpiel - odezwał się dźwięczny głos, rozchodząc się echem po wodzie. Wiedział już, że ma do czynienia z przedstawicielką płci pięknej. Z tej odległości mógł także dostrzec, że nie jest tak wysoka, jak przypuszczał, a z dość drobnym ciałkiem poradziłby sobie bez większych trudności, nawet gdyby nie miał broni. Opuściły go wszelkie obawy, rozluźnił się nieco.

-Orłem to ty nie jesteś... - odezwała się znowu, a na jej twarzy pojawił się delikatny grymas, mający chyba charakter uśmiechu... Było ciemno... Zdezorientowany podążył za wzrokiem nieznajomej i ze zdziwieniem stwierdził, że stoi tuż przed nią, ze dwa metry od brzegu.

Dziewczyna znów się zaśmiała, tym razem głośniej. Odwróciła się i to był błąd. Z niezwykłą zwinnością "barbarzyńca" chwycił ją za rękę i wykręcił do tyłu. Była unieruchomiona... ale wciąż zwinna. W jednej chwili chwyciła za sztylet tkwiący za paskiem i dźgnęła go pod żebro. Lewa ręka nie była tak sprawna, jak prawa, więc zdołała go tylko drasnąć. On jednak niczym raniony zwierz zareagował bardzo gwałtownie: obrócił ją i rzucił prosto w zarośla.

Usiadł na ziemi i próbował zatamować krwotok... zranienie nie było tak lekkie, jak myślał. Krew spływała powoli, nieznośnie łaskocząc skórę. „Głupia smarkula” - pomyślał. W tej samej niemal chwili coś zaskowyczało, a z zarośli wyłonił się o wiele większy, niż można by się tego spodziewać, kształt. „Polimorf” - przemknęło człowiekowi przez głowę. Nie zdążył nawet chwycić miecza - był za daleko. Bestia rzuciła się na niego, waląc potężną łapą przez łeb. Pociekła krew, a wojownik padł ogłuszony. Wilkołak zbliżył się do swej ofiary, zlizał jej krew z czoła i czmychnął z powrotem w krzaki.

Po chwili powróciła tajemnicza postać, która - jak to kobieta - rozczulona nad losem dopiero co poznanego (nieco przelotnie zresztą) faceta, wyjęła z torby bandaże i opatrzyła rany. Nie były głębokie, więc nie było konieczności szycia. Noc zrobiła się chłodna, toteż dziewczyna nazbierała chrustu i roznieciła ogień, usiadła z boku i zaczęła przysypiać w pozycji stróża.

Barbarzyńca wkrótce się ocknął. Nie ruszając się, spojrzał w kierunku dziewczyny. Miała krótkie, nierówno obcięte, jasne włosy. Była mała, drobna, na oko dałby jej 17 lat. W dodatku poznał po uchu przebitym kolczykami, że była półelfką. "Kundel"- pomyślał - "to by się nawet zgadzało..." Nie miał ochoty wstawać. Nocne konwersacje z polimorfem mogą źle się skończyć. Najlepiej się z tym przespać... Przecież jutro też jest dzień...



***



Słońce było wysoko. Bardzo wysoko. Zbliżało się chyba południe. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał tak długo i kiedy ostatnio tak go po obudzeniu bolała głowa. Zmusił się do otworzenia oczu. Coś było nie tak. Uniósł lewą rękę odczuwając lekki ból w boku. Dotknął głowy. Była opatrzona a bandaż zasłaniał mu lewe oko. Zirytowany uniósł głowę i zerwał z niej szmatę. Pole widzenia od razu się powiększyło.

- Trochę szacunku dla cudzej pracy - usłyszał dźwięczny, choć nieco jeszcze dziecinny głos.

- To też chyba twoja robota - wskazał ranę na głowie. Usłyszał tylko prychnięcie.

W ułamku sekundy przypomniał sobie całe wczorajsze zajście. Usiadł i obrócił się w stronę dziewczyny. Siedziała na kamieniu. Była drobna. Drobniejsza, niż mu się wydawało w nocy. Jej filigranowa sylwetka stanowiła doskonały kontrast z groźnym drugim wcieleniem. Popielate, nierówno ścięte włosy niesfornie opadały jej na oczy i półelfka co chwila odgarniała je zniecierpliwionym ruchem. Miała trochę dziecinną, szczupłą twarzyczkę. Była całkiem ładna, musiał jej to przyznać. Czego można się zresztą spodziewać po półelfce? Elfy, same będąc dostojne i piękne, jeżeli już zdecydowały się zniżyć do poziomu ludzi, dobierały sobie raczej urodziwych partnerów. Wszystko to nie zmieniało jednak faktu, że smarkula haniebnie go poturbowała.

Ona również przyglądała mu się w milczeniu. Na ustach miała uśmieszek, w którym mogła być ironia, życzliwość, pogarda, zalotność i drwina, a najpewniej wszystko to na raz. Może oprócz życzliwości. „Nigdy nie ufaj kobietom” – o bolesnej prawdziwości tego zdania zdążył już się przekonać. Ale to wydarzenie było zbyt odległe, nie chciał tego pamiętać.

Odrzucił płaszcz, którym był przykryty i wstał. Na jej twarzy zauważył szerszy uśmieszek i delikatne uniesienie brwi. Bardzo szybko zrozumiał swój błąd. Znowu dał smarkuli powód do uciechy. Aby zachować jeszcze odrobinę godności, wyprostował się, odwrócił, po czym powoli, jakby się nie spiesząc, odszedł w stronę swoich porozrzucanych na ziemi ubrań i naciągnął spodnie.

- Nie przejmuj się - usłyszał za sobą drwiący głos, w którym zabrzmiała nutka dziecięcej uciechy – widziałam wszystko, co mogłoby mnie interesować już wczorajszej nocy. Nic mnie nie zainteresowało - nie zapomniała dodać.

„Wredna szczeniara” przemknęło mu przez głowę. Skończył się ubierać. Nie było czasu ani warunków do prania rzeczy. Ubranie zresztą mniej mu śmierdziało niż towarzystwo elfiego bękarta. Zdziwił się, że znalazł swoją broń na miejscu. Był przekonany, że smarkata gdzieś mu ją schowała. Nie znalazł za to swojej sakiewki. „To było do przewidzenia” pomyślał. Nie przejął się tym zbytnio. Nie było w niej sumy, o którą warto by było kłócić się z tym podlotkiem. Założył oba miecze na plecy, wsunął nóż w cholewę i dwa sztyleciki za pas. Wrócił po płaszcz, narzucił go na siebie, nie spoglądając nawet na półelfkę i zbierał się do odejścia. Nie chciał na nią patrzeć. Nie chciał, a jednak spojrzał. Odwrócił głowę i rzucił przez ramię „na razie, mam nadzieję, że już się nie spotkamy”. Odgarnął włosy na plecy i odszedł w kierunku wzgórz...



