Mój debiut na tym forum. Mam nadzieję, że nie ostatni. I dopowiem, że wspomniany domek pojawi się dalej (ale to zależy od przyjęcia).
Pokój, w którym spał chłopiec, był mały. Pod ścianą stały: regał na książki i biurko, w znacznej części zagracone jakimiś zeszytami oraz podręcznikami szkolnymi. Przez jedyne okno w tym pomieszczeniu zaczęły się wkradać nieśmiało promienie słoneczne, drażniąc delikatnie powieki dziecka. Chłopak westchnął i przewrócił się na drugi bok. Ach, jak on nie chciał iść do szkoły! Ale będzie musiał. Jeśli robi się już jasno, to oznacza, że zaraz przyjdzie mama i każe mu wstawać, pakować plecak i iść się uczyć. Nie mylił się. Drzwi otworzyły się powoli i do środka zajrzała kobieta o rudych włosach. Patrzyła na swojego syna z czułością, po czym śpiewnym głosem powiedziała:
- Maksiu, wstajemy. Trzeba już ruszać do szkoły. Synku!
Westchnięcie.
- Mamo, spać mi się chce. Mogę dzisiaj nie iść do szkoły? Proooooszę! Będę...
Matka chłopca roześmiała się perliście.
- No chodź, dzisiaj będziesz mógł pójść do szkoły sam, na piechotę.
Senność momentalnie uciekła na te słowa. Dziecko zerwało się z łóżka i spojrzało na mamę z niedowierzaniem.
- Naprawdę? Pójdę sam? Nie kłamiesz? Nie bujasz? Przyrzeknij! Jeju, jak fajnie!
- Fajnie, nie fajnie, musisz wstać i się spakować – odpowiedziała mu, uśmiechając się – Zrobiłam jajecznicę. No! Idziemy!
Gdy tylko drzwi się zamknęły za kobietą, chłopiec ściągnął pidżamę i zaczął się ubierać do szkoły. Po raz pierwszy będzie mógł iść do szkoły sam! Ale super! Zawsze tata go zawoził samochodem, ale teraz wyruszy samodzielnie! Jak wszyscy jego rówieśnicy! Szybko powrzucał do plecaka książki, schował do kieszeni komórkę i po chwili siedział już przy stole, przy pachnącej jajecznicy. Sięgnął po widelec, ale jego rodzicielka położyła swoją dłoń na przegubie dziecka.
- A zęby umyte?
- Maaaaaaaamoooo!
- Szoruj!
Dwunastolatek zsunął się z krzesła i poszedł do łazienki, burcząc pod nosem. Kiedy znalazł się w przy umywalce, zerknął w lustro i uśmiechnął się. Puścił wodę i zaczął czesać ciemne włosy. Umył zęby, mrugnął piwnymi oczyma do swojego odbicia po raz ostatni i wrócił do jadalni.
- ...Tata musiał wcześniej wyjechać do pracy. Podobno trafił mu się jakiś bogaty klient i zaproponował lukratywny kontrakt – mówiła matka Rozalia do Maksa, gdy ten jadł śniadanie.
- A jak tam twój tajny projekt mamo?
Rozalia zamyśliła się. Powiedziała synowi, że zawsze, gdy w domu jest tylko ona, tworzy cudowne leki dla ludzi. Ach, jak bardzo mijała się z prawdą! Nikt z jej rodziny nie wiedział nad czym tak naprawdę siedzi całymi dniami. A wyrabiała naprawdę dziwne rzeczy. Sterydy, które miały uodpornić żołnierzy na ból i strach, dodatkowo wzmagały siłę oraz koncentrację.
- Dobrze synku. Wszystko idzie jak najlepiej. Zakładaj buty i idź do szkoły. Koledzy pewnie się niecierpliwią. Wziąłeś telefon?
- Tak mamo.
Pocałowała Maksa w czoło, a potem tylko patrzyła, jak chłopiec zmierza do szkoły. Gdy wreszcie zniknął za rokiem któregoś z wieżowców, zamknęła dom od środka i zaczęła swoje badania.
.....
- Maksymilian Drakenhof?
- Jestem proszę pani! – oznajmił dumnie chłopak parę godzin później w szkole, na jednej z ostatnich lekcji.
Ich nauczycielka doczytała listę do końca, po czym podniosła wzrok znad dziennika.
- Czy wszyscy uczniowie dokończyli lekturę „Hobbit” Tolkiena?
Klasa potwierdziła kiwnięciem głów.
- Dobrze, wobec tego zamykamy książki i wyjmujemy kartki.
Przez klasę przetoczył się jęk uczniów. Kartkówka? Cudownie. Wszyscy uczniowie uwielbiają kartkówki. Niemal tak bardzo jak szpinak.
