Przypadek L. J. Olifanth'a (piguła psychiatryczna)

1
(chciałem zmierzyć się z taką trochę reportażową formą. Może to okazja do czegoś większego? na razie wrzucam taką dość krótka "pigułę". Mam nadzieję, ze Wam sie spodoba. Zapraszam.)









- Wywiad z pacjentem nazywanym Stokrotką. Prowadzący – doktor Lee Gappa, godzina 10.45, 17 września 1984 roku. Dzień dobry, Stokrotko

- Dzień dobry panu.

- Czy mogę nagrywać naszą rozmowę?

- Tak.

- Opowiedz mi o szybowcach.

- Są niebieskie, proszę pana. Jasno niebieskie. Kołyszą się na niebie w mojej głowie i wyglądają tak, jakby wisiały w powietrzu. Szybują jednak wysoko, dlatego wszyscy myślą, że kłamię.

- Kto tak myśli, Stokrotko?

- Wszyscy. Pan także.

- Skąd wiesz, co myślę.

- Umiem patrzeć w ludzkie głowy.

- Powiedz mi zatem, co myśli pan Czerwone Spodnie.

- Pan Czerwone Spodnie boi się. Bardzo się boi jednego z pielęgniarzy, który jeździ pomarańczowym vanem.

- Boi się pana Osła?

- Tak.

- Stokrotko… czy potrafisz sprawić, żeby pan Czerwone Spodnie przestał się bać?

- Czy pan tego chce?

- Tak.

- Potrafię.

- Czy zrobisz krzywdę panu z pomarańczowym vanem?

- Pan Osioł zasłużył na śmierć.

- Nie wolno zabijać ludzi, Stokrotko.

- Mnie dano takie prawo.

- Kto ci je dał?

- Małpa w mojej głowie, panie doktorze.



żeby przybliżyć historię Leonard’a James’a Olifanth’a trzeba by cofnąć się do jego narodzin. Właściwie do niejasnych i niepełnych relacji z kronik kościelnych i ustnych przekazów osób, którzy w mniejszy lub większy sposób byli z rodziną Olifanth’ów skoligaceni. Dlatego też sprawosdanie to, choć poprzedzone mozolną pracą sztabu specjalistów od drzew genealogicznych, nie może być traktowane jako źródło idealnie wiarygodne.

L. J. Olifanth urodził się w rodzinie robotniczej jako szóste dziecko. Data jego urodzin nie została zarejestrowana, przyszedł na świat najprawdopodobniej nagle, w domu gdzieś pomiędzy 1954 a 1957 rokiem. Poród przyjmował ojciec Leonarda, Francis, który ponoć nie ufał lekarzom. Miał doświadczenie w oprawianiu skór i patroszeniu zwierząt, mógł więc mieć wiec podstawową wiedzę, jak przyjąć poród. Jak każde swoje dziecko, wychowywał syna w domu, nie ufając szkołom. Dziwne, że przez tak długi okres zdołał ukryć przed odpowiednimi władzami i organizacjami obecność rodziny, która nie umie pisać i czytać. Kiedy L. J. przekroczył dziesięć lat życia, nie udało się odnaleźć już żadnych wzmianek o jego rodzinie.

Najprawdopodobniej został wyrzucony z domu. Dziwne, ponieważ jego ojciec był ponoć człowiekiem bardzo przywiązanym do rodziny i, pomimo surowych poglądów i zasad, także bardzo kochającym swoje dzieci. Istnieje pewien zapis sporządzony przez świadka pewnego wstrząsającego zdarzenia, który brzmi:

„Podczas wycieczki krajoznawczej z dziećmi klasy trzeciej i czwartej, zauważyłem zaniedbanego chłopca w wielu lat około dziesięciu. Wyglądał na chorego. Zapytałem, czy nie potrzebuje pomocy. Kiedy odwrócił się do mnie, okazało się, że usta i zęby ma umazane we krwi, a na ubraniu miał pełno ptasich piór. Chłopiec zdawał się być nieobecny, ale próbował coś artykułować dziwnym językiem. W ręku trzymał resztki gołębia. Kiedy zająłem się wychowankami, chłopiec uciekł. Wezwałem policję, jednak nie umiałem wskazać kierunku, w którym chłopiec pobiegł.”