***



Patrzyła za nim, jakby chcąc dokładnie zapamiętać jego styl chodzenia, ubiór i drogę, którą podąża. Nie omieszkała przy tym chichotać i potrząsać zdobytą wcześniej sakiewką... Nie był to wielki sukces, ale po raz pierwszy udało jej się ograbić jakiegoś mięśniaka. Wychowana w mieście, swoją uwagę skupiała raczej na okradaniu bab idących na targ, które ani myślały biec za ulicznym złodziejaszkiem... „Jeszcze się spotkamy” szepnęła za nim, a był to szept iście teatralny. Miała nadzieję, że dobiegnie do uszu „Orła” .Tak go teraz nazywała... zapewne ze względu na to, co zobaczyła tamtej nocy. Domyślała się, że będzie go to drażnić, ale przecież rozdrażniony barbarzyńca to świetna zabawa. Gdy wreszcie postać znikła za horyzontem, Tissa wstała z kamienia i rozejrzała się wokoło. Nie było nic oprócz drzew i krzaków, w tym jednego połamanego... Dobrze pamiętała tamten wybryk, wciąż niekontrolowaną metamorfozę. Westchnęła głośno i poprawiła włosy. Nie zdało się to na nic, gdyż długa grzywka znów opadła jej na oczy. Klnąc nieco pod nosem podeszła do jeziora i obmyła twarz. Coś było nie tak... pociągnęła nosem... odwróciła się, ale nikogo nie było. Po chwili wahania powąchała swoje ubranie i odetchnęła z ulgą... to nie było to... Zaintrygowana obeszła całą polankę, ale nic nie znalazła. Zrezygnowana usiadła na kamieniu... to było to... tu zapach był bardziej intensywny. Idąc za smrodem natrafiła na krzaki... Coś się poruszyło. Odruchowo chwyciła za sztylet. Dobrze zrobiła, bo już w następnej chwili z zarośli wyskoczyła spora grupa dziwacznych, raczej wrogo nastawionych stworzeń. Było ich około ośmiu. Wszystkie szkaradne: przegniłe zęby, brązowa skóra i praktyczny zanik chrząstki nosowej robił prawie tak samo straszne wrażenie, jak pozlepiane włosy i poszarpane łachy. Na początku chwilę patrzyli na półelfkę, ale nie miała zamiaru przyglądać się tym szkaradztwom. W mgnieniu oka wypuściła dwa sztylety, trafiając prosto oko i nos jednego ze stworów. Trafiony wydarł się okrutnie, a Tissa, korzystając z okazji, wypuściła jeszcze dwa sztylety. Nie czekając na efekt, odwróciła się i pobiegła przed siebie, drogą którą odszedł nieznajomy. Usłyszała za sobą jedynie kolejny, rozdzierający krzyk i tupot ścigających ją nóg. Nie wyglądało to wesoło...



***



Wzgórza, które się przed nim rozciągały, były już ostatnią przeszkodą zasłaniającą miasto. Po ich przejściu pozostawało jeszcze zaledwie kilka mil gościńca. Szedł miarowym, szybkim krokiem. Chciał zdążyć przed zmierzchem. „że też musiałem stracić po drodze konia. Cholerne gobliny.” - zrzędził pod nosem - „Gdyby nie strata konia, pewnie nie spotkałbym tego smarkatego polimorfa...”

- Hej! Zaczekaj! Pomocy! - usłyszał zasapany głos, na którego brzmienie przeszedł go dreszcz obrzydzenia. Szedł dalej, nawet nie próbował się odwrócić. Wiedział, że to, co zobaczy będzie straszne.

- Ty cholerny... mógłbyś... posłuchać... czasem... potwory... - zabiegła mu drogę i stała przed nim zdyszana nie mogąc wymówić porządnego zdania.

- Tak... wszyscy faceci to potwory... - odparł sarkastycznie.

- Nie... do diabła... gonią... pomóż... - zaczerpnęła trochę powietrza i wydarła się - Ty dupku! Potwory mnie gonią! Sama nie dam im rady! Jak można tak traktować damę?

- Widzę, że masz jeszcze sporo siły. Poradzisz sobie. - ironia i sarkazm nie znikały z jego głosu.

- Odwróć się i sam zobacz, pieprzony ignorancie - złapała jego głowę i odwróciła w stronę nadbiegających stworów.

- Wilkołak nie potrafi poradzić sobie z garstką pokrak?

- Nie mogę się teraz zmienić! Czy ja muszę ci wszystko tłumaczyć? - jęknęła

Potworki zbliżały się. Można już było się im przyjrzeć. Były humanoidalne, przypominały trochę zombie, ale były od nich znacznie szybsze. Jeden z nich miał w oku i w nosie sztylety, drugiemu dwa sztylety wystawały z klatki piersiowej.

- One jeszcze żyją? - wykrzyknęła na ich widok półelfka, szczerze zdziwiona.

- Najwyraźniej. żegnam. - odwrócił się i odszedł, lecz niedaleko. Chwyciła go za ramię. Spojrzała mu w oczy. Było w jej wzroku coś, czego wcześniej nie widział - prośba. Minę miała śmiertelnie poważną.

- Nie mam już siły uciekać, sama nie dam im rady. Proszę, pomóż mi... - ostatnie zdanie prawie wyszeptała.

Obrócił się powoli, ocenił odległość. Jakieś sto metrów. Szybkim ruchem zrzucił płaszcz, wyciągnął miecze i stanął w rozkroku, lewą nogę wysunął trochę do przodu, a ciało pochylił lekko do przodu trzymając miecze równolegle do ziemi na wysokości bioder. Półelfka schowała się za nim. Stwory nadbiegły bardzo szybko. Z bliska wyglądały znacznie paskudniej. Ich brudne, rozkładające się ciała śmierdziały jeszcze bardziej niż ubranie mężczyzny. Nie zatrzymując się, zaatakowały. Kilka z nich posiadała prymitywne szable. Te biegnące jako pierwsze były nieuzbrojone, zaatakowały gołymi rękami. Dwie z tych rąk wkrótce znalazły się na ziemi. Pokraki miały wyjątkowo miękkie ciała. Trzeci stwór trafił go pięścią pod żebro. Odruchowo skulił się, co uratowało go przed następnym ciosem w głowę. Szybko pozbierał się i ciął po nogach. Pozbawiona nóg paskuda zaczęła się czołgać w jego stronę. Tymczasem dwie pozostałe, pozbawione niektórych kończyn zaatakowała półelfka. Zwinnie skakała wokół nich wywijając na wszystkie strony swoimi dwoma sztyletami. Szybko pozbawiła jednego głowy, a drugiego ostatniej ręki. Ten z uciętą głową padł na ziemię krwawiąc obficie.

- Ucinaj głowy! To powinno je wykończyć! - krzyknęła

Nadbiegło sześć następnych. Trzy miały szable. Człowiek silnym kopnięciem oderwał od tułowia głowę czołgającego się stwora i pobiegł na spotkanie kolejnym przeciwnikom po drodze pozbawiając łba pokrakę, z którą walczyła półelfka. Natychmiast otoczyły go paskudztwa z szablami. Były silne, jednak ich fechtunek pozostawiał wiele do życzenia. Unikał ich cięć bez większych problemów. Po dwóch minutach wszystkie leżały z rozpłatanymi lub uciętymi łbami, a on miał tylko niewielką ranę na przedramieniu. Dziewczynie nie szło tak dobrze. Była wyraźnie zmęczona i nie radziła sobie z trzema przeciwnikami na raz. Coraz częściej ograniczała się do samych uników. Jej ramię krwawiło zranione pazurami jednego z potworów. Człowiek zaatakował jednego z nich od tyłu. Ciął mieczem w głowę i rozpłatał całego stwora na pół. Ich ciała były aż niewiarygodnie miękkie. Obrócił się w stronę półelfki. Leżała na ziemi, a dwa pozostałe przy życiu stwory zbliżały się do niej pochylone i wściekłe. Nie zdążyły dojść do jej bezwładnego ciała. Oba padły po jednym cięciu.