„Jak miał nazwisko autor książki?” brzmiało pierwsze pytanie. Drugie było jeszcze gorsze. „Co to jest Gandalf? Odmień przez przypadki.”
Przez bite piętnaście minut Maksymilian męczył się nad pracą.
„Autorem „Hobbita” był Sapkowski” „Gandalf to był miecz Ciri”
W końcu nauczycielka zebrała kartki i położyła na biurku.
Do końca lekcji nie stało się nic wartego uwagi.
Po zajęciach Maks pożegnał się ze znajomymi ( a z rudowłosą Martą szczególnie miło ) i ruszył do domu. Zachodzące Słońce odbijało się w oknach wieżowców, niebo różowiało. A mama pewnie czekała już z ciepłym obiad. Pewnie ryż z wołowiną. Ach, jakie życie jest piękne! Chłopiec otworzył drzwi i wszedł na klatkę schodową. Zaczął mozolną wspinaczkę na trzecie piętro.
I nagle stanął jak wryty.
Drzwi były wyłamane. Ale dlaczego? Chłopiec poczuł straszną gulę w gardle. Złodzieje? Jego mama była w środku! Maks zdjął plecak i cicho wszedł do mieszkania. Bał się wołać rodziców. Chociaż nie, tata jeszcze nie wrócił, więc tylko jego mamusia jest zagrożona. W przedpokoju panował bałagan. Buty i kurtki leżały praktycznie wszędzie. Wkradł się po cichu do salonu. Jeszcze gorzej. Szafy, stół i krzesła były w szczątkach.
- Co to? – wyszeptał, klękając przy resztkach szafy i wyciągając spod niej zachowaną cudem probówkę z zielonkawą cieczą. Nie widział tego nigdy. Nie w tym miejscu przynajmniej. Już miał odsunąć resztę drewna, gdy uznał, że stanowczo tu coś nie gra. Cicho tu było. Za cicho. Podniósł się i poszedł do sypialni rodziców. Otworzył drzwi i zaczął wrzeszczeć. Na łóżku leżała jego matka. Poznał ją. Poznał swoją mamusię! Pomimo tych paskudnych szram na twarzy, połamanych kończyn.
- MAAAAAMOOOOOOOOO!
Brzęk. Ktoś buszował w jego pokoju. Chłopiec zwymiotował. Krzyk złości. Tupot stóp.
- Mam cię, gówniarzu!
Parę metrów przed nim stał jakiś obcy mężczyzna ubrany w skórzaną kurtę. Miał wyjątkowo paskudną mordę, w ręku trzymał zakrwawiony nóż. Nie, to niemożliwe. To się nie dzieje naprawdę...Nie...Rozległ się dźwięk syren strażackich. Bandzior ruszył w jego kierunku.
- Mamo...mamusiu – jęczał chłopiec, wyciągając telefon z kieszeni. Musiał zadzwonić na policję... Nie zdąży. Uruchomił funkcję aparatu i skierował miniaturowy obiektyw w stronę napastnika.
Pstryknęło.
Mężczyzna doskoczył do chłopca, tnąc nożem, dziecko jednak odskoczyło w bok i zaczęło biec do drzwi. Wszystko to zdawało się być tylko koszmarem...ciągle słyszał oddech bandyty. Uciekać, biec do drzwi. Syrena. Nie, już nie strażacka. Policyjna. Usłyszał przekleństwo, mężczyzna ciął go nożem i szepnął:
- Wszędzie cię znajdę!
Krew...krew....
- Będzie żył? – usłyszał jakiś głos
- Wyjdzie z tego. Rana nie była głęboka. Bardziej się boję o jego zdrowie psychiczne. – usłyszał odpowiedź - Dzieciak jest w szoku.
- Złapali tego fiuta?
- Nie, uciekł na dźwięk syren. Chłopiec miał bardzo dużo szczęścia...mniej niż jego rodzice.
Rodzice? Umysł chłopaka zaczął pracować. W domu była tylko jego matka! A tata? Czy...
- Matka zaszlachtowana – ciągnął głos - ...a ojciec wyleciał w powietrze. Samochód pułapka. Masakra, nie sądzisz?
- No. Dawno czegoś takiego nie było.
- Ma...mamo... – wyjęczał chłopiec.
Lekarze poruszyli się, widząc, że dziecko się obudziło. Jedna z pielęgniarek pochyliła się nad nim.
- Już dobrze...
- Ja chcę do mamy...proszę...
- Będzie dobrze...śpij.
- MAMA! JA CHCę DO MAMY!
Chłopiec zemdlał. W jego głowie znów rozlegał się dźwięk syren. Zemści się. Zemści okrutnie.