To nota z osobistego dziennika John’a Fuller’a, nauczyciela języka angielskiego z jednej ze szkół publicznych w Nowym Jorku, który latem 1966 roku wyszedł z dziećmi popatrzeć na Statułę Wolności. Wiele źródeł wskazuje, ze właśnie zjedzenie gołębia przez Leonard’a spowodowało wyrzucenie go z domu.

Nie wiadomo, co działo się z nim przez następne dwa lata.

W styczniu 1969 roku znaleziono go, umierającego na klatce schodowej kamienicy przy Szóstej alei. Był nieprzytomny przez dwa tygodnie, ale udało się uratować mu życie. Chłopak stracił jednak dwa palce prawej stopy, które musiano amputować wskutek odmrożeń. Do końca życie nie pozbył się też bladożółtego koloru cery.

Kiedy się ocknął, nie potrafił używać języka angielskiego. Nie potrafił pisać, choć całkiem nieźle szło mu rysowanie prostych rzeczy. Szybko się uczył. W ciągu roku umiał już się normalnie porozumiewać. Zaczął nawet pisać. Lekarze jednak nie mieli wątpliwości, ze chłopiec jest umysłowo głęboko upośledzony. Zatrzymano go w Szpitalu świętego Miłosierdzia Bożego, który stał się jego domem na następne dwanaście lat. Wszystkie próby wywiadu lekarskiego zaraz po przyjęciu Leonarda, kończyły się fiaskiem i lekarze, chcąc nie chcąc, przestali traktować w końcu L. J. Olifanth’a jako pacjenta kwalifikującego się do wyleczenia. Oto kilka stenogramów, które zachowały się w archiwach szpitalnych:



„12 stycznia 1970 roku. Doktor prowadząca - Melissa Bauman. Pacjent - Leonard James Olifanth.

Dr Melissa Bauman: Jak sie nazywasz?

Leonard James Olifanth: Leo Jams Olifant, prosz… pani…

M. B.: Gdzie są twoi rodzice, Leo? Opowiedz, co pamiętasz?

L. J. O.: miała pani… mnie… akwarellle…

M. B.: Oczywiście. Przyniosłam. Proszę. Co nam dziś narysujesz, Leo?

L. J. O.: Namaluję pani… głowę… ma pani… diabła w domu!”



„23 sierpnia 1970 roku. Doktor prowadząca – Melissa Bauman. Pacjent - Leonard James Olifanth.

M. B.: Witaj, Leonardzie. Lubisz ptaki?

L. J. O.: Bardzo. Lubię jak lecą po niebie. Patrzeć lubię i rysować.

M. B.: A lubisz siostrę Isobel?

L. J. O.: Bardzo ją lubię, proszę pani.

M. B.: To dlaczego zrobiłeś jej krzywdę, Leonardzie?

L. J. O.: To nie ja…

M. B.: Nie kłam. Zdarłeś z niej ubranie, a szpilką do włosów…

L. J. O.: To nie ja!!! Nie ja!!! Niech panie przestanie!!! To nie ja!!!”



„1 stycznia 1972 roku. Doktor prowadzaca – Melissa Bauman. Pacjent – Leonard James Olifanth.”

L. J. O.: Jestem na panią zły…

M. B.: Dlaczego?

L. J. O.: Nie powiem, bo się zbudzi.

M. B.: Ale teraz śpi, prawda?

L. J. O.: Tak. Chcę, żeby spała.

M. B.: Często się budzi?

L. J. O.: Nie. Ale jak otwiera oczy, to zaczyna gryźć mnie od zewnątrz, proszę pani. To boli w środku. Jakbym cały zaczynał boleć. I ona chce, żeby wszystkim tak bolało.

M. B.: Nie umiesz jej poskromić, Leonardzie?

L. J. O.: Jeszcze nie. Ale wiem jak to zrobić. Potrzebuję… potrzebuję…

M. B.: Powoli, Leonardzie. ćwiczyliśmy już to. Potrzebujesz pomo…

L. J. O.: …pomocy. Potrzebuję pomocy, proszę pani.

M. B.: Czyjej?

L. J. O.: Pani pomocy potrzebuję. Tylko pani może mi pomóc…

M. B.: świetnie. Zapamiętałeś. To dobrze. Widzę, że jesteśmy na dobrej drodze. Popatrz, co ci przyniosłam.

L. J. O.: To samolot? Jest mój?!

M. B.: Tak. Proszę. Dokładnie to model szybowca, Leonardzie. To taki samolot, który leci bez silnika.

L. J. O.: Jest przepiękny. Dziękuję, proszę pani.

M. B.: Schowam go do depozytu, jak wszystkie prezenty ode mnie. Tam będą bezpieczne. A jak wyzdrowiejesz całkiem, to dostaniesz wielki worek z prezentami!”



W 1982 roku szpital zlikwidowano. Zdrowszych pacjentów odesłano do domów, a Leonard’a i jeszcze kilkunastu ciężko chorych pacjentów przeniesiono do hospicjum dla ubogich przy Alei Waszyngtona. Ośrodek zasłynął w latach osiemdziesiątych nielegalnymi badaniami prowadzonymi przez armię amerykańską. Przypadek L. J. Olifanth’a był świetną pożywką dla wojskowych. To tam nadano mu przydomek Stokrotka, ale częściej szeptano o nim „ten, który jada gołębie”. Tam też nauczył się nazywać otoczenie i ludzi własnymi określeniami. Nie faszerowano go lekami i nie traktowano elektrowstrząsami. Obserwowano. Stał się symulatorem do szkolenia psychologów i psychiatrów. Podczas ostatniej, legalnej inspekcji służby zdrowia, znaleziono go wycieńczonego z głodu. Miał przywiązaną skórzanym pasem tylko jedną rękę, choć bez problemu mógł ją odwiązać. W drugiej ściskał namalowany akwarelami obrazek szybowca. Oto zapis jego ostatniej rozmowy z psychiatrą:



"- Wywiad z pacjentem nazywanym Stokrotką. Prowadzący – doktor Lee Gappa, godzina 10.45, 22 września 1984 roku. Dzień dobry, Stokrotko.

- Dzień dobry, panu.

- Pozwolisz, że znów będę nagrywał naszą rozmowę.

- Tak.

- Opowiedz mi o szybowcu, który tak pięknie udało ci się namalować.

- On leci, choć nikt mi nie wierzy. Wszystkim wydaje się, że stoi w miejscu, a on wciąż leci.

- Ja ci wierzę, Stokrotko.

- Nie wiem, czy pan mi wierzy. Wiem, że pan jest najmilszy z tych, którzy ze mną rozmawiali o szybowcach.

- Dlaczego zrobiłeś krzywdę panu w pomarańczowym vanie?

- Chciał pan, żeby pan Czerwone Spodnie przestał się bać.

- Ale pan Czerwone Spodnie nie żyje od dwóch miesięcy, Stokrotko.

- Nieprawda, proszę pana. Pan tego nie widzi, ale ja widzę doskonale. Codziennie widzę jak idzie przez korytarz. Obserwuję go przez okno tamtych drzwi. Nawet teraz, kiedy pan patrzy na mnie, on stoi w tych drzwiach i macha do mnie. Gdyby głos dochodził przez te dźwiękoszczelne wejście, nie usłyszałby pan słowa „dziękuję”, które mi powiedział.

- Zabiłeś pana w pomarańczowym vanie.

- Jak? Nie wypuszczacie mnie przecież.

- Umiesz to robić, ale jeszcze nie wiemy, jak.

- …dano mi takie prawo.

- Kto ci je dał, Stokrotko?!

- Mówiłem już panu. Dzikie zwierzę, które we mnie siedzi.

- Dlaczego?

- To małpa. Jej proszę pytać. Obiecał mi pan akwarele, panie doktorze."