- Nabieram wprawy - uśmiechnął się pod nosem wycierając miecze o ścierwo i chowając je do pochwy. Nie usłyszał odpowiedzi.

Spojrzał w stronę dziewczyny. Leżała nieruchomo. Po dokładniejszych oględzinach jej rany okazały się poważniejsze niż się spodziewał. Rana na ramieniu nadal krwawiła obficie. Musiała też silnie dostać w głowę, bo na czole pojawiła się sina plama, mocno kontrastująca z jej bladą cerą. Rozejrzał się dookoła. żadnych roślin prócz trawy i wrzosów. O ziołach nie było co myśleć. „Do miasta niedaleko” - pomyślał. Podniósł z ziemi płaszcz, oderwał kawałek i prowizorycznie opatrzył jej ranę na ramieniu, a przy okazji także swoją świeżo zranioną rękę. Resztą płaszcza szczelnie owinął półelfkę, zatknął sobie za pas jej leżące na ziemi sztylety. Zarzucił ją na ramię i podążył w stronę miasta...



***



Słońce padało na jej bladą twarz przez strzępy tak zwanych firanek. Powoli i leniwie otworzyła oczy. Sufit nie wyglądał zbyt obiecująco - zwykły, brudny, z pajęczyną w kącie. Wzdrygnęła się. Nienawidziła pająków... Aby lepiej przyjrzeć się swej nocnej siedzibie, podparła się na rękach. Podciągnięcie się ku górze nie bardzo jej wyszło. Natychmiast osunęła się na poduszkę wykrzywiwszy usta w dziwnym grymasie Spojrzała na ramię obwiązane kawałkiem przesiąkniętego skrzepłą krwią materiału. „Co za kretyn to wiązał?” - westchnęła. Przekręciła się, zsunęła nogi na podłogę i usiadła na krawędzi łóżka. Nie dość, że lewe ramię było nie do końca sprawne, to jeszcze tępy ból głowy paraliżował praktycznie każdy jej ruch...

- Normalnie jakbym miała kaca!!! - wykrzyknęła w pustkę i to jej ulżyło. Ból nieco osłabł. - No, ciekawe, czy Orzeł jeszcze gdzieś tu jest... Jeśli nie, mam nadzieję, że chociaż opłacił pokój i śniadanie - znów rzuciła do ścian.

Przez całe życie uczyła się mówić do siebie. Była męcząca i nikt nie wytrzymywał z nią długo. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Zwykła, najtańsza klita. Koło łóżka stała rozsypująca się szafka i krzesło, na którym leżał jej zwinięty płaszcz i tylko jeden sztylet... Na środku leżał but. Rozejrzała się za drugim - był pod stolikiem. Westchnęła głucho, ubrała się, zebrała resztkę swego oręża i ruszyła na dół. W całej gospodzie śmierdziało piwskiem, potem i świeżo ugotowanym śniadaniem - normalne zapachy taniej gospody. Ujrzała go. Siedział przy stoliku w kącie nad michą jajecznicy i bochenkiem chleba. W ręku dzierżył pokaźny kufel z bliżej niezidentyfikowaną cieczą...

- Witaj, Orle! - zawołała dziarskim głosem i już siedziała przy jego stoliku. Mężczyzna spojrzał w sufit i przewrócił oczyma.

- Mówiłam, że jeszcze się spotkamy... Lepszego miejsca na postój znaleźć nie mogłeś... - człowiek chciał coś powiedzieć, coś jak zwykle sarkastycznego, ale nie mógł dojść do słowa - Nie powiem... klimacik niezły, ale te pajęczyny... tu chyba rzadko sprzątają... O, jedzonko! Można się przyłączyć?”

Nie czekała na odpowiedź. W mgnieniu oka miska znalazła się w rękach złodziejki, wraz z bochenkiem chleba.

- Hej! - rozbrzmiał głos wojownika.

- Nie denerwuj się, Orle, może coś dla ciebie zostanie... eee... kopsnąłbyś trochę tego napoju...

- Chyba śnisz przeklęty gówniarzu... oddawaj! - miska znowu zmieniła właściciela - Cholerny bękart - zamruczał pod nosem. Zdawało się, że półelfce wcale to nie ubliżyło. Wciąż gadała jak najęta, co rusz sięgając do talerza „Orła”, który nie nadążał jej odpędzać.

- ...a i opatrunki mógłbyś poćwiczyć... nie za dobrze ci to idzie. W trakcie dalszych podróży z pewnością cię nauczę. Będziemy tworzyć zgrany zespół... półelfka i Orzeł...

- że niby co!? - krzyknął dziewczynie w twarz zdezorientowany nieco wojownik łapiąc ją za rękę – posłuchaj mnie uważnie, gówniarzu: idę tam, gdzie chcę i kiedy chcę... i z kim chcę. Z tobą nie chcę. Idź własną drogą i zostaw mnie w spokoju! – krzyczał coraz głośniej, a nieliczni goście gospody zaczęli im się przyglądać z bezwstydnym zainteresowaniem.

- Uuuu - skrzywiła się - Zainwestuj w miętę. To ci dobrze zrobi. - jej druga ręka wędrowała w kierunku parującej jajecznicy. - ...no a jak mamy podróżować razem, to warto by się poznać - lewa nie była tak sprawna i wkrótce dostała się podobnie jak prawa w uścisk wojownika, który przyciągnął dziewczynę do siebie, akurat jak mówiła: ”Tissa, bardzo mi miło”. Szeroki, dziecięcy uśmiech nie opuszczał jej twarzy...



***



Był akurat dzień targowy. Stragany zajmowały cały rynek niewielkiego miasteczka, jakim było Mideel. Zewsząd dobiegały okrzyki kupców zachwalających swoje towary.

- Hej, Zak! Nadal nie rozumiem, po co idziesz na jarmark, skoro nie masz pieniędzy... - ze złośliwym uśmiechem powiedziała półelfka, która nadal podążała za nim, czy tego chciał, czy nie. Znudziło mu się nawet ją odpędzać.

- Sakiewki złodziejek bywają pękate... - odwzajemnił złośliwy uśmiech.

- Taaaak... a myślisz, że ci pożyczę? - nie otrzymała odpowiedzi i dopiero wtedy zrozumiała - Hej! Oddawaj! - wydarła się

- Oko za oko...

- Grrrrr... co ty sobie wyobrażasz?

- Nic, muszę kupić nowy płaszcz...

- Kawalerze! Tak, ty z tą piękną młodą damą - rozległ się głos straganiarza - może napój miłosny? Wzbudzi pożądanie i wieczną miłość w najbardziej zatwardziałych sercach...

- Oszalałeś kretynie? Sam se to wypij. - odwarknął Zak.

- A wiesz co? Przydałoby ci się. Może byś wreszcie był miły...

- To może panienka kupi? Niedrogo, 3 sztuki srebra - nie dawał za wygraną sprzedawca.

- Dwie - zaczynała targowanie półelfka.

- Ona nie ma kasy - rzucił na odchodnym człowiek.

- Ty mi dasz - powiedziała dziewczyna, ale gdy odwróciła w jego stronę głowę, zobaczyła tylko jego plecy daleko w tłumie - Hej! Zaczekaj! Masz moją sakiewkę!

Dopadła go i objęła jego ramię, a on tylko westchnął ze zrezygnowaniem.