ROZDZIAł 1
Piętnaście lat później
Deszcz padał już od paru dni i nic nie zapowiadało zmian. Nad Warszawą, niczym zwiastun śmierci, wisiały ciemne chmury, wiatr wył między budynkami. W blokach dookoła centrum paliły się światła. Nic dziwnego. W taką pogodę ludzie wolą siedzieć w mieszkaniach i ogrzewać się przy piecykach albo rozmawiać ze znajomymi. Ale niektórzy nie mogli sobie na to pozwolić, choćby ze względu na pracę.
- Paskudna sprawa, ale i tym razem nie mamy śladów. Ktoś o to zadbał. Co mamy, Maks?
- Poza trupem?
- Tak.
- To nic nie mamy.
Westchnięcie.
- No dobra, a co wiemy na pewno o ofierze?
- Kobieta, około trzydziestki. Miała męża i trzymiesięczne dziecko. Pracowała na poczcie.
- Zawiadomiłeś najbliższych?
- Nie było potrzeby.
- Maks, cholera niech cię, ta kobieta została zamordowana! Może wyka...
- Nie było potrzeby, bo mąż z dzieckiem też są martwi.
śledczy odwrócił się plecami do mężczyzny z którym rozmawiał. Spojrzał na zwłoki. „Atrakcyjna kobieta” to była jego pierwsza myśl, gdy spojrzał na ciało „Szkoda, że martwa”. Spytał się, nie odrywając wzroku od ofiary.
- Imię i nazwisko?
- Elżbieta Gronowicz.
- Hmm. Słuchaj, czy zauważyłeś, że zabójstwa odbywają się regularnie? I zawsze ofiary miały pospolity zawód? Znaczy wiesz, nie były związane ze środowiskiem politycznym.
- Racja. Ale poza odstępem czasu między przestępstwami, nie ma nic wspólnego. Może to świr?
- Wiesz co? Raczej nie. świry zawsze zostawiają ślady. Ona wygląda jakby...No nie wiem...Umarła w biegu?
Istotnie, kobieta nie miała żadnych śladów na ciele. Jej twarz wyrażała bez wątpienia strach i przerażenie. Nogi podkulone. Zupełnie jakby się przewróciła. Ze skutkiem śmiertelnym. Prokuratorzy skończyli robić zdjęcia i dwoje ludzi zapakowało ofiarę, po czym wrzucili do karetki.
- No dobra, Maks, zjeżdżamy.
Tak więc wsiedli do wozu i ruszyli w kierunku komendy policyjnej.
Maksymilian Drakenhof zmienił się przez te piętnaście lat. Bardzo. Czarne włosy miał przycięte i zadbane. Twarz, choć wyrażała lekkie zmęczenie, była przystojna. Natomiast oczy były straszne i drapieżne. Zdarzało się, że budził się w nocy zlany potem i płakał jak dziecko. Potem brał się w garść, kładł się na drugi bok i zasypiał ponownie. W nocy bowiem wracał do niego koszmar, jaki przeżył w dzieciństwie. Nie ma nic gorszego, niż widok zwłok własnej matki, do tego tak obrobionych, że właściwie z trudem można rozpoznać rysy. Na szczęście martwego ojca nie zobaczył. Nie było na co patrzeć, gdyż samochód z jego tatą w środku wyleciał w powietrze. Odkąd skończył osiemnaście lat, ubierał się najchętniej w czarną, skórzaną kurtkę oraz sztruksowe spodnie.
Wóz policyjny zatrzymał się przed budynkiem głównym policji. Dwójka mężczyzn wysiadła na mokry chodnik. śledczy nazywał się Marcin Skrzypko. W pracy mówiono na niego skrzypek. Zabawne. Był naprawdę porządnym facetem i można było na nim polegać. Zawsze pomagał Maksowi, gdy ten czegoś potrzebował. Z wzajemnością zresztą.
- No to co, Maksie? Wbijesz się dziś do nas na imprezę? – zagadnął go Marcin, uśmiechając się – Możesz przyprowadzić tę swoją Martę.
Drakenhof uśmiechnął się lekko.
- A o której godzinie?
- Dwudziesta?
- To muszę ją tylko zapytać. Wiesz, nie mogę się jej zbytnio narzucać. Nie jesteśmy ze sobą...
- Ale chciałbyś, co? – szturchnął go po przyjacielsku w ramię – Dobra, ja się nie wtrącam. Będziesz chciał, to przyjdź. A teraz spadam, nie chce mi się moknąć. Na razie.