Dwanaście dni później, L. J. Olifanth umarł
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

2
Dzień dobry, Stokrotko
myślniczka zabrakło <jak dotarła do końca też nie było tam myślniczka - to może tak ma być? >
mógł więc mieć wiec podstawową wiedzę,
:)


Istnieje pewien zapis sporządzony przez świadka pewnego

zęby ma umazane we krwi
umazane krwią


Do końca życie nie pozbył

W ciągu roku umiał już się normalnie porozumiewać.
jeśli miał więcej niż 6 lat to tylko kodem 1 klasowym = nie umiał składać zdań.<czepia się :*>



Tylko to wyłapałam na razie :P



Nie rozumiem za bardzo. Ale to nie jest ważne. Gdzieś chyba przecinków brakowało i tam, gdzie ten wychowawca opisuje, że spotkali chłopca było trochę powtórzeń ale znowu... tekst jest spójny i ja jestem ponownie na tak(choć nie aż tak jak przy Krajobrazie czy Powrocie czy Panu Johnie). Choć wolałabym coś więcej rozumieć. Bokiem: postacie jak zwykle boskie! Chyba to mnie się najbardziej u ciebie podobuje! Zawsze masz genialne postacie i ta spójność! Ja raczej nie mam ci nic więcej do powiedzenia :P



Pozdrawiam serdecznie i ściskam ;)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

Re: Przypadek L. J. Olifanth'a (piguła psychiatryczna)

3
kanadyjczyk pisze:- Są niebieskie, proszę pana. Jasno niebieskie
Jasnoniebieskie

http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629465


żeby przybliżyć historię Leonard’a James’a Olifanth’a trzeba by cofnąć się do jego narodzin.
Leonarda Jamesa Olifantha, przecinek.

Jak nazwisko kończy się spółgłoską, nie trzeba apostrofu stawiać.


ustnych przekazów osób, którzy w mniejszy lub większy sposób byli z rodziną Olifanth’ów skoligaceni.
Osób, które, Olifanthów


Dlatego też sprawosdanie to
Bez jaj ;) Sprawozdanie




Kiedy L. J. przekroczył dziesięć lat życia
Jakoś tak nie bardzo... Już lepiej "Kiedy L.J. ukończył dziesiąty rok życia"


„Podczas wycieczki krajoznawczej z dziećmi klasy trzeciej i czwartej, zauważyłem zaniedbanego chłopca w wielu lat około dziesięciu.
Tamten przecinek po "czwartej" jest jakiś podejrzany. Wywal go


To nota z osobistego dziennika John’a Fuller’a
Johna Fullera


popatrzeć na Statułę Wolności Wiele źródeł wskazuje, ze właśnie zjedzenie gołębia przez Leonard’a spowodowało wyrzucenie go z domu.
Po pierwsze - nie rób sobie ze mnie jaj ;) Statuę

Po drugie - Leonarda


W styczniu 1969 roku znaleziono go, umierającego na klatce schodowej kamienicy przy Szóstej alei.
Hmm. Jakiś szemrany ten tutaj. No ten. To chyba szajka zbędnych przecinków


Wszystkie próby wywiadu lekarskiego zaraz po przyjęciu Leonarda, kończyły się fiaskiem
Mamy kolejnego zbira


przestali traktować w końcu L. J. Olifanth’a jako pacjenta kwalifikującego się do wyleczenia.
Dr Melissa Bauman: Jak sie nazywasz?
Się


L. J. O.: Bardzo. Lubię jak lecą po niebie.
Lubię, przecinek


L. J. O.: Jeszcze nie. Ale wiem jak to zrobić. Potrzebuję… potrzebuję…
Wiem, przecinek


a Leonard’a i jeszcze kilkunastu ciężko chorych (...) przypadek L. J. Olifanth’a był świetną pożywką dla wojskowych.