- Hej, partnerze? Podzielimy się po połowie, co ty na to? - zaczęła przymilnym głosikiem

- O! są płaszcze. Za ile?

- Eeee... jak dla pana, 20 miedziaków.

- Dam 10.

- Sknera - mruknęła pod nosem półelfka

- Panie, chociaż piętnaście.

- Bez słowa Zak odszedł od straganu

- Dobrze, dobrze, niech będzie te 10!

- Osiem - rzucił człowiek przez plecy

- Dobra... – po dłuższym namyśle zgodził się wyraźnie niezadowolony sprzedawca.

Mężczyzna rzucił przekupniowi osiem monet i zabrał płaszcz.

- Dziękuję.

- Ale z ciebie dupek nie dasz nawet człowiekowi zarobić!

- I tak przepłaciłem. Poza tym, co się stało z twoim przymilnym tonem?

- Właśnie! Dobrze, że mi przypomniałeś. Jak będzie z tym podziałem?

- Dam ci wszystko, jak się ode mnie odczepisz.

- No wiesz? Dopiero się poznaliśmy... - zrobiła minę skrzywdzonego szczeniaczka - ...Całą kasę? - zapytała później już bardziej rzeczowo.



***



- Tyle, ile zostało...

- Ejjj... - skrzywiła się - brakuje co najmniej 8 miedziaków. Zapewne za pokój i śniadanie też z mojej sakiewki poszło...

- Uhu... - rzucił po chwili zastanowienia - To jak będzie... bierzesz?

- No wiesz... w dzisiejszych czasach podróżowanie samotnie nie jest zbyt bezpieczne... - powiedziała słodkim głosikiem gładząc jego ramię. Nie chciała go opuszczać. Była z niej niezła kombinatorka, a potrzebowała go jako prywatnego ochroniarza..

- ... no i nie wiem, czy sobie beze mnie poradzisz. - dokończyła, a na jej twarzy pojawił się ten sam, zadziorny uśmiech - Poza tym... nie sądzisz, że do siebie pasujemy? Razem możemy wiele zdziałać....

- Nie mam ochoty opiekować się takim rozwydrzonym bachorem.

- Ejj... trochę spokojniej... jednak przydałby ci się ten afrodyzjak... Zaczekaj! Dokąd idziesz?

- Byle dalej... - odparł zrezygnowany..

- Dobra... jak coś mi do tej sakiewki dorzucisz, to się zmywam. Co proponujesz? - uśmiechnęła się zalotnie

- Może tak kopa w dupę... na rozpęd? - odwzajemnił uśmiech, bynajmniej nie zalotnie.

- Jak chcesz... - odparła skrzywdzonym dziecięcym głosem i głośno pociągnęła nosem - Będziesz tego żałował....

- Taaakk... nie wątpię. - odparł i rzucił sakiewkę w kierunku dziewczyny. Półelfka odwróciła się na pięcie.

- Chcesz tego czy nie, jeszcze się spotkamy... i to szybciej, niż myśl... - nie zdążyła dokończyć. Zza pleców usłyszała twardy, męski głos. Raczej nie był on przyjazny.

- Przepraszam, czy państwo są razem???

Oboje spojrzeli po sobie. Zanim zdążyli powiedzieć cokolwiek, sprzedawca eliksirów wyłonił się spoza pleców strażnika.

- Tak, to oni. Chcieli kupić flakonik, ale panienka nie miała pieniędzy i...

Zak spojrzał na półelfkę. Wiedział już, o co chodzi - z kieszeni jej kamizelki wystawała szyjka małej buteleczki. Nie tylko on ją dostrzegł.

- Nie nazywaj mnie panienką, ośle! - krzyknęła złodziejka

- Zamknij się- warknął Zak, a dziewczyna skuliła się - Mało mam przez ciebie kłopotów? Grrrr... piekielne gobliny..

- Jestem pewien, że sprawa się wyjaśni. - rzekł strażnik - Zechcą państwo pójść z nami ...

Cóż mogli zrobić. W eskorcie trzech rosłych mężczyzn powędrowali przez targowisko w kierunku najbliższego aresztu...



***



- I co Lissa? Jesteś z siebie dumna? - zapytał zgryźliwie Zak wychodząc z budynku, w którym mieścił się sąd.

- Tissa!

- Wszystko jedno.

Wypuścili ich dopiero po dwóch dniach. Tyle musieli czekać aż sędzia ocknie się po libacji z okazji dnia targowego i dotrze do niego, że niedawno aresztowani czekają na jego trzeźwy osąd. Sprzedawca którego półelfka okradła, okazał się wyjątkowo przejęty sprawą. Nie dość, że zażądał zapłaty za eliksir, który i tak został mu potem pewnie zwrócony, zażądał też odszkodowania za „stracony czas w dzień targowy”. Sędzia oczywiście także zażyczył sobie zapłaty za to, że musiał trzeźwieć tylko po to, żeby zawracać sobie głowę takimi głupotami. W rezultacie sakiewka półelfki nie miała już czym brzęczeć. Na dnie zostało już tylko parę miedziaków, które jakimś cudem nie wypadły, kiedy sędzia wyrzucił całą zawartość w celu podzielenia się nią z handlarzem.

- Tyle pracy na marne - westchnęła Tissa - Ale jestem głodna! Te pomyje, które dawali nam w areszcie tylko podsycały głód... Chodź, pójdziemy coś przegryźć. Zostało jeszcze troszkę kasy - powiedziała całkiem miłym tonem, którego brzmienie zastanowiło człowieka. Nie ufał jej i wiedział, że jeśli teraz przyjmie zaproszenie, ciężko będzie mu się opędzić od tego elfiego pomiotu. Jego żołądek domagał się jednak porządnej porcji porządnego jadła. W starciu rozumu z żołądkiem wygrał ten, który głośniej krzyczał.

Karczma była ciasna i duszna. Powietrze wypełniał dym z paleniska, nad którym piekł się na rożnie prosiak. Wokół paleniska porozstawiane były stoły z ławami, przy których siedziała masa drobnego hałaśliwego mieszczaństwa. Znaleźli trochę miejsca w kącie jednego ze stołów. Zamówili piwo i dwie porcje wieprzowiny. Piwo podano dość szybko. Za to na pieczeń trzeba było trochę poczekać.

- To co? Chyba jednak będziemy razem podróżować? - wznowiła drażliwy temat półelfka. Mężczyzna nic nie odpowiedział. Jego plan zakładał w pierwszej kolejności zapchanie żołądka, a dopiero potem rozwiązanie „małego” problemu, jakim był elfi bękart.

- Hej! Gdzie idziesz? - zawołała dziewczyna widząc wstającego Zaka.

- Nie mogę już nawet pójść się odlać bez ciebie? - warknął rozdrażniony.

- Dobra... nie ma co się złościć...

Po powrocie z najbliższego miejskiego zaułka, w którym mógł spokojnie załatwić swoje potrzeby, zastał na stole pieczeń. Szybko się uporali z jedzeniem. Byli piekielnie głodni. Po skończonym posiłku zauważył uśmiech triumfu na twarzy dziewczyny.

- Co znowu? - spytał lekko zaniepokojony i mocno już zniecierpliwiony.

- Nic... zastanawiam się tylko, jak ci smakowało piwo z eliksirem miłości...