- Bywaj – rzucił Maksymilian, zapinając wyżej płaszcz. Zaiste, brzydka pogoda. Trzeba się zbierać. Wyjął z płaszcza kluczyki i podszedł do swojego starego Dodge Chargera. Niezły samochód, choć raczej nie na polskie ulice. Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Słuchał przez chwilę, jak krople bębnią w dach, po czym uruchomił silnik. Wyjechał z parkingu, wyjął komórkę i zadzwonił do swojej znajomej. Odpowiedziała poczta głosowa. Trudno, schował telefon. Później przydzwoni. Minął skrzyżowanie, skręcił parę razy i już był przed swoim blokiem. Jego miejsce zamieszkania było typowo warszawskie – stara, postkomunistyczna cegła. Brzydko to wyglądało. I mało tego; całości dopełniał zaniedbany, pełen chwastów park, rosnący tuż przed budynkiem. Cóz, tak wyglądał jego dom. Wszedł na klatkę schodową, wdrapał się po schodach na trzecie piętro i dotarł do swojego mieszkania. Wreszcie. Po tylu godzinach ciężkiej pracy mógł odpocząć. Zamknął za sobą drzwi, powiesił płaszcz. Rzucił na łóżko...jak dobrze...wreszcie zasłużony spokój...deszcz leje za oknem, a w mieszkaniu jest ciepło i miło. Przymknął oczy. Nagle wibracje w kieszeni przerwały mu leniuchowanie. Wyjął komórkę z kieszeni i wcisnął zieloną słuchawkę:
- Tak?
- Cześć, to ja.
- No cześć piękna – powiedział do słuchawki uśmiechając się.
śmiech.
- Cześć piękny. Co chciałeś?
- Skrzypko robi u siebie bardachę. Pozwolił mi ciebie zaprosić, więc...
- Czy pójdę z tobą? Pewnie!
- No to przyjadę po ciebie, powiedzmy, za pięć piąta. Pasuje?
- Twoi przyjaciele nie żyją, twoi rodzice nie żyją, nikt nie żyje.
- Marta? – zimny pot oblał Maksowi czoło. Co to miało u licha znaczyć?
- Umrzesz w mieście we mgle. Zabije cię twój własny strach.
Drakenhof nacisnął czerwony guzik. Cholera, jego znajoma nie robiła takich numerów. Zamknął oczy, otworzył oczy.
Syrena wyje za oknem, robi się gorąco.
Zamknął i otworzył.
Niebo za oknem robi się czerwone.
Zamknął i otworzył znów.
Szczekanie.
- Nieeeeeeeeee! – ryknął łapiąc się za głowę. To nieprawda, to nie dzieje się naprawdę. Telefon spadł na podłogę, a mężczyzna wyszarpnął pistolet. Coś buszowało w jego kuchni, słyszał sapanie. Wszystko wróciło do normy, jednak w jego umyśle ciągle wył alarm. Odgłos tłuczonego szkła.
- Kto tam!? Policja, nie ruszać się! Wyjdź z podniesionymi rękoma!
To, co wyszło nie mogło posłuchać się polecenia. Nie miało bowiem rąk, tylko cztery zakrwawione łapy. Korpus ze zdartą skórą, wredny, psi pysk pełen kłów.
- O Boże...o Boże...O kur***!
śmierdzący koszmar skoczył mu do gardła, ujadając wściekle, a w tym samym momencie Maksymilian otworzył ogień. Glock huknął, wyrzucając z siebie pierwszy pocisk. Kolejny strzał, trzeci, czwarty. Monstrum wiło się, cofało zostawiając plamy krwi na podłodze. W końcu zwaliło się ciężko z jękiem. Maks zbliżył się do niego i uklęknął ostrożnie. Paskudny widok. Nie dość, że wygląda okropnie to jeszcze śmierdzi. A ta krew...obrzydlistwo! Trzeba to gdzieś zgłosić, najlepiej do Skrzypka...Tak, to dobry pomysł. Podniósł leżący telefon, ciężko oddychając. Co to za potworność? To przecież niemożliwe. Odwrócił się od zwłok.
- Cześć Marcin – powiedział do słuchawki rozdygotanym głosem – słuchaj, mam niezły problem. Nie uwierzysz, ale...
Zerknął na bestię i zdębiał.
Nie było żadnego ciała. Tylko krew.
- Amm. Wiesz? Przyjdę z Martą. Cześć!
Rozłączył się, nie dając czasu na wypowiedzenie się komisarzowi. Pochylił się nad kałużą. Smród identyczny. żadnych śladów.
- O co tu chodzi?
...
Marta była naprawdę ładną kobietą. Błyszczące, rude włosy, niebieskie oczy, no i oczywiście figura godna podziwu. Wzrost miała niższy od Maksa; dosięgała mu do ramion. Znali się właściwie od podstawówki, Maksymilian zakochał się w niej już dawno, ale jakoś jej o tym nigdy nie wspomniał, nawet nie dał po sobie poznać. Mieszkała niedaleko. Nie więcej jak pięć, może dziesięć minut jazdy samochodem od bloku Drakenhofa. Mężczyzna podjechał po jej mieszkanie punktualnie. Już czekała na niego, ubrana w zwiewną sukienkę, zupełnie nie nadającą się na taką pogodę. Ale cóż począć? Na szczęście impreza u Marcina odbywała się w ciepłym i suchym miejscu. Przybyli prawie wszyscy koledzy obojga policjantów.
Gdy minęły dwie godziny, a goście trochę wypili, odciągnął swojego kumpla na bok i zwierzył mu się ze swoich wątpliwości:
-...a potem to ciało gdzieś wcięło. Cholera, chyba nie śniło mi się co?
- Maks, będę szczery. Dla mnie to wygląda tak, jakbyś się czegoś naćpał. Wybacz, ale po prostu nie widzę innych wyjaśnień. Ale ty nie...
- Za kogo mnie masz, co?
- No spoko, chłopie. Wyluzuj. Oddychaj głęboko i słuchaj co mówię. Już?
- Tak.
- Jesteś dobrym gliną. Zawsze spełniasz swoje obowiązki. Nigdy, niczego nie spieprzyłeś. Nie ma potworów. A twoja koleżanka, to niezła laska. Zrozumiałeś?
Maksymilian parsknął z rozbawieniem.
- Ty to umiesz uspokoić.
- Wiem. Idź, teraz będzie leciał wolny, a twoja panna zdaje się nie mieć partnera. Pogadamy potem, co?
- Jasne. Dzięki.
Marcin Skrzypko patrzył z niepokojem na odchodzącego policjanta. Chociaż może to był strach? Nie wiadomo. Maks zbliżył się do rudej kobiety, a już po chwili oboje tańczyli.
- Co cię gnębi? – spytała go szeptem.
- Nie ważne...nadepnęłaś mi na stopę...
- Maks, nie kłam. Widziałam jak rozmawiałeś z tym twoim Marcinem. Coś się stało? Znowu jakieś zabójstwo?
- Nie, nie o to chodzi. Coś mi się ubzdurało i tyle.
- Ale...
- Naprawdę, to nie było nic poważnego. Możesz mnie nie wypytywać?
- No...dobrze. Dzięki, pójdę się czegoś napić – powiedziała i podeszła do stołu z napojami.
Wyszli, gdy zegar wybił pierwszą godzinę nowego dnia.
Stary Dodge zatrzymał się przed blokiem, w którym mieszkała Marta i tu czekało ich pierwsze zaskoczenie. Budynek otoczyła policja i karetki pogotowia. Mężczyzna usłyszał jak kobieta klnie i wychodzi z samochodu. Zgasił silnik i wyszedł za nią. Oboje podeszli do taśmy, którą funkcjonariusze odgradzają zazwyczaj miejsce zbrodni.
- Hej, ty! – zawołał Maks jakiegoś policjanta, który akurat palił papierosa – Co się tu stało?
- A co cię to? – odparł bezczelnie stróż prawa – to sprawa policji. Proszę wracać do siebie.
- Ale ja tam mieszkam! – wtrąciła się dziewczyna, wskazują palcem na blok mieszkaniowy.
- No to ma pani problem. żegnam.
Kobieta już się chciała kłócić, ale Maksymilian ją odciągnął.
- Chodź. Nic nie wskórasz. Znam ten typ ludzi.
Po chwili już jechali do domu Maksa. Deszcz jak na złość się nasilił, wiatr wył. Mężczyźnie zaczęły się kleić oczy. Spać...spać...szlag, ten dzień był ciężki...byle nie przysnąć...
Pisk opon, trzask, odgłos rozlatującej się szyby.
- Aaaach! Choroba jasna! – krzyknął, łapiąc się za rozwalone czoło – Pięknie, k****, pięknie! Nic ci nie jest?
Spojrzał w bok i zaklął. Kobieta straciła przytomność. Wspaniale. Mężczyzna otworzył z trudem drzwi i wypadł na mokry asfalt. W głowie pulsował tępy ból. Sięgnął po do kieszeni w poszukiwaniu komórki. Trzeba zadzwonić pod 112. Nagle padło na niego światło reflektorów jakiegoś samochodu. Podniósł się chwiejnie i otrząsnął. Machnął ręką, krzycząc:
- Hej! Pomóżcie mi!
Z sedana, który stanął paręnaście metrów przed nimi wysiadła czwórka osób z karabinkami w dłoniach. No tak, po prostu cudownie. Wyszarpnął swojego nieodłącznego glocka i schował się za samochodem. Do jego uszu dobiegł terkot karabinków, brzęk pękającego szkła oraz odgłos przebijanego metalu.
