Manhattańskie przygody Petnanny Cz. 1 [przygoda na fakt

1
To mój debiut na forum. Proszę o komentarze i uwagi, wszystkie wezmę sobie do serca :wink:



Chciałam wkleić tekst z akapitami, ale po przeczytaniu podpowiedzi, jak należy to zrobić, spasowałam... za trudne dla mnie :cry:

Musi zatem pozostać tak, jak jest.



Jest to pierwsza część - prolog, wieloodcinkowej powieści opartej na faktach.

Jej głównymi bohaterami są zwierzęta, z którymi pracowałam w NY jako ich opiekunka. Zapraszam serdecznie :)



*****



(...) Długą drogę przebyłam, zanim moje marzenia o pracy ze zwierzętami w NY stały się możliwe. Gdy swoje szczęście miałam już w garści, realia tego zajęcia przytłoczyły mnie swoim ciężarem.

Taki scenariusz trudno było przewidzieć...




*****



W apartamencie na 59 Street i Columbus Circle w Manhattanie wielkie poruszenie.



Cały zwierzyniec oczekuje z niecierpliwością i rozdrażnieniem na wejście nowej opiekunki.

-Mogłaby już kogoś wybrać - odezwał się z wściekłością w głosie, upasiony do nieprzyzwoitości czekoladowy buldog o imieniu Carreras, sapiąc i wydając inne, nieokreślone bliżej dźwięki. - Ile ta nasza pani będzie przebierać w tych pet sitters?* To już chyba osiemnasta z kolei! - prawie wykrzyczał swoją pretensję.

Jego spora nadwaga nie wydawała się być spowodowana wyłącznie łakomstwem, górę brało również wrodzone lenistwo, dość charakterystyczne dla tej rasy oraz słabsza przemiana materii. Carrerasowi nie przeszkadzało to jednak zupełnie mawiał, że ma atletyczną budowę i był z siebie w całkowicie zadowolony.

-Niejedna przedstawicielka płci pięknej rzuca w moim kierunku tkliwe spojrzenia - chwalił się, dumny niczym paw.

-Dziwne, że jakoś nikt z nas tych zalotów nie dostrzega - naśmiewały się z niego pozostałe zwierzęta.

-Pewnie zazdrość was zżera! - oburzał się wówczas, absolutnie pewny swych racji buldog. - Na was nikt nawet wzroku nie chce zawiesić, ot i cała tajemnica! - nadymał się obrażony do żywej kości - Dość mam tego czekania! Albo w prawo, albo w lewo... coś w końcu musi się wyjaśnić!.

-A co ci tak spieszno? - odezwała się z przekąsem Prudence, patrząc na wpół otwartymi oczami w kierunku swojego współlokatora, dodając jakby od niechcenia - Ty i tak nie lubisz ruszać swojego grubego cielska na spacer, wolisz smrodzić w domu!

Miała zadziorny charakterek, uwielbiała droczyć się ze swoim kolegą buldogiem. śmieszyło ją, gdy zacietrzewiał się cały, gulgocąc wówczas jak indyk w okresie godowym. Lubiła go na swój sposób, pomimo kilku niegroźnych wad dawało się z nim żyć pod jednym dachem, i bywał zabawny...

-Ojej, czyścioszka się znalazła - odciął się Carreras - Nie dawniej jak wczoraj, sama nawaliłaś w kącie całkiem pokaźnych rozmiarów kupkę, jak na ciebie przystało oczywiście! - roześmiał się Prudence prosto w nos.

-Ty wredny gadzie! - mopsica potrząsnęła nerwowo swoją czarną kufą - Jak śmiesz mówić mi takie rzeczy? Pewnie pomyliłeś "to coś" z jakimś papierem, albo czymś w tym stylu. Mnie nauczono dobrych manier... Tym razem przesadziłeś - odpowiedziała zła jak osa.

Jednak to była prawda, wcale nie zmyślał. Zdarzało się jej nie wytrzymać i schowawszy się gdzieś w kąciku zrobić "number two", jak mawiają o kupce amerykańscy miłośnicy zwierząt. Wstydziła się tego bardzo. Zagrzebywała swój "grzeszek" tym, co tylko jej pod łapki podpadło, jednak specyficzny zapaszek nijak nie chciał się "przykryć". Jego zdradziecka woń pełzła wolniutko po ścianach w stronę sufitu, by po chwili podstępnie tą samą drogą skradać się ku ziemi, skutecznie nie dając o sobie zapomnieć! Choć nienawidziła się za to co robiła, nie do końca czuła się winna.