- Nie smakowało. - starał się być spokojny, choć czuł narastający w nim gniew. Narastał także ból brzucha, który pojawił się podczas posiłku, a który uważał za normalny ból z powodu przejedzenia. Czuł, jakby zawartość żołądka skakała po całym brzuchu i próbowała się wydostać jakąkolwiek drogą. Wybrała najprostszą. Zak wypuścił na wolność wszystko, co zjadł przed pięcioma minutami. Ból brzucha jednak nie ustępował. Po drodze do wyjścia wymiotował jeszcze dwa razy. Złodziejka pospiesznie zapłaciła za posiłek.

Byli już daleko poza miastem, a słońce chyliło się ku zachodowi. Zakowi przeszedł ból brzucha, ale nadal miał potworne rozwolnienie. Był jednak rad. Mógł nie mieć tyle szczęścia...



***



Przez dolegliwość Zaka, dalsza wędrówka nie miała większego sensu, a że słońce już zaszło, dwójka podróżnych postanowiła rozbić obóz. W sumie była to inicjatywa Tissy, bo Zak... W jego stanie niewiele mógł powiedzieć, a już na pewno nie miał siły protestować. Tak więc rozpaliwszy ogień, ułożyli się po dwóch przeciwnych stronach ogniska. Było to spowodowane niechęcią Zaka do obecności elfiego pomiotu, i niechęcią elfiego pomiotu do obecności smrodu wydobywającego się ze spodni Zaka. Widać kolacja wciąż mu nie służyła. Ognisko zaczęło już przygasać. świerszcze coraz głośniej cykały w trawie, a księżyc wyglądał spomiędzy gałęzi drzew. Było cicho, jednak inaczej, niż zwykle. Tissa powolnym ruchem otworzyła oczy i wyjęła sztylet z cholewy buta. „Ostrożności nigdy nie za wiele” pomyślała i cichutko zagwizdała skoczną melodyjkę. Zza krzaków dobiegł podobny, nieco niższy głos, nucący ten sam motyw. Złodziejka uśmiechnęła się, spojrzała w kierunku Zaka, następnie wstała i ruszyła w stronę lasu.

- Witaj, Malutka! - odezwał się młodzieniec. Tissa rzuciła mu się na szyję.

Był wysoki, wyższy od niej o 2 i pół głowy, z długimi rudymi włosami, do tego szczupły, z delikatną młodzieńczą twarzą oszpeconą jedynie przez sporawą bliznę idącą ukośnie wzdłuż policzka. Odwzajemnił uścisk, uniósł ją do góry i pocałował w czoło.

- Wciąż traktujesz mnie jak dziecko, Gid.

- Gideon, jeśli łaska, Malutka - poprawił z uśmiechem - Jak mam cię traktować? Jesteś dzieckiem.

- Nie jestem - zasępiła się - jestem kobietą!

- Dobra, jesteś kobietą. Wolisz mieć spokój czy rację?

- Jesteś okropny. - rzuciła i odwróciła się w stronę obozowiska. Półelf podszedł do niej.

- Co to za jeden?

- Znajomy. Moja prywatna, darmowa eskorta.

- Tylko?- uśmiechnął się paskudnie

- A co myślałeś? Może, że z nim spałam!? - oburzyła się - Sra dalej niż może zobaczyć, a wali od niego na pięć metrów!

- Dobra, wierzę. Delikatny żołądek.

- Nie. - zrobiła bardzo dumną minę – dziecię... eee... kobieca złośliwość!

- Podróż nic cię nie zmieniła, jak widzę. No, ale co z twoją misją? Co masz?

Tissa spojrzała w ziemię i zrobiła minę skrzywdzonego dziecka.

- Jedynie kilka miedziaków. Miałam całą sakiewkę, ale ten cholerny sprzedawca eliksirów nasłał na nas straże i odsiedziałam dwa dni w pace. Cud że jeszcze coś zostało.

- To opóźnia nasz plan, zdajesz sobie z tego sprawę?- jego głos wciąż był ciepły i wyrozumiały mimo treści, jaką przekazywał.

- Tak, wiem, ale z Zakiem pójdzie mi łatwiej. Jak coś, to wkopię w tę sprawę i jego. On sobie poradzi, a przy okazji i mnie wyciągnie z opresji. Odrobię straty w mgnieniu oka, zobaczysz.

- Mam nadzieję. Orgerin zaczął już wokół nas węszyć. Ketsil i Taro złapani. Nie wiadomo co z nimi będzie, ale nie sypną, oni nie są z takich.

- Myślisz, że się uda?- Tissa skierowała ku niemu swoje duże oczy, w których malował się niepokój i nadzieja.

Gideon uśmiechnął się, przykucnął i objął jej głowę swoimi dłońmi.

- Musi, Malutka. Nie ma innego wyjścia. No, idź już, bo jeszcze ten twój obrońca się obudzi. Zajrzę do ciebie za parę dni. Uszy do góry. Będzie dobrze. - młodzieniec pocałował Tissę na pożegnanie. Był to przyjacielski pocałunek w czoło. Taki, jakiego złodziejka nie lubiła najbardziej.

Patrzyła jeszcze przez chwilę, jak znika za drzewami i powróciła na polankę. Ogień całkowicie zgasł. Tylko rozżarzone jeszcze drewno dawało odrobinę światła. Położyła się na swoim posłaniu. Zak wciąż zalatywał. „Byleby tylko w pobliżu była jakaś rzeka” pomyślała i z uśmiechem na twarzy oddała się bezgranicznie swojemu ulubionemu zajęciu - śnieniu.



***



Wędrowali razem już dwa tygodnie. Dolegliwości Zaka już dawno mu przeszły, a strumyk napotkany po drodze został przez niego wyjątkowo radośnie powitany. Po wymyciu i praniu czuł się znacznie lepiej, a i humor lekko mu się poprawił. Zdążył się już trochę przyzwyczaić do towarzystwa upierdliwego bękarta. Wędrowali na północ. Równie dobrze mogli zresztą wędrować na południe. Zapasy żywności szybko im się skończyły, ale zwinny bachor potrafił bez większego trudu złapać wiewiórkę lub zająca, a dzięki kulinarnym i zielarskim umiejętnościom Zaka jedli nieźle przyprawioną pieczeń prawie codziennie.

- Nieźle ci ten zając wyszedł, Orle. Nawet go za bardzo nie spaliłeś - „pochwaliła” mężczyznę półelfka

- Dzięki, trutniu. - odwzajemnił się złośliwością - Tak mi przyszło do głowy... czy przypadkiem nie wkurzyłaś ostatnio jakiegoś maga? Jakiegoś silnego maga.

- Może... a co ci do tego? - odparła opryskliwie.

- To, że mnie to naraża. Tamte stwory, z którymi walczyliśmy niedaleko Mideel... nie znam ich. Nie wiem, czym one były. Nie jestem specjalistą, nie znam wszystkich rodzajów pokrak, ale wydaje mi się, że w tamtych okolicach takich potworów nie ma...

- To teraz są!

- Albo ktoś je tam przyzwał, a żeby to zrobić, musi znać się na swoim fachu. To nie jarmarczny czarownik, co potrafi jedynie przyzwać kulę światła.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Widać było, że się waha. Las szumiał, słońce zawzięcie świeciło. Wiatru praktycznie nie było. Pełne napięcia milczenie ciągnęło się w nieskończoność. Słońce przestało na chwilę grzać, potem znowu się pokazało. Znowu się schowało i znowu pokazało. Zak, zaskoczony tak szybkim przemieszczaniem się chmur, spojrzał w górę. Krążyło nad nimi wysoko na niebie kilkanaście skrzydlatych stworzeń. Były za wysoko, aby mógł je rozpoznać. W pobliskich zaroślach coś się poruszyło. W ciągu następnych kilku sekund zostali otoczeni przez olbrzymie pająki.

- Wspaniale - mruknął pod nosem dobywając mieczy. Dziewczyna również przygotowała się do walki.

Pająki powoli zbliżały się do nich. Nagle wszystkie jak na komendę uniosły odwłoki i wypuściły pajęczyny. Zak odruchowo ciął mieczem. Nie przeciął jednak lepkiej liny. Nie mógł także odkleić od niej miecza. Dał za wygraną i wypuścił go z dłoni. Pozostał mu już tylko jeden. Półelfka natomiast została już złapana w sieci. Szarpała się w nich rozpaczliwie, coraz bardziej się zaplątując. Po chwili zastygła w bezruchu i zaczęła... rosnąć! Jej ciało się powiększało, stawało coraz bardziej muskularne i owłosione, twarz wydłużyła się i przekształciła w pysk uzbrojony masą kłów. Dłonie i stopy wzbogaciły się o pazury długości palców człowieka. Ubranie porwało się na wilkołaku momentalnie. Bestia gwałtownym ruchem wyszarpnęła się z pajęczyn i ruszyła do ataku. Skoczyła na dwa najbliżej znajdujące się pająki i nie mogąc przegryźć ich twardych pancerzy po prostu zmiażdżyła je łapami. Spod skorup wyciekła zielononiebieska ciecz. Pająków było jednak bardzo dużo. Zak dawno już leżał od szyi w dół zaplątany w kokon i bezradnie przyglądał się zaciętej walce. Wilkołak nie nadążał już wyrywać się z kolejnych zarzucanych na niego sieci, poza tym wyraźnie słabł. Wkrótce leżał już, podobnie jak człowiek, zaplątany w sieci. Mężczyźnie zrobiło się duszno i zaczęło kręcić mu się w głowie. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył, były skrzydlate stwory widziane jak przez mgłę, które uchwyciły kokony, oraz szybko malejące drzewa.

Ocknął się zakuty w kajdany w jakimś wilgotnym, zatęchłym lochu. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, stwierdził, że jest sam, w porwanej koszuli i spodniach w niewiele lepszym stanie. Pomieszczenie było małe, jakieś dwa na trzy metry, bez żadnego dopływu światła oprócz szczeliny pod drzwiami, przez którą przedostawał się lichy odblask pochodni. „Czemu ja się zgodziłem na towarzystwo tego bękarta?” przeszło mu przez myśl. Zaraz potem zrezygnowany westchnął. Jedyne, co mu pozostało, to czekać..



***



Tissa wcale nie była w lepszej sytuacji od Zaka. Nie miała komfortu celi jednoosobowej. Siedziała teraz pod ścianą, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Wokół unosił się smród gnijącego ciała, a po podłodze co rusz przebiegał szczur niewiele mniejszy od kota. Niewielu jednak śmiałków gryzoniego rodu docierało do swego celu. Półelfka z obrzydzeniem patrzyła, jak zostają pożerane przez wychudzonych więźniów. Odzwyczaiła się już od takiego jedzenia. Odkąd jako 4 letnia dziewczynka została zabrana do gildii, nie musiała już żywić się byle czym. Nic jej jednak tak nie dokuczało jak szrama na lewym przedramieniu. Jak zdążyła zauważyć, wszyscy w celi mieli jakieś opaski w tym miejscu, co ona ranę. Było jeszcze coś. Nie było wśród nich ludzi. Tissa długo obserwowała swoich współlokatorów i zauważyła, że każdy czymś się wyróżniał. Jeden był wampirem. Siedział w najciemniejszym kącie, a pozostali w miarę możliwości starali się unikać bliższych z nim kontaktów. Inna, podobnie jak półelfka, była bimorfką. Widać to było na pierwszy rzut oka, ponieważ jej metamorfoza nie przebiegała całkowicie i nawet w normalnej postaci posiadała ogon i uszy wilka. Trzeci był niehumanoidalny. Przypominał gnolla, ale mówił wspólną i miał nieco mniej bujną sierść. Była też grupka zwierzołaków, dwa elfy, krasnolud, niziołek i jakaś inna rasa, której Tissa nie znała. Osobniki były małe i włochate. Skakały po całej celi, mówiąc tylko w swoim języku. Wkrótce jednak okazało się, że nie są tak nieszkodliwe, na jakie wyglądały. Gdy jeden z więźniów zmarł, ujrzała je w akcji. Szczątki ciała latały po pomieszczeniu, a krew barwiła ściany na czerwono. Po uczcie włochate zwierzątka nieco urosły i chyba miały ochotę na deser. Na szczęście nie zdążyły go sobie zorganizować. Zaniepokojeni krzykami strażnicy zamknęli stworzenia w celi na przeciwko. Zdawało się, że nazwali je karprindami, ale Tissa nie miała co do tego pewności. Zastanawiała się tylko, co dzieje się z Zakiem. Miała lekkie wyrzuty sumienia co do jego osoby. „W końcu nie jest jednym z nas” pomyślała. „Może go puszczą. Zaprzeczy wszystkiemu, obiją go trochę i puszczą.” Półelfka posmutniała nieco. „Nie wróci po mnie...”. Poczuła jak jej gardło zaciska się. Po raz pierwszy aż tak się bała. Bała się niepewności. Współwięźniowie zdawali się patrzeć na nią jak na potencjalną ofiarę. Ich wielkie ślepia przewiercały ją na wylot, a obłąkany wzrok przerażał. Po jej policzku spłynęła pierwsza łza, a za nią następna i następna... Spływały wolno, perląc się ostatecznie na dłoniach złodziejki. Drzwi do celi otworzyły się z wielkim hukiem. Tissa nie podniosła głowy. Siedziała bez ruchu. „Pewnie kolejny więzień” pomyślała. „Prędzej czy później i tak go zobaczę...lepiej później.”

- Wstawaj - rozległo się w sali, a Tissa zrozumiała, że słowo to skierowane było właśnie do niej. Dziewczyna powoli podniosła głowę. Nie zdążyła zrobić nic więcej, ponieważ duża, żelazna ręka już wynosiła ją z celi.

Droga była dość kręta, zapewne po to, aby wycieńczony więzień nie był w stanie jej zapamiętać. Mury zamku były szare, monotonne i brudne. żadnych obrazów, herbów - nic, co mogłoby stanowić jakikolwiek punkt orientacyjny. Kiedy już wydawało się, że wędrówka nigdy się nie skończy, oczom Tissy ukazały się ogromne wrota, które natychmiast otworzyły się, a ona wylądowała na podłodze. Drzwi zamknęły się za nią. Złodziejka z trudem się podniosła, a jej oczom ukazało się coś na kształt laboratorium. Było ogromne. Pośrodku stał olbrzymi stół, a przy każdej ścianie szafki z przeróżnymi flakonami, probówkami i księgami.

- Aaaa - rozległ się dźwięczny, metaliczny, typowy magom głos - już jesteś! Wybacz, proszę, grubiaństwo moich sług, ale zapomniałem uprzedzić ich o wartości przesyłki... znaczy się ciebie. - Był złośliwy i fałszywie miły. Nawet nie próbował ukryć swej diabelskiej natury, co chyba najbardziej denerwowało Tissę. - Podejrzewam, że nie wiesz, po co tu jesteś – ciągnął swój wywód, a na jego twarzy pojawił się paskudny uśmiech - wiedz więc, że jesteś częścią mojego planu. Dość ważną częścią. Wszystkie stworzenia, które zapewne zdążyłaś już poznać, są mi potrzebne i boleję nad śmiercią każdego z nich, ale są ich przecież setki. - Podszedł do niej i złapał ją za kołnierz – No, ale oboje wiemy, o co chodzi, prawda? Nie próbuj udawać. Planujecie podbój Aaine, a potem Erilf. Chcecie zająć miejsce tamtejszych lig kupieckich, czyż nie???

Tissa zacisnęła zęby.

- A więc nie mylę się. Taro mówił jednak prawdę. Spotkała go zasłużona nagroda. Obecnie smaży się w piekle.

- Drań – wycedziła przez zęby starając się zachować resztkę dumy i odwagi.

- A jak tam rączka? Boli?

Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem, co dało mu ogromną satysfakcję.

- Pobrałem fragment twojej tkanki. Twojej i wielu innych, których już zapewne widziałaś. Zastanawiasz się po co mi to? Szykuje się kolejna wojna i to nie tylko ta, którą planujecie ze swoim bractwem. Szykuje się wojna globalna, która potrwa dość długo. Potrzebna będzie broń, ludzie, wojsko.

- Chcesz wykorzystać więźniów do walki? Wiesz, że oni nigdy się na to nie zgodzą.

- Sprytna jesteś... ale nie do końca masz rację. Otóż to, co powiedziałaś, jest bliskie prawdy, tylko, że to nie oni będą walczyć, lecz nowa rasa, usługująca ludziom. Wyhodowana z waszych tkanek i będąca na każde moje zawołanie. Ginąca za mnie i dla mnie. A jak już osiągnę swój cel, wytępię ją i wreszcie zapanuje na świecie jedna rasa... ludzka rasa! Oczywiście zostaną też elfy, krasnoludy... ale nimi zajmę się potem. W końcu nie są groźni. Przy okazji pozbędziemy się wszelkich niebezpiecznych dla ludzi potworów. Nie! Rasa potworów, przepraszam - niekontrolowanych potworów, nie może istnieć! Jesteście niebezpieczni. Mogę jednak zrobić wyjątek, jeżeli tylko zechcecie się przyłączyć do mojego planu...

- Nigdy! - rzuciła szybko. - Nie zniżymy się do twojego poziomu.

- Oj, po co tak ostro. Zastanów się. To ciekawa i... uczciwa propozycja

- Nie ma mowy!

- Nie zapominaj o nim. - mag wskazał palcem na kotarę która nagle rozsunęła się. Za nią stał Zak. Wyglądał dziwnie. Był przeraźliwie blady. Stał nieruchomo, a jego oczy zasnute były mgłą.

- On należy przecież do twojej rasy. Nie ma z nami nic wspólnego, zostaw go w spokoju. Poza tym nie znam go.

- Na pewno? - zdziwił się - Hmm... zapytajmy więc co on ma nam do powiedzenia. - mag pstryknął palcami. W tym momencie Zak potrząsnął lekko głową. Jego oczy przybrały normalny odcień a usta zaróżowiły się. Tissa z trudem zachowywała spokój, a jej gardło ponownie się zacisnęło.

Witamy z powrotem, mężny wojowniku - w głosie maga wyczuć było można kpinę...- powiedz proszę, co łączy cię z tą... ekhem... bestią?

Tissa z wahaniem spojrzała na Zaka. W jej oczach widać było lęk i żal. żal, że to się przytrafiło właśnie jej. żal, że Gideon nie pojawił się tak, jak obiecał. „A może to coś znaczy?” pomyślała. Miała nadzieję, że człowiek okaże się mądrzejszy, niż na to wygląda...



***



Zak powoli, jakby z wysiłkiem otworzył usta i po chwili je zamknął. Przełknął głośno ślinę, zakrztusił się i zacharczał. Zatoczył się i padł na kolana; zaraz po tym usiadł na ziemi i oparł się plecami o mur znajdujący się tuż za nim.

- Wody... - wyszeptał strasznym głosem. Odpowiedziało mu milczenie.

- Ponawiam pytanie: co cię łączy z obecną tu półelfką? - zapytał lekko zirytowany Orgerin.

- Z kim?

- Z tą małą dziwką! - mag denerwował się coraz bardziej.

Zak powoli uniósł głowę. Spojrzał najpierw na maga a potem na dziewczynę. Była brudna, wychudzona i prawie naga. Trzęsła się z zimna, a może ze strachu... Najpewniej z obydwu powodów. Spotkał oczyma jej oczy i mimo wyczerpania wyczytał w nich wszystko.

- Nie zadaję się z dziwkami...

Tego było już za wiele. Mag przywołał na dłoń mały piorun kulisty i cisnął nim w Zaka. Czar nie zabił mężczyzny, ale wydobył z jego piersi przeraźliwy ryk, którego nikt nie spodziewał się usłyszeć z tego zaciśniętego i ochrypłego gardła.

- Może to ci pomoże. - wycedził Orgerin - Pytam po raz ostatni: czy znasz tę sukę?

- Nie... - wyszeptał z trudem

- Straż! Zabrać go! Wtrącić do celi, niech tam zdechnie z głodu.

Dwóch strażników zawlokło go do celi. Była to ta sama ciasna klita, w której spędził ostatnie dni. Rzucili go na ziemię. Drzwi zatrzasnęły się, usłyszał szczęk klucza w zamku. „Pięknie - zgniję tu” pomyślał i zasnął. Obudziło go szturchnięcie. Otworzył oczy. Nad nim klęczał jeden ze strażników z dużym workiem. Spod kaptura wystawały długie, rude włosy.

- Obudź się, Zak!

- Co?

- Nie znasz mnie. Jestem przyjacielem Tissy, na imię mi Gideon.

- Gid...

- Gideon - powtórzył z naciskiem nieznajomy - Zaraz cię stąd wydostanę. Przynajmniej spróbuję. Masz. - wręczył mężczyźnie płaszcz. Zak z trudem wstał i przywdział płaszcz strażnika. - Połknij to - Gideon wepchał mu do ust jakieś zielsko - powinno Cię postawić na nogi.

Rzeczywiście, po piętnastu minutach człowiek odzyskał siły na tyle, by móc chodzić, nie potykając się i mówić, nie zacinając się. Wyszli z celi, kryjąc dłonie w rękawach i z opuszczonymi głowami, na wzór innych strażników.

- Niedaleko stąd trzymają Tissę. Musimy ją znaleźć - szepnął Gid, Zak tylko pokręcił głową.

światło padające przez otwarte drzwi oświetliło salę i znajdujących się w niej więźniów. Skuloną w kącie dziewczynę również.

- To ja, Gideon - wyszeptał półelf - połknij to.

- Ziele Faerie...

- Zgadza się.

- Dobrze Cię widzieć... Zak...

- Jest tutaj. Przebieraj się i idziemy.

Na półelfkę ziele podziałało znacznie szybciej i skuteczniej. Przywdziała płaszcz, wzięła pusty worek, który po nim pozostał i wyszła za dwoma mężczyznami. Szli dalej ciemnym korytarzem prowadzeni przez nowego towarzysza.

- Wiesz, jak stąd wyjść? - spytała Tissa

- Tak, ale najpierw musimy coś załatwić.

Stanęli przed dobrze jej znanymi wrotami. Półelfka nie taiła niepokoju.

- Nie martw się, Orgerina tu nie ma. Jest na jakimś zlocie czarownic. Musimy tylko zniszczyć probówki.

Weszli do środka. Gideon od razu zaczął tłuc wszystko, co znalazł na swej drodze. Zak i Tissa rozejrzeli się. W laboratorium, poza probówkami i słoikami, znajdowała się również masa zwojów, a także porozrzucana po stołach broń, zapewne magiczna. Nie namyślając się wiele, wybrali sobie uzbrojenie. Człowiek znalazł dwa doskonale wykute miecze ze zdobionymi w metalu pochwami, a półelfka kilkanaście perfekcyjnie wyważonych sztylecików i dwa długie sztylety z wygodnymi i bogato zdobionymi rękojeściami. Uzbrojeni, poszli pomóc Gideonowi w jego dziele zniszczenia. Przechodząc obok jednego ze stołów półelfka zauważyła na nich spory stos pięknie wykonanych bransolet. Zachwycona ich zdobieniem, wrzuciła jedną parę do worka obok sztyletów. Szybko uporali się z tłuczeniem wszystkiego, co szklane, a potem z paleniem zwojów. Cichaczem wymknęli się z laboratorium i poszli dalej, ku wyjściu. O dziwo nikt ich nie ścigał. Strażników mijali rzadko, a wokół panowała niezmącona cisza. Korytarz powoli przerodził się w kamienny tunel i w końcu wyszli na powietrze przez jakąś skalną szczelinę. Wschodzące słońce powitało ich słabym blaskiem. Trójka uciekinierów powitała wschodzące słońce błyszczącymi z radości oczyma.



***



Prawie nadzy i straszliwie wyczerpani dotarli wreszcie do jakiegoś miasta. Nie znali jego nazwy i nie obchodziło ich to zbytnio. Od razu zaopatrzyli się w nowe ubrania i poszli szukać gospody. Nie rozmawiali ze sobą. Ani Zak, ani Tissa nie mieli ochoty rozprawiać o Orgerinie i jego lochach, a Gideon rozumiał ich doskonale. W gospodzie wynajęli dwa pokoje. Jeden dla półelfki i jeden dla mężczyzn. Nie zwlekając poszli spać pomimo wczesnej godziny...

Tissa powoli otworzyła oczy i długo zastanawiała się, gdzie się znajduje. Dopiero po jakimś czasie przypomniały jej się wszystkie te wydarzenia, w których niedawno brała udział. Niezbyt miękkie łóżko wydało się jej królewskim łożem i nie chciała go opuszczać. Poza łóżkiem całe umeblowanie pokoiku stanowiło krzesło, na którym leżały jej rzeczy oraz brudne lustro. Leżała tak jeszcze przez jakiś czas, ale nie mogła zasną&
Jam jest częścią tej siły

która wiecznie zła pragnąc

wiecznie czyni dobro.

2
Mam wrażenie, że zakończenie było napisane raczej ze znudzenia się pisania tym tekstem. W każdym razie takie mam wrażenie. Całość niezła, były powtórzenia i literówki, ale nic strasznego. Fabuła raczej nie była zaskakująca, brat bylo jakiś nadzwyczajnych zwrotów akcji, nie licząc błyskawicznego zakończenia, ale i tak czytało się przyjemnie. Jeśli tak pisałeś kilka lat temu, jestem ciekaw jak piszesz teraz =] Ogólnie podobało mi się, z resztą lubię ten gatunek.
www.quanaadu.xt.pl

www.gothi.xt.pl

3
Porwałeś się na wielką rzecz. Bardzo rozbudowany świat przedstawiony, mnóstwo ras, stworzeń o których pierwsz raz słyszę itp. Tekst ogólnie jest całkiem dobry. Tak jak już ktos przede mna napisał, kilka drobnych błedów, nic poważnego. Ale jakoś całość nie bardzo mnie przekonuje.

To jest opowiadanie typowo fantastyczne, ale jak dla mnie za dużo tu dziwnych stworzeń, krasnoludów, elfów, magii i nie wiadomo czego jeszcze. Trochę przesadziles z tą fantastycznością. Poza tym, jak na opowiadanie, przeładowałeś tekst informacjami. Jeśli chciałbyś napisać coś dluzszego, niż to, musiałbyś te wszystkie informacje rozłożyć na większy fragment tekstu. Na początku jest spoko, zapoznajemy się z bohaterami, jest fajnie i nagle jeden z nich zamienia sie w... właściwie w co? Bo jakoś niewyraxnie to było opisane. Później z krzaków wyskakują jakieś potwory. Nie wiadomo co to za stwory, skąd się wzięły. Jest jakis opis, ale to trochę za mało. Później bohaterowie wędrują, aż tu nagle wyskakujesz z jakąś wojną międzygatunkową i strasznym, okrutnym magiem. Całkowicie coś takiego nie pasuje do całości. No i to laboratorium, pobieranie tkanek... Z tekstu wynika, ze to jest zamierzchła przeszłośc, coś jak nasze średniowiecze, więc skąd tak sie wzięły laboratoria, probówki itp.? I trochę mnie zdziwiło, dlaczego więzienie znajduje się tak blisko tych laboratoriów?

A co do głównych bohaterów, tez niewiele o nich wiadomo. Od czasu do czasu powinieneś wplatac w akcję jakieś wiadomosci o nich, same imiona i wygląd nie wystarczą.

Jakoś nie bardzo mnie przekonałeś. Językowo jest świetnie, naprawde nie ma sie do czego przyczepić, ale treść niezbyt wiarygodna.
Wierzyłem, że miłość wzniesie mnie ponad ka, tak jak skrzydła wznosza ptaka ponad wszystko, co może go zabić i zjeść.

S. King

5
Zgadzam sie z wiekszoscia krytyki Elster:) Rzeczywiscie pewne rzeczy dzieja sie w tym opowiadaniu zupelnie "od czapy". Nie zgadzam sie natomiast z uwagami co do realiow swiata totalnie nierealnego:P



Gothi tez ma sporo racji:) Zakonczenie bylo pisane prawie pol roku po napisaniu pierwszej (wiekszej) czesci i rzeczywiscie bylo nieco nastawione na zakonczenie tego, co mozna pociagnac nieco dluzej. Kto wie? Moze gdyby to rozbudowac, byloby lepiej...



Poza tym musze Cie, Gothi, rozczarowac. Mialem spora przerwe w pisaniu, totez nie sadze, zeby moj warsztat jakos wybitnie sie poprawil. Kto wie? Moze nawet sie pogorszyl...



Woland
Jam jest częścią tej siły

która wiecznie zła pragnąc

wiecznie czyni dobro.

6
Nie zgadzam sie natomiast z uwagami co do realiow swiata totalnie nierealnego:P


Nawet swiat nieralny, wymyslony i fantastyczny musi opierac sie na podstawowych prawach, azeby czytajacy nie wyniosl z niego wrazenia sztucznosci (np. zwierzeta stadne i u nas i w fantasy beda zachowywac sie dokladnie tak samo w sytuacji zagrozenia). Bylo to juz walkowane nie raz na innych forach (nawet z moimi tekstami - kiedys upieralam sie podobnie).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”