- Przestańcie strzelać su*******! – krzyknął Maksymilian, znając z góry reakcję. Kosz na śmieci, stojący obok niego przypominał sito. Maks poczekał chwilkę, po czym wyskoczył za swojego wozu, rzucił się na bok, otwierając ogień do zbirów. Przeturlał się i schował za ławkę. Wokół jego uszu świszczały pociski. Drewno pękało na drobne wiórki. Mężczyzna wychylił się, mierząc wśród tego istnego deszczu ołowiu. Nacisnął spust i skulił się znowu. Ze ściany jakiegoś budynku posypał się kurz. Czekał znowu, mimo, iż jego schronienie było po prostu do dupy. Zaraz im się skończy amunicja...już! Zaczął biec w ich kierunku, strzelając. Rozchlapywał kałuże, rozbijał kropelki wody lecące z nieba. Wybił się do przodu, trafił jednego z nich, po czym rąbnął o asfalt. Zerwał się, cisnął bezużytecznym już pistoletem w pierwszego, drugiemu wybił kopniakiem karabinek. Podciął go i cisnął o krawężnik chodnika. Błyskawicznie ocenił sytuację. Dwóch już nie pożyje, jeden nieprzytomny. Od trzeciego dzieliła go maska wozu. Wbiegł na nią, po czym w ślizgu kopnął w podbródek bandziora.
Deszcz padał, kałuże przybrały czerwony kolor.
Policjant odwrócił się i podbiegł do Dodga. Zajrzał do środka z przerażeniem. Marta była cała we krwi. Wziął komórkę i zadzwonił po pomoc. Godzinę później siedział już w szpitalu. Było grubo po północy, zrozumiałe więc, że poza paroma pielęgniarkami nie było nikogo innego. Za brudnym oknem lał deszcz, w budynku panowała niezwykła cisza.
- Przepraszam?
Maksymilian podniósł głowę. Jedna z pracowniczek stała nad nim i patrzyła się pytająco.
- Tak?
- Kim jest dla pana tamta dziewczyna?
- Przyjaciółką. Jaki jest jej stan?
Westchnięcie.
- Bardzo ciężki. Liczne obrażenia, złamana noga. Obawiam się, że jeszcze długo będą się nią zajmować lekarze.
- Ja...dziękuję za wszystko. Napadnięto nas i...
- W porządku. Proszę odpoczywać.
Powiódł wzrokiem za odchodzącą kobietą, gdy nagle w jego kieszeni rozległy się wibracje. Wyjął podniszczoną komórkę i odebrał.
- Cześć Skrzypku, co tam?
- Co się tam u ciebie stało? Kurde, napadnięto was? Jesteście ranni?
- Marta trafiła na OIOM. Ze mną wszystko w porządku. Pozabijałem sku******.
- Miałeś więc cholernie dużo szczęścia. Mogę jakoś pomóc?
- Niestety. Chociaż nie, jakbyś mógł zajrzeć do mojego wozu, to byłbym wdzięczny.
- Ok. Na razie.
- No, do zobaczenia.
- Przyjedź do nas – rozległ się głos w komórce – Przyjedź i odnajdź. Czekamy.
- Co?! – na czole Maksa pojawiły się kropelki potu – Kto mówi?
- Woda co pole tnie, las co szepcze, a na jego skraju ludzkość rośnie. Wróć.
- Halo?! – Krzyknął, ale nic więcej już nie usłyszał.
- Słucham?
Mężczyzna spojrzał w bok. Na wózku jechał jakiś starszy mężczyzna.
- Nic, nic. To tylko...nieważne.
- Uważaj synu. Oni cię obserwują – gdy starzec to mówił, uśmiechał się w taki sposób, że po plecach policjanta przeszły ciarki. Podniósł pospiesznie i wyszedł z poczekalni. Musiał gdzieś jechać. Musiał zostawić tego starca za sobą. Musiał gdzieś wrócić.
2
Czyta się całkiem przyzwocie, chociaż kilka błędów zauważyłem, ale to Ci wytkną pewnie inni... To ma być powieść rozumiem? Moim zdaniem pokręciłeś mocno i nie wiem, czy się z tego wykaraskasz. Trudno coś więcej napisać po tak małym fragmencie, może oprócz tego jeszcze, że nie wygląda mi jakoś nadzwyczaj realistycznie ten światek policjantów. Ale może to początek, więc jakoś poukładasz sprawy...
pozdrawiam
pozdrawiam
Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy (Cyceron)
4
Sory, ale to kojarzy mi się bardziej z bajką opowiadaną w przedszkolu niż ze zdaniami w suspensie.Ach, jak on nie chciał iść do szkoły! Ale będzie musiał.
Westchnięcie.
Któż to tak wzdycha? Chłopiec? Może on chory?
Po raz pierwszy będzie mógł iść do szkoły sam! Ale super!
Wybacz, ale odechciało mi się właśnie czytać. Narrator wydaje się być na poziomie emocjonalnym przedszkolaka. Zaczyna mnie to drażnić i odstraszać od lektury.
W tym momencie przestaję czytać. Resztę tekstu tylko "omiotę" wzrokiem.A wyrabiała naprawdę dziwne rzeczy. Sterydy, które miały uodpornić żołnierzy na ból i strach, dodatkowo wzmagały siłę oraz koncentrację.