- Dzień dobry, panu.
Przecinek na szafot


- Codziennie widzę jak idzie przez korytarz.
Albo nie, niech wejdzie między "widzę" i "jak"


Gdyby głos dochodził przez te dźwiękoszczelne wejście
TO wejście





Czepiałem się najmniejszych pierdół. Dlaczego? Bo strasznie mi się podoba to opowiadanie, a jeśli to naprawdę okazja do czegoś większego, nie krępuj się.



Klasa



Pozdrawiam ;)

4
Błędów... o maryjo... Nioe chcę się tłumaczyć. Ciała dałem z poprawkami chcąc najwyraźniej szybko wrzucić tekst. wreszcie chyba zrozumiałem zasadę odmieniania zagranicznych imion i nazwisk ślepo apostrofując wszystko, co brzmi nie po polsku i jest odmieniane. Teraz widzę faktycznie gros błędów, których na moim wordowskim oryginale jakoś nie uświadczyłem. Dzięki za komenta. myślę, że w tej próbie coś siedzi ciekawego. Chciałbym, o ile to kiedyś rozbuduję, wrzucić więcej ironii, może trochę archiwalnych zdjęć, więcej wywiadów z rzekomymi świadkami, i bardziej określić samego Leonarda poprzez wywiady z nim. bardziej skupić się na jego historiach szpitalnych, bo tu je trochę po macoszemu pominąłem. Dzieki za komenty jeszcze raz. Za szybko żem wrzucił ten tekst.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

5
Kan,

o błędach zapomnijmy - tzn my - Ty je popraw i tyle. Pomysł miodzio. Niepokojący. Trochę się bałam jakiegoś skrzyżowania Ptaśka z Lotem nad kukułczym gniazdem, ale przecież Kan! Ty masz swój styl, który jest Twój, wyróżnia się, czytając tekst - wiem, że to pisał Kan, ale jednocześnie Twoje rzeczy są różne, inny jest Pan John, inny Krajobraz, inna Alicja... Coraz bardziej widać, że nie jest tak, że trafił Ci się raz dobry tekst, błysnęło jak kometa i tyle. Jesteś w miarę równy i chociaż rzecz jasna, jedne więcej drugie mniej to jednak podobają mi się wszystkie.



Wykonanie nieco zaszwankowało - ale przecież wiesz, że to kwestia sczytania tekstu i kilku poprawek plus korekta. Naprawdę bardzo fajny.



A! Nie jestem zwolenniczką zagranicznych imion (pamiętasz, pytałam Cię o Pana Johna) ale tu bardzo ładnie grają w tekście. Chodzi mi nie tyle o znaczenie, ale melodię, rytm.



Bym powiedziała: pisz, pisz. Jać będę czytać :)
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

6
Przy okazji bajek wspomniałem Ci, że znalazłeś swoją ścieżkę, podążając którą możesz dokonać rzeczy niezapomnianych i pełnych uroku, zaczarować czytelnika, niezależnie od jego wieku.

Cofam te słowa - poradzisz sobie z każdym wyzwaniem literackim. Na końcu języka mam deklarację, że nic nie przyćmi wrażeń z lektury "Panów Johnów", lecz w świetle tego, co wyciągasz tak swobodnie z rękawa bałbym się upierać.



Tekst, owszem dziurawy, bez odpowiedzi na oczywiste pytania, pojawiające się w trakcie, bez wyraźnej tezy, przesłania czy zwieńczenia. A mimo tego spokojnie może istnieć w obecnej formie, zapalając ledwie światełka w podświadomości, lub fajerwerki, zależnie od strun, które trąci u konkretnego czytelnika.

Wyjątkowo podobały mi się dialogi, to że powstrzymałeś się od wyhaftowania ich stwierdzeniami: powiedział, wzruszył ramionami, poruszył się na krześle, spojrzał uważnie itp., świadczy o wyczuciu i słuchu.



Powstrzymam się od sugestii, co by tu dodać, żeby historia nabrała kierunku, bohater stał się wyraźniejszy a intencje autora bardziej czytelne. To Twoja opowieść, czujesz ją i potrafisz z nią zrobić, cokolwiek zechcesz.



Jak zwykle w Twoich tekstach - pełna harmonia formy i treści.



Trzymaj się!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron