Spotkałam go na schodach do piwnicy. Pomyślałam, że jest jednym z tych upiornych cieni, które masowo zasiedlają zimne i nieprzytulne miejsca. Siedział bez ruchu, jasne oczy mogły być tylko odblaskiem wpadającego z zewnątrz światła. Wydawał się zbyt wątły, żeby naprawdę istnieć.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Potem poczułam szorstkość jego sierści, kiedy podszedł i otarł się o mnie. Wyglądał jak stara ścierka, podobnie jak wszystkie inne piwniczne koty. żaden jednak nigdy nie okazał mi tylu ciepłych uczuć. Wzięłam potworka na ręce i wyniosłam na zewnątrz. Pomimo faktu, że w słońcu wyszła na jaw jego wręcz przeraźliwa chudość, miał wszystko na miejscu, oprócz czubka lewego ucha. Nie miauczał, ale zaczął mruczeć i wyginać się pod dotknięciem mojej dłoni. Miałam wrażenie, że to dość młody kot, ale już dostatecznie zmęczony życiem. Właściwie był nawet ładny, tylko strasznie brudny i wymizerowany.
Moje małe mieszkanko ucieszyło się na widok gościa. Miałam w lodówce mleko, nalałam go na spodeczek. I pierwsze zdziwienie - nie chciał pić. Powąchał, po czym spojrzał na mnie jakby z wyrzutem, i po raz pierwszy jego oczy wydały mi się jednak zbyt upiorne. Przyniosłam plasterek wędliny, podsuwałam mu kawałki do pyszczka. Też nie chciał. Odwrócił się do mnie tyłem i zaczął oblizywać sobie łapę. Prawie widziałam przez skórę jego żebra, taki był chudy.
Zrobiło mi się smutno, bo zrozumiałam, że dla mojej kociej znajdy jest już za późno. Widocznie zbyt długo chodził głodny, a teraz po prostu szukał sobie wygodnego miejsca, żeby tam zdechnąć. Pech chciał, że spotkaliśmy się w tych ostatnich chwilach. Postanowiłam, że go nie wyrzucę. Zrobiło mi się żal tej kociej godności, która kazała zabiedzonemu stworzeniu w tak tragicznym dla niego momencie, z typową dla tych zwierząt nonszalancją zajmować się kwestiami higieny. Przeniosłam go w wygodne miejsce. Nie ważył prawie nic. Sama nie wiem, dlaczego aż tak przejęłam się tym kotem. Do wieczora jakby mimochodem wykonywałam wszystkie domowe obowiązki, co chwilę podchodząc do fotela, na którym leżał. Słabł z każdą chwilą, to było widać, ale ciągle mruczał. Czytałam kiedyś, że koty często, gdy czują nadchodzącą śmierć, mruczą sobie ostatnią kołysankę. Miał zimne łapy i zimne uszy, oddychał spokojnie, a każdy oddech jakby z wysiłkiem podnosił widoczne pod sierścią kości żeber.
Zegar wybił jedenastą, pomyślałam, że czas do łóżka. Kot kotem, ale musiałam jutro rano iść normalnie do pracy. Nie chciałam myśleć, że ranek prawdopodobnie przywita mnie widokiem kocich zwłok na fotelu. Nawet w łóżku słyszałam jego mruczenie. Nakryłam głowę kołdrą, chcąc odgrodzić się od tego wszystkiego i zasnąć.
Oczekiwany sen nadszedł dość szybko, ale zostałam z niego wyrwana. Kot, fotel, tkwiło mi w myślach. Usiadłam na łóżku, czując, że coś jest nie tak. Dziwne uczucie zjeżyło mi włosy na głowie. Wyciągnęłam rękę, chcąc zapalić lampę, ale nie działała. Zobaczyłam w ciemności dwa ogniste punkciki. Kocie oczy. Usłyszałam mruczenie.
- żyjesz jeszcze? - szepnęłam w mrok, wciąż lekko zaspana. Zeskoczył z fotela, czego domyśliłam się po cichym stuknięciu łapek w podłogę. Za chwilę był przy mnie. Nawet przez kołdrę czułam, że był zimny. Chłodny powiew muskał mnie po twarzy, tak, jakby ktoś otworzył okno. Zwierzak wciąż mruczał, drepcił w miejscu tak, jak często robią to zadowolone z życia koty. Szuka ciepła, chce, żebym go grzała, jak będzie odchodził - przemknęło mi przez myśl. Wyciągnęłam rękę i, tłumiąc niepokój, przygarnęłam do siebie przybysza. Próbowałam przykryć go kołdrą, ale wyrwał mi się. Wolał siedzieć na wierzchu, właściwie nie siedzieć, a chodzić. I nagle zapaliło się światło w korytarzu. Ktoś opierał się o futrynę drzwi, ale jego twarz pozostawała w cieniu. Poznałam po sylwetce, że to mężczyzna. Nie wiedzieć czemu, przypomniał mi tego kota. Też sprawiał wrażenie, jakby od dłuższego czasu nie jadł. I w dodatku oczy mu lśniły, tyle że zielenią.
- Chodź - powiedział.
Zwierzak wykonał brawurowy skok z mojego łóżka prosto w ramiona tajemniczej zjawy, stojącej w drzwiach. Nie ma głupich, nie wierzę, że to człowiek z krwi i kości, pomyślałam. Wsunęłam się z głową pod kołdrę, trochę z zimna, a trochę ze strachu.
- Dziękuję za przechowanie mojego kota - usłyszałam. - Dziwne, do tej pory raczej unikał ludzi. Przepraszam za wtargnięcie do domu, ale nie reagował na wołanie z zewnątrz. Pani musi być wyjątkowa.
Zaczęłam powoli zsuwać kołdrę, ale nie zdążyłam. światła w korytarzu nie było, jego nie było, kota nie było.
Motyw [miniatura]
1I must say I'm disappointed in your progress. I imagined you would be here sooner.