Styl według mnie wygląda jakby dotknęła go infantylizacja, niczym trąd. Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe. Przez całe opowiadanie wydaje mi się, że to tekst pisany dla dzieci. A nie przeczytałem całego. I nie przeczytam.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Była choroba, wylistowanie. Infantylna stylizacja, może mająca naśladować Goscinnego (Mikołajek) ale wykonanie nieudolne. Czemu? Za długie. Skreśl połowę, zostaw czystą treść, tylko rzeczy ważne i potrzebne dla fabuły.Pokój, w którym spał chłopiec, był mały. Pod ścianą stały: regał na książki i biurko, w znacznej części zagracone jakimiś zeszytami oraz podręcznikami szkolnymi.
Zdania za długie. Ponieważ jest za dużo tekstu w stosunku do ilości informacji musisz wybrnąć z powtórzeń, stąd: mama, kobieta, rodzicielka (sic!, to już gdzieś widziałam

Zbyt kwieciście. Młody pisarz lubi dużo tekstu, bo lubi pisać. Ale pisarz lubi mało tekstu, bo wie, że wtedy nadmiar słów nie przykrywa treści. Chodzi o przerost formy.Matka chłopca roześmiała się perliście.
A potem okaże się, że to dwunastolatek. Dwunastolatek! Bohaterowie muszą być prawdopodobni i prawdziwi psychologicznie. Możesz pisać o nieprawdopodobnych rzeczach i zdarzeniach: smokach, jednorożcach w ogrodzie, wampirach i tunelu nadprzestrzennym - ale jeśli nie ożywisz swoich postaci - to nie znajdziesz Czytelników, bo nikt Ci nie zaufa jako Autorowi i nikt nie będzie odczuwał więzi z Twoim bohaterem. Nie ma więzi, nie ma emocji? Nie ma czytania.- Naprawdę? Pójdę sam? Nie kłamiesz? Nie bujasz? Przyrzeknij! Jeju, jak fajnie!
- Fajnie, nie fajnie, musisz wstać i się spakować – odpowiedziała mu, uśmiechając się – Zrobiłam jajecznicę. No! Idziemy!
Dlaczego on myje zęby przed jedzeniem a nie po? Dlaczego ja się nad tym zastanawiam?
Sterydów nie skomentuję, zrobił to Weber. Eh...
Kurczę, dawno nie miałam dwunastu lat, ale z czego on jest taki dumny, co?- Maksymilian Drakenhof?
- Jestem proszę pani! – oznajmił dumnie chłopak
Nauczycielka raczej powiedziałaby poprawnie: Hobbita Tolkiena.Czy wszyscy uczniowie dokończyli lekturę „Hobbit” Tolkiena
Słuchaj, mam pewne podejrzenia. Albo ja jestem inteligentna inaczej, albo Twój bohater jest inteligentny inaczej, albo nauczycielka jest inteligentna inaczej albo...„Jak miał nazwisko autor książki?” brzmiało pierwsze pytanie. Drugie było jeszcze gorsze. „Co to jest Gandalf? Odmień przez przypadki.”
To miało być: a/ zabawne, b/ironiczne, c/ dowód na tezę, że ktoś z nas wyżej wymienionych jest inteligentny inaczej d/ sama nie wiem. Nie chcę wiedzieć.„Autorem „Hobbita” był Sapkowski” „Gandalf to był miecz Ciri”
( a [...] miło )
Tu: zachodzące słońce.Niepotrzebne spacje przed a i po miło.
Zachodzące Słońce
Ma dwanaście lat. O ile nie jest chory trzecie piętro to smarknięcie przez ramię a nie mozolna wspinaczka.Zaczął mozolną wspinaczkę na trzecie piętro
Ach, ten postmodernizm.Cicho tu było. Za cicho.
Dalej... no jest jakby i dynamicznie, zdania krótkie, podobały mi się te wymioty... ale żeby taki bandzior nie zabił dzieciaka, gdy ten mu zdjecie komórką robił? E, nie zalewaj, Autorze.
Nie wiem, czemu ale to zdanie rozwaliło mnie kompletnie. Nie wiem, czemu. Nie wiem, czemu.- Matka zaszlachtowana – ciągnął głos - ...a ojciec wyleciał w powietrze
Kiedyś, raz w życiu zemdlałam. Wierz mi, to stan, w którym nic się w głowie nie rozlega ani nie podejmuje żadnych decyzji i zobowiązań.Chłopiec zemdlał. W jego głowie znów rozlegał się dźwięk syren. Zemści się. Zemści okrutnie.
Nogi podkulone. Zupełnie jakby się przewróciła. Ze skutkiem śmiertelnym.
Ten kawałek jest dobry. Całkiem dobry i to całkiem serio mówię.
To z kolei jest tak słabe, że bez żalu usuń. I nawet niczym nie zamieniaj.Tak więc wsiedli do wozu i ruszyli w kierunku komendy policyjnej.
Do ponownej redakcji.Potem brał się w garść, kładł się na drugi bok i zasypiał ponownie.
Sens rozumiem, ale rozumem tego nie pojmuję. Do redakcji, użyj innego sformułowania. Więcej szacunku do zmarłej matki!widok zwłok własnej matki, do tego tak obrobionych, że właściwie z trudem można rozpoznać rysy
Zadziwiające! śmierć matki, ojca a on to puentuje ubraniem. Autorze, pisząc - mierz skalę i wagę spraw ustawianych obok siebie.Nie było na co patrzeć, gdyż samochód z jego tatą w środku wyleciał w powietrze. Odkąd skończył osiemnaście lat, ubierał się najchętniej w czarną, skórzaną kurtkę oraz sztruksowe spodnie.
Tu: Skrzypek.W pracy mówiono na niego skrzypek
Zapis dialogów u Ciebie nie jest zły, ale tu: co? - Szturchnął.co? – szturchnął
Tak by powiedział Pan John Kanadyjczyka, ale w ustach Twojego bohatera po prostu nie pasuje. Patrz, kto mówi i dostosowuj język do postaci, do jej wieku, zawodu, obycia, wykształcenia itd. To ją albo uwiarygadnia albo zarzyna w oczach Czytelnika.Zaiste, brzydka pogoda
dodge'a chargeraDodge Chargera
Po prostu wsiadł. Bez: do środka.wsiadł do środka
Przydzwoni przyjaciółce? Przydzwonić komuś to kogoś uderzyć. Przedzwonić to zadzwonić. Precyzja! I szacunek do języka. Pisarz pracuje słowem - więc tak jak każdy fachowiec musi znać swój warsztat. Znaczenie słów, wartość emocjonalną itd.Później przydzwoni
Po co taki jakby formalny styl? Jak z notatnika policjanta-półgłówka. Nie chcesz powiedzieć: dom, powiedz: jego mieszkanie. Jego meta. Znajdź coś właściwego, jesteś Autorem. Ale nie strzelaj swojemu bohaterowi w nogi.Jego miejsce zamieszkania
Hm, jakbyś powiedział: płyta to tak, ale cegła?... Blok z cegły? Hej, mamy tu jakiegoś speca od budownictwa mieszkaniowego w PRL?stara, postkomunistyczna cegła
Co tu robi średnik?I mało tego;
Niby rozumiem, ale znów: rozumem tego nie ogarniam.całości dopełniał zaniedbany, pełen chwastów park, rosnący tuż przed budynkiem
Z opisu wygląda, że przez jego dom rozumie blok z komunistycznej cegły z parkiem wyrośniętym przed klatką. Jako całość. Precyzja!Cóz, tak wyglądał jego dom.
Jako dwunastolatek mozolił się, jako policjant wdrapuje. No, cóż. Wyrobiłam sobie już opinię o jego kondycji. Słabiutka.wdrapał się po schodach na trzecie piętro
Co, nie to chciałeś powiedzieć, że jest wymoczkiem? A co? Precyzja! Opisów, określeń, faktów, na podstawie których Czytelnik wyrabia sobie opinie i poglądy na bohaterów i zdarzenia.
Po wielokropku spacja.Rzucił na łóżko...jak dobrze...
A może różową? A może brylantową? A może wcisnął kosę Webera? Nie? To pomiń oczywiste oczywistości - przez szacunek do inteligencji Czytelnika.Wyjął komórkę z kieszeni i wcisnął zieloną słuchawkę
Brak przecinków. Po no i przed uśmiechając się.- No cześć piękna – powiedział do słuchawki uśmiechając się.
Niezgrabność, po jego uśmiechu. Wywal albo jedno albo drugie.śmiech.
Wiesz, co znaczy bardacha? Sprawdź w googlach. Nie to co myślisz. Nie używaj słów, których znaczenia nie rozumiesz albo nie jesteś pewien.Skrzypko robi u siebie bardachę
A po kogo? Wywal zaimek.No to przyjadę po ciebie
Umawiał się ze Skrzypkiem na dwudziestą, a z nią za pięć piąta. Hm, wpadną sobie jeszcze na wino, spacer do parku i...
Dobra, tu stop.
Popracuj jeszcze nad tym tekstem.
Pomysł jakiś masz. Do dopracowania.
Nie epatuj tak krwią.
Moją główną sugestią jest dopracowanie, uprawdopodobnienie bohatera. Teraz jest papierowy. Nie czuję żadnej więzi, współczucia, zaciekawienia.
To grzech śmiertelny pisarza.
Trzymaj się.
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek
uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek
Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek
Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat