Witam wszystkich ponownie, bo dawno mnie nie było
Z pamiętnika trykociarza: Narodziny
I am a man who walks alone
And when I'm walking a dark road
At night or strolling through the park
When the light begins to change
I sometimes feel a little strange
A little anxious when it's dark
Fear of the dark, fear of the dark
I have constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there
Iron Maiden – “Fear of the dark”
Jestem typem człowieka, który w gazetach nazywa się „psychopatycznymi mordercami” lub „bandytami bez skrupułów”. Wiesz, tu nie chodzi o to, że jestem jakimś zwyrodnialcem, czy coś w tym stylu. Chodzi o strach. Weź na przykład takiego Batmana. Dorosły facet przebiera się za latającego szczura i krąży po mieście kopać tyłki złym ludziom. Najśmieszniejsze jest to, że to naprawdę działa, nie tak jak jakiś spider-man, który bije bandziorów i nadal nic z tego nie wynika. W mieście Nietoperza przestępczość spada. Dlaczego Batman? Dlaczego nietoperz? On jako jedyny z tych śmiesznych facetów w piżamach wie, jak potężny jest strach. Tu nie chodzi o to, żeby przyjść i nakopać im tak mocno, żeby przez tydzień nie mogli usiąść. Chodzi o to, żeby bali się zasnąć. Wyobraź sobie życie, w którym cały czas musisz oglądać się, czy przypadkiem w cieniu za twoimi plecami nie czai się Duch Nietoperza w postaci człowieka. Ten facet potrafi zbudować sobie legendę. A legenda jest wszystkim w tym fachu.
Pytasz, co jest wspólnego w moim fachu i w fachu Batmana. Dojdziemy do tego.
Nazywam się Kryspin Eustachy Jamochłon. Na pewno słyszałeś o mnie w telewizji jako o przywódcy najbardziej brutalnej i bezwzględnej organizacji najemników na świecie, zwanej Psy wojny. Byliśmy najlepsi. Nawet ci sławni komandosi z S.A.S. trzęśli przed nami portkami. Wiesz pewnie również o tym, że pięć lat temu ktoś zaatakował naszą siedzibę i wymordował wszystkich obecnych. Oprócz mnie. Zaginąłem na dwa lata, ale naprawdę nie o tym chciałem mówić. Ważne że wróciłem i w ciągu roku zostałem zwykłym, szarym obywatelem. Utrzymywałem się z tego co zostało mi po psiakach. Wystarczyłoby mi to na dostatnie życie przez jakieś pięćset lat. Nikomu nie wchodziłem w drogę. Aż do tej nocy.
Była późna jesień. Zbliżała się noc, ale już było ciemno. Wyszedłem z domu w jakimś mało ważnym celu. Kiedy wracałem zobaczyłem, jakąś dziwną poświatę nad sąsiednią ulicą. Podszedłem bliżej, sam nie wiem dlaczego. Tłum gapiów skutecznie odgradzał płonący budynek od świata wewnętrznego. Spokojnie odwróciłem się i zacząłem iść do domu.
- Moje dziecko! – Wyła jakaś kobieta. – Tam jest moje dziecko!
Szedłem dalej.
- Tam jest moje dziecko!
Jeszcze dalej.
- …moje dziecko!
- Cholera!
Odwróciłem się i rozpychając tłum pobiegłem na ratunek. Nie pytaj dlaczego. Po prostu pobiegłem. Wszedłem do środka i rozglądnąłem się dookoła. Na górze. Bez trudu pokonałem schody. Usłyszałem płacz. Zabrałem dzieciaka i wybiegłem z budynku, zapalając sobie po drodze papierosa. Ktoś zajął się małym, a ja zostałem idolem tłumu. Wyobrażasz sobie? Ja, morderca i zwyrodnialec uratowałem dziecko z pożaru. Matka dziękując, rzuciła mi się na szyję.
- Spieprzaj!
Odepchnąłem ją. Głowa stuknęła o chodnik. Odszedłem. Nikt mnie nie zatrzymywał. Spróbowałby…
Chodziłem bez celu po mieście. Paliłem papierosa za papierosem. Czułem się źle. Przystanąłem, żeby nabrać tchu.
- Mógbyś mi dobry ćłowieku skombinować pare złociszy? – Usłyszałem głos za plecami.
Odwróciłem się. Trzech ćpunów zbliżało się w moim kierunku. Jeden z nich miał nóż. Idioci! Gdyby wiedzieli z kim mają do czynienia, błagaliby mnie o litość.
-Jedyne co ci mogę złodzieju skombinować, to solidny kop w dupę. – Odpowiedziałem bez cienia emocji.
Ten z nożem zarechotał. Chwilę potem to samo zrobili jego koledzy.