(...) Gdyby wyprowadzali nas częściej na spacer, nie musiałabym tak paskudnie postępować. Cóż mam jednak biedna zrobić, gdy dopada mnie taka konieczność? Zwyczajnie brzuch mi rozsadza! ...Zbulwersowane myśli kołatały jej bez litości po głowie.

Jak na psa rasy Pug, czyli popularnego mopsa, była z tych drobniejszych, trzymała "linię".

Płowa, króciutka sierść, iskrzącą się w zetknięciu z promieniami słonecznymi pomarańczowym kolorem oraz czarna, pomarszczona kufa, śmiesznie pofalowane i klapnięte niczym naleśnik uszy tego samego koloru, czyniły ją piękną w swej brzydocie. Elementem dopełniającym całości, był zakręcony fantazyjnie ogon, spoczywający sobie niewzruszenie na prostym zadku, wyglądający niczym główka od haczyków używanych do zawieszania obrazków na ścianie.

Większość mieszkańców tego niewielkiego apartamentu darzyła Prudence zasłużoną sympatią. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać, ale potrafiła też współczuć i nie wykręcała się od pomocy innym, gdy zachodziła taka potrzeba.

-Che,che - próbował ripostować buldog, ale do głosu nie dopuściła go Alexia, przepiękna suka rasy Australian Shepherd, o smutnych, zamyślonych oczach koloru wyblakłego złota.

-Ciągle się tylko kłócicie - upomniała ich - Dalibyście już spokój, trudno z wami wytrzymać!

Bardziej niż wszyscy inni potrzebowała spokoju i odpoczynku. Nikt spośród całego zwierzyńca nie domyślał się co przeszła. Była bita, szarpana, kłuto ją ostrymi narzędziami, nie wiedziała co to czułość i dobroć ze strony człowieka. Trzymano ją w ciemnej komórce, było w niej zimno i wilgotno. Zlizywała cieknącą wodę ze ścian, jej "pan" bowiem zapominał w swoim pijackim amoku nalać jej wody do miski. Zabrali ją w końcu jacyś ludzie półprzytomną, z głodu i wyziębienia. Nastały i dla niej lepsze czasy, nie nacieszyła się nimi jednak zbyt długo. Dobra pani umarła. Zostawiła testament i pokaźną sumkę na jej dożywotnie utrzymanie.

(...) Kochana pani, nie wiedziała w jakie ręce mnie oddaje, zawierzyła kłamliwym opiniom ...myślała rozgoryczona.

Nie umiała cieszyć się wolnością. Przeżywała istne katusze w chwilach stykania się ze światem zewnętrznym, bała się dosłownie wszystkiego. Przebywając od urodzenia w zamkniętej piwnicy z jednym malutkim okienkiem, śmierdzącej od nie sprzątanych przez nikogo odchodów swojej matki i rodzeństwa, pomimo wszystko czuła się w niej bezpieczna.

Matka odeszła nagle, podczas karmienia swojej gromadki, bezskutecznie próbującej wyciągnąć z niej resztki życiodajnego mleka. Miały wtedy zaledwie cztery tygodnie. Pamięta jak wtulała się w nią wraz ze swoimi siostrami i braćmi, próbując ogrzać wyziębiony brzuszek i łapki. Jednak sztywne, zimne i obce ciało matki nie było w stanie oddać dzieciom ciepła, którego od niej oczekiwały.

Dwa dni później, czwórkę z jej rodzeństwa zabrał jakiś człowiek. Mówił, że sprzedadzą się jak ciepłe bułeczki, od ręki. Ona została "wybrana", miała zastąpić swoją matkę jako piwniczny stróż i przyszła suka rodząca szczeniaki do handlu.

Otrząsając się z traumatycznych przeżyć, zwróciła błagalny wzrok w stronę mopsicy.

-No już dobrze - skruszonym głosem odezwała się Prudence - śpij sobie moja kochana, sen ci dobrze robi.

Kochała Alexie jak siostrę. Pomimo tego, że różniły się od siebie nie tylko powłoką zewnętrzną, ale i całkowicie różnym temperamentem i odbieraniem świata. A może właśnie dlatego? Jak to mówią, różnice się przyciągają.

-Dziękuję, przyjaciółko - z wdzięcznością w głosie odpowiedziała Alexia, potrząsając obolałą, opuchniętą, przednią łapą.

Ułożyła swój przesuszony i wyblakły od utrzymującego się stanu podgorączkowego lekko spiczasty nosek pomiędzy łapki, i pozwoliła zamknąć się samoistnie ciężkim od zmęczenia i bólu powiekom.

-Szczerze mówiąc, ja też już jestem ciekawy jaka będzie ta "nowa" - włączył się do rozmowy Alchemy, trójkolorowy Cavalier King Charles Spaniel, o wyjątkowo jedwabistej i lśniącej sierści - Od dawna Paulina nam ją obiecuje i ciągle przekłada termin. Jednak teraz, gdy mają z Katią wyjechać, nie mogą pozostawić nas samych na caaały tydzień.

Pozornie wyglądało na to, że jest w najlepszej kondycji z całej gromadki zwierząt zajmujących lokal przy 59 Street.

(...) Szczęściarz! ...myśleli o nim współtowarzysze niedoli... Przeżyje nas wszystkich.

-święta racja - cichutkim, słabym głosem odezwał się Handsome, pies rzadkiej i poszukiwanej rasy Glen of Imaal Terrier - One coraz gorzej o nas dbają, to niesprawiedliwe.

Odwrócił się z wielkim trudem na drugi bok, uznając rozmowę za zakończoną. Starał się nie dawać po sobie poznać jak cierpi, jednak choroba trawiła go od środka. Ból stawał się nie do zniesienia, a pomocy znikąd nie można się było doprosić.

(...) Komu na mnie zależy? ...zasępił się, robiąc jeszcze bardziej ponurą minę.

-Hej, koty... a wy nie macie nic do powiedzenia? - wtrąciła się do rozmowy Daphne, pekińczyk ze szlachetnym psim pochodzeniem.

Oddychała ciężko, widać było gołym okiem, że każde słowo przychodzi jej z trudem - Wasze lenistwo mnie przeraża, jak można być tak obojętnym, w tak ważnej chwili? Powiecie coś w końcu?!

-Powiemy, powiemy, nie denerwuj się - odezwał się ze spokojem czarny jak węgiel, wychudzony, o brzydkiej matowej sierści kot rasy "dachowiec", nazywany Negro.

-No to dawaj! - nie wytrzymał Carreras - Wiesz, że liczymy się z twoim zdaniem. Jesteś tu najstarszy, kawał życia za tobą. Jak sądzisz, co nam zafundują nasze panie?

-Mój stary, suchy i popękany nos mówi mi, że tym razem przyjdzie się nami opiekować ktoś wyjątkowy...

Miał wielki dar wyczuwania przeróżnych sytuacji. Bywało, że zaskakiwał wszystkich swoimi spostrzeżeniami i reakcjami. Kiedyś, gdy któraś z pań zostawiła zapalony słabiutki gaz, a płomyczek zrobił pyk i nagłe zagasł, Negro tak długo zawodził miau-kliwie i skakał po Paulinie, że przyszła za nim do kuchni, by sprawdzić co się stało. Uratował im wszystkim życie. Szanowały go za to nie tylko zwierzęta, cieszył się również szczególnymi względami Pauliny i Katii. Podsuwały mu smakowite kąski, dbały o niego. Może dzięki temu jeszcze żył?

-Taaaak!... Tak myślisz? - zapytał zdziwiony Alchemy, kierując powoli głowę w stronę dziewiętnastoletniego Negro - Obyś miał rację, marzą mi się zmiany na lepsze.

Yuma, zarozumiała i nieprzystępna suka rasy Japanese Chin, odzywająca się tylko w wyjątkowych sytuacjach, wtrąciła się niespodziewanie.

-Ja tam nie zamierzam się z nikim spoufalać, będą jej płacić za pracę i to jej zakichany obowiązek dbać o nas jak najlepiej.

-Ooo, księżniczka przemówiła! - Prudence nie wytrzymała i roześmiała się pogardliwie - Pan Bóg stworzył na HRABINIE!... tylko o pieniądzach zapomniał - rzuciła ciętą uwagę w stronę Yumy podniecona mopsica.

Yuma przewróciła z prawej, na lewą stronę swoją puszystą kitę, wyglądającą jak tren panny młodej i postanowiła nie wdawać się w dalsze dyskusje.

Tak naprawdę, była zupełnie inna. Wrażliwa, kochała dzieci!. One jednak pozwoliły ją oddać, nie sprzeciwiły się skutecznie rodzicom, gdy przeprowadzając się całą rodziną do innego stanu na południe Ameryki, przestała być im "po drodze". Stała się wówczas oschła, ukrywała swoje prawdziwe wnętrze, zatapiała się w marzeniach.

