Kendil - Droga do Gendrii ( Brat Wilka ) [ fantasy ]

1
Wiatr zawodził w ciemnościach - Fimbulvintr. Spomiędzy niskich, białych zabudowań, otoczonych starym, gdzieniegdzie brakującym, brukiem stał On – wysoki, ciemnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, przykrytą długą, ciemną szatą spoczywającą na szeroko rozstawionych ramionach. Jego zielone oczy, ukrywające się pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, spokojnie wpatrywały się w skraj puszczy okalającej to miasto. Powiadali potem, ludziska, że ów mąż przybył zza oceanu. Nie przybył w skórze ludzkiej, lecz w postaci wilka – mawiali - gdyż brat jego, Skoll - Wilk, zwany potępieńcem, w dzień jego poczęcia kły swe długie w jego żyłach zanużył, po czym z zakrwawionym pyskiem dojrzał go ojciec, wnuk boga Aagarda. Zauważywszy w oddali swego syna, bezwładnie leżącego w kałuży splugawionej krwi, posiadł w ręce Hiloskjaf swego dziada i zajrzał weń. Posiadłszy wiedzę o przyszłości świata, dobył Genaard i skazał na wieczne męki swe dzieci zsyłając ich na przeklętą Aeraneę, dzisiaj zwaną Ziemia. Plotki tutejszych, niewarte grosza, tak głoszą powiastki o życiu Pół wilka – boga – człowieka – potępieńca.

- Mości Kendilu… ? – zapytał pewien brodaty mężczyzna, odziany w stary, spłowiały szlafrok trzymając oliwną lampę

- Słucham barmanie ?

- Czy, twe oczy ujrzały to przed czym uciekliśmy przed dwustu laty ?

- Na wasze szczęście nie - odparł z przekąsem Kendil.

- Powiedz mi, czy jest prawdą, że te diabelstwo obrało sobie legowisko u stóp naszych gór ?

- Niestety tak. – odrzekł ostentacyjnie młodzieniec – sądzę, że czekają na odpowiedni moment… Uważam, że kiedy temu paskudztwu z głodu w brzuchu zaskwierczy, złoży u was wizytę.

- Pewne są twe słowa ? – zapytał z nutą nadziei w swym głosie brodaty mężczyzna

- Tyle ile pewność wylania Lustrzanej Rzeki w tym roku.

- Ale na oczy tego gnoju nie widziałeś, prawda ?

- Oczy nie widziały, ale uszy usłyszały.

- Nie myśl, że nie pokładam wiary w twe słowa, lecz faktu namacalnego istnienia tych bestii nie otrzymałem - oczy Kendil zapłonęły czerwonym ogniem.

- Więc co chcesz – spytał – Mam ci przynieść urżniętą głowę tego stwora ? Kości ludzi, których spotkała głodna bestia ? – ironia w głosie mężczyzny wydawała się coraz bardziej odczuwalna

- Wiesz dobrze o co cię proszę, panie. Wróć z głową tego Jaszczyra i wprowadź pokój w te ojczyme progi…

- Wiesz, że nic nie wiesz ? – uniósł brwi, po czym wymownie spojrzał na niskiego, brodatego barmana. - Nie sądzisz chyba, że będę nastawiał karku za tępi grosz, co ?

- Ależ skąd, panie. Ile sobie zażyczysz….

- Raczej tyle ile ciebie będzie stać.- twarz barmana pobladła. - Wybacz, nadchodzą srogie czasy

- Prawdziwe są twe słowa, lecz nie przedłużajmy tej rozmowy, już nadość nadwyrężonej. Powiedz, czy trzysta sztuk złotych florenów wystarczy, abyś użył całych swoich sił i całej swojej mocy, aby unicestwić Jaszczyra, siejącego postrach i zamęt wśród ludności lasu ?

- Trzysta pięćdziesiąt i konia z rzędem, waszmość, a umiejętności me na wasze zadanie spoczną- odrzekł stanowczym tonem Kendil.

- Niech Cię diabli, Anderuthil, połowę życia mi zabierasz – wsunął rękę do kieszeni szukając swej skórzanej sakiewki - ale w końcu żywot jest jeden.

- Prawdziwie jeden – odparł młodzieniec wyraźnie zadowolony z ugody

- I jeszcze jedno – rzekł barman widząc odchodzącego już wojownika – pamiętasz, chyba, że przyrzekałeś tej nocy bronić miasta ?

- Pamiętam, barmanie – odrzekł ciemnowłosy mężczyzna, zakładając swój obosieczny, dwuręczny miecz na plecy, po czym odszedł i zniknął w cieniu karczmy.

Następnego ranka, Kendil, nie zmrużywszy oka tej nocy wyruszył do głównego sztabu obrony miasta, lecz po drodze pewien nietypowo odziany człowiek zaczepił go mówiąc.

- Chwała niech ci, z podziemi i niebios, będzie dana, Anderuthilu.

- Witaj Trygonie. – rzekł bez uśmiechu na twarzy wojownik

- Widzę, że szykujesz się na bój – odparł – Eandur nieźle sobie poczyna. Przypominasz sobie tego chłystka cośmy go razem potraktowali ?

- Pod Wrzosami?

- Owszem, ale pamiętaj – przyłożył swe szerokie, blade usta do ucha przyjaciela. –że teraz są to Kurhany i powiadają, że osiadł w nich przeklęty duch, co nocy nawiedzający naszych kuzynów.

- Ethabaków ? – spytał z niedowierzaniem wojownik.

- Tak, przyjacielu, i jak mówią inni nie ich jednych to zastraszają.

- A rzeka, która okrążała Wrzosy. – spytał z narastającą ciekawością

- O, bracie, nie ujrzysz jej takiej jaką za naszych czasów była. Nie, splugawiona jest ona przez przeklętych czczących Latosa, którzy, teraz uważaj, wierzą, że podupadły bóg powrócił w pełni mocy i niezrównanej sile - parsknął śmiechem, opluwając przy tym przechodnia

- Nie oni jedni – rzekł, widząc zdumienie na twarzy Trygona – Prawdziwie możliwy jest powrót Siejącego Strach.

- Tak, czy inaczej nie zamierzam w tym roku wracać w tamte strony i tobie też tak radzę.

- Twe rady nie zawsze są słuszne.

- Bywa i tak, lecz jeśli życie ci miłe, przyjacielu mój, pozostań w obrębie Lustrzanej Rzeki, gdzie na razie zło nie czyha.

- I tego nie byłbym pewny, Trygonie. Krążą słuchy, że legendarny Jaszczyr powrócił. Barman Negon polecił mi ją ubić. - odrzekł, poprawiając swój skórzany pas.

- Pradawna bestia miałaby paść z twej ręki, Kendilu ? Pamiętam, że byłeś wśród nas najpotężniejszy, lecz wybacz, ale nasz lud od wielu lat próbował tego stwora unicestwić i…

- Złota warte są twe słowa.- przerwał, widząc przerażonego przyjaciela – Może i ja będę następnym, który polegnie u jego stóp, lecz broni nie złożę, dopóty, dopóki srebro me nie dotknie łusek stwora tego.

- No cóż – spojrzał w niebo, jakby szukając nań ratunku. – Nie mogę żyć w bezpiecznym mieście wraz ze świadomością, że będziesz walczył z tym bękartem.

- Wiesz na co się pakujesz ?- powiedział beznamiętnie Kendil.

- Tak, przynajmniej tak mi się wydaje.

- Więc idź po swój łuk i magiczne zwoje, gdy ja będę na ciebie czekał, w namiocie obrony miasta.

- Bądź pozdrowiony. – rzekł, wyraźnie zadowolony ze swojego postępku.

- Bywaj – powiedział, po czym odszedł śpiesznym krokiem do północnej strony miasta.

.

- Witaj, panie – przywitał go jeden z wartowników pełniących wartę przy biało - niebieskim namiocie, ukazując mu wnętrze siedziby żołnierzy. Pomieszczenie to było zagracone rozległymi stołami, na których spoczywały rozstawione szeroko mapy, pokreślone cyrklem tutejszych strategów. Oczy żołnierzy odzianych w połyskujące srebrem zbroje spozierały na przechodzącego to i ówdzie Kendila. Mimo tego nieporządku panowała tu względna cisza, którą przerywał jedynie bard, nucący opowieści Królowi Puszczy spoczywającemu na brązowym tronie, gdzieniegdzie wykładanym złotem.

- Spodziewałem się ciebie dzisiaj u mnie ujrzeć, Waleczny Mieczu – rzekł, ujrzawszy klęczącego przed nim ciemnowłosego młodzieńca.

- Bądź zdrów, królu lasu – Kendil powstał i kontynuował zwykłym, beznamiętnym tonem – Niejaki Negon, gospodarz karczmy położonej na skraju miasta, zlecił mi pewną misję, która może położyć kres panującemu tu chaosowi – zarzucił celowo wzrokiem po obozie – Jaszczyr, pradawny potwór, który jakoby nie daleko stąd obrał sobie siedzibę, zagraża miastu. – twarz króla oblała się niedowierzaniem – Wyruszam tam, aby sprawdzić wartość jego słów, władco.

- Pamiętaj, że nie wszystek tego co mówi nasz barman jest warte takiego poświęcenia, jednakowoż me królestwo wiele ci zawdzięcza, toteż zezwalam ci na opuszczenie Lithen, gdzie dociera stuletni mróz.

- Fimbulvintr, Władco Puszczy ?

- Tak – podniósł się z tronu. - Zza Gór, gdzie panował chaos, zima dociera do nas. Początek końca, dobiega kresu. Północne krainy stały się siedliskiem Złego. Wracaj czym prędzej i dalej wyruszaj !

- Chwała Andegarowi ! - rzekł Kendil, po czym opuścił namiot, wychodząc na brukowany plac, otoczony ciemnością rzucaną nań przez wysoką, żelazną bramę, na której wyryto słowa : „ Idź i pozdrów las, Dziecko Puszczy „

- Przyjacielu ! – wykrzyczał oblany potem Trygon, przebijając się przez tłum, wyraźnie zaniepokojonych, mieszczan – Dzięki bogom, dotrzymałeś słowa.

- Czy kiedykolwiek jego tobie nie dotrzymałem ? – zapytał, marszcząc swe zmęczone czoło

- Ależ skąd, Waleczny Mieczu ! Chciałem tylko…

- Dobrze, już się nie tłumacz – przerwał Anderuthil – ruszamy, masz przepustkę ?

- Ughhh… - westchnął - Cholernie trudno było ją zdobyć, wiedz, że lepiej się pobierać z trzeźwym umysłem i po więcej niźli jednej nocy znajomości. Ot, taka moja skromna rada.

- Cóż to ? żonie ją ukradłeś ? – spytał półgębkiem Kendil, przekraczając próg bramy

- Powiedzmy, że ją pożyczyłem - odrzekł Trygon, po czym i on zniknął w nieprzeniknionej ciemności nocy.
wyje za mną ciemny, wielki czas

2
Wiatr zawodził w ciemnościach - Fimbulvintr.
Fimbulvintr... to ten wiatr? Czy co, kurna? Yhh. Tekst fajnie mnie przywitał, nie ma co.
Spomiędzy niskich, białych zabudowań, otoczonych starym, gdzieniegdzie brakującym, brukiem stał On – wysoki, ciemnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, przykrytą długą, ciemną szatą spoczywającą na szeroko rozstawionych ramionach.
Na oko jakieś dwanaście przymiotników. Przeicnek w dziwnym miejscu. Zdanie potwór.

Ale uwaga... to jeszcze nie koniec. Czytam dalej i:

Jego zielone oczy, ukrywające się pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, spokojnie wpatrywały się w skraj puszczy okalającej to miasto.
Szkoda, że nie dowiedziałem się, jakiego koloru ma bieliznę.
owiadali potem, ludziska, że ów mąż przybył zza oceanu.
"Powiadali potem (...) że oów mąż przybył (...)" dla mnie - jak żywcem z wiedźmina. Tyle że białowłosy pojawił się na początku w jakieś tam karczmie . Może się czepiam, ale jeśli opowiadanie fantasy (które na 90 % okaże się schematyczne) jest również schematyczne i wtórne stylowo... no cóż.
Nie przybył w skórze ludzkiej, lecz w postaci wilka – mawiali - gdyż brat jego, Skoll - Wilk, zwany potępieńcem, w dzień jego poczęcia kły swe długie w jego żyłach zanużył, po czym z zakrwawionym pyskiem dojrzał go ojciec, wnuk boga Aagarda.
I nagle stylizowana narracja (szyk i dobór słów). A wczesniej był najnormalniejszy w świecie opis wyglądu i tego, że ktoś gapi się na skraj puszczy. Autor powinien zdecydować się, jaki efekt chce uzyzkać.
Zauważywszy w oddali swego syna, bezwładnie leżącego w kałuży splugawionej krwi, posiadł w ręce Hiloskjaf swego dziada i zajrzał weń. Posiadłszy wiedzę o przyszłości świata, dobył Genaard i skazał na wieczne męki swe dzieci zsyłając ich na przeklętą Aeraneę, dzisiaj zwaną Ziemia. Plotki tutejszych, niewarte grosza, tak głoszą powiastki o życiu Pół wilka – boga – człowieka – potępieńca.
Takie gadane nadaje się do dialogu jakiegoś wioskowego wodzireja... i, można odnieść wrażenie, że tym właśnie jest. Narracja musiałby jednak być cała przedstawiona w takim stylu. Może podepnij to do dialogu, który jest potem?...
- Słucham barmanie ?
Przecinek przed barmanem winien być... wołacz, Autorze. Wołacz!
- Niestety tak. – odrzekł ostentacyjnie młodzieniec (...)
Nie wiem, po co ta kropka.
- Nie myśl, że nie pokładam wiary w twe słowa, lecz faktu namacalnego istnienia tych bestii nie otrzymałem - oczy Kendil zapłonęły czerwonym ogniem.
Dziwne imię, dziwna odmiana. Nie lubię dziwnych imion (ale to nieistotne dla oceny, spokojnie) *
- Więc co chcesz – spytał – Mam ci przynieść urżniętą głowę tego stwora ? Kości ludzi, których spotkała głodna bestia ? – ironia w głosie mężczyzny wydawała się coraz bardziej odczuwalna (...)
łAł... co Ty nie powiesz! :D
florenów
O.O Niesamowite :twisted: Dawno, dawno, dawno temu, kiedy marzyłem o byciu och! ach! pisarzem fantasy, pisałem coś o wiosce Floren, w której była taka sama waluta. Czyżbyś grzebał w moich myślach, Autorze? :P
- Prawdziwe są twe słowa, lecz nie przedłużajmy tej rozmowy, już nadość nadwyrężonej. Powiedz, czy trzysta sztuk złotych florenów wystarczy, abyś użył całych swoich sił i całej swojej mocy, aby unicestwić Jaszczyra, siejącego postrach i zamęt wśród ludności lasu ?
Ten gość ma czas na wzięcie głębokiego oddechu, gdy tyle gada i gada?
- Pamiętam, barmanie – odrzekł ciemnowłosy mężczyzna, zakładając swój obosieczny, dwuręczny miecz na plecy, po czym odszedł i zniknął w cieniu karczmy.
Miecz obosieczny na plecach? (pssst. Geralcie! Geralcie, masz braciszka młodszego?). Jezusicku, daj swojemu bohaterowi kaloryfer przeniesiony z innego wymiaru, kwiat, którego liście zamieniają się w ostrza... albo niech walczy płaszczem. Czytałem o płaszczach, z których wysuwają się szpikulce... ale czemu miecz obosieczny?

Taka moda, ha? Mhm. Taka moda w źle rozumianym fantasy.
- Witaj Trygonie. – rzekł bez uśmiechu na twarzy wojownik
Ta kropka chyba Cię nienawidzi i dlatego zmieniła swoje miejsce.
- A rzeka, która okrążała Wrzosy. – spytał z narastającą ciekawością
Tak, kurna. Widać jak jasna cholera, że zadał pytanie... grrrrRR! :twisted:
- Złota warte są twe słowa.- przerwał, widząc przerażonego przyjaciela
O co biega? o,o Ciach! kropkę z dobrego miejsca, łup! w złe miejsce.
- No cóż – spojrzał w niebo, jakby szukając nań ratunku. – Nie mogę żyć w bezpiecznym mieście wraz ze świadomością, że będziesz walczył z tym bękartem.
źle...

Tu też:
- Bądź pozdrowiony. – rzekł, wyraźnie zadowolony ze swojego postępku.
- Ughhh… - westchnął (...)
Szczerze? Taki dźwięk kojarzy mi się z... no nie wiem. Gość ma słaby pęchesz i zwieracze? Jejku! :P



Uch. Naiwne, upieprzone (wybacz, mam dzisiaj chyba zły dzień, ale i tak trzeźwo patrzę na to, co czytam) pod względem estetyki opowiadanie. A raczej jego fragment. W fantasy można tak inteligentnie namotać... stworzyć żywy obraz, dzieło sztuki namalowane farbą wyobraźni. Buu ;( A tutak kolejna historyjka o polowaniu na gada, magii, królach, Walecznych Mieczach (czy jak mu tam) i tym podobnych. Dziwne imiona i słowa (nawet wkurzające, język się plącze). Dialogi zbyt długie, ZA DUżO ROZWINIęTYCH ATRYBUTóW.

Interpunkcja leży i kwiczy, zapis dialogów - czasami - też. Zaimków też od cholery... zajrzyj sobie do "Grzechy główne młodego pisarza i trochę o wyglądzie tekstu".

Przyda się ;)

Serwus! ;)

3
No to zaczynamy:


- Niestety tak. – odrzekł ostentacyjnie młodzieniec – sądzę, że czekają na odpowiedni moment… Uważam, że kiedy temu paskudztwu z głodu w brzuchu zaskwierczy, złoży u was wizytę.


Od kiedy to po kropce stawiamy małą literę? I w ogóle to zupełnie pogmatwałeś zapis dialogu.

Tak to powinno wyglądać:
- Niestety tak - odrzekł ostentacyjnie młodzieniec. - Sądzę, że czekają na odpowiedni moment.
Poza tym "ostentacyjnie" mógłbyś wywalić.



I lepiej by brzmiało "złoży wam wizytę".


- Tyle ile pewność wylania Lustrzanej Rzeki w tym roku.
Strasznie niezgrabne zdanie.


Kości ludzi, których spotkała głodna bestia ? – Ironia w głosie mężczyzny wydawała się coraz bardziej odczuwalna.

- Wiesz, że nic nie wiesz ?
Przy tym się roześmiałam.


- Prawdziwe są twe słowa, lecz nie przedłużajmy tej rozmowy, już nadość nadwyrężonej.
Nadwyrężona rozmowa? Nie słyszałam takiej jeszcze.


- Trzysta pięćdziesiąt i konia z rzędem, waszmość, a umiejętności me na wasze zadanie spoczną- odrzekł stanowczym tonem Kendil.
Eeee?... Uch... Ciężko przez ten fragment się przegryźć. Tak zagmatwane i na siłę stylizowane, że aż śmieszne.


Następnego ranka, Kendil, nie zmrużywszy oka tej nocy wyruszył do głównego sztabu obrony miasta, lecz po drodze pewien nietypowo odziany człowiek zaczepił go mówiąc.
Po "miasta" powinna być kropka. Przed "mówiąc" przecinek, po "mówiąc" dwukropek.


dopóki srebro me nie dotknie łusek stwora tego.
:D


zarzucił celowo wzrokiem po obozie
He?



Zauważyłam, że często przed znakami interpunkcyjnymi dajesz spację.
ruszamy, masz przepustkę ?
Na przykład tutaj. Przed pytajnikiem nie powinno być spacji. Po nim owszem.

Nie stwiasz kropek, albo stawiasz ale w złym miejscu. W ogóle nie zwracasz uwagi na interpunkcję. A to bardzo niedobrze.



Nie podoba mi się też stylizacja tekstu. Tu jest wręcz przestylizowany, ciężko się czyta, momentami jest aż śmiesznie. Próbujesz to robić na siłę, a skutek jest mizerny.



Jak już poprzednik zauważył, straszne podobieństwo do "Wiedźmina". Jestem na nie.



Pozdrawiam!
Allouette, gentile allouette,

Allouette, je te plumerais.

Je te plumerais la tete... et la tete...

4
Wiem, że wstawiłem za krótki fragment, aby cokolwiek z niego zrozumieć opróćz tego, że jest maniako - podobny do Wiedźmina. Gdy wstawię dłuższy fragment, mam nadzieję, że zauwazycie coś innego od tego maniakalnego podobieństwa, którego zresztą będę próbował unikać. Fimbluvintr, jest to stuletni mróz, jeden z pierwszych etapów Ragnaroku - końca świata.
wyje za mną ciemny, wielki czas

5
ten tengo Fbrnrbrninr to dobry początek :) (co to w ogóle jest?)



W trakcie czytania...


Spomiędzy niskich, białych zabudowań, otoczonych starym, gdzieniegdzie brakującym, brukiem stał On – wysoki, ciemnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, przykrytą długą, ciemną szatą spoczywającą na szeroko rozstawionych ramionach.
O kurna! Ale odjechane zdanie. Za dużo opisów i onformacji na raz. Kolejność też jest zła - wpierw opisz kolor (bo to człowiek widzi wpierw), póżniej gabryt. Przecinki też nie w tych miejscach, co trzeba...


- Mości Kendilu… ? – zapytał pewien brodaty
Z tego co widzę, to nie był "pewien" a konkretny osobnik...


Początek końca, dobiega kresu
Hehehe. Dobre.



Styl i warsztat...



Słabo. Dialogi prowadzisz w sposób nazbyt opisowy, co sprowadza mnie do gubienia ich wątku. Zbyt mocno skupiam się na odbiorze tego, co wciskasz pomiędzy swobodną rozmowę, czyniąc ją nie do końca zrozumiałą. Natłok porównań w kolejnych linijkach jest nużący.



Same dialogi zaś, mają dobry styl - wyniosły, ale przypadł mi do gustu. Obawiam się jednak, że na dłuższą metę byłoby to męczące jak cholera...



O opowiadaniu...



Fragment krótki, ale jakże monotonny. Nic z niego nie wynika (jak dla mnie) i nie wiele mogę napisać...



I jeszcze jedna rzecz:


pełniących wartę przy biało - niebieskim namiocie
Przy tak precyzyjnych opisach, jakie serwujesz, ten kawałek to całkowita dezinformacja! Namiot był biały z niebieską czaszą? Miał białe ściany z niebieskimi połami? Był w białe i niebieskie pasy? No jaki on był???
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Byłoby dobrze gdybyście przed moim tekstem przeczytali mitologię nordycką. Ona wszak, rozjaśniłaby Wam nieco.
wyje za mną ciemny, wielki czas

7
I to jest błąd! Piszesz tekst naukowy, że mam znać coś wcześniej? Nie! Piszesz opowiadanie, które ma być same dla siebie jednym istnieniem, tak samo jak dla czytelnika - wszystko, co napiszesz musi być zawarte w ramach Twojego tekstu, a nie mieć ukryte gwiazdki z odnośnikami do innych tekstów/dzieł/opowiadań.



Pisząc, zawsze uszanuj czytelnika na tyle, aby umieć mu wyjasnić pewne rzeczy w taki sposób, aby zrozumiał albo co najmniej się domyślał - a nie, żeby na koniec usłyszał od Ciebie, że się "nie zna", "że nie czytał czegoś tam, to nie rozumie".
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
Byłoby dobrze gdybyście przed moim tekstem przeczytali mitologię nordycką. Ona wszak, rozjaśniłaby Wam nieco.
Przyjacielu... nie załamuj mnie. I tak już mam spękane serce :cry:

9
Nie to miałem w swoim zamierzeniu, lecz to, że ten krótki fragment nie wytłumacza wielu spraw. Aby zrozumieć Fimbluvintr, trzeba dłuższego fragmentu, bądź wczytania się w mitologię nordycką. Wiem, popełniłem błąd wstawiając tak krótki, niezrozumiał fragment. Obiecuję, że wstawie dłuższy :)
wyje za mną ciemny, wielki czas

10
Wiesz... na upartego można podać przypis i w nim małą definicję. Np. u Kinga często pojawiają się słowa z różnych języków i nikt nie musi ich znać.

11
Spomiędzy niskich, białych zabudowań, otoczonych starym, gdzieniegdzie brakującym, brukiem stał On(…)
Naprawdę nikt tego nie zauważył? Tego połączenia? Spomiędzy to może się wyłonić, ale nie stać.


Jego zielone oczy, ukrywające się pod krzaczastymi, czarnymi brwiami,
To musiały być naprawdę krzaczaste brwi, skoro zasłaniały oczy. :>


Wilk, zwany potępieńcem, w dzień jego poczęcia kły swe długie w jego żyłach zanużył, po czym z zakrwawionym pyskiem dojrzał go ojciec, wnuk boga Aagarda.
Fragment – koszmarek. Boldem błąd ortograficzny. Skąd on się tu wziął? Czy autor robi sobie z czytelników jaja?! [Spokój, Soi, spokojnie. Oddychaj głęboko] Następnie zagmatwanie podmiotów. Po po czym zazwyczaj podmiot powinien pozostać bez zmian – taki jak we wcześniejszym zdaniu składowym – to raz. Dwa – nie wiadomo, kto miał zakrwawiony pysk: ojciec czy syn. Zważywszy na udziwnioną składnię obstawiam, że jednak tatuś :D


Zauważywszy w oddali swego syna, bezwładnie leżącego w kałuży splugawionej krwi, posiadł w ręce Hiloskjaf swego dziada i zajrzał weń.

Posiadłszy wiedzę(…)
Aż mi łezka poszła :’) Co za logika! Ojciec, ujrzawszy poharatanego syna, spogląda w coś, zamiast go ratować. Na myśl przychodzi tylko jedno wytłumaczenie – na uratowanie było za późno, a ojciec zaglądnął do kieliszka. A że po alkoholu dziwne rzeczy się widuje, to może i przyszłość też. :D

Podkreślone powtórzenie.



O, a zaraz potem przeskok taki, że zadyszki dostałam, próbując pojąc, o sso chozi.


– Słucham, barmanie ?
Taaak, barman do tego klimatu pasuje jak ulał. Karczmarza tam nie było?


- Niestety tak. – odrzekł ostentacyjnie młodzieniec – sądzę, że czekają na odpowiedni moment… Uważam, że kiedy temu paskudztwu z głodu w brzuchu zaskwierczy, złoży u was wizytę.
Liczby szaleją. Najpierw oni (kto?) czekają, potem to paskudztwo. To ilu ich (czego?) jest? I jeszcze paskudztwu (…) w brzuchu zaskwierczy. Zaskwierczy jak na patelni skwarek? Ech.


- Ale na oczy tego gnoju nie widziałeś, prawda ?
Hahaha! Przepraszam, w pierwszym momencie przeczytałam to tak: Ale na oczy tego, gnoju, nie widziałeś, prawda? i się zastanawiam dłuższą chwilę nad nagłą zmianą zachowania barmana. :PPP


- Nie myśl, że nie pokładam wiary w twe słowa, lecz faktu namacalnego istnienia tych bestii nie otrzymałem - oczy Kendil zapłonęły czerwonym ogniem.
Dzięki twej interpunkcji, o, autorze, z tego zdania wynika, że powiedział to Kendil Dziwnieodmienny.


- Więc co chcesz – spytał
Widać, jak spytał. :/


- Wiesz, że nic nie wiesz ? – uniósł brwi, po czym wymownie spojrzał na niskiego, brodatego barmana.
No Sokrates wymięka. ;P A o tym, że barman brodaty to już mówiłeś.


za tępi grosz
Za co?


- Trzysta pięćdziesiąt i konia z rzędem, waszmość, a umiejętności me na wasze zadanie spoczną- odrzekł stanowczym tonem Kendil.
Nie rozumiem.


Następnego ranka, Kendil, nie zmrużywszy oka tej nocy…
A nie bardziej po ludzku: Następnego ranka, Kendil, po nieprzespanej nocy…?


lecz po drodze pewien nietypowo odziany człowiek zaczepił go ,mówiąc.
Boldem brakujący przecinek, po mówiąc dwukropek. Pewien możesz wywalić, to literatura, a ona lubi konkrety.


- Wiesz na co się pakujesz ?
W co się pakujesz. Frazeologia leży i kwiczy. :/


po czym odszedł śpiesznym krokiem do północnej strony miasta.
Ech. Nawet nie mam pomysłu, jak Ci to poprawić… Na północ miasta? Po prostu na północ?


Pomieszczenie to było zagracone rozległymi stołami, na których spoczywały rozstawione szeroko mapy, pokreślone cyrklem tutejszych strategów.
Borze mój szumiący! Po kolei: podkreślenie – kilkoma stołami trudno cokolwiek zagracić. Zagracać można stoliczkami, szafeczkami i innymi pierdółkami w dużej ilości. Poza tym stoły mogą być duże, ale nie rozległe! Zastanów się nad słownictwem, proooszęęęę… Kursywa – mapy się rozkłada, chyba że mają stojaczki na nóżkach, w co wątpię. Wyboldowanie – rozumiem, że cyrkiel mógł być jeden, ale tutejsi stratedzy… A jacy inni mogliby być, co? Obcy? Przyjezdni? Do wywalenia!


Oczy żołnierzy odzianych w połyskujące srebrem zbroje spozierały na przechodzącego to i ówdzie Kendila.
Po pierwsze: tu i ówdzie. Po drugie: autor nie myśli. Przechodzącego tu i ówdzie? Chadzał sobie po tym namiocie, ot, tak? Toż to bezsens!


Mimo tego nieporządku panowała tu względna cisza…
Co ma nieporządek do ciszy?



Starczy.



Tekst straszny. żeby wskazać wszystkie błędy, musiałbym zacytować chyba każde zdanie po kolei. Schematyczność i monotonia, że aż boli. Autorze, czy masz pojęcie o podstawowych i ciut bardziej zaawansowanych zasadach gramatycznych, interpunkcyjnych itp., ażeby silić się na archaizację? Bezsens goni bezsens, panuje chaos, a Ty jeszcze proponujesz nam zapoznanie się z mitologią nordycką, żeby zrozumieć twój twór? Dzieło samo ma się obronić! To się nie broni.

I jeszcze z „Wiedźmina” zżynasz. Mam nadzieję, że tylko w tym fragmencie.
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

12
Sądze, że potrzebna była zmiana imienia głównego bohatera, który nosił bezpłciową nazwę. Zdecydowałem się na nazwę pewnej postaci z mit. skandynawskiej ----------- Helgardh--------- Co powoduje, ze lepiej postrzegać tytuł jako Helgardh - Droga do Gendrii (Brat Wilka) HILOSKJAF - wziąłem go za kamień, w którym zawarta jest przyszłość świata.











Wiatr zawodził w ciemnościach - Fimbulvintr. Spomiędzy niskich, białych zabudowań, otoczonych starym, gdzieniegdzie brakującym, brukiem wyłonił się On – wysoki, ciemnowłosy młodzieniec odziany w czarną, skórzaną zbroję, przykrytą długą, ciemną szatą spoczywającą na szeroko rozstawionych ramionach. Jego zielone oczy, ukrywające się pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, spokojnie wpatrywały się w skraj puszczy okalającej to miasto. Powiadali potem, ludziska, że ów mąż przybył zza oceanu. Nie przybył w skórze ludzkiej, lecz w postaci wilka – mawiali. - gdyż brat jego, Skoll - Wilk, zwany potępieńcem, w dzień jego poczęcia kły swe długie w jego żyłach zanurzył, po czym jego pysk dojrzał ojciec, wnuk boga Aagarda. Zauważywszy w oddali swego syna, bezwładnie leżącego w kałuży krwi, wziął w ręce Hiloskjaf swego dziada i zajrzał weń. Posiadłszy wiedzę o przyszłości świata, dobył Genaard i skazał na wieczne męki swe dzieci, zsyłając ich na przeklętą Aeraneę, dzisiaj zwaną Ziemia. Plotki tutejszych, niewarte grosza, tak głoszą powiastki o życiu Pół wilka – boga – człowieka – potępieńca.

- Mości Helgardh… ? – zapytał brodaty mężczyzna, odziany w stary, spłowiały szlafrok, trzymający w prawej dłoni oliwną lampę

- Słucham, barmanie ?

- Czy, twe oczy ujrzały to, przed czym uciekliśmy przed dwustu laty ?

- Na wasze szczęście nie - odparł z przekąsem Helgardh.

- Powiedz mi, czy jest prawdą, że te diabelstwo obrało sobie legowisko u stóp naszych gór ?

- Niestety tak – odrzekł ostentacyjnie młodzieniec. – Sądzę, że czeka na odpowiedni moment… Uważam, że kiedy temu paskudztwu z głodu w brzuchu zaskwierczy, złoży u was wizytę.

- Pewne są twe słowa ? – zapytał, z nutą nadziei w swym głosie brodaty mężczyzna

- Jak czystość waszej królowej.

- Ale na oczy tego gnoju nie widziałeś, prawda ?

- Oczy nie widziały, ale uszy usłyszały.

- Nie myśl, że nie pokładam wiary w twe słowa, lecz faktu namacalnego istnienia tych bestii nie otrzymałem - oczy Helgardha zapłonęły czerwonym ogniem.

- Więc co chcesz? – spytał. – Mam ci przynieść urżniętą głowę tego stwora ? Kości ludzi, których spotkała głodna bestia ? – ironia w głosie mężczyzny wydawała się coraz bardziej odczuwalna

- Wiesz dobrze o co cię proszę, panie. Wróć z głową tego Jaszczyra i wprowadź pokój w te ojczyme progi…

- Wiesz, że nic nie wiesz ? – uniósł brwi, po czym wymownie spojrzał na niskiego, brodatego barmana. - Nie sądzisz chyba, że będę nastawiał karku za tępi grosz, co ?

- Ależ skąd, panie. Ile sobie zażyczysz….

- Raczej tyle ile ciebie będzie stać.- twarz barmana pobladła. - Wybacz, nadchodzą srogie czasy

- Prawdziwe są twe słowa, lecz nie przedłużajmy tej rozmowy, już nadość wykorzystanej. Powiedz, czy trzysta sztuk złotych florenów wystarczy, abyś użył całych swoich sił i całej swojej mocy, aby unicestwić Jaszczyra, siejącego postrach i zamęt wśród ludności lasu ?

- Trzysta pięćdziesiąt i konia z rzędem, waszmość, a umiejętności me na wasze zadanie spoczną- odrzekł stanowczym tonem Helgardh.

- Niech Cię diabli, Anderuthil, połowę życia mi zabierasz – wsunął rękę do kieszeni szukając swej skórzanej sakiewki - ale w końcu żywot jest jeden.

- Prawdziwie jeden – odparł młodzieniec wyraźnie zadowolony z ugody

- I jeszcze jedno – rzekł barman widząc odchodzącego już wojownika – pamiętasz, chyba, że przyrzekałeś tej nocy bronić miasta ?

- Pamiętam, barmanie – odrzekł ciemnowłosy mężczyzna, zakładając swój obosieczny, dwuręczny miecz na plecy, po czym odszedł i zniknął w cieniu karczmy.

Następnego ranka, Helgardh, po nieprzespanej nocy, wyruszył do głównego sztabu obrony miasta. Lecz po drodze pewien nietypowo odziany człowiek zaczepił go, mówiąc :

- Chwała niech ci, z podziemi i niebios, będzie dana, Anderuthilu.

- Witaj Trygonie. – rzekł bez uśmiechu na twarzy wojownik

- Widzę, że szykujesz się na bój – odparł – Eandur nieźle sobie poczyna. Przypominasz sobie tego chłystka cośmy go razem potraktowali ?

- Pod Wrzosami?

- Owszem, ale pamiętaj – przyłożył swe szerokie, blade usta do ucha przyjaciela. –że teraz są to Kurhany i powiadają, że osiadł w nich przeklęty duch, co nocy nawiedzający naszych kuzynów.

- Ethabaków ? – spytał z niedowierzaniem wojownik.

- Tak, przyjacielu, i jak mówią inni nie ich jednych to zastraszają.

- A rzeka, która okrążała Wrzosy. – spytał z narastającą ciekawością

- O, bracie, nie ujrzysz jej takiej jaką za naszych czasów była. Nie, splugawiona jest ona przez przeklętych czczących Latosa, którzy, teraz uważaj, wierzą, że podupadły bóg powrócił w pełni mocy i niezrównanej sile - parsknął śmiechem, opluwając przy tym przechodnia

- Nie oni jedni – rzekł, widząc zdumienie na twarzy Trygona – Prawdziwie możliwy jest powrót Siejącego Strach.

- Tak, czy inaczej nie zamierzam w tym roku wracać w tamte strony i tobie też tak radzę.

- Twe rady nie zawsze są słuszne.

- Bywa i tak, lecz jeśli życie ci miłe, przyjacielu mój, pozostań w obrębie Lustrzanej Rzeki, gdzie na razie zło nie czyha.

- I tego nie byłbym pewny, Trygonie. Krążą słuchy, że legendarny Jaszczyr powrócił. Barman Negon polecił mi ją ubić. - odrzekł, poprawiając swój skórzany pas.

- Pradawna bestia miałaby paść z twej ręki, Helgardh ? Pamiętam, że byłeś wśród nas najpotężniejszy, lecz wybacz, ale nasz lud od wielu lat próbował tego stwora unicestwić i…

- Złota warte są twe słowa.- przerwał, widząc przerażonego przyjaciela – Może i ja będę następnym, który polegnie u jego stóp, lecz broni nie złożę, dopóty, dopóki srebro me nie dotknie łusek stwora tego.

- No cóż – spojrzał w niebo, jakby szukając nań ratunku. – Nie mogę żyć w bezpiecznym mieście wraz ze świadomością, że będziesz walczył z tym bękartem.

- Wiesz, co się pakujesz ?- spytał płytko Helgardh.

- Tak, przynajmniej tak mi się wydaje.

- Więc idź po swój łuk i magiczne zwoje, gdy ja będę na ciebie czekał, w namiocie obrony miasta.

- Bądź pozdrowiony. – rzekł, wyraźnie zadowolony ze swojego postępku.

- Bywaj – powiedział, po czym odszedł śpiesznym krokiem na północ miasta.

.

- Witaj, panie – przywitał go jeden z wartowników pełniących wartę przy białym namiocie z ukazując mu wnętrze siedziby żołnierzy. Pomieszczenie to było zajmowały rozległe stoły, na których spoczywały rozstawione szeroko mapy, pokreślone cyrklem strategów. Oczy żołnierzy odzianych w połyskujące srebrem zbroje spozierały na przechodzącego, do części tronowej, Helgardha. Mimo tego nieporządku panowała tu względna cisza, którą przerywał jedynie bard, nucący opowieści Królowi Puszczy spoczywającemu na brązowym tronie, gdzieniegdzie wykładanym złotem.

- Spodziewałem się ciebie dzisiaj u mnie ujrzeć, Waleczny Mieczu – rzekł, ujrzawszy klęczącego przed nim ciemnowłosego młodzieńca.

- Bądź zdrów, królu lasu – Helgardh powstał i kontynuował zwykłym, beznamiętnym tonem. – Niejaki Negon, gospodarz karczmy położonej na skraju miasta, zlecił mi pewną misję, która może położyć kres panującemu tu chaosowi – zarzucił celowo wzrokiem po obozie – Jaszczyr, pradawny potwór, który jakoby nie daleko stąd obrał sobie siedzibę, zagraża miastu. – twarz króla oblała się niedowierzaniem – Wyruszam tam, aby sprawdzić wartość jego słów, władco.

- Pamiętaj, że nie wszystek tego, co mówi nasz barman jest warte takiego poświęcenia, jednakowoż me królestwo wiele ci zawdzięcza, toteż zezwalam ci na opuszczenie Lithen, gdzie dociera stuletni mróz.

- Fimbulvintr, Władco Puszczy?

- Tak – podniósł się z tronu. - Zza Gór, gdzie panował chaos, zima dociera do nas. Początek końca, dobiega kresu. Północne krainy stały się siedliskiem Złego. Wracaj czym prędzej i dalej wyruszaj !

- Chwała Andegarowi ! - rzekł Helgardh, po czym opuścił namiot, wychodząc na brukowany plac, otoczony ciemnością rzucaną nań przez wysoką, żelazną bramę, na której wyryto słowa : „ Idź i pozdrów las, Dziecko Puszczy „

- Przyjacielu ! – wykrzyczał oblany potem Trygon, przebijając się przez tłum, wyraźnie zaniepokojonych, mieszczan.– Dzięki bogom, dotrzymałeś słowa.

- Czy kiedykolwiek jego tobie nie dotrzymałem? – zapytał, marszcząc swe zmęczone czoło.

- Ależ skąd, Waleczny Mieczu ! Chciałem tylko…

- Dobrze, już się nie tłumacz – przerwał Anderuthil. – ruszamy, masz przepustkę?

- Ugh… - westchnął. - Cholernie trudno było ją zdobyć, wiedz, że lepiej się pobierać z trzeźwym umysłem i po więcej niźli jednej nocy znajomości. Ot, taka moja skromna rada

- Cóż to ? żonie ją ukradłeś ? – spytał półgębkiem Helgardh, przekraczając próg bramy

- Powiedzmy, że ją pożyczyłem - odrzekł Trygon, po czym i on zniknął w nieprzeniknionej ciemności nocy.

W miejscu, gdzie uznali za słuszne, zatrzymali się i rozbili obóz. Tutejsza droga rozwidlała się w dwóch przeciwnych sobie kierunkach : jedna zadbana, wyłożona brukiem, druga od lat nietknięta, o którą troszczyła się, wyłącznie, Ziemia. Trygon, po rozłożeniu namiotu, wyjął ze swej sakwy Helheim, przykucnął na pewien głaz, po czym zaczął wertowanie „Domu Mgieł”. W przeciwieństwie doń, Helgardh, wcześniej wziąwszy swój miecz, wyruszył na pobliski pagórek. Wokół ich obozu, lekko majaczącego dymem z ogniska, wzgórze otaczała gęsta puszcza. Puszcza nieskończona, wydawać by się mogło, lecz w zasadzie najmniejsza w Destardhie. Dziesięć mil na północ stąd, jak oceniał młodzieniec, wzbijało się w obłoki kłębowisko dymu, zapewne pochodzące z kominów Lithen. Dalej na zachód, zamiast lasu, ziemię pokrywała spalenizna, której odór wyczuwalny był i tutaj.

- Jasna cholera – Hel wstał, palcem nabrał ziemi i włożył ją sobie do ust. Przykucnął, twarz miał nie przytomną, oczy zasłonięte powiekami. Z pleców wyrósł mu długi, na pół łokcia, kolec. Na głowie powstał grzebień krótkich kłów, a oczy zalały się czernią. Ryknął jak umierający zwierz. Wten, zza gęstwiny, wybiegł Trygon.

- Na bogów! – pomacał w torbie, bezcelowo szukając czegoś, co by mogło zaprzestać zmianom osobowości Helgardha. Znalazł małą buteleczkę, opatrzoną napisem „Na noc”. Wyrzuciwszy korek z butelki, wlał całą jego zawartość do przełyku młodzieńca, który ryknął kolejny raz, tym razem przeraźliwie. Wymiotował krwią, ciało wilka zniknęło. Podpełzł do Trygona, resztkami sił wyciągnął miecz z pochwy i rękojeścią uderzył go w potylicę.

Nie pamiętał, kiedy przestała boleć go głowa. Niczego nie pamiętał. Obudził się dostrzegając coraz większy kontrast tekstur świata, cieplejsze barwy, skończywszy na chrapliwym głosie Helgardha :

- Nareszcie – spojrzał z politowaniem na leżącego w kącie Trygona. – Głodny?

- Jak żebrak grzebiący w rynsztoku – odparł półgłosem.

- Głos, żeś, odzyskał!

- Dali bogowie, to korzystam

- Dobrze, zaraz przyjdę – wychodząc z namiotu spojrzał w lekko nieprzytomne oczy swego przyjaciela. – Dziękuję i zrazu przepraszam

Wrócił późnym popołudniem niosąc na barkach upolowaną zwierzyną. Przyniósł chrustu pod ognisko i zawoławszy chorego, wbił sarnę na rożen i czekał.

- Powiedz mi, co ty właściwie robiłeś w Lithen ? – spytał, patrząc w pomarańczowo – niebieskie ognisko.

- Czekałem na to, co nieuniknione. Po drodze napotykając synów Eandura, którzy to ostrzegli mnie przed złem czyhającym na północy. Teraz ich słowa są gówna warte –splunął w ogień - śmierć czeka wszędzie.

- Wielce mnie cieszy, żeś nareszcie pojął cenę śmierci

- Mnie również. Wszak bardziej niż radość i ból, odczuwam ciekawość co do twego celu, w którym przybyłeś tu, do tych wieśniaków

- Celu? – zapytał zdziwiony Helgardh

- Nie łudź się, że o niczym nie wiem, przyjacielu.

- Czy mówiłem ci, że nic o mnie nie wiesz ? Nic, sam zresztą niewiele o sobie wiem, prócz…- przerwał, w porę gryząc się w język.

- Prócz czego ? Tego, że twój brat zniszczył w tobie ludzką osobowość, zaszczepił krew wilka? – Hel zbladł, miał ochotę wyciągnąć miecz i pchnąć nim człowieka siedzącego naprzeciw.

- Zawrzyj gębę – ton z jakim to powiedział, stanowczo odradził odpowiedzi Trygonowi.- Sam nie jestem tego pewien. Ową historię stworzyli Druidzi nas obu wychowujący. Nie wierzyłbym w ich słowa, gdyby nie doprowadzające do furii wizje przedstawiające mnie, leżącego przed bratem, szczerzącym na mnie swoje kły. Ale i ich prawdziwości nie jestem pewien. A propos mojego celu, sam nie mogę pojąć skąd dowiedziałeś się o moim rzekomym pochodzeniu, to powiem ci, że zamierzam, po zabiciu bestii oczywiście, udać się do Gendrii i tam rozprawić się z moim bratem. Nic nie mów, nie oczekuję żadnej odpowiedzi z twych ust. Powiedziałeś za dużo. Bywaj! - odszedł, ani razu nie odwracając się do przyjaciela.

Mgła, od dawna krążąca nad doliną, nareszcie opadła. Helgardh zbudził się jako pierwszy. Przerwał sen również Trygonowi, po czym razem zwinęli obóz.

- Gotowy? – spytał.

- Zawsze – odrzekł, zakładając kołczan na plecy.

- Ruszamy – odeszli, wybierając lewe rozwidlenie. Trakt, z początku wyglądający na dawno zapomniany, nieużywany, nabierał coraz większego piękna. Wszystek tego, co z początku wydawało się być martwe, ożywało. Nastrój, panujący między przyjaciółmi zdawał się polepszać w miarę długości trasy. W pewnym momencie z twarzy Helgardha zniknął uśmiech. Przykucnął.

- Spalona ziemia! – zauważył Trygon.

- Brawo – odrzekł, z ironią w swym głosie.

- Helgardh…?

- Co ? śmierdzi ?- parsknął śmiechem.

- Helgardh, nie jest mi do śmiechu – dobył swój długi, dębowy łuk.- Spójrz, tam, w zaroślach- zanim Hel zdążył cokolwiek powiedzieć, strzała przeszyła powietrze godząc znajdującą się weń isotę. Z krzaków wyskoczyły trzy brodate krasnoludy. Jeden, trzymający butelkę wódki w prawej ręce, drugi, dobywający srebrny topór, wreszcie trzeci, ze strzałą w dłoni.

- Kurwa wasza mać ! – wykrzyczał ten trzeci.- Który to ?

- Schowaj broń, krasnoludzie – powiedział spokojnie Helgardh.- Gdyby nie wasze chamskie pijaństwa, toby dłoń pierwotny kształt miała, Gilianie

- To ty ? – beknął pierwszy krasnolud. – Broń na plecy, Genin. Tóż to waszmość Wilczy Miecz i ten łucznik Trygon

- Witaj, Gleydden – rzekł drugi, opatrujący ranę krasnoluda, do którego po chwili przyszedł łucznik, wypowiadający po cichu formuły zaklęć.

- Co, u diaska, robiliście w tej pusczy ?

- Przypuszczalnie to samo, co ty.
wyje za mną ciemny, wielki czas

13
Podpiąłeś dalszą część, do już zweryfikowanej... Czy zauważyłeś to, ollars?
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

14
Tak, dobrze zdaję sobie sprawę z tego co zrobiłem. W takim bądź razie dalsza część się nie liczy, prawda ? Może lepiej było to dodać do " Jestem w trakcie pisania", ale cóż, zablokowany.
wyje za mną ciemny, wielki czas
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”