- Chcieliśmy po dobroci. A tera będzie po złości.
Zaatakowali wszyscy naraz. Gdyby wiedzieli…
Uderzyłem jednego w nos. Chrupnęło. Jęcząc upadł na ziemię. Ten z nożem próbował dźgnąć mnie od tyłu. Rzuciłem nim o ziemię. Trzeciego ululałem celnym kopniakiem w ucho. Nie wyglądało na to, by chcieli więcej
- Why so serious? – Rzuciłem do tego, któremu złamałem nos.
Odwróciłem się i zacząłem iść do domu. Mój wzrok przykuł nóż. Wziąłem go do ręki. Klęknąłem nad jego właścicielem. Wziąłem zamach. To było takie proste, ale ja... ja nie chciałem już więcej zabijać.
- Następnym razem... Następnym razem…
Odrzuciłem broń i uciekłem.
*
Każdy superhero musi dbać o to, aby wrogowie nie odkryli jego sekretnej tożsamości. Batman zakłada kaptur, Spider-man maskę, a Superman zasłania twarz loczkiem. Ja zakładałem kominiarkę i ruszałem w mrok. Za supermoce służył mi kij bejsbolowy. Szukałem tych gnojków na ulicach i tłukłem ich tak długo, aż przestało im to sprawiać różnicę. Nie znam lepszego sposobu na to, żeby wzbudzić strach. Szpitale i tak były przepełnione, ale nie przejmowałem się tym. Sielanka trwała może pół roku. Potem zostałem rozpoznany. Wiecie, przy moich 195cm wzrostu i 120kg wagi trudno jest nie rzucać się w oczy. A zaczęło się niewinnie.
Zobaczyłem bandę dresów zaczepiających jakąś dziewczynę. Nie mogłem tego zostawić. Przylałem jednemu, a reszta uciekła.
- Dobrze wiedzieć, że jeszcze się mnie boją. – mruknąłem. Potem odwróciłem się i chciałem odejść.
- Hej zapomniałeś o tej części z pocałowaniem dziewczyny!
Skądś znałem ten głos. Odwróciłem się.
- Kryspin!
- Witaj Ewelinko.
Ewelina była siostrą jednego z moich kumpli z Psów Wojny. Kiedy ktoś go zabił nasze drogi rozeszły się. Aż do tej chwili. Miała 26 lat, duże niebieskie oczy, długie blond włosy i różne inne walory. Nie tylko intelektualne.
Podszedłem do niej. No i kurde przepadłem.
Niedługo potem zaczęła się ta cholerna plaga podpaleń. Uczyniłem złapanie sprawcy moim idee fixe. On zawsze był krok przede mną. Wydawało się, że toczy ze mną jakąś chorą grę. Zostawiał mi ślady, zagadki. Bawił się ze mną. I tak przez jakieś 4 miesiące.
- Powinieneś odpocząć. – Ewelina martwiła się o mnie.
- Nie rozumiesz. Nareszcie czuję, że to co robię ma jakiś cel. Nareszcie ta robota stanowi dla mnie jakieś wyzwanie. Po raz pierwszy moim przeciwnikiem nie jest jakiś gówniarz, czy trzeciorzędny oprych, a ty chcesz żebym zrezygnował.
- Jak sobie chcesz, mój ty bohaterze. Chodź, pokażę ci coś.
Włożyła na siebie czerwoną kurtkę. Nie widziałem jej wcześniej.
- Nowa?
- Mhm. ładna?
- Byłabyś piękna nawet w worze pokutnym.
Zaśmiała się. Wszystko przestało się liczyć.
*
- Mam cię!
To zdanie podsumowało wszelkie moje starania. Po czterech miesiącach porażek wreszcie mi się udało. Kiedy już myślałem, żeby się poddać zupełnym przypadkiem wpadłem na trop. Był na tyle dobry, że wiedziałem, że nie ma już ucieczki dla tego gnojka. Wsiadłem do samochodu. Zadzwoniłem do Eweliny. Podzieliłem się z nią swoją radością. Czekałem.
A doczekałem się tego, że ktoś wrzucił mi koktajl mołotowa. Nie wiem jakim cudem udało mi się uciec. Wiem natomiast, że widziałem tam kobietę. W czerwonej kurtce. Była pewna, że nie żyję.
- Teraz.... – szukałem odpowiednich słów – Teraz to się wkurwiłem!
Nie pamiętam dokładnie, co działo się dalej. Wiem, że odwiedziłem miejsce, którego przysiągłem nigdy nie odwiedzić. Włamałem się bez trudu. Wziąłem tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Beretta 92F, AK-47 i zapas amunicji na małą wojnę. Więcej nic. Głos w mojej głowie krzyczał, abym przestał, abym zawrócił. Nie przejmowałem się. Szedłem powoli. Zamaskowany osobnik szalał gdzieś w mojej głowie.
- Nie rób tego!
Nie miałem zamiaru go słuchać.
Wolno chodziłem po ulicach. Nie zastanawiałem się nad tym, że łażący po mieście koleś w kominiarce z kałachem na plecach nie jest czymś normalnym. Szukałem kogoś, komu mógłbym z czystym sumieniem władować parę kulek
- Przestań. – Krzyczał zamaskowany typ w mojej głowie.
Znalazłem ich dopiero po dwóch godzinach. Jeden z nich miał nóż. Drugi wyglądał jakby ktoś niedawno przestawił mu nos. Trzeci nie miał żadnych znaków szczególnych. Dręczyli jakiegoś dzieciaka. Nie ostrzegałem.
Przygotowałem broń.
- Nie rób tego! – Brzęczenie w moim umyśle stawało się coraz bardziej upierdliwe.
Uśmiechnąłem się.
- Człowiek w masce nigdy nie zabija! – Typ w mojej głowie chwytał się ostatniej deski ratunku.
Przez chwilę stałem bez ruchu. Miał rację. Maska zobowiązuje, nawet jeśli jest to tylko kupiona na bazarze kominiarka. Moja lewa ręka powoli wędrowała coraz wyżej.
- Nie rób tego!
Bandyci uciekli. Dzieciak zemdlał.
- Masz rację. – powiedziałem.
Zdjąłem maskę.
*
Tamtej nocy zabiłem chyba z trzydziestu oprychów. Ale to była tylko uwertura do głównej atrakcji wieczoru.
- Honey, I’m home! – Zakrzyknąłem, jak codziennie po powrocie z nocnego patrolu.
- Kryspin! Martwiłam się o ciebie.– W dalszym ciągu zadziwiało mnie to, jak dobrze wychodzą jej kłamstwa.
- Taa, a dlaczego?
- W telewizji mówili, że ktoś spalił twój samochód. – Nawet powieka jej nie drgnęła.
- Nie wysilaj się. Wiem o wszystkim. Widziałem cię.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
- I co teraz?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wiedziałem doskonale.
Zaczęła płakać. W końcu całkiem niespodziewanie zapytała.
- Co się stało z twoją maską?
- Nieważne. Naprawdę nieważne.
Otarłem jej łzy. Potem przytuliłem.
- Naprawię to. Wszystko da się naprawić.
Spojrzała mi w oczy. Wydawało mi się, że zobaczyłem uśmiech na jej twarzy. Nasze usta zbliżyły się do siebie. Moja ręka sięgnęła dokładnie tam, gdzie powinna. Zanim nasze wargi zetknęły się ze sobą, powiedziałem:
- Miłość mieszka w sercu zła.
- Co?
BLAM!
Patrzyłem, jak jej ciało osuwa się na podłogę. Poczekałem, aż jej oczy zgasły.
- A może to zło mieszka w sercu miłości?
Wyjrzałem przez okno.
Nietoperzowata istota ruszyła w mrok.
Ja za nią.
Epilog.
- Odnalazłem swoją maskę. Zrzuciłem z siebie podejrzenia za te wszystkie zabójstwa, które popełniłem tamtej nocy. Broń cisnąłem w morze. Kupiłem sobie nowy samochód. Przestępczość w moim mieście zmalała o 43%. No i kurna, zostałem idolem nastolatek. Gdybym tylko chciał skoczyliby za mną w ogień. Nie chcę. Jestem mitem popkultury, a w mitach popkultury najlepsze jest to, że są fajne i nie trzeba się przy nich wysilać. Wszyscy zaprzeczają mojemu istnieniu, ale jednocześnie modlą się, bym nad nimi czuwał. Wiesz doktorku, można powiedzieć, że jestem człowiekiem spełnionym. Tylko czasami…
- Tak?
- Czasami czuję się samotny.
- Szuka pan pomocy w samotności, tak?
- Nie. Mam pewien kompleks.
- Ciekawe… Słucham.
- Wiesz doktorku, Kryspin Eustachy Jamochłon, to trochę dziwne imię, nie?
Opowiadanie NIE było inspirowane Ledgerokerem.
Narodziny [kryminał/fantasy]
1Skowronem nadziei jesteś o brzasku, kiedy ostatnie tchnienie zmarłej kury dotyka sklepienia alabastrowego grobowca usłanego rzeżuchą...
Czesław Wapno - "Skowron Nadziei"
Miłość jest jak coca cola w zielonych butelkach - już jej nie produkują
Alan Moore - "Watchmen
Why so serious?
Czesław Wapno - "Skowron Nadziei"
Miłość jest jak coca cola w zielonych butelkach - już jej nie produkują
Alan Moore - "Watchmen
Why so serious?