Piękne wspomnienia radosnych chwil wracały niczym iluzje, senne majaki zgorzchniałej, nikomu niepotrzebnej, starzejącej się psiej damy. Otrząsała się z nich każdorazowo, niczym po kąpieli.

(...) Och! Kiedy to było? Nie warto o tym myśleć! ...Była zła sama na siebie za te chwile słabości.

-Rozmawiałem z pozostałymi kotami - ogłosił donośnym głosem Negro - i jesteśmy zgodni, że powinniśmy dać tej nowej szansę. Nie zaczynajmy z nią znajomości od naszych złośliwości i dąsów. Będzie lepiej, jeżeli pokażemy się z jak najlepszej strony. Co wy na to?.

... Zwierzęta, wszystkie jak jeden mąż popadły w zadumę. Miały swoje indywidualne wyobrażenie o osobie, która będzie z nimi spędzała większość dnia, a czasami i nocy. Czy zechce przytulić, podrapać za uchem, popatrzeć czule w oczy? Czy nie będzie okazywać niechęci na widok ich ułomności?

Czekać ją będą przecież podczas pracy z nimi niekiedy zadania, które do najprzyjemniejszych nie należą. Czy da radę znosić je cierpliwie, czy zrozumie? Oby tak było, inaczej ich psi i koci żywot stanie się jeszcze trudniejszy!

Po co, na co, i dla kogo machać ogonem i wydobywać z gardła melodyjne pomruki, jeżeli one nie ucieszą, nie okażą się miłe dla ucha?.

-Może być, niech ci będzie - ugodowo pokręcił kufą pełną sierści, ale z oberwanym uchem Alchemy, przerywając przedłużającą się ciszę.

-Dzięki przyjaciele. Wiedziałem, że mogę na was liczyć! Ale... co to? Cicho, słyszycie? Chyba ktoś idzie! Tak, to ONA!

Drzwi otwierały się pomału, skrzypiąc jak zwykle. Cała zwierzęca społeczność zamarła w bezruchu.

W końcu ją zobaczyli...

Zatrzymała się w wejściu do living-room,* ogarnęła wszystko wzrokiem i stęknęła

-O Matko Boska!





* pet sitters - domowi opiekunowie zwierząt.

* living-room - pokój gościnny.



*****





Pierwszą część manhattańskich przygód Petnanny dedykuję Miriam.





Zapraszam wkrótce do części drugiej:)

2
Dobrze, zaczynamy.



Rozumiem, że chciałaś przedstwić nam bohaterów swojej opowieści, bo w końcu fragment nie traktuje o niczym innym.

Ok, nie ma sprawy - ale czyta się stanowczo za ciężko.

Większość inormacji przemycasz w dialogach, co amo w sobie nie jest błędem, ale...


-Mogłaby już kogoś wybrać - odezwał się z wściekłością w głosie, upasiony do nieprzyzwoitości czekoladowy buldog o imieniu Carreras, sapiąc i wydając inne, nieokreślone bliżej dźwięki. - Ile ta nasza pani będzie przebierać w tych pet sitters?* To już chyba osiemnasta z kolei! - prawie wykrzyczał swoją pretensję.


kwestia bohatera - dułgi, dość złożony opis - kwestia bohatera.

To przeszkadza w czytaniu.


-A co ci tak spieszno? - odezwała się z przekąsem Prudence, patrząc na wpół otwartymi oczami w kierunku swojego współlokatora, dodając jakby od niechcenia - Ty i tak nie lubisz ruszać swojego grubego cielska na spacer, wolisz smrodzić w domu!




Część informacji jest niepotrzebna czytelnikowi. Na przykład wpół otwarte oczy i kierunek, w którym patrzy.



No nie wiem... Zwracaj na to uwagę przy pisaniu kolejnych części. Czy mnie zaciekawiło... Raczej nie. Nie padło ani jedno zdanie, które wzbudziłoby mój apetyt na kolejne części.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

3
Sama konwencja zwierząt jako bohaterów mnie nieco odpycha. Nie mam nic przeciwko czworonogom, wręcz przeciwnie - dzieła takie jak "Lessie" czy "Czarny książę" jako nieliczne skruszyły moje nieczułe serducho. Niestety, to co nam prezentujesz jest na poziomie filmów, które co niedzielę lecą na Polsacie, a tego bardzo, ale to bardzo nie lubię.



Ze spraw technicznych:


-Niejedna przedstawicielka płci pięknej rzuca w moim kierunku tkliwe spojrzenia - chwalił się, dumny niczym paw.

-Dziwne, że jakoś nikt z nas tych zalotów nie dostrzega - naśmiewały się z niego pozostałe zwierzęta.

-Pewnie zazdrość was zżera! - oburzał się wówczas, absolutnie pewny swych racji buldog. - Na was nikt nawet wzroku nie chce zawiesić, ot i cała tajemnica! - nadymał się obrażony do żywej kości - Dość mam tego czekania! Albo w prawo, albo w lewo... coś w końcu musi się wyjaśnić!.
Początek dialogu to jakby kwestia narratora, który przytacza tu słowa buldoga, by pokazać pewnego jego cechy. Koniec dialogu z kolei pokazuje, że cała ta rozmowa działa się w czasie trwania akcji, co jest niemałą konsternacją.



W dziwaczny sposób przedstawiasz bohaterów. Jakby stali w kolejce i każdy miał swoje pięć minut, by opowiedzieć całą swoją historię. Takie nagromadzenie informacji o przeszłości to kęs ciężki do strawienia.



Rozumiem, że chcesz pisać o tym, co Cię spotkało i Ci się spodobało. A zwierzaki naprawdę są wspaniałymi istotami. Może dlatego umieszczanie ich w takich przygodach trochę im urąga? Może są stworzone do bycia czymś więcej niż bohaterami opowieści, w których pies gada z kotem?

Nie podobało mi się.

4
Ja, zanim przeczytam, mam pytanie do autorki:


W apartamencie na 59 Street i Columbus Circle w Manhattanie wielkie poruszenie.


Czy Ty kiedykolwiek byłaś w tym miejscu? W Nowym Jorku, w Ameryce?
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Witajcie :)



Choc prolog mojej powiesci nie przypadl Wam do gustu, dziekuje bardzo za komentarze.

Na poczatek odpowiem Martinius. Tak, mieszkam od pieciu lat w NY i zajmowalam sie profesjonalnie opieka nad zwierzetami. Obecnie jestem na przymusowej rencie, dlatego od jakiegos czasu pisze o mojej pracy ze zwierzetami. To jakby alternatywa dla bezczynnosci...



W odpowiedzi dla Alana :) Nawet przez mysl mi nie przeszlo, zeby mierzyc tak wysoko i probowac porownywac sie do tworcow Lessi, czy Czarnego Ksiecia, to nie ten poziom.

Jak zauwazyles zapewne, jest to prolog. Pomyslalam sobie, ze najlepiej bedzie, gdy zwierzeta z ktorymi pracowalam, przedstawia sie same, swoim jezykiem, wlasna mowa.

Mieszanie sie narracji z dialogami w czasie terazniejszym jest moze troche nietypowym zapisem, ale w tym konkretnym przypadku inny zapis nie byl mozliwy.

Najbardziej zdziwilo mnie to, ze zarzucasz mi malostkowosc, tak jakby pisanie na temat zwierzat bylo czyms zlym, choc chwile wczesniej piszesz, ze niektore z tego typu opowiesci wzruszyly Twoje serducho. Nie oczekuje oczywiscie, ze tak bedzie w tym przypadku, gdziez bym smiala, ale chyba zbyt szybko wyrokujesz pewne rzeczy, to dopiero pierwsza czesc :D Dziekuje bardzo za twoje uwagi, wszystkie przemysle dokladnie i wezme pod uwage piszac kolejne czesci.



Hej Lasic:) Z pewnoscia masz troche racji, ze moj sposob zapisu jest troche "staromodny", czyli rozny, od dzisiejszego. Walcze z tym, ale bedac starej daty, mam tendencje do rozbudowanych zdan, do wtracania opisow w dialogu. Jest to faktycznie ciut przyciezkawe, nie mniej jednak, gdyby kazdy pisal tym samym stylem, to byloby nudno :wink: Staram sie, i jestem na dobrej drodze do tego, by pisac krotsze, bardziej tresciwe zdania:)

Przykro mi, ze prolog nie zachecil Cie do przeczytania kolejnych cześci. Moze moje inne opowiadanie bardziej Ci sie spodoba :?:

Pozdrawiam Was serdecznie :D

6
Po przeczytaniu: styl nie jest zły. Tekst wyważony i składny, tylko temat w ogóle mnie nie ruszył, wobec czego do treści się nie ustosunkuję.


... Zwierzęta, wszystkie jak jeden mąż popadły w zadumę


W tym kontekście "mąż" nie może zostać użyty. "Jak jeden mąż" odnosi się nie do męża tego związkowego, ale do "męża stanu" - człowieka, który walczy za ojczyznę i takie tam pierdoły :) Więcj jak zwierzaczki mogły wyrwać sie do walki?:)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron