
Xanion
Część I, ostatnia
Młody, mający nie więcej niż 12 lat chłopiec wiercił się nerwowo na krześle. Od samego rana nie umiał usiedzieć w miejscu. Serce waliło z siłą i częstotliwością młota pneumatycznego, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej, aby zaznać trochę wolności.
Młodzieniec był szczupłej budowy ciała, wysoki jak na swój wiek, z nieco nieproporcjonalnie dużą głową. Burza ciemnych, prawie czarnych włosów opadała na czoło, częściowo zasłaniając oczy, oraz na ramiona. Miał łagodne, prawie dziewczęce rysy twarzy i mały, spiczasty nos. W swoich drobnych, bladych dłoniach ściskał kurczowo wyświechtaną brązową bluzkę, którą miał teraz na sobie. Pozostałą część ubioru stanowiły krótkie, sięgające do kolan spodenki koloru zgniłozielonego.
Pokój, w którym się znajdował, był ubogo urządzony. Stało tam drewniane, lekko zarwane łóżko, maleńka szafka nocna, a na składającej się z desek podłodze leżał dywanik z owczej wełny. Przedmiotem, który najbardziej zwracał uwagę, był wiszący na jednej ze ścian miecz pokaźnych rozmiarów. Wypolerowana i naostrzona klinga oraz zdobiona kością słoniową rękojeść lśniły przy najmniejszym muśnięciu promieniami światła, wpadającymi przez małe, uchylone okno.
Chłopiec przyglądał się broni uważnie, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Wzburzona krew przelewała się kaskadami przez jego żyły. Powodem tego nastroju była wczorajsza wizyta przyjaciela rodziny, rycerza Anfortasa, który dość często odwiedzał wioskę i spędzał noc w domu młodzieńca. Ten, od kiedy tylko pamiętał, spotykał postać rosłego wojownika we wspomnieniach. Przy pierwszym spotkaniu nabawił się niemałego strachu, kiedy ujrzał prawie dwumetrowego mężczyznę odzianego w lśniącą zbroję, nakrytą ponadto wilczą skórą. Uciekł wtedy w ramiona swego ojca i rozpłakał się. Anfortas jednak tylko uśmiechnął się szeroko, a wtedy jego surowe rysy twarzy wyraźnie łagodniały, ukazując przyjazne oblicze.
- Nie bój się, chodź, mam coś dla ciebie – rzekł cichym, przyjaznym głosem i zaprosił pięcioletniego wtedy chłopca do siebie.
Nie od razu mógł przezwyciężyć strach, pomogły dopiero zapewnienia ojca, a w szczególności wielki, wilczy kieł zawieszony na sznurku, spoczywający w dłoni przerażającego nieznajomego. Przemógł się, odebrał prezent, a pod koniec wieczoru siedział na kolanach przybysza słuchając jego wielu niezwykłych historii, w których ten miał okazję brać udział.
Od tego się wszystko zaczęło. Cudowne opowieści o smokach, zamkach, lochach, bitwach, księżniczkach, potężnych monarchach i nieprzebranych przygodach całkowicie zawładnęły umysłem dziecka, które ciągle śniło o tym, aby kiedyś móc poszczycić się nie mniejszym dorobkiem osiągnięć.
Z biegiem lat chęć przystąpienia do stanu rycerskiego stawała się coraz silniejsza. Z każdą wizytą Anfortasa i kolejną porcją jego opowieści chłopiec umacniał w sobie postanowienie, że on także zostanie dzielnym wojownikiem.
Wszystko jednak było dokładnie odwrotne, niż sobie wymarzył. W niewielkiej wiosce, w której żył, największą przygodą jaka mogła go spotkać była ucieczka przed rozjuszonym bykiem sąsiada, lub debata na temat zgubionej kury. Jednym słowem – nuda. Zdecydowanie nie szło to w parze z naturą i zamiłowaniami nastolatka. Całe godziny potrafił spędzać przy czyścieniu broni, którą otrzymał od samego Anfortasa, a którą potrafił ledwo podnieść dwoma rękami. Wieczorami leżał w łóżku i myślał nad tym, jak cudownie byłoby ruszyć własną drogą, opuścić ten koniec świata i prowadzić ciekawe, pełne przygód życie. Coraz bardziej był skory do tego, czuł się w domu jak szczur w klatce. Jego jedyną prawdziwą rozrywką były wizyty rycerza. Wtedy starał się spędzać z nim jak najwięcej czasu.
Bezpośrednią przyczyną jego wielkiego podniecenia były zeszło dniowe odwiedziny wojownika. Znów miał przyjemność zasiąść ze swym idolem przy kominku i chłonąć wszystkie jego słowa. Kiedy patrzył na zniszczoną przez trudy podróży, lecz mimo to przystojną i roześmianą twarz wojownika, widział, że życie sprawia mu wiele przyjemności. Tymczasem chłopiec musiał wypasać bydło, czyścić chlew lub pracować przy żniwach, gdyż jego ojciec był rolnikiem. Obrzydła mu praca i dokuczała rutyna, a tym bardziej banda wieśniaków, którzy śmiali się z niego przy każdej okazji, gdyż nie był taki sam jak oni. Krzywił się z niesmakiem, kiedy widział swoich rówieśników utaplanych w błocie i śmierdzących chlewem, na których muchy siadały równie licznie i często jak na świnie. Od razu po pracy mył się starannie w pobliskiej rzece i prał swoje ubranie, aby tylko nie być podobnym od tamtych. Mógł do zapadnięcia zmroku leżeć na łące i wpatrywać się w zachód słońca, który od zawsze kojarzył mu się z podróżą. Mówił niewiele, gdyż i tak nikt w wiosce nie rozumiał jego marzeń, a szczególnie rodzice. Byli stanowczo przeciwni jego planom, chcieli, aby jako jedyny syn przejął gospodarstwo zamiast biegać z mieczem po zamkach.
Nie chciał jednak tego spełnić, nie chciał zgrzybieć i ugiąć się od ciężkiej pracy w polu. Wyobrażał sobie, że lepiej byłoby zginąć w jakiejś bitwie, opromienić się chwałą i zapewnić sobie pamięć następnych pokoleń. Tymczasem jako rolnik cóż wielkiego mógł osiągnąć? Garb na plecach od pochylania się na polu i bóle kręgosłupa, które zaczną mu dokuczać w wieku 35 lat, tak, jak jego ojcu teraz. Musiał opuścić tą zapadłą dziurę i właśnie nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja.
Anfortas opowiadał podczas swej ostatniej wizyty, że udaje się do zamku pewnego znajomego księcia, gdzie ma nadzieję znaleźć jakieś zajęcie, które zapełni jego pustą sakiewkę monetami. Ponoć w tamtych okolicach szarżowała banda rozbójników, którzy ciągle okradali zachodni szlak handlowy, więc rycerz chciał się przydać przy ich przepędzeniu. Zamek księcia miał znajdować się zaledwie tydzień drogi od wioski. Wczesnym rankiem wojownik opuścił dom, podziękował rodzicom Xaniona i pożegnał się ze swoim pupilem, który jak zwykle po jego wyjeździe zamknął się w pokoju i płakał z żalu, że musi siedzieć tutaj, gdy tyle przygód czeka na niego w szerokim świecie.
Nie mógł dłużej tego wytrzymać. Powziął ostateczną decyzję opuszczenia wioski jeszcze tej nocy, gdy tylko wszyscy pójdą spać. Wtedy wymknie się niezauważony, postara się dogonić swego przyjaciela i poprosi go o pozwolenie towarzyszenia mu w drodze. Pomysł wydawał mu się genialny, w oczach pojawił się błysk szczęścia i radosne podniecenie. Tak, dzisiaj w nocy to zrobi, ucieknie. Doskonale wiedział, w którą stronę ma się udać, sam Anfortas o tym wspominał – zachodni gościniec. Chciał krzyknąć z radości, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, nie mógł się teraz zdradzić przed rodzicami.
Już miał przed oczami cudowny zamek księcia i swoje własne pasowanie na rycerza, gdy z zamyślenia wyrwał go głos matki:
- Xanion, chodź tu, robota czeka!
Chłopiec posłusznie wstał z krzesła, uśmiechnął się pod nosem, po czym zajął się wykonywaniem codziennych obowiązków.
Powoli zapadał zmrok. Xanion leżał w łóżku i udawał, że zasypia, kiedy jego mama zasłaniała w oknie firanki. W końcu wyszła. Odczekał jeszcze chwilę, póki nie umilkły jej kroki na korytarzu i zerwał się gwałtownie z posłania. Otworzył szafkę nocą i wyjął z niej spory worek, w którym miał schowane zapasy jedzenia na kilka dni, przemycone ostrożnie po dzisiejszym obiedzie i ukradzione ze spiżarni. Miał w planach dogonić Anfortasa jak najszybciej, a później oddać się pod jego opiekę. Nie dopuszczał innej możliwości, jak pozwolenie na towarzyszenie mu w drodze, miał zamiar być nieugięty i uparty do granic możliwości. Poza jedzeniem zabrał jeszcze ciepły koc, gdyż mimo sierpnia noce potrafiły być chłodne, oraz nożyk i krzemienie.
Ręce drżały mu z podniecenia, a serce tłukło niemiłosiernie o żebra. Nie mógł się doczekać, aż zapadnie totalny zmrok i zgasną wszystkie światła na wsi. Czas dłużył się strasznie, nie potrafił się skupić i myśleć klarownie, jedynym pragnieniem było teraz wyjście na świeże powietrze, a później bieg drogą, aby jak najszybciej wydostać się z rodzinnej miejscowości i trafić na gościniec. Czuł lekki strach, że może kogoś spotkać nocą na szlaku, ale to tylko dodawało mu animuszu. W końcu pozna smak przygody!
Minęła godzina, za oknem była już tylko czerń, a w domu nie dało się wyłowić najmniejszego dźwięku. Rodzice poszli spać. Xanion przerzucił sobie worek przez ramię i ostrożnie, najciszej jak umiał, otworzył okno, przez które prześliznął się na dwór. Powitał go chłodny powiew wiatru i ogromna kopuła nieba usiana gwiazdami. W słabym świetle majaczyły zarysy domów sąsiadów, u który także pogaszono już wszystkie świece.
Odetchnął głęboko i sprężystym, szybkim krokiem trafił za dom. Poruszał się zwinnie i cicho, więc nie trwało więcej niż dziesięć minut, a był poza obrębem wioski. Zanurzył się w niewielki gaj, za którym znajdował się szlak, który na niego czekał.
Radosny krzyk sam cisnął mu się na usta, ale wstrzymywał się, gdyż mimo wszystko ktoś mógłby go usłyszeć. Kiedy wyminął ostatnie drzewa jego stopa trafiła na utwardzony grunt - był na gościńcu. Nie miał wiele czasu, przed nim stało trudne zadanie doścignięcia Anfortasa, nie zwlekał więc i powędrował w lewo, na zachód.
Nigdy w życiu nie oddalił się tak bardzo od wioski, a z każdym kolejnym krokiem ta odległość rosła. Nie odczuwał ani żalu, ani strachu, tylko radość i podniecenie. Stąpał pewny siebie przez ponad cztery godziny, póki nie odczuł senności. Zrobił małą przerwę, posilił się, ale skutecznie odganiał sen, który starał się zamknąć mu oczy. Powtarzał sobie, że jeszcze tylko cztery kolejne godziny i zacznie świtać.
Skąpany w mroku krajobraz wyglądał jednostajnie, po lewej stronie drogi pochylały się nad nim korony drzew, a po prawej towarzyszyła mu pofałdowana linia pagórków. Niebawem jednak całkowicie zagłębił się w las. Tym razem jednak towarzyszyła mu trwoga. Każdy podejrzany dźwięk jeżył włosy na głowie, nawet nagłe pohukiwanie sowy. Modlił się, żeby żadne dzikie zwierzę nie zaatakowało go tutaj, gdyż jedyną obroną był mały scyzoryk, który teraz kurczowo ściskał w dłoni. Rozglądał się na wszystkie strony z nerwami napiętymi jak struna. Odetchnął dopiero, gdy przez listowie ujrzał pierwsze oznaki brzasku. Godzinę później linia drzew urwała się i kroczył teraz między łąkami. Słońce już prawie całkowicie pokazało swą tarczę, oświetlając krajobraz przed nim. Nagle, kilkanaście metrów od szlaku, ujrzał kawałek spalonej ziemi. Poszedł tam. Znalazł ślady ogniska, która świadczyły o tym, że ktoś robił tu nocleg, a chłopiec już dobrze wiedział, kto nim był.
Uśmiechnął się pod nosem i mimo narastającego zmęczenia ruszył jeszcze szybciej przed siebie. Nie minęła godzina, a ujrzał w oddali rosłą postać mężczyzny, który prowadził konia. Xanion nie liczył, że dogoni Anfortasa tak szybko, tym bardziej, że tamten poruszał się konno. Gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, krzyknął na całe gardło imię rycerza, który natychmiast przystanął i obrócił się. Chłopiec pobiegł z śmiechem na ustach i chwilę później stanął przed obliczem wojownika, który wpatrywał się w niego z osłupieniem.
- Co ty tutaj robisz, chłopcze? – zapytał szczerze zdziwiony.
- Szukam ciebie – odrzekł Xanion z radością wypisaną na twarzy.
- Czy rodzice cię przysyłają? Masz jakieś wiadomości od nich?
- Nie – chłopiec pokiwał głową.
- Więc?
Xanion stał speszony, bał się reakcji rycerza, zwlekał.
- Co się stało? – spytał podejrzliwie rycerz.
- Chcę się do ciebie przyłączyć, podróżować razem z Toba…
Anfortas patrzył na niego, oczy zrobiły się wielkie z przerażenia.
- Zwariowałeś?! To niebezpieczne!
Chłopiec spodziewał się takiej reakcji, niemiej postanawiał obstawać przy swoim.
- Nie chcę siedzieć w wiosce. Duszę się tam, rozumiesz? To nie miejsce dla mnie, chciałbym podróżować z tobą, przeżywać przygody i mieć ciekawe życie…
- Co ty opowiadasz, Xanion?! Ciekawe życie? Ono nie jest ciekawe, za każdym zakrętem może czaić się śmierć! – rycerz był wzburzony, jego brwi przybrały groźny wyraz, jednak chłopiec nie zamierzał się tak łatwo poddać.
- Ale…
- żadne ale! – przerwał wojownik – jeszcze dziś masz wrócić do domu! Rodzice na pewno nie wiedzą, że tutaj jesteś. Jazda do domu!
- Co ty byś zrobił? Wolałbyś nadal pracować na polu i przy świniach oraz zadawać się z wieśniakami, czy wolałbyś podróżować i prowadzić dotychczasowe życie? No powiedz, zamieniłbyś się? – padło nieoczekiwane pytanie.
Rycerze zamilkł, jego twarz złagodniała. W duchu zawsze żałował Xaniona za to, że będzie musiał całe życie spędzić w wiosce. Rozumiał chłopca, lecz perspektywa wzięcia za niego odpowiedzialności przerastała go.
- Moje życie jest ciekawe, to prawda, ale zdecydowana mniejszość czasu to przyjemności. Trzeba być twardym i mieć naprawdę silną wolę, żeby dać sobie radę - rzekł Anfortas.
- Wszystko jest lepsze, niż całe życie w chlewie – powiedział Xanion.
Wojownik patrzył długo w jego oczy i widział w nich to coś. Cząstkę, która być może zapowiadała dobry materiał na rycerza. Poza tym ta silna wola… Może rzeczywiście się zgodzi? Xanion miał rację, na jego miejscu on też porzuciłby dom rodzinny.
- Niech będzie… - westchnął Anfortas – możesz ze mną iść, ale masz się mnie bezwarunkowo słuchać, w każdej sprawie!
Chłopiec wybuchnął niepohamowaną radością, tańczył, skakał i w końcu rzucił się rycerzowi na szyję.
- Dziękuję! – krzyknął na całe gardło.
- No, już dobrze – powiedział wojownik, odstawiając go na ziemię – czeka cię naprawdę trudny czas, chłopcze…
- Dam sobie radę – zapewnił Xanion.
- Będziesz musiał się wiele nauczyć, bardzo wiele. Zajmę się twoją nauką – rzekł rycerz z lekkim uśmiechem – nasz pierwszy cel to zamek księcia Wizota. Tam dostaniesz porządny przyodziewek i wiele lekcji rycerskiego rzemiosła.
- O niczym innym nie marzę. A tak swoją drogą, dlaczego nie wsiądziesz na konia? Całą drogę prowadziłeś go za uzdę?
- Tak, biedaczysko kuleje, stało mu się coś z kolanem podczas biegu, ale nie ma się co martwić, w zamku wydobrzeje. A teraz w drogę, nie mamy czasu.
Obaj szli kolejne kilka godzin wśród pól, przez cały czas rozmawiając na różne tematy. Xanion wypytywał o wszystko, co związane z obowiązkami rycerza, o jego obyczaje, powinności i oczywiście słynny kodeks. Anfortas odpowiadał na wszystko powoli i cierpliwie, dobrze rozumiał ciekawość chłopca.
Było już po południu, kiedy około sto metrów przed nimi wyrosła ściana lasu, przez który prowadził szlak. Mężczyzna gwałtownie się zatrzymał, wytężając wzrok.
- Co się stało? – spytał zaciekawiony Xanion.
- Wydaje mi się, że widziałem sylwetkę jeźdźca przy lesie – zamilkł na chwilę, wyraźnie było widać zmartwienie na jego twarzy – pójdę to sprawdzić, nigdy nie wiadomo, kto to może być.
- Idę z tobą! – powiedział natychmiast chłopiec.
- Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że będziesz posłuszny?
- No tak.
- W takim razie czekaj tutaj. Wezmę konia i pójdę sprawdzić, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo. Gdybym nie wrócił, niezwłocznie wracaj do domu, zrozumiałeś? – Anfortas spojrzał na niego surowo.
- Co mogłoby nam grozić? Przecież to bezpieczna okolica, prawda?
- Mam nadzieję. Schowaj się za ten kamień – z tymi słowami rycerz wskazał duży głaz leżący zaraz przy drodze.
Xanion posłusznie spełnił rozkaz i obserwował swego przyjaciela z ukrycia. Ten szedł powolnym krokiem w stronę lasu, rozglądając się na wszystkie strony, jakby spodziewał się jakiegoś niebezpieczeństwa. W końcu zniknął w gęstwinie.
Chłopiec tymczasem odczuwał dziwy niepokój, martwił się o Anfortasa. Co będzie, gdy nie wróci? Patrzył cały czas w stronę lasu. Mijały nieskończenie długie minut, jedna, dwie, trzy, pięć, a rycerz się nie pojawiał. Xanion wstał i obrzucił wzrokiem całą okolicę. Gdy nie zobaczył żywej duszy, zdecydował się pójść śladami wojownika, ignorując jego zakaz. Może potrzebował jego pomocy, lub przygotował w ten sposób pierwszy test dla niego, chcąc sprawdzić, czy nadaje się na wojownika, czy po prostu stchórzy. Myśla ta dodała mu odwagi i raźnym krokiem pomaszerował w stronę leśnej gęstwiny. Stojąc między drzewami zdecydował się za zawołać swego mistrza.
- Anfortas! Jesteś tam? – jego głos poniósł się echem po lesie, ale kompan mu nie odpowiedział.
Stał tak, teraz już naprawdę zmartwiony, gdyż usłyszał całkiem inny dźwięk – świst strzały. Nie był w stanie zlokalizować jego źródła, lecz ułamek sekundy później poczuł silne uderzenie w plecy i piekący ból promieniujący na całą lewą stronę korpusu. Oniemiały patrzył, jak z jego klatki piersiowej wystaje zbryzgany krwią grot. Poczuł, że traci siły i przytomność, po czym upadł na kolana. Musiał podeprzeć się rękoma, aby nie runąć jak długi na ziemię. Miał szybki, urywany oddech, a z ust leciała posoka. W końcu padł na wznak, a zanim życie całkiem z niego uleciało zdążył tylko pomyśleć, że życie rycerza nie jest wcale takie, jak sobie wyobrażał…